piątek, 16 grudnia 2016

ZAGALOPOWANIE Z KŁUSA ANGLEZOWANEGO




Adeptów sztuki jeździeckiej uczy się, że koniecznie trzeba usiąść w siodło przed zagalopowaniem. Usiąść po to, by wypchnąć zwierzę wewnętrznym biodrem, wciskając mu przy tym pośladki, poprzez siodło, w grzbiet. Przeglądając informacje na ten temat w Internecie przekonałam się, że co do tego prawie wszyscy są zgodni. Piszę prawie, bo pojawił się głos, jednak oburzony niestosownością tej informacji, że gdzieś kogoś uczono zagalopować z pół-siadu. Inne sugerowane sygnały służące zagalopowaniu są zróżnicowane: „Zagalopowanie – przejście z niższego chodu konia do galopu. By zagalopować, jeździec skraca nieco „wewnętrzną” wodzę, „zewnętrzną” łydkę odsuwa trochę do tyłu, po czym następuje ucisk krzyża i łydek i jednocześnie oddanie nieco wodzy”(Wikipedia). Wyciągnięte z blogów i forów dyskusyjnych: „ważna jest pół-parada zewnętrzną wodzą wraz z oboma aktywizującymi łydkami tuż przed zagalopowaniem- uwaga, coś będzie. Przesunąć nogę wewnętrzną do przodu, a zewnętrzną ciut do tyłu. Nie będziecie musieli myśleć o przesuwaniu nóg jeżeli postaracie się usiąść skośnie biodrami w siodle w momencie zagalopowania – czyli wew. biodro do przodu, a zew. do tyłu”. Inni sugerują: „zamknięta wewnętrzna wodza”. Kontr-opinia: „Oczywiście zewnętrzna wodza napięta, wewnętrzna rozluźnia”. Jedni oddają wodze, inni przytrzymują. Jedni zagalopowują od wewnętrznej, inni od zewnętrznej łydki. Odległość jej cofania też jest sporna: na jedną dłoń albo na dwie dłonie. Niektórzy preferują wypychanie wewnętrznej łydki do przodu, inni również ją cofają. A gdy zagalopowanie nie wychodzi to: „U nas w szkółce mamy takiego konia, że do kłusa bez pomocy bata/palcata się nie przejdzie, nie mówiąc już o galopie... Więc radzę Ci wziąć bat czy palcat i spróbować. Może jeden klaps wystarczy?” Jak już napisałam- w jednym wszyscy się zgadzają: „dajemy jednostronny sygnał do zagalopowania wewnętrznym biodrem”.

Nieraz już pisałam, że galop jest ruchem, w którym koń najbardziej boi się utraty równowagi. Dlatego przed zagalopowaniem najważniejsze jest przygotowanie zwierzęcia do tego ruchu. Konieczne jest zrównoważenie podopiecznego, prawidłowe ustawienie jego ciała i rozluźnienie mięśni. Niewielu jeźdźców zwraca na to uwagę. Buszując po internecie nie znalazłam na ten temat najmniejszej wzmianki. „Rozciągnięty”, źle zrównoważony i ustawiony wierzchowiec, zazwyczaj „odwleka” moment zagalopowania i rozpędza się w kłusie. Przy zwiększonym tempie kłusa, jeźdźcy, próbując wysiedzieć w siodle (by „machnąć” biodrem), trzymają się kurczowo siodła. Sztywnym i napiętym ciałem odbijają się wówczas na plecach zwierzęcia, boleśnie mu je obijając. Uniemożliwiają wówczas podopiecznemu zagalopowanie. Podskakujący w siodle, usztywniony pasażer potęguje u wierzchowca usztywnienie i wklęsłe wygięcie jego grzbietu. Ściskające siodło kolana jeźdźca działają jak imadło i wywołują napięcia mięśni konia, blokując w ten sposób ruch jego łopatek. Dochodzi do tego kurczowe trzymanie się jeźdźca za wodze, czyli inaczej mówiąc, podtrzymywanie swojego ciężaru na pysku podopiecznego. Wysiedzenie w siodle z rozluźnionym ciałem podczas kłusa jest nie lada sztuką. A jeszcze większą sztuką jest bezproblemowe działanie pomocami czyli łydkami, wodzami, mięśniami brzucha i całym ciałem podczas kłusa ćwiczebnego. Pomyślcie, czy podczas siedzenia w siodle w czasie kłusa jesteście w stanie zrobić coś więcej niż ściskać konia łydkami, kolanami, ciągnąć za wodze i wciskać w siodło spięte pośladki? Który z tych „sygnałów” ma „podpowiedzieć” zwierzęciu, które mięśnie powinien rozluźnić? Która z tych „pomocy” „prosi” wierzchowca o odciążenie przodu ciała, o zaangażowanie zadnich kończyn, o kroczenie nimi bliżej środka brzucha oraz o wyprężenie grzbietu „w koci”? I na koniec, które z tych „sygnałów” „wskażą” podopiecznemu konieczność prawidłowego ustawienia łopatek i zadu? A to właśnie dzięki prawidłowemu ustawieniu tyłu ciała konia i przodu względem siebie, zwierzę jest w stanie posłusznie wykonać polecenie podążania wyznaczoną trasą.

Niektórzy jeźdźcy, bardziej „wtajemniczeni” w jeździeckie arkana, „radzą” sobie z tym rozpędzaniem się konia przed zagalopowaniem, nadużywając siły. Działają wędzidłem maksymalnie zaciągniętym i „pomocnymi” patentami. Cóż się wówczas zmienia? Jeźdźcy oprócz kurczowego utrzymywania siebie w siodle, muszą jeszcze zaangażować mnóstwo siły w trzymanie przodu konia. Wówczas ów przód opiera cały swój ciężar na wodzach albo koń, uciekając przed bólem zadawanym wędzidłem, „przykleja” brodę do własnej klatki piersiowej. Taki wierzchowiec może się nie rozpędza, za to ma znaczne opory, by w ogóle poruszać się w przód. Jadący w kłusie ćwiczebnym jeździec musi wówczas zaangażować sporo siły, by pchać konia swoim ciałem i utrzymać ruch podopiecznego w kłusie. Siła, jaką musi jeździec włożyć w taką „pracę”, ma swoje źródło w napiętych mięśniach i zablokowanej ruchomości stawów. Gdy „pchające biodra” jeźdźca nie radzą sobie z pchaniem podopiecznego, z pomocom „przychodzą” ostrogi i bat. Przy takim siłowym siedzeniu w siodle, możliwości jeźdźca do przekazywania zwierzęciu „próśb”, które wymieniłam wyżej, również są mocno ograniczone.

Ćwiczenia przygotowujące do pracy w galopie, jakie opisałam w trzech najświeższych postach, mają pomóc jeźdźcom nauczyć się pracować pomocami tak, by móc przekazywać podopiecznemu jak najwięcej informacji. (1, 2, 3) Dlatego sugeruję wykonanie tych ćwiczeń głównie w pozycji pół-siadu i na stojąco. Podczas pracy w tych dwóch pozycjach w siodle, jeździec nie ma możliwości pracy biodrami. Pracy wypychającej i przepychającej wierzchowca. Natomiast bez problemu można pracować mięśniami brzucha, ciężarem w strzemionach i zapartą postawą, nad zwalnianiem i regulowaniem tempa wierzchowca. Brak możliwości pchania zwierzęcia biodrami wymusza też konieczność używania łydek do przekazywania „poleceń”: idź do przodu, zaangażuj do pracy tylne nogi, przesuń się, nie odsuwaj się, utrzymaj równy rytm. Tak nabyte umiejętności „rozmawiania” z koniem można potem przełożyć na pracę w kłusie anglezowanym. Podczas anglezowania dużo łatwiej też pozbyć się problemów z napięciem ciała i brakiem możliwości przekazywania zwierzęciu informacji, niż w kłusie ćwiczebnym. Dlatego namawiam do nauki zagalopowania z kłusa anglezowanego.

Tak, to jest możliwe. Zwierzęciu jako sygnał do zagalopowania nie jest potrzebne pchnięcie go. Koń potrzebuje przygotowania i czegoś w rodzaju hasła – impulsu. Wierzchowiec zawsze wyczuwa, kiedy jeździec będzie wymagał od niego zmiany chodu z kłusa na galop. Koń z prawidłowo ustawionym ciałem, „poproszony” o skupienie, o wyraźniejsze zaangażowanie zadu i „uprzedzony” o nadchodzącej „prośbie” o zmianę chodu, zareaguje na puknięcie łydką. To puknięcie to właśnie to hasło – impuls: „galop – hop”. Jeżeli zwierzę opóźnia moment zagalopowania, nie reaguje na sygnały to dlatego, że nie jest przygotowany, że coś nie pozwala mu swobodnie i bez problemów przejść w galop.

„Opanowanie” przez jeźdźca opisanych ćwiczeń pozwoli na przygotowanie podopiecznego do galopu. Wasze łydki będą mogły „namawiać” koński „zad” do większej „wydajności” bez obawy, że koń się rozpędzi w kłusie. Będą mogły „przypilnować” zadnie nogi konia, by „szły” tym samym torem co przednie. Będą mogły „uniemożliwić” podopiecznemu próbę samowolnej zmiany toru. Te ćwiczenia nauczą was „prosić” konia o zagalopowanie impulsem od łydki, bez konieczności siadania w siodło przed zagalopowaniem.

Jeżeli manewr zagalopowania chcemy wykonać na łuku, to ustawienie konia, plus pukająca wewnętrzna łydka „pasażera”, są oczywistą sugestią, na którą nogę „podopieczny” ma zagalopować. Kiedyś pisałam już, że zewnętrzne pomoce jeźdźca są tymi prowadzącymi konia, określającymi zwierzęciu kierunek jazdy. Gdybyśmy jechali na dwóch koniach równocześnie, to z zewnętrznym „rozmawiamy” o tym w którą stronę i jaką ścieżką jedziemy. Wewnętrznego „prosimy”, by „trzymał się” bardzo blisko kolegi, rozluźnił się i owinął wokół wewnętrznej łydki. Oba muszą podążać przytulone do siebie, sugerując się ustawieniem sąsiada i nie ustępując kroku jeden drugiemu. Przy zmianie kierunku role koni się zmieniają. Ten, który dotychczas był wewnętrznym, staje się zewnętrznym i przejmuje rolę przewodnika. Gdy „prowadzimy” konia na wprost i chcemy określić, na którą nogę powinien zagalopować, wyraźnie „określamy” mu, która jego strona jest tą prowadzącą-umownie zewnętrzną. Jeżeli zamierzacie „poprosić” wierzchowca o zagalopowanie np. na prawą nogę, pomoce prowadzące powinny „działać” z jego lewej strony, a łydka „dopowiadająca”: „galop!”, z prawej. Anglezowanie na „właściwa nogę” w zależności od tego, która część konia (lewą czy prawą) określicie jako zewnętrzną, będzie bardzo pomocną „wskazówką” dla was samych przy wysyłaniu „poleceń” przed zagalopowaniem.

Ja nie twierdzę, że nie można usiąść w siodło przed zagalopowaniem. Twierdzę za to, że nie należy pomagać sobie biodrami, prosząc konia o galop- więc można to zrobić anglezując. Ktoś może powiedzieć, że pchnięcie biodrem też może być hasłem – impulsem. Raczej nie, bo to ciągle jest pchnięcie, „uruchamianie galopu”, a nie „prośbą” o „uruchomienie”. Poza tym, machnięcie biodrem zaburza stabilność ciała w siodle. Każda próba popchnięcia czy wypchnięcia konia jest siłowa i wymusza napięcia mięśni i stawów ciała jeźdźca. Twierdzę też, że proces zagalopowania wierzchowca na „prośbę” jeźdźca, to dłuższa „rozmowa” na temat przygotowania ciała zwierzęcia do tego wysiłku. Na pewno „namawianie” podopiecznego do zagalopowania, to nie są mechaniczne ruchy wodzami, nogami i ciałem przypominające przestawianie jakiejś „wajchy”. Ruchy pomocami, które cytuję na początku, są jak „przepis na zagalopowanie”. Przepis powielany w szkółkach jeździeckich i w internecie ale nikt nie potrafi wytłumaczyć, dlaczego należy właśnie tak, a nie inaczej coś ustawić czy przestawić.


Powiązane posty:



wtorek, 13 grudnia 2016

ĆWICZENIA PRZYGOPTOWUJĄCE DO GALOPU - CIĄG DALSZY


Poprzedni post
(ĆWICZENIA PRZYGOTOWUJĄCE DO GALOPU) zakończyłam opisem ćwiczenia, które nadaje się idealnie do wykonania podczas jazdy leśnymi ścieżkami. Świadome prowadzenie konia wzdłuż jednej albo drugiej granicy leśnej ścieżki, to wcale nie takie proste zadanie. Szczególnie problematyczne może być dla jeźdźców, którzy zazwyczaj zostawiają podopiecznemu swobodę wyboru trasy marszu na takiej ścieżce.
8 
Do kolejnego ćwiczenia ułóżcie drążki w koło. Zadaniem waszym będzie jeździć wzdłuż tych drążków wewnątrz i na zewnątrz koła. Tradycyjnie zróbcie ćwiczenie w stępie i kłusie, stojąc w strzemionach i w pół-siadzie, dopiero potem anglezując i w kłusie ćwiczebnym. „Dozwolone” sygnały są takie same jak przy drążkach ułożonych na wprost, włącznie z szeroko „otwartymi” wodzami. „Ciekawe” i nietypowe w tym ćwiczeniu ma być to, że macie sobie wyobrazić, iż prowadzicie konia wzdłuż drążków ułożonych na wprost. Inaczej mówiąc- musicie jechać po kole wierzchowcem ustawionym do jazdy na wprost. To bez sensu? Wcale nie. Galop jest wygodnym ruchem ale najtrudniejszym do porozumiewania się. W galopie najtrudniej dawać sygnały łydkami. Z drugiej strony wierzchowce właśnie w galopie najbardziej boją się utraty równowagi i najtrudniej im sobie poradzić z jej brakiem. Dlatego większość koni i jeźdźców galopuje bardzo chaotycznie i na zasadzie: „może jakoś się uda”. To w galopie najtrudniej namówić konia do wygięcia ciała, by wejść w łuk. To w galopie, w akcie paniki i desperacji, jeźdźcy używają wewnętrznej wodzy jako kierownicy, zginając szyję podopiecznego pod kątem prostym. Jeźdźcy nie zwracają wówczas nawet uwagi na to, że prowokują w ten sposób zwierzę do „wypadania” zewnętrzną łopatką na zewnątrz wyznaczonego łuku. To ćwiczenie pozwoli nauczyć się wam „dogadać”, z prostym jak dyszel ciałem konia, podczas pokonywania łuku. To ćwiczenie nauczy was i waszego podopiecznego, że jego zgięta szyja nie jest potrzebna do pokonania zakrętu i nie powinna być sygnałem inicjującym wejście w zakręt.
9
W pierwszym poście z tej serii w ćwiczeniu 4 jeździec miał za zadanie namówić konia do zgięcia szyi: „Kolejne ćwiczenie w pozycji „stój”- to „zginanie” końskiej szyi. Także przy tym ćwiczeniu „prosimy” wierzchowca o pozostanie w miejscu „wykorzystując” własne mięśnie brzucha. Odstawioną wyraźnie od końskiej szyi ręką zasugerujcie zwierzęciu, by zgięło szyję. Delikatnymi, powtarzanymi i krótkimi szarpnięciami, powoli i stopniowo zachęćcie podopiecznego do takiego ruchu. Ręką powinniście pracować tak, jakbyście chcieli lekko przesunąć wędzidło po końskim języku. Ruch ręki przypomina gest zapraszający do wejścia. Dłoń i nadgarstek powinny być tak ustawione, jakbyście chwalili się zegarkiem.” W kolejnym ćwiczeniu potrzebna wam będzie znowu prosta ścieżka ułożona z drążków. Jadąc wzdłuż jednej albo drugiej granicy tej ścieżki, „namówcie” konia do zgięcia szyi i utrzymania jej w tym zgięciu do czasu, aż nie poprosicie o jej wyprostowanie. I nie mam tu na myśli żadnych chodów bocznych w postaci „łopatek”, bo do wykonania tej figury konieczne jest wygięcie ciała konia, a nie szyi. W przypadku tego ćwiczenia chodzi o to, by zwierzę „rozglądało się na boki” utrzymując tor marszu na wprost. Ćwiczenie to będzie dalszym ciągiem nauki prowadzenia ciała konia, bez udziału jego głowy i szyi jako wyznacznika kierunku jazdy. Przy zgiętej przez wierzchowca szyi nadal można: „.... użyć lekkie, krótkie i powtarzane szarpnięcia wodzami, imitujące klepnięcie wędzidłem w końską pierś”. Przede wszystkim jednak regulacji tempa pilnują mięśnie brzucha jeźdźca. Pomocami wskazującymi zwierzęciu tor marszu powinny być łydki, które w tym przypadku będą wysyłały informacje: „nie oddalaj łopatek od granicy ścieżki, nie przekraczaj łopatką granicy ścieżki, nie oddalaj zadu od granicy i nie przekraczaj zadem granicy ścieżki”. Prawidłowe wykonanie tego ćwiczenia zagwarantuje wam ustawienie przodu ciała konia i tyłu w jednej linii tak, by jego przednie i zadnie kończyny stąpały po jednym torze. Podpowiem wam też, że bardzo pomocna jest wyobraźnia, w której musicie iść wyznaczonym dla konia torem na własnych nogach i nie możecie dać się z tego toru zepchnąć. Jak się na pewno domyślacie, ćwiczenie należy wykonać w stępie i kłusie. Stojąc w strzemionach, w pół-siadzie, anglezując i w kłusie ćwiczebnym.
10 
Kiedy wykonanie ćwiczenia dziewiątego nie będzie stwarzało problemów, możecie przenieść się z nim na koło. Oczywiście, wyznaczenie granicy koła drążkami ułatwi prawidłowe wykonanie tego ćwiczenia. I wbrew pozorom, poprowadzenie ciała konia w prawo z „rozglądającą się” szyją i głową zwierzęcia w lewo, jest możliwe do wykonania. Tak, jak i poprowadzenie ciała podopiecznego w lewo podczas „rozglądania się” w prawo.
11 
Teraz proponuję ćwiczenie dotyczące już samego galopu. „Poproście” podopiecznego o zagalopowanie, jednak, gdy podopieczny będzie już chciał wykonać polecenie, „wycofajcie” się z tej „prośby”. Tak, jakbyście w ostatniej chwili zrezygnowali z zagalopowania. Oczywiście sygnałem „ogłaszającym” zwierzęciu rezygnację z wyższego chodu, nie może być zaciągnięcie wodzy. Wykorzystajcie „pomoce” opisane w poprzednich ćwiczeniach, sugerujące zwierzęciu chęć zwolnienia. Jeżeli przy próbie zagalopowania, z którego zrezygnowaliście, wasz wierzchowiec mocno rozpędził się w kłusie, koniecznie trzeba „namówić” go do maksymalnego zwolnienia tempa w tym chodzie. Powtórzcie parę razy to ćwiczenie zanim „pozwolicie” w końcu zwierzęciu na galop. Takie ćwiczenie zwiększa czujność i skupienie konia na jeźdźcu. Nie pozwala też zwierzęciu na mechaniczne i rutynowe „odpowiadanie” na prośby i polecenia opiekuna.
12 
Kolejne ćwiczenie to przejścia z galopu do kłusa. Po zagalopowaniu, gdy poczujecie pierwszy krok galopu, „poproście” wierzchowca o przejście do kłusa. Oczywiście „poproście” wykorzystując sygnały opisane przy wcześniejszych ćwiczeniach. (Mięśnie brzucha, „klepnięcia wędzidłem”, postawa ciała). Chciałabym namówić was do tego, by nie zaciągać wodzy wymuszając przejście do wolniejszego chodu, nawet, gdy galopujący z wami wierzchowiec nie od razu zareaguje na „mowę” waszego ciała. Mimo przegalopowanych kilku foule, mimo braku reakcji konia na sygnały na pierwszym okrążeniu w galopie, a nawet na drugim czy trzecim, konsekwentnie i uparcie egzekwujcie od zwierzęcia, by zareagował na waszą pracę mięśniami brzucha. Jeżeli do tej pory wierzchowiec zmuszany był do przejścia z galopu do kusa zaciąganymi wodzami, to nie można wymagać od niego, by na nowe sygnały zareagował od razu. Oczywiście po każdej prawidłowej reakcji konia, nawet po dłuższym i nieplanowanym dystansie, należy mu się pochwała. Przed następnym zagalopowaniem „poproście” podopiecznego o maksymalne wyciszenie i zwolnienie kłusa. Jestem pewna, że przy każdym następnym powtórzeniu tego ćwiczenia, dystans przemierzony przez konia w galopie bez odpowiedzi na „polecenia” zwalniające, będzie coraz krótszy. Żeby pomóc sobie i zwierzęciu we wzajemnym zrozumieniu, róbcie to ćwiczenie unikając na początku dłuższych prostych. Bardzo pomocne jest zacieśnianie koła, po którym prowadzicie konia oraz rozluźnianie mięśni jego szyi poprzez namawianie do zgięcia tej że. Pamiętajcie jednak, że rozluźniające będzie zgięcie sugerujące: „popatrz w prawo, popatrz w lewo”, a nie zgięcie szyi, by posłużyła jako kierownica.




sobota, 3 grudnia 2016

KONIE "SZCZEGÓLNEJ" TROSKI




Każdy koń, który w ten czy inny sposób służy człowiekowi, zasługuje na szczególna troskę. Mam jednak na myśli troskę okazywaną zwierzęciu podczas pracy, którą ono dla nas wykonuje. Wiele koni nie upomina się o to szczególne zainteresowanie. Z pokorą „odbębniają” rutynową jazdę, marząc o powrocie do stajni i odpoczynku dla obolałego ciała. Na wiele wierzchowców można po prostu wsiąść i pojechać bez szczególnego zastanawiania się, czy jest on rozluźniony, czy jego nogi prawidłowo pracują, czy jego ciało jest we właściwy sposób ustawione i czy przypadkiem nie odczuwa on z jakiegoś powodu bólu. Są to wierzchowce fizycznie i psychicznie „złamane”. Dawno zrezygnowały z prób okazywania uczuć i porozumienia się z człowiekiem na rzecz totalnej uległości, dla tak zwanego „świętego spokoju”. Jest jednak sporo koni, u których zła jazda i zła z nimi praca natychmiast „odbija się” na jakości jego ruchu i na jakości „posłuszeństwa”. Jest wiele koni, które nie godzą się na to, by praca z człowiekiem sprawiała im ból i dyskomfort.

Od lat obserwuję jeźdźców i ich podopiecznych. Każdy z jeźdźców widzi u swojego wierzchowca pewne cechy i „przypadłości” związane z jazdą na nim albo z jego charakterem. Mam wrażenie jednak, że człowiek widzi albo chce widzieć tylko to, o czym może powiedzieć: „mój koń tak już ma”. Ludzie widzą u swoich podopiecznych to, co można zaakceptować i z czym jakoś sobie radzą. Zauważenie czegoś ponadto, wymagałoby zdobycia wiedzy i zaangażowania się w trudniejszą pracę. Niestety bywa i tak, że to „coś” zaczyna za bardzo „rzucać się” w oczy i nie da się tego zbagatelizować. Mówię na przykład o kulawiznach. Koń kuleje, więc potrzebny jest lekarz weterynarii. Jeżeli kulawizna wynika z ewidentnego uszkodzenia mechanicznego, to wszystko jest jasne i oczywiste. Co jednak, kiedy badania i prześwietlenia kończyn nie wykazują żadnych zmian i chorób, a wszelkie chłodzenia, rozgrzewania i leki przeciwzapalne nie przynoszą poprawy? Kolejnym krokiem jest kucie konia. Zwierzę dostaje podkowy zwykłe, jak nie ma efektu - to okrągłe, potem korekcyjne - i co? Również nie ma efektu. Bardzo rzadko trafia się jeździec, który dochodzi do wniosku, że przyczyną problemów jest zła praca, zła jazda wierzchem. Dla większości jeźdźców nie ma czegoś takiego, jak zła jazda: „przecież ja już wszystko umiem”. Finał jest taki, że ów jeździec nadal jeździ na kulejącym koniu, gotowy w każdej chwili stwierdzić: nie, mój koń nie kuleje, on już tak po prostu ma. Skąd się biorą takie kulawizny? Z obolałych i spiętych stawów oraz źle ustawionych i pracujących kończyn. Z przeciążenia nóg, gdy koń pracuje bez zrównoważenia ciała. Z obolałego i napiętego grzbietu, obolałej szyi ściągniętej na siłę w dół, ze wszelkich napięć mięśni. W tych przypadkach lekarz weterynarii zwierzęciu nie pomoże. Pomoże świadoma praca jeźdźca. Praca nad wypracowaniem równowagi, nad rozluźnieniem i ustawieniem ciała zwierzęcia. Pomoże jeździec, który siedząc na grzbiecie będzie jak fizjoterapeuta uczący podopiecznego na nowo chodzić i pracować. Fizjoterapeuta uczący nowego funkcjonowania obolałe po przejściach ciało. Takie konie, to są właśnie zwierzęta potrzebujące bardzo szczególnej troski. I wbrew pozorom nie jest ich wcale mało.

Jest też wiele koni z drobnymi wadami budowy i postawy. Sporo koni z powykrzywianymi kończynami, które to krzywizny są efektem kowalskich zaniedbań w źrebięcym okresie. U takich zwierząt efekty złej pracy ujawniają się najszybciej. Mało który jeździec to zauważa, a gdy któryś już zauważy, to nawet jeżeli w tym przypadku jego koń tak ma, rzadko fakt ten skłania do refleksji nad sposobem swojej pracy z takim zwierzęciem. Pod kategorię: „mój koń tak już ma” ludzie „podciągają” wiele rzeczy – na przykład opuchnięte kończyny. Zawsze jest wytłumaczenie: pochodzi-popracuje i opuchlizna się zmniejsza. Pewnie, że się zmniejsza bo ruch pobudza krążenie krwi i rozgrzewa kończynę. Niejeden z was miał zwichniętą nogę. Przypomnijcie sobie, kiedy najbardziej taka noga boli i jest opuchnięta? Gdy jest zastana, kiedy po długim odpoczynku trzeba zacząć chodzić. Gdy się już taką nogę „rozrusza”, ból i opuchlizna maleje. Czasami jedno i drugie chwilowo ustępuje, do czasu, gdy noga znów będzie po kolejnym odpoczynku. Czy zanikanie bólu przy ruchu oznacza, że z nogą jest wszystko w porządku? Nie. To dlaczego u konia ma być inaczej? Owszem, opuchlizna nie zawsze oznacza zwichniecie ale na pewno oznacza, że w kończynie zachodzą chorobowe procesy. Kiedyś usłyszałam od opiekuna konia z opuchniętymi zadnimi nogami, że koń jest mniej szlachetny stąd opuchlizna. Kolejna rzecz podciągana pod kategorię: koń tak ma - to wiszenie na wodzach wierzchowca i zaciśnięta szczęka - tu wytłumaczeniem jest: mój koń jest twardy w pysku - cokolwiek to znaczy. Koń miele językiem próbując wypchnąć zadające ból wędzidło – dla jeźdźców on żuje to wędzidło, otwiera z bólu pysk – trzeba mu go zawiązać, bo słabo czuje koń wędzidło, pędzi bez opamiętania na przeszkody – lubi skakać, pędzi w terenie i nie dając się opanować – kocha jeździć w teren, buntuje się – jest leniwy albo ma złośliwy charakter. Zawsze jeźdźcy znajdują przyczynę takich a nie innych zachowań zwierzęcia, ale nie jest nią zła praca człowieka. Tylko raz, przez całą moją jeździecką przygodę, ktoś się przyznał do błędnej pracy ze swoim podopiecznym i zaczynał wszystko od nowa.

Napisałam wcześniej, że na wiele wierzchowców można po prostu wsiąść i pojechać, jednak zastanówcie się- ile razy podczas jazdy na takim koniu nachodzą was różne pytania i dylematy. Jazda wierzchem tylko pozornie może być bezproblemowa. Problemy zawsze są. Rodzaj problemów zależy od stopnia „zepsucia” konia, jego charakteru, etapu nauki jazdy konnej jeźdźca, stopnia zaawansowania uprawianego jeździectwa i od stopnia strachu jeźdźca przed problemami, które może zaserwować podopieczny i „zaoferować” jazda na nim.
Niektórym jeźdźcom, na zadane pytanie: z czego wynika dany problem w pracy z podopiecznym?- wystarczy odpowiedź: „bo ten koń już tak ma”. Na szczęście coraz więcej adeptów sztuki jeździeckiej szuka wyjaśnień na problemy związane ze współpracą z koniem. Wielu jeźdźcom nie wystarczy już zacytowana wyżej odpowiedź. Ludzie szukają sposobu na świadome porozumienie z wierzchowcem. Czują, że jest im potrzebna umiejętność rozumienia zachowań wierzchowca i umiejętność takiego przekazywania poleceń podopiecznemu, żeby je zrozumiał. Problem jest tylko taki, że sporo osób mniej czy bardziej zaawansowanych w jeździectwie spodziewa się znaleźć szybkie i „cudowne” rozwiązanie powstałego problemu, często nazywane przeze mnie „pstryczkiem – elektryczkiem”. Nie dajcie sobie jednak wmówić, że takie rozwiązanie istnieje. Każdy „cudowny” patent, każde dodatkowe dołożenie siły w „namawianie” wierzchowca do wykonania zadania, to metody dające złudzenie rozwiązania problemu i działające „na krótką metę”. Rozwiązywanie problemów związanych z „dogadaniem się” z koniem to zawsze jest i powinna być długa, żmudna i ciężka praca. Gdy to sobie uświadomicie, dużo łatwiej będzie wam podejść do pracy z koniem polegającej na prowadzeniu „dialogu” oraz na niełatwym i długotrwałym uczeniu się języka porozumienia, który do tej pory obcy był wam i podopiecznym. Łatwiej będzie wam podejść do pracy z koniem, w której trzeba nauczyć się obserwować zwierzę i odczytywać jego gesty i formy przekazu informacji. I nie mam tu na myśli wszechobecnej wiedzy na temat tulenia uszu przez wierzchowca i różnorodnego ich ustawiania albo wiedzy: co oznaczają „wyszczerzone” przez zwierzę zęby, czy też opuszczenie głowy i wystawianie języka podczas „join up”. Te gesty to jest „kropla w morzu” sygnałów jakie wysyłają do was wasi podopieczni.


Podczas mojej przygody jako jeździec i instruktor pracowałam z końmi, które pozornie nie stwarzają problemów i z końmi, z którymi współpraca bez „szczególnych” umiejętność jest niemożliwa. Każdy z nich to osobny „przypadek”, różne predyspozycje, różne reakcje i wiele odosobnionych zachowań. Mało tego, zachowanie tego samego zwierzęcia w relacji z innym jeźdźcem generowało inne problemy. Do każdej pary: jeździec – koń, szukałam innego podejścia, które nie tylko zwiększałoby ich umiejętności ale pozwoliłoby na znalezienie wspólnej płaszczyzny porozumienia. Zebrałam trochę doświadczeń i historii paru wierzchowców, a najwięcej nauczyły mnie te „szczególnej troski”.


poniedziałek, 28 listopada 2016

ĆWICZENIA W STĘPIE I KŁUSIE PRZYGOTOWUJACE DO PRACY W GALOPIE


Pierwszy post z serii: ćwiczenia przygotowujące do galopu, zakończyłam namawiając do szukania równowagi w pozycji pól-siadu i stojąc, w wyprostowanej postawie, w strzemionach. „Nie trzymając się rękami wodzy ani nie trzymając się siodła rękami czy kolanami, stańcie w strzemionach. Znajdźcie taką pozycję dla własnych nóg, żeby swobodnie i bez napięć ciała, dla utrzymania się nad siodłem, móc przybrać wyprostowaną pozycję ciała. Wasze ręce powinny być mocno wysunięte do przodu i „udawać”, że trzymają wodze. Ręce z cofniętymi łokciami pozwalają na zaciskanie pach i na utrzymywanie równowagi przy pomocy napięcia mięśni. Ze stojącej pozycji „przejdźcie” w pozycję pół-siadu, nadal bez przytrzymywania się czegokolwiek i z rękami wysuniętymi przed siebie. Potem powróćcie do pozycji stania w strzemionach z wyprostowaną postawą. I tak na zmianę”. Znajdźcie życzliwą osobę, która poprowadzi waszego wierzchowca, z wami na grzbiecie, na lonży w stępie i kłusie. Jak się domyślacie waszym zadaniem będzie powtórzenie wyżej zacytowanego ćwiczenia w tych dwóch chodach. Podzielcie sobie te ćwiczenia na etapy.

1
Podczas pierwszego etapu, ćwiczcie tylko utrzymanie równowagi. Ważne jest, by utrzymanie obu pozycji, czyli postawy wyprostowanej i pół-siadu, nie odbywało się kosztem spinania mięśni i usztywniania stawów. Ręce w żaden sposób nie powinny „uczestniczyć” w „łapaniu” czy szukaniu równowagi, w obu tych pozycjach. Równowagę nad siodłem musicie utrzymać dzięki prawidłowemu ułożeniu nóg, dzięki sprężystej pracy ich stawów i dzięki balansowaniu tułowiem.
2
W drugim etapie ćwiczenia, gdy poczujecie się swobodnie w każdej z tych pozycji, gdy poczujecie, że nie grozi wam utrata równowagi, spróbujcie wykonywać rękoma różne ruchy. Żaden ruch ręką nie może zaburzyć waszej równowagi. Ręce muszą pracować niezależnie od ciała i bez jego udziału. Równowaga ciała musi zostać zachowana bez udziału rąk i bez względu na ich ruchy. Każdy może wykazać się własną inwencją i wymyślić ćwiczenia dla swoich rąk. Ja podpowiem trzy ruchy, które obowiązkowo muszą zagościć w tym ćwiczeniu. Ruch ręką udający piłowanie: ręka do przodu-ręka do tyłu. Drugi ruch to przesunięcie ręki w bok, przypominające gest zapraszający do wejścia. Trzeci to niezbyt wysokie podnoszenie rąk w górę z gestem przypominającym wytrzepywanie czegoś z worka. Wykonujcie te ruchy w różnych konfiguracjach: 1)jedna ręka stabilna-druga pracuje, 2)obie pracują równocześnie 3)potem naprzemiennie.
3
Trzeci etap to wykonywanie tych wszystkich ćwiczeń podczas przejść konia stęp-kłus, kłus-stęp. Na początek poproście pomagającą wam osobę, żeby to ona egzekwowała od wierzchowca oba przejścia. Potem o przejścia do kłusa „proście” wierzchowca sami. Czyli do opisanych wyżej czynności dodajcie pukanie łydkami.

Swobodne wykonanie tych ćwiczeń wymaga ciężkiej i żmudnej pracy. Wielu jeźdźców, mimo braku umiejętności ich wykonania stwierdzi, że do niczego nie są one potrzebne. I tu się mylą. Te ćwiczenia wzmocnią mięśnie i stawy waszych nóg. Nauczą szukać utraconej równowagi poprzez poprawianie układu waszych dolnych kończyn, bez pomocy górnych. Te ćwiczenia nauczą was nie przytrzymywać się wodzy, a tym samym końskiego pyska, po utracie równowagi. Nauczą was pracować wodzami bez równoczesnego utrzymywania dzięki nim równowagi. Niestety większość jeźdźców przekazując informacje zwierzęciu poprzez wodze, równocześnie trzyma się ich. Ćwiczenia te nauczą was, że nie trzeba angażować ciała do pracy wodzami, że nie trzeba odciągać boku swojego ciała do tyłu przy ruchu ręką. Nauczą, że nie trzeba przy pracy wodzami napinać mięśni nóg i wypychać stopy wraz całą nogą do przodu. Bez tych umiejętności wasz podopieczny nie będzie traktował pracy wędzidłem jako źródła informacji. Wędzidło będzie dla niego „przyborem” do niesienia, zadającego ból, ciężaru.

4
Kolejne ćwiczenia to przejścia z kłusa do niższego chodu. Ale nie takie zwykłe. Ich podstawą będzie działanie mięśni brzucha i łydek jeźdźca „przeciw” sobie. Działanie jak w ćwiczeniu pierwszym, w poście „gdy koń nie maszeruje”.

Pierwsze przejście to „zaanglezowanie” konia do stępa. W tym ćwiczeniu jeździec powinien „poprosić” swojego wierzchowca o przejście z kłusa do niższego chodu, rozciągając swoje mięśnie brzucha. Pomocą w tej pracy powinno być także coraz wolniejsze anglezowanie jeźdźca, jak również postawa jego ciała, sugerująca chęć coraz wolniejszego poruszania się. Można ewentualnie użyć lekkie, krótkie i powtarzane szarpnięcia wodzami, imitujące klepnięcie wędzidłem w końską pierś. Nie chodzi też tylko o to,by zwierzę przeszło do stępa od tak nietypowych w jeździectwie sygnałów. Chodzi o to, żeby zrozumiało te sygnały jako zwalniające i wykonało polecenie przy pracujących nieustannie łydkach jeźdźca. Nad czym owe łydki mają pracować? Wyobraźcie sobie, że wasz podopieczny jest człowiekiem, z którym maszerujecie „gęsiego” czyli jeden za drugim. Konie wolą maszerować za waszymi plecami. Tam „czują się” mniej kontrolowane. A już z upodobaniem chowają się za plecy jeźdźca podczas przejść z jednego chodu w drugi. Łydki jeźdźca muszą „prosić” zwierzę, by nieustannie maszerowało „na czele pochodu”. Będziecie w ten sposób ćwiczyć zaangażowanie końskiego zadu do pracy, wzmacniać mięśnie zadu i grzbietu zwierzęcia. Pomożecie mu również tym ćwiczeniem zrozumieć, iż ciężar ciała „powinny nieść” przede wszystkim zadnie kończyny.

Drugie przejście do stępa poćwiczcie bez anglezowania, w pozycji pół-siadu. Trzecie stojąc w strzemionach. Zasada przejścia musi być ta sama co wyżej. Postawa ciała, mięśnie brzucha, lekkie „klepnięcia wędzidłem” i praca łydek.

Poćwiczcie również przejścia ze stępa do pozycji „stój”, korzystając z tych samych pomocy. Oczywiście w pozycji pół-siadu i stojąc w strzemionach.
5
Kolejne ćwiczenia będą uczyły waszego wierzchowca prawidłowej reakcji na „prośby” przekazywane waszymi łydkami. Was za to nauczą „artykułować” te „prośby” pukającymi łydkami. Do tego ćwiczenia potrzebne będą drążki, z których ułożycie sobie dość długą, prostą i niezbyt szeroką ścieżkę. Waszym zadaniem będzie bardzo świadome prowadzenie konia podczas jazdy tą ścieżką. Prowadzenie przy prawej albo lewej krawędzi ścieżki. Każdy przejazd ścieżką będzie miał jednak inny „scenariusz”. Wjeżdżacie w ścieżkę z zakrętu ale nie byle jak, byle wjechać. Rozpoczynając łuk po przeciwległej stronie ujeżdżalni już planujecie przy której granicy ścieżki macie zamiar ją przebyć. Załóżmy, że przy zewnętrznej. W związku z tym, musicie wjechać w nią przy samym początku pierwszego zewnętrznego drążka. 


Najazdy i całe ćwiczenie zróbcie oczywiście w pół-siadzie, potem jadąc na stojąco. Ćwiczenia w tych dwóch pozycjach dają gwarancję, że nie będziecie „pomagać” zwierzęciu w wykonaniu polecenia, pchając je swoim ciałem i cisnąc biodrami. Wierzchowca nakierowują wasze łydki. Jednak one również nie mają pchać podopiecznego, nie mają go spychać ani naciskiem utrzymywać przy wybranej granicy ścieżki. Aktywnie pukające łydki mają informować konia, czego od niego oczekujecie. Wasze informacje przekazywane łydkami „nakierowują” konia na właściwy tor: „przesuń się w prawo, przesuń się w lewo”, ale również „utrzymują” na wyznaczonej trasie: „nie odsuwaj się od krawędzi, nie przekraczaj tej granicy”. Żeby ćwiczenie miało swoją wartość, musicie mięśniami brzucha i postawą ciała pilnować, żeby wierzchowiec nie przyspieszał po sygnałach dawanych łydkami. Kolejność użycia sygnałów powinna być taka: „1) uwaga koniu skup się, teraz poproszę cię o lekkie przesunięcie się, więc nie przyspieszaj. 2) Przesuń się.” Oczywiście jeżeli podopieczny popełni błąd i mimo wszystka przyspieszy, należy zwolnić i wyregulować tempo. Przy tym ćwiczeniu konieczne jest nietypowe dla typowego jeździectwa używanie wodzy. Ważne, a nawet bardzo ważne jest, żeby wodze nie uczestniczyły w ustawianiu konia i nie brały udziału w przekazywaniu „prośby”: „przesuń się” albo „polecenia” utrzymującego na ścieżce: „nie przesuwaj się”. Wodzami możecie tylko pomóc sobie w „procesie” skupiania zwierzęcia – lekkie szarpnięcia, które mają imitować klepnięcie w pierś wierzchowca. Lekko pracując wodzami, powinniście pilnować prostego ustawienia szyi i głowy konia. Prosta szyja wierzchowca jest kolejnym warunkiem poprawności ćwiczenia. Proponuję też wykonać te przejazdy z szeroko rozstawionymi wodzami po to, by nie kusiło was użycie ich w celu przepychania konia. Konieczne jest odsuniecie daleko od szyi zwierzęcia przynajmniej wewnętrznej wodzy. Takie oddalenie wodzy da wam odpowiedź, jak bardzo wasz podopieczny słucha albo nie słucha waszej wewnętrznej łydki. Pamiętajcie, że jeżeli nie słucha- to „zamknięcie” wodzy i przyłożenie jej do szyi wierzchowca w geście spychającym, zniweczy próby nauczenia wierzchowca „respektu” dla tej pomocy.
6 
Kolejne ćwiczenia to kolejne przejazdy ścieżką z drążków. Tylko tym razem po wjeździe przy wybranej granicy, „poproście” wierzchowca o przesunięcie się do przeciwległej. Sygnały dawane łydkami, wodzami i ciałem- takie jak w poprzednim ćwiczeniu. Łącznie z szeroko rozstawionymi wodzami.


7
Dopiero, kiedy opanujecie prowadzenie konia przy pomocy łydek, bez udziału pchających wodzy w pół-siadzie i na stojąco, wykonajcie wszystkie ćwiczenia z tego postu anglezując w kłusie i w kłusie ćwiczebnym. Proponuję, żeby podczas kłusa ćwiczebnego stopy oparte były w strzemionach. Wykonanie tych ćwiczeń w kłusie ćwiczebnym bez strzemion to łatwiejsza opcja, czyli takie trochę „oszustwo”.CDN

Powiązane posty:


czwartek, 24 listopada 2016

PATENTY JEŹDZIECKIE. DLACZEGO, I KTÓRYCH NIE UŻYWAĆ.




Po poprzedniej prezentacji pt: “Mięśnie brzucha u jeźdźca” postanowiłam zająć się tematem patentów stosowanych w jeździectwie. Na blogu “Pogotowie jeździeckie”, w postach posługuje się głównie słowem i za jego pomocą chcę wpłynąć na wyobraźnię jeźdźców. Tworząc pierwszą prezentację, wprowadziłam do mojego przekazu sporą ilością zdjęć. Podczas ich poszukiwań w internecie, natknęłam się na zdjęcia patentów jeździeckich, o których istnieniu nie miałam pojęcia. Widok “poubieranych” w patenty koni był dla mnie przerażający. Postanowiłam dowiedzieć się do czego one służą i co myślą i mówią o nich amatorzy jeździectwa. Oczywiście informacji o tych znanych mi i nieznanych “pomocach” szukałam również w internecie. Spróbuję też wykazać, czy ich zastosowanie ma uzasadnienie w pracy z koniem.

Gogue (czyt. gog). Nie znałam tego “wynalazku”. W wielu miejscach, jakie odwiedziłam w internecie, jest ten sam opis tego patentu: “Gogue (czyt. gog) stosowany jest głównie przy koniach mających skłonności do stawania dęba, gdyż skutecznie to uniemożliwia. Często nazywany jest ulepszoną wersją czambonu. Nie ogranicza jednak konia na boki oraz nie działa silnie na kąciki pyska.




Koń, który staje dęba stanowi piękny widok. W takiej pozycji jest mu w miarę “wygodnie” postać chwilę na tylnych nogach.





Sprawdźmy, dlaczegóż to gogue tak skutecznie uniemożliwia zwierzęciu stawanie dęba.





Nie znalazłam w internecie zdjęcia, na którym można by zobaczyć działanie gogue podczas podnoszenia w górę przez wierzchowca przodu ciała. Nie znalazłam, bo żaden koń nie przetrwałby takiej próby bez szwanku na zdrowiu, a nawet życiu. Ból jaki to “narzędzie tortur” zadaje, musi być nie do zniesienia. Chyba wystarczy wam wyobraźni, żeby “zobaczyć” w niej, gdzie i w jaki sposób gogue zadaje ten ból. Złamana dolna szczęka konia i kręgosłup w okolicy potylicy, to wcale nie przesadzony “scenariusz”.



Blokowanie jakichś ruchów konia poprzez zadawanie bólu, stosują ci jeźdźcy, którzy nie potrafią zrozumieć przyczyn pewnych zachowań koni. Przykre jest to, że wiele takich osób nie chce ich zrozumieć. Dlaczego koń, pracujący pod jeźdźcem, staje dęba? Powodem jest również ból, który jeździec zadaje mu podczas jazdy. Chcąc uniknąć bólu, zwierzę może wybrać cztery drogi ucieczki: w przód, w tył, w bok i w górę. Większość sygnałów w “tradycyjnym” jeździectwie to impulsy, od których zwierzę ma uciekać, wykonując w ten sposób polecenie. W zamyśle przekazywanych zwierzęciu poleceń nie ma informacji: “zrozum, przemyśl i zrób to sam”. W zamyśle jest: “wykonaj ulegając naciskowi, wykonaj i ustąp pod wpływem bólu, ucieknij przed straszącą “pomocą”. Tradycyjne sygnały namawiające do ruszenia to: wciskanie bioder w koński grzbiet, cisnące łydki, wrzynające się pięty jeźdźca. Te same siłowe sygnały mają zmusić podopiecznego do ruchu w bok. Sygnał wymuszający zwolnienie i zatrzymanie, to wciskające się w kąciki ust zwierzęcia i zadające ból wędzidło. Ten sam ból ma zmusić zwierzę do opuszczenia głowy. Bat albo machająca lonża nakazują zwierzęciu uciekać przed nimi podczas lonżowania, by uzyskać efekt zwiększenia tempa albo przejścia do wyższego chodu.


Teraz wystarczy, by zadawany zwierzęciu ból “sygnałami” z przodu był zbyt silny, a opatrzone w ostrogi pięty jeźdźca nie pozwoliły na cofnięcie się przed bólem - zatem wierzchowiec szuka ucieczki. Przed bolesnym “imadłem” może uciec tylko unosząc w górę przednią część ciała. Koń, u którego opuszczona głowa i szyja jest efektem prężenia grzbietu, prężenie zaś jest efektem zaangażowania zadu, nie będzie stawał dęba, gdyż jeździec nie używa bolesnego nacisku na pysk i szyję. Koń, który rozumie pracę mięśni brzucha jeźdźca i pracę postawą ciała nad regulacją tempa chodów, nie będzie stawał dęba, ponieważ wodze i wędzidło nie pełną wówczas roli hamulca. Koń, który sam i ze zrozumieniem wykonuje polecenia przekazywane “rozmawiającą” łydką jeźdźca, nie będzie stawał dęba, gdyż żaden nacisk, ucisk czy bolesny impuls nie jest potrzebny do zmuszania go do ruchu w przód. Zakładanie zwierzęciu gogue przez jeźdźca, to jak przyznanie się do tego, że nie umie on pracować z koniem bez zadawania mu bólu. Przyznanie się do braku wiedzy i umiejętności takiej pracy z wierzchowcem, która nie sprowokuje u niego potrzeby “wspinania się”.

Gogue często nazywany jest ulepszoną wersją czambonu. Oba te patenty oraz ich konfiguracje z wypinaczami i wodzami wymyślono po to, by uzyskać siłowy nacisk na końską potylicę.





Oto informacje jakie znalazłam na temat tych patentów w internecie: 
1) “Czambon pomaga koniom w kształtowaniu mięśni grzbietu”. 
2) “Czambon stały pozwala na pracę na tzw. niskiej ramie, zachęca do wejścia na wędzidło jednocześnie aktywując mięśnie grzbietu. Czambon gumowy, nazywany najczęściej "gumami" służy do łatwego i szybkiego wprowadzenia konia na wędzidło i ustawienia głowy w zganaszowaniu”. 
3) “Idea działania czambonu jest taka, by wskazać koniowi właściwą drogę - w dół. W momencie kiedy koń zadziera głowę guma działa przez kółka wędzidła i potylicę wstecz i w dół, co ma pokazać koniowi, że taka pozycja głowy (zadarta) jest niewygodna = niepożądana. Działanie czambonu powinno być zawsze poparte działaniem ręki”. 
4) “Ja w zasadzie nie jeżdżę z czambonem a tylko praca na lonży. efekty jak dla mnie są super, bo dzięki temu że koń nie wiesza się na wędzidle prawidłowo pracuje mięśniami szyi / grzbietu.

Te przykładowe cytaty odzwierciedlają ogólny stan informacji na temat użycia czambonu i jego pochodnych. Ulżyło mi, gdy znalazłam wypowiedź i blogowy post, w którym zaznaczono, iż konieczne jest zaangażowanie końskiego zadu przy pracy na patentach uciskających potylicę wierzchowca:

5)“Czambon świetnie uczy konia rozluźniania się (tylko koń rozluźniony jest w stanie opuścić głowę). Poza tym koń przy pracy na czambonie uwypukla grzbiet i angażuje do pracy jego mięśnie (jeśli pilnowane jest, aby szedł energicznie i od zadu)”.



Wszystkie te “cudowne” efekty, które przynosi praca na czambonie są fikcją i bzdurą. Patenty uciskające potylice konia wymyślono po to, by po chamsku i na siłę ściągnąć końską głowę w dół. A ściągnięcie głowy i szyi zwierzęcia na dół w żaden sposób nie wpływa na “kształtowanie mięśni grzbietu”, nie “zachęca do wejścia na wędzidło”, nie “aktywuje mięśni grzbietu”. Nie wpływa na prawidłową pracę mięśni szyi i uwypuklenie grzbietu.

Prawidłowe opuszczenie przez konia szyi i głowy, prawidłowe ustawienie jej w zganaszowaniu jest i ma być końcowym efektem zaangażowania do wydajnej pracy zadnich kończyn wierzchowca. Jest i ma być efektem rozciągania, “aktywacji” i “kształtowania” mięśni grzbietu. Jest i ma być efektem “uwypuklenia” i prężenia grzbietu w “koci”, efektem prawidłowej pracy i rozluźnienia mięśni szyi. Przy prawidłowej pracy od zadu, przy wyprężonym i uwypuklonym grzbiecie, przy rozluźnionych mięśniach szyi, żaden siłowy nacisk nie musi koniowi “wskazywać właściwej drogi - w dół”, nie musi “pokazywać, że zadarta pozycja głowy jest niewygodna, niepożądana” i żaden siłowy nacisk nie musi zachęcać wierzchowca do “wejścia na wędzidło”.

Czy zadaliście sobie kiedyś pytanie: dlaczego pracujący pod jeźdźcem wierzchowiec zadziera głowę i szyję, dlaczego “nie chce” jej opuścić?” Przyczyną jest przyjęta zła postawa ciała, zła do niesienia ciężaru na “plecach” i wykonywania zadań pod jego “dyktando”.


Żeby zrozumieć na czym polega owa zła postawa wierzchowca, przyda wam się wykonanie pewnego ćwiczenia. Pochylcie się i oprzyjcie ręce np. o taboret, przyjmując w ten sposób pozycję czworonoga. Żeby uzyskać jak największe podobieństwo do pozycji wierzchowca, stańcie na palcach stóp. Nie wymagam już oparcia na palcach dłoni, bo byłoby to dość bolesne. Potem odsuńcie całe nogi, poczynając od bioder, mocno do tyłu.


Jaki będzie efekt takiej zmiany w ustawieniu? Poczujecie jak plecy robią się wam wklęsłe, jak głowa “podąża” w górę, a ręce zostają nadmiernie obciążone. Każdy ciężar, który znalazłby się na waszych plecach, na przykład małe i lekkie dziecko, będzie potęgował uczucie “przeginania” pleców w dół i uczucie dyskomfortu. Oczywiście, będąc w tej pozycji można opuścić głowę w dół ale sprawdźcie, czy w jakikolwiek sposób wpłynie to na poprawę pozycji waszego grzbietu i zainicjuje rozciąganie mięśni pleców.


Zobaczmy teraz tak samo uproszczony schemat układu kości konia. Dla lepszego porównania zwierzę jest mniej więcej wielkości człowieka.





Zmianę w układzie ustawienia tylnych nóg, którą tak łatwo zauważyć u człowieka, u konia dostrzec jest dużo trudniej. Dla niewprawnego obserwatora jest to praktycznie niewidoczne. Jednak zwierzę które dosiadacie, w inny wymowny sposób informuje was o sytuacji jak “rozgrywa się” w zadniej części wierzchowca.


Zmiany w ustawieniu grzbietu, które zachodzą po “odstawieniu” w tył tylnych kończyn, są takie same u konia jak u pochylonego człowieka. Plecy stają się wklęśnięte, głowa zadarta, ciężar ciała jest przerzucony na przód ciała i przednie kończyny. I właśnie o tym wszystkim informuje was zadarta szyja i głowa konia. Jeżeli w jakiś sposób ściągnięcie głowę i szyje konia w dół, nie zmienicie złego ustawienia jego ciała, za to pozbawicie się pewnej formy końskiego przekazu. Zmuszone do obniżenia głowy i szyi zwierzę znajdzie jednak inną formę dla przekazania tych informacji. Wiszenie na wodzach, przeganaszowanie, maksymalne “opadnięcie” głowy w dół i opór przy próbach jej podniesienia, pędzenie, opór wobec prób zatrzymania i zwolnienia tempa, wyrywanie wodzy, niechęć do energicznego chodu, to wszystko są formy przekazu “zastępujące” zadartą szyję. Zamiast zgłębić wiedzę na temat pracy z zadem konia, jeźdźcy próbują zablokować zwierzęciu również te inne formy przekazu. Zamiast odjąć siłę nacisku z mordy i potylicy, dodają ją przy pomocy różnych wynalazków działających na zasadzie bloczka.

Te wynalazki to czarna wodza i 


wodze Thiedemanna inaczej Kohlera.


Wodze Kohlera też nie są znanym mi patentem. Takie znalazłam tego opisy:
1) “Łagodniejszą formą czarnej wodzy jest wodza Kohlera, która nie działa dopóki koń nie zacznie się wyrywać i szarpać. Wtedy jej działanie jest podobne do działania czarnej wodzy. Niestety odradzam jej używanie, gdyż trudno jest określić kiedy tak naprawdę działa.”
2) ”Stosowałam i już nie stosuję. Standardowa czarna wodza daje szersze pole manewru. To jest coś pomiędzy martwym wytokiem a czarną wodzą. Różnica polega na tym, że masz możliwość stopniowej regulacji długości i nie masz w ręku dwóch wodzy. Ma to swoje wady i zalety”.

A czegóż dowiadujemy się w internecie na temat czarnej wodzy:
1) “Podstawowym celem jej stosowania jest zachęcenie konia do obniżania głowy, a tym samym uwypuklania grzbietu”.
2) ”Przykładowo: koniom, które mają problem z baskilowaniem i skaczą z odwrotnym grzbietem, można poprzez użycie czarnej wodzy, pokazać drogę do opuszczania głowy i właściwego wygięcia kręgosłupa podczas skoku, ćwicząc na niewysokich przeszkodach. Oczywiście ten sam efekt da się osiągnąć innymi sposobami – na przykład dobrze wypiętym martwym wytokiem”.
“Zachęcenie konia”? Pokazanie drogi do opuszczenia głowy? Przez podwojenie siły swoich rąk?
A brak wpływu na mięśnie grzbietu i wygięcie w górę kręgosłupa, ściągniętej na siłę w dół głowy i szyi konia, już opisałam. Praca z koniem na przeszkodach nie podlega żadnym innym zasadom.

Chcę jednak skupić się na innym problemie przy okazji omawiania czarnej wodzy. Muszę wam zwrócić uwagę na brak możliwości zmiany pozycji szyi przez konia, podczas użycia czarnej wodzy i omówionych wcześniej patentów. Najpierw cytaty:
1) “W chwili, gdy koń podnosi głowę do góry – działamy patentem, mocniej napinając dodatkową wodzę. W momencie, w którym poddaje się i obniża głowę, od razu powinniśmy odpuścić i rozluźnić nacisk. Nie ma sensu nadal działać wodzą pomocniczą, gdy zwierzę pozytywnie zareagowało na nasze polecenie. Koń musi wiedzieć, kiedy robi coś dobrze, a kiedy źle.”
2) ”Na gogue przy próbie podniesienia głowy kontakt po prostu robi się mocniejszy (mocniejszy jest nacisk na potylicę), ale nie ma podnoszenia kącików pyska do góry”.
3) “Idea działania czambonu jest taka, by wskazać koniowi właściwą drogę - w dół. W momencie kiedy koń zadziera głowę guma działa przez kółka wędzidła i potylicę wstecz i w dół, co ma pokazać koniowi, że taka pozycja głowy (zadarta) jest niewygodna = niepożądana”.
Zwolennicy czarnej wodzy i pozostałych patentów zakładają, że każde podniesienie szyi i głowy w górę przez konia jest absolutnym złem. Bardzo błędne założenie. Szczególnie przy pracy z młodym wierzchowcem. Człowiek, w porównaniu z koniem, ma bardzo krótka szyję. Ale utrzymanie, nawet tak krótkiej szyi, w pozycji opuszczonej przez dłuższy czas, wiąże się z bólem u jej nasady. Najlepiej wiedzą o tym ludzie, którzy dużo czasu spędzają przed komputerem. Lekkie opuszczenie głowy, na krótką metę, jest pozycją wygodną do pisania na klawiaturze. Jednak bez zmiany pozycji szyi, bez możliwości podniesienia głowy, a wręcz odchylenia do tyłu, by dać chwilę “odpocząć” mięśniom trzymającym opuszczoną głowę, praca stałaby się torturą.
Nieśliście kiedyś na plecach worek z ciężką zawartością? Takie 50 kg ziemniaków zarzuconych przez ramię na plecy? Przypomnijcie sobie albo wyobraźcie postawę jaką przyjmie wasze ciało, żeby w miarę swobodnie nieść ów pakunek. Noszenie w takiej pozycji ciężaru przez godzinę, bez możliwości chwilowego “odgięcia” pleców i szyi dla odpoczynku mięśni będzie torturą.
Założenie, że ciało konia i jego mięśnie podlegają innym prawom biomechaniki jest arogancją człowieka.



W przypadku konia musicie wziąć pod uwagę jeszcze fakt, że jego szyja jest dużo dłuższa od waszej. Mięśnie, które muszą utrzymać ją w opuszczonej pozycji powinny być niezmiernie silne, by owa pozycja była wygodną dla pracującego zwierzęcia. Wbrew założeniom wielu ludzi, mięśnie dźwigające szyję wierzchowca nie są z natury tak silne i przygotowane do tej pracy, by bez problemów ją wykonać. Nie są, bo niesienie przez dłuższy czas opuszczonej szyi i głowy nie jest dla zwierzęcia naturalne.
Mięśnie szyi konia wymagające wzmocnienia znajdują się u jej nasady, tuż przy kłębie zwierzęcia.


To miejsce na szyi zwierzęcia można porównać do dłoni trzymającej bat do lonżowania. Wielu z was lonżuje na pewno konie, więc wiecie, że bez chociaż chwilowego podniesienia bata w górę albo obniżenia go i oparcia o podłoże, dłuższe trzymanie go w jednej pozycji jest nie do wykonania, bo przysparza bólu. Najtrudniej utrzymać bat właśnie w pozycji: w przód i lekko obniżony.


Wierzchowiec będzie dawał odpocząć mięśniom szyi podnosząc ją lekko w górę, gdy “zabroni” mu się tego przyjmuje drugą pozycję dającą wytchnienie mięśniom-oprze się na wodzach, bo o podłoże nie jest w stanie.

Trzymanie bata jest uciążliwe mimo, że na jego końcu wisi niezbyt ciężki sznur. A wyobraźcie sobie sytuację, gdy zamiast sznura podczepiony będzie niemały ciężar. Problem z utrzymaniem bata w jednej pozycji znacznie wzrośnie, w związku z tym człowiek będzie szukał coraz więcej okazji do zmiany pozycji trzymanego przedmiotu.


W przypadku szyi konia i miejsca na niej, które dźwiga ciężar, sytuacja jest bardziej skomplikowana. Można ją porównać do trzymania ciężaru na kilku batach naraz.



Kolejny cytat, do którego chciałabym się odnieść:
“Gogue ogranicza konia ze wszystkich stron.. "ciągnie" w dół i do "tyłu", jest tak jakby kolejną fazą po chambonie. Bo koń jest już nauczony trzymać nisko głowę, ale teraz przyciąga mu głowę do piersi.. czyli do właściwej pozycji.. czyli głowa w pionie.”
Czytając takie “mądrości” na myśl przychodzi mi imadło. Te wszystkie patenty, które mają “pomóc” w ustawieniu głowy konia przypominają mi jego działanie.

Wyższe ustawienie szyi konia, taka “łabędzia szyja” jest również efektem zaangażowania i podstawienia tylnych nóg zwierzęcia. Jest efektem skrócenia ciała zwierzęcia, efektem mocnego prężenia grzbietu i odciążenia przodu ciała wierzchowca na rzecz jego tyłu.

Wróćmy do ćwiczenia z początku postu.


Tym razem nogi przestawcie do przodu, jak najmocniej pod swój brzuch. Jaki będzie efekt tego ruchu? Plecy wam się uwypuklą, ciężar, który czuliście na opartych rękach będą teraz “niosły” wasze nogi, a głowa “opadnie” w dół. Żeby móc patrzeć przed siebie, a nie na podłogę podniesiecie trochę głowę w górę, broda przesunie się do przodu i będziecie mogli patrzeć w przód. Patrzeć trochę tak, jakby znad okularów.   




     
U koni po “podstawieniu” pod kłodę tylnych nóg wszystko “zadziała” tak samo.


A im mocniej podstawiony zad, tym mocniej wierzchowiec musi podnieć głowę, przy “opadającej” szyi, by móc ją “nieść” “przed sobą”, by móc patrzeć “przed siebie”. I stąd się “bierze” “łabędzia szyja” konia, a nie z przyciągania głowy do piersi.

Patentów, które siłą działają na końską potylicę, szczękę i nos, po to by “pomóc” ustawić głowę i szyję zwierzęcia jest znacznie więcej.
Hybrydy łączące kilka podstawowych patentów na raz, których nazwy nigdzie nie znalazłam.



Bloczek, na którego działaniu oparte jest działanie czarnej wodzy, wykorzystano także w ogłowiu bezwędzidłowym Dr Cooc’a.


Bloczek to maszyna prosta. Ci, którzy nie przespali lekcji fizyki, na których były omawiane maszyny proste, wiedzą, że jest nią również dźwignia. “Pomysłowi” jeźdźcy nie omieszkali również jej wykorzystać, by pomóc sobie w siłowym uginaniu na różne sposoby głowy i szyi konia. Dźwignia wykorzystywana jest w wielokrążkach,



w wędzidłach, których nazwy nie znam i




w hackamore.

 




Moim zdaniem używanie patentów, których działanie oparte jest na siłowym nacisku na głowę i szczękę konia, obnaża brak wiedzy i umiejętności jeźdźca w pracy z wierzchowcem.






Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...