czwartek, 12 maja 2016

KONIE I JEŹDZIECTWO


Siedmioletni synek moich znajomych, po ukończeniu pierwszej klasy szkoły podstawowej, był bardzo zdziwiony, gdy okazało się, że po wakacjach znowu pójdzie się uczyć. Buntował się twierdząc, że on już był w szkole, nauczył się czytać i pisać i nie musi już do szkoły wracać.

Bardzo podobny stosunek do nauki mają konie. Każdy etap szkolenia chciałyby uznać za końcowy a wprowadzanie nowych elementów do wspólnej pracy wywołuje u nich bunt. Oczywiście, każdy wierzchowiec jest inny. U jednych bunt jest większy, u innych nie ma go prawie wcale. U jednych zauważymy bunt podczas każdego etapu nauki, u innych tylko przy trudniejszych elementach. Najmniej kłopotów ze swoimi podopiecznymi mają ci jeźdźcy, którzy pozwalają pracować zwierzęciu na pamięć, według nieustannie powtarzanego planu. Jest to jazda wierzchem na zasadzie: tyle ile umiesz wystarczy, bylebyś jechał do przodu i dał się zatrzymać. Konie lubią taką rutynę i nawet, gdy owa rutynowa praca sprawia im ból albo dyskomfort, nie są zadowolone z wprowadzania jakichkolwiek zmian.

Takimi zwierzętami bardzo „przywiązanymi” do rutyny i jazdy na pamięć często są konie szkółkowe i takie, które chodzą w terenie i na placu utartymi ścieżkami. W terenie wiedzą gdzie należy zrobić przejścia w kolejny chód i robią to bez szczególnej zachęty. Na ujeżdżalni biegają wzdłuż ściany, niejednokrotnie brnąc wyżłobioną w podłożu wąziutką ścieżką, przypominającą kształtem rynnę. W swoim blogu promuję jeździectwo, które jest niestety obce wielu koniom. Próby wdrożenia takim zwierzętom sposobu pracy, który przedstawiam na blogu, często kończą się fiaskiem. Kończy się tak, gdy adept sztuki jeździeckiej chce dokonać zmian, dosiadłszy wierzchowca „zaprogramowanego” od lat na rutynę. Takie konie nigdy nie były uczone skupiać się na człowieku ani rozumieć polecenia. To, że wierzchowce wykonują jakieś polecenia wynika z tego, iż mają wpojony nawyk albo „uciekają” od bolesnego impulsu lub takiego, który „straszy”. Potrzeba mnóstwa czasochłonnej pracy, by przestawić konia „szkółkowego” na pracę z człowiekiem opartą na porozumieniu. Wielu jeźdźców podejmuje jednak próby „porozumienia się” z takim wierzchowcem i szybko się zniechęca, gdy pierwszym efektem takich prób jest absolutny brak posłuszeństwa zwierzęcia. Pierwsza myśl jaka przychodzi do głowy po takiej jeździe to pytanie: „może jestem za mało stanowczy?”. Problem w tym, że dla takich koni stanowczość jeźdźca jest równoznaczna z użyciem siły. Nie znają innej „stanowczości” i wykorzystują brak siłowych sygnałów do realizacji „własnych celów”.

Stanowczość jest równoznaczna z użyciem siły również dla wielu jeźdźców. Używając siły można na każdym koniu jeździć w ten sam sposób. Jeździć, działając wypracowanymi sygnałami, które na wierzchowcu mają zadziałać jak przyciskanie guziczków pilota. Ktoś może powiedzieć: „ale przecież trzeba się nauczyć sygnałów, którymi przekazujemy zwierzęciu informację”. Owszem, ale jest to jak nauka słówek. Można je wykuć na pamięć i potem źle je wymawiać, próbować posługiwać się pojedynczymi słowami zamiast układać całe zdania albo konstruować nielogiczne zdania. Nawet jeżeli człowiek ma bogate słownictwo, to sposób rozmowy jest też bardzo zależny od rozmówcy. Tok rozmowy zależy od odpowiedzi rozmówcy, od wzajemnego nastawienia do rozmowy, od tematu. W zależności od rozmówcy zmieniamy tembr, głośność, natężenie głosu, przechodzimy na gwarę czy dialekt, wyrażamy emocje. Takim rozmówcą dla jeźdźców powinien być również koń.

Jeźdźcy jednak „wolą” użyć przymusu niż uczyć siebie i zwierzę „rozmowy”. Ludziom wydaje się, że siłą łatwiej „zdławić” koński bunt, o którym wcześniej pisałam. Druga sprawa, to jeźdźcy rzadko kiedy wiedzą, jak uczyć konia bez użycia siłowego przymusu. Nie zadają też sobie pytania dlaczego zwierzęta bronią się przed „nowościami w edukacji”. A bronią się, bo nauka wymaga od nich skupienia na jeźdźcu, wymaga wysiłku intelektualnego. Potrzebują sporo czasu i powtórzeń, by zrozumieć znaczenie sygnału. Bronia się, bo czują lęk przed nieznanym i niezrozumiałym. Bronią się, bo nie zawsze warunki fizyczne pozwalają na wykonanie wymaganego zadania, a opiekun tych fizycznych ograniczeń nie wyczuwa.

Jak już pisałam, delikatne sygnały są obce wielu koniom i siłowanie się z opiekunem to dla nich „chleb powszedni”. Niektóre wierzchowce godzą się na taki los i stają się uległe wobec siłowego przymusu. Czasami tylko, jak się uda, odrobinę kombinują, by w miarę możliwości uniknąć wysiłku albo ulżyć sobie w niedogodnościach i dyskomforcie. Ogromne problemy stwarzają natomiast te konie, które nauczą się, że są silnymi stworzeniami i że tą siłę można wykorzystać przeciwko człowiekowi. Najgorszą rzeczą jaka spotyka w pracy z takimi końmi jest to, iż oduczając te zwierzęta siłowania się, trzeba niestety przez jakiś czas nadal używać siły. Jednak siły tej nie można wykorzystywać do wymuszania pracy i posłuszeństwa . Jest ona potrzebna jedynie do oduczenia siłowych nawyków. Siłowe sygnały, „wysyłane” przez człowieka, muszą więc być tak „zaaplikowane”, by koń nie mógł ich odwzajemnić i odpowiedzieć na nie siłą.

Pracując z koniem, jeździec musi informować konia nie tylko o tym, jakie zadanie ma do wykonania ale również o tym, czego mu robić nie wolno. Tych ostatnich informacji potrzebują szczególnie dużo zwierzęta chodzące pod jeźdźcem „na pamięć” i te wierzchowce, które oducza się złych siłowych przyzwyczajeń. To właśnie wówczas niezbędne jest czasami użycie siły ze strony „nauczyciela”. W reakcji na takie sygnały koń powinien zaniechać kolejnych prób „siłowania się” z opiekunem i zaniechać wyrażania buntu. Dzięki temu można w kolejnym ruchu „poprosić” podopiecznego o prawidłowe wykonanie zaplanowanego zadania już bez siłowych wymuszeń. Wierzchowcom, którym delikatne sygnały i konieczność rozumienia sygnałów było dotąd obce, ciężko jest się przestawić na nowy sposób pracy. Wymaga to od nich zmiany nastawienia: do tej pory swoją uwagę zwierzę skupiało na wyszukiwaniu momentów nieuwagi jeźdźca, by wykorzystać siłę do realizacji swoich „pomysłów”.Teraz musi skupiać się na tym, by zrozumieć polecenia opiekuna. Takie przestawienie wymaga czasu, nakładu pracy, cierpliwości i wytrwałości jeźdźca i jego podopiecznego. Przy takiej zmianie współpracy, konia trzeba nauczyć, że człowiek od tej pory będzie „namawiał” do pracy i będzie oczekiwał wyrażenia chęci do wykonania ćwiczenia. Będzie „namawiał”, by podopieczny rezygnował z buntu, a nie wymuszał działanie mimo buntu.

Wszelkie zmiany są możliwe, gdy jeździec jest szczęśliwym właścicielem wierzchowca. Inaczej mają się sprawy, gdy adept sztuki jeździeckie „skazany” jest na ośrodek szkolenia jeździeckiego. Tutaj diametralne zmiany w sposobie pracy wymagają zgody instruktora czy trenera, a oto dość trudno. Myślę jednak, że wprowadzanie niewielkich zmian jest możliwe. Na pewno można poprawiać dosiad i pojeździć stojąc w strzemionach. Można próbować „prosić” wierzchowca o przejścia do wyższego chodu działając łydkami, zamiast wciskać biodra w jego grzbiet. Można ćwiczyć przekazywanie podopiecznemu sygnałów sugerujących chęć zwolnienia i zatrzymania bez bolesnego zaciągania wodzy. Zawsze jest jakaś szansa, że wierzchowiec i instruktor docenią starania jeźdźca.



Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...