wtorek, 28 stycznia 2020

#bezpaskakrzyżowego


W moim poprzednim poście napisałam o języku ludzko – końskim. Nie rozchodził się niestety ten post jak świeże bułeczki. Jeźdźcy nie chcą przyznać, ani przed sobą, ani przed innymi, że konie próbują komunikować się z nami językiem bogatym w przekaz. Stereotypowe i odwiecznie takie same uczenie o przekazie, jakie konie do nas wysyłają, jest łatwe, proste i nie wymaga od ludzi wysiłku intelektualnego. Po co więc to zmieniać? Każdy jeździec wie co wyraża wierzchowiec, gdy kładzie uszy „po sobie”. I w zasadzie to by było wszystko na temat wiedzy jeźdźców o tym, że te zwierzęta coś do nas „mówią”. Nawet to, że koń obraca się do człowieka zadem, przez wielu ludzi nie jest traktowane jako przekaz. Odwracający się zadem do swojego „łaskawcy” (to ostatnio moje ulubione określenie na wielu ludzi, idealnie oddające ich stosunek do zwierząt i natury), koń jest wredny, głupi i złośliwy – ot cała wiedza o próbach komunikowania się koni ze swoimi opiekunami.

Szukając tematów do postów „buszuję” czasami w internecie. Nie lubię tego. Nie chodzi o to, że przekaz i zdjęcia wstawiane w internecie nie mają wartości. Nie, ja po prostu jakoś tak mam, że nie lubię oglądać i czytać prywatnych rzeczy w internecie. Wolę kontakty z ludźmi w tzw „realu”. Sama wprawdzie założyłam konto na Instagramie i wstawiam zdjęcia, ale odrzucam każdą informację od Instagrama o kolejnych wstawionych zdjęciach przez inne osoby. Trafiam na część z nich podczas owego przeglądania internetu w poszukiwaniu tematu do kolejnego postu. Czasami nie mogę się nadziwić hipokryzji jeźdźców. Słowny przekaz na temat koni i pracy z nimi przepełniony jest zawsze deklaracjami o miłości do tych zwierząt i chęci ich zrozumienia. I ten słowny przekaz jest często pod zdjęciem, na którym koń wiezie uwieszonego na wodzach jeźdźca. A żeby nie było widać, że jeździec jest uwieszony i swojemu ukochanemu konikowi zadaje zaciągniętym wędzidłem ból, zwierzę ma zawiązany pysk paskiem krzyżowym. Oczywiście moje wprawne oko (podejrzewam, że nie tylko moje - takich osób jest więcej) natychmiast wychwytuje obraz obolałego pyska konia, który z wielkim wysiłkiem próbuje jednak otworzyć zawiązany pysk, żeby nieco zminimalizować uczucie bólu.

I proszę.....w ten sposób narodził się temat postu i pomysł na akcję #bezpaskakrzyżowego. Oczywiście wielu trenerów, instruktorów i jeźdźców, którzy radzą sobie z końmi („radzą” – to moje ulubione określenie na wożenie się na grzbiecie konia, beznadziejnych i zamordystycznych jeźdźców z długim jeździeckim stażem), będzie przekonywać, że pasek krzyżowy pozwala koniowi lepiej czuć wędzidło i lepiej na nie reagować. I tu ciśnie mi się „pod palce” stukające w klawiaturę brzydkie słowo na „k”. K......ludzie, opamiętajcie się - każdy wierzchowiec dokładnie czuje w swoim pysku kawał metalu, gumy, plastiku czy skóry. Do tego czucia nie potrzebuje mieć zawiązanego pyska. A gdy jeszcze taki kawał „ciała obcego” w buzi zadaje mu ból, to zwierzę bardzo wyraźnie pokazuje to, że go czuje. Nie oszukujmy się - zakładacie paski krzyżowe koniom, żeby właśnie nie zobaczyć okazywanego bólu. A jeśli chodzi o lepszą reakcję na wędzidło przy związanym pysku, to jest to reakcja wymuszona właśnie zadanym bólem. Chcecie, żeby koń lepiej reagował na uczucie bólu? To jest ta wasza miłość do tych zwierząt. Jeśli chodzi o pracę z wierzchowcem, to zasada - im mniej, tym lepiej - przynosi zdecydowanie lepsze efekty. Koń najlepiej reaguje na subtelne, delikatne, zrozumiałe i nie zadające bólu sygnały – nauczycie się tak pracować z końmi, to pasek krzyżowy nie będzie potrzebny ani wam ani waszym koniom.

Podczas jednej z dyskusji z jeźdźcem radzącym sobie na koniu, zablokowałam rozmówcy szczękę. Oczywiście za jego zgodą. Jedną ręką przyłożyłam pod brodą, drugą na głowie w okolicy ciemienia i przytrzymałem na tyle mocno, że nie miał szans na rozwarcie szczęki. Potem poprosiłam, żeby z całych sił próbował otworzyć buzię. Zrobił to. Zapytałam, co poczuł. Poczuł napięcie na całym ciele. Największe napięcie poczuł w łydkach. Ot taka dygresja do przemyślenia dla chcących myśleć.



Ostatnio w świecie jeździeckim mówi się trochę o nachrapnikach i ich zbyt ciasnym zapinaniu na końskich nosach. Nie będę się o tym rozpisywać – poczytajcie trochę: https://equista.pl/editorial/2818/dunska-federacja-jezdziecka-przeciwko-zbyt-ciasnym-nachrapnikom-video ,
http://drequeen.pl/?p=192 . Natomiast na temat ciasno zapinanych pasków krzyżowych nie znalazłam zbyt wielu informacji w internecie. W 2017 r Paulina Ferdek opublikowała przetłumaczony tekst https://www.facebook.com/search/posts/?q=Paulina%20Ferdek%20pasek%20krzy%C5%BCowy&ref=eyJzaWQiOiIiLCJyZWYiOiJ0b3BfZmlsdGVyIn0%3D&epa=SERP_TAB. Pasek krzyżowy, inaczej skośnik, jest powszechnie stosowany, ponieważ jeźdźcy nie radzą sobie z tym, że ich podopieczni otwierają pysk podczas pracy wędzidłem. W związku z tym nie mówi się o nim zbyt wiele. Czasami pojawiają się pytania jeźdźców poznających dopiero arkana sztuki jeździeckiej, do czego służy taki pasek. Niektóre odpowiedzi sugerują, że zapobiega przekładaniu przez konia języka nad wędzidło. No cóż.....koń przekłada język nad wędzidło, żeby przestał go boleć. Żeby przestać odczuwać ból zadawany wędzidłem leżącym na tym języku.

Kiedyś, gdzieś „wpadła mi w oko” informacja, że ten dodatkowy pasek w ogłowiu został wymyślony do nieco innego celu. Miał łączyć kółka wędzidła, stabilizując je. Niestety nie mogę teraz odnaleźć tej informacji. Jedno jest pewne: jego obecne zastosowanie jest wymysłem ludzi leniwych i głupich. Głupich, bo stwierdzających : po co uczyć się wykorzystywać wędzidło jako delikatny i subtelny przekaźnik zrozumiałych informacji, jak można zawiązać pysk zwierzęciu. To takie łatwe i nie wymagające intelektualnego wysiłku, a ideę, dla której się go zakłada, zawsze można dorobić.

Wymyśliłam akcję dla odważnych jeźdźców: „bez paska krzyżowego”. #bezpaskakrzyżowego. Miejcie odwagę zdjąć pasek krzyżowy z pyska swojego podopiecznego. Miejcie odwagę zobaczyć, jak koński pysk reaguje na wasze działania wodzami i wędzidłem. Miejcie odwagę zobaczyć przekaz o bólu, jaki wasz podopieczny odczuwa i jaki do was wysyła. Pamiętajcie, że wysyła go w nadziei, że zrozumiecie ten przekaz i uwolnicie swojego ukochanego konika od dyskomfortu i bólu. A potem miejcie odwagę zacząć naukę jazdy konnej pozbawionej siłowego działania wodzami i wędzidłem. Wstawiajcie swoje zdjęcia i relacje z pracy z koniem, który nie ma związanego pyska. Na którego pysku nie maluje się ból.

Ktoś mógłby zasugerować, że lepsza byłaby akcja namawiająca do jazdy bez wędzidła. Problem jest taki, że jeżeli ktoś ciągnie i pracuje siłowo wodzami podczepionymi do wędzidła, będzie tak samo pracował wodzami przyczepionymi do nachrapnika. Owszem, nie będzie zadawał wówczas bólu w pysku. Nie, to fakt. Będzie za to zadawał ból na kości nosowej. Dlatego namawiam: zostaw wędzidło, zdejmij pasek krzyżowy i spójrz prawdzie w oczy - tylko w tym przypadku w koński pysk.






niedziela, 19 stycznia 2020

JĘZYK LUDZKO - KOŃSKI



Język, jakim porozumiewają się konie, to swego rodzaju język migowy. Język gestów dawanych ciałem. Język, w którym postawa ciała wiele wyraża. Takim językiem porozumiewają się konie w stadach – konie dziko żyjące. Tak też porozumiewają się wierzchowce będące pod opieką ludzi. Jeźdźcy usilnie próbują zrozumieć język koński i używać go do rozmowy z wierzchowcami podczas wspólnej pracy. Na bazie prób porozumiewania się z końmi ich językiem „ojczystym”, powstała idea tak zwanego jeździectwa naturalnego. To bardzo pozytywne, że ludzie chcą i szukają możliwości takiego zrozumienia zwierząt, by przekazywane im informacje były przejrzyste i zrozumiałe. Uważam jednak, że taką przejrzystość i zrozumienie przekazu zagwarantuje język, który jest zupełnie nowym tworem. Zagwarantuje to język ludzko – koński. Język do porozumiewania się z naszymi podopiecznymi powinien być mieszanką gestów ludzkich i końskich, mieszanką mowy ciała zwierzęcia i człowieka. Przecież my, ludzie, także porozumiewamy się przy pomocy gestów i mowy ciała. Jednak gesty z mowy ciała „zapisywane” we wspólnym „słowniku” muszą być akceptowane przez obie strony. My nie zgadzamy się na przykład na to, by koń odwrócony do nas tyłem napierał na nas zadem, strasząc możliwością kopnięcia. Taki sygnał w języku końskim jest normą. Chcąc rozmawiać z końmi jak konie, musielibyśmy ten sygnał zaakceptować i się przy jego pomocy porozumiewać. Wierzchowce zaś nie godzą się na zapisanie w „słowniku ludzko – końskim” na przykład postawy człowieka, wyrażającej chęć gonienia zwierzęcia i łapania wbrew jego woli. Im bardziej człowiek będzie chciał gonić by złapać, tym bardziej koń będzie uciekał. I to wydaje się być oczywiste.

Mniej oczywiste jest to, że ta „słownikowa” mieszanka sygnałów dawanych ciałami ma dodatki. Do tej mieszanki my dodajemy słowa. Konie uczą się rozumienia wielu słów i krótkich zdań: „podaj nogę”, „dobry koń”, „nie”, „nie wolno” itd. Konie, na których uczą się młodzi adepci, doskonale znają znaczenie słów wypowiadanych przez instruktora: „kłus”, „galop”, „stęp” itd. Lata powtarzania tych słów, połączonych na etapie nauki z naszymi gestami, umożliwia zwierzęciu nauczenie się ich znaczenia. Jest to nauka przez skojarzenia, w meandrach której te zwierzęta całkiem dobrze sobie radzą. Do tego języka ludzko – końskiego dodajemy też przeróżne dźwięki: cmokanie, kląskanie, gwizdanie, pomruki itp. Konie też dokładają co nieco do tego języka i to coś nie funkcjonuje w stricte końskim języku. Dokładają nienaturalne napięcia mięśni, nienaturalne usztywnienia stawów, przegięcie grzbietu zbyt mocno w dół i przesadne zadzieranie głowy i szyi. Dokładają maszerowanie i bieganie nienaturalnie drobnymi kroczkami. Dodają nienaturalne przegięcia szyi (przeganaszowanie) Dodają wyuczony odruch siłowania się i przepychania z człowiekiem, jak w zapasach. Dodają złe ustawianie łopatek. Dodają złe ustawienie zadu względem przodu swojego ciała. Mogłabym pewnie jeszcze długo wymieniać. Problem z komunikacją z koniem polega na tym, że mało który jeździec rozumie taki przekaz wierzchowców. Mało który z jeźdźców chce zrozumieć ten wkład naszych podopiecznych do wspólnego języka. A to wszystko jest przekazem informującym nas jeźdźców o tym, co robimy źle siedząc na końskim grzbiecie. Przekaz informujący o tym, jakie nasze zachowanie na grzbiecie konia powoduje, że utrudniamy im swobodne niesienie nas. Przekaz informujący, co robimy źle pracując w parze z wierzchowcem z ziemi. Przekaz mówiący, co utrudnia zwierzęciu wspólne bytowanie i pracę w naszej bliskości. Przekaz mówiący, jak niezrozumiałe są często sygnały człowieka. Przekaz mówiący, jak niewiele dany jeździec wie o motoryce ruchu konia. Mogłabym jeszcze długo wymieniać. Jest to przekaz tworzony przez końskie ciała tylko dla potrzeb porozumiewania się z człowiekiem. Taki przekaz, przekaz ciałem w takiej formie, nie występuje u koni żyjących dziko. Nie twierdzę, że u koni wolno żyjących w ogóle nie występują napięcia czy krzywizny ciała. Występują ale nie te, które wywołuje nasza obecność na plecach konia i obok konia.

Ten post powstaje na bazie komentarza jaki napisałam odnosząc się wpisu pt: Nie rozmawiajmy z koniem jak z człowiekiem. Autorka artykułu napisała o wzroku ludzkim i końskim, który jest kolejną częścią składową języka ludzko – końskiego. Nie będę cytować tutaj słów Pani Eli – zapraszam do przeczytania tego co napisała. Dla mnie kontakt wzrokowy z koniem to podstawa nauki skupienia zwierzęcia na mnie i wspólnej pracy. Faktem jest, że konia łatwiej namówić na to, żeby nas woził, niż na to, żeby patrzył nam prosto w oczy. Nie jest to jednak spowodowane tym, że w naturze drapieżniki wpatrują się koniom prosto w oczy. W ogóle podpieranie swoich poczynań w pracy z tymi zwierzętami argumentem zaczerpniętym z życia dzikich koni i ich wrogów nie jest dobrym pomysłem. Przecież my, jeźdźcy, bezczelnie ładujemy się na końskie grzbiety czyli tam, gdzie dziki wierzchowiec nigdy nie wpuściłby drapieżnika, bo wiązałoby się to z utratą życia. Kontakt wzrokowy konia z nami ludźmi jest jak wyrażenie zgody na pracę umysłową. Dla konia praca umysłowa jest bardzo ciężką pracą. Dialog prowadzony z nami, konieczność rozumienia sygnałów, odpowiadania na nie w prawidłowy fizyczny sposób nie leży w naturze konia. Kojarzenie, że konfiguracja kilku sygnałów jest innym poleceniem niż ten pojedynczy sygnał, to bardzo męcząca praca dla koni. Do tego konfiguracji sygnałów w języku ludzko – końskim można stworzyć mnóstwo. Są one jak zdania złożone. Koniom trudniej nauczyć się je rozumieć niż proste polecenia jednowyrazowe. Namówienie konia do wzrokowego kontaktu daje szansę na zbudowanie bardzo bogatego języka ludzko – końskiego. A im bogatszy język tym lepiej układa się ludzko – końska współpraca. Kontakt wzrokowy powinien być jednak elementem pracy z wierzchowcami, które są pod naszą długotrwałą opieką. Nigdy nie będę wpatrywać się w oczy zwierzęcia przy pierwszym naszym spotkaniu czy spotkaniach sporadycznych. Przy koniach nie mających do nas zaufania, unikających bliskości, okazujących strach, elementem dialogu jest opuszczenie i odwrócenie wzroku.



Nasz wzrok jest pomocą przekazującą sygnały. Powinien być częścią składową konfiguracji wielu sygnałów. Zupełnie inną rolę nasz wzrok pełni jednak podczas jazdy wierzchem a inną podczas pracy z ziemi. Siedząc na końskich plecach, jeździec powinien mieć wzrok panoramiczny. Wzrok panoramiczny to patrzenie daleko i szeroko przed siebie bez wpatrywania się w konkretny punkt. Taki wzrok pozwala lepiej czuć ciało niosącego nas konia. Poproście życzliwą osobę, żeby poprowadziła na lonży wierzchowca, na którym siedzicie i zamknijcie oczy podczas takiej jazdy. Spróbujcie reagować pomocami na to, co wyczuwacie w ruchu podopiecznego. Spróbujcie reagować pomocami na to, co dzieje się z końskim ciałem. Potem otwórzcie oczy, spójrzcie w dal „błędnym” czy też nieobecnym wzrokiem osoby, która głęboko się zamyśliła. Patrzcie, ale zachowujcie się na grzbiecie konia tak, jakbyście nadal jechali z zamkniętymi oczami. 

Podczas pracy z ziemi na lonży, wzrokiem obejmujemy ciało naszego podopiecznego. Nie wskazujemy mu kierunku, w którym ma iść. Prawidłowo ustawiono końskie ciało podąży właściwą drogą. Podczas pracy na lonży i w bezpośredniej bliskości, wzrok kieruję na to miejsce na ciele konia, które wymaga korekty. Patrzę na źle ustawioną łopatkę, gdy koń wpada nią do środka, a ja sygnałami namawiam do poprawy jej ustawienia. Gdy namawiam sygnałami do rozluźnienia spięty mięsień szyi, to patrzę właśnie na niego. Gdy muszę poprosić konia o przesunięcie zadu wpadającego do środka, swój wzrok przesuwam na tenże zad, itd. Gdy prowadzę konia i idziemy w parze, mój wzrok staje się panoramiczny, jak podczas jazdy wierzchem. Patrzę przed siebie w kierunku naszego marszu i dzięki szerokiemu patrzeniu, kątem oka obserwuję mojego towarzysza.

Niestety, ludziom brakuje chyba inteligencji i empatii, żeby rozmawiać z wierzchowcami bogatym językiem ludzko – końskim. Zazwyczaj rozmawiają przy pomocy zaledwie paru poleceń jednowyrazowych. Poleceń niezrozumiałych przez zwierzę, za to zadających ból. Do tego, przez całe końskie życie, jeźdźcy wmawiają wierzchowcom, że ból, strach i dyskomfort jaki odczuwają podczas pracy z nami i pod nami, to tylko ich bezpodstawny wymysł, ich głupota albo złośliwość. Ludzie wmawiają koniom, że bezczelne ładowanie się na ich grzbiety, co jest całkowicie sprzeczne z naturą tych zwierząt, to właściwie błogosławieństwo i niewymowne szczęście.

Ostatnio przyglądałam się jeździe amazonki na młodym wałaszku z potencjałem do dobrego, obszernego i sprężystego ruchu. Wierzchowiec nie chciał reagować na przyciśnięte łydki jeźdźca i przejść ze stępa do kłusa. Instruktorka podała amazonce bat i kazała go użyć po dwukrotnym przyciśnięciu łydek i braku reakcji zwierzęcia na ich przyciskanie. Potem instruktorka poleciła poprosić konia o przejście do stępa i powtórzyć proceder sygnalizowania (łydkami i batem) chęci wprowadzenia konia w kłus. Oczywiście, po kilku powtórkach, koń bez zastanowienia przechodził ze stępa do kłusa. I niby wszystko było w porządku. Łydki jeźdźca były przykładane lekko do boków konia, sygnał dawany batem nie był bolesny i agresywny, no i efekt został osiągnięty. Tylko, że przyczyna takiego zachowania konia pozostała niezauważona i nie było żadnej próby pracy nad jej zlikwidowaniem. Jak wyglądał ten dialog amazonki z wałaszkiem?

Amazonka: Idź kłusem.

Wałach: Nie mogę. Nie mam siły. Mam na to za słabe zadnie nogi. Nie mam kondycji. Czuję, że moje zadnie nogi nie mają dobrego ustawienia do efektywnego odpychania się od ziemi. Bolą mnie plecy – „uciekają” w dół w reakcji na twoją obecność na moim grzbiecie. Moje przednie nogi niosą dużo ciężaru – mam wrażenie, że podczas wyższego chodu przewrócę się. Boli mnie szyja, bo napinam jej mięśnie, żeby pomóc nieść ciężar przednim nogom i uniknąć upadku. Czuję też, że moje ciało jest krzywe. Zad robi mniejsze koło niż przód. Zewnętrzna łopatka chce „uciec” na zewnątrz ale nie może, bo zahaczy o płot lonżownika. Zablokuję więc jej ruch i napnę jeszcze mocniej mięśnie szyi, żeby tego uniknąć. Boli mnie też pysk – ciągniesz boleśnie za wędzidło a chcesz, żebym szybciej szedł. Poza tym niewygodnie mi się ciebie niesie.

Amazonka: Idź kłusem.

Wałach: Nie mogę. Nie mam siły. Mam na to za słabe zadnie nogi. Nie mam kondycji. Czuję, że moje zadnie nogi nie mają dobrego ustawienia do efektywnego odpychania się od ziemi. Bolą mnie plecy – „uciekają” w dół w reakcji na twoją obecność na moim grzbiecie. Moje przednie nogi niosą dużo ciężaru – mam wrażenie, że podczas wyższego chodu przewrócę się. Boli mnie szyja, bo napinam jej mięśnie, żeby pomóc nieść ciężar przednim nogom i uniknąć upadku. Czuję też, że moje ciało jest krzywe. Zad robi mniejsze koło niż przód. Zewnętrzna łopatka chce „uciec” na zewnątrz ale nie może, bo zahaczę o płot lonżownika. Zablokuję jej ruch i napnę jeszcze mocniej mięśnie szyi, żeby tego uniknąć. Boli mnie też pysk – ciągniesz boleśnie za wędzidło a chcesz, żebym szybciej szedł. Niewygodnie mi się ciebie niesie. 

Amazonka: Idź do cholery i już! Natychmiast (bat)

Wałach: Boję się ciebie. Boję tego ostrego narzędzia, więc ok, przechodzę do kłusa. Ale nadal nie mam siły. Mam na to za słabe zadnie nogi. Nie mam kondycji. Czuję, że moje zadnie nogi nie mają dobrego ustawienia do efektywnego odpychania się od ziemi. Bolą mnie plecy – „uciekają” w dół w reakcji na twoją obecność na moim grzbiecie. Moje przednie nogi niosą dużo ciężaru – mam wrażenie, że podczas wyższego chodu przewrócę się. Boli mnie szyja, bo napinam jej mięśnie, żeby pomóc nieść ciężar przednim nogom i uniknąć upadku. Czuję też, że moje ciało jest krzywe. Zad robi mniejsze koło niż przód. Zewnętrzna łopatka chce „uciec” na zewnątrz ale nie może, bo zahaczę o płot lonżownika. Zablokuję jej ruch i napnę jeszcze mocniej mięśnie szyi, żeby tego uniknąć. Boli mnie też pysk – ciągniesz boleśnie za wędzidło a chcesz, żebym szybciej szedł. Niewygodnie mi się ciebie niesie.

Po „zacytowanej” przeze mnie odpowiedzi konia, zanim poprosiłbym go ponownie o przejście do kłusa, popracowałabym z niosącym mnie zwierzęciem w stępie. Przystąpilibyśmy do nauki zaangażowania zadnich kończyn do pracy, a tym samym odciążenia przednich. Wskazałabym wałaszkowi, które mięśnie nadmiernie spina i podpowiedziała jak je rozluźnić. Wytłumaczyłabym zwierzęciu, jak ustawić zad względem przodu ciała, by przednie i tylne kończyny szły tym samym torem. Skontrolowałabym swój dosiad i postarała poprawić niedoskonałości. Obserwowaną amazonkę namawiałabym na zmianę dosiadu z biernego (siedzącego) na aktywny. By móc powiedzieć to wszystko podopiecznemu, potrzebuję języka bogatego w „słowa” i „zdania złożone”.Do takiego dialogu muszę rozumieć bogaty przekaz wierzchowca, który pozwala mi przebywać na jego grzbiecie.

Mam też okazję obserwować od czasu do czasu amazonkę, która szybkim siłowym ruchem wodzy i wędzidła ściąga w dół głowę i szyję wałaszka, którego dosiada. Koń praktycznie natychmiast reaguje, utrzymując przez jakiś czas takie ułożenie szyi. Dzięki temu amazonka może przez ten czas odpuścić wodze i pozostawić je wiszącymi. I znowu, niby wszystko jest w porządku. Jednak tak zgięta szyja konia jest sztywna a jej mięśnie są maksymalnie napięte. Od czasu do czasu koń próbuje wykorzystać luźne wodze i brak pracy wędzidłem, żeby podnieść głowę i wyżej ustawić szyję. Jak tutaj wygląda dialog jeźdźca i wierzchowca?

Amazonka: Szyja i głowa w dół!

Wałaszek: Ok, opuszczę głowę i szyję. Człowiek wypracował u mnie ten odruch natychmiastowej reakcji, zadając mnóstwo bólu w buzi. Ale to bardzo niewygodnych dla mnie sposób trzymania głowy i bolesny sposób zgięcia szyi. Muszę mocno napinać mięśnie, żeby takie ułożenie utrzymać. Ale ciągle mam nadzieję, że wykrzeszesz pokłady inteligencji, być może głęboko schowanej i zrozumiesz, że podnosząc głowę i szyję chcę tobie powiedzieć coś ważnego. Chcę powiedzieć, że bolą mnie plecy – „uciekają” w dół w reakcji na twoją obecność na moim grzbiecie. Mój grzbiet jest tak spięty i obolały, że trudno mi stawiać zadnie nogi w równym rytmie i równej długości. Moje przednie nogi niosą zbyt dużo ciężaru. Szyja boli mnie nie tylko od nienaturalnego jej wygięcia ale też dlatego, żeby pomóc nieść ciężar przednim nogom. Podnosząc głowę i szyję, daję odpocząć spiętym mięśniom przeciążonych moich przednich nóg. Każąc mi opuścić ponownie głowę i szyję, niczego nie poprawisz w układzie mojego przegiętego grzbietu.

Amazonka: Szyja i łeb w dół!!

Wałaszek: Ok, opuszczę głowę i szyję. Człowiek wypracował u mnie ten odruch natychmiastowej reakcji, zadając mnóstwo bólu w buzi. Ale to bardzo niewygodnych dla mnie sposób trzymania głowy i bolesny sposób zgięcia szyi. Muszę mocno napinać mięśnie, żeby takie ułożenie utrzymać. Ale ciągle mam nadzieję, że wykrzeszesz pokłady inteligencji, być może głęboko schowanej i zrozumiesz, że podnosząc głowę i szyję chcę tobie powiedzieć coś ważnego. Chcę powiedzieć, że bolą mnie plecy – „uciekają” w dół w reakcji na twoją obecność na moim grzbiecie. Mój grzbiet jest tak spięty i obolały, że trudno mi stawiać zadnie nogi w równym rytmie i równej długości. Moje przednie nogi niosą zbyt dużo ciężaru. Szyja boli mnie nie tylko od nienaturalnego jej wygięcia ale też dlatego, żeby pomóc nieść ciężar przednim nogom. Podnosząc głowę i szyję, daję odpocząć spiętym mięśniom przeciążonych moich przednich nóg. Każąc mi opuścić ponownie głowę i szyję, niczego nie poprawisz w układzie mojego przegiętego grzbietu.

Amazonka: Szyja i łeb w dół!!!

Niekończąca się opowieść!!!!

Post zrobił się już bardzo długi. Być może część z was stwierdziła w tym momencie, że wypisuję bzdury i czytanie tego was znudziło. Zamknijcie więc stronę i wróćcie do swojego jeździectwa opartego na rozmowie istoty rozumnej z istotą pozbawioną empatii, pozbawioną chęci rozumienia, pozbawioną wyobraźni i inteligencji. A przede wszystkim istotą przekonaną o swojej wyższości a co za tym idzie, istotą, której wydaje się, że ma prawo czynienia sobie innych istot służalczo poddanymi.





Wytrwałych i zainteresowanych moim wywodem zapraszam do przeczytania jeszcze tego, jak wyglądałby mój dialog z wałaszkiem.

Wałaszek: Opuszczona głowa i szyja to w tej chwili bardzo niewygodnych dla mnie sposób trzymania głowy i bolesny sposób zgięcia szyi. Muszę mocno napinać mięśnie, żeby takie ułożenie utrzymać. Ale mam nadzieję, że wykrzeszesz pokłady inteligencji i zrozumiesz, że podnosząc głowę i szyję chcę tobie powiedzieć coś ważnego. Chcę powiedzieć, że bolą mnie plecy – „uciekają” w dół w reakcji na twoją obecność na moim grzbiecie. Mój grzbiet jest tak spięty i obolały, że trudno mi stawiać zadnie nogi w równym rytmie i równej długości. Moje przednie nogi niosą zbyt dużo ciężaru. Szyja boli mnie nie tylko od nienaturalnego jej wygięcia ale też dlatego, żeby pomóc nieść ciężar przednim nogom. Podnosząc głowę i szyję daję odpocząć spiętym mięśniom przeciążonych moich przednich nóg. Każąc mi opuścić ponownie głowę i szyję, niczego nie poprawisz w układzie mojego przegiętego grzbietu.

Ja: Nie opuszczaj na razie głowy ani szyi. Pokażę tobie jak rozluźnić mięśnie szyi i namówię ciebie na rozluźnienie zaciśniętej szczęki. Musisz jednak najpierw zrozumieć, że nie możesz zwalniać tempa chodu i musisz utrzymać równy jego rytm, gdy będę pracowała wodzami. Wszystko po to, żebyś mógł pojąć moje podpowiedzi dotyczące procesu rozluźniania, dawane poprzez wędzidło. Pokażę też tobie jak moje ciało będzie prosiło ciebie o nie przyspieszanie tempa. Nie będę tego robiła wodzami i wędzidłem. Musisz reagować prawidłowo na mowę mojego ciała, regulującą tempo twojego ruchu nawet wówczas, gdy zacznę intensywniej pracować łydkami. Poproszę ciebie nimi o wydłużenie kroków stawianych zadnimi nogami. To wydłużanie kroków pozwoli nam zacząć pracować nad zaangażowaniem i wzmocnieniem kondycji twojego zadu. Z czasem zaangażowanie zadu i rozluźnienie mięśni szyi zaowocuje prężeniem twojego grzbietu i „przesunięciem” nadmiaru ciężaru z przednich nóg na tylne. Usiądę w siodle tak, żeby maksymalnie odciążyć twój kręgosłup i stworzyć pode mną miejsce dla jego wyprężenia i dla mięśni twoich pleców, które zaczną się wzmacniać i rozrastać. Musimy też popracować nad wyprostowaniem twojego ciała. Pokażę tobie jak powinieneś ustawiać łopatki, żeby umożliwiały tobie swobodny ruch w przód. Wodzą pokażę tobie dokładnie miejsce wymagające korekty a łydką podpowiem, jak powinno być skorygowane. Taka korekta umożliwi tobie zrozumienie prośby, jaką przekażę zadniej twojej części. Będę ją poprosiła o przestawienie na ten sam tor, którym podążają przednie nogi. Wiem, że twoje obecne warunki fizyczne nie pozwolą na wykonanie od razu wszystkich zadań. Dlatego, póki co, pokażę tobie gdzie i jakie sygnały, które będę dawała łydkami, poczujesz na swoim ciele. Zadbamy o to, żebyś oduczył się odruchu napinania mięśni w odpowiedzi na ten dotyk. Dopiero po jakimś czasie, po tym jak rozluźnisz już wystarczająco ciało, poproszę ciebie o wykonanie polecenia i prawidłową odpowiedź na moją prośbę. To wszystko jest zadaniem na sam początek współpracy. O głowę i szyję się nie martw - opuścisz je, gdy będziesz już na to gotowy i to ich ustawienie będzie efektem wydatnego prężenia twojego grzbietu.





czwartek, 28 listopada 2019

AŁA, TO BOLI - PRZEGANASZOWANIE


Wiele z moich postów zostaje zainspirowanych sytuacjami jeździeckimi jakie udaje mi się zaobserwować albo w nich uczestniczyć. Czasami to swoje „uczestnictwo” narzucam. Jednak zanim to zrobię, długo biję się z myślami czy się „odezwać” czy nie. To dla mnie duży dylemat. W zasadzie nie powinnam się wtrącać w pracę jeźdźców na ich koniach – i takiego zdania jest pewnie większość z was. Chcę jednak trochę usprawiedliwić takie moje działania. Uważam, że są argumenty przemawiające za tym, żeby czasami podpowiedzieć ludziom pewne rozwiązania w pracy z wierzchowcem mimo, że o to nie proszą.



Wracam tu do wałaszka i krótko opisanej jego historii w poście pt: „Syndrom jeźdźca doskonałego....” Koń, o którym mowa, ma 9 lat a już uszczerbek na jego fizycznym zdrowiu jest tak duży, że nie powinien on pracować pod jeźdźcem i z jeźdźcem. Uszczerbek powstały w wyniku pracy pod człowiekiem. Wielu z was na pewno spotkało podczas swojej jeździeckiej przygody takie pokrzywdzone konie. Konie, które nie były jeszcze stare ale już „zniszczone”. Takie, które powinny cieszyć się życiem a są nieuleczalnymi i niepełnosprawnymi „rencistami”. Wielu z was spotkało konie, których było wam żal i o których zdrowie i los się martwiliście mimo tego, że nie były waszą własnością. Zastanówcie się, czy gdybyście mogli cofnąć się w czasie i sprawić, żeby taki koń mógł uniknąć swojego losu, wtrącilibyście się w jego proces szkolenia i użytkowania? ...... Może więc warto w teraźniejszości czasami wcielić się w rolę nieproszonego szkoleniowca, żeby uchronić jedno czy drugie zwierzę przed nieodwracalnymi kontuzjami? Może warto, bo zasłyszana informacja zostaje gdzieś w „głowie” - w pamięci. Może za jakiś czas ten czy inny jeździec powróci myślami do tej informacji i skłoni go ona do szukania, weryfikowania i uzupełniania jeździeckiej wiedzy.

Czego dotyczyła moja ostatnia interwencja? Przeganaszowania. Czynnikiem, który „popycha” mnie do zasugerowania jeźdźcowi zmiany sposobu pracy jest świadomość, że zwierzę odczuwa ból. Ból zadawany przez opiekuna i pasażera podczas dotychczasowego sposobu pracy. Ten ból widać - zwierzę go pokazuje. Robi to zupełnie inaczej niż pies czy kot. Nie piszczy, nie skomli, nie pokłada się, nie chowa się w kąt, nie zwija w „nieszczęśliwy kłębek”. Koń o tym swoim bólu i dyskomforcie informuje w milczeniu, nieustannie pracując pod czy obok jeźdźca. Zwierzę informuje wyrazem pyska. Ten ból widać w jego oczach. Wierzchowiec informuje o bólu walcząc z jeźdźcem, nie akceptując jego sygnałów i nie wykonując poleceń. Informuje napinając mięśnie i ograniczającym ruchomość stawów. Informuje otwierając pysk albo próbuje go otworzyć, gdy zapobiegawczy jeździec solidnie mu go zawiąże. Sposobów okazywania przez zwierzę bólu jest dużo więcej. Niewiele koni ma jednak szczęście trafić na opiekuna, który zauważa te wszystkie symptomy. Niewiele koni ma szczęście trafić na jeźdźca, który wie dlaczego przy przeganaszowaniu zwierzę odczuwa ból.

Myślę, że wszyscy z was spotkali się z informacją o tym, że przy opuszczonej szyi i głowie czubek końskiego nosa powinien wystawać odrobinę przed pionową linię poprowadzoną w dół od najwyższego punktu na jego czole. 



Oczywiście jeźdźcy nie mający pojęcia jak pracować z wierzchowcem, żeby umożliwić mu takie ułożenie głowy i szyi, wymyślają setki powodów dla których można a nawet trzeba wymusić przegięcie szyi i wycofanie mordy w kierunku przodu jego klatki piersiowej. Usłyszałam właśnie ostatnio, że trzeba przesadnie przegiąć zwierzęciu szyję, żeby nie odgiął jej w drugą stronę. Okropny stereotyp. Ale przydatny do powtarzania, gdy lenistwo nie pozwala dowiedzieć się, dlaczego koń zadziera szyję i głowę. Przydatny do powtarzania, gdy jest się przekonanym o swojej wszechwiedzy jeździeckiej. Przydatny, gdy nie chce się uczyć i myśleć podczas jeździeckiej przygody. 

Dlaczego nie powinno wymuszać się na koniu ustawienia głowy z mordą wycofaną w kierunku klatki piersiowej? Dlaczego takie ustawienie wywołuje ból u zwierzęcia? Przyczyna „leży” między innymi w miejscu połączenia czaszki konia z pierwszym kręgiem szyjnym tzw atlasem. Jest to staw szczytowo – potyliczny. Dzięki temu połączeniu koń może wykonywać głową ruch potakujący, czyli dół - góra. Atlas jest kręgiem o nieco innej budowie niż inne kręgi szyjne. To co czyni go odmiennym i znaczącym w tym wywodzie, to tak zwane dołki stawowe. Dwie kostne miseczki skierowane wklęsłą powierzchnią w stronę czaszki. Zaś z tylnej części końskiej czaszki wystają kłykcie potyliczne. Dwa kostne „bolce” wysunięte dość daleko poza resztę czaszki. Pechowo dla samego konia jak i zwolenników siłowego przeginania głowy za wspomnianą już pionową linię, kłykcie zagłębiają się w dołki stawowe przy przytakującym ruchu głowy. A to oznacza, że zagłębiają się również przy przeginaniu głowy w dół. Przy przesadnym przegięciu głowy konia kłykcie potyliczne zagłębiają się zbyt mocno w dołki i klinują. Takie zaklinowane kości stają się przyczyną bólu w potylicy odczuwanego przez konia.




Chciałabym teraz prześledzić cały proces „nakłaniania” wierzchowca do opuszczenia szyi. „Nakłaniania” poprzez siłowe działanie wodzami i wędzidłem. Żeby osiągnąć cel, siłujący się z końską szyją jeździec zadaje zwierzęciu ból najpierw w pysku. Broniąc się przed bólem odczuwanym na języku, dziąsłach i wargach koń otwiera szeroko pysk. Pysk zostaje więc zazwyczaj mocno zawiązany. Jeździec usprawiedliwia szybko takie swoje działanie tłumacząc, że dzięki paskowi krzyżowemu jego podopieczny będzie lepiej czuł wędzidło i lepiej na nie reagował. Kolejny bezsensowny i w nieskończoność powtarzany stereotyp. Zapewniam was, że bez tego paska koń wystarczająco wyraźnie czuje wędzidło. Nie mając innego wyjścia, dla zniwelowania bólu w pysku, zwierzę opuszcza przesadnie głowę w dół aż do momentu, w którym ból w potylicy staje się nie do zniesienia. Ból powstały za sprawą zakleszczenia kłykci potylicznych w dołkach stawowych. Odczuwanie tego bólu skłania konia do szukania kolejnych sposobów na uniknięcie albo zminimalizowanie go. Wówczas zgina szyję w okolicy trzeciego i czwartego kręgu szyjnego. To przegięcie wywołuje kolejne uczucie bólu. To zgięcie wymuszone siłą i bólem nie jest prawidłowym i płynnym wygięciem szyi. W żaden sposób nie przekłada się na rozciąganie mięśni grzbietu, o czym przekonują zwolennicy siłowego naginania szyi i głowy konia w dół. Przy tym zgięciu rozciągają się tylko mięśnie leżące nad stawem potylicznym. I to rozciągają się nadmiernie. Tym samym mięśnie pod kręgami szyjnymi zostają nadmiernie ściśnięte. Twierdzenie, że przegięta na siłę w dół głowa i szyja prowokują czy też pozwalają lub wymuszają u konia rozciąganie mięśni grzbietu i jego prężenie, to kolejny jeździecki stereotyp. Chciałabym, żeby któryś z powtarzających go jeźdźców wytłumaczył mi merytorycznie, w jaki sposób przegięta i obolała szyja przekłada się na pracę grzbietu?

Zachowanie koni traktowanych w ten sposób będzie zazwyczaj naznaczone walką i buntem przeciwko swojemu opiekunowi - albo naznaczone otępiałością i brakiem chęci „do życia”. Różnorodność tych zachowań wynika z tego, od którego bólu zwierzę chce uciec najbardziej, a który jest w stanie znieść. Jedne wierzchowce wybiorą wieszanie się na wodzach, wyrywanie ich, nadmierne zwiększanie tempa. Inne konie będą chronić pysk i „wybiorą” jako bardziej znośny ból w szyi wynikający z jej „złamania” przy trzecim i czwartym kręgu. Przy tym „złamaniu” jeździec nie będzie czuł ciężaru podopiecznego na rękach. Niestety taki stan rzeczy wywołuje u jeźdźców zadowolenie i daje poczucie, że pracują oni prawidłowo z koniem. Bardzo się mylą. Takie zwierzę będzie często zapierało się i unikało aktywnego ruchu do przodu. Będzie wierzchowcem „do pchania”.

Muszę też od razu zaznaczyć, że pozbywanie się wędzidła i jazda na ogłowiach bezwędzidłowych niczego nie zmieni. Szczególnie wówczas, gdy zwierzę ma zapięty na nosie nachrapnik z przekładniami czyli np. hackamore. Cały proces siłowego zginania szyi zaczyna się wówczas od zadania bólu zwierzęciu na kość nosową. Od tego bólu koń również będzie szukał ucieczki naginając głowę do momentu bolesnego zakleszczenia kłykci potylicznych w dołkach stawowych.

Ktoś teraz mógłby zapytać czy w takim razie należy pozwolić zwierzęciu zadzierać głowę i szyję? I tak i nie. Pozwolić w takim sensie, że nie ingerować siłowo w jej układanie. Jeździec powinien skupić się na wyczuwaniu miejsc napięć na szyi i na delikatne namawianiu podopiecznego na ich rozluźnienie. Do tego służą wodze, wędzidło, nachrapnik przy ogłowiach bezwędzidłowych. Natomiast jeździec nie powinien akceptować takiego ułożenia szyi i głowy ponieważ świadczy ono o tym, że wierzchowiec przegina w dół grzbiet i nie pracuje od zadu. Jeździec powinien nie akceptować takiego układu grzbietu i zadu. Powinien uzupełnić jeździecką wiedzę i namówić wierzchowca do zaangażowania zadu do wydajnej pracy. Powinien namówić konia do podstawienia zadnich kończyn pod kłodę – jak najbliżej jej środka. Tym samym namówi podopiecznego do prężenia grzbietu i w efekcie do swobodnego i niewymuszonego opuszczenia zadartej szyi i głowy.




wtorek, 15 października 2019

SKOKI A DOSIAD JEŹDŹCA


Zanim zaczniecie lekturę tego postu, zachęcam do przeczytania pierwszego z krótkiej serii traktującej o skokach przez przeszkody. Oczywiście zachęcamy tych, którzy jeszcze nie przeczytali postu pt skoki, a trafili na ten o dosiadzie jeźdźca podczas pokonywania przeszkód na grzbiecie konia. Napisałam w poprzednim poście, że otrzymałam dwa pytania od czytelniczek dotyczące tego rodzaju użytkowania wierzchowców. Drugie z tych pytań dotyczy właśnie dosiadu jeźdźca. Pytanie dotyczące głównie ułożenia nóg jeźdźca. Jednak przed omówieniem ustawienia naszych dolnych kończyn muszę napisać o kończynach górnych. O tym, jak jeździec powinien podążać rękami za układem ciała konia.



Wyjaśniłam ostatnio, mam nadzieję dosyć dokładnie, że wierzchowiec powinien nad przeszkodą baskilować. Powinien wyginać ciało od czubka nosa po nasadę ogona w łuk dający wpisać się w koło. Przy takim układzie ciała zwierzę wyciąga szyję maksymalnie w przód, by na każdym etapie skoku móc swobodnie dostosowywać wysokość jej niesienia. Przez większość trasy skoku szyja wierzchowca wraz z głową powinna być opuszczona nieznacznie w dół w stosunku do linii jego grzbietu. Dopiero przy zeskoku, gdy koń wyciąga przednie nogi w dół i do przodu by oprzeć je na podłożu, jego szyja wraz z głową powinna powędrować w górę. Tak podniesiona szyja pomaga w utrzymaniu równowagi ciała przy zeskoku, gdy oparte już na ziemi kończyny piersiowe zwierzęcia przyjmują na siebie ciężar reszty jego ciała. Wierzchowiec zadziera szyję wraz z głową bardzo często również przed przeszkodą, przed wyskokiem. Stwarza w ten sposób przestrzeń i warunki dla piersiowej części ciała, która za chwilę powinna zostać pchnięta i podrzucona w górę przez część zadnią.

Działając prawidłowo rękami, jeździec powinien dostosować ich układ do poczynań podopiecznego. Wszystko po to, by móc zachować na wodzach kontakt ze zwierzęciem. By móc „słyszeć” to, co nam podopieczny przekazuje poprzez wodze. By móc przekazać mu prośby o korygowanie powstających napięć mięśni. Jednak zachowanie kontaktu jest konieczne przede wszystkim dlatego, by na żadnym etapie skoku koń nie „nadział się” boleśnie na wędzidło czy nachrapnik przy ogłowiach bezwędzidłowych. W momencie, gdy głowa i szyja wierzchowca „wędruje” w górę, jeździec powinien dostosować do nich układ rąk. Ale zawsze powinny być to ręce „oddane” do dyspozycji zwierzęcia, rozluźnione w ramionach i nie podtrzymujące ciała jeźdźca. Gdy tylko podopieczny zaczyna szyję wyciągać w przód i w dół, ręce człowieka powinny swobodnie i wyraźnie wraz z torsem podążyć za nią do przodu.



Jaka jest jednak skokowa rzeczywistość? Nie będę wspominać o patologii jaką jest „praca” na patentach przytrzymujących siłowo pysk konia w dole podczas pokonywania przeszkód. Skoki na czarnej wodzy, czambonie i innych paskudnych narzędziach w żaden sposób nie pozwalają zwierzęciu swobodnie pracować szyją. Tym samym uniemożliwiają uruchomienie napędowej pracy zadu konia i możliwość baskilowania. Tak pracującym „jeźdźcom” mogłabym powiedzieć tylko coś przykrego ale na łamach moich blogów staram się od tego powstrzymywać. W bardzo wielu przypadkach jeźdźcy mimo unikania pracy na patentach, również blokują podopiecznym swobodną pracę szyją, jeżdżąc na nieustannie przykurczonych i przyciągniętych do swojego torsu rękach. Rękach zaciągających wodze, a tym samym wędzidło w pysku. Albo wciskających nachrapnik w kość nosową zwierzęcia w przypadku jazdy na ogłowiu bezwędzidłowym.



Mam wrażenie, że w taki sposób jeźdźcy nagminnie „pracują” rękami, tworząc swego rodzaju normę i wzorzec postawy jeźdźca na grzbiecie skaczącego konia. W związku z tym niewielu jeźdźców nachodzi refleksja o konieczności pracy nad takim układem swojego ciała, by móc swobodnie „oddać” zwierzęciu wędzidło, wodze i swoje ręce. Bo to właśnie przez nieprawidłowy sposób siedzenia w siodle, jeździec nie jest w stanie odpuścić przyciągniętych i przykurczonych rąk. Nie jest w stanie, ponieważ podtrzymuje on swoją równowagę na zaciągniętych wodzach a tym samym na końskim pysku albo kości nosowej. Przy pracy skokowej na koniu, jeźdźcom potrzebny jest pół – siad: to jest postawa ciała z podniesionymi pośladkami i pochylonym torsem. Jeżeli tak ułożonego ciała jeździec nie oprze na własnych nogach, będzie musiał utrzymywać ciało nad siodłem przytrzymując się czegoś swoimi rękami. Na końskim grzbiecie dużego wyboru nie ma – można podtrzymać się tylko na zaciągniętych wodzach czyli pysku albo nosie konia.

Żeby jednak móc oprzeć pochylone ciało na nogach i mieć swobodę w ruszaniu i układaniu rąk, nogi te muszą mieć powierzchnię na której będą mogły stanąć i się stabilnie oprzeć. I znów na grzbiecie konia wielkiego wyboru nie ma. Nogi niosące ciało możemy oprzeć tylko na strzemionach. Muszę tu wspomnieć, że czasami niektórzy jeźdźcy intuicyjnie przyjmują prawidłową postawę w pół – siadzie. Jednak przy posadzeniu pośladków w siodło zmieniają ułożenie nóg. Pozwalają „uciec” łydkom do przodu a kolanom i udom pozwalają na podkurczenie się. Ktoś zapyta: a co to za problem, skoro sam pół – siad jest prawidłowy? Jest problem, ponieważ wielu jeźdźców najeżdża na przeszkodę w galopie w pełnym siadzie. Przyjmują postawę pół – siadu tuż przed skokiem. Żeby podnieść się z pełnego siadu bez już opartych na strzemionach i niosących ciało nogach, muszą podciągnąć się w górę nad siodło na rękach. Czyli znowu - muszą podnieść swoje ciało na zaciągniętych wodzach na końskim pysku albo nosie. Dla zwierzęcia takie dźwiganie ciężaru pasażera na pysku albo nosie jest niezmiernie bolesne. Do tego, już na starcie do wykonania skoku uniemożliwia się zwierzęciu prawidłowe wyciągnięcie i ustawienie szyi. Dlatego człowiek na grzbiecie wierzchowca powinien mieć nieustannie ułożone nogi tak, żeby mógł wstać nad siodło w każdej chwili. Żeby mógł podnieść swoje ciało od bioder w górę siłą własnych nóg. Podnieść ciało bez wysiłku i podciągania się na rękach.

Przechodzę teraz do pytania, o którym wcześniej wspomniałam. Pojawiło się ono na YouTube w „zażartej” dyskusji pod moją animacją na temat dosiadu: „ ... zainteresowała mnie bardzo ta dyskusja. Czy skoków też się to tyczy? Zwłaszcza tych wyższych, które mocniej nas wbijają - wtedy też powinno się opierać jedynie na strzemionach?” Pytanie pojawiło się między komentarzami innych osób, w których wyrażali oni opinię, że należy trzymać się siodła udami, kolanami i łydkami podczas podróżowania na końskim grzbiecie i pokonywania przeszkód. Większość tych komentarzy opatrzona była wykrzyknikami i „oskarżeniami”, że piszę i pokazuję bzdury na temat dosiadu. Nie wiem, może autorzy tych komentarzy myślą, że wykrzykniki lub przypisywanie mi propagowania bzdur podkreślają ich wiarygodność i uwiarygadniają „bezmiar” posiadanej przez nich jeździeckiej wiedzy. Trudno to ocenić.

Na pytanie odpowiedziałam w ten sposób: Podczas skoków jeździec musi wyraźnie oddać ręce do przodu. Najłatwiej jest to zrobić przy równowadze uzyskanej dzięki oparciu na strzemionach. Podczas skoków muszą też wyraźnie pracować stawy nóg jeźdźca. Szczególnie staw kolanowy. Trzymanie się siodła kolanami blokuje ruch tego stawu. Przyjrzyj się pracy nóg a szczególnie kolan Ludgera Beerbauma. Czy odnosisz wrażenie, że trzyma się on siodła kolanami? Czy odnosisz wrażenie, że opiera on ciężar swojego ciała podczas skoku jeszcze na czymś oprócz strzemion? https://www.youtube.com/watch?v=IsAERBQbUrk&t=83s

Dziękuję, dotąd myślałam inaczej, ale spróbuję też tak. Spytam się o kolejną rzecz, przepraszam za to xd A jak jest ze skokami na oklep?

Moja odpowiedź: Pokonywanie przeszkód na grzbiecie konia, bez udziału strzemion i anglezowanie bez strzemion, wymusza na jeźdźcu zapieranie się na kolanach. Wymusza odruch ściskania konia kolanami. W efekcie tego ruch stawu kolanowego zostaje w znacznym stopniu ograniczony. Nie widzę więc sensu ani potrzeby wykonywania takich ćwiczeń.

Zastanówcie się proszę podczas jazdy wierzchem, czy jesteście w stanie podnieść się z siodła bez przyciągania rąk do torsu? Czy jesteście w stanie podnieść pośladki w górę, mając równocześnie rozluźnione ramiona i maksymalnie wyciągnięte ręce do przodu? Zastanówcie się, czy jesteście w stanie oderwać pośladki od siodła bez ściskania go kolanami, udami czy łydkami? Zastanówcie się, czy jesteście w stanie zrobić ćwiczenie z jazdą na stojąco (w strzemionach chociażby podczas marszu wierzchowca w stępie)? Poproście kogoś życzliwego o prowadzenie na lonży konia, którego dosiadacie. Nie trzymajcie w rękach wodzy, nie trzymajcie się nimi siodła. Układajcie je na zmianę w różnych konfiguracjach. Nie zaciskajcie nóg na siodle. Podczas marszu konia zmieniajcie pozycję w siodle co parę kroków. Zacznijcie na przykład tak : pięć kroków zwierzęcia siedzicie w siodle, pięć jedziecie stojąc w strzemionach utrzymując prosty układ torsu a kolejne pięć w pozycji pół – siadu. Po następnych krokach przejdźcie z pół – siadu do pozycji wyprostowanego ciała i dalej do pełnego siadu. Potem zmieniajcie pozycję co cztery kroki konia, potem co trzy, dwa, jeden i z powrotem – dwa, trzy, cztery, pięć. Jeżeli podnoszenie pośladków nad siodło na warunkach które opisałam jest poza waszym zasięgiem, to powinna najść was refleksja, że nie utrzymujecie swojego ciała w równowadze. Że utrzymywanie się w siodle zawdzięczacie waszemu podopiecznemu, który dźwiga wasz ciężar zawieszony na jego delikatnym pysku albo kości nosowej (przy ogłowiach bezwędzidłowych). Powinna was najść refleksja, że realizujecie swoje jeździeckie marzenia kosztem cierpiącego zwierzęcia. Warto takie ćwiczenie wykonać również na grzbiecie kłusującego zwierzęcia. Wyćwiczenie pracy nóg i rąk oraz pozycji ciała przy takim ćwiczeniu, da wam dużą szansę na pracę w galopie i podczas skoków bez konieczności korzystania z podpórki. Bez konieczności podciągania się na końskim pysku czy trzymania się nogami siodła.




W grupie „pogotowie jeździeckie live” planuję zrobić relację na żywo z treningu dotyczącego dosiadu. Zapraszam do grupy.





sobota, 5 października 2019

SKOKI


Do tej pory raczej unikałam pisania na temat dyscypliny jeździeckiej jaką są skoki przez przeszkody. Nie lubię pokonywania przeszkód na grzbiecie konia. Dla tych zwierząt uprawianie tego rodzaju aktywności wiąże się najczęściej z wczesną utratą zdrowia. Obciążenia przednich kończyn koni przy zeskoku są na tyle duże, że ich stawy i kości rzadko je wytrzymują na tyle, by pozostać w pełnym zdrowiu, by pozostać „nienaruszonym” i nieobolałym w wieku późnej dojrzałości zwierzęcia i w jego wieku emerytalnym. Ale to jest moje prywatne zdanie. Nie zamierzam nikomu go narzucać. Ani z nikim polemizować na ten temat.

Dlaczego więc mając takie podejście do skoków, zabrałam się za pisanie na ich temat? Ponieważ jeźdźcy zawsze będą uprawiać konne skoki przez przeszkody. Zawsze będą pasjonaci tego sportu i byłoby stratą czasu przekonywanie ich, by porzucili ten rodzaj aktywności na koniu. Lepiej więc podzielić się swoją wiedzą i może odrobinę wpłynąć na poprawę losu koni-skoczków. Jestem też zdania, że każdy jeździec powinien mieć podstawową i prawidłową wiedzę na temat tego, jak pokonać przeszkodę na koniu. Zawsze może się zdarzyć, że na przykład podczas wyprawy w teren zostaniemy „zmuszeni” do pokonania na wierzchowcu niespodziewanej przeszkody.

Ktoś może też pomyśleć, że skoro sama nie pokonuję przeszkód na grzbiecie konia, to nie mam wiedzy, a w związku z tym prawa, żeby się na ten temat wypowiadać. Nie uprawiam tego sportu ale przydarzyło mi się parę skokowych epizodów. Sama skakałam na moim pierwszym wierzchowcu. Swego czasu udało mi się „przekonać” do bezproblemowego pokonywania przeszkód klacz, która notorycznie, dość chamsko i brutalnie odmawiała wcześniej wykonywania tej czynności. Pisząc, że udało mi się klacz „przekonać” mam oczywiście na myśli długotrwałą świadomą pracę nad niwelowaniem wielu problemów fizycznych i psychicznych tego zwierzęcia. Inną klacz przygotowałam do tego rodzaju wysiłku od podstaw. Prowadzę też treningi skokowe jeżeli takie życzenie ma jeździec, z którym pracuję. Myślę więc, że mogę podzielić się moimi spostrzeżeniami z tymi z was, którzy będą chcieli przeczytać mój post.




Jednak bezpośrednim impulsem do napisania tego postu były pytania, które otrzymałam od dwóch czytelniczek moich blogów. Jedno z pytań dostałam w prywatnej korespondencji. Jego autorka wyraziła zgodę na jego wykorzystanie w poście. Marzena tak do mnie napisała:

„Cześć Olga,
Jak trwoga to do Olgi..kurcze, dobrze, że jesteś bo pozostajesz jedynym obiektywnym i wiarygodnym (niezmanierowanym) autorytetem w dziedzinie koni jaki funkcjonuje w sieci społecznościowej. Jak rodzi mi się jakaś wątpliwość związana z koniem to jesteś pierwszą osobą, o której myślę. Nie chcę Ci jednak zawracać głowy pierdołami. Tym razem jednak potrzebuję Twojej rady. No więc moja córa uparła się, aby poskakać trochę na Basi. Zaznaczam, że klacz nigdy tak naprawdę nie skakała. To znaczy kilka lat temu miała epizod, kilka lekcji zaliczyła, ale nakręca się strasznie i mam wrażenie, że nie nadaje się do tej dyscypliny. Tutaj w większości stadniny konie nigdy nie miały treningów skokowych. Wszyscy nastawieni są na ujeżdżanie. Chodzi o krzyżaczki i niskie stacjonaty. Moja córa twierdzi, że każdy koń jest w stanie takie niskie przeszkody skoczyć bez większego przygotowania. A Basi przyda się urozmaicenie. Mam obawy bo moja klacz ma 20 lat, póki co jest zdrowa fizycznie. Boje się, że z gorącym temperamentem mojej klaczy skoki mogą więcej zepsuć niż urozmaicić. Teraz mam klacz wyspokojoną, skupioną na pracy, przestała gonić w galopie.. moim zdaniem skoki to nie najlepszy pomysł. Podobnie twierdzi mój były trener. Jestem ciekawa Twojego zdania. Wiem, że trudno coś doradzić nie widząc pracy duetu koń-jeździec. Potrzebuję argumentu, aby odmówić córce ? pozdrawiam Cię serdecznie.”

Wstawiłam pełną treść pytania, bo to miłe być zasypanym komplementami, a publiczne pochwalenie się nimi przyjemnie łechce ego.

Oto moja odpowiedź:

Cześć Marzena. Mój Barbus ma też 20 lat i w życiu nie kazałabym mu teraz skakać. Ale to żaden argument dla Twojej córki ;-) Ale tak poważnie to 20 letnia Basia to babcia. Wysportowana i w świetnej formie ale jednak babcia. Wyobraź sobie kobietę lat 65, którą regularnie biega. Jest wysportowana, zdrowa i w lepszej formie niż inne 65 letnie kobiety, najczęściej siedzące przed telewizorami. Ale gdyby takiej biegającej babci kazać tak bez przygotowania przeskakiwać przez płotki podczas biegu, to mogłoby to skończyć się jednak kontuzją. Pewnie, że przeskoczyłaby przez te płotki - ale jakim kosztem. Z końmi jest tak samo. Prawie każdy przeskoczy przez małe przeszkódki, ale bez przygotowania na pewno będzie to ze szkodą dla mięśni przodu ciała konia i dla jego kończyn piersiowych. Bo przy tych skokach chodzi o szkodliwość zeskoku. Wybicie się nad przeszkodę to nie problem. Problemem jest ten moment, w którym przednie kończyny muszą podtrzymać opadający z impetem ciężar całego ciała konia. Widzę, że czytałaś mój wczorajszy post. Sposób w jaki przednie kończyny są przyczepione do ciała, nie pozwala na wymuszanie na koniu ćwiczeń bez wcześniejszego solidnego przygotowania. Nawet jeżeli przeszkody są niskie, to jednak jest to nowe ćwiczenie. Zeskok będzie nowym doświadczeniem dla mięśni przyczepiających łopatki konia do kręgów szyjnych konia. Te mięśnie Basi w żaden sposób nie są przygotowane na taki wysiłek. Nie wiem czy podsunęłam Tobie argumenty ale mam nadzieję, że trochę pomogłam. Pozdrawiam.



*** 
Koń w naturze prędzej ominie przeszkodę niż ją przeskoczy. Oczywiście, zmuszony do tej aktywności, zrobi to. Tak samo prawie każdy koń z jeźdźcem na grzbiecie, przymuszony w ten czy inny sposób, pokona przeszkodę. Niską przeszkodę pokona bez wcześniejszego przygotowania do takiego wysiłku. Pytanie tylko - jakim kosztem? Pytanie - czy warto zmuszać konie do skoku narażając go na przeciążenia przednich kończyn i mięśni wprawiających te kończyny w ruch? Czy jednak może warto solidnie przygotować zwierzę do takiego wysiłku? Instruktorzy prowadzący zajęcia szkoleniowe bardzo chętnie uczą skoków. Mniej chętnie pracują nad owym przygotowaniem wierzchowca. Naoglądałam się trochę treningów skokowych. Prowadzili je mniej i bardziej znani i popularni trenerzy i instruktorzy. Rola szkoleniowca na takich treningach zazwyczaj ograniczała się do przestawiania oraz podwyższania przeszkód i wskazywania jeźdźcowi kolejność i konfigurację ich pokonywania. Oczywiście i niestety im wyższe przeszkody, tym „lepsza zabawa”. Takie prowadzenie treningu to niewielki wysiłek intelektualny dla szkoleniowca. Przy treningu ujeżdżeniowym trzeba wykazać się wiedzą i zdolnościami edukacyjnymi, a to już większy problem dla jeździeckich nauczycieli. Tylko raz miałam możliwość obserwowania treningu skokowego z prawdziwego zdarzenia. Był to głównie trening ujeżdżeniowy. Była to praca nad korygowaniem ustawienia ciała konia, nad regulowaniem rytmu i tempa jego chodu, praca nad rozluźnieniem jego mięśni. Praca nad korygowaniem błędów w dosiądzie i poczynaniach jeźdźca. Była to praca nad techniką skoku konia ćwiczona nad kawaletką. Dopiero pod koniec treningu koń dostał zadanie przeskoczenia przez niewielką przeszkodę. Oddał też bardzo niewiele tych wyższych skoków. Siedząca obok mnie moja Pani trener szepnęła: „wielki trener, niewielkie przeszkody”, komentując pracę kolegi po fachu.

Niewielu jeźdźców zdaje sobie sprawę z tego, że w wykonywaniu ćwiczeń przez konia, najważniejsze jest nie to, że je w ogóle wykona albo odmówi ich wykonania. Najważniejsze jest to, co podczas jego wykonywania lub odmawiania „mówi” i pokazuje. Koński język jest bardzo bogaty ale jeżdżący ludzie rozumieją z niego tylko najprostszy i podstawowy przekaz. Koń przeskoczył przez przeszkodę czyli potencjalny przekaz dla większości jeźdźców jest taki, że podopieczny dobrze wykonał ćwiczenie i polecenie. Dla jeźdźców fakt, że koń skoczył, nie wyłamał i nie zrzucił przeszkody oznacza już niczym nie zmąconą umiejętność skakania zwierzęcia. Gdy koń odmówi pokonania przeszkody, jeźdźcy również doszukują się w zachowaniu podopiecznego prostego przekazu. Koń nie przeskoczył ponieważ ...????? Jest głupi, uparty, złośliwy, leniwy itd. Jeźdźcy nie potrafią odczytać prawdziwego przekazu zwierzęcia informującego, dlaczego odmówił skoku. Wierzchowce dokładnie informują o powodach swoich decyzji – skoczyć czy nie skoczyć. Podczas wykonania polecenia i podczas odmowy jego wykonania, dokładnie mówią one dlaczego to robią. Często podczas skoku mówią, że pokonują przeszkodę ze strachu przed jeźdźcem, ze strachu przed zadawanym bólem (np. batem,ostrogami), ze strachu przed możliwością przewrócenia się przy próbie hamowania i odmowie skoków. Konie mówią, że skaczą z przyzwyczajenia i dlatego, że pogodziły się z „losem”, który narzucił im taką funkcję. Z „losem”, który nie liczy się z konsekwencjami jakie ta funkcja z czasem przyniesie. Podczas odmowy wykonania skoku wierzchowce mówią, że obawiają się upadku spowodowanego brakiem równowagi. Mówią, że ból w pysku, ból grzbietu albo nóg nie pozwala im pokonać przeszkody. Mówią, że to ćwiczenie jest ponad ich siły i możliwości fizyczne oraz psychiczne. Mówią, że źle ustawione ich ciało i niestabilny ciężar na grzbiecie uniemożliwiają wykonanie skoku. Konie wyraźnie pokazują także jakie skutki dla ich ciała i psychiki przyniosło wykonanie skoku przez przeszkodę. Jakie skutki przynosi regularne uprawianie tej dyscypliny sportu. Teraz wiele osób zarzuci mi, że czepiam się skoków a konie cierpią również podczas pracy ujeżdżeniowej. Tak, cierpią. Ale ten post poświęcony jest skokom przez przeszkody a o szkodliwości złej pracy ujeżdżeniowej można poczytać prawie w każdym innym poście na tym blogu.

Wracam więc do tematu skoków przez przeszkody. Większość koni skaczących przez przeszkody robi to z przeciążonym przodem ciała. W efekcie takiego braku zrównoważenia ciała, zwierzę przeskakuje przez przeszkodę inicjując skok przednimi kończynami - zaś zad wraz z kończynami ciągnie za sobą. Przy takim skoku grzbiet konia nie wygina się łukiem w górę. Jest przegięty w dół. Zeskok w takiej postawie dostarcza sporą dawkę bólu dla przednich kończyn szyi i grzbietu zwierzęcia.

Słyszeliście o baskilowaniu? W Wikipedii znalazłam taką definicję tego pojęcia: „Baskilowanie – łukowate wygięcie konia nad przeszkodą. Koń o lepszym baskilowaniu skacze wydajniej, gdyż wykorzystuje siłę całej muskulatury. Przeszkoda szeroka z równolegle ułożonymi drągami jest idealną przeszkodą do uczenia konia prawidłowego baskilowania. Im węższy okser, tym szybciej koń musi baskilować.” Przeraziłam się po przeczytaniu tego wyjaśnienia. Owszem, jest to wygięcie ciała konia w łuk podczas pokonywania przeszkody. To takie wygięcie, przy którym linię tego ciała można wpisać w koło. Natomiast bzdurą jest, że okser jest najlepsza przeszkodą do ucznia konia baskilowania. W ogóle bzdurą jest, że baskolowania uczy się nad przeszkodami. Kiedyś też czytałam dyskusję na temat tegoż baskilowania, podczas której dowiedziałam się, że to cecha wrodzona konia, że wierzchowiec albo to ma albo nie ma. Albo się z tym rodzi albo nie. Masakra, ręce opadają.

Baskilowanie to prężnie, wyginanie w górę grzbietu przez zwierzę. Prężenie grzbietu podczas skoku, które jest możliwe i osiągalne dla każdego skaczącego konia pod warunkiem, że pracuje on od zadu. Długo zastanawiałam się jak przedstawić wam dość obrazowo to zagadnienie. Jest taka gra jak siatko-noga. Wyobraźcie sobie rozciągniętą między dwoma słupkami siatkę. Taką siatkę jak przy grze w siatkówkę. Teraz umieśćcie na boisku piłkę. Zadaniem zawodnika jest przerzucenie za pomocą swojej nogi piłki przez siatkę. Prawidłowo wprawiona kopnięciem w ruch piłka wysokim łukiem przeleci nad siatką. A teraz wyobraźcie sobie piłkę na boisku z jednej strony siatki, a człowieka z drugiej. Człowiek ma tą piłkę podczepioną na długim sznurku. Człowiek musi przyciągnąć piłkę do siebie nad siatką. Tak zainicjowany ruch piłki daje jej małe szanse na pokonanie trasy płynnym wysokim łukiem. Trasa lotu piłki będzie bardziej płaska a ruch wolniejszy i mniej ekspresyjny niż przy kopnięciu. Koń może pokonać przeszkodę na dwa sposoby, tak jak ta piłka. Może podrzucić ciało silnymi, sprężyście pracującymi zadnimi kończynami (piłka kopnięta). Tak wprawione do lotu ciało konia wygnie się w łuk nad przeszkodą, tak jak trasa lotu piłki (baskilowanie). Wierzchowiec może też pokonać przeszkodę ciągnąc ciało kończynami piersiowymi (przyciągnięcie piłki za sznurek). Taki skok będzie płaski, mało ekspresyjny i mało sprężysty. Fakt, że koń przed przeszkodą odrywa zadnie kończyny od ziemi nie oznacza, że się z nich odbił. Wiele koni przy skoku odrywa zadnie nogi od ziemi, ponieważ zostają one pociągnięte wraz z kłodą przez kończyny piersiowe. Zostają pociągnięte przez „rzucające” się w górę i w przód przednie nogi.

Warunkiem wykonania prawidłowego skoku przez konia, skoku z odbicia zadnimi kończynami i z baskilującym ciałem jest jego umiejętność pracy od zadu podczas ujeżdżeniowej pracy pod jeźdźcem. Nie bez podstaw mówi się, że praca ujeżdżeniowa jest podstawą pracy skokowej. Kto się jednak tym przejmuje??? Jeżeli mowa o pracy ujeżdżeniowej to koniecznie muszę napisać o dosiądzie jeźdźca podczas pokonywania przeszkody na grzbiecie podopiecznego. I właśnie o dosiadzie jest mowa w pytaniu jakie otrzymałam od drugiej czytelniczki. Ponieważ jednak ten post zrobił się bardzo długi, to napiszę na temat dosiadu osobny post. W tym chciałabym jeszcze powrócić do tematu baskilowania. Co to znaczy, że obraz skaczącego konia można wpisać w koło? To znaczy, że linia poprowadzona wzdłuż górnej „krawędzi” ciała wierzchowca pokryje się z linią narysowanego koła. Przy rysowaniu linii ciała skaczącego zwierzęcia bierzemy pod uwagę jego zadnie kończyny, grzbiet, szyję, głowę i kończyny piersiowe. Wielkość koła, w które chcemy wpisać obraz ciała konia, zależy od wysokości przeszkody i wielkości zwierzęcia. Wpisywana wkoło linia rysunku ciała konia na każdym etapie skoku, zaczyna się i kończy w innym punkcie ciała konia. Przy wybiciu nad przeszkodę sprawdzamy linię zaczynająca się przy kopytach tylnych kończyn i kończącą się na czubku końskiego nosa – między chrapami. 



Na przykład, gdy skaczący wierzchowiec znajduje się w najwyższym punkcie nad przeszkodą, interesująca nas linia ciała zaczyna się u nasady ogona zwierzęcia i kończy również między chrapami. 


Przy zeskoku, gdy przednie kończyny skaczącego podopiecznego dotykają już podłoża, linia ciała dająca wpisać się w koło przebiega między punktem u nasady ogona zwierzęcia i punktem znajdującym się przy kopytach kończyn piersiowych. Linia ta biegnie wzdłuż przodu klatki piersiowej zwierzęcia, nie obejmując jego głowy. Przy zeskoku koń musi podnieść głowę nieco do góry. 


Przejrzyjcie swoje zdjęcia skaczących podopiecznych i spróbujcie wpisać skaczące końskie ciała w koło.

Przeczytaj również: Skoki a dosiad jeźdźca






Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...