środa, 15 listopada 2017

CIEMNA STRONA JEŹDZIECTWA


Nie raz już wspomniałam, że wiele koni nie ulegnie człowiekowi mimo używanej siły i mimo zadawanego bólu. Przyczyny ich buntu są różne. Jedne wierzchowce mają taki charakter, że zawsze będą walczyć z „oprawcą”. Inne nie mogą pogodzić się z faktem, że zostaje im zadawany ból. Nie mogą pogodzić się z tym, że w czasie noszenia człowieka czują ból. Jeszcze inne zawsze będą bały się bardziej „wszystkiego i niczego”,niż człowieka. Nie skupione na nim, będą go traktowały jak zbędnego pasażera, jak uczepionego „kleszcza”, który w żaden sposób nie przeszkodzi im uciekać przed zagrożeniem. Takie konie idą najczęściej „w odstawkę” albo przechodzą z rąk do rąk ostatecznie trafiając na rzeź. Do niektórych z tych zwierząt „los się uśmiecha” i trafiają do osoby, która pokocha to zwierzę mimo buntowniczej postawy i „trudnego” charakteru. Niektóre z tych koni znajdują opiekuna, który postanowi właśnie z tym wierzchowcem się dogadać na zasadzie zrozumienia, porozumienia i zaufania. Bo tylko tak można z takimi zwierzętami pracować. Niewiele jednak z koni buntowników ma takie szczęście. To są wyjątki.

Wielu jeźdźców nawet nie zdaje sobie sprawy, że istnieją takie niepokorne konie. Przygoda z jeździectwem zaczyna się zazwyczaj w tradycyjnej szkółce jeździeckiej, gdzie wsiada się na zajechanego, obolałego, poddańczo - uległego i zrezygnowanego „Misia”, Baśkę” czy „Maciusia”. Wielu z was teraz pomyśli: „a ja znam takiego konia. U nas w szkółce albo stajni jest taki: nie chce zagalopować i trzeba uderzyć go batem. Albo nie chce zakręcić w lewo i trzeba mocno pociągnąć wodzą. Itp i itd”. Wybaczcie......to jest bunt? To jest nieudolna próba cwaniakowania takiego zwierzęcia albo nieśmiała próba zwrócenia na siebie uwagi opiekuna. Próba zasygnalizowania mu, że jest jakiś problem. Walniesz batem, wbijesz ostrogi, zaciągniesz pysk wędzidłem i koń, mimo zadanego bólu i dyskomfortu, dalej idzie. Konie, które naprawdę się buntują, dadzą się zabić, a nie złamią się i nie wykonają zadania poleconego mu siłą przez opiekuna. Nie spotykacie takich koni podczas swojej przygody jeździeckiej, bo stoją w chlewach, stodołach, u handlarzy i czekają na swój „transport”.

Dlaczego tak się dzieje? Ponieważ za zajeżdżanie takich koni i za jeżdżenie na nich biorą się „fachowcy”, którzy w swoim słowniku ludzko – końskim mają zakodowane cztery sygnały: pięty wbite w żebra, zaciągnięte wodze, ciągnięcie za wewnętrzną wodzę przy zakręcie i wciskanie napiętych pośladków w grzbiet konia. Przepraszam, ale z takim „bogactwem” sygnałów człowiek powinien z konia przesiąść się na rower.

Takie buntujące się konie, zanim staną się tymi niechcianymi, są najpierw wyzwaniem dla „prawdziwych jeźdźców”. „Prawdziwy jeździec” to taki, który wie wszystko, bo jeździ konno już parę lat i z każdym koniem sobie poradzi. Nie ma takiej możliwości, żeby jakiś koń nie wykonał polecenia „prawdziwego jeźdźca”. W związku z tym koń buntownik przechodzi przez całą serię tortur, do których wykorzystywane są wszelkie możliwe patenty jeździeckie, z czarną wodzą, czambonem, pelamem, batem do bicia i ostrogami na czele. Kiedy się okazuje, że jednak „fachowiec - prawdziwy jeździec” sobie nie poradził z danym koniem, zwierzę trafia do kolejnego „prawdziwego jeźdźca”. Ostatecznie „fachowcy” rezygnują z podporządkowania sobie takiego wierzchowca, tłumacząc swoją decyzję głupotą konia. Potem wy wpłacacie pieniądze jakiejś fundacji, która próbuje „wrak” takiego wierzchowca wykupić i uratować przed śmiercią.

A wszystko przez zajechane „Misie”, „Baśki” i „Maciusie”. To przez ich poddaństwo, uległość i rezygnację z walki o lepszy los, wielu jeźdźców jest przekonanych, że cztery prymitywne sygnały dają im prawo do wożenia się na końskim grzbiecie.

Uważam też, że bardzo niewielu jeźdźców darzy konie prawdziwą miłością. A szczególnie nie mają dla nich uczuć Ci, dla których konie pracują i zarabiają pieniądze. Dlaczego tak sądzę? Te uległe „Misie”, Baśki” i „Maciusie”, świadomie i nieświadomie próbują jednak nieśmiało zwrócić uwagę swoich opiekunów na swój dyskomfort podczas wożenia ludzi. „Liczą” na inteligencję swoich opiekunów i jeźdźców, która pozwoli im prawidłowo odebrać ich ciche wołanie o zrozumienie i pomoc. Próżne nadzieje tych koni. Wszystko da się jakoś wytłumaczyć i załatwić bez konieczności zrozumienia zwierzęcia, bez konieczności myślenia, zdobywania wiedzy i ciężkiej długotrwałej pracy. Koń się zapoprężył? – bo ma taką budowę. Koń ma opuchnięte nogi? – bo jest mniej szlachetny niż inne albo ma złe krążenie. A niektóre konie po prostu tak mają, że gdy stoją, nogi im puchną. Nie ma problemu.... po jeździe opuchlizna zejdzie. Koń gryzie? – bo się ostatnio zrobił wredny. Koń wisi na wodzach? – bo ma gen pociągowy. Koń rzuca głową? – trzeba założyć mu czambon albo wypinacze. Koń się odsadza? – „heloł”, o co chodzi? Ale przecież koń skacze, co z tego, że się odsadza. Koń nie chce galopować? - uderz go batem. Koń nerwowo macha ogonem? – odgania muchy (nawet zimą). Koń wisi na wodzach? – twardy w pysku. Trzeba założyć czarną wodzę. Koń się przeganaszowuje? – miękki w pysku. Trzeba mieć założone ostrogi żeby szedł. Koń nie chce wyjść z boksu? – jest leniwy i nie chce mu się. Albo jest po prostu spokojny, a to przynajmniej bezpieczne dla dzieci. Koń kuleje? – on tak po prostu ma. To ostatnie wytłumaczenie można usłyszeć od jeźdźców najczęściej.

To są nieliczne przykłady tego, jak zostają wytłumaczone nieprawidłowe zachowania wierzchowca i niezdrowe objawy. Jeźdźcy, instruktorzy i trenerzy, od których można to wszystko usłyszeć, bardzo często uważają siebie za „fachowców i prawdziwych jeźdźców”. Ich przekonanie wynika z kilku faktów: po pierwsze: ukończyli podstawowy kurs rekreacji ruchowej. Po drugie: „„heloł” już jakiś czas w końcu jeżdżę”. Po trzecie: są zawodnikami w dyscyplinach jeździeckich. Te fakty według nich, niezbicie świadczą o tym, że już wszystko wiedzą i nie muszą się uczyć oraz, że nie muszą myśleć i szukać prawdziwej przyczyny niewłaściwego zachowania „głupiego zwierzęcia”.

No i jazda konna „musi” być spektakularna. Wierzchowiec miesiąc po zajeżdżeniu „musi” mieć już wygiętą szyję, musi galopować, chodzić w teren i ideałem byłoby, gdyby też już skakał. W innym przypadku to obciach dla jeźdźca no i co powiedzą inni jeźdźcy widząc taką nieudolność?

Pracuję od około pół roku z Moniką i jej czteroletnim wałaszkiem. „Wałkujemy” na treningach dosiad amazonki, ustawienie wierzchowca, jego rozluźnienie i zrównoważenie, a przede wszystkim uczymy go skupienia i chęci do pracy i współpracy. I to wszystko na razie tylko w stępie i kłusie. Monika powiedziała mi, że przy tym wszystkim co robimy, najtrudniej wyzbyć się myślenia: „a inni to już jeżdżą w teren i galopują”. Kiedy pisałam ten post, przesłałam Monice fragment o niej i zapytałam ją czy chciałaby jeszcze coś dodać.

Dodała: „Trudno się wyzbyć pogardliwego, jak by nie było, wzroku jeźdźców, którzy już wszystko robią .. taka presja otoczenia: że co, że nie wsiadasz? Że się boisz? I takie porady „wujków dobra rada”, że musisz pojechać za koniem itp. Człowiek ma jakieś swoje ambicje, chciałby czasem od razu, już, a trzeba sobie dać na wstrzymanie. W otoczeniu osób, które robią co chcą nie zwracając uwagi na konia, galopują, skaczą bez umiaru, zaspokajają swoje potrzeby, trudno jest samemu dać po hamulcach. Ale końska pasja to teraz dla mnie nie jazda na koniu, nie zaspokajanie własnego ego tylko całość, no i koń nad moje ego. Chociaż czasem trudno nie zboczyć z wytyczonej sobie drogi, skoro innym udaje się iść na skróty”.

Jeżeli ktoś chciałby przestać iść na skróty w jeździectwie, to przede wszystkim musi przestać przejmować się tym, co inni powiedzą i pomyślą. Postępy w pracy z koniem są i powinny być powolne, stopniowe i czasochłonne. Wierzchowiec musi mieć czas na zrozumienie sygnału, na nauczenie się tego, jak powinna wyglądać prawidłowa reakcja na dany sygnał, na nabudowanie mięśni do wykonania zadania, na nabudowanie kondycji. Jednak koń przede wszystkim musi mieć czas na zaakceptowanie i zrozumienie tego, że ma się skupić na opiekunie i „rozmowie” z nim przez dłuższy czas. Czas treningu i współobecności. Dłuższe skupianie się nie leży w naturze koni. Musi mieć też czas na naukę myślenia i zapamiętywania. Tak, dokładnie – wierzchowiec powinien podczas pracy z człowiekiem myśleć i kojarzyć, a to dla niego trudniejsza praca niż zadania fizyczne.




Ale nad czym tu pracować?- zapytałoby wiele osób. „Przecież mój koń dobrze stępuje, tylko się wlecze i nie mogę go upchać. No i dobrze kłusuje tylko pędzi i drobi. A także dobrze galopuje tylko wisi na wodzach i ścina łuki”. Zmieńcie myślenie! Koń nie stępuje dobrze skoro trzeba go pchać i nie reaguje na rozpędzające wysiłki jeźdźca. Nie kłusuje dobrze skoro samowolnie nadaje tempo ruchu i ustala długość kroków. Również źle galopuje skoro opiera swój ciężar na rękach jeźdźca i nie pokonuje trasy w sposób, w jaki oczekuje tego jego opiekun i pasażer.

Praca z koniem jest jak kropla drążąca skałę. Trzeba tylko wiedzieć jak i nad czym z wierzchowcem pracować. Większość jeźdźców tego nie wie. Nie wie jak pracować, żeby koń się nie zapoprężał. Jak pracować, żeby koniowi nie puchły nogi. Jak pracować, żeby koń nie gryzł. Jak pracować, żeby koń nie zawisł na wodzach albo przestał na nich wisieć. Jak pracować, żeby koń nie zaczął „rzucać” głową. Jak pracować, żeby, „rzucający” głową koń, przestał nią „rzucać”. Jak pracować, żeby koń się nie odsadzał. Jak pracować, żeby koń chętnie galopował. Jak pracować, żeby koń nie był nerwowy. Jak pracować, żeby koń się nie przeganaszowywał. Jak pracować, żeby koń nie okulał.

Dla jeźdźców, którzy tego nie wiedzą, jazda konna to kłus i galop. Stęp to tylko dodatkowy chód potrzebny, by zwierzę się rozstępowało przed i po „pracy”. Wielu jeźdźców rezygnuje też z pracy z podopiecznym, która mogłaby poprawić jakość jego pracy pod jeźdźcem, bo napotykają bunt i opór podopiecznego. Bunt wynikający z tego, że wierzchowiec nie został nauczony skupiania się, myślenia i kojarzenia. Bunt wynikający z tego, że taki koń woli bolesną rutynę niż zmiany. Zmiany nawet na lepsze.

Piszę post pełen goryczy, ponieważ podejście do konia, jak do nieczującego sprzętu sportowego jest przerażająco powszechne. Oczywiście nie można generalizować. Jest wielu jeźdźców, którzy szukają wiedzy, szanują swoich podopiecznych i starają się, by praca koni pozbawiona była bólu i dyskomfortu. Monika opowiadała mi o swojej uczennicy, małoletniej dziewczynce, która kazała zrobić sobie wędzidło z drutu, wkładała je do budzi, żeby poczuć to, co czuje koń z wędzidłem w pysku. Takich osób jest jednak garstka. Większość uczących się nigdy nie zastanowi się nad tym, jak cierpi koński pysk, gdy wciskają wędziło w kąciki warg.

Na koniec naszła mnie taka refleksja: posty czy artykuły traktujące o potrzebie nieustannego zdobywania wiedzy w jeździectwie, o konieczności zrozumienia wierzchowca i pracy z nim pozbawionej bólu i siłowej presji, pisane są przez wiele osób związanych z jeździectwem. Problem polega na tym, że czytają je osoby podobnie myślące jak autorzy. Czytają osoby szukające wiedzy i pracujące z pasją. Takich artykułów niestety nie czytają ci jeźdźcy, do których są one kierowane. Nie czytają jeźdźcy, którzy wybrali drogę jeździectwa po najmniejszej linii oporu. Po co więc pisać taki tekst? Zawsze istnieje szansa, choćby niewielka, że taki post jak mój przez przypadek przeczyta jakiś mało świadomy jeździec. Zawsze jest szansa, że taki post „zmusi” jednak do refleksji jeźdźca, który uprawiał do tej pory jeździectwo mechaniczne i zadające koniom mnóstwo bólu. Zawsze jest szansa, że kolejny amator sztuki jeździeckiej przejdzie na jej jasną stronę, Niech moc będzie z wami. Moc świadomego jeździectwa.



Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...