sobota, 30 grudnia 2017

PROWADZENIE KONIA – POZYCJA JEŹDŹCA I KONIA WZGLĘDEM SIEBIE


Trochę mnie denerwuje określenie „jeździectwo naturalne”. Nie przyglądałam się naturalnemu jeździectwu na tyle blisko, żeby polemizować z tą ideą jako całością, ale w paru postach odniosłam się do niektórych naturalnych metod pracy. Jednak nie lubię przede wszystkim tej nazwy. Wydaje mi się, że określanie pracy z koniem jako coś „naturalnego” jest próbą wmówienia sobie i innym, że wykorzystywanie wierzchowca przez człowieka może mieć coś wspólnego z jego naturą. W ramach owego „naturalnego jeździectwa” ludzie próbują przenieść, w stosunku 1:1, zasady panujące w stadzie końskim na układ w stadzie: człowiek – koń. Muszę was zmartwić - to są zupełnie różne stada.

Przede wszystkim w naturalnym stadzie koń nie pracuje. Dla dzikiego konia nie istnieje coś takiego jak praca. Dziki koń nikogo nie musi wozić, niczego nie musi ciągnąć. Dzikiemu koniowi nikt nie narzuca chodu w jakim ma się poruszać a trasę, którą podąża, wybiera sam. W razie konieczności ucieczki, instynktownie podąża w galopie za klaczą przewodnią i stadem. Nie zostaje zmuszony do tego jakimiś poleceniami. Nie jest wcześniej też zmuszany do nauczenia się tych poleceń. W naturze konie muszą nauczyć się i zrozumieć, gdzie jest ich miejsce w hierarchii i kto rządzi w stadzie. Abstrakcją dla dzikiego konia jest konieczność zrozumienia, że szarpanie, uciskanie, odczuwany ból i tym podobne bodźce, są informacją i poleceniem. Abstrakcją jest konieczność „papugowania” po kimś ruchów i konieczność chodzenia z niskim ustawieniem głowy i szyi. Abstrakcją dla dzikiego konia jest coś takiego, jak polecenie wydane przez agresora siedzącego na grzbiecie. Abstrakcją jest wymóg kojarzenia jakiegoś sygnału z koniecznością wykonania danego ruchu.

Uważam, że nie można przekładać układów w stadzie końskim jeden do jednego na układ z człowiekiem. W układzie z nami koń powinien być partnerem, co prawie wszyscy „koniarze” deklarują. Jednak w rzeczywistości jeźdźcy „produkują” tysiące poddańczo uległych końskich wyrobników. Koń ma się bać, słuchać, tyrać, dawać radę bez względu na swoje odczucia i uczucia.

Dla przykładu wspomnę ponownie o słynnym ćwiczeniu join up. Podczas tego ćwiczenia ma nastąpić pojednanie, ma się stworzyć więź między koniem a człowiekiem, a zwierzę ma dodatkowo nauczyć się posłuszeństwa. Pojednanie? Więź? Stworzone poprzez ukaranie za nic? Przez takie postępowanie można jedynie uzyskać poddańcze zachowanie, uległość i strach. W dzikim stadzie klacz karci źrebaka odganiając go od stada. Karci i odgania stworzenie, z którym jest już emocjonalnie związana. Karci za konkretne przewinienie. Klacz nie buduje w ten sposób więzi ze swoim dzieckiem. Skąd pomysł, że karząc za nic zwierzę i odganiając je od siebie, stworzy się z nim więź. Do mnie ta metoda nie przemawia.

Muszę jednak przyznać, iż dzięki osobom, które poświęciły czas i poobserwowały dzikie konie, ludzie lepiej poznali język jakim się te zwierzęta porozumiewają. Dzięki temu wiem, że wiele koni, szczególnie młodych, traktuje pracę na lonży jak odganianie i karcenie. Konie uczone pracy na lonży, czasami wręcz książkowo okazują uległość i skruchę. Chcąc, żeby taki młody koń był partnerem dla jeźdźca, muszę „wytłumaczyć” mu cel pracy na lonży. Muszę zachęcić do nie okazywania uległości oraz skruchy i zastąpienia ich umiejętnością skupiania się na pracy i opiekunie. Muszę pokazać młodemu zwierzęciu, że zamiast skruchy i służalczości oczekuję uczenia się naszego wspólnego języka. Języka, który obowiązuje w stadzie człowiek – koń.

Tematem tego postu jest prowadzenie konia. Dlaczego więc taki wstęp? Przeczytałam niedawno post na ten sam temat, w którym wnioski oparte są na zachowaniu koni w stadzie. W poście tym autorka dowodzi, że prowadzenie konia „ramię w ramię” jest nieprawidłowe. Podobno człowiek idący na wysokości łopatki konia oddaje kontrolę koniowi. W naturze taką pozycję przyjmują uległe osobniki, stojące niżej w hierarchii. Być może tak jest w naturze, w końskim stadzie. Przede wszystkim autorka postu powinna doprecyzować, którą częścią ciała uległy osobnik ustawia się na wysokości łopatki konia dominującego. Jeżeli ustawia się swoją łopatka na wysokości łopatki to mamy problem do rozwiązania, ponieważ oba osobniki są na wysokości łopatki. Jak teraz tą zależność przy wspólnym ustawieniu przełożyć na człowieka, skoro tenże podąża na dwóch kończynach. Jeżeli mamy być jednostką dominującą, to koń powinien iść na wysokości naszej łopatki. Mając więc konia ustawionego łopatką na wysokości naszego ramienia, a tym samym naszej łopatki, możemy być dominującym przewodnikiem w tej parze. Mało tego, mając konia ustawionego łopatką na wysokości naszego ramienia, mamy dużo większe możliwości do budowania swojej dominującej pozycji. Człowiek panuje nad koniem i staje się osobnikiem dominującym, gdy określa tempo i rytm ruchu konia. Jakimi pomocami możemy działać i jak możemy przekazywać prośby o wyregulowanie tempa, jeżeli wleczemy wierzchowca za sobą? Żadnymi. Koń idący łopatką na wysokości naszego ramienia może być przez nas poproszony o zwolnienie tempa, gdy przyspiesza i poproszony o zwiększenie go, gdy próbuje się wlec swoim tempem. Mamy do dyspozycji wodze, uwiąz i nasze ciało nadające tempo, jako pomoce zwalniające. Bacik w naszej ręce, jako jej przedłużenie, może bez problemu poprosić konia o przyspieszenie. Bacikiem sięgamy do tyłu tak, by dotknąć końskiego boku.

Według autorki postu, największą kontrolę nad zwierzęciem mamy idąc przed koniem, ponieważ taką pozycję przyjmuje klacz ze źrebakiem. Problem polega na tym, że pole widzenia koni jest diametralnie różne od pola widzenia ludzi. Klacz widzi swojego źrebaka, który podąża na wysokości jej biodra, człowiek niestety nie obejmuje wzrokiem konia idącego za jego ramieniem. Jakim więc cudem jeździec może mieć kontrolę nad swoim podopiecznym, nie widząc go. Poza tym, jak już pisałam wcześniej, koń ma być naszym partnerem. Owszem, człowiek powinien dominować nad koniem w ramach tego partnerstwa, ale właśnie ta dominacja zobowiązuje do opiekowania się zwierzęciem, do „wysłuchania” go, zobowiązuje do brania pod uwagę jego potrzeb, zobowiązuje do rozwiązywania jego problemów. Żeby być dla wierzchowca takim dominującym partnerem musimy go obserwować, musimy go mieć tuż przy sobie, a nie za plecami.


W cytowanym poście przeczytałam również, że prowadząc konia na wysokości jego łopatki mogę być pewna, że zwierzę będzie mnie wyprzedzało, aż w końcu się wyrwie i ucieknie. Dla konia, który zamierza się tak zachować, żaden sposób prowadzenia nie jest przeszkodą. Zza pleców opiekuna wierzchowiec bez problemu może przyspieszyć, wyrwać się i uciec.




Często obserwuję konie idące za plecami człowieka. Zazwyczaj wyglądają, jakby szły na przysłowiowe ścięcie. Nie ma w nich „życia”, energii ani radości. Namówienie takiego wierzchowca do zwiększenia tempa graniczy nieraz z cudem – zresztą jak to niby zrobić? Ciągnąć go za pysk albo głowę?


***
Powiązane posty:

Mur między nami                 









Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...