wtorek, 30 grudnia 2014

CO ROZUMIESZ POD POJĘCIEM GANASZOWANIA SIĘ KONIA?


Co rozumiesz pod pojęciem ganaszowania się konia? Bardzo proszę, wyjaśnij na czym to polega, ponieważ moje postrzeżenie, innych mniemanie i cudze publikacje różnią się w stopniu wprost proporcjonalnym do różnego przemierzania ścieżek w komunikacji z koniem. Wyjaśnij to w swoich publikacjach.
Ada

Ada odezwała się do mnie jako pierwsza z czytelników i śledzi nieustannie moje blogowe poczynania. Jest bacznym obserwatorem i nie pozwala mi „spocząć na laurach”, komentując moje posty i zadając pytania w prywatnej korespondencji. Na szczęście pozwala mi je upubliczniać.

Co rozumiesz pod pojęciem ganaszowania się konia? Szczerze mówiąc, chętnie „wysłuchałabym”, jak wy to rozumiecie. Gdybyście przeczytali wszystkie moje posty, to stwierdzicie, że prawie w ogóle nie używam pojęcia: ganaszować konia. Jednak sposób pracy z wierzchowcem jaki propaguję, nieuchronnie prowadzi do tego, że zwierzę się ostatecznie zganaszuje. Nie lubię posługiwać się tym pojęciem, ponieważ w świecie jeździeckim, w potocznym pojęciu, oznacza ono coś, co musi zrobić jeździec z głową i szyją podopiecznego. Musi zganaszować konia: czyli za pomocą wszystkich dostępnych środków wzmacniających siłę jego rąk, musi zgiąć końską szyję i ściągnąć jego mordę w dół. A jak już wcześniej parokrotnie pisałam, ganaszowanie się konia jest efektem „skrócenia” jego ciała, dzięki prężeniu grzbietu w górę. Jest efektem wypracowania właściwej równowagi konia. Jest efektem odciążenia jego przedniej części. Jest efektem wydłużenia kroków stawianych przez tylne nogi zwierzęcia i „zmobilizowanie” ich do pracy „pod brzuchem konia, a nie w tyle, za jego ogonem”. Jest efektem pracy nad wyregulowaniem tempa i rytmu chodów oraz rozluźnieniem mięśni konia i uelastycznieniem stawów. Jest właściwie efektem całościowej pracy nad postawą wierzchowca, pozwalającą mu swobodnie, bez bólu i napięć, nieść jeźdźca.

Wszyscy wiecie, gdzie koń ma ganasze. Ich umiejscowienie wskazuje na to, że pojęcie ganaszowania się konia dotyczy ułożenia jego szyi i głowy. Jednak to ułożenie wynika z pozycji całego jego ciała. Przytoczę ćwiczenie, które zobrazuje wam co się dzieje z szyją i głową, w zależności od waszej postawy. Oprzyjcie ręce na krześle, albo taborecie, żeby stworzyć pozory, że jesteście czworonogiem. Najpierw odsuńcie nogi jak najmocniej do tyłu, nadal stojąc na pełnych stopach. Skupcie się teraz na niedogodnościach takiej pozycji. Zastanówcie się, gdzie was boli, na których kończynach dźwigacie więcej ciężaru, jak głowa pomaga w złagodzeniu niewygody spowodowanej tą pozycją. Poproście potem kogoś, by wsadził wam na plecy najlżejszą osobę jaką znajdziecie. Bądźcie ostrożni, żebyście sobie czegoś nie uszkodzili. Niech osoba na waszych plecach pohuśta biodrami, jak jeździec na końskim grzbiecie. Niech „jeździec” zejdzie z pleców, a wy przyjmijcie trochę inna pozycję. Nadal opierając się rękami o krzesło, zróbcie duży krok do przodu obiema nogami. Znowu „przyjrzyjcie się” pozycji. Wsadźcie „jeźdźca”. Na pewno wyczujecie korzystne zmiany pozycji. Jedną ze zmian będzie możliwość opuszczenia głowy w dół. Właściwie to wasza pozycja z „kocim grzbietem” wymusza taką, a nie inną pozycją głowy i szyi. Wręcz uniemożliwia jej zadarcie. Żeby prościej zobrazować jaką pozycję powinien mieć wierzchowiec niosący ciężar, wyobraźcie sobie, że zarzucacie ciężki worek z ziemniakami na plecy, by go przenieść. Przyjmijcie pozycję do „przyjęcia” tego worka na plecy. Czujecie co się dzieje z waszą głową i szyją, przy wyprężaniu pleców i lekkim pochylaniu się. Części ciała konia reagują dokładnie tak samo, jak wasze przy tych ćwiczeniach. Reasumując, dla mnie ganaszowanie się konia, to sposób opuszczania przez konia szyi i głowy w dół „wymuszony” prawidłową postawą całego ciała, podczas przyjmowania i noszenia jeźdźca na grzbiecie. Jednak bez klarownych informacji, koń sam z siebie takiej pozycji nie przyjmie. Rolą człowieka, siedzącego na grzbiecie wierzchowca, jest „powiedzieć” mu, że taką pozycje trzeba przyjąć i „wskazać” jak to zrobić. Dlatego jedyny możliwy wniosek, jaki możecie wyciągnąć z faktu, że wasz koń zadziera szyję i głowę w górę, to fakt, iż pracuje on z wami w bardzo niewygodnej dla siebie pozycji. Kolejny możliwy wniosek to: należ popracować z podopiecznym nad wzmocnieniem pracy grzbietu, zadu i tylnych nóg. Nie wolno wam pomyśleć: „muszę ściągnąć ten wielki łeb w dół”.

Teraz mała dygresja. Często słyszę, jak jeźdźcy dyskutują, czy dany wierzchowiec ma podstawiony zad czy nie? Jedni to widzą, inni nie, jeszcze innym wydaje się, że widzą. Chcę wam podpowiedzieć sposób patrzenia na obraz pracującego końskiego zadu. Nie traktujcie jednak tego, jak miernika. Jakość i sposób pracy końskiego tyłu, jest głównie sprawą wyczucia przez jeźdźca i całościowego obrazu zwierzęcia widzianego z ziemi przez trenera. Patrząc na pracującego wierzchowca, poprowadźcie w wyobraźni pionową linię w dół, od nasady końskiego ogona do samej ziemi. Ta linia „dzieli” „obszar”, jaki przemierza końska tylna noga podczas stawiania kroku, na dwie części. Im więcej tego „przemierzanego obszaru” znajduje się przed wyobrażoną linią, czyli pod brzuchem konia, tym bardziej koń angażuje do pracy zad i go podstawia pod kłodę. Przy mocno podstawionym zadzie i „wysokich” figurach ujeżdżeniowych (piaff, piruet w galopie itp.), całość „obszaru kroku” stawianego przez zwierzę tylnymi nogami, będzie znajdowała się przed linią i pod końskim brzuchem. W skrajnych wypadkach, gdy koński grzbiet jest wklęśnięty z bólu do granic możliwości, cały „obszar kroku” znajdzie się za wyobrażoną linią.

Chcę wrócić jeszcze na chwilę do kwestii ganaszowania się konia. Ponieważ dla mnie jest to również sposób w jaki koń układa głowę i mordę, by móc wraz z opiekunem siedzącym na grzbiecie, pracować na kontakcie (zob.
"KONTAKT" Z KONIEM). Wierzchowiec zachęcany przez jeźdźca, układa na języku wędzidło i z za jego pośrednictwem lekko ciągnie za wodze, które człowiek oddał mu do dyspozycji. Na czym polega to zachęcanie jeźdźca ? Otóż ręce jeźdźca, a tym samym wodze, nie powinny w żaden sposób „trzymać” konia. Zadanie to należy do ciała jeźdźca ( zob. JEŹDZIĆ "OD DOSIADU", GŁĘBOKIE SIEDZENIE W SIODLE). Stańcie w wyobraźni nad przepaścią. Na samej krawędzi skały pod którą owa przepaść się znajduje. W poprzek waszych pleców przeciągnięty jest szeroki pas, na którego końcach zwisa nad przepaścią wasz przyjaciel. Pewnie i mocno stoicie na własnych nogach i rozciągacie mięśnie pleców, by utrzymać ciężar i nie pozwolić spaść swemu towarzyszowi. Taką postawę musicie nauczyć się przyjmować w siodle, by móc oddać wodze, co jest koniecznym warunkiem umożliwiającym zwierzęciu właśnie ułożenie głowy i mordy, o którym wyżej wspomniałam. Ciągle trzymając ciałem przyjaciela, który czekając na pomoc zgłodniał i się odwodnił, spuszczacie mu na dwóch sznurkach jednocześnie dwa lekkie koszyki z prowiantem. Ciężar obu wypełnionych koszyków jest identyczny i dzięki niemu koszyki równiutko opadają w dół. Dłonie jeźdźca pilnują, by nie sunęły zbyt szybko i wyznaczają granicę, do której ”towar” może się zsunąć. Tą granicę musicie wyczuwać oddanymi do przodu i tylko lekko zgiętymi w łokciach rękami. Właśnie tak należy oddawać wodze. Te koszyki, to opadająca i „szukająca” właściwej pozycji szyja konia oraz jego dolna szczęka, próbująca złapać z wami kontakt. I na koniec: Jeżeli, stojąc nad przepaścią, wysuniecie chociaż „na milimetr” „nos” do przodu, by spojrzeć jak wygląda sytuacja na dole, runiecie wraz z przyjacielem i prowiantem w przepaść.


wtorek, 16 grudnia 2014

NIE GANASZUJCIE SWOICH WIERZCHOWCÓW


Zacznę przewrotnie, jakby zaprzeczając słowom w tytule postu: tylko koń zganaszowany będzie mógł swobodnie i bez problemów nieść jeźdźca. Powinnam w poprzednim zdaniu dodać: koń prawidłowo zganaszowany, bo jest to wówczas zwierzę z silnymi mięśniami grzbietu. Jest to wówczas koń, który pręży grzbiet, gdy wsiada na niego jeździec i którego grzbiet pozostaje sprężysty przez cały czas pracy z obciążeniem. Skąd więc taki tytuł? Chodzi o to, że jeździec nigdy nie powinien mówić, że ganaszuje konia, nigdy nie powinien usłyszeć od trenera, czy instruktora: zganaszuj konia. Nigdy praca z wierzchowcem nie powinna być skierowana i nastawiona na ściągnięcie szyi i głowy zwierzęcia w dół. Z końmi należy tak pracować, by dać zwierzęciu szansę na zganaszowanie się. To wierzchowiec ma się zganaszować dzięki pracy nad ustabilizowaniem równowagi, dzięki pracy nad zaangażowaniem do niej tylnych nóg zwierzęcia, dzięki temu, że ma szansę, mimo obciążenia na plecach, wygiąć grzbiet w „koci”. To nie jeździec powinien ganaszować konia, a niestety większość rad i sugestii „ekspertów” jeździectwa dotyczących tej kwestii zmierzają do siłowego ściągnięcia końskiego pyska w dół. 

Cała prawidłowa „zabawa” dająca w efekcie właściwie zganaszowanego konia, zaczyna się od sposobu „prowadzenia” wierzchowca. Ci, którzy czytają mojego bloga, wiedzą, że szyja w górze u wierzchowca jest rezultatem braku zaokrąglenia i rozluźnienia grzbietu. Myślę też, że jest oczywistym fakt, iż siłowe ściąganie szyi konia w dół nie zaowocuje prężeniem grzbietu zwierzęcia w górę. Gdy warunki fizyczne wierzchowca na to pozwolą, szyja sama „opadnie” w dół. Nie znaczy to, że nie należy pracować z szyją zwierzęcia. Należy pracować, ale nad rozluźnieniem, giętkością i „wyciąganiem” do przodu. Nie powinniście jednak tracić kontaktu z pyskiem konia, nie chodzi mi o to by puścić wodze. Trzymajcie je tak, jakbyście chcieli lekko naciągać elastyczne wodze. Ręce jednak układajcie tak, jakbyście chcieli zasugerować podopiecznemu, by wyciągnął jeszcze bardziej szyję w przód. Wiem, że szyja wydaje się wam często już rozciągnięta (szczególnie zadarta w górę) i dłuższa już nie będzie. Tu jednak chodzi o to, by dzięki wyciąganiu szyi w przód, koń rozciągnął mięśnie grzbietu.

Przy pracy nad „zganaszowaniem” konia, czyli stworzeniem mu do tego warunków, ważne jest tempo marszu zwierzęcia. Często wasi „przyjaciele” są zwierzętami „pędzącymi” do przodu. Siedząc w siodle wyobraźcie sobie, że idziecie albo biegniecie dużymi krokami czy susami. Tak długimi, że już mocniej tego kroku nie rozciągniecie. Tempo stawiania takich kroków będzie spokojne i zrównoważone. Teraz wasz ruch w siodle, obojętnie czy siedzicie, czy anglezujecie, czy jedziecie w półsiadzie, czy na stojąco, musi mieć takie tempo, jak wasze ewentualne susy i kroki. Żeby taki ruch wyregulować, musicie „dawać” sobie na to czas w siodle. Dajecie go, prosząc konia, by na moment zwolnił. Są to sygnały wodzami, te szybkie powtarzane pociągnięcia (nie szarpnięcia) i ruch waszym ciałem imitujący chwilowe zatrzymanie. Najważniejsze jest byście poczuli reakcję podopiecznego. Siła tych sygnałów, wasza determinacja i charyzma przy ich dawaniu, muszą spowodować, że poczujecie jakby chwilowe zawahanie u wierzchowca, które da wam czas na regulację tempa ruchu ciała. Koń musi tak zareagować, jakby pytał „co się dzieje, co teraz będziemy robić?”. W regulacji tempa waszego wspólnego ruchu muszą brać udział wasze łydki. „Wystukujcie” nimi rytm, ale nie aktualny rytm marszu podopiecznego, tylko ten, którego oczekujecie. Taka praca nad tempem zacznie rozluźniać, wzmacniać i zaokrąglać grzbiet zwierzęcia.

Kolejnym ważnym elementem przy pracy nad „zganaszowaniem”, jest sposób pokonywania zakrętów przez parę: koń z jeźdźcem. Spróbujcie pokonywać je z absolutnie prostą szyją wierzchowca. Wewnętrzna wodza może dawać sygnał sugerujący: „skręcamy”, ale tylko tak, by lekko naciągnąć kącik ust podopiecznego. Zewnętrzna wodza musi pilnować, by koń tej szyi nie zginał. Postarajcie się za to, przed wejściem w zakręt, powtórzyć parę razy sygnały regulujące tempo i wzmocnić pukający sygnał zewnętrzną łydką mówiący: „kręć”. Gdyby zwierzę nie reagowało, niech was nie kusi, by zgiąć szyję „pojazdu”. Jeszcze mocniej zwolnijcie tempo, a wzmocnijcie łydkę. Takie prowadzenie konia zacznie powoli poprawiać równowagę „kładącego się” na zakrętach konia. Gdyby „psuło się” coś w czasie pokonywania zakrętu, powtórzcie wszystkie sygnały, łącznie z „utrzymywaniem” prostej szyi. Nie zniechęcajcie się tym , że wierzchowiec będzie na początek bardzo szybko „psuć” wasz wypracowany rytm i wracać do swojego. Musicie w pracy z koniem być bardziej uparci i konsekwentni niż on.

Jest to post inspirowany korespondencją z czytelniczką. Chcąc jej pomóc postanowiłam wstawić w zamkniętej grupie na facebooku ("Nieformalny związek dżentelmeńsko-hippiczny") fragment filmu z treningu pary jeździeckiej. Jest to dość stary obraz z początku jeździeckiej drogi pewnego wałacha i z okresu przejścia jeźdźca na „jasną stronę” jeździectwa. „I niech moc będzie z wami”



A to filmik pokazujący pracę innej pary:
https://www.youtube.com/watch?v=GVVZJD3Rj6A&feature=share

Ten filmik jest znakomitym komentarzem do dwóch moich ostatnich postów dotyczących ganaszowania konia. Amazonka jeździ na młodziutkim koniu i prowadzi go tak, że jej podopieczna ma szansę na swobodne opuszczanie i podnoszenie szyi w poszukiwaniu najwygodniejszej pozycji. Zwróćcie uwagę na „oddane ręce” amazonki, które w żaden sposób nie pracują nad ściąganiem szyi i głowy klaczy w dół. „Pilnują” za to w bardzo subtelny sposób, by szyja wierzchowca pozostała prosta, nawet podczas pokonywania zakrętu. Przypatrzcie się również jak intensywnie pracują łydki jeźdźca, dzięki którym klacz biegnie, stawiając długie posuwiste kroki zachowując przez cały czas równy rytm i tempo marszu. 


czwartek, 11 grudnia 2014

KOŃ GIĘTKI W PASIE


Człowiek siedzący na grzbiecie konia, powinien więcej uwagi poświęcić jego tyłowi, niż przodowi. Zasada ta musi obowiązywać podczas prowadzenia i ustawiania konia do wykonania każdego zadania. Przy każdym ćwiczeniu kluczem do sukcesu jest ustawianie zadu konia. Praca z jego przodem powinna być skierowana na stworzenie jak najlepszych warunków fizycznych do pokierowania zadem zwierzęcia. Jeździec musi wyraźnie czuć, jak jego wierzchowiec, bez oporu i sprzeciwu, przestawia zad w lewą i prawą stronę. Ćwiczenie to nie będzie sprawiało koniowi żadnego problemu, gdy będzie on giętki w miejscu, gdzie pracują łydki jeźdźca. Od razu muszę tu przypomnieć, że łydki jeźdźca muszą obejmować podopiecznego „w pasie”, a nie pod pachami, albo w okolicach jego łopatek. Przy zginaniu konia do jakiegokolwiek ćwiczenia, wewnętrzna łydka jeźdźca stanowi oś-trzon, względem którego, gnące się zwierzę powinno się „owinąć”. Dotyczy to również wszystkich ruchów konia, podczas których musi on krzyżować nogi. I tu wielu z was być może się zdziwi, ale nie ma odstępstwa od tej zasady nawet wówczas, gdy koń musi przekładać na krzyż tylko przednie nogi. Najbardziej popularnym takim ćwiczeniem jest „łopatka do wewnątrz”. Nierzadko obserwuję wysiłki jeźdźców, chcących „namówić” zwierzę do lekkiego zgięcia przodu, przy pozostawionym ustawieniu zadu na wprost i przy stałym poruszaniu się w tymże kierunku. Wysiłki skupiają się jednak na przeraźliwym ciągnięciu podopiecznego za wewnętrzną wodzę i odpuszczaniu zewnętrznej. Taka „praca” daje owszem jakiś efekt przestawienia się konia. Czasami zwierzę, ciągnięte wodzą za mordę, ustawi się bokiem do kierunku jazdy, a czasami pociągnięta za szyją zewnętrzna łopatka konia ustawi się w poprzek. W żadnym jednak z tych przypadków, nie poprowadzicie konia tak, by z lekkością i gracją, bez stawiania oporu, szedł tylnymi nogami, stawiając kroki na wprost, a przednie krzyżował w tanecznym ruchu.

”Matką” wszystkich bocznych chodów jest ćwiczenie „zad do środka”. Jest ćwiczeniem wstępnym nawet dla łopatki. Ćwiczenie „zad do środka”, przypomnę, polega na tym, by „poprosić” wierzchowca o podążanie przednimi nogami na wprost po wyznaczonym torze, a dzięki zgięciu w pasie, zadnimi w krzyżowym ruchu, po torze tuż obok. Zad zwierzęcia owija się wówczas wyraźnie wokół wewnętrznej łydki jeźdźca. Dlaczego akurat to ćwiczenie? Dzięki już samej nazwie ćwiczenia, człowiek zaczyna „kombinować”, jak namówić zwierzę do wygięcia się, poprzez przestawienie zadu lekko w bok. Musi skupić się na przekazywaniu sygnałów łydkami. Jedna „prosi” zad o przestawienie, druga jest tą, wokół której zad ma się owinąć. Oczywiście, bardzo dyskusyjne są sposoby, w jaki jeźdźcy próbują utrzymać przód konia skierowany na wprost, często zbyt siłowo „majstrują” przy tym wodzami. Ćwiczenie uda się, gdy nauczycie podopiecznego, by na pukający sygnał łydek, w żaden sposób nie reagował przodem swojego ciała. Nie będzie reagował zawieszając się na wodzy, nie będzie usztywniał szyi, nie będzie ustawiał po skosie wewnętrznej łopatki (zob. DLACZEGO NIE WYCHODZI ĆWICZENIE ZAD DO ŚRODKA). Zwierzęciu nie wolno również, na sygnał dawany łydkami, przyspieszać i zmieniać rytmu chodu. Nie będę opisywała sygnałów wodzami i dosiadem, jakimi należy się posłużyć przy „dialogu” z przodem konia. Wy również nie próbujcie ich określić. Myślcie o tym, o co chcecie wierzchowca poprosić, a sygnały „przyjdą same”. Najważniejsze, by w założeniu były powtarzaną prośbą, a nie pomocą ustawiającą konia. 

O ćwiczeniu „zad do środka” pisałam przy omawianiu „ciągu”. Wstawiłam tam taki rysunek. 

Teraz pokażę wam na rysunku, jak konia z przestawionym zadem poprowadzić w ćwiczeniu „łopatka do wewnątrz”. 

To jest ciągle ten sam sposób zgięcia zwierzęcia. Różnicą jest sposób jego prowadzenia i ślad, po którym prowadzimy podopiecznego. A prowadzimy wierzchowca naszym ciałem. Musicie wyobrazić sobie swoje biodra jako końskie, wasze nogi jako tylne nogi podopiecznego. Prowadząc konia, ustawiamy nasze ciało i poruszamy się w danym kierunku tak, jak powinien być ustawiony i poruszać się zad zwierzęcia. W wyobraźni bowiem jesteśmy tym zadem i idziemy na własnych nogach.


środa, 12 listopada 2014

PODNOSZENIE KOŃSKICH NÓG


Na początku mojej przygody z prowadzeniem bloga, napisałam krótki tekst na temat sposobu uczenia konia podawania kopyt do czyszczenia. W tym poście chciałabym rozszerzyć moją wypowiedź. Zacznę od stwierdzenia, że jeźdźcy nie przykładają wagi do jakości przeprowadzenia tej czynności. Ważne dla nich jest, by zwierzę podniosło nogę, obojętnie jak, byle ją jakoś wyczyścić. Wierzchowce wyrywają nogi, opierają się o swoich opiekunów, obarczając ich w ten sposób swoim ciężarem, który wcześnie „niosła” podniesiona noga.

Rysunek stworzony przez Cyber Brush

Podając tylne nogi podciągają je mocno pod swój brzuch, niejednokrotnie próbując się nimi odkopnąć. Owszem, da się w ten sposób wyczyścić kopyta zwierzęcia, ale taki „sposób” przynosi złe konsekwencje. Po pierwsze, pozycja jeźdźca i konia jest bardzo niewygodna. Człowiek musi trzymać w rękach spory ciężar, a wyrywając nogi koń może wciągnąć pod siebie opiekuna, co stwarza niebezpieczną dla niego sytuację. Kolejna sprawa, to człowiek czyszcząc kopyta podopiecznego w pośpiechu, schowane pod brzuchem (tylne), nigdy nie zrobi tego dokładnie i precyzyjnie. Skutkiem braku dokładności są gnijące strzałki kopyta. Tak źle podawane przez konia nogi, przynoszą również bardzo złe konsekwencje przy wizycie podkuwacza. Weźcie pod uwagę, że jest to bardzo wysiłkowy zawód. Kilka godzin pracy na ugiętych nogach, w niewygodnej, pochylonej pozycji, przy której trzeba dokładnie i precyzyjnie skorygować bardzo twardy „materiał” jakim jest końskie kopyto. Jeżeli podkuwacz musi walczyć przy tym, by koń w ogóle podał nogę, by tylną „oddał” do tyłu (pod końskim brzuchem podkuwacz nie skoryguje kopyta), a do tego musi on dźwigać ciężar konia zastępując mu jego podniesioną nogę, to na pewno wywoła to w nim sporą frustrację. Myślę, że wielu właścicieli koni nie chciałoby zobaczyć, w jaki sposób podkuwacze radzą sobie z niewspółpracującymi końmi.

Trudno jednak mieć do podkuwaczy pretensje. Oni mają swoje zadanie do wykonania, a obowiązek nauczenia konia prawidłowego podawania nóg, należy do właścicieli i opiekunów zwierząt. We wspomnianym na początku poście napisałam, że: „w czasie mojej przygody z końmi przyglądałam się wielu sposobom uczenia ich, by podawały nogi, gdy opiekun chce wyczyścić im kopyta. Nie zamierzam ich opisywać ani polemizować z ich zwolennikami”. Teraz chciałabym jednak wspomnieć o niektórych. Przysłuchiwałam się ostatnio rozmowie o krnąbrnej klaczy rasy kuc walijski. Dwie rozmawiające osoby miały styczność z tym konikiem i omawiały właśnie fakt, że klacz wręcz agresywnie reagowała na próbę wyczyszczenia jej kopyt. Jeden z rozmówców opowiedział, że konik dostał się w ręce doświadczonej (w pracy z końmi) osoby, która szybko poradziła sobie z problemem. Najpierw osoba ta, uzbrojona w narzędzie zadające ból, przeprowadziła „rozmowę” z klaczą w „zaciszu” boksu, a potem przetrzymała zwierzę trzy dni bez wody. Na czwarty dzień koń dostał jej odrobinę na dnie wiadra i spragniony zaczął chodzić za nowym opiekunem jak cień. Podobno pozwala już wyczyścić kopyta. Zastanawiam się, dlaczego nie traktuje się takich metod jako znęcanie się nad zwierzęciem. Gdyby chodziło o psa czy kota, na pewno takimi by były. Dlaczego przy koniach są to ciągle metody szkolenia? Drugą taką metodą jest kopanie konia w brzuch, gdy wyrywa nogę. Rozegrał się kiedyś na moich oczach ohydny obrazek. „Doświadczony” trener uczył w ten sposób niewielkiego kucyka na oczach ośmioletniego chłopca i jego taty. Wywołuje to obrzydzenie u ludzi zaczynających zabawę w jeździectwo, ale mając niewielkie doświadczenie i brak innych wzorców, przyjmują to jako konieczną „metodę”. Niedawno też pierwszy raz spotkałam się z „metodą”, w której obija się nogę konia bacikiem tak długo, aż jej nie podniesie. Wszystko dlatego, że dla człowieka wszystko musi być łatwe, proste, nie wymagające myślenia i nie zabierające zbyt dużo czasu.

Chcąc nauczyć konia prawidłowego podawania nóg trzeba założyć, że powinien on to zrobić na gest człowieka, na sygnał proszący o to. Nie powinno się uczyć konia, że człowiek podnosi końską nogę siłą, odrywając ją od podłoża. Wierzchowiec ma ją poddać sam, utrzymując równowagę na pozostałych trzech. Tylne nogi musi zwierzę pozwolić odciągnąć do tyłu, by człowiek mógł oprzeć je na swojej nodze (udzie). Dzięki temu można kopyto dokładnie skontrolować i precyzyjnie wyczyścić. W przytoczonym już wcześniej poście napisałam: „tym, którzy walczą przy czyszczeniu kopyt proponuję, żeby spróbowali nauczyć konia, aby za waszą namową spoczął na każdej po kolei nodze. Głaszczcie, kląskajcie, cmokajcie i delikatnymi szturchnięciami spowodujcie, by przed podniesieniem nogi wierzchowiec przerzucił ciężar ciała na pozostałe kończyny. Ideałem było by, gdyby spoczywającej nogi koń nie obciążał, póki nie poprosicie o następną. Dobrze by też było, gdyby tą rozluźnioną nogę zwierzę pozwoliło przesuwać i ustawiać w różnych miejscach”.


Rysunek stworzony przez Cyber Brush

Faktem jest, że tak uczone konie nie podrywają natychmiast pierwszej nogi w górę. Potrzebują chwilę czasu, by przerzucić równowagę. Czasami muszą przedtem trochę się przestawić, by znaleźć bardziej dogodną pozycję. Następne nogi podają zazwyczaj już szybciej. Jednak na etapie uczenia, dłuższy czas jest im potrzebny, by ustawić się i znaleźć równowagę przed podaniem każdej nogi. Efekt jednak jest wart wysiłku i czasu poświęconego nauce.



Niedawno pojawił się w stajni „ekspert jeździectwa” dla którego czas, w ciągu którego koń sam podał nogę, był zbyt długi. Poradził koleżance, by ta siłą odrywała nogi zwierzęcia od podłoża. Żałuję, że mnie przy tym nie było. Poprosiłabym o uzasadnienie konieczności takiego działania. Wielu „doświadczonych” jeźdźców uważa, że koń musi wykonać każde „polecenie” jeźdźca natychmiast. Oto filmik z klaczą, przy której taka rada padła. Koń jest nieustanie w fazie szkolenia. Na początku w ogóle nie chciał podawać nóg, nie chciał nawet stanąć w miejscu. Jest to efekt cierpliwej, żmudnej i wielomiesięcznej pracy.





Filmiki te pokazują, przy okazji, jak "namawiam" klacz, by oparła kopyto o podłoże, bez obciążania nogi.

Na koniec chcę wrócić do kwestii właściwego rozłożenia ciężaru konia na trzy nogi, przy jednej podniesionej w górę. Nagminnie uczy się adeptów sztuki jeździeckiej, by opierali się całym swoim ciężarem o konia, by w ten sposób przekazać mu informację o konieczności „przerzucenia” tegoż ciężaru i odciążenie podnoszonej. Jednak reakcja zwierzęcia na napierającego człowieka będzie odwrotna. Zwierzę oprze się o człowieka i obciąży swoim ciałem. Sygnałami proszącymi o przerzucenie ciężaru, mogą być krótkie szturchnięcia barkiem czy łokciem. Jednak zanim dacie taki sygnał, powinniście się zorientować jak powinien koń się zrównoważyć. Często człowiek zakłada z góry, że zwierzę musi obciążyć nogi przeciwległego boku. Jakież jest zdziwienie, gdy wierzchowiec wyrywa podniesioną w ten sposób przednią nogę. Spróbujcie w takim przypadku, klepnięciami w końską pierś, poprosić zwierzę o odciążenie obu przednich nóg. Gdy „większość ciężaru” zostanie „oparta” na jego tylnych nogach, podniesienie jednej z przednich i utrzymanie jej w górze, nie będzie sprawiało mu już tyle problemu. Oparta na podłożu druga przednia noga podoła wówczas ciężarowi, którym została obarczona.

Powiązane posty: 
http://pogotowiejezdzieckie.blogspot.com/2017/10/kon-niemechaniczny.html

P.s. Wstawiam tu filmik dotyczący odpowiedzi udzielonej w komentarzach czytelniczce imieniem Ania.




Posty do moich blogów piszę przy wsparciu patronów. Trochę więcej piszę o tym tutaj. Gdyby ktoś miał ochotę dołączyć do grona patronów i mnie wesprzeć to zapraszam i dziękuję.




środa, 5 listopada 2014

SKUPIENIE JEŹDŹCA


Wiele pisałam o skupieniu konia podczas pracy. O sygnałach, które maja skierować uwagę rozproszonego wierzchowca na swojego opiekuna. Jednak wiele koni nie będzie potrzebowało tych sygnałów, gdy ich przewodnik, czy to na grzbiecie, czy podczas pracy z ziemi, będzie skupiał się na swoim podopiecznym i pracy z nim. Jakże powszechnym widokiem jest jeździec rozparty w siodle jak w fotelu, z biernymi, nie niosącymi ciała nogami. Jeździec nonszalancko trzymający wodze (bo to dodaje „klasy”),który łapie za nie w panice i brutalnie zaciąga w „kryzysowych momentach. Jeździec z absolutnie nie zaangażowanymi mięśniami nóg, brzucha, kurczący się, jak zgniatana w dłoni kartka papieru. Bardzo częstym obrazkiem, jaki można w stajniach zauważyć, to człowiek rozmawiający przy tym wszystkim przez telefon komórkowy podczas „pracy” z koniem. A już rzadkością jest obserwować zaangażowanego człowieka w lonżowanie swojego podopiecznego. Pracę na lonży traktuje się jak przebieżkę dla zwierzęcia. Koń ma się po prostu wybiegać, byle jak, byle na kółku. 

Nie twierdzę, że wierzchowiec zawsze musi „odstawić” trening wyczynowy, jednak nawet, gdy praca na lonży służy tylko wybieganiu, a jazda wierzchem tylko przespacerowaniu się, to koń zawsze czegoś się uczy. Zwierzęta te są znakomitymi obserwatorami. Nawet, gdy człowiekowi wydaje się, że podopieczny nie zwraca na niego uwagi, to on dokładnie go obserwuje. Obserwowany, lonżujący człowiek swoim zachowaniem uczy konia skupienia albo braku konieczności skupienia i stosunku do nawet lekkiej pracy. Opuszczony i oparty o ziemię bat, spuszczony w dół wzrok człowieka, szuranie z nudów nóżką po ziemi, to wbrew pozorom są sygnały dla zwierzęcia biegającego wokół. Są to wyraźne informacje: „nie musisz się skupiać, starać, angażować i wysilać fizycznie, ani intelektualnie”. 

Takie też sugestie przekazuje bierna „postawa” w siodle. Jeździec z aktywną postawą i wyprostowany, pewnie stojący na obu nogach, będzie wzbudzał respekt i zainteresowanie podopiecznego. Tym samym zmobilizuje konia do skupienia się na swoim opiekunie. Nasze poczynania przy koniu nigdy nie powinny być byle jakie, pozbawione skupienia i zaangażowania. Jeżeli takie są, uczymy wówczas konia, że jemu też wolno pracować byle jak i nie skupiać się. O postawie jeźdźca w siodle napisałam już sporo, odsyłam do postów pt : "Głębokie siedzenie w siodle", "Przykurczone ciało jeźdźca". Jeśli chodzi o pracę na lonży, to nie jest bez znaczenia również sposób trzymania jej samej i bata. Przy aktywnej postawie, lonża powinna zawsze być trzymana zgiętą w łokciu i oddaną do przodu ręką. Łokieć cofnięty za plecy i spięte przy tym ramię sugerują postawę: gotowa do walki „na przeciąganie liny”. Oddaną ręką ułożoną, jak podczas trzymania wodzy w siodle, pokazujemy zwierzęciu, że będziemy w stanie pracować lonżą i przekazywać mu informacje. Poza tym, elastycznie pracująca ręka człowieka, prostująca i zginająca się w łokciu, z pracującym stawem ramiennym daje zwierzęciu poczucie pewności, że nie zazna z jej strony bólu w pysku. Podniesiony bat na wysokość końskiego biodra, nawet przy przejściach do niższego chodu i do „stój’, będzie mobilizować tylne nogi konia do aktywnej pracy, do ostatniego kroku w danym chodzie. Podniesiony bat mówi również zwierzęciu o nieuchronności użycia, przez człowieka, sygnału proszącego o zmobilizowanie wysiłku, o wykazanie chęci pójścia do przodu. 

W siodle, gdy jeździec jest rozluźniony ale skupiony, koń odwzajemni się tym samym. Bez zaangażowanego jeźdźca na grzbiecie, „elektryczny” wierzchowiec wzmocni czujność na czynniki zewnętrzne, które mogą „straszyć”. Czujność ta potęguje jeździec, który nie jest skupiony na „rozmowie” z podopiecznym, tylko rozgląda się w poszukiwaniu impulsów mogących przestraszyć „pojazd”. Jeżeli jeździec będzie się rozglądał, to koń też. Siedząc na grzbiecie płochliwego wierzchowca uruchomcie wyobraźnię, skupcie się na „odczytywaniu” pytań zadawanych przez zwierzę, reagujcie na jego poczynania, a nie „strachy” z zewnątrz. Nie rozglądajcie się, ale też nie wpatrujcie w jeden punkt albo szyję zwierzęcia. Wzrok jeźdźca powinien być panoramiczny. Patrzcie daleko, bez wyszukiwania konkretnego punktu i szeroko, jak ktoś kto się głęboko zamyślił i „stracił kontakt” z otoczeniem.


sobota, 1 listopada 2014

JAK WYPRACOWAĆ LEKKI I RÓWNY PRZÓD KONIA-część druga


Praca z końmi opierającymi „ciężar swojego przodu” na jednej wodzy.

Ten post będzie dotyczył koni, które obciążają wodzę i rękę jeźdźca z jednej strony. Postaram się podpowiedzieć wam, jak pracować z wierzchowcem, który „wisząc na wodzy”, napiera równocześnie swoim ciałem na łydkę jeźdźca.

Zanim jednak na tym się skupię, chcę wam zaznaczyć, że pomysły i rady w moich wpisach nie można traktować jako odrębne, oderwane od reszty „sposoby” na problem. Jeżeli w tym poście wytłumaczę, jak odpracować błąd „opierania się” wierzchowca na jednej ze stron, to sposób ten nie będzie efektywny bez ogólnej pracy nad równowagą podopiecznego. Nie poczujecie rezultatów bez „podnoszenia” jego przodu, bez prób zaangażowania tylnych nóg, bez regulowania tempa i rytmu chodów. Warunkiem uzyskania pozytywnych efektów w pracy z koniem, jest chęć zwierzęcia do energicznego ruchu. Warunkiem jest również to, by na sygnały dawane przez jeźdźca wodzami, koń nie reagował zwolnieniem tempa, a na te dawane łydkami nie przyspieszał, chyba że taka była intencja jeźdźca podczas użycia danych pomocy.
(Przeczytaj:
ZAWSZE POD GÓRKĘJAK WYPRACOWAĆ LEKKI I RÓWNY PRZÓD KONIA-część pierwszaCHĘĆ KONIA DO PÓJŚCIA DO PRZODU)


Wracając do tematu. Załóżmy, że koń „obciąża” nadmiernym ciężarem lewą wodzę, a tym samym lewą rękę jeźdźca. Najpierw musicie się dowiedzieć, że wierzchowiec „bawiąc się” z wami w „przeciąganie liny-wodzy”, nie angażuje do tego tylko pyska. W naszym przypadku lewej strony pyska. Ogromny udział ma w tym procederze szyja zwierzęcia. Jej mięśnie się napinają, a ona sama, niejednokrotnie, wygina się w łuk w kierunku naciąganej wodzy. Wszystko po to, by wspomóc „wysiłki” lewej strony pyska. „Para” ta, czyli pysk i szyja, nie są jednak „zdane” tylko na siebie w walce z człowiekiem. „Z pomocą przychodzi” lewa przednia noga, którą koń stawia tak, by jak najmocniej zaprzeć się nią o podłoże i „pociągnąć” za sobą ciało. Przypomina to podciąganie się człowieka na drążku. Ręce ciągnął ciało, by głowa aż po brodę, znalazła się nad drążkiem. W ćwiczeniu tym nie biorą udziału nogi człowieka. U konia, który „ciągnie” przednimi nogami, tylne wprawdzie maszerują ale nie biorą czynnego udziału w „systemie napędowym”. Jeżeli wierzchowiec nie jest okuty, to wprawne oko opiekuna zaobserwuje różnice w sposobie ścierania się kopyt. Kopyto „zaciągającej” nogi będzie mocniej starte przy piętkach.

Wyobraźcie sobie teraz, że bok konia jest jak akordeon. Gdy koń wisi na wodzy, akordeon rozciąga się nadmiernie. Rozciąga się dlatego, że przednia noga ciągnie go z jednej strony, a zbyt mało aktywna (niepchająca) tylna noga z drugiej. Żeby koń przestał „wisieć na wodzy”, ten akordeon trzeba „zamknąć”, oczywiści nie do końca. Problem polega na tym, że niejeden jeździec zrobił by to od przodu konia. Oczywistym sygnałem wydaje się być ciągnięcie za wodzę, albo „mieszanie” wędzidłem w pysku zwierzęcia w nadziei, że przestanie ono po prostu wisieć na wodzy, a co zaraz za tym idzie, ciągnąć szyją i nogą. Nie jest to właściwy sygnał. Koń, takie działania człowieka, zawsze będzie odczytywał jako „rozmowę” z samym pyskiem, a nie z bokiem ciała. Praca wodzą będzie jeźdźcowi potrzebna ale po to, by „przekazać” przedniej nodze „informację”, żeby nie ciągnęła tak mocno. Przednia noga „potrzebuje wskazówki”, że nie wolno jej zapierać się o ziemię jak o blok startowy. Wodza i sygnały z dosiadu mają stworzyć mur, niepozwalający na rozciąganie akordeonu od strony przodu wierzchowca (zob.
GŁOWĄ W MUR, BIODRA JEŹDŹCA, PRZYKURCZONE CIAŁO JEŹDŹCA). Sygnałem „zamykającym akordeon”, „proszącym” konia o „skrócenie” boku, jest pukanie łydką. Człowiek powinien tym sygnałem wyegzekwować od podopiecznego wyraźniejsze zaangażowanie zadu. Koń powinien stawiać krok lewą tylna nogą, jak najgłębiej pod swoim brzuchem i wyraźnie się nią odpychać od podłoża. Dzięki takiej pracy tylnej nogi, obniży się zad zwierzęcia, wypręży grzbiet i skróci bok, a to „uniemożliwi” jemu, „siłowanie” się z ręką jeźdźca poprzez wodzę.

W całej tej „zabawie” bardzo ważną rolę odgrywa „współpraca obu wodzy”. Jeżeli lewa, wraz z ciałem jeźdźca „tworzy mur” uniemożliwiający rozciąganie akordeonu, to prawa musi „pilnować”, by sygnał był właściwie przez zwierzę zrozumiany. Prawa wodza musi dawać sygnały „prosząc” konia: „nie zginaj w lewą stronę szyi. Trzymaj ją na wprost”. Jeżeli podopiecznego zegnie szyję, to będzie oznaczało, że tak „odczytał” polecenie, a wówczas nie „zamknie akordeonu” (zob.
REFLEKTORY, USTAWIENIE SZYI I GŁOWY KONIA). Do „stworzenia muru” i „ruszenia zadu” przydaje się czasami dłużej przytrzymany sygnał wodzą. Nawet jeżeli jest to wewnętrzna strona wierzchowca jadącego na łuku. Wówczas zewnętrzna wodza musi działać krótkim, powtarzanymi szarpnięciami. Po „odpracowaniu” błędu wiszenia na lewej wodzy, w utrzymaniu takiego stanu, pomagają sygnały „imitujące” kierunkowskaz. Krótkie, delikatne i powtarzane „kliknięcia” lewą wodzą.


wtorek, 28 października 2014

ĆWICZENIE, KTÓRE W PRACY Z KONIEM, MOŻE WIELE ZMIENIĆ NA LEPSZE


Podczas pracy z koniem bardzo ważna jest ludzka wyobraźnia. Potrzeba jej sporego zaangażowania, by się z koniem „dogadać’. Im mniej brutalnie i siłowo chcielibyście z koniem pracować, tym więcej wyobraźni będzie wam potrzebne. Dzięki niej człowiek zaczyna „prowadzić” konia przy pomocy bardzo dokładnych, ale i subtelnych sygnałów. Moja Pani trener podpowiadała zawsze: wyobraź sobie, że prowadzisz wierzchowca na wąskim murze, a po jego obu stronach masz przepaść. Ja do tego dodałabym jeszcze zawiązane przepaską końskie oczy. Dla mnie jest to bardzo obrazowe. Myślę, że wielu jeźdźców przy prawdziwym zagrożeniu, poprowadziłaby konia znakomicie. Jeźdźcom jednak nie starcza wyobraźni i „prowadzenie” konia polega na ciągnięciu za wodze i łydce za popręgiem na zakręcie, byle mniej więcej w wymyślonym kierunku. Gdy nie ma prawdziwego zagrożenia (przepaść) wasze reakcje są spóźnione. Pojawia się brak precyzji w wydawanych poleceniach, dokładności w dawaniu sygnałów i konsekwencji w ich egzekwowaniu. Często jeźdźcy „pracują” z koniem na zasadzie: kto silniejszy, przepychając się: łydka jeźdźca kontra bok konia i ręka jeźdźca kontra pysk konia. Przy takiej przepychance upadek w przepaść byłby nieunikniony.

A to właśnie dokładne i precyzyjne prowadzenie konia pozwala człowiekowi bez siłowo i bezboleśnie panować nad nim. Pozwala człowiekowi „znaleźć się” na wyższym szczebelku hierarchii. Pozwala skupić uwagę zwierzęcia, rozbudzić zainteresowanie opiekunem i jego poleceniami.

Ćwiczenie, które chcę opisać, jest teoretycznie bardzo proste. Ułóżcie na placu po którym jeździcie drągi. Niech tworzą koło, albo owal. Będziecie przy nich jeździć. Początkującym jeźdźcom proponuję zacząć od chodzenia przy koniu w różnych konfiguracjach, przedstawionych na rysunku.




Prawda, że wydaje się to nieskomplikowane. Jednak, jak zauważyliście na rysunkach, w każdej sytuacji człowiek ma pozycję na wysokości łopatki (przedniej nogi) konia. Cała zabawa polega na tym, by ta pozycja nie zmieniała się w trakcie marszu. Niezmienna ma być jednak dlatego, że maszerujący człowiek sygnałami będzie „namawiał” zwierzę do dopasowania tempa i rytmu marszu do swojego. A tempo marszu człowieka ma być bardzo równe i rytmiczne. Ten rytm trzeba sobie „nabijać w głowie”. Polecam do tego powtarzanie wierszyka: „Proszę państwa, oto miś. Miś jest bardzo grzeczny dziś.. itd.” Problem, jak się przekonacie, polega na tym, że człowiek podświadomie dopasowuje rytm wierszyka, a tym samym swoich kroków, do rytmu marszu konia. Trzeba „umieć” utrzymać rytm wierszyka i gdy koń zwalnia, ujeżdżeniowy bacikiem, pukając zwierzę w bok, „poprosić” o przyspieszenie. Kiedy natomiast wierzchowiec przyspiesza, człowiek zapierając się ciałem powinien „zasugerować” podopiecznemu zwolnienie tempa. Dodatkowymi sygnałami mogą być krótkie, powtarzane szarpnięcia wodzami oraz klepnięcia bacikiem w pierś konia. Po co do tego ułożone drążki? One zastępują waszą wyobraźnię. Zakładając, że chcecie bardzo blisko i dokładnie wzdłuż nich prowadzić wierzchowca, sprowokują one wasze reakcje w odpowiednim czasie i momencie. Sprowokują podświadome ustawienie waszego ciała, które jest dla konia wyznacznikiem ścieżki, po której idziecie. Wymuszą waszą reakcję na samowolne oddalanie się konia z wyznaczonej ścieżki. Będziecie wiedzieć kiedy poprosić podopiecznego bacikiem, by się od drążków nie oddalał i kiedy dać sygnał zwalniający, gdy koń w tym momencie zareaguje źle na bacik, przyspieszając zamiast przesunąć się w bok.

Drugim etapem (może być pierwszym) ćwiczenia jest jazda wierzchem wzdłuż drążków, zarówno wewnątrz jak i na zewnątrz koła. W czym tutaj tkwi trudność? Jak zwykle w utrzymaniu równego tempa i rytmu marszu (ciągle polecam powtarzanie wierszyka). W nieużywaniu wodzy do wskazywania kierunku jazdy i nie używania ich do utrzymywania konia na ścieżce. Jedyną rolę jaką możecie przypisać wodzom to sygnały skupiające konia (zob.
DLACZEGO KOŃ NIE SŁUCH A SYGNAŁÓW) i sygnały utrzymujące prostą szyję. Jeżeli koń samowolnie zegnie szyję np. w prawo jeździec delikatnymi szarpnięciami lewą wodzą prosi konia o jej wyprostowanie. Utrzymywać konia blisko drążków, czyli na ścieżce, możecie tylko przy pomocy pukających sygnałów łydkami. Gdy koń odpowiadając na nie przyspieszy, zamiast przesunąć się w bok, musicie zwolnić zwalniając rytm ruchu swoich bioder i dopasowując do rytmu wierszyka nieustannie „wybijanego w głowie”. Do pomocy macie jedynie sygnał skupiający, czyli krótkie, powtarzane i charyzmatyczne pociągnięcia za wodze. Proponuję utrudnić sobie prace i jeździć z szeroko odstawioną ręką, trzymającą wewnętrzną wodzę. Zamknięta kusi bowiem bardzo, by pomóc sobie w utrzymaniu podopiecznego na ścieżce. Otwarta, wymusza prawidłową reakcję łydką. I tak jak wyżej, drążki zastąpią wam wyobraźnię i wymuszą na was prawidłowe i szybkie reakcje na nieprawidłowe poczynania waszego wierzchowca.

Bardzo by mnie ucieszyły wasze relacje z wykonywania ćwiczeń. Co trudniejsze: Nie „kierować” wodzami, czy zacząć „kierować” łydkami?



niedziela, 28 września 2014

JAK WYPRACOWAĆ LEKKI I RÓWNY PRZÓD KONIA-część pierwsza


Praca z końmi opierającymi „ciężar swojego przodu” na obu rękach jeźdźca i z końmi przeganaszowanymi.

W poprzednim poście, pisałam: „gdy człowiek ma wrażenie, że zamiast balonu trzyma w rękach ściągający go w dół głaz, albo szarpiącą do przodu, wystrzeloną kulę armatnią, to może być pewien braku zaangażowania w pracę tylnej części swojego wierzchowca”. W takich sytuacjach jeździec „zmuszony” jest „nieść” ów ciężar za pośrednictwem wodzy. Problemy z brakiem efektu w wypracowaniu lekkiego przodu wierzchowca zaczynają się od błędnego założenia, że odpowiedzialnym za obciążenie naszych rąk jest koński pysk. Na pewno słyszeliście powiedzenie: „koń twardy w pysku”. Za całą sytuację obwinia się zaciśnięte na siłę szczęki wierzchowca. Jeźdźcy dążą wówczas do poprawienia sytuacji przez próbę rozluźnienia „szczękościsku”, „piłując” wędzidłem, czyli przyciągając do siebie na przemian raz prawą, raz lewą wodzę, by przesuwać wędzidło po języku. Słyszeliście na pewno również stwierdzenie mówiące, że jeżeli koń „wisi” na rękach jeźdźca, to „tworzy” sobie w ten sposób „piątą nogę”, czyli nic innego tylko podparcie dla przeciążonego przodu swojego ciała. „Piłowanie” wędzidłem w buzi zwierzęcia na niewiele się zda, gdyż wierzchowiec nie zrezygnuje z oparcia. Nie zrezygnuje do chwili, gdy jeździec „wytłumaczy” mu, jak „podnieść” „spadający ciężar przodu” i jak ustawić ciało i nim pracować, by „przenieść ciężar” do tyłu i rozłożyć go równomiernie na cztery nogi.


Jeźdźcom, którym uda się przy pomocy siły przeganaszować konia wydaje się, że poradzili sobie z problemem przeciążenia końskiego przodu. Nic bardziej błędnego. To, że nie czują ciężaru na rękach, nie oznacza, iż wierzchowiec sam „uporządkował” swoją równowagę. Gdy zwierzę „tworzy piątą nogę”, to zaciska szczęki, spina i usztywnia mięśnie pyska i szyi. Nie raz można zauważyć u takich wierzchowców przerośnięty mięsień, mniej więcej po środku grzbietu szyi, w kształcie karpia schowanego pod skórą. Koń „akceptuje” wywołany napięciami oraz zaciągniętym wędzidłem ból, by „ratować się” przed upadkiem po utracie równowagi. „Zabierając” zwierzęciu owo podparcie, zmuszacie go do ratowania się w inny sposób. Wierzchowiec siłą rzeczy znajduje go i by nie upaść napina mięśnie klatki piersiowej, usztywnia stawy przednich nóg. Ruch jego łopatek staje się ograniczony, chód sztywny i koń idzie jak na szczudłach. Jego kroki stają się krótsze i płaskie.

Na początku mojej „przygody” w prowadzenie bloga, wstawiłam krótki post z uroczym obrazkiem autorstwa mojego brata. Przytoczę go tutaj w całości: „Konie podczas jazdy bardzo często 
wiszą” na wodzach, zmuszając w ten sposób jeźdźca do dźwigania sporego ciężaru. Żeby zrozumieć, jaka jest tego przyczyna, trzeba wyobrazić sobie, że koń zbudowany jest z nadwozia i podwozia, które nie są ze sobą połączone. Niepilnowane rozjeżdżają się. Nadwozie zsuwa się z przodu z podwozia i żeby nie spaść na ziemię szuka” podparcia. Zadaniem jeźdźca jest ułożyć te dwie części na sobie jak drewniane klocki i pilnować, by ta niewysoka budowla nie runęła. W innym przypadku nadwozie znajdzie oparcie właśnie na wodzach”.

Rysunek stworzony przez Cyber Brush

Rozwiązaniem problemu są sygnały „proszące” konia o podniesienie przodu ciała, by móc „podjechać podwoziem” do przodu i „dać oparcie nadwoziu”. Ponieważ jedyną szansę na użycie sygnałów, „podnoszących przód ciała” podopiecznego dają jeźdźcowi wodze, to często konie podnoszą wówczas również głowę i szyję. Dla niejednego jeźdźca punktem honoru jest „ściągnięcie” ich w dół, dlatego też tacy jeźdźcy będą, podejrzewam dalecy od chęci przekazania owej informacji swojemu „pojazdowi”. Sygnał ten dajemy wyciągając ręce maksymalnie do przodu i podnosząc trochę do góry. Chodzi o to, by obustronne szarpnięcie za wędzidło wykonać na jak najbardziej pionowo ustawionych wodzach. Jednak by zwierzę nie „opadło” ponownie ciężkim przodem, człowiek siedzący w siodle, musi równocześnie energicznym pukaniem łydkami, podgonić zad zwierzęcia. Jakby „rozpędzić ociągające się podwozie”, by „podniesiony przód nadwozia” miał się na czym oprzeć. Jednak to „rozpędzanie” podwozia nie może być kojarzone ze zwiększaniem prędkości „całego pojazdu”. Przy takiej pracy koń wydłuży krok. Powinien on przypominać „wesołe susy”, ale stawiane w wolniejszym tempie. Przy koniu, któremu „weszło w nawyk” wieszanie się albo przeganaszowanie, sygnały należy powtórzyć natychmiast, gdy poczujecie ponownie „spadający ciężar”. Będzie on jednak wiecznie opadał, jeżeli jeździec nie zaangażuje swojego ciała (aktywny dosiad) do pracy nad zwalnianiem i utrzymywaniem równego tempa u wierzchowca. Ciężar jeźdźca w strzemionach, naciąganie wodzy z wyobraźni, rozciąganie mięśni brzucha i pleców, właśnie takie sygnały „powstrzymują” nadwozie od „wyrywania się do przodu” i „spadania w dół”.

Rysunek stworzony przez Cyber Brush



wtorek, 23 września 2014

KOŃ LEKKI Z PRZODU


Sporo już pisałam o rozluźnieniu konia, również ze wskazaniem na jego przód: „KOŃ MIĘKKI W SZYI”, „PLUSZOWY KOŃ”. Jest to jednak temat „rzeka” i informacji na ten temat, przykładów, porównań nigdy nie za wiele. Im bardziej uda mi się rozbudzić waszą wyobraźnię, tym lepsza będzie wasza współpraca z końmi. W tym poście będzie jednak sporo informacji na temat zaangażowania do pracy tylnej części konia. Bez energicznie pchającej pracy tylnych nóg zwierzęcia, rozluźnienie jego przodu jest niemożliwe.

Spróbujcie sobie wyobrazić, że przód konia, czyli kawał jego ciała, który macie przed sobą siedząc w siodle, to balon. W zasadzie to balonik, którego wielkość pozwala na swobodne chwycenie go dłońmi. Balonik ten powinien frunąć tuż przed wami, na takiej wysokości, na jakiej trzymacie wodze. Nie powinien on być nadmuchany powietrzem z płuc, bo będzie spadał w dół, a im niżej opadnie, tym będzie stawał się cięższy. Ważne jest, żebyście zrozumieli, że nie chodzi tu o ułożenie końskiej szyi, to czy jest ona w pozycji równoległej z grzbietem zwierzęcia, czy opuszczona maksymalnie w dół lub podniesiona w górę, nie jest wyznacznikiem pozycji balonu. Balonik nie może być też napełniony helem. Nie chcecie bowiem, by uwolniony, poszybował w górę. Jego zadaniem jest sunąć do przodu, tuż przed wami i ciągnąć was lekko za ręce. Podczas trzymania dłońmi ciągnącego was balonika, musi towarzyszyć wam uczucie, że w każdej chwili możecie balonik objąć ramionami i przytulić. Nie może was tez opuścić pewność, że ów balonik nie oddali się, gdyby został puszczony. Pewność, iż nadal będzie frunął z tą samą prędkością, tuż przed wami, na tej samej pozycji.

Balonik ten jednak nie ciągnie was sam z siebie. Musi go pchać równomiernie wiejący wiatr. Ten wiatr, to energia jaka płynie z zaangażowanych w rytmiczny i energiczny ruch, tylnych nóg zwierzęcia. Bez tego przód konia nigdy nie stanie się lekkim. Gdy człowiek ma wrażenie, że zamiast balonu trzyma w rękach ściągający go w dół głaz, albo szarpiącą do przodu, wystrzeloną kulę armatnią, to może być pewien braku zaangażowania w pracę tylnej części swojego wierzchowca. Taki wniosek należy również wysnuć, gdy nie czujecie w rękach niczego, żadnej lekko „wiejącej siły”. Schowany za wędzidło koń, zabierający wam z rąk swój ciężar, by nie czuć bólu w pysku, nie jest zwierzęciem lekkim z przodu.

Zad konia musi być na tyle energicznie pracującą (nie mylić z prędkością chodu) częścią ciała zwierzęcia, by przykuwał uwagę człowieka siedzącego na grzbiecie podopiecznego. Maszerujące tylne nogi zwierzęcia i luźno pracujące stawy biodrowe, jeździec powinien wyraźnie „czuć w swoich biodrach”. Odnosić wrażenie, że tuż pod nim pracują dwa tłoki, uderzające go na przemian w pośladki. Gdyby ktoś zapytał was dlaczego tak energicznie huśtacie biodrami, to odpowiedź powinna być taka: „ponieważ jakaś siła za mną popycha moje biodra”. W siodle nie można mieć uczucia, że siła „ruszająca” waszymi biodrami, to „ktoś” łapiący z przodu za pasek od spodni, by za jego pomocą pociągać wasze biodra do przodu.

Taki „wiatr” płynący z aktywnego zadu, dmuchający w balonik „przynosi jeszcze inną korzyść”. Zanim dotrze do przodu, „sunie” wzdłuż końskich boków, rozluźniając je i „prowokując” do „prostowania się”. „Pomaga” również łopatkom i szyi w „znalezieniu” prawidłowego ustawienia. Dlatego ważne jest, by jeździec pilnował i wyrównywał siłę wiatru z obu stron wierzchowca. Gdyby trzymać w rękach dwa „przytulone” do siebie baloniki, to musimy mieć pewność, że będą one sunęły do przodu z równą prędkością i z równą siłą ciągnęły nas za sobą. Jeżeli jeździec wyczuje, że jeden balonik zanadto wysuwa się do przodu zamieniając się w wystrzeloną kulę armatnią, powinien go lekko przytrzymać w przytulającym uścisku, a pukającą łydką wyregulować podmuch wiatru. Uaktywniona tylna noga wierzchowca „zamieni” ciężka kulę na powrót w balonik i „dmuchnie” w niego „lekkim wiatrem”.

Cała „zabawa” w jazdę konną polega na wyobrażaniu sobie efektu jaki chcemy od „końskiego ciała” wyegzekwować. Człowiek na grzbiecie wierzchowca powinien właśnie myśleć o tym, a nie kombinować jaki teraz dać, wyuczony i mechaniczny, sygnał. A gdy on nie działa, jaki dołożyć patent, by pomóc swoim rękom w przepychance na wodzach. CDN
JAK WYPRACOWAĆ LEKKI I RÓWNY PRZÓD KONIA.


wtorek, 16 września 2014

ZAMKNIĘTA GRUPA


W Internecie od czasu do czasu pojawiają się zdjęcia koni z jeźdźcami na grzbiecie, które mają bardzo siłowo zaciągnięte w pysku wędzidło. Widok przestraszonego i spiętego z bólu zwierzęcia, z otwartym pyskiem i smutnymi oczami, budzi złość i bunt obserwatora. Od razu nasuwa się pytanie: „jak tak można traktować żywą istotę?”. Natychmiast, pod takimi zdjęciami, pojawiają się oburzone komentarze. I bardzo słusznie. Zastanawiam się jednak, ilu z oburzonych jeźdźców potrafi „poprosić” swojego wierzchowca o zwolnienie tempa albo zatrzymanie się, bez zaciągania wodzy? Gdy zadałam kiedyś to pytanie (przy okazji dyskusji nad upublicznionymi zdjęciami jednego ze sportowców, który siedzi na grzbiecie czworonoga z wyrazem pyska wyraźnie „wołającym o pomoc"), odpowiedziała mi jedna osoba pisząc: „ale ja zaciągam lekko”. Co to jednak znaczy lekko? I kto ocenia siłę ciągnięcia za wędzidło? Koń czy jeździec? Myślę, że ocena tej siły w przypadku każdego z nich byłaby inna. Poza tym, jeżeli ktoś zaciąga wędzidło lekko i koń nie zareaguje, nie zwolni tempa, albo się nie zatrzyma? Czy nadal sygnał hamujący pozostaje lekkim? Na to pytanie nikt już mi nie odpowiedział. Osoba, z którą wymieniłam te parę zdań, była jedyną odważną, która przyznała się do jeżdżenia na koniu z wodzami używanymi jak hamulec. Nie twierdzę, że powinni zgłosić się wszyscy, którzy tak robią. Martwi mnie jednak fakt, że nigdy nie spotkałam pytania o alternatywę tego sygnału. Nikt nie zapytał: jak w takim razie powinny „wyglądać” pomoce egzekwujące od wierzchowca zwolnienie tempa, albo zatrzymanie? Czy nikt nie chce tego wiedzieć? Taką możliwość daje jazda z aktywnym dosiadem (zob.
AKTYWNY DOSIAD). Próbowałam rozmawiać na ten temat w jednej z grup jeździeckich. Dwie osoby oficjalnie uznały to za bełkot i bzdury, dwie to zrozumiały. Nie o to jednak chodzi. Niewiele osób przystąpiło w ogóle do dyskusji, a administratorzy uznali ten temat za nie wart zainteresowania. Chwilę potem pojawiło się pytanie jednego z członków grupy: „chciałbym nawiązać więź z moim koniem. Co myślicie o join up? Czy jak będę to robił przez dwa tygodnie to wystarczy? Myślałem też o siedmiu grach, zaraz po join up.” Był to temat poruszony po raz piąty w przeciągu miesiąca. Nie mam nic przeciwko tym metodom, na pewno pomagają zaprzyjaźnić się z wierzchowcem i zdobyć jego zaufanie. Nigdy nie znalazłam jednak pytania (i to w różnych miejscach związanych z tematem jeździeckim), jak jeździć na koniu, by nie zawieść jego zaufania po join up i siedmiu grach. Czy to czasami nie jest tak, że wielu ludziom pracującym z końmi wydaje się, że te metody to cudowny sposób na wszystko. Nie zważają na to czy w czasie jazdy koń ma odbity grzbiet, obolały pysk, nadwyrężone nogi, sztywne stawy i brak zaufania do jeźdźca, nie mówiąc już o braku jakiejkolwiek więzi. W razie czego wrócą na pewien czas do join up i siedmiu gier, a potem znowu poobijają grzbiet, zaciągną wędzidło w pysku i złą pracą zablokują zwierzęciu stawy nóg i przeciążą ścięgna…potem join up i siedem gier…i ? Na zaufanie konia i więź z nim pracuje się przez cały czas wspólnej „przygody”. Pracuje się poprzez prawidłową, zrozumiałą i inteligentną jazdę na grzbiecie swojego podopiecznego. Jest to trudny sposób jazdy. Dużo trudniejszy niż manewrowanie wodzami i siedzenie na siodle. Piszę mój blog w nadziei, że pomogę osobom, które szukają prawdziwego porozumienia z koniem. Mam sporo czytelników. By promować blog pojawiłam się też w Goole+ i na facebooku. Na tym ostatnim odezwała się do mnie czytelniczka z sugestią, bym stworzyła tam grupę. Zastanawiam się czy ma to sens? Jest już tam strona, na której każdy może się wypowiedzieć. Tak samo w google+. Nie mówiąc o możliwości wstawiania komentarzy pod postami. Jednak jest „cisza”. Jeżeli ktoś się do mnie odzywa, to tylko prywatnie. Czy przynależność do grupy ośmieli tych, którzy chcieliby zadać pytanie, albo poruszyć jakiś problem? Jeżeli znajdzie się dziesięcioro chętnych do przynależności do takiej grupy na facebooku osób, to myślę, że warto będzie zrealizować pomysł. Jedna chętna osoba już jest. Kto następny?

Jest też druga strona medalu. Osoby, które mogłyby podzielić się na łamach Internetu swoja wiedzą, nie są tym zainteresowane. Twierdzą bowiem, że można tu znaleźć same bzdury. Niestety zgadzam się z nimi, że większość informacji jest nic niewarta. Najbardziej ekstremalna, jaka do mnie dotarła za pośrednictwem pytania to: „czy podczas jazdy konnej można stracić dziewictwo?”. Dlatego chyba warto pisać i tworzyć w Internecie rzeczy wartościowe. Osoby, które „otrą się” o nie, poczytają, są jak widzowie na konnych zawodach. To potencjalni jeźdźcy, instruktorzy, sędziowie, rodzice przyszłych jeźdźców, warto poświęcić dla nich trochę wiedzy i czasu. Jedna z osób, które znam i mogłaby wnieść sporo dobrego do internetowych dyskusji, jest w ogóle przeciwna temu, by niewprawni jeźdźcy posiadali własne wierzchowce. Uważa, że szkoda czasu, by próbować im tą wiedzę naświetlić. Może jest w tym trochę racji. Może zanim ktoś zdecyduje się na kupno wierzchowca, powinien mieć całkiem spore doświadczenie w pracy z koniem. Pytanie jednak, gdzie takie doświadczenie zdobyć? W szkółkach jeździeckich? Niedawno znajoma opowiedziała mi o koleżance, która zakochała się w jeździectwie i kupiła konia po trzech szkółkowych treningach. Nikomu nie uda się powstrzymać takich zapaleńców, można im jedynie pomóc zdobyć doświadczenie. Oczywiście jest to niemożliwe za pośrednictwem Internetu. Ale za jego pośrednictwem można sprawić, że jeźdźcy zaczną myśleć, pytać, szukać właściwych informacji, korzystać z wiedzy instruktorów obserwując treningi innych jeźdźców, albo biorąc w nich czynny udział. To samo tyczy się przecież książek, czy końskich czasopism. Nikt nie nauczy się z nich jeździć, ale też nikt nie twierdzi, że bez sensu jest ich wydawanie. A przecież można w nich również znaleźć sporo bzdur, choć może nie tak ekstremalnych jak w internecie.



czwartek, 11 września 2014

AKTYWNY DOSIAD


Zacznę od tego, że podczas jazdy wierzchem w siodle, nie siedzi się na nim, tylko stoi w strzemionach, opierając się pośladkami na siedzisku. I tu podejrzewam odezwałoby się mnóstwo oponentów mówiąc, i tu zacytuję moją korespondencyjną rozmówczynię: „Bzdury piszesz, w strzemionach się nie stoi. Siedzi się tyłkiem w siodle, a na strzemionach tylko opiera. Piszesz bzdury, naprawdę. "W" siodle siedzi się dlatego, że siedzi się bardzo głęboko i mocno, a strzemiona to tylko dodatkowe - nie kluczowe! - podparcie dla ciężaru ciała. Siodło jest tak skonstruowane, że dobrze dobrane nie będzie uciskało kręgosłupa konia w żaden sposób, bo zauważ, że ma do tego poduszki, dzięki którym nie przylega do kręgosłupa i które rozkładają ciężar ciała na boki - co sama zauważyłaś. Strzemiona nie niosą ciężaru jeźdźca! Żeby zrozumieć, o co mi chodzi, proponuję ćwiczenie. Wypnij strzemiona i popracuj jeżdżąc bez nich. Szkoda, że tak wielu jeźdźców ma mylne pojęcie o rozłożeniu ciężaru przez siodło i funkcji strzemion”. 

„"W" siodle siedzi się dlatego, że siedzi się bardzo głęboko i mocno”. Myślę, że wielu jeźdźców źle interpretuje to głębokie (zob. GŁĘBOKIE SIEDZENIE W SIODLE) i mocne siedzenie w siodle. Nie oznacza bowiem ono, że jeździec wciska się jak najmocniej pośladkami w siodło i grzbiet konia. To głębokie siedzenie w siodle powinno bardziej przypominać przytulanie drugiej osoby. Gdy to robimy, otulamy ją ramionami tak, by jak „najszczelniej” wypełniła ona przestrzeń między naszymi oplatającymi ramionami i torsem. Nie wciskamy się w nią, nie dusimy. To ma być gest „przytrzymujący”, ale czuły i opiekuńczy. Na koniu rolę opiekuńczych ramion powinny spełniać nasze nogi, od bioder po stopy. Siedzimy w siodle tak, by namówić wierzchowca do wygięcia grzbietu i „szczelnego” wypełnienia przestrzeni między naszymi nogami i kroczem. Żeby taką przestrzeń zbudować, jeździec musi na czymś oprzeć swój ciężar-na czymś stanąć i tym czymś są strzemiona. Zaś mocne siedzenie w siodle nie polega na ugniataniu końskiego grzbietu i siłowym napinaniu pleców przez jeźdźca, co przypomina rozwałkowywanie ciasta. Mocne siedzenie w siodle jest to sposób pracy mięśniami brzucha, dzięki którym jeździec rozciąga mięśnie pleców, zwiększając ich „siłę”. Mięśnie pleców pozostają wówczas elastyczne i pracujące, a nie spięte, twarde i „martwe”. Mocne siedzenie w siodle to również umiejętność pracy swoim ciężarem. Umiejętność zwiększania „siły” nacisku na strzemiona, inaczej zwiększania naszego ciężaru w strzemionach, co jest sygnałem informującym zwierzę o chęci zwolnienia tempa. Jest to również umiejętność jeźdźca zapierania się swoim ciałem tak, by zwierzę zrozumiało to, jako sygnał proszący o wyhamowanie. Przypomina to zapieranie się człowieka ciągniętego na nartach wodnych, gdy sunie za ciągnącą go motorówką. Dzięki takiemu mocnemu siedzeniu w siodle jeździec nie musi w ogóle używać wodzy jako hamulca i nawet przy zwalnianiu tempa trzymać je tak, jakby oddawał je do dyspozycji zwierzęciu. Czyli, że może nieustannie jeździć na oddanych wodzach. (zob. JEŹDZIĆ OD DOSIADU, "KONTAKT" Z KONIEM)

„Siodło jest tak skonstruowane, że dobrze dobrane nie będzie uciskało kręgosłupa konia w żaden sposób, bo zauważ, że ma do tego poduszki, dzięki którym nie przylega do kręgosłupa i które rozkładają ciężar ciała na boki - co sama zauważyłaś”. Zgadza się. Siodło jest tak skonstruowane, by móc rozkładać ciężar jeźdźca na boki pleców konia, a „zdjąć” ten ciężar z jego kręgosłupa. Jednak nie jest cudownym narzędziem pracy, które za człowieka wszystko zrobi. Które rozłoży prawidłowo jego ciężar, bez względu na to, jak jeździec w nim „klapnie”. To dzięki temu, że ciężar jeźdźca niosą strzemiona, możliwe jest rozłożenie ciężaru człowieka na boki pleców zwierzęcia. Jest jeszcze jedna bardzo istotna sprawa. Dzięki obciążeniu ciężarem człowieka strzemion, wierzchowiec będzie czuł i niósł swój balast zawsze w tym samym miejscu na swoich plecach. Stojąc w strzemionach możemy zostawić na nich zawsze ten sam ciężar naszego ciała, obojętnie czy przysiadamy właśnie w siodło, czy się z niego podnosimy. 





Zakładając, że opierając się pośladkami o siedzisko siodła równocześnie przenosimy tam swój ciężar, fundujemy zwierzęciu swego rodzaju skakanie po plecach. Jeżeli, jak pisze moja rozmówczyni: „Siedzi się tyłkiem w siodle, a na strzemionach tylko opiera”, to żeby wstać znowu musimy oprzeć się na strzemionach. Podczas anglezowania koń co krok czuje, jak jeździec inaczej obciąża siodło. Ciężar w strzemionach, ciężar na siedzisku, ciężar w strzemionach, ciężar na siedzisku, ciężar w strzemionach ciężar na siedzisku… Żeby uzmysłowić sobie, jakie to może być niewygodne dla wierzchowca, wyobraźcie sobie, że biegniecie z plecakiem na swoich plecach. Podczas tego biegu, jakaś niewidzialna siła przerzuca wam ten bagaż z pleców do dłoni. Potem znów na plecy i do dłoni …i tak co krok.






Oczywiście, jeździec może zafundować swojemu podopiecznemu jeszcze gorszy scenariusz i w ogóle nie opierać się na strzemionach przy wstawaniu z siodła. Wówczas człowiek, by wstać nie ma innej możliwości tylko na czymś się podciągnąć. Tym czymś stają się oczywiście wodze, a tym samym pysk konia. Wówczas, co krok koń dostaje ciężarem po pysku i uderzenie ciałem bezwładnie opadającego człowieka, w grzbiet. 





Istnieje jeszcze alternatywa, kiedy jeździec chcąc w miarę delikatnie przysiąść w siodło, podtrzymuje się również na wodzach. Wówczas koński pysk niesie ciężar jeźdźca przez cały czas swojej pracy.





Wsiadając na koński grzbiet musicie założyć, że siedzenie jest czynnością pasywną, spoczynkową, a człowiek na koniu powinien być aktywny. Żeby zrozumieć o co mi chodzi, proponuje kilka ćwiczeń. Poproście kogoś życzliwego, żeby usiadł na krześle, albo taborecie. Wy usiądźcie mu na kolana, ale twarzą do niego. Usiądźcie mocno, całym ciężarem. Poproście, by ta osoba oceniła mniej więcej waszą wagę. Teraz znajdźcie taką pozycję, tak usiądźcie, by nie oderwać pośladków od kolan tej osoby, ale by móc zmniejszyć na nich swój ciężar. To będzie trudne, bo na niskim krześle będziecie mieli mocno zgięte stawy nóg. Na koniu nie muszą być aż tak pozginane. Usiądźcie tak, jakbyście wstydzili się swojego ciężaru. Usiądźcie tak, żeby osoba, na której kolanach przysiedliście, oceniając waszą wagę po raz drugi, odjęła z niej jak najwięcej. Oczywiście wasza postawa powyżej bioder powinna być prosta, bez zbędnych odchyleń. Pomyślcie potem, gdzie ten odjęty z kolan ciężar się podział? Wniosek może być tylko jeden-niosą go wasze nogi, mimo, że nadal opieracie pośladki na „siedzisku”. Tak powinno się odejmować swoją wagę z kręgosłupa konia, by dać mu szanse wyprężyć się. Na tym polega prawidłowy dosiad.

Tak ułożone nogi, niosące ciężar waszego ciała, powinny amortyzować ruch konia. Powinny pracować tak, jak gdybyście stali na wozie drabiniastym i powozili. Zaparlibyście się mocno nogami o podłogę wozu, ugięli lekko kolana i pozwolili pracować stawom nóg, by utrzymać równowagę na „kołyszącym” pojeździe. Można też poćwiczyć w jadącym autobusie. Ustawcie się przodem do kierunku jazdy i na ugiętych nogach amortyzujcie ruch pojazdu, oczywiści e bez przytrzymywania się za cokolwiek. Należy utrzymywać w ten sposób równowagę, nawet podczas hamowania i ruszania autobusu.

Żeby samemu ocenić swój dosiad, zróbcie takie ćwiczenie. Siedząc oczywiście w siodle, wyciągnijcie nogi ze strzemion i całkowicie je wyprostujcie. Ułóżcie je tak, żeby całe wasze ciało było w pionie, bez żadnych zgięć w stawach. Stopy poziomo tak, jakby opierały się o ziemię. Teraz skupcie się na tym, jak układa się wasza miednica przy dosiadzie przypominającym stanie na podłożu, w lekkim rozkroku. Zapamiętajcie to ułożenie. Bez zastanawiania się, odruchowo, tak jak zwykle włóżcie nogi w strzemiona i zauważcie, jak zmienia się pozycja waszej miednicy w siodle. Biodra na pewno ustawiają się do pozycji: „siedzę”. Ponownie wróćcie do pozycji bez strzemion i teraz wkładając nogi w strzemiona spróbujcie zachować układ bioder i miednicy z pozycji: „stoję”. Tylko przy takim jej układzie w siodle, wypracujecie prawidłowy dosiad. Tylko wówczas będziecie mogli przerzucić swój ciężar z kręgosłupa konia na strzemiona, a tym samym na jego żebra.

Moja rozmówczyni powiedziała: Szkoda, że tak wielu jeźdźców ma mylne pojęcie o rozłożeniu ciężaru przez siodło i funkcji strzemion”. Tutaj całkowicie się z nią zgadzam. 


Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...