wtorek, 16 września 2014

ZAMKNIĘTA GRUPA


W Internecie od czasu do czasu pojawiają się zdjęcia koni z jeźdźcami na grzbiecie, które mają bardzo siłowo zaciągnięte w pysku wędzidło. Widok przestraszonego i spiętego z bólu zwierzęcia, z otwartym pyskiem i smutnymi oczami, budzi złość i bunt obserwatora. Od razu nasuwa się pytanie: „jak tak można traktować żywą istotę?”. Natychmiast, pod takimi zdjęciami, pojawiają się oburzone komentarze. I bardzo słusznie. Zastanawiam się jednak, ilu z oburzonych jeźdźców potrafi „poprosić” swojego wierzchowca o zwolnienie tempa albo zatrzymanie się, bez zaciągania wodzy? Gdy zadałam kiedyś to pytanie (przy okazji dyskusji nad upublicznionymi zdjęciami jednego ze sportowców, który siedzi na grzbiecie czworonoga z wyrazem pyska wyraźnie „wołającym o pomoc"), odpowiedziała mi jedna osoba pisząc: „ale ja zaciągam lekko”. Co to jednak znaczy lekko? I kto ocenia siłę ciągnięcia za wędzidło? Koń czy jeździec? Myślę, że ocena tej siły w przypadku każdego z nich byłaby inna. Poza tym, jeżeli ktoś zaciąga wędzidło lekko i koń nie zareaguje, nie zwolni tempa, albo się nie zatrzyma? Czy nadal sygnał hamujący pozostaje lekkim? Na to pytanie nikt już mi nie odpowiedział. Osoba, z którą wymieniłam te parę zdań, była jedyną odważną, która przyznała się do jeżdżenia na koniu z wodzami używanymi jak hamulec. Nie twierdzę, że powinni zgłosić się wszyscy, którzy tak robią. Martwi mnie jednak fakt, że nigdy nie spotkałam pytania o alternatywę tego sygnału. Nikt nie zapytał: jak w takim razie powinny „wyglądać” pomoce egzekwujące od wierzchowca zwolnienie tempa, albo zatrzymanie? Czy nikt nie chce tego wiedzieć? Taką możliwość daje jazda z aktywnym dosiadem (zob.
AKTYWNY DOSIAD). Próbowałam rozmawiać na ten temat w jednej z grup jeździeckich. Dwie osoby oficjalnie uznały to za bełkot i bzdury, dwie to zrozumiały. Nie o to jednak chodzi. Niewiele osób przystąpiło w ogóle do dyskusji, a administratorzy uznali ten temat za nie wart zainteresowania. Chwilę potem pojawiło się pytanie jednego z członków grupy: „chciałbym nawiązać więź z moim koniem. Co myślicie o join up? Czy jak będę to robił przez dwa tygodnie to wystarczy? Myślałem też o siedmiu grach, zaraz po join up.” Był to temat poruszony po raz piąty w przeciągu miesiąca. Nie mam nic przeciwko tym metodom, na pewno pomagają zaprzyjaźnić się z wierzchowcem i zdobyć jego zaufanie. Nigdy nie znalazłam jednak pytania (i to w różnych miejscach związanych z tematem jeździeckim), jak jeździć na koniu, by nie zawieść jego zaufania po join up i siedmiu grach. Czy to czasami nie jest tak, że wielu ludziom pracującym z końmi wydaje się, że te metody to cudowny sposób na wszystko. Nie zważają na to czy w czasie jazdy koń ma odbity grzbiet, obolały pysk, nadwyrężone nogi, sztywne stawy i brak zaufania do jeźdźca, nie mówiąc już o braku jakiejkolwiek więzi. W razie czego wrócą na pewien czas do join up i siedmiu gier, a potem znowu poobijają grzbiet, zaciągną wędzidło w pysku i złą pracą zablokują zwierzęciu stawy nóg i przeciążą ścięgna…potem join up i siedem gier…i ? Na zaufanie konia i więź z nim pracuje się przez cały czas wspólnej „przygody”. Pracuje się poprzez prawidłową, zrozumiałą i inteligentną jazdę na grzbiecie swojego podopiecznego. Jest to trudny sposób jazdy. Dużo trudniejszy niż manewrowanie wodzami i siedzenie na siodle. Piszę mój blog w nadziei, że pomogę osobom, które szukają prawdziwego porozumienia z koniem. Mam sporo czytelników. By promować blog pojawiłam się też w Goole+ i na facebooku. Na tym ostatnim odezwała się do mnie czytelniczka z sugestią, bym stworzyła tam grupę. Zastanawiam się czy ma to sens? Jest już tam strona, na której każdy może się wypowiedzieć. Tak samo w google+. Nie mówiąc o możliwości wstawiania komentarzy pod postami. Jednak jest „cisza”. Jeżeli ktoś się do mnie odzywa, to tylko prywatnie. Czy przynależność do grupy ośmieli tych, którzy chcieliby zadać pytanie, albo poruszyć jakiś problem? Jeżeli znajdzie się dziesięcioro chętnych do przynależności do takiej grupy na facebooku osób, to myślę, że warto będzie zrealizować pomysł. Jedna chętna osoba już jest. Kto następny?

Jest też druga strona medalu. Osoby, które mogłyby podzielić się na łamach Internetu swoja wiedzą, nie są tym zainteresowane. Twierdzą bowiem, że można tu znaleźć same bzdury. Niestety zgadzam się z nimi, że większość informacji jest nic niewarta. Najbardziej ekstremalna, jaka do mnie dotarła za pośrednictwem pytania to: „czy podczas jazdy konnej można stracić dziewictwo?”. Dlatego chyba warto pisać i tworzyć w Internecie rzeczy wartościowe. Osoby, które „otrą się” o nie, poczytają, są jak widzowie na konnych zawodach. To potencjalni jeźdźcy, instruktorzy, sędziowie, rodzice przyszłych jeźdźców, warto poświęcić dla nich trochę wiedzy i czasu. Jedna z osób, które znam i mogłaby wnieść sporo dobrego do internetowych dyskusji, jest w ogóle przeciwna temu, by niewprawni jeźdźcy posiadali własne wierzchowce. Uważa, że szkoda czasu, by próbować im tą wiedzę naświetlić. Może jest w tym trochę racji. Może zanim ktoś zdecyduje się na kupno wierzchowca, powinien mieć całkiem spore doświadczenie w pracy z koniem. Pytanie jednak, gdzie takie doświadczenie zdobyć? W szkółkach jeździeckich? Niedawno znajoma opowiedziała mi o koleżance, która zakochała się w jeździectwie i kupiła konia po trzech szkółkowych treningach. Nikomu nie uda się powstrzymać takich zapaleńców, można im jedynie pomóc zdobyć doświadczenie. Oczywiście jest to niemożliwe za pośrednictwem Internetu. Ale za jego pośrednictwem można sprawić, że jeźdźcy zaczną myśleć, pytać, szukać właściwych informacji, korzystać z wiedzy instruktorów obserwując treningi innych jeźdźców, albo biorąc w nich czynny udział. To samo tyczy się przecież książek, czy końskich czasopism. Nikt nie nauczy się z nich jeździć, ale też nikt nie twierdzi, że bez sensu jest ich wydawanie. A przecież można w nich również znaleźć sporo bzdur, choć może nie tak ekstremalnych jak w internecie.



Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...