czwartek, 31 października 2013

"PRZESUŃ ZAD NA PRAWĄ STRONĘ"


Podczas opisywania pracy na lonży (we wpisie JEDEN TOR) wspomniałam o tym, że tor, po którym porusza się nasz podopieczny podczas pracy powinien być wspólny dla przednich i tylnych jego nóg. U sporej części koni chodzących pod siodłem, przy ruchu w jedną ze stron zad zwierzęcia „wpada” do środka. Błąd taki wierzchowiec popełnia zarówno na łukach jak i na odcinkach prostych. Nie stawia on wówczas tylnej nogi, prawej i lewej na liniach z pozostawionymi śladami kopyt nóg przednich. Przez taką krzywiznę zwierzę mocniej obciąża jedną z tylnych nóg, która w tym momencie narażona jest na przeciążenia i kontuzje. Często wydawałoby się, że z niewiadomych powodów koniom nagminnie puchnie jedna tylna noga i wyraźnie widoczna oraz odczuwalna jest nieregularność w ruchu tylnych kończyn. Długość stawianych przez nie kroków jest ewidentnie różna. Przy takim ustawieniu ciała niemożliwe jest również wypracowanie przez wierzchowca kociego grzbietu i podstawienie zadu.

W tekście „NIE MA REGUŁY” pisałam o klaczy, która ładnie reaguje mi na „napychanie na mur”. Niestety często uaktywnia się u niej stary nawyk chodzenia z zadem w środku, gdy pracujemy w lewą stronę. Wówczas, natychmiast „rozciąga się” jej ciało i „zapadają” się plecy. Wiesza się też wtedy na prawej wodzy i rozpycha prawą łopatką. Uczyłam ją ostatnio, by przestawiała zad na prawo i wyrównywała postawę. Niestety podopieczna nieprawidłowo odpowiadała na mój sygnał dawany łydką. Przyspieszała i wieszała się jeszcze mocniej na prawej wodzy,po jej odhaczeniu, na lewej. Koń nie zareaguje poprawnie zadem na dawany przez jeźdźca sygnał, jeżeli błędnie odpowiedział już na niego przodem ciała. Proces uczenia klaczy był więc taki, że sygnalizowałam jej lewą łydką: „przesuń zad na prawą stronę”, ale na razie nie egzekwowałam tego od niej. Przez cały czas działania mojej łydki wymagałam tylko, żeby przestała przyśpieszać (zob. WODZE Z WYOBRAŹNI, CIĘŻAR JEŹDŹCA W STRZEMIONACH…, CIĘŻKA OPONA, POŁYKANIE JABŁKA), żeby nie wieszała się na wodzach, żeby rozluźniła szyję (zob. KOŃ MIĘKKI W SZYI) i przerzuciła ciężar ciała na zad (zob. JAZDA Z GÓRKI). Po serii powtórek, gdy wierzchowiec przestał traktować mój sygnał jako zachętę do „walki na wodzach" i wyrażenia buntu, mogłam wyegzekwować przesunięcie zadu, a rozluźniony i spokojny koń mógł bez problemu zadanie to wykonać.



"PRZEGANASZOWANIE"


Ostatnio widziałam jeźdźca na sympatycznym młodym koniu z predyspozycjami do ładnego ujeżdżeniowego ruchu. Po jego postawie podczas jazdy wywnioskowałam, że wierzchowiec zajeżdżany był przez kogoś z silnymi rękami i przy pomocy czarnej wodzy. Podczas pracy szyja tego zwierzęcia sprawiała wrażenie dużo krótszej niż przy swobodnym ruchu i schowanej w "ramiona". Koń miał głowę mocno opuszczoną z brodą przesadnie przyciąganą w kierunku klatki piersiowej. Takie ustawienie głowy i szyi z pewnością wpajane było zwierzęciu przy użyciu dużej siły i odtwarzane jest przez niego automatycznie w obawie przed bólem. Smutny widok. Gdyby ustawić człowieka w porównywalnej pozycji to wyglądałby mniej więcej tak jak na rysunku poniżej.
Mimo "niby zganaszowanej" szyi i mimo długich kroków stawianych przez wierzchowca przednimi nogami jego jeździec czuł, że ruch podopiecznego jest mało energiczny. Wałach był nieustannie podganiany, jednak efekt jaki wywołały sygnały dawane łydkami nie był zadowalający. Zwierzę kłusował coraz szybciej, a nie bardziej energicznie, jego przednie nogi maksymalnie wyciągane do przodu z powodu nadmiernego wysiłku traciły rytm i regularność. Ból jaki koń w nich odczuwał sprawiał, że momentami również kulał on na przodzie. Intuicja jeźdźca podpowiadała mu, że należy coś w "pojeździe" rozruszać. Być może owa intuicja "mówiła" o zadzie, ale przy "przeganaszowaniu" zwierzęcia człowiek nie wpadnie na pomysł, by przód konia wstrzymać (zob. wpisy z etykiety MOWA CIAŁA). Nie pomyśli, by jego szyję i szczękę rozluźnić (zob. KOŃ MIĘKKI W SZYI), by przerzucić na tył jego ciężar (zob. JAZDA Z GÓRKI) i tym samym dać szansę tyłowi rozruszać się (zob. ZAWSZE POD GÓRKĘ). Przy nadmiernie schowanej głowie wierzchowca człowiek ma złudne uczucie, że z przodu podopiecznego jest wszystko w należytym porządku, bo nie wisi on na wodzach. Faktycznie, przy takim ustawieniu głowy i szyi konia człowiek nie czuje na swoich rękach ciężaru, ale nie czuje również niczego innego (zob. ROZMOWA TELEFONICZNA).
Nie ma wówczas żadnego kontaktu między współpracującymi istotami (zob. WĘDZIDŁO W KOŃSKIM PYSKU), jeździec nie wyczuwa pytań i skarg wysyłanych przez podopiecznego.
Nie czuje zaciśniętej szczęki ani sztywnych mięśni szyi wierzchowca, nie czuje źle ustawionych jego łopatek ani tego, że traci on równowagę.


"NAUKA TO DO POTĘGI KLUCZ"




Kiedy koń idąc zaczyna energicznie pracować zadem, gdy tylne nogi zaczynają pełnić rolę napędu „pojazdu”, to jeździec zaczyna inaczej odczuwać ruch zwierzęcia. Dzieje się tak, ponieważ przy zaangażowanych tylnych nogach i podstawianym zadzie grzbiet zwierzęcia staje się sprężysty. W stępie bardziej wyraźne staje się huśtanie naszego ciała w górę i w dół, a w kłusie ćwiczebnym i anglezowanym podrzucanie. Okrągły, radosny galop daje nam uczucie takie, jakbyśmy siedzieli na szczycie morskiej fali i razem z nią „podjeżdżamy” w górę i opadamy w dół. Im krótszy koń, im mocniej wygięty grzbiet, tym „wyższa fala”. Taki ruch wierzchowca jest bardzo wygodny, ale przy prawidłowym dosiadzie, przy głębokim siedzeniu w siodle, gdy wyraźnie stoimy w strzemionach rozkładając na nich swój ciężar (zob. wpisy z etykiety dosiad). W innym wypadku sprężyście niosący koń wywołuje w jeźdźcach strach, a co za tym idzie napinanie i kurczenie ich ciała. Mają oni nadzieje, że zmniejszy to efekt wybijania w górę przez wierzchowca. Ludzie mniej boją się pędzącego, wiszącego na wodzach podopiecznego, takiego, który stawia szybkie i krótkie kroki, ponieważ idzie on wówczas bardziej „płasko”. Ćwiczcie prawidłowy dosiad, by móc poznać, nauczyć się i „oswoić” sprężysty ruch konia. Taki wierzchowiec, który chodzi ciągle jak gejsza w kimonie, który drobiąc zaciska pośladki i ma obolały przód od nadmiaru niesionego ciężaru, zaczyna kumulować w sobie mnóstwo negatywnej energii. Zwierzę prędzej czy później próbuje ją z siebie wyrzucić. Dając jej upust „strzela z zadu”, szuka sztucznych powodów by się przestraszyć, odskoczyć, „wyrwać do przodu”. Często jest to sygnał dla jeźdźca, że trzeba pupilowi dać się wybiegać na lonży. „Wypuszczony” bez obciążonego grzbietu wierzchowiec zaczyna natychmiast samowolnie galopować, zmieniać kierunek, straszy opiekuna, fika i bryka. Zmęczony przechodzi do rozwleczonego stępa, nie mając już siły do pracy w innych chodach. Niestety dla wielu jeźdźców takie „samowymęczenie się” pupila jest wystarczające i zadowalające. Nie traktujcie lonży jako koła ratunkowego, gdy nie radzicie sobie w siodle z „nabuzowanym” zwierzęciem. „Wpiszcie” ją na stałe w harmonogram pracy, gdyż koń powinien mieć szanse uczyć się, wzmacniać mięśnie, a nawet wybiegać się bez jeźdźca na grzbiecie. Przy pracy na lonży postarajcie się wyegzekwować od podopiecznego taki sam entuzjazm, jaki przejawia przy „wyrzucaniu” z siebie nadmiaru energii.



RESETOWANIE


Słyszeliście na pewno powiedzenie, że konia można zepsuć w pięć minut, a naprawiać, czy odpracowywać błąd, trzeba miesiącami. Łatwiej uczyć zwierzę od podstaw niż oduczyć złego nawyku, by w to miejsce wpoić nowe, prawidłowe zachowanie. Tym bardziej, że nie da się uniknąć takiej kolejności, bo z wierzchowcem jest jak z miedzianym drutem. Bardzo pogięty trzeba najpierw dobrze rozprostować zanim nada mu się nowy regularny kształt. Niestety stare nawyki cały czas ukrywają się gdzieś w końskiej podświadomości i od czasu do czasu dają o sobie znać. Zdarza się to nawet wówczas, gdy jesteśmy już na bardzo dobrej drodze do sukcesu w ich eliminowaniu. Złe nawyki odzywają się w przy stresujących dla konia sytuacjach, gdy jest on zmęczony, zniechęcony, gdy chce „odbębnić” jazdę. Czasami wierzchowiec potrafi tak się zapętlić w powielaniu starych błędów, że przestaje reagować na nasze sygnały nawet te, które doskonale rozumie. Nie wykonuje poleceń, których wykonanie nie sprawiało mu już trudności. Zwierzę, które tak „zamknęło się w sobie” trzeba wyciągnąć z tego stanu. Obudzić, „wyczyścić umysł” jakby „zresetować” i zacząć nadawanie sygnałów od nowa. Trochę tak, jakby koń pisał na tablicy dyktando. Jeżeli pisze bezmyślnie i w każdym słowie robi błąd, to czyścimy tablicę i zaczynamy dyktando od początku. Wszystkie możliwe pomoce egzekwujące skupienie się i zwolnienie tempa zgrane w jednym momencie proszą konia: „hej! Zwolnij, otrząśnij się, skoncentruj i wycisz” (zob. DLACZEGO KOŃ NIE SŁUCHA SYGNAŁÓW, WODZE Z WYOBRAŹNI, CIĘŻAR JEŹDŹCA W STRZEMIONACH….., CIĘŻKA OPONA, POŁYKANIE JABŁKA, GŁOWĄ W MUR). 

Musi to być taki sygnał, po którym zwierzę natychmiast znajdzie się na granicy tego chodu, w którym akurat pracujemy i tego niższego (stęp na granicy zatrzymania). Musicie poczuć, że zwierzę nagle zainteresowało się wami, że przestało się śpieszyć. Musicie poczuć, że wasze łydki i ciało mogą bez przeszkód nadać nowy rytm krokom stawianym przez tylne nogi wierzchowca. Taki sygnał powinien zawierać „duży ładunek” waszej determinacji, charyzmy i pewności siebie. Ważne jednak, żeby koń nie przeszedł ostatecznie do tego niższego chodu, bo przecież chcemy nauczyć go czegoś właśnie w tym, w którym akurat pracujemy. Dobrze byłoby też utrzymać podopiecznego przez chwilę na tej granicy, by rozbudzić w nim zainteresowanie co będzie dalej: przejście czy poprosimy go o ponowne „rozhuśtanie” danego chodu?

      

ŁYDKI I JESZCZE RAZ ŁYDKI


Są jeźdźcy, którzy podczas pracy z koniem kierują się swego rodzaju intuicją. Mają oni w sobie dużo charyzmy i instynkt przewodnika. Takich jeźdźców instruktor czy trener nie musi prowadzić krok po kroku „za rączkę”, jednak bez właściwych wskazówek mogą zaprzepaścić swój talent. Ludzie tacy wraz z koniem bardzo często prezentują się najlepiej w kłusie anglezowanym, a w stępie i galopie „gasną”. Dlaczego kłus wychodzi najlepiej? Instruktorzy jazdy konnej uczą od podstaw, by w czasie anglezowania przy przysiadaniu w siodło puknąć wierzchowca łydkami. Po jakimś czasie „wchodzi to jeźdźcom w krew”, staje się nawykiem. Sygnały są różne: siłowe, z pięty, delikatne, pukające, cisnące, ale są. 

Kiedy para przechodzi do stępa, albo galopu i zawsze gdy jeździec siada w siodło, jego łydki staja się „martwe”. Czasami galopując w półsiadzie, ci którzy nauczyli się nie wisieć zwierzęciu na pysku i nie wypychać nóg do przodu, próbują komunikować się z podopiecznym za pomocą łydek. Nie zastanawiało was, dlaczego w kłusie należy używać łydki, a winnych chodach nie? Tak wiem, w innych chodach instruktorzy uczą byście napinali pośladki, dusili nimi w siodło i biodrami wprawiali „pojazd” w ruch, wciskając zwierzęciu kręgosłup w dół. Właśnie dzięki pracy łydkami, wielu z was odczuwa kłus anglezowany jako ruch, w którym najlepiej dogadujecie się z koniem. Ruch najbardziej energiczny, w którym bez problemu dajecie dużo więcej sygnałów niż w innych chodach.

Jeżdżąc konno wyobraźcie sobie, że trzeba anglezować podczas każdego ruchu i pukajcie w końskie boki, tak jakbyście robili to naprawdę. Niech ten sygnał napędza konia. Dajcie odpocząć swoim biodrom, one powinny biernie czekać, aż zwierzę je rozhuśta. Poćwiczcie pracę łydek jadąc w stępie na stojąco, wyraźnie obciążając strzemiona. Nie podtrzymujcie swojej równowagi na wodzach, ani nie ściskajcie siodła udami. Wypracujcie również półsiad, w którym „niosą was” oparte tylko na strzemionach wasze nogi. Trzymając się siodła kolanami, nie będziecie w stanie uruchomić łydek, żeby dawać sygnały. By móc nimi prawidłowo pracować, pozycja jeźdźca w siodle zawsze powinna być taka, w której utrzymacie równowagę w strzemionach. Nawet wówczas, gdyby zabrakło wodzy łączących was z końskim pyskiem, a kolana nie znajdowałyby miejsca by się oprzeć.



POMOCE SYGNALIZUJĄCE CHĘĆ ZWOLNIENIA W GALOPIE


Wiele koni potrafi zagalopować tylko wtedy, gdy gro ciężaru i siła napędowa znajduje się z przodu jego ciała. Nawet wówczas, gdy w niższych chodach uda się jeźdźcowi „ulokować” je z tyłu wierzchowca. Taki galop sam w sobie nie wydaje się być niebezpiecznym, ale zwierzę praktycznie nie reaguje w nim na sygnały opiekuna, a szczególnie na takie, które proszą by zwolnił. Koń musi przegalopować jakiś kawałek, jakby potrzebował czasu na „pozbieranie się w sobie”, żeby w końcu po usilnej walce z jeźdźcem przejść do niższego chodu. Zazwyczaj jest to od razu stęp lub zatrzymanie. W ten sposób wierzchowiec ratuje się przed upadkiem, spowodowanym przeciążeniem przodu ciała i całkowitą utratą równowagi (zob. CZŁOWIEK, KTÓRY SIĘ POTKNĄŁ). Trudno namówić zwierzę do poruszania się w kłusie po takim galopie, również dlatego, że jeździec zazwyczaj hamuje zaciągając wędzidło, zadając podopiecznemu spory ból. 

Na poprawę sytuacji proponuję ćwiczenie, w którym zaraz po zagalopowaniu prosicie konia o przejście do niższego chodu. Niech nie będzie to jednak hamowanie na wodzach, lecz praca waszym ciałem i ciężarem (zob. MOWA CIAŁA i między innymi REGULOWANIE TEMPA W KLUSIE BEZ UŻYCIA HAMUJĄCYCH WODZY, ZWISAJĄCE UDA). Zwierzę nie zareaguje od razu na wasze prośby, więc wykorzystajcie cały ten galop na dawanie sygnałów i uczenie pupila, by przerzucał ciężar na swój tył (zob. JAZDA Z GÓRKI, OPUSZCZONA SZYJA U KONIA, ZAWSZE POD GÓRKĘ). Nie zapominajcie również o sygnałach skupiających (zob. DLACZEGO KOŃ NIE SŁUCHA SYGNAŁÓW). Pierwsze przejścia z galopu do kłusa będą z pewnością przypadkowe, ale pochwalony koń szybko nauczy się nowych bezstresowych pomocy, sygnalizujących przejście lub zwolnienie. Sukces będziecie mogli „odnotować” wówczas, gdy w każdym momencie galopu będzie towarzyszyło wam uczucie, że zwierzę poproszone o zmianę tempa lub chodu, nie będzie unikało współpracy.


NOWE WYZWANIA


Mięśnie pracującego konia rozrastają się i wzmacniają bardzo nierównomiernie. Tam gdzie jest silnik „pojazdu” tam są one mocniejsze. Gdy siła napędowa wierzchowca jest w jego przodzie „rosną” mięśnie klatki piersiowej. Ponieważ trudno wówczas zwierzęciu utrzymać równowagę, opiera się ono na naszych rękach, mając nadzieję, że pomożemy mu ten ciężar dźwigać (tzw. piąta noga). Wzmacniają się wtedy mięśnie szyi, uczestniczące w siłowaniu się z jeźdźcem za pośrednictwem wodzy. Mięśnie, które powinny swobodnie nieść szyję wraz z głową i utrzymać je w wypracowanej pozycji pozostają w spoczynku. Czyli te u jej nasady w miejscu, gdzie łączy się z kłodą. Szyja w tym miejscu zarówno z boków jak i przy kłębie wydaje się być „pusta i wklęsła” w porównaniu z nadmiernie „wypełnioną” częścią środkową. Tak pracujący koń ma proporcjonalnie maleńki zadek, wyglądający jakby został pożyczony od innego drobniejszego wierzchowca. 


Rysunek stworzony przez Cyber Brush 

Przy zmianie sposobu pracy, gdy jeździec próbuje zaangażować tylne nogi i zad zwierzęcia do większego wysiłku, będzie ono wymigiwało się od wyznaczonego zadania by oszczędzać słabe mięśnie. Pierwszym sposobem ucieczki od „nowego wysiłku” jest samowolne przechodzenie do wyższego chodu. Gdy pracujemy np. w stępie nad wzmocnieniem tyłu, wierzchowiec woli zakłusować „mając nadzieję”, że odbędzie się to na starych zasadach, które w czasie przejścia będzie chciał przeforsować. Angażując zad nie pozwólcie by koń zawisnął na wędzidle i usztywnił szyję (zob. KOŃ MIĘKKI W SZYI), bo to właśnie pozwoli mu na zmianę chodu. Pracujcie nad tym wodzami i „podpierajcie” każdy sygnał dany za ich pomocą sygnałem dawanym łydkami. Obojętnie czy polecenie przekazywane wodzą jest sygnałem przytrzymanym, czy krótkimi, powtarzanymi szarpnięciami towarzyszyć im powinno pukanie łydką lub obiema w koński bok sugerujące: „nie łap tej wodzy, nie odwzajemniaj pociągnięcia”. Gdy zwierzę zdążyło wcześniej zacząć siłować się z naszymi rękami to łydki nakazują: „puść wodzę, bo dopiero wtedy zrozumiesz co chcę tobie przekazać”. Bez pomocy łydek wasi podopieczni zawsze będą chcieli odebrać pracę na wodzach jako informację: „zwolnij” i odpuszczą sobie energiczne maszerowanie tylnymi nogami. Mięśnie zadu, które dopiero „uczą się pracować” są słabe, więc bardzo często po przerzuceniu na nie ciężaru koń przechodzi do niższego chodu jakby sygnalizował „kierowcy”: „ok. fajnie mi z tym luźniejszym przodem, ale chyba nie potrafię w takiej nowej pozycji iść np. w kłusie”. By odnieść sukces jeździec nie może przegapić momentu, by podtrzymać dany chód bardziej intensywnymi sygnałami dawanymi oczywiście łydkami. Przerzucony na tył „pojazdu” silnik na początku będzie często gasł albo „krztusił się”. Musi więc być wspomagany „rozrusznikiem”, którym są nasze łydki.


DŹWIGANIE CIĘŻARÓW


Rozmawialiśmy niedawno w gronie znajomych o chirurgach leczących mniejsze i większe kontuzje jeźdźców. O ich nieprzychylnym nastawieniu wynikającym z faktu, że jeździmy na zwierzętach i o ich opinii, że generalnie przewraca nam się w głowach. Jest to jednak temat na inny blog. Podczas dyskusji padł argument o niewielkim ciężarze człowieka w stosunku do masy konia. Kolega przekonywał, iż dzieci idące do szkoły noszą o wiele cięższy ładunek w swoich tornistrach. I ma rację. Lekarze od niepamiętnych czasów biją na alarm i mówią o krzywiznach i wadach postawy spowodowanych przeciążeniami, zbyt długim nieprawidłowym siedzeniem, brakiem ruchu a co za tym idzie zwiotczeniem mięśni. Człowiek sam sobie funduje kontuzje chociaż jest stworzeniem bardziej inteligentnym od innych ssaków. Argument ten jednak kojarzy mi się głównie z osobami dla, których żmudna praca nad prawidłową postawą i wzmacnianiem mięśni wierzchowców jest zbędna. Często właściciele koni bardzo kochają swoich podopiecznych, ale brakuje im chęci zrozumienia potrzeb kondycyjnych tych zwierząt i zasad prawidłowej motoryki ich ciał. Potrzeb, które pozwolą swobodnie nosić jeźdźca, bez odczuwania bólu i nabywania kontuzji. Koniom należy zapewnić ruch, bo są one do tego „stworzone”, dobrze byłoby jednak gdyby miłośnicy jeździectwa stawiali również na jakość a nie tylko ilość ruchu serwowanego swoim pupilom.

Sport to zdrowie, ale źle pracujący nadgarstkiem tenisista nabawi się kontuzji (łokieć tenisisty), a przecież rakieta waży niewiele. Biegacze niczego nie dźwigają, a narażeni są na kontuzje spowodowane często mikro-urazami, powstałymi na skutek przeciążeń jakie powoduje np. bieganie "na piętach" i po nierównym terenie, braku lub małej ilość odpoczynków, obuwia, które nie zapewnia wystarczającej amortyzacji. Na nartach stopa jest stabilna w bucie, więc to kolano narciarzy jest narażone na duże siły skrętne, a tym samym na kontuzje. Jedną z głównych przyczyn urazów jest niewystarczające przygotowanie do sezonu zimowego podczas lata i jesieni. Wiąże się ono z nadmiernym zmęczeniem mięśni podczas jazdy i w konsekwencji gorszą kontrolą nerwowo-mięśniową. Jeździec źle rozkładający swój ciężar na grzbiecie konia, wklęśnięty, a tym samym nie sprężysty grzbiet zwierzęcia, brak prawidłowego zaangażowania w pracy jego tylnych nóg i nieprawidłowości w postawie narażają wierzchowce na ból, urazy i kontuzje.


ZWISAJĄCE UDA


W poprzednich wpisach (zob. KOŃ LEWY I KOŃ PRAWY, ĆWICZENIE A PROPOS WPISU: KOŃ LEWY I KOŃ PRAWY) mówiłam o przeciwstawnych sygnałach dawanych wierzchowcom przy pomocy naszych kończyn. Często spotykam jeźdźców, którzy prawidłowo sygnalizują polecenia jednak nie potrafią ich zgrać i użyć w tym samym momencie. (zob. GŁOWĄ W MUR) Zatrzymują wędzidło, koń zwalnia więc je odpuszczają zanim podgonią zad, działają albo wodzami, albo łydkami. Wydaje mi się, że przyczyna leży w mocno spinanych nogach jeźdźca. Do pracy rękami angażujecie zamiast mięśni brzucha całe ciało, zapierając się na nogach, które napinacie, wypychacie do przodu, albo podkurczacie. Tak zaangażowane nie mogą swobodnie działać. Rozluźniają się i „wracają do pracy” dopiero, gdy odpuszczacie inne sygnały.


Siedząc w siodle spróbujcie mieć zawsze „zwisające” uda. Niech będą jak dwa ręczniki zawieszone na tasiemkach i podwieszone na haczykach w stawach biodrowych. Nawet anglezowanie, gdy wasza miednica podrzucana przez kłusujące zwierzę podnosi się, nie powinno przeszkadzać ręcznikom zwisać. Najtrudniej zwiesić uda siedząc w siodle, w kłusie ćwiczebnym i wysiadywanym galopie. Tu, w utrzymaniu prawidłowego dosiadu pomoże wam wyobrażenie, że wasze uda wraz z miednicą są klamerką, ale bez ściskającej sprężyny. Przypina ona siodło do grubego sznura, którym jest koń. Siedźcie tą klamerka głęboko i możliwie pionowo, bo inaczej przy ruszającym się „sznurze” nie stworzycie jedności. Przy tym musicie także mieć nie zaciśnięte i cały czas miękkie jak worek z wodą pośladki. Przy tak rozluźnionych biodrach i nogach będziecie mogli popracować łydkami w każdym momencie. Myślę, że każdy jest w stanie wypracować taki luz, ale wielu będzie miało problem, by go utrzymać przy dawaniu sygnałów, szczególnie takich, w które trzeba włożyć trochę siły.


ĆWICZENIE A PROPOS WPISU: KOŃ LEWY I KOŃ PRAWY


Przeczytaj: KOŃ LEWY I KOŃ PRAWY

Dawanie sygnałów podczas jazdy konnej w sposób, który przypomina „rozmowę” z lewym i prawym wierzchowcem z osobna, nastręcza jeźdźcom dość sporo problemów. Każda nasza kończyna wykonuje w tym samym momencie inny ruch, dając często przeciwstawne sygnały. Ręce wraz z ciałem wstrzymują, a łydki podganiają, jedna ręka informuje: „popatrz w prawo”, druga w tym samym czasie: „ustaw szyję i głowę na wprost”. W opanowaniu tej sztuki pomoże wam ćwiczenie, w którym poprowadzicie konia z szyją i głową ustawioną w stronę przeciwną do jazdy. Poproście zwierzę o takie ustawienie, przytrzymując zewnętrzną wodzę, dbając jednak równocześnie o to, by wierzchowiec nie sprzeciwiał się naszemu poleceniu i nie wieszał się na wędzidle (zob. REFLEKTORY,KOŃ MIĘKKI W SZYI,SPRĘŻYNA). Tak wygiętemu koniowi dajemy również sygnały skupiające (zob. DLACZEGO KOŃ NIE SŁUCHA SYGNAŁÓW), bez których ćwiczenie to będzie niewykonalne. Wewnętrzną wodzą nadal sygnalizujcie krótkimi szarpnięciami: „patrz w stronę w którą jedziemy” i „rozluźnij szyję”, ale tak by nie zmienić wypracowanego ustawienia szyi. Po wymyślonej trasie prowadźcie wierzchowca łydkami i ustawiając się tak jakbyście sami po niej biegli. W pierwszym odruchu po wygięciu szyi koń będzie „rozpychał się” brzuchem i łopatką z wewnętrznej strony. Dlatego też przy tym ćwiczeniu musicie mieć bardzo aktywną wewnętrzną łydkę, która nie może pozwolić, by podopieczny „ścinał” zakręty, albo schodził z wyznaczonej ścieżki. Gdy nauczycie się prowadzić bez problemu tak ustawionego konia spróbujcie namówić go , by jego szyja wyprostowała się, ale nie dzięki temu, że odpuścicie zewnętrzną wodzę. Niech doprowadzą do tego wyżej opisane sygnały z wewnętrznej strony wierzchowca. Musicie wymóc nimi na pupilu, by „wciągnął” wypchnięty brzuch i „schował” „rozpychającą się” łopatkę oraz rozluźnił szyję.


OPUSZCZONA SZYJA U KONIA


Opuszczona podczas pracy szyja konia nie zawsze oznacza, że reszta jego ciała jest prawidłowo ustawiona. Załóżmy, że grzbiet wierzchowca począwszy od uszu, aż do nasady ogona jest prostą i poziomą, ale elastyczną płaszczyzną.

Naszym zadaniem jest wygiąć ten element w łuk poprzez naginanie obu jego końców w dół.

Jeźdźcowi siedzącemu w siodle dużo łatwiej jest namówić do „zejścia w dół” tą część „płaszczyzny”, którą ma przed sobą. Efekty pracy z szyją i głową możecie zobaczyć, opuszczony zad i podstawione pod brzuch tylne nogi trzeba poczuć. Nie możecie zakładać, że wierzchowiec idący z nosem przy ziemi ma automatycznie obniżony przeciwległy koniec i naprężony w górę grzbiet. To zmniejszy waszą czujność i zaangażowanie w pracy nad aktywnością zadu zwierzęcia. Płaszczyzna końskiego grzbietu przy opuszczonej głowie może ustawić się pod skosem, zachowując swoją prostość,

albo nagiąć się tylko z jednej strony zostawiając drugi koniec w poziomie.

W obu tych przypadkach ciężar wierzchowca przesunie się na przód ciała. Na tak ustawionym zwierzęciu człowiek będzie miał duże problemy z utrzymaniem prostej postawy swojego ciała. Gdybyście oglądali taką parę (koń-jeździec) na zdjęciu, to wierzchowiec będzie wyglądał jakby schodził z górki mimo tego, że idzie na płaskim terenie, a siedzący na nim człowiek będzie się pochylał i wypychał nogi do przodu. Żeby móc to wszystko poprawić, trzeba ustawić „płaszczyznę” w pozycji wyjściowej, czyli wypoziomować ją. Należy poprosić wierzchowca, by podniósł głowę i szyję do góry. Wyciągnięte maksymalnie do przodu ręce jeźdźca przekazują zwierzęciu takie polecenie częstymi, krótkimi i skierowanymi w górę szarpnięciami wodzy. Dzięki temu jeździec będzie mógł zacząć pracę, w efekcie której koń „wycofa swój ciężar” (zob. JAK ZRÓWNAĆ ROZJEŻDŻAJĄCE SIĘ NADWOZIE I PODWOZIE, ZAWSZE POD GÓRKĘ, JAZDA Z GÓRKI). Zaczynając ponownie pracę nad wygięciem końskiego grzbietu, skupcie się na obniżaniu tego końca płaszczyzny, który jest za wami. Miłośnicy psów wiedzą, że przy szkoleniu tych zwierząt pierwszym i podstawowym poleceniem, które pupil musi wykonać jest „siad”. Dobrze byłoby gdybyście również u konia przyjęli "przysiadanie na zadzie" za pozycję wyjściową do jakiejkolwiek dalszej pracy (zob. KOŃ PRZED JEŹDŹCEM, ZABAWA W PROSTOKĄTY, ZAWSZE POD GÓRKĘ, GŁOWĄ W MUR).


wtorek, 29 października 2013

KOŃ LEWY I KOŃ PRAWY


Pracując z koniem, wiele sygnałów, które jeździec daje zwierzęciu, jest sprzecznych z naszymi odruchami. Prosząc wierzchowca o wykonanie zakrętu na przykład w prawą stronę, człowiek działając w zgodzie z nimi, pociągnąłby za prawą wodzę i w tym samym momencie oddałby lewą wodzę wysuwając lewa rękę do przodu. Przeczytajcie proszę tekst pt.REFLEKTORY, w który napisałam jak należ pracować wodzami prosząc konia o prawidłowe ustawienie głowy i szyi podczas wykonywanego zakrętu. Z moich obserwacji wynika, że bardzo trudno opanować jeźdźcom taki sposób pracy, jak w wymienionym tekście, bo jest on właśnie sprzeczny z odruchami. W tekście pt.LEWA I PRAWA STRONA pisałam, że każdy bok wierzchowca uczy się osobno.

Siedząc w siodle, łatwiej nam będzie opanować sztukę konwersacji z koniem wyobrażając sobie, że jedziemy równocześnie na dwóch zwierzętach, na wierzchowcu lewym i prawym. W tym samym momencie dajemy każdemu z nich inne sygnały, które nie raz będą wydawały się sprzeczne. W tej parze prowadzącym powinien być „koń zewnętrzny”, to jemu „wskazujemy” kierunek jazdy i sygnalizujemy chęć wykonania zakrętu. „Koń wewnętrzny” jest jak partnerka w tańcu, powinien dać się prowadzić „zewnętrznemu partnerowi”. Żeby było to możliwe namawiamy „wewnętrzne zwierzę” do rozluźnienia się i pilnujemy by ich „ciała” nie oddalały się od siebie. Gdy jednemu z boków konia sygnalizujemy łydką konieczność przesunięcia się w bok, to z drugiej strony pukając łydką pilnujemy, by zewnętrzny bok nie „poczuł się odpychany” i nie zachwiała się jego równowaga. Jednak pracując wodzami, przekazujemy „obu zwierzętom” takie informacje, które rozdzieliłyby przytulającą się „końska parę”. Jadąc w prawą stronę wewnętrzną wodzą prosimy „prawego konia”: „popatrz w prawo”, natomiast „lewemu” równocześnie dajemy sygnały, ustawiające jego szyję i głowę na wprost.


NIE MA REGUŁY


Na moim blogu próbuje pomóc wam zrozumieć konie, wskazać jak wyczuwać i znajdować błędy swoje i zwierzęcia oraz w jaki sposób je niwelować. Musicie jednak pamiętać, że w pracy ze zwierzętami nie ma ściśle określonych reguł. Do każdego wierzchowca należy podchodzić indywidualnie. Błędy popełniane przez różne konie mogą być podobne, ale nie identyczne, a ich reakcja na nasze sygnały może się zdecydowanie różnić. Każde z poleceń musi być użyte wówczas, gdy zwierzę jest już gotowe, by je zrozumieć i prawidłowo wykonać. W innym wypadku teoretycznie prawidłowy sygnał może przynieść więcej szkody niż pożytku. Pisałam niedawno jak namówić wierzchowca do podstawienia zadu i napięcia grzbietu wyobrażając sobie, że wędzidło jest murem, na który „napychamy” zwierzę (zob. GŁOWĄ W MUR). Pracuję z fajną, bystrą klaczą o bardzo słabym zadzie, rozciągniętym tułowiu i wklęśniętym grzbiecie. Jeżdżę na niej od jakiegoś czasu i „napychanie na mur” przynosi bardzo dobre efekty. Jednak zanim zwierzę zrozumiało moje polecenie i było w stanie wykonać ćwiczenie musiałam sprowokować zad klaczy do bardziej wydajnej pracy. Nauczyłam ją wydłużać krok, mocniej odpychać się tylnymi nogami od podłoża i ruszać się w bok co uelastyczniło jej ciało. Wczoraj ten koń pierwszy raz idąc kłusem, rozciągnął mięśnie grzbietu na tyle mocno, że mógł opuścić szyję tak, by biec z nosem przy samej ziemi. Szedł tak dłuższy czas i chyba był zadowolony z efektu, tak jak ja. Mam też inna podopieczną, na której kiedyś ktoś notorycznie jeździł na czarnej wodzy. Gdy tylko wsiądzie na nią jeździec zwierzę zachowuje się jakby było zaprogramowane do spinania się i usztywniania ciała. Każdą jazdę zaczynam od rozluźniania jej. Stary nawyk jest tak silny, że klacz nie może „zapamiętać” rozluźnienia na tyle, by przyjąć taką postawę od początku pracy. Przy każdym nowym ćwiczeniu i reagując na każde nowe polecenie wierzchowiec zwija się z przodu sięgając nosem do własnej klatki piersiowej. Zanim przeszła pod moją opiekę wciskano jej wędzidło-„mur” do gardła, a szyje w „ramiona” . Pracując z takim koniem należy w pierwszej kolejności „zburzyć mur” i przekonać zwierzę, że nie będziemy go używać. Musimy u takiego wierzchowca zniwelować strach przed wyraźnym, posuwistym ruchem do przodu, a także strach przed wysunięciem szyi i nosa do przodu. Przy każdym ruchu i ćwiczeniu, przy chodach bocznych czy zmianach chodu priorytetem jest podnoszenie głowy i szyi klaczy do góry oraz oddawanie wodzy. Prosząc równocześnie o wydłużenie kroku (zob. ZABAWA W PROSTOKĄTY) namawiam, w ten sposób podopieczną do wydłużenia szyi i rozciągania mięśni grzbietu przez wysuwanie jej w przód, a nie opuszczanie w dół.


ŚCIERNISKO


Okres żniw kojarzy mi się z„wybuchem radości” wśród jeźdźców spowodowany faktem, że można wreszcie znowu pojeździć konno po ściernisku. Kiedy byłam dzieckiem spędzałam wakacje na wsi i wraz z rówieśnikami chodziłam po ściernisku na bosaka. Był to jednak specyficzny sposób chodzenia. Trzeba było „szurać” stopami, żeby pozostałe w ziemi źdźbła zbóż złamać i położyć płasko na ziemi. Maszerując normalnie kaleczyło się stopy i kostki. Myślę, że entuzjaści biegów konnych po ściernisku powinni sami tam pobiegać i najlepiej w sandałach na nogach. Pokaleczone do wysokości kostek nogi będą długo bolały.

Rysunek stworzony przez Cyber Brush 

Wśród jeźdźców często obowiązuje zasada: „co z oczu to z serca” i skoro nie zauważają zadrapań na piętkach, koronkach i pęcinach, a zwierzę nie okazuje bólu to znaczy, że bieg po ściernisku musi być dla niego samą przyjemnością. Ja również nasłuchałam się kiedyś opowieści o tym jakie pożyteczne dla wierzchowca są biegi po ściernisku, bo zwierzę „uczy się” podnosić wysoko nogi. Owszem, podnosi je wyżej, ale uciekając od bólu i zadaje sobie w ten sposób jeszcze większy. Gdyby konie potrafiły myśleć jak człowiek to idąc na takim polu szurałyby kopytami po ziemi. Nie wiem kto i kiedy wymyślił taki „patent” do nauki ruchu dla koni, ale bardzo się rozpowszechnił. Myślę jednak, że był to ktoś komu nie chciało się poszerzać wiedzy na temat sposobów pracy i „konwersacji” z wierzchowcami.



BŁĘDNE KOŁO NA LONŻY


Wiele koni, szczególnie młode, gdy zostają wzięte do pracy bez jeźdźca na grzbiecie, wykorzystują sytuację do tego, by bez ograniczeń pobiegać, pobrykać i powalczyć z człowiekiem o dominację. Bardzo często, mając na lonży wierzchowca z takim nastawieniem, jeźdźcy reagują dość nerwowo, próbując na wszelkie możliwe sposoby natychmiast „przywołać zwierzę do porządku”. Wykorzystają każdy sposób, by ograniczyć spontaniczny ruch pupila. Zaczynają od panicznego szarpania lonżą, próbując przekazać informację: „natychmiast się zatrzymaj”, a kończą zakładając koniowi sztywne wypinacze. Nerwowość opiekuna zazwyczaj udziela się zwierzęciu, które zaczyna bać się lonży i wszystkiego co jest z nią związane. Wypuszczony na koło wierzchowiec zaczyna natychmiast galopować próbując uciec od ewentualnych panicznych sygnałów swojego opiekuna i tak napędzane jest przysłowiowe błędne koło. Koń wzięty na jazdę czy lonże powinien zdawać sobie sprawę z tego, że nie uniknie pracy, a jego przewodnik będzie konsekwentny i uparty w egzekwowaniu wydawanych poleceń. Jeżeli zwierzę puszcza się w szaleńczy bieg, powinniście oczywiście dawać lonżą i głosem sygnały zwalniające, ale jednocześnie nie rezygnować z pracy nad podganianiem zadu, czy prawidłowym ustawieniem ciała wierzchowca. Takie wasze zachowanie wydłuży zapewne czas, w którym pupil wróci do wymaganego chodu, ale zrobi to w dobrym stylu, z prawidłową postawą i bez niepotrzebnej nerwowości.


LEWITUJĄCE SIODŁO


Gdyby założone na konia siodło nie było przypięte popręgiem, to jeźdźcy musieliby włożyć dużo więcej „wysiłku” w utrzymanie równowagi swojej i zwierzęcia. Gdyby „kładło się” ono na boki podczas zakrętów i ujeżdżeniowych figur, człowiek zsunął by się z wierzchowca wraz z „siedziskiem”. Tak by się również stało, gdyby jeźdźcowi zdarzyło się mocniej obciążyć jedno ze strzemion. Nie przymocowane siodło zmuszałoby człowieka do idealnego dopasowania go do zwierzęcia, bo nie dopasowane „wędrowałoby” nieustannie wzdłuż grzbietu wierzchowca. Nie przypięte i na dodatek lewitujące jak latający dywan siodło, które miałoby z góry wyznaczony tor lotu i tempo, „podpowiadałoby” jeźdźcowi jak prowadzić konia.


Rysunek stworzony przez Cyber Brush


Uda siedzącego w takim siodle jeźdźca, wyznaczałyby brzegi ścieżki, po której powinien poruszać się wierzchowiec. Biodra jeźdźca miałyby za zadanie nie dopuścić do spychania na boki siodła przez niepokornego konia. Żeby tego dokonać, same nie mogłyby dać się zepchnąć z wyznaczonej trasy. Prowadząc wówczas zwierzę, człowiek musiałby pilnować, aby para koń-jeździec nie rozjechała się w różne strony. Wasze łydki musiałyby bardzo się „rozgadać” i podganiać zwalniającego albo chowającego się za wasze plecy (zob. KOŃ PRZED JEŹDŹCEM) pupila, bo inaczej razem z siodłem znaleźlibyście się na szyi zwierzęcia. Musielibyście nauczyć się wyczuwać sytuacje, w których koń napierając na nasze nogi próbuje wymknąć się spod siodła i uciec w bok, żeby ściąć sobie zakręt albo pójść szerszym łukiem. Zadaniem łydek byłoby nakazać zwierzęciu powrót między wasze uda, a tym samym pod siodło. Oczywiste jest również to, że zwierzę nie mogłoby śpieszyć się, gdyż sidło mające z góry określone tempo znalazłoby się razem z jeźdźcem na końskim zadzie. Spróbujcie podczas pracy z wierzchowcem wyobrazić sobie taką sytuację i prowadzić zwierzę tak, jakby było to rzeczywistością.


"RUCH" KOŃSKIEJ SZYI A USTAWIENIE ŁOPATEK.


W moim wcześniejszym wpisie pt. „Koń miękki w szyi” pisałam o rozluźnionej szyi. Jeździec powinien mieć w czasie jazdy poczucie, że w każdym momencie może poprosić swojego wierzchowca o ruch szyją, a tor jazdy nie ulegnie przy tym zmianie. Nie powinniście czuć żadnej blokady szyi, gdy prosicie zwierzę o opuszczenie jej w dół, podniesienie w górę czy zgięci na boki. Wyobraźcie sobie, że szyja konia, w miejscu łączącym ją z tułowiem zakończona jest główką, która osadzona jest w panewce.
Dzięki takiemu mocowaniu ruch szyi byłby swobodny, jednak często coś go blokuje. Wierzchowiec nawet, gdy rozumie sygnał i jest bardzo chętny do współpracy, nie jest w stanie ruszyć szyją. Przeszkadza mu w tym nieprawidłowe ustawienie łopatek, obu albo jednej z nich. Przy jakimkolwiek ruchu wykonywanym przez zwierzę, powinny być one względem siebie równoległe. Odginają się jednak nieraz na zewnątrz w sposób, który przypomina rozpychanie się łokciami. Przednia część łopatek zwrócona wówczas w kierunku nasady szyi blokuje jej ruch, jak wciśnięty w panewkę klin.




Nie można ćwiczyć ruchu i rozluźnienia poszczególnych części ciała konia w oderwaniu od całości. Tak jest również w tym przypadku. Prosząc wierzchowca o wykonanie ruchu szyją postarajcie się wyczuć, która łopatka napiera na wodze. Jeżeli zewnętrzna to pracując wodzą w kierunku swojego brzucha, poproście pupila, żeby „trzymał łokieć przy sobie”. Pomaga zewnętrzna łydka, która wraz z wodzą powinna ustawić zewnętrzny bok konia(od czubka nosa do nasady ogona)  tak, by wydał wam się prosty jak ściana. Jeżeli na wodzę pcha się wewnętrzna łopatka, to otwartą wewnętrzną wodzę odhaczamy krótkimi szarpnięciami, by zniechęcić zwierzę do opierania się na wędzidle. Pukając wewnętrzną łydką w bok konia wymuście na nim, żeby odsunął łopatkę wraz z brzuchem od wodzy. Gdy zwierzę prawidłowo wykona zadanie, poczujecie jakby ustąpiło miejsca waszej nodze, która nie czując naporu cielska konia rozluźni się. Przy takiej pracy bardzo przydatny jest bacik, którym możecie dokładnie wskazać miejsce na ciele zwierzęcia, którego ustawienie powinien skorygować.


GŁOWĄ W MUR


Wielu jeźdźców słyszało, że jeżdżąc konno należy używać delikatnych i „oddanych” wodzy, więc je po prostu puszczają. Bardzo często jazda przebiega nienagannie, póki nie pojawią się problemy. To, jak reaguje zwierzę na nasze sygnały i polecenia wówczas, gdy na nie natrafimy, jest miarą posłuszeństwa wierzchowca. Gdy zaczynają się „kłopoty”, człowiek odruchowo zaciąga wodze, mając nadzieję, że dzięki nim zapanuje nad sytuacją. Jeżeli koń podczas jazdy denerwuje się, bo gryzą go gzy, bo inny wierzchowiec „chucha” mu w ogon i próbuje go wyprzedzić, to zaciągnięte wodze spotęgują jego uczucie frustracji. Jeżeli zwierzę nie zostało nauczone tego, w jaki sposób ono może „oddać” wodze, to zaciąganie ich potraktuje jako zachętę do „walki”. Wodze są dla nas „narzędziem” pracy przy porozumiewaniu się z koniem. Przestają nim być, gdy je po prostu puszczamy. Żeby tego nie robić, ale uczynić je jednak "delikatnymi" i "oddanymi", należy nauczyć wierzchowca, jak ten ruch (oddania wodzy) odwzajemnić. Pokazać, że on także może „puścić” wodze. Jest to jednak zadanie niewykonalne dla zwierzęcia, które jest zbyt rozciągnięte, ma wklęśnięty grzbiet i ciężar z przodu ciała. 

Gdybyście postawili konia przed murem tak, by oparł się o niego nosem, a potem zaczęli podganiać zad, to zwierzę nie mogąc ruszyć się do przodu szybciej zrozumiałoby, że ma podejść tylnymi nogami pod brzuch, wygiąć grzbiet w „koci” i oprzeć się o ścianę czołem. Spróbujcie podczas jazdy stworzyć taki mur z wędzidła. Poćwiczcie na szeroko rozstawionych wodzach. Nie przyciągajcie „muru” do siebie, nie „wciskajcie” koniowi w gardło, „nie wciągajcie mu na głowę”, tylko „zatrzymajcie w miejscu”. Równocześnie działajcie łydkami, pukając nimi nieprzerwanie w boki wierzchowca. Nie przegapcie tylko momentu, gdy koń z podstawionym zadem przestanie ciągnąć wodze i nagrodźcie oddaniem wodzy. Inaczej wierzchowiec potraktuje „ścianę” jako karę. Pamiętajcie też, że przy „zatrzymanym” wędzidle nadal można pracować, dając rękoma sygnały rozluźniające szczękę i szyję wierzchowca.


PODCIĄGANIE NA DRĄŻKU


Wszystkie sygnały służące do porozumiewania się z koniem powinny mieć, podczas pracy, różne natężenie. W zależności od stopnia posłuszeństwa wierzchowca dajemy sygnały, w które wkładamy więcej lub mniej siły. Czasami wierzchowce, wiszące całym ciężarem na wodzach, zmuszają jeźdźca do znacznego wzmocnienia sygnałów dawanych przy ich pomocy. Nasze ręce, niejednokrotnie okazują się być zbyt słabe, by poradzić sobie z problemem, więc jeździec intuicyjnie szuka dla nich oparcia w całym ciele. Najczęściej zapiera się nogami o strzemiona, niestety w sposób, który powoduje, że wspólnie uciekają one do przodu i człowiek traci równowagę. Wodze zaczynają wówczas służyć jako podpora dla „upadającego” ciała. Koń doskonale to wyczuwa i w takiej sytuacji nigdy nie uzna nacisku wędzidła jako sygnału. Szukając wsparcia dla rąk jeźdźcy napinają także plecy i ramiona, a przez to przyciągają swoje ciało do wodzy, wspinając się w ten sposób nad siodło. Przypomina to podciąganie się na drążku, gdzie zadaniem rąk jest podniesienie, jak najwyżej, całego ciała. Takie jego zaangażowanie psuje dosiad i równowagę człowieka. 

Dając nawet bardzo silne sygnały wodzami ramiona powinny pozostać rozluźnione i opuszczone w dół. Opierając się wyraźnie w strzemionach nie prostujcie i nie usztywniajcie kolan. Jest bardzo ważne to, by stawy nóg pracowały i były elastyczne. Zwiększając swój ciężar na strzemionach ustawcie nogi tak, jakbyście wciskali całą stopą jakiś kołek pionowo w ziemię. Silne ręce powinny znaleźć oparcie w mięśniach brzucha. To do niego przyciągamy wodze, a nie do ramion. Nie mam jednak na myśli zmiany pozycji rąk. Gdyby na kłębie konia leżał blat stołu, to wasze dłonie powinny się na nim opierać. Nie wolno ich od niego odrywać, ani pod niego chować. Pracując wodzami „suniemy” dłońmi po blacie. Pamiętajcie też, że koń zawsze będzie od was silniejszy. Jeżeli porozumiewanie się przy pomocy wodzy będzie przypominało przeciąganie liny, to zwierzę zawsze wygra. Nasza „siła” leży w powtórzeniach, krótkich sygnałach i szarpnięciach.



DLACZEGO PRAWIDŁOWY DOSIAD JEST TAKI WAŻNY?


Konie potrafią bardzo dokładnie „czytać” ciało jeźdźca i to na pewno dużo lepiej niż my jego. Zwierzęta te odczuwają najmniejszy nasz ruch, gdy siedzimy w siodle. Czują każde napięcie oraz rozluźnienie naszych mięśni i ustawiają swoje ciało pod to, co „odczytają”. Im lepszy nasz dosiad, tym bliższa ideału postawa wierzchowca. Sposób, w jaki siedzimy na koniu informuje go o naszym zaangażowaniu w pracę i prowokuje do odwzajemnienia się taką samą aktywnością. Kiedy jeździec siedzi jak przysłowiowy worek z ziemniakami a jego ciało pozbawione jest aktywności, to zwierzę będzie leniwie przebierało nogami i wykorzystywało sytuację do bycia nieposłusznym. Wyrazi w ten sposób także swój bunt, mając poczucie, że cała praca podczas jazdy i ciężar jeźdźca będą spoczywać na jego „barkach”. Wierzchowiec zachowuje się jak lustrzane odbicie swojego przewodnika. Gdy ściśniecie pośladki i zablokujecie stawy biodrowe, to koń też to zrobi. Napniecie ramiona to on ograniczy i usztywni ruch łopatek. Odzwierciedli wasz szczękościsk i wklęśnięte (w dolnej części) plecy z wypiętymi pośladkami. Jeżeli nie zaangażujecie do pracy mięśni brzucha to brzuch pupila będzie „zwisał”. Oczywiście bywa tak, że to jeździec zachowuje się jak lustrzane odbicie wierzchowca i powtarza jego krzywizny i sztywność mięśni. Jednak zwierzę samo nie naprawi swoich błędów popełnianych w pracy i postawie, mimo, że narażają go na ból albo dyskomfort.
W parze koń-jeździec to ten drugi jest istotą bardziej inteligentną i myślącą. Jego rolą jest dążyć do doskonalenia swojej postawy, do szukania wzorowej równowagi, do wzmacniania mięśni i polepszania sprężystości stawów. To dzięki takiej pracy człowieka, wierzchowiec zaczyna być naszym „odbiciem w lustrze” a przestaje być „pierwowzorem”. (Przeczytaj: NASZE POCZYNANIA W SIODLE)




SZKIELET


Praca jeźdźca nad dosiadem nie powinna mieć końca. Bez takiego nastawienia i bez nieustannej kontroli nad ustawieniem ciała, człowiek, siedząc w siodle popada w złe nawyki. Ci, którzy włożyli sporo pracy w poprawę dosiadu, po stwierdzeniu, że osiągnęli zadowalający stan końcowy zwalniający ich z dalszej pracy, szybko wracają do starych błędów. Gdy popadnie się w rutynę wszelkie krzywizny ciała wydają się prostością, a odchylenia w przód, albo tył-pionem. Dlatego, poprawiona pozycja ciała wydaje się być, na początku, bardzo niewygodna. Nawet, jeżeli rozumiemy, gdzie leży błąd i jak go naprawić, zadajemy sobie pytanie: czy jesteśmy w stanie to zrobić?. Różne części swojego ciała, człowiek próbuje utrzymać w nowej pozycji przy pomocy mocno napinanych mięśni. Powoduje to spory dyskomfort, a słabe mięśnie nie dają rady sprostać takiemu wyzwaniu.


W pokonaniu takich trudności pomogła mi, oczywiście, wyobraźnia. Zaczęłam widzieć siebie, jako szkielet siedzący na koniu. Budując, albo poprawiając swoją postawę przesuwałam i układałam kości, starając się nie angażować do tego mięśni. Każda budowla musi mieć solidną podstawę. Połóżcie więc płasko i pewnie kości stóp na dnie buta. Palce nie mogą być podwinięte, muszą być proste i szeroko rozstawione. Na tej podstawie opieramy, ustawione pod kątem, kości łydek, które cofnięte za popręg powinny obejmować konia „w pasie”. Kościom ud, podwieszonym pod miednicą, pozwólcie swobodnie i pionowo „zwisać”. W ramach ćwiczeń rozhuśtajcie miednicę w przód i tył, po czym zatrzymajcie dokładnie na środku. Tak ułożoną postawcie na filarach zbudowanych z kości nóg. Kręgosłup jest jak łańcuch przypięty do miednicy, którego nieustannie ciągnijcie w górę, żeby jego oczka nie poluźniły się. Rozluźnione ramiona opuszczajcie w dół. Razem z obojczykami powinny przypominać drewniany wieszak na koszule. W plastikowym, pod wpływem dużego ciężaru, wyginają się ramiona. Jeździec powinien unikać nadmiernego przyciągania do siebie łopatek i ściągania ramion do przodu. Czaszkę oprzyjcie na szczycie kręgosłupa tak, byście patrzyli na horyzont, a nie pod nogi. Rozluźniajcie dolną szczękę, niech nie „wyrywa się” do przodu. Pachy nie mogą być ściśnięte, więc wysuwajcie przed siebie kości ramieniowe. Z kośćmi przedramienia powinny łączyć się pod niewielkim kątem i wspólnie muszą nieść dłonie tak jakbyście chcieli podać je komuś do uściśnięcia. Palce dłoni zamykajcie tak by nie wbijać sobie paznokci w spód dłoni, tylko położyć na nim opuszki. Kciuk przytrzymuje wodze, albo opiera się na rączce bacika.



KU PRZESTRODZE


Ludzie odbierają konie jako silne zwierzęta, które w każdym momencie i sytuacji sprostają postawionym im wyzwaniom. Na taki osąd ma zapewne wpływ ich wygląd. Przez niego, jeźdźcom niezwykle trudno jest uwierzyć w to, że ich wierzchowce mogą być za słabe i nie przygotowane do wykonania powierzonego im zadania. Kiedyś podczas treningu jeźdźca na wysokim trzylatku, pani trener powiedziała, że ten koń zajeżdżony był zbyt wcześnie, jest na to jeszcze za słaby. Pani, która była chyba właścicielką zwierzęcia szepnęła do koleżanki cytuję: „srete-tete jak koń może być za słaby”. Znajomy nie może uwierzyć w słaby zad, oraz wklęśnięte i obolałe plecy swojej pupilki, bo w terenie idzie ona bardzo żwawo. To na ujeżdżalni nie można namówić jej do aktywnego ruchu, więc winne jest miejsce pracy. Ludzie wychodzą z założenia, że jeżeli czegoś nie zauważają, albo nie rozumieją to tego nie ma. Pani trener, u której pobierałam lekcje pracy z koniem, mawiała: „konie są jak książki, można z nich wyczytać ich przeszłość”. Można też wyczytać jak ktoś jeździ na nich obecnie. Nie muszę obserwować konia w terenie, by wiedzieć, że mimo dużego tempa, jego siła napędowa znajduje się z przodu a grzbiet ciągle boli. Bardzo często wyzwaniem, któremu niektóre konie muszą podołać bez przygotowania, są skoki przez przeszkody. Z ust zbyt wielu trenerów słyszałam tekst: „ tylko metr? tyle to skacze krowa”. Widziałam sytuacje, w której nawet kuc dostawał do przeskoczenia 120 cm, jako pierwszą w życiu przeszkodę. „Przefrunął” przez nią tylko jeździec, ale konik został obity batem po głowie. Jeżeli po wielu próbach koń przeskoczy swoja pierwszą przeszkodę to nie znaczy, że już jest skoczkiem. Potrzeba wielu miesięcy ćwiczeń, by jego nogi stały się silne, grzbiet giętki, równowaga stabilna. Wierzchowiec musi mieć silny tył, by skoczyć, bardzo mocny przód, by po zeskoku przyjąć swój ciężar. Musi bezbłędnie łapać równowagę by móc sprostać podnoszonej poprzeczce. Od paru dni leży w szpitalu, dotkliwie połamana, moja bliska znajoma, którą bardzo lubię. Może być ona dla wielu wzorem aktywności życiowej, pracowitości i wytrwałości. Przewróciła się razem z koniem po skoku. Nie widziałam wypadku, na pewno złożył się na niego zbieg wielu okoliczności i decydowały o wszystkim ułamki sekund. Wiem jednak, że koń, któremu podniosła poprzeczkę nie był jeszcze na to gotowy. Ona też to wie. Czeka ją długa droga powrotu do zdrowia, więc jeżeli ktoś miałby ochotę napisać w komentarzach parę słów otuchy, to zapraszam.


PODKUWACZ TO KOPALNIA INFORMACJI


Z tego, co obserwuję to bardzo często kontakt jeźdźców z podkuwaczem ogranicza się do rozmowy telefonicznej na temat terminu wizyty u konia. Wiem, że kopyta są kopalnią informacji o kondycji zwierzęcia, chyba jednak niewiele osób zadaje sobie trud, by zapytać o nie podkuwacza. Wszelkie stany chorobowe zostawiają w kopycie ślad. Widać czy zwierzę przechodziło stany zapalne, czy brakuje mu witamin i minerałów, albo czy miało, w między czasie, zbyt wysoką temperaturę. Podobno, swoje piętno odciskają również podawane sterydy. To, jak koń podaje nogi wiele mówi o jego równowadze-głównie jej braku. Ujawnia bolesne miejsca nie tylko kończyn, ale i grzbietu. Sposób, w jaki ścierają się kopyta może zasugerować istnienie wady anatomicznej i ujawnia długotrwałe kulawizny naszych podopiecznych. Oczywiste jest, że podkuwacz najwięcej do powiedzenia ma na temat chorób samych kopyt. Przy ich leczeniu wskazana jest więc współpraca lekarza weterynarii z kowalem. Przekonałam się, że nieoceniona jest również jego pomoc przy leczeniu kulawizn i chorób kończyn.



DLACZEGO NIE WYCHODZI ĆWICZENIE ZAD DO ŚRODKA


(zob. NAWIĄZANIE DO "GRZBIET W POZIOMIE")

Przy ćwiczeniu zad do środka, koń powinien owinąć się swoim zadem wokół wewnętrznej łydki jeźdźca. Jednak giętkie musi być całe ciało zwierzęcia, nie tylko tył. Mimo że wierzchowiec idzie krzyżując tylko tylne nogi, sukces ćwiczenia zależy w dużej mierze od prawidłowego ustawienia i rozluźnienia jego przodu. Gdy koń jest sztywny ustawia się skośnie do linii marszu, pozornie wykonując ćwiczenie. Giętkość ciała zwierzęcia blokuje często źle ustawiona wewnętrzna łopatka. Przypomina to wtedy rozpychanie się łokciem. Przy prawidłowym ustawieniu obie łopatki powinny być równoległe względem siebie. Jeździec musi namówić pupila do trzymania obu „łokci” przy sobie.

Wyobrażając sobie prawidłowe ustawienie wewnętrznej łopatki działajcie nieustannie wewnętrzną łydką. Koń będzie „bronił się” przed wykonaniem ćwiczenia, usztywniając szyję i wieszając się na wodzach. Odhaczając je wyegzekwujcie od zwierzęcia odciążenie ich, co pozwoli na rozluźnienie końskiej szyi (zob. KOŃ MIĘKKI W SZYI), oraz prawidłowe jej ustawienie (zob. REFLEKTORY). Ustawiając prawidłowo wewnętrzną łopatkę możecie użyć do pomocy bacika. Pukając nim w łopatkę wskazujecie zwierzęciu dokładnie tą część ciała, której pracę należy poprawić.



JAZDA Z GÓRKI


Jeżdżąc na koniu często napotykamy nierówności terenu. Zwierzę reaguje na nie odruchowo i wjeżdżając pod górkę zwalnia, natomiast zjeżdżając z niej, rozpędza się. Dzieje się to nawet przy niewielkim wzniesieniu, a w efekcie takiego rozpędzenia jeździec zaczyna odczuwać zmianę postawy zwierzęcia. Opiera się ono mocniej na rękach człowieka i ma trudności z wykonywaniem jego poleceń. Może zauważyliście, że o wiele trudniej namówić konia do pokonania zakrętu tuż po zjechaniu z niewielkiej nawet górki. Wyobraźcie sobie kłodę konia jako walec zamknięty z przodu i z tyłu, a w jego środku dużą, ciężką kulę. Wierzchowiec będzie mógł iść zawsze równym tempem, gdy owa kula niezmiennie będzie leżała z tyłu walca, a tylne nogi zwierzęcia będę na tyle silne, by bez problemu nieść bardzo duży ciężar. Z powodu zbyt słabego zadu wierzchowiec zwalnia idąc pod górkę i przyspiesza z niej zjeżdżając. Wówczas to owa ciężka kula przetacza się na przód walca obciążając klatkę piersiową konia i to ciężar tej kuli jeździec czuje na rękach. Zadaniem człowieka jest nauczyć pupila, by pilnował balastu i nie pozwolił mu ruszyć się ze swojego miejsca. Do tego potrzebna jest właściwa postawa ciała konia, która mu to zadanie ułatwi. Musicie ją od wierzchowca wyegzekwować.

W sytuacji, gdy ciężar znalazł się już na przodzie nie wtaczajcie go wodzami na tył. Sygnały, jakich należy użyć, powinny imitować silne pchnięcie kuli. Ręce muszą tak pracować, jakbyśmy chcieli, aby wędzidło klepnęło zwierzę w pierś. Koń nie powinien pomyśleć, że rozmawiacie z jego pyskiem, więc pilnujcie by nie podnosić dłoni zbyt wysoko. Wasze nogi muszą mocno i stabilnie stać w strzemionach. Gdy uciekną do przodu to, jak przy poślizgu na lodzie, stracicie równowagę i z impetem „klapniecie” na swoje pośladki, a kula nawet nie drgnie. Zaprzyjcie się też ciałem, by ciężar pracy nie spoczął na samych rękach. Powinniście poczuć na nich i na przodzie wierzchowca wyraźny luz po sygnale. Jeżeli kula powraca to znaczy, że był on zbyt słaby i należy go silniej powtórzyć. Ciężar musi mieć jednocześnie dogodne warunki z tyłu zwierzęcia, by móc tam zostać na stałe. Należy namówić konia by obniżył nieco zad tak, jakby przysiadł na jakimś stołeczku. Stanie się to możliwe, gdy tylne nogi zwierzęcia będą maszerowały głęboko pod jego brzuchem. Dlatego, dla osiągnięcia takiego efektu, jeździec musi pracować łydkami – pukać w boki konia, pomimo tego, że on się rozpędza.


KOŃ MUSI MASZEROWAĆ


Niektóre konie podczas wypraw w teren wydają się być dużo bardziej aktywne niż podczas jazdy czy treningu na ujeżdżalni. Czasami trudno je wówczas namówić do bardziej energicznego chodu, szczególnie w stępie i kłusie. W lesie i na polach jakaś siła bardzo mobilizuje wierzchowce do szybkiego tempa. Włącza się „piąty bieg”, ale również niestety napęd na „przednie koła”. Jeździec natychmiast zaczyna odczuwać na swoich rękach ciężar opierającego się zwierzęcia. Żeby to zmienić, człowiek musi u konia wyrobić nawyk wyraźnego marszu tylnymi nogami. Koń musi iść, a nie wlec się szurając od niechcenia „stopami”. Wówczas, nawet jeżeli nieznana siła włączy ten piąty bieg to napęd zostanie na tylnych kołach. Siedząc w siodle wstawcie, w wyobraźni, zadnie nogi zwierzęcia w wasze biodra, zamknijcie oczy, poczujcie ich ruch. Gdybyście to wy szli, krok musiałby być długi, ale radosny. Musielibyście wyraźnie odpychać się od podłoża. Wyobraźcie sobie, że podchodzicie pod dość strome wzniesienie, więc tempo nie może być zbyt szybkie. Absolutnie nie pomagajcie nogom w tej wspinaczce i nie łapiecie gałęzi, żeby podciągnąć się na rękach. Na każdą próbę zwolnienia tempa, albo skrócenia kroku przez wierzchowca musicie natychmiast zareagować podganiając zad łydkami. Ich sygnał można wzmocnić działając, tuż za nimi, bacikami ujeżdżeniowymi. Bardziej oporne zwierzęta trudno namówić do wysiłku zadem. Warto więc podgonić takiego wierzchowca do granicy przejścia w następny chód. Czasami po takim rozpędzeniu łatwiej zacząć regulację pracy „silnika”, umieszczonego z tyłu „pojazdu”. Z energiczne idącym koniem można lepiej się dogadać. Jednak wypracowanie u niego nawyku takiego marszu wymaga od jeźdźca wytrwałej, konsekwentnej i pełnej skupienia pracy. Uważam, że efekt wart jest poświęcenia, bo wasze łydki będą mogły dużo więcej sygnalizować, gdy nie będą musiały wiecznie „pchać” pupila.


Te dwa konie zostały sfotografowane w podobnej sytuacji- na pokazie. Oba wierzchowce idą w kłusie, ale wyraźnie widać różnicę w jakości tego ruchu.



niedziela, 27 października 2013

SPRZĘT DODATKOWY


Pracując z koniem jeźdźcy nad wyraz często i chętnie korzystają z dodatkowego sprzętu. Zakładają czambon albo wytok, lub czarną wodzę. Widziałam też wierzchowce, które miały założone wszystko naraz. 

Człowiek jest zawsze nauczycielem dla konia. Siedząc w siodle uczymy go znaczenia sygnałów, prawidłowej reakcji na pomoce, właściwego wykonania polecenia czy prośby. Nie ma znaczenia, czy jeździcie rekreacyjnie czy sportowo. Ważne czy staracie się robić to dobrze, dogadując się ze zwierzęciem, czy podążacie po najmniejszej linii oporu stosując siłowe środki przymusu. Takimi właśnie są wymienione wcześniej dodatkowe wodze. Jeźdźcy stosują je głównie po to, by na siłę ściągnąć głowę i szyję konia w dół, nie zastanawiając się nawet z jakiej przyczyny on je zadziera. 

Czarna wodza błędnie jest wykorzystywana jako hamulec i narzędzie do zginania szyi zwierzęcia. W skrajnych przypadkach, gdy zwierzę bardzo silnie szarpie wodze, wyrywając je z rąk jeźdźca, ten dodatkowy sprzęt może być pomocny, ale powinien on być jak antybiotyk zapisany przez specjalistę na receptę i dawkowany czasowo. 

Zadaniem wytoku jest pomoc w oduczeniu „chorego” wierzchowca rzucania głową w górę i do tyłu. Na czarną wodzę, która nie powinna być maksymalnie naciągnięta, powinien „nadziewać” się koń szarpiący głową i szyją w dół.


RZĄD KOŃSKI


Wydawałoby się, że w zasadzie nie ma o czym pisać. Każdy, kto już jakiś czas jeździ konno potrafi wierzchowca osiodłać, założyć ogłowie i ochraniacze. Jednak wszystko w co ubieramy zwierzę musi być dla niego wygodne. Nie może ograniczać swobody ruchu, uciskać mięśni albo prowokować konia do ich spinania. 

Zadaniem siodła jest rozkładać ciężar jeźdźca na żebra zwierzęcia tak, by w jak największym stopniu odciążyć jego kręgosłup. Siodło nie może nachodzić na łopatki konia, bo ograniczy ich ruch. Przedni brzeg siodła powinien idealnie przylegać do jego ciała, ale nie uciskać. Z tyłu, żeby nie naciskać na nerki, poduszki siedzeniowe siodła nie mogą sięgać za ostatnie żebra zwierzęcia, które łatwo wyczuć palcami. Stojąc za wierzchowcem powinniście widzieć między tymi poduszkami wyraźny prześwit, a pod przedni łęk muszą zmieścić się cztery palce, ustawionej pionowo waszej dłoni. Wyznaczcie środek na dnie siedziska. Na prawidłowo ułożonym siodle, turlająca się między łękami piłeczka zatrzymałaby się w końcu dokładnie na owym środku. 

Będziecie mogli to wszystko dokładnie ocenić przymierzając siodło bez podkładania czapraka. Sposób jego ułożenia też nie jest bez znaczenia. Zbyt mocno obciągnięty wzdłuż ciała, podczas jazdy nieustannie naciąga skórę zwierzęcia w dół, co z pewnością stwarza mu duży dyskomfort. Przed zapięciem popręgu podciągnijcie przód czapraka w górę pod przedni łęk. 

Wiele koni przy podpinaniu popręgu wzdyma się reagując z wyprzedzeniem na ucisk, który ma nastąpić. Zawsze dzielę proces zapinania na kilka etapów. Podciągając popręg ostatecznie, uważam, by nie ścisnąć zbyt mocno wierzchowca, nie prowokując go tym samym do nerwowego napinania mięśni. 

Przy ogłowiach często widuję zbyt ciasny naczółek, który wciśnięty w czoło drażni konia. Ciężko jest również przecisnąć jego uszy przy zakładaniu ogłowia. Z czasem wierzchowce zaczynają przy tej czynności podnosić głowę, żeby uciec od nieprzyjemnej ciasnoty. 

Bardzo nie lubię przy ogłowiu paska krzyżowego, którym ludzie zazwyczaj zamykają otwarty z bólu pysk koński. Nie sądzę też, żeby wierzchowiec lepiej reagował na wędzidło z zaciśniętą na siłę „buzią”. Paska krzyżowego użyłabym jako „zło konieczne”, tylko po to, by oduczyć konia przekładać język nad wędzidło. Jak już pisałam wcześniej, koń nie powinien bawić się wędzidłem, więc wszystkie wyposażone w „zabawki” nie powinny mieć racji bytu (zob. WĘDZIDŁO W KOŃSKIM PYSKU). Najbardziej odpowiednie są wędzidła podwójnie łamane, bez udziwnień. Im grubsze tym bardzie delikatne i wygodne dla zwierzęcia. Uważajcie więc, bo bardzo grube wędzidła mogą prowokować je do opierania się na rękach jeźdźca. Przy odpowiedniej długości pasków policzkowych wędzidło powinno lekko naciągać kąciki „ust” konia, tworząc nad nimi dwie delikatne zmarszczki. Wbrew pozorom zwisające niżej wędzidło nie będzie oddziaływało delikatniej na pysk wierzchowca.



Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...