sobota, 30 grudnia 2017

PROWADZENIE KONIA – POZYCJA JEŹDŹCA I KONIA WZGLĘDEM SIEBIE


Trochę mnie denerwuje określenie „jeździectwo naturalne”. Nie przyglądałam się naturalnemu jeździectwu na tyle blisko, żeby polemizować z tą ideą jako całością, ale w paru postach odniosłam się do niektórych naturalnych metod pracy. Jednak nie lubię przede wszystkim tej nazwy. Wydaje mi się, że określanie pracy z koniem jako coś „naturalnego” jest próbą wmówienia sobie i innym, że wykorzystywanie wierzchowca przez człowieka może mieć coś wspólnego z jego naturą. W ramach owego „naturalnego jeździectwa” ludzie próbują przenieść, w stosunku 1:1, zasady panujące w stadzie końskim na układ w stadzie: człowiek – koń. Muszę was zmartwić - to są zupełnie różne stada.

Przede wszystkim w naturalnym stadzie koń nie pracuje. Dla dzikiego konia nie istnieje coś takiego jak praca. Dziki koń nikogo nie musi wozić, niczego nie musi ciągnąć. Dzikiemu koniowi nikt nie narzuca chodu w jakim ma się poruszać a trasę, którą podąża, wybiera sam. W razie konieczności ucieczki, instynktownie podąża w galopie za klaczą przewodnią i stadem. Nie zostaje zmuszony do tego jakimiś poleceniami. Nie jest wcześniej też zmuszany do nauczenia się tych poleceń. W naturze konie muszą nauczyć się i zrozumieć, gdzie jest ich miejsce w hierarchii i kto rządzi w stadzie. Abstrakcją dla dzikiego konia jest konieczność zrozumienia, że szarpanie, uciskanie, odczuwany ból i tym podobne bodźce, są informacją i poleceniem. Abstrakcją jest konieczność „papugowania” po kimś ruchów i konieczność chodzenia z niskim ustawieniem głowy i szyi. Abstrakcją dla dzikiego konia jest coś takiego, jak polecenie wydane przez agresora siedzącego na grzbiecie. Abstrakcją jest wymóg kojarzenia jakiegoś sygnału z koniecznością wykonania danego ruchu.

Uważam, że nie można przekładać układów w stadzie końskim jeden do jednego na układ z człowiekiem. W układzie z nami koń powinien być partnerem, co prawie wszyscy „koniarze” deklarują. Jednak w rzeczywistości jeźdźcy „produkują” tysiące poddańczo uległych końskich wyrobników. Koń ma się bać, słuchać, tyrać, dawać radę bez względu na swoje odczucia i uczucia.

Dla przykładu wspomnę ponownie o słynnym ćwiczeniu join up. Podczas tego ćwiczenia ma nastąpić pojednanie, ma się stworzyć więź między koniem a człowiekiem, a zwierzę ma dodatkowo nauczyć się posłuszeństwa. Pojednanie? Więź? Stworzone poprzez ukaranie za nic? Przez takie postępowanie można jedynie uzyskać poddańcze zachowanie, uległość i strach. W dzikim stadzie klacz karci źrebaka odganiając go od stada. Karci i odgania stworzenie, z którym jest już emocjonalnie związana. Karci za konkretne przewinienie. Klacz nie buduje w ten sposób więzi ze swoim dzieckiem. Skąd pomysł, że karząc za nic zwierzę i odganiając je od siebie, stworzy się z nim więź. Do mnie ta metoda nie przemawia.

Muszę jednak przyznać, iż dzięki osobom, które poświęciły czas i poobserwowały dzikie konie, ludzie lepiej poznali język jakim się te zwierzęta porozumiewają. Dzięki temu wiem, że wiele koni, szczególnie młodych, traktuje pracę na lonży jak odganianie i karcenie. Konie uczone pracy na lonży, czasami wręcz książkowo okazują uległość i skruchę. Chcąc, żeby taki młody koń był partnerem dla jeźdźca, muszę „wytłumaczyć” mu cel pracy na lonży. Muszę zachęcić do nie okazywania uległości oraz skruchy i zastąpienia ich umiejętnością skupiania się na pracy i opiekunie. Muszę pokazać młodemu zwierzęciu, że zamiast skruchy i służalczości oczekuję uczenia się naszego wspólnego języka. Języka, który obowiązuje w stadzie człowiek – koń.

Tematem tego postu jest prowadzenie konia. Dlaczego więc taki wstęp? Przeczytałam niedawno post na ten sam temat, w którym wnioski oparte są na zachowaniu koni w stadzie. W poście tym autorka dowodzi, że prowadzenie konia „ramię w ramię” jest nieprawidłowe. Podobno człowiek idący na wysokości łopatki konia oddaje kontrolę koniowi. W naturze taką pozycję przyjmują uległe osobniki, stojące niżej w hierarchii. Być może tak jest w naturze, w końskim stadzie. Przede wszystkim autorka postu powinna doprecyzować, którą częścią ciała uległy osobnik ustawia się na wysokości łopatki konia dominującego. Jeżeli ustawia się swoją łopatka na wysokości łopatki to mamy problem do rozwiązania, ponieważ oba osobniki są na wysokości łopatki. Jak teraz tą zależność przy wspólnym ustawieniu przełożyć na człowieka, skoro tenże podąża na dwóch kończynach. Jeżeli mamy być jednostką dominującą, to koń powinien iść na wysokości naszej łopatki. Mając więc konia ustawionego łopatką na wysokości naszego ramienia, a tym samym naszej łopatki, możemy być dominującym przewodnikiem w tej parze. Mało tego, mając konia ustawionego łopatką na wysokości naszego ramienia, mamy dużo większe możliwości do budowania swojej dominującej pozycji. Człowiek panuje nad koniem i staje się osobnikiem dominującym, gdy określa tempo i rytm ruchu konia. Jakimi pomocami możemy działać i jak możemy przekazywać prośby o wyregulowanie tempa, jeżeli wleczemy wierzchowca za sobą? Żadnymi. Koń idący łopatką na wysokości naszego ramienia może być przez nas poproszony o zwolnienie tempa, gdy przyspiesza i poproszony o zwiększenie go, gdy próbuje się wlec swoim tempem. Mamy do dyspozycji wodze, uwiąz i nasze ciało nadające tempo, jako pomoce zwalniające. Bacik w naszej ręce, jako jej przedłużenie, może bez problemu poprosić konia o przyspieszenie. Bacikiem sięgamy do tyłu tak, by dotknąć końskiego boku.

Według autorki postu, największą kontrolę nad zwierzęciem mamy idąc przed koniem, ponieważ taką pozycję przyjmuje klacz ze źrebakiem. Problem polega na tym, że pole widzenia koni jest diametralnie różne od pola widzenia ludzi. Klacz widzi swojego źrebaka, który podąża na wysokości jej biodra, człowiek niestety nie obejmuje wzrokiem konia idącego za jego ramieniem. Jakim więc cudem jeździec może mieć kontrolę nad swoim podopiecznym, nie widząc go. Poza tym, jak już pisałam wcześniej, koń ma być naszym partnerem. Owszem, człowiek powinien dominować nad koniem w ramach tego partnerstwa, ale właśnie ta dominacja zobowiązuje do opiekowania się zwierzęciem, do „wysłuchania” go, zobowiązuje do brania pod uwagę jego potrzeb, zobowiązuje do rozwiązywania jego problemów. Żeby być dla wierzchowca takim dominującym partnerem musimy go obserwować, musimy go mieć tuż przy sobie, a nie za plecami.


W cytowanym poście przeczytałam również, że prowadząc konia na wysokości jego łopatki mogę być pewna, że zwierzę będzie mnie wyprzedzało, aż w końcu się wyrwie i ucieknie. Dla konia, który zamierza się tak zachować, żaden sposób prowadzenia nie jest przeszkodą. Zza pleców opiekuna wierzchowiec bez problemu może przyspieszyć, wyrwać się i uciec.




Często obserwuję konie idące za plecami człowieka. Zazwyczaj wyglądają, jakby szły na przysłowiowe ścięcie. Nie ma w nich „życia”, energii ani radości. Namówienie takiego wierzchowca do zwiększenia tempa graniczy nieraz z cudem – zresztą jak to niby zrobić? Ciągnąć go za pysk albo głowę?


***
Powiązane posty:

Mur między nami                 









niedziela, 10 grudnia 2017

JEŹDZIECKIE FORA DYSKUSYJNE



Swoją jeździecką przygodę zaczynałam w szkółce jeździeckiej jak pewnie wielu z was. Zaczęłam jeździć latem, przy pięknej słonecznej pogodzie, z której najintensywniej korzystał nasz instruktor. Rozparty na wygodnym krzesełku przysypiał i przesypiał każdą godzinę swojej pracy. Na jego usprawiedliwienie powiem, że sen miał lekki, bo zrywał się w panice, gdy któryś ze szkółkowych koni wywodził jakiegoś delikwenta w bardzo niewłaściwym kierunku. Aktywność instruktora była jednak krótka. Po powrocie konia na plac znowu zapadał on w czujną drzemkę. Podstaw jazdy konnej uczyły nas na lonży nastoletnie dziewczynki, które pracowały w stajni w zamian za możliwość jazdy na koniu.

Nie wiem jak prowadził ów instruktor jazdy w zimne jesienne dni, bo odszedł ze szkółki zanim jesień nastała. Na zwolniony etat w stajni nie było chętnej osoby, więc zajął się nami osobiście właściciel stajni. Skończył nas uczyć szybciej niż ktokolwiek mógłby się spodziewać. Na pierwszym treningu nakrzyczał na nas niemiłosiernie (powinnam użyć mocniejszego słowa niż nakrzyczał), nie przekazując przy tym żadnej merytorycznej wiedzy. Przekaz powtarzany w kółko brzmiał: „kulson, wy nic nie umiecie”. Zapytałam więc, za co płaciliśmy mu od kilku miesięcy skoro nic nie umiemy? Zamiast odpowiedzi pojawiła się po niedługim czasie Pani instruktor. Była to bardzo miła odmiana. Pani instruktor obiecała jednak uczyć tylko do czasu znalezienia innego instruktora na stałe.

Zrezygnowaliśmy z nauki w szkółce na rzecz treningów indywidualnych. Były one w charakterze bardzo podobne do tej jednej lekcji z właścicielem stajni. Różnica była tylko taka, że dostawaliśmy do rąk ostrzejsze narzędzia do pracy z koniem. Sięgały nas też ostrzejsze reprymendy i inwektywy.

Kiedyś znalazłam konkurs na najzabawniejsze powiedzenie instruktora. Nie widzę w wypowiedziach typu: „kręcisz się jak gówno w przerębli” albo „skaczesz jak zając w kapuście”nic zabawnego, nie mówiąc o tym, że nie przekazują żadnych przydatnych informacji pomagających podnieść standard porozumienia i pracy z koniem. Internauci bawili się jednak świetnie, nie zastanawiając się w ogóle nad tym, że za swoje pieniądze nie dość, że nie dostają wiedzy, to są obrażani.

Czując niedosyt wiedzy, łapczywie czytaliśmy książki o jeździectwie. Jednak wiadomości tam zawarte niewiele nam pomagały. Przełożenie wiedzy teoretycznej na praktykę nie jest łatwe, bo konie jakoś nie chcą książkowo reagować. Nie mówiąc o nas samych: co innego przeczytać, że należy zrobić jakiś ruch, a co innego wykonać go na ruszającym się zwierzęciu. Bardzo chcieliśmy jednak wiedzieć więcej i jeździć konno lepiej. Wszyscy początkujący jeźdźcy tak robią, wszyscy szukają informacji. Tyle tylko, że my szukaliśmy w książkach, a teraz jeźdźcy najczęściej przeszukują internet.

Znaleźliśmy innego trenera. Na pierwszej klinice z nowym trenerem przeżyłam szok. Przez trzy treningi Pani trener przekazała nam wiedzy więcej niż otrzymaliśmy jej przez ostatnie pięć lat. I nie ma w tym stwierdzeniu ani odrobiny przesady. Na treningach, podczas tej kliniki i każdej następnej, Pani trener nie krzyczała, nie wyśmiewała, nie obrzucała pseudo – śmiesznymi porównaniami. Każda osoba, która zaczynała wspólną pracę z Panią trener, czuła się nieco zestresowana, tym bardziej, że zazwyczaj treningom przyglądało się dość spore grono innych jeźdźców. Nie raz trening zaczynał się słowami Pani trener: spokojnie, nie stresuj się, wszyscy tutaj jesteśmy tobie życzliwi i trzymamy kciuki. Nie piszę tego, żeby wychwalać właśnie moją Panią trener ale żeby powiedzieć wam, że zafundowanie sobie możliwości wyboru sposobu pracy z wierzchowcem i możliwości porównania tego jak różnie można pracować z końmi, było najlepszą rzeczą jaką mogłam sobie zafundować jako jeźdźcowi.

Myślę, że ci co szukają informacji w internecie, również powinni mieć możliwość porównań i wyboru. Jeździectwo to sport dla myślących i inteligentnych ludzi. Przy pracy z koniem potrzebna jest analiza informacji, rozumienie ich i możliwość weryfikacji. Podejrzewam, że fora dyskusyjne w internecie w założeniu miały spełniać rolę dostawców merytorycznych informacji. No ale cóż....rzeczywistość weryfikuje założenia.

Pokusiłam się o bliższe poznanie trzech forów jeździeckich. Jest na nich zarejestrowanych setki, a nawet tysiące osób ale odzywa się tam niewielka ich garstka. Ciągle te same osoby, ciągle te same pseudonimy, tworzące swego rodzaju „towarzystwo wzajemnej adoracji”. Osoby te czyhają tylko na jakąś ofiarę, na osobę, która śmie wyrazić inne zdanie niż ich. Gdy znajdzie się ktoś taki, następuje fala tak zwanego hejtu nie mającego nic wspólnego z merytorycznymi uwagami. Komentarze osób z „towarzystwa”, nawet wobec merytorycznie uzasadnionego zdania (ale innego niż ich), polegają na wyśmiewaniu, na sarkastycznych pomrukach albo wypowiedziach. Argumenty osób z „towarzystwa” ograniczają się do wypowiedzi typu: nie masz pojęcia, wszystko pomieszałaś, nie wiesz co to prawdziwe jeździectwo, ja wiem lepiej, bo jeżdżę już parę lat, mam nadzieję, że nie zajmujesz się końmi. 
Ulubioną „zabawą” „krzykaczy” na łamach forum jest przekręcanie wypowiedzi rozmówcy, z którego zdaniem się nie zgadzają. Wmawianie rozmówcy, że sens jego wypowiedzi jest taki, jaki on „krzykacz” właśnie zrozumiał. Z uporem czytają wypowiedzi rozmówców bez zrozumienia. Takie osoby z „towarzystwa wzajemnej adoracji” prowokują też nieustannie do utarczek słownych, przytaczając przy każdej możliwej okazji przekręcony sens wypowiedzi swojego adwersarza. Najgorsze są „kąciki” typu: „pochwal się”. Nieświadomy niczego jeździec (spoza towarzystwa) daje się namówić na wstawienie zdjęcia albo filmu i dowiaduje się, że brak w wyposażeniu konia w najpopularniejszy patent zahacza już o „jeździectwo naturalne albo, że szykuje ze swojego konia pierwszego dla siebie pacjenta skoro przymierza się do bycia fizjoterapeutą koni. Swoją drogą nie zauważyłam zaangażowania na forach osób zajmujących się jeździectwem naturalnym. Ciekawe dlaczego? 

Nie znam nikogo z osób z „towarzystw wzajemnej adoracji” z owych forów, nie wiem jakimi są jeźdźcami. Nie wiem jaką mają wiedzę. Być może sporą ale wnioskuję po lekturze ich wypowiedzi, że nie potrafią przekazać swojej wiedzy ani uzasadnić swojego przekonania. Bycie niemiłym, wyśmiewanie, obrażanie, wypowiedzi mówiące: ja wiem i już, wypowiedzi typu: weź to co mówię na wiarę, bo tak jest, mają chyba tylko budować i wzmocnić ich autorytet. Wielu młodych jeźdźców niestety daje się na to nabrać i jeden czy drugi „krzykacz” zostaje jego autorytetem.

Oczywiście nikt nie musi brać udziału w dyskusji na forach, nikogo nie zmusza się do czytania tego, więc niech sobie będą te fora. Bez krzykaczy pewnie niewiele na łamach takiego forum by się działo. Jeźdźcy spoza „układu” bojąc się ośmieszenia nie mają zamiaru się odzywać. Jednak to przykre, że w tym wszystkim nie chodzi o przekazywanie wiedzy tylko o udowadnianie racji, o ego, o brylowanie, o bycie autorytetem, a nie o dobro koni. Ja jestem zwolennikiem przekazywania wiedzy. Bo dla dobra koni, wiedza powinna być przekazywana - jednak wiedza merytoryczna. Powinna ona się rozchodzić możliwie jak najszerzej. Dla dobra koni jeźdźcy, szczególnie początkujący, powinni mieć możliwość zrozumienia, a nie uwierzenia. Dla dobra koni każdy jeździec powinien mieć możliwość wypowiedzenia się bez obawy przed „wszechwiedzącymi”. Młodzi jeźdźcy powinni mieć możliwość przemyślenia i powinni uczyć się myślenia od jeźdźców z większą wiedzą.

Znacie takie jeździeckie forum dyskusyjne bez hejtu, bez „towarzystwa wzajemnej adoracji”? A może ktoś chciałby takie założyć? Chętnie wezmę w nim udział.




środa, 6 grudnia 2017

ZDECYDUJ SIĘ KONIU



Niedawno napisałam post pod tytułem: „koń niemechaniczny”, który traktował, między innymi, o dogadywaniu się z podopiecznym co do sposobu podawania kopyt. Wspomniałam tam, że wierzchowiec wie, iż opiekun będzie oczekiwał podania nóg zanim ten ostatni sięgnie po kopytnik. Wie o tym nawet ten wierzchowiec, który stawia opór i nie chce podać nóg i nie chce grzecznie trzymać ich podniesionych. Dlaczego więc takie zwierzę jest „niegrzeczne”, skoro wie czego od niego oczekujemy? Ponieważ został nauczony bycia opornym i nauczony niechęci do podawania nóg. Nauczony, bardzo często nieświadomie, przez swojego opiekuna lub opiekunów. Z wierzchowcami niejednokrotnie jest tak, że wiedzą czego jeździec od nich oczekuje. Ale fakt, że wiedzą wcale nie oznacza, że zamierzają pozytywnie zareagować na polecenia opiekuna. Reakcje wierzchowców będą zawsze takie, jakie wpoił im człowiek.

Problemy z budowaniem relacji między koniem a człowiekiem zaczynają się od pierwszych wspólnych chwil spędzanych razem. Zwierzę szybko orientuje się, że człowiek chce, by się uczyło. Jednak sposób przekazywania wiedzy przez człowieka ma wpływ na to, jaką koń przyjmie postawę. Postawę chęci do nauki czy oporu przed nią. Jak się pewnie domyślacie, siłowa presja wyzwala w zwierzęciu opór przed uczeniem się.

Jaki jest efekt używania siłowej presji przy edukacji konia? Zmuszany siłą i strachem wierzchowiec wykona polecenie ale będzie się zapierał albo wykona polecenie zbyt nerwowo – na zasadzie ucieczki od agresora i jego narzędzi. Zmuszany siłą, koń zawsze będzie napinał mięśnie i stawy, które ograniczą jego możliwości ruchowe. Na przykład zwykły ruch w stępie: pchany siłowo koń owszem idzie ale zapiera się, spina mięśnie i stawy. Ledwie porusza nogami. Mimo, że zrozumiał, iż ma iść, nie robi tego sam. Co go pcha? Napięte pośladki i wciskane w grzbiet biodra jeźdźca. Biodrom często towarzyszą wciskające się w końskie żebra pięty jeźdźca. Pchany w ten sposób wierzchowiec nie chce się nauczyć samodzielnie maszerować, nie chce nauczyć się i zapamiętać jakim tempem i rytmem ma maszerować, bo już nauczył się być pchanym. Bo już nauczył się przeciwstawiać, świadomie lub nieświadomie, temu pchaniu. Ciężko takiego konia namówić do tego, żeby mu się chciało chcieć pracować. A kłusy i galopy? Najczęściej koń podczas tych chodów pędzi. Wydaje się być wówczas zwierzęciem nie do wyhamowania. Dzieje się tak, ponieważ jego ruch do przodu wynika z chęci ucieczki. Koń ucieka przed tymi samymi sygnałami, które w stępie wręcz wyhamowywały jego ruch. Ucieka przed wciskającymi się w żebra piętami i spiętymi pośladkami jeźdźca uciskającymi jego grzbiet. „Uciekający” koń będzie „bronił się” przed próbą nauczenia go natychmiastowego zareagowania, na zadające ból hamujące pomoce. Będzie bronił się i wzmacniał chęć ucieczki. A uciekający sposób poruszania się powoduje, że koń traci równowagę. Powoduje, że swoim ciężarem zwierzę nadmiernie obciąża przód ciała. Utrata równowagi i przeciążony przód uniemożliwia koniowi zareagowanie na sygnały zwalniające. Nawet na sygnały zadające ból w pysku. Ale takie zachowania wierzchowców nie są regułą. Konie bronią się przed siłą, presją i bólem na różne sposoby. Wierzchowce z przegiętymi w dół i totalnie obolałymi plecami i kończynami będą „kazały się” pchać w kłusie i galopie tak jak w stępie. Oczywiście problem ten będzie występował na ujeżdżalni. W terenie będą owe konie „zasuwać”, by jak najszybciej wrócić z „przejażdżki”, przestać odczuwać ból i znaleźć się w stadzie i domu. Wielu jeźdźców tą chęć konia do szybkiego ruchu w terenie odczytuje jako jego radość z wyprawy i dowód na całkowite fizyczne zdrowie podopiecznego. Pamiętajcie jednak, że miarą stanu kondycyjnego ciała konia jest jego zachowanie na ujeżdżalni, gdzie jego ruch zależy od poziomu wypracowanego porozumienia a nie zachowanie w terenie, gdzie niejednokrotnie koń idzie na pamięć. Gdzie wie, która ścieżka jest tą na stęp, która na kłus a która tą przewidzianą na galop.

Największy problem z porozumieniem między jeźdźcem a wierzchowcem zaczyna występować wówczas, gdy koń nauczy się, że opór przed naciskiem jeźdźca można przekształcić w „broń atakującą”. Duży problem pojawia się, gdy wierzchowiec zrozumie, że jest silniejszy od człowieka. Gdy zrozumie, że to on może napierać, naciskać, pchać i szarpać, a człowiek jest zbyt słaby, by się temu oprzeć.




Jak pracować z koniem, żeby nie nauczył się siłować? Przede wszystkim musicie wyrzucić ze świadomości powtarzany z uporem stereotyp, że koń ma posłuchać jeźdźca po jednym sygnale. Nawet jeżeli oglądając przejazdy mistrzów ujeżdżenia wydaje wam się, że zwierzę reaguje natychmiast i na najlżejszy sygnał pasażera, to nie dajcie się zwieść temu wrażeniu. Po pierwsze widzicie efekt kilkuletniej pracy nad porozumieniem między koniem i jeźdźcem, a po drugie wykonanie przez konia każdej figury poprzedzone jest subtelną pracą, przygotowującą do jej wykonania. Niewprawne oko laika nie wychwyci delikatnych pomocy jakich używa jeździec, by uprzedzić wierzchowca i przygotować do wykonania kolejnej figury. Te sygnały to prośby o skupienie, podstawienie zadu, wyprężenie grzbietu, zaangażowanie zadnich kończyn do pracy, rozluźnienie i nadanie odpowiedniego, do wykonania danej figury, tempa i rytmu ruchu.

Wracam do pytania, jak pracować z wierzchowcem, żeby nie nauczył się siłować i przeciwstawiać swojemu opiekunowi i jeźdźcowi? Pewnie się zdziwicie ale koń musi brać współodpowiedzialność za pracę, współpracę i wykonanie każdego ruchu. Konia nie można prosić o to żeby coś zrobił, tylko o to żeby chciał, żeby zdecydował się coś zrobić. Zwierzę musi się zgodzić na wykonanie każdego ruchu. Jego zgoda pociągnie za sobą brak buntu, a bez chęci buntu wierzchowiec nie będzie spinał mięśni i stawów. Ktoś może zapytać, gdzie w tym układzie przywódcza rola człowieka? Naszą pozycję określa fakt, że pomysły na kolejny ruch są nasze i będziemy tak długo prosić o ich wykonanie, aż zwierzę „wyrazi zgodę na ich wykonanie” i wykona. Naszą pozycję określa prośba o poruszanie się tempem i rytmem przez nas wybranym i tu również będziemy tak długo prosić, aż wierzchowiec zdecyduje się wyregulować i zapamiętać tempo i rytm chodu. Siła jeźdźca to upór większy niż konia. Nasza siła to upór w dążeniu do wyegzekwowania od konia zgody na współpracę. Nasza siła to sygnały mówiące: „bardzo cię proszę koniu zdecyduje się zrobić to i to”, a nie sygnały mówiące „zrób to”. Bo sygnałowi: „zrób to” koń może się przeciwstawić używając siły. A człowiek nigdy nie będzie od wierzchowca silniejszy. Czyli wpływamy na wolę zwierzęcia, a nie bezpośrednio na fizyczność. Nasza siła to uświadomienie zwierzęciu, że nasz sygnał, nasza prośba i nasz upór są nieuchronne. Oczywiście, taki sposób konwersacji z koniem jest uwarunkowany paroma rzeczami: zwierzę musi rozumieć polecenie jeźdźca i musi mieć fizyczne warunki do jego wykonywania. Jeździec natomiast musi umieć znajdować przyczyny braku możności wykonania polecenia przez podopiecznego. Musi rozumieć te przyczyny i wiedzieć jak je niwelować i jak poprosić wierzchowca o ich zniwelowanie.

A jak pracować z koniem, który umie już się siłować? Bardzo trudno pracuje się z koniem „doświadczonym”, ponieważ najpierw musimy konia oduczyć nieprawidłowych i pamięciowych reakcji, a potem nauczyć skupiania się, kojarzenia, porozumienia z człowiekiem i rozumienia wspólnej „nowej mowy”. Na spotkaniu z czytelnikami mojego bloga w Rybniku, bardzo młoda i sympatyczna amazonka zapytała o przejście z galopu do kłusa. Ma problem, by namówić wierzchowca, na którym jeździ, do zwolnienia tempa i przejścia do kłusa. Pytanie dotyczyło pozycji jeźdźca, jaką powinien przyjąć on podczas próby „wyhamowania” wierzchowca. Czy powinna pochylić się mocniej do przodu przy tej „czynności”? Wytłumaczyłam jej, że koń nie odpowiada na jej wysiłki hamujące, ponieważ jego pozycja jest taka jak człowieka, który się potknął, stracił równowagę i żeby nie upaść przyspiesza tempo. Bardzo ubawił ją mój pokaz potykającego się człowieka. Wyobraźcie teraz sobie, że taki człowiek, który się potknął, ma na plecach ciężki plecak, który podczas potknięcia się owego człowieka przesunął się maksymalnie w górę pleców nieszczęśnika. Pozycja plecaka na jego karku zdecydowanie utrudni mu odzyskanie równowagi.

Jak należy popracować z koniem, by reagował na sygnały zwalniające ruch? Oprócz odpowiedniej rozmowy ze zwierzęciem (zdecyduje się koniu....) należy również zacząć odpowiednio rozmawiać z samym sobą. Trzeba sobie również powiedzieć: „zdecyduj się człowieku. Zdecyduj się na zmiany”. Żeby namówić konia do zwolnienia albo przejścia do niższego chodu, jest potrzebny sygnał: „Koniu zdecyduj się zwolnić”. Tej informacji nie przekażą zaciągnięte wodze ani człowiek na nich wiszący i wkładający ogromny wysiłek w uruchomienie jakiegoś hamulca. Jeździec musi więc zdecydować się na przyjęcie takiej pozycji w siodle, by móc utrzymać swoją równowagę bez trzymania się czegokolwiek, by móc przestać ciągnąć za wodze jednym, nieustannym i długim sygnałem oraz by móc swobodnie pracować rękami, dając krótkie, powtarzane sygnały wodzami. Człowiek musi zdecydować się zastąpić hamujące wodze pracą swojego ciała i dosiadu. Jeździec musi zdecydować się zrozumieć, że przyczyną faktu, iż koń nie chce zwolnić, jest przeciążenie przodu jego ciała. Jeździec musi zdecydować się, przy pomocy pracujących wodzy, namówić wierzchowca, by zdecydował się „podnieść” przód ciała, by zdecydował się przyjąć na zad więcej ciężaru i zdecydował się rozluźnić mięśnie szyi. Jeździec musi zdecydować się na przyjęcie takiej postawy swojego ciała, by jak najbardziej ułatwić podopiecznemu wykonanie nowych poleceń. Jeździec musi zdecydować się siedzieć w siodle tak, by jak najmniej ciężaru pasażera niósł przód wierzchowca. To tak na początek nowej pracy.



Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...