środa, 20 lutego 2019

KOŃ KULEJE


Może wyda się wam to nieprawdopodobne ale większość koni wykorzystywanych do pracy pod jeźdźcem kuleje. Mówię o kulawiźnie z zadniej strony konia. Kulawizna ta jest dość wyraźnie widoczna. Jednak jeźdźcy jej nie zauważają, bo nie chcą jej zobaczyć. Natomiast ci, którzy ją widzą, często problem bagatelizują. Dlaczego? Kulawizna jest widoczna głównie w stępie, a ponieważ stęp jest chodem traktowanym po macoszemu, to prawie nikt nie przywiązuje do tego wagi. W kłusie już dużo trudniej ową nierówność w chodzie zauważyć. Poza tym, jeżeli większość koni nie stawia zadnich kończyn w równym rytmie i z tą samą długością kroku, to dla wielu ludzi problem znika. Kulawizna zaczyna być problemem dla jeźdźców dopiero wówczas, gdy wierzchowiec zaczyna wyraźnie utykać w kłusie i galopie. Taka „niewidzialna” kulawizna po jakimś czasie skutkuje często stanami zapalnymi i to niejednokrotnie w całym ciele zwierzęcia. A w zasadzie nie sama kulawizna tylko jej przyczyny. Stan zapalny trudno przeoczyć, ale jeźdźcy nie wiążą go z brakiem równego i płynnego chodu swojego podopiecznego.

Z uporem „maniaka” zwracam jeźdźcom uwagę na te kulawizny. Czasami słyszę w odpowiedzi: „nie, mój koń nie kuleje”. Niektórzy opiekunowie swoich rumaków dodają: „to nie kulawizna, mój koń tak po prostu już ma”. Czasami nie słyszę żadnej odpowiedzi ale przez chwilę taka osoba przygląda się ruchowi swojego konia. Jednak to przyglądanie nie przynosi żadnej refleksji.

Pewien młody koń z powodu takiej kulawizny nie chciał chodzić na lonży w lewą stronę. Podpowiedziałam opiekunom z jakiego powodu koń wchodzi do środka i podchodzi do osoby lonżującej. Podchodząc, ich wierzchowiec próbuje coś im „powiedzieć”. „Powiedzieć”, że podczas chodzenia i biegania w lewo, czuje ból i dyskomfort. Reakcją opiekunów zwierzęcia była całkowita rezygnacja z pracy na lonży. Koń pracuje tylko pod jeźdźcem. Amazonka, dosiadająca tego konia, nie może namówić go do jazdy w lewą stronę w żadnym z chodów. Pracuje więc na nim tylko w prawą stronę. Naprawdę ciągle zadziwia mnie brak refleksji u jeźdźców i opiekunów koni.

Cóż to za kulawizna, której nikt nie zauważa? Ruch zadnich kończyn wygląda w ten sposób: koń jedną z nóg stawia krok krótki, szybki i z wyraźniejszym zaangażowaniem do pracy stawów w nodze. Drugą nogą stawia krok długi, wolniejszy i szurający po podłożu. Z jakich powodów taka kulawizna się pojawia? Przyczyną są napięcia i bolesność w odcinku krzyżowo – lędźwiowym końskich pleców. A napięcia powstają w efekcie złej pracy z wierzchowcem.

Weźmy jako przykład młodego konia, który nie chce chodzić w lewą stronę. Jego lewa zadnia noga jest tą nogą „szurającą”, czyli ból i większe napięcia powstały z lewej strony odcinaka krzyżowo – lędźwiowego pleców. Problem zaczyna się w momencie, gdy człowiek zabiera się za nauczenie zwierzęcia biegania na lonży. Ta nauka ogranicza się do straszenia batem i siłowego utrzymywania wierzchowca na kole. Im bardziej koń nie chce iść, tym bardziej się go straszy. Im bardziej się go straszy, tym szybciej koń ucieka od bata – ucieka do przodu i w bok, by być jak najdalej od jego zasięgu. Im bardziej ucieka, tym bardziej wiesza się na lonży przytrzymywanej przez osobę „lonżującą” i „uczącą”.

To uciekanie w bok i wieszanie się na lonży koń realizuje głównie przy pomocy zewnętrznej łopatki. Na takie zachowanie podopiecznego jeźdźcy reagują zazwyczaj w ten sposób, że zapierają się, by na maksymalnie napiętej lonży utrzymywać i podtrzymywać konia. Skoro wierzchowiec wypada zewnętrzną łopatką na zewnątrz, to na pewno jego zad zostaje wewnątrz koła. Czyli przednie kończyny zwierzęcia kroczą torem po większym kole, a zadnie kroczą torem po mniejszym kole. U konia pracującego w tak krzywym ustawieniu powstają napięcia i sztywności mięśni i stawów. Koń pracujący w tak krzywym ustawieniu nie jest w stanie zaangażować i podstawić zadu, co jest jednym z warunków pracy nad rozluźnieniem ciała. Brak możliwości podstawienia zadu przez wierzchowca oznacza też, że pracuje on z człowiekiem i pod nim z kręgosłupem przegiętym w dół.

Te napięcia powstające w wyniku krzywego ustawienia ciała rozciągają się wzdłuż przekątnej grzbietu. Zaczynają się z zewnętrznej strony szyi tuż przy potylicy, pojawiają się przy zewnętrznej łopatce i docierają do wewnętrznego biodra. Po drodze największe „spustoszenie” napięcia robią w okolicy lędźwiowo - krzyżowej końskich pleców. Tam gromadzi się największy ból spowodowany napięciami. I ten właśnie ból jest przyczyną tego, że koń ciągnie i szura kończyną. Z tej przyczyny drugą nogą koń stawia szybki krok, by wewnętrzna noga – od pleców w dół, jak najkrócej była obciążona. To krzywe ustawianie ciała konia zawsze jest bardziej wyraźne podczas chodzenia w jedną ze stron i właśnie w tą stronę wierzchowce chodzą mniej chętnie.

W przypadku młodego konia (którego wzięłam jako przykład) krzywizna ciała jest wyraźniejsza, gdy zwierzę ma iść w lewą stronę. Mądre zwierzę nie chce czuć bólu i dyskomfortu, więc odmawia biegania w tą stronę i próbuje zasygnalizować problem swojemu opiekunowi. Konie to inteligentne stworzenia. Niestety często trafiają na nieinteligentnych opiekunów i jeźdźców. Wysiłki zwierząt w kierunku porozumienia się z taką nieinteligentną ludzką istotą nie mają szans na powodzenie.

Takie konie, jak przykładowy młodziak, siłą i strachem zmuszane są do ruchu w każdą ze stron. Przy takim bieganiu pogłębia się ich problemy z krzywym ciałem i napięciami. Efektem takiego traktowania konia, oprócz nierówności w stawianych krokach, jest brak chęci i możliwości zwierzęcia do radosnego i sprężystego ruchu w stępie. Przykładowy młody koń idąc stępem, wlecze się niemiłosiernie kontemplując ból i cierpienie. Mając cztery lata wygląda na zmęczonego czternastolatka i porusza się jak dwudziestoczterolatek. Chociaż prawdę mówiąc, nie jak każdy dwudziestoparolatek. Dwudziestopięcioletnia klacz, pracująca ze mną lat kilkanaście, chodzi w stępie dużo bardziej aktywnie, radośnie i sprężyście niż to czteroletnie zwierzę. Opiekun takiego wlokącego się konia cieszy się natomiast niezmiernie z nieaktywnego ruchu tłumacząc sobie, że to taki super spokojny wierzchowiec.

Kolejnym efektem takiego traktowania zwierzęcia jest to, że w kłusie i galopie biegnie ono z nadmiernym tempem, mając nadzieję, że ucieknie od bólu i cierpienia. Biegnie też tak, bo wymusza to na nim brak równowagi i przeciążony przód ciała. Tu reakcją jeźdźca są okrzyki: „o jak super, to taki energiczny koń!”. Biegnąc z nadmierną prędkością i krzywym ciałem na kole, przykładowy czterolatek nie ma szans na precyzyjne i prawidłowe ustawienie ciała, pozwalające na swobodne pokonanie trasy. Opiera więc on swój cały ciężar na lonży, którą przytrzymuje lonżujący człowiek, przybierając pozycję narciarza wodnego. To wieszanie się na lonży przynosi kolejne niekorzystne zdrowotnie konsekwencje. Zwierzę zaczyna odczuwać coraz większy ból i napięcia w szyi. Ten problem również sygnalizuje swojemu opiekunowi rzucając głową i przeginając ją nienaturalnie na boki. Przeginając - ciągnie jedną ze stron wędzidła, do którego człowiek przyczepił lonżę albo jakiś patent ściągający głowę konia w dół. Dla jeźdźca oznacza to, że koń zaczyna wędzidło akceptować. Wszystko przecież można sobie wytłumaczyć.

Teraz podzielę się z wami moją prywatną historią. Mój pierwszy koń kulał na prawą przednią nogę. Ta kulawizna nie zawsze była widoczna. Uwydatniała się przy próbie mocniejszego działania wodzami. Ten problem, jak się dowiedziałam po jego kupnie, „ciągnął się” od zawsze. Leczono mu tą nogę i poddawano różnym leczniczym zabiegom, niestety bez efektów. Znajomy ze stajni zaproponował, że pokaże mojego konia lekarzowi weterynarii z Holandii. Wizyta lekarza w stajni była raczej towarzyska, mój wierzchowiec i jego problem miał być przedstawiony przy okazji tej wizyty. Diagnoza była taka: problem tego konia leży w jego tyle. Wówczas taka informacja była dla mnie abstrakcją. Byłam jeźdźcem z rocznym szkółkowym „stażem”. Nie rozumiałam zupełnie tego przekazu. Nie miałam też możliwość wypytać o szczegóły ale wówczas i tak nic bym pewnie z tych tłumaczeń nie zrozumiała. Dlaczego wam to opowiadam? Dlatego, że właśnie problem opisywany w tym poście powoduje, że z czasem nierówne i nieregularne stają się również kroki stawiane przez przednią kończynę konia. Kończynę przekątną do „szurającej” tylnej. Ta kulawizna uwidacznia się głównie w kłusie. Jest to ciągle efekt spiętych i bolących końskich pleców i bioder, a także tego, że zwierzę odciąża „szurającą „ zadnią nogę, przeciążając tym samym przednią po drugiej stronie ciała. Nie jest to defekt czy kontuzja nogi przedniej. Teraz to wiem i rozumiem dlaczego zabiegi fundowane przedniej kończynie mojego konia nie dawały żadnej poprawy.

Opisując problem kulejących koni oparłam się na przykładzie pracy na lonży. Chyba nie muszę tłumaczyć, że dokładnie takie same procesy zachodzą w końskim ciele podczas jazdy wierzchem! Nie muszę chyba mówić, że wieszanie się konia na zewnętrznej wodzy jeźdźca i wynoszenie zewnętrzną łopatką, będzie skutkować takimi samymi problemami, jakie przynosi uwieszanie się zwierzęcia na lonży. Nie muszę też mówić, że niechętny do chodzenia w lewo czterolatek, zmuszony strachem i siłą do ruchu w tą stronę, będzie coraz bardziej napinał i usztywniał swoje obolałe ciało. Będzie napinał i usztywniał głównie odcinek krzyżowo – lędźwiowy swoich pleców.




Posty powiązane:
Jak pracować z koniem na lonży

Posty do moich blogów piszę przy wsparciu patronów. Trochę więcej piszę o tym tutaj. Gdyby ktoś miał ochotę dołączyć do grona patronów i mnie wesprzeć to zapraszam i dziękuję. Olga





niedziela, 3 lutego 2019

METODA PRACY Z KONIEM "MwaM"



Przeglądając internet od dawna zauważam, że jest duży popyt na „metody” szkolenia koni. Nie wiem dlaczego jest taki popyt, bo żadna metoda nie zadziała bez zrozumienia psychiki i biomechaniki koni, bez umiejętności obserwowania zwierzęcia. Nie zadziała bez umiejętności przekazywania poleceń w zrozumiały sposób i świadomego odbierania sygnałów wysyłanych przez konia. Czyli nie zadziała bez tego wszystkiego o czym ja piszę w swoich blogach. Jednak sposób pracy z końmi, jaki ja propaguję, nie ma swojej nazwy – nie jest metodą z jakąś chwytliwą nazwą. Absolutnie nie zamierzam polemizować z różnymi już istniejącymi metodami pracy z końmi czy je krytykować. Nasunęła mi się jednak pewna konkluzja po rozmowie z Moniką na czacie, w której wymieniałyśmy się linkami do wydarzeń dotyczących szkoleń koni jakąś metodą. Byłam zaskoczona ilością tychże.

Ale wracając do konkluzji – stwierdziłam, że skoro jest popyt, to ja też stworzę „metodę”. Nazwę dla niej oczywiście koniecznie musiałam znaleźć w języku angielskim. I to taką nazwę, z której da się utworzyć chwytliwy skrót. Oto nazwa: Method without a method – czyli metoda bez metody. W języku polskim nazwa nie prezentuje się już tak dobrze. Skrót od nazwy: MwaM.

Jest to „metoda” pracy z koniem z ziemi i z siodła. „Metoda” oparta na empatii. Oparta na próbie wczuwania się w to, co czuje koń - co odczuwa podopieczny poddawany naszym sportowym zabiegom. Oparta na próbie spojrzenia z ich perspektywy na narzucony im przez ludzi sposób życia i pracy. Pracując tą „metodą” dobieram sprzęt niezbędny do pracy z wierzchowcem. Dobierając go staram się ograniczyć jego ilość do koniecznego minimum i co najważniejsze - dobór jest indywidualny dla każdego wierzchowca. Wiele z tych zwierząt potrzebuje kreatywnego podejścia w tym względzie. Potrzebuje niekonwencjonalnych działań opiekuna, żeby skupić się na jeźdźcu i pracy z nim. Kreatywne musi być też dobieranie ćwiczeń dzięki którym podopieczny zrozumie, że oczekujemy od niego procesu uczenia się.

W pracy tą „metodą” najważniejsze jest zapewnienie komfortu pracy zwierzęcia pod jeźdźcem i z jeźdźcem. Człowiek pracujący tą „metodą” musi umieć obserwować konia pod kątem biomechaniki i prawidłowej pracy ciała konia. Musi traktować indywidualnie każdego wierzchowca pod kątem jego psychiki i charakteru. Musi mieć świadomość, że podejście do współpracy i pracy z wierzchowcem powinno być indywidualne. Człowiek musi umieć zauważać i wyczuwać napięcia i sztywności w ciele podopiecznego i wiedzieć jak przekazać zwierzęciu prośbę o poprawienie błędów. Jeździec musi też wiedzieć jak wyegzekwować od konia wykonanie prośby bez siłowej i zastraszającej presji. Dla jeźdźca pracującego tą „metodą” musi być oczywistym fakt, że taka siłowa presja zaprzecza możliwości rozluźnienia i uelastycznienia ciała przez wierzchowca. W ramach pracy tą „metodą” jeźdźcy uczą się cierpliwości, bycia konsekwentnym, stanowczym ale delikatnym – co bez problemu da się połączyć. Jeźdźcy uczą się rezygnować ze swoich ambicji, jeżeli ich wierzchowiec nie ma fizycznych i psychicznych możliwości,żeby stać się „narzędziem” do ich realizacji. Jeźdźcy uczą się, że dla konia wożenie ludzi to spory wysiłek fizyczny i że zwierzę potrzebuje długich miesięcy treningu, by móc swobodnie pełnić swoją funkcję. Jeźdźcy uczą się, że dla konia tym wysiłkiem jest wożenie i jeźdźca rekreacyjnego i sportowca. Jeźdźcy uczą się, że przy każdym wysiłku wierzchowiec musi mieć zrównoważone, rozluźnione, sprężyste i prosto ustawione ciało.

Oczywiście jest to żart – nie tworzę żadnej „metody”.

Nie tworzę, bo mam wrażenie, że „metody” pracy z koniem pozwalają jeźdźcom znajdować wymówkę, dzięki której mogą nie skupiać się oni na zrozumieniu konia i przekazywaniu mu zrozumiałych sygnałów. Tą wymówką są „pomoce”(narzędzia) charakterystyczne dla danej metody. Jeźdźcy szukający źródła wiedzy dającej im większą szansę na bardziej udaną pracę z podopiecznym, często widzą w tych pomocach cudowny pstryczek albo coś w rodzaju pilota do mechanicznego urządzenia. Te pomoce to głównie sprzęt pomocniczy i listy ćwiczeń. I wcale nie chcę przez to powiedzieć, że dodatkowy sprzęt taki czy inny albo ćwiczenia nie są pomocne. Chcę powiedzieć, że mogą być pomocne jeżeli dopasowane są do indywidualnych potrzeb szkoleniowych konia i jeźdźca. Często jednak widywałam adeptów szkoleń daną metodą, jak nieudolnie i bezmyślnie próbowali wprowadzać w życie ćwiczenia – wprowadzać według „przepisu”. Z tych szkoleń jeźdźcy często wynoszą przepisy na pracę z koniem, jakby były one przepisem kulinarnym. Chociaż uważam, że i przy przepisie na jakąś potrawę trzeba wykazać się inteligencją i finezją, żeby danie wyszło smaczne. Oczywiście nie chcę generalizować. Adepci takich szkoleń się różni, a wiedza tam zdobyta niejednokrotnie zmienia ich sposób pracy z koniem na lepszy. Zwracam tylko uwagę na to, że skupianie się na metodzie niesie ryzyko bezmyślnego i bezrefleksyjnego przekładania jej założeń na pracę z koniem przez jeźdźców. Zwracam uwagę, że zachęca to ludzi do stosowania prostych przełożeń metody na każdego konia bez indywidualnego podejścia do żywego stworzenia.

Żeby się przekonać, że to ryzyko występuje, wystarczy poprzeglądać fora dyskusyjne. Znajdziecie tam dziesiątki pytań o nieposłuszne, niepokorne konie i co zrobić, żeby zmienić ich nastawienie do pracy. Większość odpowiedzi to propozycje przeprowadzenia 7 gier albo join – up tudzież innej „metody”. Pstryk i jest sposób, pstryk i koń będzie już grzeczny i posłuszny. A gdzie „wywiad środowiskowy”, gdzie analiza przyczyn takiego zachowania zwierzęcia. Tylko taka analiza pozwoliłaby na indywidualne podejście. Ważny w tym wszystkim jest też poziom wiedzy i umiejętności jeźdźca oraz relacje między jeździecką parą. O tym się nie mówi przy pracy „metodą”. Większość jeźdźców tworzy swego rodzaju towarzystwo wzajemnej adoracji i w dyskusjach o pracy z końmi wychodzą z założenia, że jeźdźcy wszystko już wiedzą tylko konie nie chcą współpracować. Otwierają internet i znajdują „przepis” na pracę z koniem i „pracują” bez jakiejkolwiek refleksji. Czasami mam wrażenie, że szukanie przez jeźdźców różnych metod pracy z podopiecznymi niewiele różni się od szukania coraz to nowego i mocniejszego wędzidła. Jak jedna metoda nie zadziała, to szuka się następnej.


Posty do moich blogów piszę przy wsparciu patronów. Trochę więcej piszę o tym tutaj. Gdyby ktoś miał ochotę dołączyć do grona patronów i mnie wesprzeć to zapraszam i dziękuję. Olga



Ponieważ moja blogowa „twórczość” stała się dość obszerna – napisałam około 300 postów na czterech blogach - to stwierdziłam, że moi czytelnicy mają pewnie problem ze znalezieniem postów powiązanych ze sobą tematycznie. Postanowiłam więc pogrupować posty dotyczące zagadnień związanych z pracą z wierzchowcami i zapisać w formie dokumentu pdf. Będę je udostępniać moim patronom i osobom, które chciałyby wesprzeć moją pracę w jakiejś innej formie. Pierwszy dokument dotyczy prowadzenia konia i problemów z tym związanych. Ponieważ jest to „pilot” całej serii, to udostępniam go publicznie na Patronite. Jestem ciekawa czy mój pomysł ma sens i rację bytu. Będę wdzięczna za komentarze i opinie. Zapraszam do lektury.


Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...