Pokazywanie postów oznaczonych etykietą JAK PRACUJEMY. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą JAK PRACUJEMY. Pokaż wszystkie posty

środa, 11 marca 2020

JEŹDZIECKIE PRZEDSZKOLE


W moich blogach jeździeckich piszę często o braku miłości i szacunku do koni wśród jeźdźców. Piszę o tym, w jakich zachowaniach ludzi przejawia się brak tych uczuć. Ostatni z takich postów opublikowałam na „Pogotowiu jeździeckim” – zachęcamy do przeczytania. https://pogotowiejezdzieckie.blogspot.com/2020/02/miara-sukcesu-w-jezdziectwie.html

Zachęcam, ponieważ te przemyślenia i pewne wydarzenia doprowadziły mnie do nowego jeździeckiego pomysłu. Wiecie na pewno, że szacunku, empatii i miłości do zwierząt ludzkości „wejdzie w krew”, gdy zaczniemy tego uczyć nowe pokolenia ludzi już od najmłodszych lat. To żadne nowe odkrycie. Teraz mogę jednak spróbować wprowadzać to w życie. Od kwietnia 2020 tych uczuć wobec koni będę mogła uczyć dzieci wraz z Fusią. Fusia to kuc szetlandzki. Kara sympatyczna klaczka, która przyjedzie do mnie od Gosi i jej męża. Gosia jest czytelniczką moich blogów. Zaufała ona moim szkoleniowym i jeździeckim umiejętnościom i zaprosiła mnie do siebie. Amazonka popracowała na grzbiecie konia pod moim okiem i według moich wskazówek pierwszy raz w lutym tego roku. Pod koniec marca będę gościem Gosi po raz drugi. Tym razem wrócę stamtąd z nową podopieczną. Gosia, bardzo Wam dziękuję, że uznaliście, iż Fusia będzie miała u mnie dobry dom - że trafi w „dobre (moje) ręce”.

Gdzieś i kiedyś pisałam już o dyskusji na temat zdjęcia „kucykowej” karuzeli. Przyglądałam się tej dyskusji na pewnym forum. Amazonka wstawiła zdjęcie oburzona traktowaniem szetlandzkich kucyków, przyczepionych na stałe do niewielkiej karuzeli. Ubrane w siodła i ogłowia, kucyki dreptały na niewielkim kole, tworząc żywą karuzelę dla dzieci. Wiele z komentujących osób nie widziało w tej formie zarobkowania i wykorzystywania koników nic złego. Padały argument, że zwierzęta są grube, czyli dobrze karmione, a ruch im się przyda, bo konie przecież uwielbiają ruch. Nikt z tych komentujących osób nie zastanowił się nad jakością ruchu tych zwierząt i nad tym, że korzystanie z takiej formy rozrywki uczy dzieci przedmiotowego podejścia do koni, a w konsekwencji pewnie i do wszystkich zwierząt.

Wiem też, że zazwyczaj kontakt małych dzieci z kucykami szetlandzkimi polega na „oprowadzankach” na ich grzbiecie. Nie twierdzę, że nie jest to miła i sympatyczna forma jeździeckiego kontaktu z tymi zwierzętami. Pod dyskusję można by poddać właśnie jakość i ilość tych „oprowadzanek”, które koniki wykonują non stop w ciągu wielu godzin. W pewnym wieku dzieci i na pewnym etapie ich spotkań z konikami jest to jedyna możliwa forma dosiadania małych wierzchowców. Jednak, gdy tylko warunki pozwolą, dzieci powinny powoli i konsekwentnie uczyć się porozumienia ze stworzeniem które je nosi. Według mnie, proces oprowadzania dzieci na konikach powinien być też koniecznie poprzedzony edukacją dzieci z obsługi takiego konika. Dzieci powinny uczyć się czyścić zwierzęta, oporządzać, siodłać, kiełznać i prowadzić. Oczywiście każde dziecko powinno mieć możliwość uczenia się tego wszystkiego w swoim tempie i w ramach swoich wiekowych, fizycznych i psychicznych predyspozycji. Dzieci powinny wiedzieć, że ich wierzchowiec ma uczucia, że może czuć ból, zmęczenie, rezygnację. Powinny też wiedzieć, że konik może być niedysponowanym do dosiadania go, a i tak konieczne jest zadbanie o jego codzienny dobrostan. Tak też zamierzam podejść do pracy z dziećmi i z Fusią w moim jeździeckim przedszkolu. Czy to się nam uda? Życie pokaże. Jeżeli ktoś z was, z Poznania i okolic, chciałby przysłać swoje dziecko do takiego przedszkola, to zapraszam do kontaktu. Przedszkole z Fusią będzie w stajni Pawłowice niedaleko Kiekrza.


Olga Drzymała

Aktualizacja 14 czerwiec 2020.
Ograniczenia wprowadzone w związku z pandemią pokrzyżowały moje plany. Nie wiem jaki będzie los pomysłu dotyczącego "jeździeckiego przedszkola".

Aktualizacja 18 październik 2020.



niedziela, 28 października 2018

KAŻDY KOŃ JEST INNY – PRACA NAD "SAMO – NIESIENIEM" KONIA


W zasadzie wszyscy jeźdźcy wiedzą, że każdy koń jest inny. Jednak często trafiam w internecie na pytania, w których zawarte jest zdziwienie, że jakiś wierzchowiec reaguje inaczej niż inne konie na czyjeś sygnały, na czyjeś poczynania czy nawet czyjąś obecność. Często trafiam na porady (w odpowiedzi na pytania o problemy w pracy z koniem), w których jeźdźcy piszą, że koń reaguje na taką a taką pracę, takie a takie sygnały. To całkiem oczywiste, że autorzy odpowiedzi będą opierali ich treść o własne doświadczenia jeździeckie. Jedni napiszą na przykład, że: mój koń zwalnia, gdy przycisnę łydki i zrobię pół – parady, ktoś inny napisze, że jego wierzchowiec reaguje na pulsacyjny ruch wodzami. Konflikt w komentarzach już gotowy, bo zaciskanie łydek to zły sygnał dla osoby pracującej wodzami - ponieważ ona jeździ inaczej. A praca wodzami to zły sygnał dla osoby ściskającej łydkami - ponieważ ona trzymam wodze stabilnie. Podobnie jest z pacą łydkami. Dla wielu jeźdźców pukająca paca łydkami to bezsensowne obijanie boków konia, ponieważ ich koń reaguje na ich lekkie przyłożenie. Inni muszą wbić piętę w żebra konia i użyć bata, by doczekać się jakiejkolwiek reakcji zwierzęcia.

Podczas pracy różnymi pomocami trzeba zadać sobie parę pytań, żeby wiedzieć jak pracować z danym koniem. Trzeba zadać sobie pytanie: o jaką reakcję konia nam chodzi? I jaką treść ma nieść za sobą sygnał dawany w ten czy inny sposób? O co chcemy poprosić konia? Albo jakie chcemy wydać mu polecenie? Co jeździec chce wyegzekwować od podopiecznego? Jaką reakcję konia chce poczuć? Zazwyczaj celem pracy jeźdźca i używania pomocy jest ruch wierzchowca do przodu, wyhamowanie, skręcanie, zatrzymanie. Jeźdźcy dążą do takich celów niezależnie od jakości ich wykonana.

Jeżeli ktoś z jeźdźców wie, że fizyczny i psychiczny komfort pracy konia zależy od jakość ruchu, od jakości wykonania polecenia, to nie zadowala go sam ruch konia w trzech chodach. Nie wystarczy, że koń porusza się w stępie, kłusie i galopie do przodu. Nie wystarczy, że podopieczny skręca, przyspiesza, zwalnia i zatrzymuje się. Tacy jeźdźcy chcą czuć rozluźnienie konia, sprężystość stawów, jego równowagę, samo – niesienie, przepuszczalność. Praca nad tymi elementami jest trudna, długotrwała i wymagająca indywidualnego podejścia do każdego konia. Bo każdy koń jest inny i inaczej reaguje na prośby i polecenia. Konie kupowane jako zajeżdżone mają swoje doświadczenia z pracą z innymi jeźdźcami. Konie nie zajeżdżone trzeba nauczyć od podstaw rozumienia sygnałów. Doświadczenia koni zajeżdżonych i jeżdżonych przez innych jeźdźców utrudniają często pracę. Utrudniają, bo konie te niejednokrotnie jeżdżone były właśnie bez dbałości o jakość ruchu.




Pracując z końmi, z końmi młodymi jak i po nieciekawych jeździeckich doświadczeniach, jednym z jej celów powinno być zrozumienie i namówienie podopiecznego, by pracował w samo – niesieniu. Dla wielu jeźdźców samo – niesienie konia to temat enigma. Inni udają przed sobą i innymi, że dobrze wiedzą czym jest samo – niesienie wierzchowca i że nieustannie nad tym pracują. Dla jeszcze innych samo – niesienie zwierzęcia jest równoznaczne z jego bardzo śpiesznym ruchem. Jak poczuć samo – niesienie konia i jak je zaobserwować? Koń samo – niosący pracuje w samo - niesieniu dzięki zaangażowaniu zadu. Samo – niosące zwierzę idzie równym, nie śpieszącym rytmem i tempem. Idzie w ten sposób nie pchane i podganiane. Wystarczy przyjrzeć się jeźdźcowi, by sprawdzić czy wkłada jakikolwiek siłowy wysiłek w „namawianie” konia do ruchu. Koń przy samo – niesieniu nie może też sprawiać wrażenia zwierzęcia pędzącego i nerwowego, którego trzeba siłowo przytrzymywać wodzami. Koń samo – niosący po odpuszczeniu wodzy przez jeźdźca nie zmieni tempa ani rytmu chodu – nie zwolni ani nie przyśpieszy. Nie zmieni też rytmu i tempa chodu podczas pracy jeźdźca ciałem, wodzami i łydkami nad innymi aspektami pracy np. nad ustawieniem ciała konia, nad jego rozluźnieniem albo powiedzmy chodami bocznymi. U wierzchowca samo – niosącego widać spokój ale równocześnie chęć do ruchu do przodu. Inaczej mówiąc koń samo – niosący nie przybiera postawy przykurczonej i wycofanej. Ma postawę „mówiącą” jeźdźcowi: chcę być „przed tobą” ale nie chcę od ciebie uciekać. Bardzo trudno opisać to, jak można u wierzchowca zobaczyć samo – niesienie. Do pełnej świadomości tego czym jest samo – niesienie konia konieczna jest praktyczna praca z wierzchowcem nad tym aspektem ruchu. Konieczna jest ta praca, by móc to poczuć.

Nad samo – niesieniem konia pracujemy miesiącami z moimi podopiecznymi i z każdym ta praca wygląda inaczej. Inaczej na sygnały reaguje Kama, inaczej Meriwa i jeszcze inaczej Hetman. Sygnały, którymi przekazywana jest im prośba o samo – niesienie są zdecydowanie różne.

Amazonkom dosiadającym te wierzchowce tłumaczę jak i co powinny poczuć, by stwierdzić, że ich podopieczny sam się właśnie niesie. Siedząc na grzbiecie konia amazonki „budują” ze swoich ud dwa filary tworząc bramkę, która wyznacza granice ścieżki, po której powinno poruszać się zwierzę. Żeby jednak „filary” mogły bez problemu prowadzić konia w ramach granic ścieżki, zwierzę musi mieć szansę wyczuć dokładną lokalizację „filarów”. Będzie to możliwe, gdy zwierzę będzie znajdowało się dokładnie między „filarami” - dokładnie pod jeźdźcem.

I teraz podejrzewam spory procent z osób czytających post zastanawia się o czym ja piszę. Przecież jak siedzimy na koniu to tenże zawsze jest między naszymi udami czyli „filarami bramki”. Teoretyczne tak, ale koń podczas pracy pod jeźdźcem może przyjąć trzy różne postawy. Postawę wycofania, postawę mówiącą nie chcę wejść między te „filary”. Przy takiej postawie jeźdźcy najczęściej zachęcają zwierzęta do ruchu próbując je pchać i pomagać im w podążaniu w przód. Takie konie mają napięte mięśnie, gotowe do zapierania i opierania się wysiłkom jeźdźca, mają ograniczoną ruchomość w sztywnych stawach, krótką i schowaną w łopatki szyję często zadartą w górę. Konie z taką postawą okazują niechęć do ruchu i do współpracy z jeźdźcem. Druga postawa konia mówi: uciekam od bramki po jej szybkim minięciu. Wierzchowce z taką postawą cechuje nadmierne tempo ruchu, wiszenie na wodzach, brak reakcji na sygnały proszące o wyregulowanie tempa i rytmu. Brak reakcji na sygnały namawiające do wyhamowania, zwolnienia, zatrzymania. Trzecia postawa wierzchowca, to ta najbardziej oczekiwana – czyli postawa mówiąca: jestem dokładnie pod tobą, chętnie idę i nie ucieknę, jestem chętny i gotowy do współpracy – jestem dokładnie między filarami i poruszam się z nimi w równym tempie i rytmie.

Bardzo trudno namówić wierzchowca do przybrania tej trzeciej postawy. Wymaga ona od konia wielkiego wysiłku fizycznego i intelektualnego. Dlatego konie podczas pracy nad zbudowaniem trzeciej postawy, postawy samo – niesienia zachowują się jak lalka „ wańka – wstańka”, która wprawiona w ruch nie może zatrzymać się na środku. Przepchnięty przez „bramkę” koń ucieka od niej, a wstrzymywany siłowo wycofuje się, by być za nią i nie chce wejść między „filary”. Jeden i ten sam koń może przybierać inną postawę w zależności od chodu. W stępie najczęściej takie zwierzę nie wchodzi między „filary”, a w kłusie i galopie od nich ucieka. Bywa jednak różnie.

Kama to klacz, która nie chce wejść w bramkę - między filary w żadnym z chodów. Zapartą, sztywną i spiętą kupiła ją Kinga, gdy zwierzę miało 10 lat. Początki jeżdżenia Kingi na Kamie polegały na nieustannym pchaniu klaczy biodrami i wciskanymi piętami w jej żebra. Od prawie dwóch lat współpracujemy z Kingą i pracujemy z Kamą. Kinga szybko pozbyła się odruchu pchania i nauczyła się uczyć swoją podopieczną rozumieć sygnały, w które nie trzeba było wkładać siły. Zaparta i spięta postawa ciała Kamy zmusza jeźdźca do intensywnej pracy łydkami, a nawet batem. Klacz jednak nie ma bać się tych sygnałów ani od nich uciekać – ma je rozumieć, akceptować i pozytywnie na nie odpowiadać. Z ich zrozumieniem Kama nie ma problemów, gorzej jest z odpowiedzią na nie. Sztywności i napięcia ciała są tak dużą zaszłością, że klacz nie zawsze chce albo fizycznie może na nie odpowiedzieć. Sygnały jeźdźca muszą być nieustannie powtarzane z uporem, cierpliwością i konsekwencją. Dzięki temu Kama robi postępy i powoli rozluźnia mięśnie, uelastycznia stawy, prostuje ciało i je równoważy. Po prawie dwóch latach pracy Kama zaczyna przybierać postawę chętną do pracy – postawę wchodzącą w „bramkę”. Wystarczy jednak chwila bez zachęcających do pracy sygnałów, by stare nawyki (spięcia i sztywności) wracały z prędkością światła. Najchętniej taką postawę Kama przybiera w kłusie. W stępie jeszcze nieustannie wystawia na próbę siły, cierpliwość i upór Kingi. Namówić Kamę do chętnego ruchu w stępie, do rozluźnienia ciała i samo – niesienia to bardzo trudna praca. Ostatnio spore postępy zrobiła Kama w galopie. Coraz chętniej przybiera w galopie postawę chętną do ruchu dzięki córce Kingi - Patrycji. Patrycja niedawno dołączyła do naszego grona. Bardzo szybko przestawiła pchający sposób pracy z koniem na konwersację z podopieczną. Do tego zaletą Patrycji jest brak lęków i zahamowań, z którymi walczy Kinga. Walczy skutecznie ale sukces przychodzi małymi kroczkami.

Meriwa jest klaczą młodszą od Kamy. Asia kupiła ją jako młodziutką zajeżdżoną klacz. Zajeżdżoną prawdopodobnie poprzez użycie siły i straszącej presji. Klacz była bardzo spięta, sztywna i idąca drobnymi kroczkami. Z Asią i Meriwą również pracujemy nad rozluźnieniem, równowagą, ustawieniem ciała i samo - niesieniem klaczy. Sposób pracy jest jednak nieco inny niż z Kamą. Meriwa wręcz panicznie reagowała na jakikolwiek ruch łydek Asi siedzącej na jej grzbiecie. Do tego klacz jest ekspresyjna i trochę szalona. Nigdy nie wiadomo w jakim nastroju wyjedzie na trening – czy już w stępie będzie uciekała od bramki czy jednak będzie zapierała się przed wejściem między jej filary. Meriwa w każdym z chodów potrafi zapierać się przed bramką, by po delikatnym przyłożeniu łydek rzucić się do ucieczki. Ponieważ trudno nie dotykać łydkami konia, gdy się na nim siedzi, Meriwa miała bardzo często postawę uciekającą. Asia musiała nauczyć klacz reagować na sygnały dawane ciałem jeźdźca, proszące o „wycofanie” ciała i zwolnienie tempa. Początki naszej pracy polegały też na namówieniu klaczy do rozluźnienia mięśni i uelastycznienia stawów. Amazonka prosiła klacz o to tylko przy pomocy pracy swojego ciała i delikatnego działania wodzy. Praca łydek jest jednak niezbędna do namówienia konia, by zaangażował zad do pracy, wyprężył grzbiet, zrównoważył ciało i szedł „sam się niosąc”. Poświęciłyśmy więc dużo czasu na nauczenie klaczy, by zaakceptowała łydki Asi jako przekaźnik informacji. Nadal nad tym pracujemy i odnosimy sukcesy. Meriwa reaguje na delikatne i prawie niewidoczne przyłożenie łydek do boków jej kłody, rozumie znaczenie próśb i poleceń przez nie przekazywanych i chętnie je wykonuje. Jednak nadal próbuje uciekać od łydek Asi wówczas, gdy uczymy ją znaczenia nowego polecenia. Meriwa dużo chętniej niż Kama pracuje, będąc dokładnie między filarami. Czuje się tam dobrze i bezpiecznie. Jeżeli wycofuje się przed „bramkę” to tylko po to, by dać „odpocząć” mięśniom zadu. Mięśniom nad których kondycją i siłą nieustannie pracujemy.

Zupełnie inaczej musi rozmawiać Monika ze swoim wałaszkiem Hetmanem. To jest strasznie uparty koń, znający już swoją siłę mimo młodego wieku. Walaszek ten bardzo broni się przed wejściem w bramkę. Zachowuje się tak, jakby było mu bardzo źle, gdy jest dokładnie między filarami. Dlaczego? Powodem jest prawdopodobnie fakt, że postawa „w bramce” to postawa konia posłusznego. Hetman ma naturę buntownika – lubi się droczyć, a postawa utrzymująca go dokładnie między filarami nie pozwala mu na przepychanki z jeźdźcem. Postawa ta wymusza na koniu skupienie i prowadzenie z jeźdźcem merytorycznej konwersacji. Hetman zrobi wszystko, żeby najlepiej w ogóle nie ruszyć z miejsca, bo może się zdarzyć, że Monice „uda się umieścić” go w bramce. Przy namawianiu walaszka, żeby w ogóle zdecydował się ruszyć nie obędzie się bez wyraźnego i ekspresyjnego działania łydkami i batem. Gdy Hetman zdecyduje się już na ruch, to do namówienia go, podczas tego ruchu, do wejścia między filary nie wystarczy praca łydkami. Monika musi go tam „wpuścić” przez stworzenie idealnych warunków. Hetman wejdzie w „bramkę” tylko wówczas, gdy nic go nie blokuje, nie krępuje i nic mu nie przeszkadza. Monika nie może blokować go napięciami swojego ciała, nie może go niczym ściskać. Nie może też stracić swojej równowagi ani popsuć czegokolwiek w swoim aktywnym dosiadzie. Wpuszczony między filary Hetman pracuje jednak idealnie. Pracuje prowadzony delikatnymi impulsami dawanymi łydkami. Hetman rzadko ucieka „wybiegając” za bramkę. Jeżeli już, to jest to ucieczka bez entuzjazmu czy paniki. Wystarczy wówczas lekko poprosić wałaszka wodzami i ciałem, żeby „wycofał się” nieznacznie. Jak już pisałam, Hetman zdecydowanie woli „pracować” w pozycji wycofania się za „bramkę”. Często więc, biegnąc” już między „filarami”, dość gwałtownie i niespodziewanie próbuje wrócić do ulubionej pozycji, poprzez nagłe przejścia do niższego chodu i do stój. Tam czuje, że może być buńczuczny i może namawiać jeźdźca do siłowej przepychanki. Monika uczy się skutecznie unikać zaczepek podopiecznego i nie dać się na nie „złapać”. W odpowiedzi na taki ruch Hetmana, Monika ponownie zaczyna namawiać go do wejścia między „filary”. Ponownie też musi to zrobić dość ekspresyjnie przy pomocy pukających łydek i bata. Z Hetmanem pracujemy niecałe dwa lata podobnie jak z Kamą. Pracujemy dużo z ziemi i na lonży. W siodle dominuje praca w stępie, trochę kłusa, a galop tylko wówczas, gdy Hetman uzna, że zagalopowując ostentacyjnie okaże swoje niezadowolenie i bunt. Te ponad półtora roku naszej współpracy, to praca nad tym, by Monika mogła poczuć, że wałaszek idzie pod nią w rozluźnieniu, skupieniu, samo – niesieniu i równowadze. Ale te ponad półtora roku współpracy, to przede wszystkim praca nad wychowaniem Hetmana. Praca nad tym, żeby chciał on rozmawiać z człowiekiem i opiekunem, a nie przepychać się, przekomarzać i siłować. To praca nad tym, żeby koń chciał rozmawiać i dogadywać się z jeźdźcem, a nie buntować i zapierać się na każdą próbę namówienia go czy poproszenia o cokolwiek. Te ponad półtora roku to praca nad psychiką i charakterem wierzchowca – a to dużo trudniejsza praca niż uczenie konia technicznych aspektów pracy pod jeźdźcem.

Każdy koń jest inny i praca z nim musi być dostosowana do jego możliwości fizycznych i psychicznych. Dostosowana do sposobów w jak reaguje i odpowiada na sygnały. Praca z wierzchowcem nie jest naciskaniem „guzików”: tu przycisnę, tam wcisnę, gdzie indziej zaciągnę i zadziała.


Posty powiązane:

Posty do moich blogów piszę przy wsparciu patronów. Trochę więcej piszę o tym tutaj. Gdyby ktoś miał ochotę dołączyć do grona patronów i mnie wesprzeć to zapraszam i dziękuję. Olga



28 października 2018 r moim patronem na „Patronite” została Ewa. Bardzo się cieszę ze wsparcia jakie otrzymałam i dziękuję. Olga 


Ponieważ moja blogowa „twórczość” stała się dość obszerna – napisałam około 300 postów na czterech blogach - to stwierdziłam, że moi czytelnicy mają pewnie problem ze znalezieniem postów powiązanych ze sobą tematycznie. Postanowiłam więc pogrupować posty dotyczące zagadnień związanych z pracą z wierzchowcami i zapisać w formie dokumentu pdf. Będę je udostępniać moim patronom i osobom, które chciałyby wesprzeć moją pracę w jakiejś innej formie. Pierwszy dokument dotyczy prowadzenia konia i problemów z tym związanych. Ponieważ jest to „pilot” całej serii, to udostępniam go publicznie na Patronite. Jestem ciekawa czy mój pomysł ma sens i rację bytu. Będę wdzięczna za komentarze i opinie. Zapraszam do lektury.

wtorek, 23 stycznia 2018

JEŹDZIECKIE POGAWĘDKI DŻENTELMEŃSKO - HIPPICZNE W RYBNIKU


Jeździeckie pogawędki dżentelmeńsko – hippiczne w Rybniku, czyli w założeniu spotkania z czytelnikami mojego bloga, odbyły się dwa razy. Pierwszy w listopadzie, drugi niedawno, bo 20 stycznia. Organizuje je Klaudia, która czyta „Pogotowie jeździeckie” od chyba przeszło dwóch lat. Pod koniec zeszłego roku stwierdziła, że chciałaby uzupełnić swoją jeździecką wiedzę pod moim okiem. Problem w zorganizowaniu naszego treningowego spotkania polegał na tym, że nasze miejsca zamieszkania dzieli dość spora odległość. Siedem godzin jazdy pociągiem w jedną stronę. Klaudia wymyśliła pogawędki jeździeckie, żeby pokryć moje koszty dojazdu. Jednak znaleźć dziesięć chętnych osób na wysłuchanie moich „opowieści” okazało się nie łatwym zadaniem - jednak Klaudia ma dar przekonywania. Na obu spotkaniach tylko część osób znała mój blog. Większość przyszła spotkać się ze mną właśnie dzięki darowi przekonywania młodej amazonki. Dlatego też napisałam w pierwszym zdaniu, że pogawędki w założeniu miały być spotkaniami z czytelnikami. Oba spotkania odbyły się w bardzo sympatycznej atmosferze i mam nadzieję, że dzięki nim mój blog zyskał paru czytelników.

Podczas spotkania trochę ciężko było mi namówić uczestniczki do zadawania pytań. Były same amazonki. Kiedy już pytania padły, większość z nich dotyczyła samowolnego rozpędzania się koni. Dotyczyła tego, że rozpędzony koń zupełnie nie słucha i nie reaguje na prośby o zwolnienie tempa. Większość z obecnych tam słuchaczy uprawia skoki i problemy z pędzeniem konia na przeszkody oraz przytrzymywanie zwierzęcia za wodze dominowały w pytaniach. Szczególnie na pierwszym spotkaniu. Dlatego pomyślałam sobie, że nadszedł chyba czas na napisanie postu „zahaczającego” o tematykę skokową. Ale to na razie luźny pomysł.

Dla większości jeźdźców niemożliwa i nierealna wydaje się praca z koniem bez zaciągania wodzy. Na obu spotkaniach próbowałam przekonać rozmówców, że jest to możliwe. Że jazda na oddanych wodzach, na rozluźnionym koniu, nie szarpiącym za wodze ani nie wiszącym na nich jest doświadczeniem, do którego warto dążyć. Wszystko jednak zależy od jeźdźca, od sposobu w jaki siedzi on na koniu i od tego, czy potrafi działając dosiadem zastąpić hamujące działanie wodzy. Oczywiście wszystko o czym mówię i piszę nie jest przepisem na jazdę konną i nie wygląda to tak, że wsiadamy na pierwszego lepszego konia, oddajemy mu wodze i wszystko zaczyna grać. Jedna z amazonek zwróciła uwagę, że na koniu, który chce ponieść, nie da się nie zaciągnąć wodzy. Zgadzam się. Pewnie sama bym je zaciągnęła, gdybym znalazła się w takie sytuacji. Tylko, że ja nie wsiadłabym na pierwszego lepszego konia, ani nie dopuściłabym do stworzenia sytuacji, w której koń mógłby mnie ponieść. Kiedy ktoś zapytał moją Panią trener jak należy zareagować, gdy koń poniesie, odpowiedziała: „mądry jeździec nie dopuści do tego, by koń poniósł”. I ja się do tego nieustannie stosuję.

Jako małą dygresję do powyższego chcę też tu przytoczyć komentarz jaki ktoś wstawił pod postem: „Wodze i wędzidło”: „Bardzo fajny wpis, dzięki, ale... jak jeździć w taki sposób, kiedy samemu jest się jeźdźcem początkującym, a konie szkółkowe nastawione są głównie na wyszarpywanie wodzy po to, by nie robić nic i nic nie czuć na pysku? To jest tak wkurzające, kiedy wyjeżdżamy w teren, a powierzony mi koń ma tylko jedną obsesję - wyszarpać wodze, wyszarpać wodze! I trzepie tą głową... Palce poobdzierane, ręce bolą, w galopie mam wrażenie jakbym była gościem na jego grzbiecie, którego w każdej chwili można wyprosić. Staram się jak potrafię najlepiej (ramiona niby sprężynki, łydki, brzuch pracuje, głowa myśli itd.), ale dla wierzchowca najważniejsze jest, by wydobyć maksymalną długość wodzy z moich dłoni... (on i tak wie, co ma robić - widzi przecież konia prowadzącego więc po cholerę mu jakieś sygnały z grzbietu?). Nieeee, póki właściciele szkółek nie zainwestują w szkolenia dla swoich koni, póki nie zaczną ich "naprawiać" po każdym sezonie, to nie ma szans, by nauczyć się takiego współdziałania z koniem, o jakich piszesz w swoich artykułach. Koń koniem - cwana bestia, póki nie zaufa, to o współpracy z siodła można zapomnieć. A jak zaufać kolejnej, być może -nastej osobie tego dnia na swoim grzbiecie, która szarpie, kopie i chce nie wiadomo czego? Można próbować, ale bardzo trudno o satysfakcję. Bez mądrego trenera ani rusz”

Przy okazji rozmowy o pracy wodzami, omawiałyśmy też kwestię jeżdżenia bez wędzidła czy ogłowia. W wielu postach się do tego tematu odnoszę, więc nie będę teraz o tym pisać. Zaintrygowała mnie jednak jedna z uczestniczek mówiąc, że na mistrzostwach świata w jeździe bez ogłowia, poza oczami widzów, jeźdźcy rozprężają się przy użyciu ogłowi, wędzideł i patentów. Postanowiłam zgłębić temat i wstukałam w wyszukiwarkę: „jazda bez ogłowia kulisy”. Weszłam na stronę: gallop.pl (
http://gallop.pl/kulisy-mistrzostw-w-jezdzie-bez-oglowia-2017/nggallery/image/img_3820/)
 i wśród zdjęć, które można by zatytułować: sielanka bez ogłowia – znalazłam jedno, na którym jeździec siedzi na koniu zaopatrzonym w wielokrążek. Możecie sami zobaczyć. Wyszukałam więc stronę z regulaminem Mistrzostw Świata w Jeździe bez Ogłowia Wrocław, Partynice 16-17.09.2017 r, gdzie jako cel zawodów wymienia się: „pokazanie i propagowanie alternatywnego sposobu jazdy konnej bez użycia tradycyjnych ogłowi i kiełznań”. Zaś w regulaminie znalazłam zdanie: „Na rozprężalni koń może mieć założone ogłowie z kiełznem lub kantar”. Kantar – rozumiem. Ogłowie z kiełznem to już dla mnie hipokryzja.


Po pierwszym spotkaniu, jedna z amazonek zdecydowała się na trening ze mną podczas następnego. Trochę się obawiałam tego treningu ponieważ amazonka wsiadała na konia wypożyczonego z innej stajni. Nigdy wcześniej nie siedziała na tym koniu. Obie nie wiemy czy klacz była zwierzęciem szkółkowym czy też nie, ale bardzo ładnie spisała się pod młodą amazonką. Klacz spodziewała się być „pchana” przez jeźdźca i sygnały łydkami dawane przez amazonkę, które „prosiły” o samo – niesienie, były dla niej zaskoczeniem. Amazonka musiała wspomóc bacikiem działanie łydek ale, gdy klacz zrozumiała o co jest proszona, z czasem przestała stawiać opór. Samej amazonce zależało na wskazówkach, które pomogłyby jej się rozluźnić na końskim grzbiecie. Jestem zadowolona z tego treningu ponieważ cel, jakim było rozluźnienie jeźdźca, udało nam się osiągnąć. Mam nadzieję, że amazonka również jest zadowolona. Dużo łatwiej prowadzi się treningi par jeździec – koń, które na co dzień ze sobą współpracują. Tak jak Klaudia i jej Sonia. Nasza praca skupiała się na zaangażowaniu zadu Sonii do bardziej aktywnej pracy i nad rozluźnieniem jej ciała. Klaudia otrzymała wskazówki do pracy z podopieczną przez okres dzielący nas od kolejnego treningu. (https://web.facebook.com/karmelkowe/videos/2023052177941111/)

Muszę się przyznać, że wolę prowadzić treningi niż spotkania. Chodzi o stres. Jakoś nigdy nie stresował mnie fakt, że mam poprowadzić trening, jednak myśl o spotkaniu z większą ilością osób ten stres u mnie wywołuje. I chyba czekające mnie spotkanie w Poznaniu bardziej mnie stresuje niż te w Rybniku. Chyba dlatego, że Poznań to „własne podwórko”.





środa, 1 listopada 2017

PANIKA WIERZCHOWCA A JEGO SKUPIENIE




Wszyscy wiedzą, że konie to bardzo płochliwe zwierzęta. Jednak „stopień płochliwości” jest bardzo różny u tych zwierząt – wszystko zależy od charakteru osobnika i od zebranych doświadczeń z pracy z człowiekiem. Zdarzają się jednostki, które reagują przesadnie i panicznie na każde zagrożenie – również to wyimaginowane. W czasie panicznych reakcji takie nadpobudliwe wierzchowce potrafią zupełnie „zapomnieć”, że towarzyszy im człowiek. Potrafią „zapomnieć” o człowieku, który jest obok nich, jak i o takim, którego niosą na grzbiecie. Często jednak, tak zwane „elektryczne” konie, w warunkach bezstresowych, pracują bardzo posłusznie, rozluźniają się i skupiają, są ambitne i szybko się uczą. Wystarczy jednak, że zaczną się jakieś ruchy w stajni i stadzie – jakiś wierzchowiec nagle się pojawi albo - co gorsze – zniknie z widoku i już nadpobudliwe zwierzę ma powód do strachu i wpadania w panikę. Wystarczy, że zmieni się miejsce treningu, że zawieje większy wiatr, że wokół nowego miejsca treningu rosną wysokie, kołyszące się rośliny - i skupienie konia na pracy i jeźdźcu spada do zera. Są to bardzo niebezpieczne sytuacje, więc planowanie treningów z bardzo płochliwym koniem wymaga wzięcia pod uwagę warunków, jakie będą towarzyszyły jeźdźcowi, trenerowi i zwierzęciu. Oczywiście wymaga to wzięcia pod uwagę w sytuacji, gdy człowiek pragnie pracować z podopiecznym w oparciu o zaufanie, zrozumienie i porozumienie. Ludzie, dla których: „im mocnej”, oznacza: „tym lepiej”, warunki do pracy nie będą miały znaczenia. 

Ostatnio byłam świadkiem sytuacji, w której młoda klacz bała się folii lekko fruwającej na wietrze. Właściciel zwierzęcia zaczął trening od pracy na lonży. Klacz panicznie uciekała z miejsca, które było najbliżej owego zagrożenia. Co zrobił jeździec? Podszedł jak najbliżej folii i zaczął biciem zmuszać klacz, by przeszła tuż obok tego co ją przerażało. Skoro blisko „strasznej” folii zwierzę odczuwa oprócz strachu, ból i siłową presję, to tym bardziej utwierdza się w przekonaniu, że jest ona zagrożeniem. Podejście człowieka zakładające, że zadany zwierzęciu ból ma przekonać je o braku zagrożenia jest pozbawione logiki. Taka „praca” nie rozbudzi też w wierzchowcu zaufania do opiekuna.

Sytuacja zmienia się w momencie, gdy taki „fachowiec” zada zwierzęciu ból tak mocny i tyle tego bólu, że zwierzę zaczyna bardziej bać się człowieka i zadawanego przez niego bólu, niż czegokolwiek wokół. Zaciągnięte na siłę wodze, patenty pomagające je zaciągnąć, ostrogi i karcący bat potrafią „wyleczyć” niejednego konia ze wszystkich fobii. Jednak wpychanie wierzchowca na siłę w „szpony” zagrożenia, na zasadzie: „bo koń ma mnie słuchać i już” przynosi konsekwencje w postaci napięć mięśni i stawów, również w postaci wykrzywiania ciała i utraty równowagi. Konie są jak dzieci, żeby się czegoś nauczyć, żeby się skoncentrować nie mogą czuć strachu, presji i nie mogą się bać. Które dziecko nauczy się tabliczki mnożenia w momencie, gdy czuje jakieś zagrożenie? Które nauczy się wiersza, przykładowo przy oglądaniu horroru, do oglądania którego zastaje zmuszone? Ktoś mógłby powiedzieć, że uczenie się mnożenia czy wiersza, to praca umysłowa, a koń ma wykonać zadania fizyczne. Ale, żeby zwierzę mogło nauczyć się jak prawidłowo je wykonać, musi zrozumieć polecenia, musi nauczyć się skupiać na pracy i opiekunie, musi zrozumieć jak powinien rozluźniać mięśnie i stawy, musi kojarzyć i analizować, a to praca umysłowa. A skoro mowa o zadaniach fizycznych, to dziecko w chwili zagrożenia nie nauczy się również jak prawidłowo wykonać, na przykład, przewrót w przód czy w tył.





Jest wiele takich końskich osobników, których nie da się „złamać” siłą, przestraszyć bólem i wzbudzić taki strach przed człowiekiem, żeby zapomniały o innych zagrożeniach. Z takimi zwierzętami można dogadać się tylko na zasadzie: „wiem, że się boisz ale zaufaj mi”. Żeby jednak koń mógł zaufać, najpierw musi nauczyć się skupiać na opiekunie w stresujących warunkach. Niewielu jeźdźcom chce się pracować nad skupieniem konia, więc strachliwe jednostki bardzo często „idą w odstawkę”.

Znajoma kupiła wałaszka, który został zajeżdżony w wieku pięciu lat, a potem kolejne dziesięć „odpoczywał”. Miał w końcu trafić na rzeź, więc zlitowała się nad nim i przygarnęła. Zawsze, kiedy bardzo ładny, dobrze zbudowany koń nie znajduje zainteresowania i przechodzi z rąk do rąk albo żadne „ręce” go nie chcą, musi być jakaś przyczyna tego faktu. W tym przypadku to chyba właśnie paniczne reakcje zwierzęcia na zagrożenie spowodowały brak zainteresowania nim.

Pracujemy wspólnie od około roku. Wałaszek bardzo się stara, szybko się uczy, bardzo ładnie reaguje na techniczne prośby. Rozluźnia się i skupia ale tylko w dogodnych dla niego warunkach. W warunkach nie wywołujących stresu. Swoją strachliwą naturę konik pokazał od początku współpracy ale w pewnym momencie jego reakcje na „zagrożenia” stały się dla nas wręcz niebezpieczne.

Gdy zaczynaliśmy współpracę, wierzchowiec był spięty, sztywny, reagował mechanicznie na sygnały. Chodził z nieustannie zadartą głową i wypadał z trasy przez sztywne i źle ustawiane łopatki i zad. Praca z wałaszkiem nad rozluźnieniem, ustawieniem ciała, zaangażowaniem zadu już na pierwszych treningach przyniosła fantastyczne rezultaty. Jego właścicielkę i amazonkę również udało mi się namówić do rozluźnienia się i „otwarcia”. Kilkumiesięczna praca ze zwierzęciem nie zadająca mu bólu sprawiła, że konik przestał się bać pracy z człowiekiem. Niestety, zaczął w związku z tym wyraźniej dostrzegać zagrożenia w otaczającym go środowisku. A jego płochliwa natura powoduje, że reaguje na nie przesadnie i panicznie. Żeby przestał tak reagować, musi nauczyć się ufać człowiekowi. Ustępowanie strachu przed człowiekiem i bólem jaki może on zadać, nie oznacza tego, że automatycznie wierzchowiec zaufa opiekunowi. Konie muszą się tego nauczyć, potrzebują na to czasu i sporo psychologicznej pracy.

W chwilach totalnej paniki naszego podopiecznego, przede wszystkim „zamykamy” pracę na małym kole. Wykonanie poleceń na niewielkiej wolcie jest dla wierzchowca zawsze trudniejszym zadaniem i wymaga od niego większego skupienia. Nie pozwalamy zwierzęciu wyprostować szyi. Dlaczego? Przestraszony i spanikowany koń ciągnie i próbuje ponieść albo uciec właśnie „szyją”. Prosta szyja z napiętymi do granic możliwości mięśniami jest „narzędziem” konia do bycia nieposłusznym, do bycia uciekającym, płochliwym i do bycia „pojazdem” z turbo – napędem umieszczonym z przodu. Utrzymanie mięśni szyi konia we względnym rozluźnieniu jest informacją dla niego: „spokojnie, ta sytuacja nie jest zagrożeniem dla ciebie. Zaufaj mi”. Żeby utrzymać szyję podopiecznego w miarę „luźną”, amazonka nie może przestać namawiać wałaszka do utrzymania jej w zgięciu. Podkreślam jednak słowo: „namawiać”, a to oznacza, że nie może zgiętej szyi zwierzęcia trzymać ona siłowo i kurczowo. Namawianie jest nieustanną pracą nad tym, by sygnał dotarł do głowy rozproszonego konia. Namawianie jest nieustającą pracą nad przekazaniem prośby: „utrzymaj zgiętą szyję sam, nie prostuj jej bez mojego pozwolenia”.

Mimo, że konik chciałby popędzić z zawrotną prędkością, amazonka nie przestaje pracować łydkami. Przekazuje nimi informację podopiecznemu wymuszającą podstawienie zadu, wyprężenie grzbietu i w efekcie „skrócenie” ciała. Takie „skracanie” ciała ułatwia zwierzęciu zmniejszenie tempa, a jego egzekwowanie nie wymaga od jeźdźca użycia wodzy jako hamulca. Człowiek może bez problemu namówić „skróconego” konia do zwolnienia tempa, pracując tylko swoim ciałem.

Ważne jest też to, jakie tempo jeździec powinie narzucić swojemu podopiecznemu. Tempo, które można by porównać do chodzenia „tip – topami” przez człowieka. Chodzenie „tip – topami” wymusza nieśpieszne i dokładne stawianie nogi po każdym następnym kroku. Siedząc na koniu, ma się przy takim tempie wrażenie,że koń sprawdza najpierw nogą powierzchnię zanim ją postawi. Jednak wypracowywanie takiego tempa nie oznacza, że człowiek powinien pchać wierzchowca. Wręcz przeciwnie, należy egzekwować od podopiecznego samo - niesienie.

Koń przy szukaniu zagrożenia i uchylaniu się przed nim, wykrzywia ciało i samowolnie zmienia tor jazdy. W takiej sytuacji namawiamy naszego podopiecznego do pewnego kompromisu. Amazonka nieustannie prosi wałaszka o prawidłowe ustawienie ciała i nie zbaczanie z wyznaczonego toru, który (w ramach kompromisu) wyznaczamy jak najdalej od tego, co wydaje mu się zagrożeniem. Fakt, że koń nie jest wpychany na siłę w szpony „potwora”, rozbudza w nim zaufanie do swojego pasażera, a skrupulatna praca nad szczegółami ustawienia ciała, „wymusza” na zwierzęciu potrzebę skupienia się. Czasami taka praca zajmuje sporo treningowego czasu ale każdy trening kończył się sukcesem w postaci absolutnego skupienia się i rozluźnienia zwierzęcia. Kiedy wałaszek się skupi i rozluźni, nie tylko przestaje zauważać zagrożenie czy niepokojący ruch wokół miejsca pracy, nie zwraca w ogóle uwagi na zmianę toru pracy, który przybliża go do owego zagrożenia.

Taką pracę nad skupieniem i rozluźnieniem się wałaszka, trzeba wykonać też z ziemi – na lonży.

https://www.youtube.com/watch?v=9baBvfSkpcU&feature=youtu.be



czwartek, 5 października 2017

WRZESIEŃ JUŻ ZA NAMI


 - Olga dziś w terenie...bajka po prostu. Siedziała na kolanach. Wchodziła na kontakt. Trzymałyśmy się za ręce praktycznie 3/4 terenu. A galooooop.....poezja. Klaczka kochana jest. Ogarnięta. Szła z zadu. Wiesz, to są momenty kiedy przekonuję się, że ta nasza robota to nie jest zabawa, że ma sens i przynosi efekty.
-  A napisałabyś jakie to było wrażenie, kiedy pierwszy raz klacz weszła na kontakt i złapała Cię za ręce?
-  Oczywiście. Choćby z dzisiejszego terenu. Była przez to elastyczna. Plastyczna. Taka....moja, pod kontrolą ale bez przemocy, zaciągania na twarzy...to piękne uczucie.

***


Powykrzywiane ciało konia podczas pracy ma ogromny wpływ na to, w jaki sposób swoje ciało ustawia jeździec siedząc w siodle. Ale tak samo jeździec wykrzywiający swoje ciało ma wpływ na to, w jaki sposób ustawia się koń podczas pracy. Cała „zabawa” polega na tym, żeby jeździec pracując nad wyprostowaniem swojego wierzchowca, stwarzał sobie tym samym dogodne warunki do poprawy swojej postawy. Równocześnie jeździec musi mieć świadomość niedoskonałości swojej postawy i powinien korygować je, dając w ten sposób szansę i 
możliwość swojemu podopiecznemu na prawidłowe wykonanie prośby o poprawienie ustawienia poszczególnych części swojego ciała.



To ciężka praca ale jak bardzo cieszą wypracowane efekty - takie, jak choćby samo - niosący i energiczny ruch podopiecznego.




Do pracy nad ustawieniem ciała konia niezbędne jest nauczenie zwierzęcia, by rozluźniał mięśnie i stawy w odpowiedzi na prośby i sygnały opiekuna. Pracę rozluźniającą bardzo często należy zacząć od oduczenia wierzchowca wożenia jeźdźca z napiętymi mięśniami szyi.
























Rozluźniona i wypuszczona w dół (stopniowo i powoli wypuszczona przez jeźdźca) głowa i szyja konia pozwoli zwierzęciu na rozluźnienie i rozciągnięcie mięśni grzbietu. Wszystko to razem umożliwia opiekunowi podjęcie rozmowy z podopiecznym przy pomocy ciała. Rozmowę na temat tempa i rytmu jego ruchu. Dzięki temu jeździec zaczyna się czuć bardzo wygodnie na grzbiecie wierzchowca, a fakt ten ułatwia człowiekowi kontrolowanie swojego dosiadu i poczynań w siodle


Jeździec dużo pracy musi włożyć w prawidłowe ułożenie nóg. Niestety bardzo trudno zapanować nad, "uciekającymi" do przodu łydkami.





A na dodatek jedna noga może układać się dużo lepiej niż druga.









***
Najwięcej naszej uwagi absorbuje najmłodszy podopieczny, który zdecydowanie przedkłada zabawę nad naukę.




Zmusza do wpadania na niekonwencjonalne pomysły.




Ale "chłopak" już całkiem dobrze pracuje na lonży. Kręci kształtne kółka, nie wyciąga na zewnątrz i nie wpada do środka.















Potrafi również całkiem energicznie maszerować. Nie pchany przez jeźdźca uczy się samo - niesienia.







Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...