środa, 28 września 2016

TEMPO W KŁUSIE I GALOPIE


Przeczytaj: 
Tempo w stępie

Kłus jest chodem, w którym bardzo często wlokący się wcześniej wierzchowiec, zaczyna pędzić. Pędząc, w ogóle nie reagując na „sygnały” opiekuna, którymi próbuje wymusić on na podopiecznym zwolnienie tempa. Koń ostatecznie zareaguje, i owszem, ale na nakaz przejścia do stępa. Zmiana tempa w kłusie to w wielu przypadkach zadanie nie do wykonania. Taki stan rzeczy uwidacznia się jeszcze mocniej podczas ćwiczeń na drążkach, podczas najazdu na przeszkody i podczas wyjazdu w teren. W takich wyprawach po kilka par (koń-jeździec) wierzchowce „słuchają” na wzajem swojego tempa albo prześcigają się w narzucaniu tempa. Nie ma oczywiście reguły. Widywałam bezowocne wysiłki jeźdźca próbującego namówić do przyśpieszenia klacz wlokącą się w kłusie tak samo jak w stępie. Jednak taki efekt „pracy” zwierzę fundowało na placu ćwiczeń- jadąc w teren, klacz już pędziła. Problemy z namówieniem do energicznego kłusa pojawiają się również i natychmiast przy trudniejszych ujeżdżeniowych ćwiczeniach jakimi są chody boczne. Pędzący przed chwilą koń nagle „gaśnie”.




W galopie sytuacja wygląda podobnie jak w kłusie: jeden koń pędzi innego trzeba pchać. W obu przypadkach o kontrolowanej regulacji tempa, jakim galopuje koń, nie ma co marzyć. Przy próbach wyregulowania tempa sygnały, które wysyła wierzchowiec, brzmią: „albo będę pędził w galopie albo przechodzę do kłusa”. W przypadku konia „do pchania” sygnały brzmią : „mam galopować, to mnie pchaj. Robisz to zbyt słabo, pchaj mocniej.” Dodatkowo, pędzącego w galopie wierzchowca trudno zmusić nawet do przejścia do niższego chodu. Zaś koń, który wymaga pchania w galopie, często samowolnie przechodzi do kłusa i ciężko namówić go do zagalopowania.

Zanim rozwinę temat tego postu na chwilę muszę wrócić do tematu tempa w stępie i „zająć się” koniem pędzącym w stępie. Praca z takim wierzchowcem, nad zwolnieniem tempa, za pomocą samych wodzy skutkuje tym, że zwierzę zaczyna caplować. Czyli zaczyna ono podkłusowywać bardzo drobnymi kroczkami. Przy tym, albo zadziera głowę w górę i otwartym z bólu pyskiem walczy z silnymi rękami jeźdźca, albo ucieka od bólu „chowając się za wędzidło”. Konfiguracja sygnałów zwalniających, o których pisałam w poprzednim poście, z pukającymi łydami, może również nie przynieść pożądanego efektu. Problemem pracującej pary, „blokującym” dojście do porozumienia w sprawie zwolnienia tempa, są owe drobne kroczki stawiane przez podopiecznego.

W każdym chodzie, oprócz pracy nad „wyregulowaniem” tempa w jakim ma zwierzę pracować, można również „określić” podopiecznemu rytm w jakim ma stawiać kroki oraz ich długość. Od razu muszę zaznaczyć, że jeździec powinien pracować nad długością i rytmem kroków stawianych kończynami zadnimi. To ich praca warunkuje sposób w jaki zwierzę będzie stawiało kroki przednimi nogami. „Bawiąc” się w ćwiczenie: „wolniej – szybciej”, które opisałam w poprzednim poście, jeździec prowokuje wierzchowca do wydłużania kroku podczas „rozpędzania” i skracania kroku podczas „zwalniania” tempa. Dzięki pracy łydek sugerujących zwierzęciu utrzymanie równego rytmu, stawiania kroków, skracanie ich wiąże się z wyższym, bardziej energicznym podnoszeniem nóg. Wyobrażanie sobie „procesu rozpędzania i zwalniania” przez pryzmat długości kroków i ich rytmu, pomaga w namówieniu zwierzęcia do właściwej pracy. Ciało człowieka „zachowuje się” tak, jak podpowiada mu wyobraźnia. Jeżeli jeździec wyobrazi sobie długi, posuwisty albo krótki i „radosny” krok podopiecznego, to podświadomie nie pozwoli koniowi rozhuśtać swoich bioder inaczej, niż w sposób jaki wynikałby z takiego kroku.

Przy caplującym i pędzącym w stępie koniu, ćwiczenie: „wolniej -szybciej”, zaczynamy od namówienia podopiecznego do zwolnienia tempa. Jednak w tym przypadku nie można tego zrobić poprzez wyegzekwowanie skrócenia kroku. On już jest bardzo, bardzo krótki. Do zwalniającej pracy ciałem, do angażującej koński zad pracy łydkami należy dodać pracę „namawiającą” konia do wydłużenia kroku i stawiania ich spokojnie i posuwiście. Człowiek na końskim grzbiecie powinien podążać biodrami za ruchem zwierzęcia. Nie może to jednak być podążanie bezmyślne i bezwolne. Ciało jeźdźca powinno wysyłać zwierzęciu informację: „”pójdę” za tobą ale warunek jest taki, że ja określę w jaki sposób wspólnie będziemy się poruszać. To ja określę jak długimi krokami wspólnie pomaszerujemy i w jakim rytmie będziesz je stawiał”.

Kroki pędzących w kłusie koni zazwyczaj są również krótkie i „płaskie”. Zwierzęta szybko „przebierają” nogami i nie wysilają swoich stawów do energicznego i wydajnego zginania. Pędzące konie zwyczajnie szurają nogami po podłożu. Jeździec musi więc wysłać informację: „proszę zwolnij, ale wydłuż krok i stawiaj nogi w wolniejszym rytmie. Najpierw trzeba wydłużyć „szurający” krok, by móc go potem skrócić, równocześnie „podnosząc”. Podczas kłusa jeździec najczęściej anglezuje, nie ma więc do dyspozycji „narzędzia” do regulowania długości i rytmu kroków, jakim są „huśtające się” w siodle biodra. Jednak te biodra unoszą się w górę i „opadają” na siodło. Czas, w jakim przemierzają nasze „biodra” odległość od siodła do niezbyt odległego punktu nad nim, a później drogę powrotną, jest dla zwierzęcia źródłem informacji o tym, jak długie ma stawiać kroki i w jakim rytmie. Uprzedzając głosy krytyki i sprzeciwu od razu piszę, że owszem, jeździec podąża, jak w stępie, za ruchem konia, jeździec wykorzystuje „podrzucający” ruch końskiego grzbietu do podniesienia się w siodle, ale znowu, jak podczas stępa, nie musi robić tego bezmyślnie i bezwolnie. Świadome, kontrolowane i wydłużające czas „opadania” przysiadanie w siodło, „namawia” podopiecznego do wydłużenia kroku. Nie można tego pomylić z wydłużaniem długości odległości jaką przebywają biodra jeźdźca. Chcąc wydłużyć koński krok nie powinniście „wyskakiwać” wyżej nad siodło. Anglezując, odległość podnoszenia bioder należy minimalizować i nauczyć się „przemierzać” ją w różnym czasie.

Reasumując: do zwolnienia tempa w kłusie potrzebna jest konfiguracja sygnałów „zwalniających”, które przekazuje ciało jeźdźca, sygnałów angażujących do pracy zadnie nogi konia, których przekaźnikami są pracujące łydki jeźdźca. Do pomocy macie „szarpnięcia” wodzami przypominające klepnięcia wędzidłem w pierś konia plus rytm waszego anglezowania, albo rytm „huśtających się” bioder podczas kłusa ćwiczebnego. A jak pracować gdy wierzchowiec „wlecze się” w kłusie? Tutaj odeślę was do postu: „Koń samo-niosący”.

Nie zapominajcie jednak, że każdy koń reaguje nieco inaczej na poczynania jeźdźca w siodle, na niemożność poradzenia sobie z narzuconymi zadaniami, na brak równowagi, na ból wynikający ze złego ustawienia ciała. Nie próbuję napisać tu przepisu na pracę z koniem. Na pewnych przykładach i opisach ćwiczeń wskazuję wam, jakie jeździec ma „narzędzia” pracy do dyspozycji i jakie przesyłają one informacje w zależności od tego, jak się je ze sobą połączy i skonfiguruje.




Galop to najtrudniejszy chód do pracy nad tempem i rytmem ruchu. W galopie, z jeźdźcem na grzbiecie, wierzchowiec czuje się najmniej pewnie. A jeździec czesto ma poczucie pewności tylko wówczas, gdy się dobrze czegoś trzyma albo, gdy z niewiarygodnym wysiłkiem wciskających się w siodło bioder i rąk trzymających końską mordę, uda się mu ograniczyć energiczny i wydajny ruch galopu. Galop powinien być radosnym, wyraźnie podskakującym ruchem. Pomyślcie o dziecku radośnie podskakującym, gdy przy tym ruchu wysoko „podrzuca” kolana. Widzieliście kiedyś wolny ale radosny galop? Konie albo „zasuwają” niekontrolowanym, szybkim tempem albo powłóczą tylnymi nogami, sprawiając wrażenie zwierząt pozbawionych jakiejkolwiek energii. Tylne nogi konia w galopie, bardzo często, sprawiają wrażenie jakby były stawiane w rytm kłusa, mimo galopujących przednich nóg. Bo momentami tak zwierzę nimi pracuje. I znowu, w obu przypadkach, konie stawiają krótkie, szurające o podłoże kroczki, tylko „przebierają” nimi w różnym tempie. Podkłusowywanie przez konia podczas galopu tylnymi nogami, jest efektem tego (między innymi), że krótkiego i płaskiego kroku w galopie, nie jest on w stanie zrobić tak wolno jak oczekuje tego opiekun.

Ćwiczenia z regulowaniem tempa, długości, rytmu i „wysokości” kroków konia podczas stępa i kłusa, pomagają równocześnie pracować nad zaangażowaniem do pracy zadnich kończyn konia, nad wzmocnieniem mięśni zadu, nad odciążeniem przeciążonego przodu ciała i nad prawidłowym rozłożeniem jego ciężaru. Moim skromnym zdaniem, bez umiejętności pracy z koniem nad zmianą tempa i rytmu w stepie i kłusie, bez umiejętności pracy nad równowagą zwierzęcia w stępie i kłusie, niczego nie uda się zmienić na lepsze podczas galopów. Bez bardzo dobrego „opanowania” ćwiczeń, które opisałam w tych dwóch postach, nie „namówicie” wierzchowca na płynny i energiczny ruch w galopie pod wasze „dyktando”. Sygnały i ich konfiguracje, w jakich należy pracować nad tempem, opisane przy stępie i kłusie, nie przyniosą efektu w galopie, gdy nie będziecie umieli „namówić” konia na odciążenie przodu ciała. Nie przyniosą efektu, gdy koń nie zostanie przygotowany fizycznie do zmian w galopie i nie wzmocni mięśni zadu podczas pracy w niższych chodach. Konie najbardziej „boją się” braku równowagi własnego ciała właśnie podczas galopów. Próby wydłużenia kroku, przy braku równowagi, spotęgują u konia ów strach i „zaowocują” bardziej wyraźnym oparciem się konia na rekach jeźdźca oraz spięciem mięśni ciała i stawów nóg, Zwierzę nie będzie w stanie niczego zmienić w galopie, bez zrozumienia sygnałów podczas pracy w stępie i kłusie, „proszących” o odciążenie i rozluźnienie przodu ciała.

Wszystko to jest ciężką i żmudną pracą z wierzchowcem. Na dodatek, przy takiej pracy zwierzęta zaczną więcej do was „mówić”, a wy zaczniecie „słyszeć” więcej informacji wysyłanych przez podopiecznego. Pojawiają się kolejne problemy z dogadaniem się co do wspólnego sposobu pracy. Żeby je rozwiązać, trzeba będzie sięgnąć po większą wiedzę. Nie wszystkim odpowiada jeździectwo wiążące się z nieustanną pracą i zdobywaniem wiedzy. Dla niektórych jeźdźców podstawa jeździectwa to wyprawa w teren na podopiecznym. Ja to całkowicie rozumiem. Jednak pomyślcie jak dużo przyjemniejsza byłaby ona, gdybyście potrafili bez problemu regulować tempo jazdy podczas samotnej wyprawy, jak i podczas wyprawy z innymi jeździeckimi parami. Gdybyście potrafili namówić konia do zwolnienia tempa, gdy inne konie popędziłyby gdzieś przed siebie. Gdybyście potrafili „namówić” konia na utrzymanie spokojnego równego tempa, gdy inne konie zaczęłyby się ścigać albo zanadto oddaliły się od was. Gdybyście potrafili płynnie i spokojnie galopować przy koniach, które zasuwają niekontrolowanym kłusem. Albo wydajnie kłusować przy galopujących koniach. Pomyślcie, ile problemu stwarza wierzchowiec przed wami, który galopuje, kłusuje czy idzie stępem wolniej niż wasz podopieczny- albo zbyt szybko. Pomyślcie, jak to mogłoby być, gdyby taka sytuacja przestała być dla was problemem. I....jaką przyjemność sprawiałaby koniowi jazda pod człowiekiem, którego sygnały pozbawione siły, byłyby dla niego zrozumiałe, a jego sprawność fizyczna pozwalałaby na prawidłowe i bezproblemowe ich wykonanie.


Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...