wtorek, 29 października 2013

KOŃ LEWY I KOŃ PRAWY


Pracując z koniem, wiele sygnałów, które jeździec daje zwierzęciu, jest sprzecznych z naszymi odruchami. Prosząc wierzchowca o wykonanie zakrętu na przykład w prawą stronę, człowiek działając w zgodzie z nimi, pociągnąłby za prawą wodzę i w tym samym momencie oddałby lewą wodzę wysuwając lewa rękę do przodu. Przeczytajcie proszę tekst pt.REFLEKTORY, w który napisałam jak należ pracować wodzami prosząc konia o prawidłowe ustawienie głowy i szyi podczas wykonywanego zakrętu. Z moich obserwacji wynika, że bardzo trudno opanować jeźdźcom taki sposób pracy, jak w wymienionym tekście, bo jest on właśnie sprzeczny z odruchami. W tekście pt.LEWA I PRAWA STRONA pisałam, że każdy bok wierzchowca uczy się osobno.

Siedząc w siodle, łatwiej nam będzie opanować sztukę konwersacji z koniem wyobrażając sobie, że jedziemy równocześnie na dwóch zwierzętach, na wierzchowcu lewym i prawym. W tym samym momencie dajemy każdemu z nich inne sygnały, które nie raz będą wydawały się sprzeczne. W tej parze prowadzącym powinien być „koń zewnętrzny”, to jemu „wskazujemy” kierunek jazdy i sygnalizujemy chęć wykonania zakrętu. „Koń wewnętrzny” jest jak partnerka w tańcu, powinien dać się prowadzić „zewnętrznemu partnerowi”. Żeby było to możliwe namawiamy „wewnętrzne zwierzę” do rozluźnienia się i pilnujemy by ich „ciała” nie oddalały się od siebie. Gdy jednemu z boków konia sygnalizujemy łydką konieczność przesunięcia się w bok, to z drugiej strony pukając łydką pilnujemy, by zewnętrzny bok nie „poczuł się odpychany” i nie zachwiała się jego równowaga. Jednak pracując wodzami, przekazujemy „obu zwierzętom” takie informacje, które rozdzieliłyby przytulającą się „końska parę”. Jadąc w prawą stronę wewnętrzną wodzą prosimy „prawego konia”: „popatrz w prawo”, natomiast „lewemu” równocześnie dajemy sygnały, ustawiające jego szyję i głowę na wprost.


NIE MA REGUŁY


Na moim blogu próbuje pomóc wam zrozumieć konie, wskazać jak wyczuwać i znajdować błędy swoje i zwierzęcia oraz w jaki sposób je niwelować. Musicie jednak pamiętać, że w pracy ze zwierzętami nie ma ściśle określonych reguł. Do każdego wierzchowca należy podchodzić indywidualnie. Błędy popełniane przez różne konie mogą być podobne, ale nie identyczne, a ich reakcja na nasze sygnały może się zdecydowanie różnić. Każde z poleceń musi być użyte wówczas, gdy zwierzę jest już gotowe, by je zrozumieć i prawidłowo wykonać. W innym wypadku teoretycznie prawidłowy sygnał może przynieść więcej szkody niż pożytku. Pisałam niedawno jak namówić wierzchowca do podstawienia zadu i napięcia grzbietu wyobrażając sobie, że wędzidło jest murem, na który „napychamy” zwierzę (zob. GŁOWĄ W MUR). Pracuję z fajną, bystrą klaczą o bardzo słabym zadzie, rozciągniętym tułowiu i wklęśniętym grzbiecie. Jeżdżę na niej od jakiegoś czasu i „napychanie na mur” przynosi bardzo dobre efekty. Jednak zanim zwierzę zrozumiało moje polecenie i było w stanie wykonać ćwiczenie musiałam sprowokować zad klaczy do bardziej wydajnej pracy. Nauczyłam ją wydłużać krok, mocniej odpychać się tylnymi nogami od podłoża i ruszać się w bok co uelastyczniło jej ciało. Wczoraj ten koń pierwszy raz idąc kłusem, rozciągnął mięśnie grzbietu na tyle mocno, że mógł opuścić szyję tak, by biec z nosem przy samej ziemi. Szedł tak dłuższy czas i chyba był zadowolony z efektu, tak jak ja. Mam też inna podopieczną, na której kiedyś ktoś notorycznie jeździł na czarnej wodzy. Gdy tylko wsiądzie na nią jeździec zwierzę zachowuje się jakby było zaprogramowane do spinania się i usztywniania ciała. Każdą jazdę zaczynam od rozluźniania jej. Stary nawyk jest tak silny, że klacz nie może „zapamiętać” rozluźnienia na tyle, by przyjąć taką postawę od początku pracy. Przy każdym nowym ćwiczeniu i reagując na każde nowe polecenie wierzchowiec zwija się z przodu sięgając nosem do własnej klatki piersiowej. Zanim przeszła pod moją opiekę wciskano jej wędzidło-„mur” do gardła, a szyje w „ramiona” . Pracując z takim koniem należy w pierwszej kolejności „zburzyć mur” i przekonać zwierzę, że nie będziemy go używać. Musimy u takiego wierzchowca zniwelować strach przed wyraźnym, posuwistym ruchem do przodu, a także strach przed wysunięciem szyi i nosa do przodu. Przy każdym ruchu i ćwiczeniu, przy chodach bocznych czy zmianach chodu priorytetem jest podnoszenie głowy i szyi klaczy do góry oraz oddawanie wodzy. Prosząc równocześnie o wydłużenie kroku (zob. ZABAWA W PROSTOKĄTY) namawiam, w ten sposób podopieczną do wydłużenia szyi i rozciągania mięśni grzbietu przez wysuwanie jej w przód, a nie opuszczanie w dół.


ŚCIERNISKO


Okres żniw kojarzy mi się z„wybuchem radości” wśród jeźdźców spowodowany faktem, że można wreszcie znowu pojeździć konno po ściernisku. Kiedy byłam dzieckiem spędzałam wakacje na wsi i wraz z rówieśnikami chodziłam po ściernisku na bosaka. Był to jednak specyficzny sposób chodzenia. Trzeba było „szurać” stopami, żeby pozostałe w ziemi źdźbła zbóż złamać i położyć płasko na ziemi. Maszerując normalnie kaleczyło się stopy i kostki. Myślę, że entuzjaści biegów konnych po ściernisku powinni sami tam pobiegać i najlepiej w sandałach na nogach. Pokaleczone do wysokości kostek nogi będą długo bolały.

Rysunek stworzony przez Cyber Brush 

Wśród jeźdźców często obowiązuje zasada: „co z oczu to z serca” i skoro nie zauważają zadrapań na piętkach, koronkach i pęcinach, a zwierzę nie okazuje bólu to znaczy, że bieg po ściernisku musi być dla niego samą przyjemnością. Ja również nasłuchałam się kiedyś opowieści o tym jakie pożyteczne dla wierzchowca są biegi po ściernisku, bo zwierzę „uczy się” podnosić wysoko nogi. Owszem, podnosi je wyżej, ale uciekając od bólu i zadaje sobie w ten sposób jeszcze większy. Gdyby konie potrafiły myśleć jak człowiek to idąc na takim polu szurałyby kopytami po ziemi. Nie wiem kto i kiedy wymyślił taki „patent” do nauki ruchu dla koni, ale bardzo się rozpowszechnił. Myślę jednak, że był to ktoś komu nie chciało się poszerzać wiedzy na temat sposobów pracy i „konwersacji” z wierzchowcami.



BŁĘDNE KOŁO NA LONŻY


Wiele koni, szczególnie młode, gdy zostają wzięte do pracy bez jeźdźca na grzbiecie, wykorzystują sytuację do tego, by bez ograniczeń pobiegać, pobrykać i powalczyć z człowiekiem o dominację. Bardzo często, mając na lonży wierzchowca z takim nastawieniem, jeźdźcy reagują dość nerwowo, próbując na wszelkie możliwe sposoby natychmiast „przywołać zwierzę do porządku”. Wykorzystają każdy sposób, by ograniczyć spontaniczny ruch pupila. Zaczynają od panicznego szarpania lonżą, próbując przekazać informację: „natychmiast się zatrzymaj”, a kończą zakładając koniowi sztywne wypinacze. Nerwowość opiekuna zazwyczaj udziela się zwierzęciu, które zaczyna bać się lonży i wszystkiego co jest z nią związane. Wypuszczony na koło wierzchowiec zaczyna natychmiast galopować próbując uciec od ewentualnych panicznych sygnałów swojego opiekuna i tak napędzane jest przysłowiowe błędne koło. Koń wzięty na jazdę czy lonże powinien zdawać sobie sprawę z tego, że nie uniknie pracy, a jego przewodnik będzie konsekwentny i uparty w egzekwowaniu wydawanych poleceń. Jeżeli zwierzę puszcza się w szaleńczy bieg, powinniście oczywiście dawać lonżą i głosem sygnały zwalniające, ale jednocześnie nie rezygnować z pracy nad podganianiem zadu, czy prawidłowym ustawieniem ciała wierzchowca. Takie wasze zachowanie wydłuży zapewne czas, w którym pupil wróci do wymaganego chodu, ale zrobi to w dobrym stylu, z prawidłową postawą i bez niepotrzebnej nerwowości.


LEWITUJĄCE SIODŁO


Gdyby założone na konia siodło nie było przypięte popręgiem, to jeźdźcy musieliby włożyć dużo więcej „wysiłku” w utrzymanie równowagi swojej i zwierzęcia. Gdyby „kładło się” ono na boki podczas zakrętów i ujeżdżeniowych figur, człowiek zsunął by się z wierzchowca wraz z „siedziskiem”. Tak by się również stało, gdyby jeźdźcowi zdarzyło się mocniej obciążyć jedno ze strzemion. Nie przymocowane siodło zmuszałoby człowieka do idealnego dopasowania go do zwierzęcia, bo nie dopasowane „wędrowałoby” nieustannie wzdłuż grzbietu wierzchowca. Nie przypięte i na dodatek lewitujące jak latający dywan siodło, które miałoby z góry wyznaczony tor lotu i tempo, „podpowiadałoby” jeźdźcowi jak prowadzić konia.


Rysunek stworzony przez Cyber Brush


Uda siedzącego w takim siodle jeźdźca, wyznaczałyby brzegi ścieżki, po której powinien poruszać się wierzchowiec. Biodra jeźdźca miałyby za zadanie nie dopuścić do spychania na boki siodła przez niepokornego konia. Żeby tego dokonać, same nie mogłyby dać się zepchnąć z wyznaczonej trasy. Prowadząc wówczas zwierzę, człowiek musiałby pilnować, aby para koń-jeździec nie rozjechała się w różne strony. Wasze łydki musiałyby bardzo się „rozgadać” i podganiać zwalniającego albo chowającego się za wasze plecy (zob. KOŃ PRZED JEŹDŹCEM) pupila, bo inaczej razem z siodłem znaleźlibyście się na szyi zwierzęcia. Musielibyście nauczyć się wyczuwać sytuacje, w których koń napierając na nasze nogi próbuje wymknąć się spod siodła i uciec w bok, żeby ściąć sobie zakręt albo pójść szerszym łukiem. Zadaniem łydek byłoby nakazać zwierzęciu powrót między wasze uda, a tym samym pod siodło. Oczywiste jest również to, że zwierzę nie mogłoby śpieszyć się, gdyż sidło mające z góry określone tempo znalazłoby się razem z jeźdźcem na końskim zadzie. Spróbujcie podczas pracy z wierzchowcem wyobrazić sobie taką sytuację i prowadzić zwierzę tak, jakby było to rzeczywistością.


"RUCH" KOŃSKIEJ SZYI A USTAWIENIE ŁOPATEK.


W moim wcześniejszym wpisie pt. „Koń miękki w szyi” pisałam o rozluźnionej szyi. Jeździec powinien mieć w czasie jazdy poczucie, że w każdym momencie może poprosić swojego wierzchowca o ruch szyją, a tor jazdy nie ulegnie przy tym zmianie. Nie powinniście czuć żadnej blokady szyi, gdy prosicie zwierzę o opuszczenie jej w dół, podniesienie w górę czy zgięci na boki. Wyobraźcie sobie, że szyja konia, w miejscu łączącym ją z tułowiem zakończona jest główką, która osadzona jest w panewce.
Dzięki takiemu mocowaniu ruch szyi byłby swobodny, jednak często coś go blokuje. Wierzchowiec nawet, gdy rozumie sygnał i jest bardzo chętny do współpracy, nie jest w stanie ruszyć szyją. Przeszkadza mu w tym nieprawidłowe ustawienie łopatek, obu albo jednej z nich. Przy jakimkolwiek ruchu wykonywanym przez zwierzę, powinny być one względem siebie równoległe. Odginają się jednak nieraz na zewnątrz w sposób, który przypomina rozpychanie się łokciami. Przednia część łopatek zwrócona wówczas w kierunku nasady szyi blokuje jej ruch, jak wciśnięty w panewkę klin.




Nie można ćwiczyć ruchu i rozluźnienia poszczególnych części ciała konia w oderwaniu od całości. Tak jest również w tym przypadku. Prosząc wierzchowca o wykonanie ruchu szyją postarajcie się wyczuć, która łopatka napiera na wodze. Jeżeli zewnętrzna to pracując wodzą w kierunku swojego brzucha, poproście pupila, żeby „trzymał łokieć przy sobie”. Pomaga zewnętrzna łydka, która wraz z wodzą powinna ustawić zewnętrzny bok konia(od czubka nosa do nasady ogona)  tak, by wydał wam się prosty jak ściana. Jeżeli na wodzę pcha się wewnętrzna łopatka, to otwartą wewnętrzną wodzę odhaczamy krótkimi szarpnięciami, by zniechęcić zwierzę do opierania się na wędzidle. Pukając wewnętrzną łydką w bok konia wymuście na nim, żeby odsunął łopatkę wraz z brzuchem od wodzy. Gdy zwierzę prawidłowo wykona zadanie, poczujecie jakby ustąpiło miejsca waszej nodze, która nie czując naporu cielska konia rozluźni się. Przy takiej pracy bardzo przydatny jest bacik, którym możecie dokładnie wskazać miejsce na ciele zwierzęcia, którego ustawienie powinien skorygować.


GŁOWĄ W MUR


Wielu jeźdźców słyszało, że jeżdżąc konno należy używać delikatnych i „oddanych” wodzy, więc je po prostu puszczają. Bardzo często jazda przebiega nienagannie, póki nie pojawią się problemy. To, jak reaguje zwierzę na nasze sygnały i polecenia wówczas, gdy na nie natrafimy, jest miarą posłuszeństwa wierzchowca. Gdy zaczynają się „kłopoty”, człowiek odruchowo zaciąga wodze, mając nadzieję, że dzięki nim zapanuje nad sytuacją. Jeżeli koń podczas jazdy denerwuje się, bo gryzą go gzy, bo inny wierzchowiec „chucha” mu w ogon i próbuje go wyprzedzić, to zaciągnięte wodze spotęgują jego uczucie frustracji. Jeżeli zwierzę nie zostało nauczone tego, w jaki sposób ono może „oddać” wodze, to zaciąganie ich potraktuje jako zachętę do „walki”. Wodze są dla nas „narzędziem” pracy przy porozumiewaniu się z koniem. Przestają nim być, gdy je po prostu puszczamy. Żeby tego nie robić, ale uczynić je jednak "delikatnymi" i "oddanymi", należy nauczyć wierzchowca, jak ten ruch (oddania wodzy) odwzajemnić. Pokazać, że on także może „puścić” wodze. Jest to jednak zadanie niewykonalne dla zwierzęcia, które jest zbyt rozciągnięte, ma wklęśnięty grzbiet i ciężar z przodu ciała. 

Gdybyście postawili konia przed murem tak, by oparł się o niego nosem, a potem zaczęli podganiać zad, to zwierzę nie mogąc ruszyć się do przodu szybciej zrozumiałoby, że ma podejść tylnymi nogami pod brzuch, wygiąć grzbiet w „koci” i oprzeć się o ścianę czołem. Spróbujcie podczas jazdy stworzyć taki mur z wędzidła. Poćwiczcie na szeroko rozstawionych wodzach. Nie przyciągajcie „muru” do siebie, nie „wciskajcie” koniowi w gardło, „nie wciągajcie mu na głowę”, tylko „zatrzymajcie w miejscu”. Równocześnie działajcie łydkami, pukając nimi nieprzerwanie w boki wierzchowca. Nie przegapcie tylko momentu, gdy koń z podstawionym zadem przestanie ciągnąć wodze i nagrodźcie oddaniem wodzy. Inaczej wierzchowiec potraktuje „ścianę” jako karę. Pamiętajcie też, że przy „zatrzymanym” wędzidle nadal można pracować, dając rękoma sygnały rozluźniające szczękę i szyję wierzchowca.


PODCIĄGANIE NA DRĄŻKU


Wszystkie sygnały służące do porozumiewania się z koniem powinny mieć, podczas pracy, różne natężenie. W zależności od stopnia posłuszeństwa wierzchowca dajemy sygnały, w które wkładamy więcej lub mniej siły. Czasami wierzchowce, wiszące całym ciężarem na wodzach, zmuszają jeźdźca do znacznego wzmocnienia sygnałów dawanych przy ich pomocy. Nasze ręce, niejednokrotnie okazują się być zbyt słabe, by poradzić sobie z problemem, więc jeździec intuicyjnie szuka dla nich oparcia w całym ciele. Najczęściej zapiera się nogami o strzemiona, niestety w sposób, który powoduje, że wspólnie uciekają one do przodu i człowiek traci równowagę. Wodze zaczynają wówczas służyć jako podpora dla „upadającego” ciała. Koń doskonale to wyczuwa i w takiej sytuacji nigdy nie uzna nacisku wędzidła jako sygnału. Szukając wsparcia dla rąk jeźdźcy napinają także plecy i ramiona, a przez to przyciągają swoje ciało do wodzy, wspinając się w ten sposób nad siodło. Przypomina to podciąganie się na drążku, gdzie zadaniem rąk jest podniesienie, jak najwyżej, całego ciała. Takie jego zaangażowanie psuje dosiad i równowagę człowieka. 

Dając nawet bardzo silne sygnały wodzami ramiona powinny pozostać rozluźnione i opuszczone w dół. Opierając się wyraźnie w strzemionach nie prostujcie i nie usztywniajcie kolan. Jest bardzo ważne to, by stawy nóg pracowały i były elastyczne. Zwiększając swój ciężar na strzemionach ustawcie nogi tak, jakbyście wciskali całą stopą jakiś kołek pionowo w ziemię. Silne ręce powinny znaleźć oparcie w mięśniach brzucha. To do niego przyciągamy wodze, a nie do ramion. Nie mam jednak na myśli zmiany pozycji rąk. Gdyby na kłębie konia leżał blat stołu, to wasze dłonie powinny się na nim opierać. Nie wolno ich od niego odrywać, ani pod niego chować. Pracując wodzami „suniemy” dłońmi po blacie. Pamiętajcie też, że koń zawsze będzie od was silniejszy. Jeżeli porozumiewanie się przy pomocy wodzy będzie przypominało przeciąganie liny, to zwierzę zawsze wygra. Nasza „siła” leży w powtórzeniach, krótkich sygnałach i szarpnięciach.



DLACZEGO PRAWIDŁOWY DOSIAD JEST TAKI WAŻNY?


Konie potrafią bardzo dokładnie „czytać” ciało jeźdźca i to na pewno dużo lepiej niż my jego. Zwierzęta te odczuwają najmniejszy nasz ruch, gdy siedzimy w siodle. Czują każde napięcie oraz rozluźnienie naszych mięśni i ustawiają swoje ciało pod to, co „odczytają”. Im lepszy nasz dosiad, tym bliższa ideału postawa wierzchowca. Sposób, w jaki siedzimy na koniu informuje go o naszym zaangażowaniu w pracę i prowokuje do odwzajemnienia się taką samą aktywnością. Kiedy jeździec siedzi jak przysłowiowy worek z ziemniakami a jego ciało pozbawione jest aktywności, to zwierzę będzie leniwie przebierało nogami i wykorzystywało sytuację do bycia nieposłusznym. Wyrazi w ten sposób także swój bunt, mając poczucie, że cała praca podczas jazdy i ciężar jeźdźca będą spoczywać na jego „barkach”. Wierzchowiec zachowuje się jak lustrzane odbicie swojego przewodnika. Gdy ściśniecie pośladki i zablokujecie stawy biodrowe, to koń też to zrobi. Napniecie ramiona to on ograniczy i usztywni ruch łopatek. Odzwierciedli wasz szczękościsk i wklęśnięte (w dolnej części) plecy z wypiętymi pośladkami. Jeżeli nie zaangażujecie do pracy mięśni brzucha to brzuch pupila będzie „zwisał”. Oczywiście bywa tak, że to jeździec zachowuje się jak lustrzane odbicie wierzchowca i powtarza jego krzywizny i sztywność mięśni. Jednak zwierzę samo nie naprawi swoich błędów popełnianych w pracy i postawie, mimo, że narażają go na ból albo dyskomfort.
W parze koń-jeździec to ten drugi jest istotą bardziej inteligentną i myślącą. Jego rolą jest dążyć do doskonalenia swojej postawy, do szukania wzorowej równowagi, do wzmacniania mięśni i polepszania sprężystości stawów. To dzięki takiej pracy człowieka, wierzchowiec zaczyna być naszym „odbiciem w lustrze” a przestaje być „pierwowzorem”. (Przeczytaj: NASZE POCZYNANIA W SIODLE)




SZKIELET


Praca jeźdźca nad dosiadem nie powinna mieć końca. Bez takiego nastawienia i bez nieustannej kontroli nad ustawieniem ciała, człowiek, siedząc w siodle popada w złe nawyki. Ci, którzy włożyli sporo pracy w poprawę dosiadu, po stwierdzeniu, że osiągnęli zadowalający stan końcowy zwalniający ich z dalszej pracy, szybko wracają do starych błędów. Gdy popadnie się w rutynę wszelkie krzywizny ciała wydają się prostością, a odchylenia w przód, albo tył-pionem. Dlatego, poprawiona pozycja ciała wydaje się być, na początku, bardzo niewygodna. Nawet, jeżeli rozumiemy, gdzie leży błąd i jak go naprawić, zadajemy sobie pytanie: czy jesteśmy w stanie to zrobić?. Różne części swojego ciała, człowiek próbuje utrzymać w nowej pozycji przy pomocy mocno napinanych mięśni. Powoduje to spory dyskomfort, a słabe mięśnie nie dają rady sprostać takiemu wyzwaniu.


W pokonaniu takich trudności pomogła mi, oczywiście, wyobraźnia. Zaczęłam widzieć siebie, jako szkielet siedzący na koniu. Budując, albo poprawiając swoją postawę przesuwałam i układałam kości, starając się nie angażować do tego mięśni. Każda budowla musi mieć solidną podstawę. Połóżcie więc płasko i pewnie kości stóp na dnie buta. Palce nie mogą być podwinięte, muszą być proste i szeroko rozstawione. Na tej podstawie opieramy, ustawione pod kątem, kości łydek, które cofnięte za popręg powinny obejmować konia „w pasie”. Kościom ud, podwieszonym pod miednicą, pozwólcie swobodnie i pionowo „zwisać”. W ramach ćwiczeń rozhuśtajcie miednicę w przód i tył, po czym zatrzymajcie dokładnie na środku. Tak ułożoną postawcie na filarach zbudowanych z kości nóg. Kręgosłup jest jak łańcuch przypięty do miednicy, którego nieustannie ciągnijcie w górę, żeby jego oczka nie poluźniły się. Rozluźnione ramiona opuszczajcie w dół. Razem z obojczykami powinny przypominać drewniany wieszak na koszule. W plastikowym, pod wpływem dużego ciężaru, wyginają się ramiona. Jeździec powinien unikać nadmiernego przyciągania do siebie łopatek i ściągania ramion do przodu. Czaszkę oprzyjcie na szczycie kręgosłupa tak, byście patrzyli na horyzont, a nie pod nogi. Rozluźniajcie dolną szczękę, niech nie „wyrywa się” do przodu. Pachy nie mogą być ściśnięte, więc wysuwajcie przed siebie kości ramieniowe. Z kośćmi przedramienia powinny łączyć się pod niewielkim kątem i wspólnie muszą nieść dłonie tak jakbyście chcieli podać je komuś do uściśnięcia. Palce dłoni zamykajcie tak by nie wbijać sobie paznokci w spód dłoni, tylko położyć na nim opuszki. Kciuk przytrzymuje wodze, albo opiera się na rączce bacika.



KU PRZESTRODZE


Ludzie odbierają konie jako silne zwierzęta, które w każdym momencie i sytuacji sprostają postawionym im wyzwaniom. Na taki osąd ma zapewne wpływ ich wygląd. Przez niego, jeźdźcom niezwykle trudno jest uwierzyć w to, że ich wierzchowce mogą być za słabe i nie przygotowane do wykonania powierzonego im zadania. Kiedyś podczas treningu jeźdźca na wysokim trzylatku, pani trener powiedziała, że ten koń zajeżdżony był zbyt wcześnie, jest na to jeszcze za słaby. Pani, która była chyba właścicielką zwierzęcia szepnęła do koleżanki cytuję: „srete-tete jak koń może być za słaby”. Znajomy nie może uwierzyć w słaby zad, oraz wklęśnięte i obolałe plecy swojej pupilki, bo w terenie idzie ona bardzo żwawo. To na ujeżdżalni nie można namówić jej do aktywnego ruchu, więc winne jest miejsce pracy. Ludzie wychodzą z założenia, że jeżeli czegoś nie zauważają, albo nie rozumieją to tego nie ma. Pani trener, u której pobierałam lekcje pracy z koniem, mawiała: „konie są jak książki, można z nich wyczytać ich przeszłość”. Można też wyczytać jak ktoś jeździ na nich obecnie. Nie muszę obserwować konia w terenie, by wiedzieć, że mimo dużego tempa, jego siła napędowa znajduje się z przodu a grzbiet ciągle boli. Bardzo często wyzwaniem, któremu niektóre konie muszą podołać bez przygotowania, są skoki przez przeszkody. Z ust zbyt wielu trenerów słyszałam tekst: „ tylko metr? tyle to skacze krowa”. Widziałam sytuacje, w której nawet kuc dostawał do przeskoczenia 120 cm, jako pierwszą w życiu przeszkodę. „Przefrunął” przez nią tylko jeździec, ale konik został obity batem po głowie. Jeżeli po wielu próbach koń przeskoczy swoja pierwszą przeszkodę to nie znaczy, że już jest skoczkiem. Potrzeba wielu miesięcy ćwiczeń, by jego nogi stały się silne, grzbiet giętki, równowaga stabilna. Wierzchowiec musi mieć silny tył, by skoczyć, bardzo mocny przód, by po zeskoku przyjąć swój ciężar. Musi bezbłędnie łapać równowagę by móc sprostać podnoszonej poprzeczce. Od paru dni leży w szpitalu, dotkliwie połamana, moja bliska znajoma, którą bardzo lubię. Może być ona dla wielu wzorem aktywności życiowej, pracowitości i wytrwałości. Przewróciła się razem z koniem po skoku. Nie widziałam wypadku, na pewno złożył się na niego zbieg wielu okoliczności i decydowały o wszystkim ułamki sekund. Wiem jednak, że koń, któremu podniosła poprzeczkę nie był jeszcze na to gotowy. Ona też to wie. Czeka ją długa droga powrotu do zdrowia, więc jeżeli ktoś miałby ochotę napisać w komentarzach parę słów otuchy, to zapraszam.


PODKUWACZ TO KOPALNIA INFORMACJI


Z tego, co obserwuję to bardzo często kontakt jeźdźców z podkuwaczem ogranicza się do rozmowy telefonicznej na temat terminu wizyty u konia. Wiem, że kopyta są kopalnią informacji o kondycji zwierzęcia, chyba jednak niewiele osób zadaje sobie trud, by zapytać o nie podkuwacza. Wszelkie stany chorobowe zostawiają w kopycie ślad. Widać czy zwierzę przechodziło stany zapalne, czy brakuje mu witamin i minerałów, albo czy miało, w między czasie, zbyt wysoką temperaturę. Podobno, swoje piętno odciskają również podawane sterydy. To, jak koń podaje nogi wiele mówi o jego równowadze-głównie jej braku. Ujawnia bolesne miejsca nie tylko kończyn, ale i grzbietu. Sposób, w jaki ścierają się kopyta może zasugerować istnienie wady anatomicznej i ujawnia długotrwałe kulawizny naszych podopiecznych. Oczywiste jest, że podkuwacz najwięcej do powiedzenia ma na temat chorób samych kopyt. Przy ich leczeniu wskazana jest więc współpraca lekarza weterynarii z kowalem. Przekonałam się, że nieoceniona jest również jego pomoc przy leczeniu kulawizn i chorób kończyn.



DLACZEGO NIE WYCHODZI ĆWICZENIE ZAD DO ŚRODKA


(zob. NAWIĄZANIE DO "GRZBIET W POZIOMIE")

Przy ćwiczeniu zad do środka, koń powinien owinąć się swoim zadem wokół wewnętrznej łydki jeźdźca. Jednak giętkie musi być całe ciało zwierzęcia, nie tylko tył. Mimo że wierzchowiec idzie krzyżując tylko tylne nogi, sukces ćwiczenia zależy w dużej mierze od prawidłowego ustawienia i rozluźnienia jego przodu. Gdy koń jest sztywny ustawia się skośnie do linii marszu, pozornie wykonując ćwiczenie. Giętkość ciała zwierzęcia blokuje często źle ustawiona wewnętrzna łopatka. Przypomina to wtedy rozpychanie się łokciem. Przy prawidłowym ustawieniu obie łopatki powinny być równoległe względem siebie. Jeździec musi namówić pupila do trzymania obu „łokci” przy sobie.

Wyobrażając sobie prawidłowe ustawienie wewnętrznej łopatki działajcie nieustannie wewnętrzną łydką. Koń będzie „bronił się” przed wykonaniem ćwiczenia, usztywniając szyję i wieszając się na wodzach. Odhaczając je wyegzekwujcie od zwierzęcia odciążenie ich, co pozwoli na rozluźnienie końskiej szyi (zob. KOŃ MIĘKKI W SZYI), oraz prawidłowe jej ustawienie (zob. REFLEKTORY). Ustawiając prawidłowo wewnętrzną łopatkę możecie użyć do pomocy bacika. Pukając nim w łopatkę wskazujecie zwierzęciu dokładnie tą część ciała, której pracę należy poprawić.



JAZDA Z GÓRKI


Jeżdżąc na koniu często napotykamy nierówności terenu. Zwierzę reaguje na nie odruchowo i wjeżdżając pod górkę zwalnia, natomiast zjeżdżając z niej, rozpędza się. Dzieje się to nawet przy niewielkim wzniesieniu, a w efekcie takiego rozpędzenia jeździec zaczyna odczuwać zmianę postawy zwierzęcia. Opiera się ono mocniej na rękach człowieka i ma trudności z wykonywaniem jego poleceń. Może zauważyliście, że o wiele trudniej namówić konia do pokonania zakrętu tuż po zjechaniu z niewielkiej nawet górki. Wyobraźcie sobie kłodę konia jako walec zamknięty z przodu i z tyłu, a w jego środku dużą, ciężką kulę. Wierzchowiec będzie mógł iść zawsze równym tempem, gdy owa kula niezmiennie będzie leżała z tyłu walca, a tylne nogi zwierzęcia będę na tyle silne, by bez problemu nieść bardzo duży ciężar. Z powodu zbyt słabego zadu wierzchowiec zwalnia idąc pod górkę i przyspiesza z niej zjeżdżając. Wówczas to owa ciężka kula przetacza się na przód walca obciążając klatkę piersiową konia i to ciężar tej kuli jeździec czuje na rękach. Zadaniem człowieka jest nauczyć pupila, by pilnował balastu i nie pozwolił mu ruszyć się ze swojego miejsca. Do tego potrzebna jest właściwa postawa ciała konia, która mu to zadanie ułatwi. Musicie ją od wierzchowca wyegzekwować.

W sytuacji, gdy ciężar znalazł się już na przodzie nie wtaczajcie go wodzami na tył. Sygnały, jakich należy użyć, powinny imitować silne pchnięcie kuli. Ręce muszą tak pracować, jakbyśmy chcieli, aby wędzidło klepnęło zwierzę w pierś. Koń nie powinien pomyśleć, że rozmawiacie z jego pyskiem, więc pilnujcie by nie podnosić dłoni zbyt wysoko. Wasze nogi muszą mocno i stabilnie stać w strzemionach. Gdy uciekną do przodu to, jak przy poślizgu na lodzie, stracicie równowagę i z impetem „klapniecie” na swoje pośladki, a kula nawet nie drgnie. Zaprzyjcie się też ciałem, by ciężar pracy nie spoczął na samych rękach. Powinniście poczuć na nich i na przodzie wierzchowca wyraźny luz po sygnale. Jeżeli kula powraca to znaczy, że był on zbyt słaby i należy go silniej powtórzyć. Ciężar musi mieć jednocześnie dogodne warunki z tyłu zwierzęcia, by móc tam zostać na stałe. Należy namówić konia by obniżył nieco zad tak, jakby przysiadł na jakimś stołeczku. Stanie się to możliwe, gdy tylne nogi zwierzęcia będą maszerowały głęboko pod jego brzuchem. Dlatego, dla osiągnięcia takiego efektu, jeździec musi pracować łydkami – pukać w boki konia, pomimo tego, że on się rozpędza.


KOŃ MUSI MASZEROWAĆ


Niektóre konie podczas wypraw w teren wydają się być dużo bardziej aktywne niż podczas jazdy czy treningu na ujeżdżalni. Czasami trudno je wówczas namówić do bardziej energicznego chodu, szczególnie w stępie i kłusie. W lesie i na polach jakaś siła bardzo mobilizuje wierzchowce do szybkiego tempa. Włącza się „piąty bieg”, ale również niestety napęd na „przednie koła”. Jeździec natychmiast zaczyna odczuwać na swoich rękach ciężar opierającego się zwierzęcia. Żeby to zmienić, człowiek musi u konia wyrobić nawyk wyraźnego marszu tylnymi nogami. Koń musi iść, a nie wlec się szurając od niechcenia „stopami”. Wówczas, nawet jeżeli nieznana siła włączy ten piąty bieg to napęd zostanie na tylnych kołach. Siedząc w siodle wstawcie, w wyobraźni, zadnie nogi zwierzęcia w wasze biodra, zamknijcie oczy, poczujcie ich ruch. Gdybyście to wy szli, krok musiałby być długi, ale radosny. Musielibyście wyraźnie odpychać się od podłoża. Wyobraźcie sobie, że podchodzicie pod dość strome wzniesienie, więc tempo nie może być zbyt szybkie. Absolutnie nie pomagajcie nogom w tej wspinaczce i nie łapiecie gałęzi, żeby podciągnąć się na rękach. Na każdą próbę zwolnienia tempa, albo skrócenia kroku przez wierzchowca musicie natychmiast zareagować podganiając zad łydkami. Ich sygnał można wzmocnić działając, tuż za nimi, bacikami ujeżdżeniowymi. Bardziej oporne zwierzęta trudno namówić do wysiłku zadem. Warto więc podgonić takiego wierzchowca do granicy przejścia w następny chód. Czasami po takim rozpędzeniu łatwiej zacząć regulację pracy „silnika”, umieszczonego z tyłu „pojazdu”. Z energiczne idącym koniem można lepiej się dogadać. Jednak wypracowanie u niego nawyku takiego marszu wymaga od jeźdźca wytrwałej, konsekwentnej i pełnej skupienia pracy. Uważam, że efekt wart jest poświęcenia, bo wasze łydki będą mogły dużo więcej sygnalizować, gdy nie będą musiały wiecznie „pchać” pupila.


Te dwa konie zostały sfotografowane w podobnej sytuacji- na pokazie. Oba wierzchowce idą w kłusie, ale wyraźnie widać różnicę w jakości tego ruchu.



Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...