sobota, 15 lutego 2014

GŁĘBOKIE SIEDZENIE W SIODLE


Wyobraźcie sobie, że kłoda konia  to taka zwykła dębowa beczka leżąca na ziemi. Kto jeździł na kucach, ten wie, że siedzenie właśnie na ich grzbietach najbardziej przypomina „dosiadanie” „beczułki”. Siedząc na kucach najtrudniej powstrzymać się od „spadania” na boki spowodowane „turlającą się”, trochę w lewo, trochę w prawo, ich kłodą. Jednak te niewielkie „odchyły beczki” od stabilnej pozycji, jeździec może wyczuć między swoimi udami na każdym koniu. Ludzie siedząc w siodle na niestabilnej „beczce”, ratują się przed utratą równowagi i ewentualnym upadkiem ściskając ją udami i kolanami. Zachowują się tak, jakby „beczka” była zbyt duża, by sięgnąć stopami do podłoża. 

Przy niewielkiej „beczce” człowiek siedzący na niej odruchowo podparłby się stopami o ziemię. Siedząc na koniu, obojętnie jak dużym, załóżcie w swojej wyobraźni, że wielkość „beczki” umożliwia wam podpieranie się o powierzchnię znajdującą się pod nią. Tym podłożem, na którym macie stanąć są strzemiona. Długość puślisk ustawcie tak, by „beczka” nie okazała się też zbyt mała i żebyście nie siedzieli na niej „z kolanami pod brodą”. Niech jej wielkość wymusza na was szerokie i głębokie stawanie nad nią okrakiem. Tak, byście czuli ją całą powierzchnią ud i kroku.  Niech wymusza również naciąganie ud, począwszy od bioder, jak najmocniej w dół, by sięgnąć „ziemi” płaską stopą, ale z ugiętymi kolanami. Gdy jeździec siedząc na „beczce” nie opiera się o „podłoże”, tylko ściska ją nogami, to podczas jej turlania nie ma innego wyjścia i przekrzywia się na boki podążając za jej ruchem. Właśnie to prowokuje do trzymania się jej głównie kolanami, albo szukania czegoś do przytrzymania się i podciągnięcia. Na koniu, gdy turlacie się z jego brzuchem, są to wodze, a w rezultacie jego pysk. Trzymając się kurczowo nogami brzucha konia, jeździec ma też niewielkie szanse na to, by „pchnąć” nimi „beczkę”, „zmuszając ją” do powrotu do stabilnej wyjściowej pozycji. Mocno i stabilnie oparte nogi jeźdźca o podłoże-strzemiona, jakby były wbite głęboko w ziemię, „niepozwalające sobie” na przepchnięcie, blokują „beczce” możliwość turlania się. A gdy to już się stanie, oparci o powierzchnię nie przechylicie się razem z nią. Ten ruch odbędzie się bez waszego udziału, miedzy waszymi nogami, które utrzymają wasze ciało w równowadze. Stojąc w równowadze macie możliwość dać wyraźny sygnał łydką, sugerujący beczce konieczność przeturlania się z powrotem. Stabilne opieranie się na strzemionach będzie gwarancją, że przy pracy łydkami nie utracicie równowagi. Przewaga strzemion nad faktyczną powierzchnią ziemi jest taka, że umożliwiają nam dawanie sygnałów bez odrywania od nich stóp. Praca wraz z powierzchnią oparcia ugruntowuje naszą pozycję w siodle i naszą równowagę. Stojąc na prawdziwej ziemi musielibyśmy pracującą nogę oderwać od niej i utrzymać równowagę na drugiej nodze. To, co opisałam, jest właśnie głębokim siedzeniem w siodle, a nie jak się niektórym wydaje, mocne wciskanie pośladków w siodło.



wtorek, 11 lutego 2014

USTAWIENIE CIAŁA KONIA DO WYKONANIA ZAKRĘTU


7 luty 2014
Przeczytałam post pt: „Lonżowanie na dwie lonże”…i zastanawiam się, dlaczego zatem, niektóre bardzo mądre książki pokazują to ustawienie konia nie prostego a pochylonego? Koń nie "składa" się jak motocykl na drodze. Gdzie zatem słuszność takiego obrazowania?
Ada

11 luty 2014
Nieustannie piszę o tym, że z koniem jeździec powinien rozmawiać. Wierzchowce są jednak specyficznymi rozmówcami. Bardzo trudno się z nimi rozmawia, dlatego, że trzeba im wszystko wytłumaczyć. Jeżeli prosimy o coś podopiecznego, to trzeba bardzo dokładnie określić jak ma to zrobić. W końskim języku nie powinno w zasadzie funkcjonować słowo „skręć”, a na pewno nie jako odosobnione polecenie. Czy ktoś z was zastanawiał się, dlaczego sygnałem dla konia do wykonania zakrętu (jakiego uczą instruktorzy), jest przeciwległa do kierunku skrętu łydka jeźdźca? Dlatego, że ona wraz z innymi pomocami ma ustawić ciało konia, by prawidłowo pokonał łuk. Ta właśnie zewnętrzna łydka, cofnięta nieco do tyłu, mówi: przesuń zad, by owinął się wokół mojej wewnętrznej łydki. Ona sama powinna stanowić nieprzesuwalny trzon, wokół którego ma się owinąć ciało konia, by tak ustawione mogło wykonać zakręt. Obie wodze pracują w tym samym momencie nad ustawieniem przodu konia. Wewnętrzna pomaga zrozumieć w jaki sposób i wokół czego ciało konia ma się wygiąć, a zewnętrzna pilnuje, by zewnętrzna łopatka zwierzęcia nie utrudniła wykonania zadania. Zewnętrzna końska łopatka „ma tendencje” do rozpychania się na bok, przez co zgina się szyja zwierzęcia, a ciało pozostaje proste. 

Te wszystkie pomoce to i tak tylko część koniecznych informacji. Dochodzą do tego regulacje tempa, rytmu, długości kroków, sprężystości grzbietu wierzchowca. Chcę przez to powiedzieć, że dla konia sygnałem do wykonania zakrętu jest ustawienie jego ciała, które „wymusza” pokonanie takiej, a nie innej trasy. Tak prowadzony koń pokona zakręt bez „motocyklowego” pochyłu. Podczas pracy na lonży zadanie jest trudniejsze do wykonania, bo nie mamy do dyspozycji pomocy zastępującej zewnętrzną łydkę. W jeździe konnej najważniejsze jest przygotowanie konia do wykonania nawet bardzo prostego zadania, a nie ono same. 

Jak już pisałam, jest to trudna forma konwersacji sama w sobie, ale przede wszystkim trudna do przekazania uczącym się adeptom jazdy konnej. Żeby się jej nauczyć potrzeba bardzo dużo czasu, bardzo dużo cierpliwości, bardzo dużo pracy i samozaparcia. Ludzie z natury są leniwi (jak wszystkie ssaki) i niecierpliwi. Wybierają więc krótszą, łatwiejszą pozornie drogę. Uczą się wydawać zwierzętom rozkazy np. właśnie: „skręć” nie uzupełniając tej informacji żadnymi szczegółami. Źle ustawiony koń, zbyt rozciągnięty, z przeciążonym przodem „odmawia” wykonania polecenia. W związku z tym następne sygnały, jakich człowiek zaczyna używać, można porównać do wrzasku popartego inwektywami. Gdy czują wzrastający opór zwierzęcia, sięgają po dostępne środki przymusu, czyli swoją siłę, wytok, czarną wodzę, wypinacze, czambon. Nie przyjdzie im do głowy, że zwierzę odmawia wykonania polecenia, bo czuje brak możliwości jego wykonania i brak równowagi do tego potrzebnej. Zwierzę przeczuwa, że wykonując polecenie, będzie musiało równocześnie ratować się przed upadkiem. Zmuszone do wejścia w zakręt siłą, nie mogąc ustawić prawidłowo ciała, „kładzie się” na łuku do wewnątrz. Większość problemów, z którymi „walczą” jeźdźcy: wygięta na zewnątrz głowa konia, „uciekająca” na zewnątrz jego łopatka, jego ciężar „oparty” na wodzach  albo lonży i na wewnętrznej nodze jeźdźca, drobny krok, sztywny chód, krzyżowanie w galopie, albo galopowanie na złą nogę, to sposoby wierzchowca na „wyjście” cało z opresji. To sposoby na przemierzenie zakrętu bez upadku. „Rozkazujący” i siłowy sposób jeżdżenia na koniach jest tak powszechny, że wydaje się być normą i ludzie przestali zauważać problem. Nawet Ci, co piszą książki i wstawiają ilustracje. Od zawsze słyszałam, że koń na zakręcie obciąża bardziej wewnętrzne nogi i że tak ma być. Chodzi o to, żeby właśnie nie obciążał mocniej i mimo łuku rozkładał ciężar równo na obie strony. Czy człowiek jak biegnie po łuku to więcej swojego ciężaru niesie na wewnętrznej nodze? To, dlaczego koń ma tak robić? Ktoś powie, że wierzchowiec biegnie na czterech nogach, może stąd różnica. Odpowiem: gdyby człowiek, "biegł" podpierając się rękami o podłoże, to ciężar też rozkładałby równo na lewą i prawą stronę, nie przechylałby się do środka pokonując zakręt. Gdyby pochylonemu już zwierzęciu dać możliwość wyboru trasy, to na pewno pobiegłby prosto i próbował odbudować równowagę. Prawidłowo „owinięty” wokół łydki jeźdźca koń, z kręgosłupem wygiętym w łuk „odzwierciedlający” trasę marszu wierzchowca, nie potrzebuje już polecenia: „kręć”. Tak ustawiony koń nie wybrałby innej trasy.



sobota, 8 lutego 2014

ZEWNĘTRZNA "WODZA" NA LONŻY


W poście pt: „Lonżowanie na dwie lonże” napisałam, że lonża, na której pracujemy z koniem, pełni rolę wewnętrznej wodzy. Człowiek daje sygnały lonżą tak, jak wewnętrzną wodzą, gdy odstawia swoją rękę daleko od szyi zwierzęcia, oczywiście podczas jazdy wierzchem. Dzięki takiej pracy koń uczy się, że sygnałem, który wyznacza wewnętrzną granicę ścieżki po której biega, jest bat. Odganiający ruch batem skierowanym na bok konia (w miejscu gdzie podczas jazdy powinna działać łydka jeźdźca) prosi wierzchowca o utrzymanie stałej odległości od środka koła, na którym pracuje. Takie działania pomogą zwierzęciu nauczyć się prawidłowo reagować na pukającą wewnętrzną łydkę opiekuna siedzącego w siodle. Oczywiście tylko wówczas, gdy uda wam się zapanować nad pokusą spychania i ustawiania podopiecznego przy pomocy „zamkniętej” wewnętrznej wodzy. Jeżeli „podejdziemy” do lonży jako wewnętrznej wodzy, to logicznym się wydaje, że podczas pracy na lonży powinna też funkcjonować „wodza” zewnętrzna. Jak pisałam w poprzednim poście, nie jest łatwo pracować dwoma lonżami naraz i dawać jeszcze sygnały batem. Trudno jest zapanować nad zbyt mocnym zaciąganiem zewnętrznej lonży i bardzo łatwo zbyt mocno ją odpuścić. Przeciągnięta za zadem konia, według mnie, nie „podpowiada” zwierzęciu, by podstawiło zad, a jest to dość powszechna opinia. Raczej powoduje, że koń czując dyskomfort nacisku głównie na zewnętrzną nogę, zaciska i usztywnia stawy w nogach i skraca krok. Przełożona za zadem konia lonża „ma również w zwyczaju” przesuwać się w górę i „wciskać’ pod koński ogon. Zwierzę odruchowo go wówczas zaciska, co zwiększa efekt napięcia w jego tylnej części ciała.

Proponuję jako „zewnętrzną wodzę” założyć trójkątny wypinacz. Jeżdżąc wierzchem zewnętrzną wodzą (w konfiguracji z innymi pomocami) „prosimy” wierzchowca głównie o utrzymanie prostego zewnętrznego boku. Pilnujemy przy jej pomocy, by koń nie zginał samowolnie szyi do wewnątrz, by spoglądał na wprost (zob. REFLEKTORY) i nie „rozpychał” się zewnętrzną łopatką (zob. NOGA SPADAJĄCA Z TORU). Stabilny trójkątny wypinacz przymocowany z zewnętrznej strony podopiecznego, mimo braku sygnałów, spełni rolę źródła takich informacji. Jednocześnie „pozwoli” zwierzęciu na swobodny ruch szyją i głowa w górę i dół. Nie traktujcie jednak tego wypinacza jako narzędzia do siłowego naginania szyi podopiecznego. Regulując jego długość pozwólcie, by zwierzę miało wyprostowaną i swobodną szyję. Konie, które nie znają tej pomocy mogą się trochę denerwować i buntować. Po zamocowaniu wypinacza „poproście” konia pukając bacikiem w jego wewnętrzny bok, by ruszył i przeszedł z wami parę kroków. Jeżeli zwierzę ma wyraźne opory przed ruszeniem, zróbcie wypinacz nieco dłuższym. Ma on być waszą pomocą w ustawieniu ciała podopiecznego i absolutnie nie może być odbierany przez niego jako narzędzie wstrzymujące ruch do przodu. Koń mimo przypięcia wypinacza musi iść chętnie i swobodnie. Z czasem sposób noszenia głowy i szyi przez konia będzie się zmieniał i wymuszał nowe wyregulowanie długości  wypinacza. Może to się zdarzyć co którąś jazdę, ale również w ciągu jednego treningu. Wierzchowiec nie powinien „uciekać” z mordą od nacisku wypinacza na wędzidło. Jeżeli tak się dzieje i broda pupila za bardzo zbliża się do końskiej piersi, a wypinacz robi się zbyt luźny nie skracajcie go. Dając batem sygnały egzekwujące zaangażowanie zadu i regulując głosem tempo marszu, „namawiajcie” konia do lekkiego ciągnięcia dolna szczęką za wędzidło, a co za tym idzie, do napinania wypinacza. Przeczytaj: PRACA NAD TEMPEM KONIA PODCZAS BIEGANIA NA LONŻY


sobota, 1 lutego 2014

LONŻOWANIE NA DWIE LONŻE


Rzadko buszuję po Internecie, ale od czasu do czasu to mi się zdarza. Zazwyczaj bardzo przypadkowo trafiam na wypowiedzi, które „podrzucają” mi temat kolejnego postu. Ta ostatnia dotyczyła lonżowania. Zawierała przede wszystkim argumenty przeciwko lonżowaniu konia na jednej lonży. Pierwszy argument to: „Uwierzcie mi, że koń nie jest w stanie utrzymać równowagi tylko przy jednostronnym nacisku samej liny, a co dopiero jeśli zaczyna ją napinać trener”. Jak dla mnie, lonża jest „narzędziem” do porozumiewania się z koniem, która przy pracy z ziemi zastępuje w pewien sposób wodzę. I tak, jak ona, nie powinna powodować nacisku, a już na pewno nie powinien napinać jej trener-jeździec. Lonżą należy pracować, przekazywać poprzez nią sygnały proszące konia o skupienie, w konfiguracji z głosem o zwolnienie tempa, jak również o rozluźnienie i prawidłowe ustawienie szyi. Drugi argument w znalezionej wypowiedzi to:


„Niemal w każdym przypadku wpływa to szkodliwie na sposób noszenia głowy. Koń lonżowany w ten sposób (na jednej lonży) porusza się zazwyczaj po okręgu z głową ustawioną na zewnątrz w stosunku do osi ciała…


Lonżowanie uszkadza również miednicę oraz tylne nogi. Jeśli do głowy konia przymocuje się linę i poleci mu się galopować, siła odśrodkowa spowoduje, że podczas ruchu będzie on naciągał lonżę na zewnątrz. Ponieważ trener utrzymuje jego głowę w stałej odległości od środka koła, w efekcie tylne nogi i zad zostaną nieco wypchnięte na zewnątrz obwodu koła”.
 


Owszem, jeżeli koń będzie walczył z napięta i naciskającą lonżą, to właśnie tak ustawi głowę, a w efekcie zad . Czyli problem leży nie w użyciu jednej lonży, tylko w braku przekazywania podopiecznemu informacji poprzez lonżę oraz braku sygnałów przekazywanych batem, które powinny prosić konia, by utrzymywał kłodę w takiej samej odległości od środka koła, co głowę.



"Każdy dobry jeździec powie wam, że kręgosłup konia powinien wyginać się zgodnie z obwodem koła, po którym koń idzie".
I to jest bardzo słuszna uwaga, tyle tylko, że jest przy niej taki oto obrazek.

Problem w tym, że takie pochylenie konia 


wyklucza takie jego ustawienie.

Wyobraźcie sobie, że narysowana przerywana linia, wyznaczająca "środek" zwierzęcia , to boczny brzeg płaszczyzny przecinającej wierzchowca wzdłuż kręgosłupa. Jeżeli taka płaszczyzna (wyobraźcie sobie zwykłą kartkę) zostanie pochylona tak jak linia na obrazku, to uniemożliwi to wygięcie tej płaszczyzny i jej górnego brzegu wzdłuż linii łuku. Oczywiście przy założeniu, że owa płaszczyzna nieustannie oparta jest dolnym brzegiem o podłoże. Tak samo będzie z koniem. Pochylony całym ciałem do środka nie wygnie kręgosłupa tak, by pokrywał się z torem marszu. Właśnie takie pochylenie powoduje między innymi "ucieczkę" głowy i zadu zwierzęcia na zewnątrz koła. Głowa i zad równoważą w ten sposób ciężar "upadającej" w przeciwną stronę kłody.  Gdy popatrzycie z przodu na biegnącego po kole konia, jego ustawienie powinno wyglądać tak.

Nie krytykuję pracy na dwóch lonżach. Sama tak nieraz pracuję i wiem, że nie jest to łatwa sztuka. W opisanym przypadku nieprawidłowego ustawienia, można pogorszyć sytuacje zamiast polepszyć. Zbyt mocno zaciągana zewnętrzna lonża może pogłębić problem wygiętej na zewnątrz głowy. A tak założona wewnętrzna lonża

stwarza niebezpieczeństwo siłowego zginania głowy we właściwa stronę. Lonżującego może bardzo kusić, by zamiast "poprosić" podopiecznego o spojrzenie na wprost, lub do środka koła, samemu ustawić szyję konia. W cytowanym "artykule" nie znalazłam ani jednej wzmianki o sygnałach, które należałoby dawać zwierzęciu, by prawidłowo biegało. Według mnie autor sugeruje, że samo założenie podopiecznemu do pracy dwóch lonży rozwiąże wszelkie problemy. Obojętnie jaki sprzęt zdecydujecie się używać przy pracy na lonży, musicie wiedzieć co i jak chcecie zwierzęciu "powiedzieć". Nie szukajcie patentów, nie zastąpią wiedzy koniecznej do pracy z wierzchowcem, ani "konwersacji" jaka powinna towarzyszyć współpracy konia i jeźdźca.




Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...