wtorek, 27 maja 2014

"USTAWIENIE" SZYI I GŁOWY KONIA


Wiele się mówi i pisze o tym, jak powinna być ustawiona głowa konia podczas jego pracy pod jeźdźcem. Wzorcowy wizerunek to wygięta w łuk szyja (łabędzia szyja) ale tak, by nie była zbyt mocno zaciśnięta pod spodem. Szyja konia na styku z ganaszami powinna układać się bardziej jak odwrócona duża litera U, a nie odwrócone duże V. „Czubek” końskiego nosa powinien delikatnie wystawać przed pionową linię „poprowadzoną” w dół od czoła zwierzęcia. Przy prawidłowym ułożeniu szyi i głowy, zwierzę powinno patrzeć przed siebie, na horyzont, a nie pod własne nogi. Wszystko tu wydaje się jasne i proste. Jednak uzyskanie takiego ułożenia nie jest już łatwe. W rzeczywistości niewielu jeźdźców przejmuje się faktem, że jego podopieczny ma tak zaciśniętą szyję, że wdychane przez niego powietrze ledwie przechodzi mu przez tchawicę. Ludzie tacy nie widzą też nic złego w tym, że ich wierzchowiec podczas pracy ma wbity nieustannie wzrok w ziemię. Problem polega na tym, że adepci sztuki jeździeckiej, dowiedziawszy się z różnych przekazów o tym, że wierzchowiec powinien opuszczać głowę w dół, kierują swoje myśli na to: „co tu zrobić, żeby tą głowę konia tak ustawić”. Bo skoro zwierzę tak właśnie ma „ten łeb” nieść, to od razu, od samego początku, natychmiast. Wymuszają więc ułożenie głowy i szyi swojego podopiecznego na siłę, najlepiej jeszcze przy pomocy różnych patentów.


Myślenie człowieka pracującego na koniu powinno być skierowane na to, jak z podopiecznym „rozmawiać”, by „namówić” go do współpracy i przekonać o konieczności podstawienia zadu, wygięcia w górę grzbietu itp. itd. Jeździec powinien zastanawiać się przede wszystkim jak ulepszyć swój dosiad (zob. PRZYKURCZONE CIAŁO JEŹDŹCA), jak poprawić przepływ informacji między partnerami (zob. PUKANIE DO DRZWI, PLUSZOWY KOŃ, PODCIĄGANIE NA DRĄŻKU, GŁOWĄ W MUR) i jak uelastycznić ciało zwierzęcia (zob. JEŹDZIĆ "OD DOSIADU", CHĘĆ KONIA DO PÓJŚCIA DO PRZODU), by miało ono możliwość prawidłowego ułożenia wędzidła w pysku i możliwość lekkiego pociągnięcia nas za ręce (zob. "KONTAKT" Z KONIEM). Przy pracy z wierzchowcem „na kontakcie”, przy „wypracowaniu” elastycznego, „kociego” grzbietu, szyja konia, będąca z jednego końca „częścią składową” łuku tworzonego przez ten grzbiet, „nie ma innego wyjścia” jak wygiąć się w dół. Taki grzbiet zwierzęcia (wraz z szyją) pręży na swoich końcach i naciąga wyimaginowaną cięciwę. Naciąga ją dokładnie tak, jak wygięty w łuk elastyczny patyk naciągałby sznurek przymocowany na jego końcach. Dzięki takiemu „naciąganiu cięciwy”, koń z tyłu, energicznie i „z przytupem” odpycha się od powierzchni, na której pracuje, z przodu zaś „łapie nas za ręce” i ciągnie, wystawiając swój nos przed pion. Zgięta na siłę szyja zwierzęcia jest jak ułamana końcówka kijka, który chcieliśmy wygiąć w łuk. Taki kijek nie nadaje się już do wyginania, chyba, że udałoby się złamaną końcówkę scalić z pozostałą prostą częścią patyka.


Wierzchowiec potrzebuje jednak sporo czasu i pracy zanim „nabuduje” i wzmocni mięśnie grzbietu, zanim „wygimnastykuje go” na tyle, by stworzyć łuk. Gdy człowiek zaczyna pracę z wierzchowcem, który ma „prosty”, „nigdzie nie złamany grzbiet”, gdy skupia się nad wzmocnieniem zadu podopiecznego, nad wydłużeniem jego kroku, nad „namówieniem” go, by kroczył tylnymi nogami głębiej pod własnym brzuchem, to szyja takiego konia będzie przez długi czas naciągać się do przodu, a nie w dół. Będzie to taki „ruch”, jakby zwierzę chciało mocniej wyciągnąć szyję z pomiędzy „ramion”, by pochwalić się jej smukłością. Wierzchowiec taki będzie układał sobie wędzidło w pysku „szukając” najodpowiedniejszego miejsca dla niego. Miejsca, w którym nie będzie czuł bolesnego nacisku i za to poczuje „chwyt” naszych dłoni. Układ pyska konia przy takim „chwytaniu” wędzidła przypomina łapanie kijka w locie, by na moment pociągnąć za wodze. Im mocniej zwierzę będzie prężyło grzbiet, tym dłuższe będą te chwile z naprężonymi wodzami. A im dłuższe te chwile, tym częściej będzie wierzchowiec „szukał” najwygodniejszej pozycji do takiej pracy, dla swojej szyi i mordy, czyli będzie „schodził” z nimi w dół. Koń zmuszony siłą do zgięcia szyi zawsze będzie przeganaszowany, będzie „poza kontaktem” i nie będzie umiał „złapać jeźdźca za ręce”, bo jego nauczyciel opuścił lekcje nauki „prężenia grzbietu” i prawidłowego „noszenia” wędzidła. Wierzchowiec z pyskiem „schowanym” głęboko pod własną szyję, będzie próbował wypluć wędzidło, albo będzie trzymał je zaciśniętą szczęką, często zmuszony do tego mocno zapiętym na mordzie paskiem krzyżowym. Co zatem zrobić, kiedy przytrafi nam się pracować z przeganaszowanym koniem? Trzeba usilnie i konsekwentnie namawiać go do podniesienia głowy, podszarpując mordę poprzez wodze, maksymalnie wyciągniętymi do przodu rękami. Musicie „poprosić” podopiecznego, by pracował z wyprostowaną, naciąganą do przodu szyją, podczas gdy wy będziecie nadrabiać, albo odrabiać, opuszczony „materiał szkolny”, o którym wyżej napisałam.



środa, 21 maja 2014

JEŹDZIĆ "OD DOSIADU"


Konie, na których jeżdżą adepci sztuki jeździeckiej, mają bardzo zróżnicowane sposoby chodzenia. Jedne z nich stawiają krótkie kroczki, minimalizując intensywność zginania stawów, czyli „szurają” kopytami po podłożu, inne maszerują sprężystym, energicznym krokiem dzięki wydajnemu zginaniu stawów nóg. Siedząc na koniu odczuwamy intensywność ich ruchu. Nasze ciało, a przede wszystkim biodra kołyszą się w rytm kroków wierzchowca. Na grzbiecie tych pierwszych, z niewielkim „wymachem” do przodu i do tyłu, za to na zwierzętach „z wyższej półki” nasze huśtające się pośladki „kreślą” spory odcinek. Z obserwacji tego „zjawiska” wielu ludzi wywnioskowało, że im bardziej obfity jest ruch jeźdźca w siodle, tym lepiej idzie koń. W związku z tym, wielu jeźdźców szczególnie tych, którzy „borykają się” z powłóczącymi nogami podopiecznymi, bardzo usilnie próbują rozhuśtać w siodle swoje biodra do granic możliwości. Wciskają przy tym siłowo pośladki w siodło i napinają do bólu krzyżowy odcinek swoich pleców, by pchać swój „pojazd”, czyniąc go (taką mają nadzieję) energicznym i sprężystym. Jeźdźcy taki sposób „pracy” w siodle nazywają „jazdą od dosiadu”. Rzeczywistość jest jednak taka, że takie działanie „dosiadem” usztywnia koński grzbiet i robi go wklęsłym. Koń od silnego, uciskowego wałkowania biodrami człowieka, będzie „uciekał” z grzbietem próbując jak najmocniej go schować. Ma to oczywiście swoje dalsze konsekwencje, jak między innymi, skrócenie kroku i usztywnienie stawów biodrowych zwierzęcia. Wyobraźcie sobie, że ktoś boleśnie „ugniata” wasze plecy, wciskającymi się silnie w mięśnie pięściami. Zareagujecie tak, jak to opisałam przy koniach, zrobicie wklęsłe plecy, a gdy to was nie uwolni od nacisku, to kolejnym odruchem będzie ucieczka. Zwierzęta też pewnie tak „kombinują”, tylko nie mają szansy „zwiać” spod jeźdźca. Ironią losu dla konia, który jednak spróbuje ucieczki; jest to, że jeździec chcąc mu ją udaremnić, jeszcze mocniej „wcina się pośladkami” w jego grzbiet. Pomaga sobie przy tym, zaciągając w geście hamującym wodze i nieustannie „ćwiczy” wypychanie zwierzęcia do przodu. Zamknięte, błędne koło. Mimo, że nawet takie wierzchowce podczas jazdy „podrzucają” jeźdźców, to ruch bioder człowieka na końskim grzbiecie będzie taki, jakby pośladki bez udziału reszty ciała, wycierały od tyłu do przodu głęboką miskę. Potem zamach biodrami i znowu wytarcie.


Na wierzchowcach ze sprężystym grzbietem wygiętym w „koci”, ruch bioder jeźdźca podczas pracy w siodle, również będzie przypominał huśtanie w przód i tył. Jednak zamiast „wycierać pośladkami miskę”, nasz tułów wraz z biodrami będzie przemierzać „drogę” taką, jakbyśmy siedzieli na szczycie fali. Razem z końskim grzbietem „podjeżdżamy” w górę i łagodnie opadamy w dół. Żeby nie „oderwać” się od fali, by nie „podjechać” wyżej niż ona, amortyzujemy ruch naszego ciała w siodle (na fali), pozwalając stawom naszych nóg pracować. Nie mogą być one ustawione w jednej nienaruszalnej pozycji. Muszą się zginać i „otwierać”, muszą sprężynować. „Ruszające się” w siodle, w opisany przed chwilą sposób, biodra jeźdźca są jakby biernym pasażerem huśtawki jaką jest koński grzbiet. To nie one mają być impulsem wprawiającym go w ruch. To, zachęcane naszymi sygnałami, energicznie kroczące tylne nogi zwierzęcia kołyszą jeźdźcem siedzącym na jego grzbiecie.



Czym więc jest „jazda od dosiadu”? W takim wydaniu jaki opisałam na początku, na pewno nie powinna być sposobem na energiczny i wydajny sposób chodzenia wierzchowca. Nasz dosiad powinien umożliwić zwierzęciu swobodny, niczym nie ograniczony ruch  (zob. GŁĘBOKIE SIEDZENIE W SIODLE, POCZYNANIA JEŹDŹCA W SIODLE, PRZYKURCZONE CIAŁO JEŹDŹCA) (zob. ZWISAJĄCE UDA, PODCIĄGANIE NA DRĄŻKU) i niczym nie ograniczone możliwości właściwego ustawiania ciała, co jest niezbędne do wykonania powierzonego mu zadania (zob. JAK SIEDZIEĆ W SIODLE PODCZAS CHODÓW BOCZNYCH WYKONYWANYCH PRZEZ KONIA, USTAWIENIE CIAŁA KONIA DO WYKONANIA ZAKRĘTU). Dosiad powinien dawać koniowi uczucie bliskiego kontaktu z jeźdźcem, jednak wierzchowiec nie powinien poczuć się zaklinowany (zob. "KONTAKT" Z KONIEM). Dosiad nie tylko nie powinien zaburzać równowagi podopiecznego, powinien on być wręcz wyznacznikiem równomiernego rozłożenia ciężaru ciała na wszystkie kończyny, dla zwierzęcia szukającego „ratunku” po utracie owej równowagi (zob. KOŃ "LINOSKOCZEK")(zob. DLACZEGO PRAWIDŁOWY DOSIAD JEST TAKI WAŻNY?). Pracując mięśniami tułowia jeździec „prosi” wierzchowca o wyregulowanie tempa, rytmu i długości stawianych kroków (zob. CIĘŻAR JEŹDŹCA W STRZEMIONACH...CIĘŻKA OPONAPOŁYKANIE JABŁKA) (zob. REGULOWANIE TEMPA W KŁUSIE..., A PROPOS REGULOWANIA TEMPA W KŁUSIE). Przekazuje podopiecznemu informacje egzekwujące przejścia do niższych chodów i zatrzymanie się (zob. O PRZEJŚCIACH DO NIŻSZEGO CHODU(zob. WODZE Z WYOBRAŹNI). Przy ruszaniu i przy przejściach do wyższych chodów jeździec „przekazuje”, „pracując ciałem”, sygnały umożliwiające zwierzęciu wykonanie naszego polecenia, bez utraty równowagi, z siłą napędową pozostającą nieustannie w tylnej części „pojazdu” (zob. PRZEJŚCIA(zob. ŁYDKI I JESZCZE RAZ ŁYDKI, PRACUJ ŁYDKAMI).


czwartek, 15 maja 2014

"KONTAKT" Z KONIEM


Prawie każdy jeździec słyszał, że podczas jazdy wierzchem trzeba pracować z koniem na kontakcie. „Złap kontakt”, „jedź na kontakcie”, to zwroty bardzo często używane przez instruktorów, trenerów i samych adeptów sztuki jeździeckiej. Niewiele osób chyba jednak zdaje sobie sprawę z tego, co to oznacza, a to dlatego, że również bardzo niewiele osób potrafi wytłumaczyć, na czym polega taki kontakt z wierzchowcem. Faktem jest, iż sam „kontakt” jak i wytłumaczenie, co jest jego istotą, nie jest prostą sprawa. Często ludzie chcąc jeździć na kontakcie skracają mocno wodze, przyciągają do siebie i jeżeli potrafią utrzymać je tak napięte, jeżeli zwierzę nie zdoła ich im wyrwać, to są pewni sukcesu. Ich euforię potęguje sytuacja, kiedy wierzchowiec („uciekając” przed bólem) zegnie głowę w dół na tyle mocno, by jego broda znalazła się jak najbliżej jego klatki piersiowej. Wówczas to niejeden jeździec jest przekonany nie tylko o tym, iż jeździ na kontakcie, dodaje do tego stwierdzenie: „mój koń jest miękki w pysku”. Przeganaszowany koń, ze schowanym głęboko pod ganasze pyskiem, nie ciągnie za wodze i brak dużego ciężaru na rękach daje podstawy człowiekowi do wysuwania takich twierdzeń. Do tego wszystkiego tak „złamany” wierzchowiec „kręcąc mordą” próbuje wypchnąć przy pomocy języka uciążliwe wędzidło. Dla wielu jeźdźców niestety oznacza to tylko tyle, że koń „żuje wędzidło”, co jak twierdzą, jest bardzo pożądanym objawem. Nie wiem skąd się wzięło przekonanie, że wierzchowce powinny „rzuć wędzidło”. Mam pewne podejrzenia, ale o tym może innym razem.


Czym więc jest kontakt z koniem podczas wspólnej jazdy? Jest to zamknięty krąg zależnych od siebie i współdziałających poczynań jeźdźca i konia. Jeżeli zamknięty, to trudno się zdecydować, od czego zacząć tłumaczenie tych zależności. Myślę, że od aktywnego dosiadu jeźdźca. Siedząc głęboko w siodle (zob. GŁĘBOKIE SIEDZENIE W SIODLE) i stojąc pewnie, w równowadze w strzemionach, człowiek rozciąga mięśnie pleców (zob. WODZE Z WYOBRAŹNI, PRZYKURCZONE CIAŁO JEŹDŹCA) „wciąga” mięśnie brzucha (zob. POŁYKANIE JABŁKA), a przede wszystkim zapiera się ciałem (zob. CIĘŻKA OPONA), by „namówić” podopiecznego do dostosowania się do wyznaczonego przez nas tempa danego ruchu. Jeździec, przy takim dosiadzie, „oddaje” ręce wraz z wodzami „do dyspozycji” podopiecznemu. Nie oznacza to wcale, że wodze luźno zwisają, chodzi tu o wysunięty do przodu sposób „niesienia” naszych rąk, z luźno opuszczonymi ramionami, „otwartymi” pachami i z lekko zgiętymi łokciami. Naciągnięte mocno w dół nogi jeźdźca (zob. ZWISAJĄCE UDA) „oplatają” zwierzę jak nasze ręce, gdy chcemy kogoś objąć, by czule przytulić. Nasze łydki, które dzięki takiej pozycji nóg nie tracą ani na chwilę kontaktu z bokami kłody konia, intensywnie pracują prosząc zwierzę o energiczny, wyraźnie pchający ruch tylnymi nogami (zob. ZAWSZE POD GÓRKĘ). Wyobraźcie sobie teraz, że ta siła, czy też energia płynąca z intensywnie pracującego zadu konia jest jak rwący strumyk, który docierając do swobodnego przodu zwierzęcia „prowokuje” go do pociągnięcia wszystkiego, co zostało zanurzone w jego nurcie. Tym czymś jest wędzidło trzymane naszymi „oddanymi” rękoma. Zwierzę napina je na tyle, by delikatnie, dolną szczęką ciągnąć „pasażera”, poprzez wodze za ręce (zob. WĘDZIDŁO W KOŃSKIM PYSKU). Efekt, jaki się wówczas czuje, można porównać do trzymania się za ręce dwóch osób stojących do siebie przodem, gdzie każda z nich delikatnie odchyla się do tylu. „Połączeni” tak, utrzymują się wzajemnie w równowadze, na wyciągniętych do przodu rękach. Żadna z tych osób nie próbuje przyciągnąć drugiej do siebie, ani nie odpuszcza uchwytu, by partner nie stracił równowagi i nie upadł do tyłu. Dzięki takiemu „trzymaniu się za ręce”, opartemu na pewnym zaufaniu, człowiekowi dużo łatwiej jest „zaprzeć się ciałem”, które ma być pomocą „regulującą” tempo partnera. I koło się zamyka. Kto zrozumiał, ręka do góry.

Przeczytaj również: Jeździć "na kontakcie"


wtorek, 13 maja 2014

"SPADANIE" Z SIODŁA


Gdy poprzyglądacie się jeźdźcom siedzącym na końskim grzbiecie, zauważycie, że spora ich ilość siedzi w siodle krzywo. Tak jakby jeden pośladek „spadał” z siodła, a drugi w związku z tym „siedzi” prawie na środku siodła. Czasami bez względu na to, w którą stronę para się porusza, jeździec zawsze „zwisa” pośladkiem z tej samej strony konia. A czasami biodra człowieka zawsze „spadają” na np. zewnętrzną stronę wierzchowca, czyli zmiana kierunku jazdy powoduje skrzywienie się „kierowcy” w drugą stronę. Często takie krzywizny jeźdźca spowodowane są tym, że jego wierzchowiec zamiast „odchodzić” od pukającej łydki swojego „przewodnika”, napiera na nią. I nie chodzi tu o chody boczne. Koń może poruszać się w bok we wskazanym kierunku, a nadal pchać się na „spychającą” go łydkę. Chodzi tu o zachowanie się mięśni brzucha zwierzęcia i układ jego kłody w miejscu, w którym ma on kontakt z naszymi nogami. Gdy koń napiera na nogę jeźdźca, napina oraz wybrzusza mięśnie i żebra swojego boku w kierunku, z którego pochodzi sygnał. Dodatkowo zwierzę wygina całą kłodę na kształt banana, oczywiście „brzuszkiem” w kierunku pracującej nogi człowieka. Rozpychający się „brzuszek” „podnosi” całą nogę jeźdźca w górę, a ta „spycha” jeźdźca z siodła. Sytuację potęguje fakt, że człowiek podświadomie wyczuwa „niepokorny” bok konia i by wzmocnić dawany sygnał, podciąga jeszcze mocniej w górę nogę i zadziera piętę chcąc „dźgnąć” podopiecznego dokładni w napięte mięśnie brzucha.


Takie „krzywizny” wierzchowca, na którym jeździcie, można też wyczuć chodząc i biegając razem z nim (zob. MUR MIEDZY NAMI), na zmianę raz z jednej, raz z drugiej strony konia i w oba kierunki. Jeżeli zwierzę napiera na waszą nogę podczas jazdy, to gdy pracujecie z ziemi, tą naganną stroną będzie on się na was pchał, spychał z waszej ścieżki i opierał na was swój ciężar. Pukający w napięty bok konia bacik, zgrany w czasie z szarpiącym sygnałem wodzami i zapartą postawą naszego maszerującego ciała, powinny namówić podopiecznego do schowania „brzuszka”, wyprostowania kłody i do rozluźnienia mięśni. Ponawiane i krótkie szarpnięcia wodzami będą przekazywały prośbę: „skup się” i „nie przyspieszaj”. Nasza postawa powinna przypominać opór, jaki stawilibyście osobie, która siłą, ciągnąc was za ręce, chce was gdzieś zaprowadzić. Gdzieś, gdzie dobrowolnie nigdy nie poszlibyście. Taki opór stawiany ciałem „informuje” konia: „nie przyspieszaj, gdy poczujesz sygnał dawany bacikiem”. Tym ostatnim, poprzez sygnały przypominające podszczypywanie, egzekwujemy od podopiecznego „schowanie” i „rozluźnienie” boku.



Podczas jazdy wierzchem, łydka jeźdźca dająca sygnały przypominające pukanie do drzwi, nie powinna przestać działać póki nie poczujecie, że nagle zrobiło się pod waszą nogą dużo więcej miejsca niż przed chwilą. Dopóki nie poczujecie, że wypukły przed chwilą bok konia zrobił się „płaski”, że możecie bez problemu naciągnąć całą swoją nogę mocniej w dół. Opuszczona noga „pociągnie” za sobą biodra, które „rozsiądą się” w siodle równomiernie. Naciągnięte nogi jeźdźca powinny być, jak „betonowe” słupy wkopane głęboko w ziemie (zob. PRZYKURCZONE CIAŁO JEŹDŹCA), by próbujący ponownie wybrzuszyć się bok konia napotkał nienaruszalną przeszkodę, by nie zdołał ponownie podnieść waszej nogi w górę. Pamiętajcie jednak, że stabilność waszych nóg ma być efektem wyraźnego i mocnego opierania się w strzemionach, równomiernego rozkładania na nie waszego ciężaru, pionowego naciągani puślisk (zob. GŁĘBOKIE SIEDZENIE W SIODLE), a nie usztywnienia mięśni i stawów waszych dolnych kończyn. Łydki człowieka podczas jazdy konnej powinny nieustannie pracować, „prowadząc” wierzchowca i „przypominając” mu o prawidłowym ustawieniu jego ciała. Żeby jednak podopieczny prawidłowo zareagował na pracę waszych nóg, nie może zwiększyć tempa w odpowiedzi na pukanie łydek. Dlatego, przyjmując „hamującą” postawę ciała (zob. CIĘŻKA OPONA, WODZE Z WYOBRAŹNI) uprzedźcie konia: „uwaga będę tobie dawał intensywne sygnały, po których nie powinieneś się rozpędzać”. Nieodzowna jest również praca wodzami nad rozluźnieniem końskiej szyi (zob. KOŃ MIĘKKI W SZYI, PLUSZOWY KOŃ), szczególnie po stronie rozpychającego się jego boku.



PRZYKURCZONE CIAŁO JEŹDŹCA


Człowiek ma tendencje do kurczenia się i „zamykania ciała”, gdy siedzi na koniu. Jest to odruch bezwarunkowy wywołany obawą przed upadkiem z wierzchowca, próbą utrzymania się w siodle, utrzymania „równowagi”. Jeźdźcy kurczą się odruchowo, gdy zwierzę samowolnie przyspieszy, gwałtownie zwolni, odskoczy w bok. „Przykurcz” tułowia i kończyn wywołuje u jeźdźca również praca swoim ciałem i dawanie zwierzęciu sygnałów: próba wypychania go biodrami, działanie wodzami, pukanie łydkami. Efekt przykurczu spotęgowany jest często zbyt dużą siłą wkładaną w dawanie tych sygnałów. Człowiek „zamyka” wówczas ramiona, skierowując je do przodu i zbliżając je do siebie. Kurczy żołądek. Takie kurczenie kojarzy mi się ze zgniataniem w dłoni, w kulkę kartki papieru. Adept sztuki jeździeckiej powinien nieustannie kontrolować swoją „kartkę”, rozciągać i rozprostowywać ją, jak na filmie puszczonym od tyłu. 

Człowiek jeżdżący na koniu bardzo często zaciska pachy i kurczowo trzyma ręce przy sobie, jak zaborcza matka trzymająca swoje pociechy bardzo blisko siebie. Nie pozwala im „ona” oddalić się od siebie i swobodnie „pohasać” w obawie przed wyimaginowanym niebezpieczeństwem. Ręce jeźdźca powinny być „oddane”. Poczynając od ramion i pach, wysunięte do przodu, z lekko zgiętymi łokciami. Układ rąk powinien być trochę taki, jakbyście podczas pracy z koniem równocześnie chcieli objąć siedzącą przed wami na siodle osobę, chroniąc ją przed upadkiem. Dając oparcie takim rękom, człowiek powinien siedzieć głęboko i stabilnie w siodle, z ciałem dającym nienaruszalne oparcie takiemu ewentualnemu współpasażerowi. 

Gdyby tułów jeźdźca przyrównać do akordeonu, ale ustawionego w pionie, to powinien on podczas siedzenia w siodle być w fazie maksymalnego rozciągnięcia. U wielu jeźdźców „miech harmonii” jest bardzo ściśnięty. Podczas dawania sygnałów, czy to rękoma, czy łydkami, czy biodrami lub mięśniami tułowia, miech akordeonu należy nieustannie i maksymalnie rozciągać, unikając przy tym odchylania go do tyłu, pochylania do przodu, czy odchylania na boki. Gdyby ktoś chwycił was za kępkę włosów na czubku głowy i boleśnie ciągnął, to żeby zminimalizować ból „ciągnęlibyście” maksymalnie ciało w górę. Tak musicie naciągać je również w siodle, rozciągając mięśnie pleców i brzucha, zostawiając jednak luźno opuszczone ramiona. Zachowujcie się na koniu tak, jakbyście chcieli pochwalić się swoimi szerokimi plecami i szeroką, „otwartą” klatką piersiową. Jakbyście chcieli, by były szersze niż są w rzeczywistości. Musi jednak towarzyszyć temu rozluźnienie ciała. 

Nie wstrzymujcie oddechu, musi on być miarowy, spokojny i wyobraźcie sobie, że wciągane powietrze dochodzi aż do waszych stóp. „Przygotujcie” ciało do tego, by wciągane powietrze mogło „dotrzeć” do każdego jego zakątka. Stwórzcie tam przestrzeń. Myślę, że każdy kojarzy, jak wygląda hermetyczne zamknięta paczka kawy sypanej. Jest twarda jak kamień. Wasze spięte ciało jest jak ta paczka kawy. Po otwarciu takiej paczki, po wpuszczeniu do niej powietrza, robi się ona miękka i puszysta. „Otwórzcie” wasze spięte ciała, a luźnej, sypkiej kawie „pozwólcie” opaść w dół, w kierunku waszych stóp. Nie zapominajcie jednak, że kawa ta cały czas musi być w dość ścisłym i stabilnym opakowaniu. 

Rozluźnione, ale „obciążone kawą” nogi powinny być stabilne jak pnie drzew, „zgięte w stawie skokowym i kolanie”, ale w całości pionowo wyrastające z ziemi. Każde z tych drzew musi być solidnie ukorzenione, by przy odchyleniu od pionu „korony”, utrzymać całą „roślinę” w równowadze. Każde podciąganie nogi w górę, gdy przestajecie czuć oparcie w strzemieniu, każda „ucieczka” stopy i łydki do przodu jest, jak wyrywanie korzeni. Musicie wówczas ponownie „wbić pionowo pień drzewa w ziemię i „wypuścić nowe korzenie”. Warunkiem takiego stabilnego ułożenia nogi jest utrzymanie w poziomie waszych stóp. Powinny one pomagać „pracować” nad naszą pionową postawą oparte o strzemiona tak, jak gdyby owe strzemiona były długim i szerokim podłożem, a nie wąskim kawałkiem metalu dającym oparcie tylko „poduszkom” pod palcami stóp. Na dużym stabilnym podłożu każdy człowiek chcąc utrzymać równowagę, oparłby stopy pełną ich powierzchnią. Nie stawałby na palcach, nie cisnąłby pięty w dół, ani nie stawałby na wewnętrznej czy zewnętrznej ich krawędzi nawet wówczas, gdy musiałby stanąć w rozkroku.



Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...