czwartek, 16 kwietnia 2015

PRACA WEWNĘTRZNĄ WODZĄ


Gdyby próbować zamknąć w jednym zdaniu opis pracy wewnętrzną wodzą, można byłoby pokusić się o stwierdzenie, że pełni ona rolę pomocy "określającej" kierunek, w jakim ma podążać wierzchowiec przez nas dosiadany. Niektórzy jeźdźcy pokusiliby się jeszcze o stwierdzenie, że można popracować wewnętrzną wodzą nad rozluźnieniem szyi konia. Teoretycznie zgadza się, ale jak zwykle nie wszystko jest takie proste i oczywiste. Przede wszystkim, wierzchowiec nigdy nie powinien odnieść wrażenia, że poprzez wodze i wędzidło jeździec „rozmawia” z jego „buzią”. A nie odniesie zwierzę takiego wrażenia tylko wtedy, kiedy rzeczywiście człowiek z tą buzią nie będzie rozmawiał. Jest to rzecz nie łatwa do zrozumienia i osiągnięcia w momencie, gdy wodze „narzucają” jeźdźcowi bezpośredni kontakt właśnie z pyskiem zwierzęcia. Druga kluczowa sprawa to fakt, że mimo iż rolą wewnętrznej wodzy jest nadawanie kierunku, to nie jest ona kierownicą. Ciągnięcie za nią, by przestawić nos konia w kierunku w którym chcecie jechać, nie jest dla zwierzęcia sygnałem nadania kierunku. Reszta końskiego ciała nie podąży bezwiednie za jego chrapami. Sygnałem nadania kierunku jest ustawienie ciała konia w łuk w taki sposób, by linia jego kręgosłupa pokrywała się z linią trasy jaki pokonuje on wraz z jeźdźcem. Im ciaśniejszy zakręt, tym mocniejsze zgięcie konia w pasie. Jaka w tym rola wewnętrznej wodzy? Wraz z wewnętrzną łydką „namawia” podopiecznego do owego wygięcia. Pulsacyjne, delikatne sygnały dawane przez jeźdźca muszą być tak „wyważone”, by nie zgięły szyi konia, tylko namówiły zwierzę na zgięcie w pasie w miejscu wyraźnie wskazywanym przez łydkę.

Taka „sygnalizacja” również wydaje się łatwa i oczywista. Dlaczego więc w praktyce nie udaje się osiągnąć zgięcia zwierzęcia w pasie? Dlaczego koń zgina zazwyczaj szyję? Pierwszym błędem jest brak wyczucia i spostrzegawczości „kierowcy” siedzącego w siodle. Jeźdźcy za „dobrą monetę” biorą to, co widzą a nie to, co czują. Widzą przed sobą zgięcie na ciele „pojazdu”, to znaczy, że koń się wygiął. Jednak, jeżeli człowiek z grzbietu końskiego widzi zgięcie jego ciała, to może to być tylko zgięcie szyi, które uniemożliwia zwierzęciu wykonanie zgięcia w pasie. Te ostatnie można jedynie poczuć. Wniosek nasuwa się taki, iż jeździec powinien widzieć przed sobą prostego konia. Jedyną niewielką oznaką „uformowania” ciała zwierzęcia w łuk, jest brak jego oparcia się szyją o wewnętrzną wodzę. Powinno wręcz powstać u nasady szyi konia, z wewnętrznej strony niewielkie wgłębienie, pozwalające na włożenie między nie a wodze płaskiej dłoni człowieka.

Druga trudna do opanowania przez jeźdźca rzecz, to kontrolowanie swoich odruchów i dawanie sygnałów wbrew nim. Pracowałam z wieloma jeźdźcami i odnosiłam nie raz wrażenie, że właśnie to sprawia najwięcej problemów. Praca ręką od wewnętrznej strony łuku, po którym poruszacie się na koniu i świadomość tego, że koń powinien się zgiąć w stronę w którą skręcacie, powodują u jeźdźców całkowite zaprzestanie pracy zewnętrzną wodzą i automatyczne oddawanie jej do przodu. I to jest właśnie ten odruch nad którym należy zapanować. Oddawanie ręki wraz z zewnętrzną wodzą do przodu, uniemożliwia zwierzęciu zrozumienie sygnałów „proszących” o zgięcie w pasie w stronę kierunku jazdy. Uniemożliwia wręcz wykonanie tego ruchu. Oddana zewnętrzna wodza sugeruje podopiecznemu, iż powinien zgiąć szyję. Dlatego z pracującym nad zgięciem „duetem”: wewnętrzna wodza-wewnętrzna łydka, musi funkcjonować drugi współpracujący duet: wewnętrzna wodza-zewnętrzna wodza. Ten drugi duet powinien „prowadzić dialog” z wierzchowcem na temat właściwego- na wprost- ustawienia głowy i szyi.

Kolejnym podświadomym odruchem jest przekonanie, że pracująca wewnętrzna wodza, nawet przy prostej szyi, jest tym sygnałem, który „mówi”: kręć, który wprowadza konia na łuk i go po nim prowadzi. Nic bardziej mylnego. To kolejny duet: zewnętrzna wodza-zewnętrzna łydka, wyznaczający zewnętrzną granicę ścieżki, po której powinien poruszać się wierzchowiec wraz z jeźdźcem. Pracuje on nad sygnałem: „kręć”. Po całym „procesie” ustawiającym konia tak, by bez problemu mógł pokonać zakręt, to właśnie zewnętrzne pomoce „wysyłają” „ostateczne” polecenie. Wodza, w tym przypadku, „rozmawia” głównie z zewnętrzną łopatką, a poprzez nią z kończyną zwierzęcia precyzyjnie wskazując jej miejsce, w którym owa noga powinna stanąć podczas każdego kolejnego kroku. Lekko przytrzymana wodza powinna „udzielić” zwierzęciu takiej informacji w momencie, gdy noga jest właśnie w górze i za chwilę opadnie w dół, by oprzeć się na podłożu.

Wracam do pracy wewnętrzną wodzą. Zachęcam do przeczytania postu pt: „Zginanie końskiej szyi”. Piszę tam o ćwiczeniu rozluźniającym szyję podopiecznego. Podczas pokonywania łuku zazwyczaj „prosimy” wierzchowca o wykonanie go do wewnątrz. Czyli jest to kolejne zadanie, do którego namawiamy zwierzę przy pomocy wewnętrznej wodzy (oczywiście nieustannie w konfiguracji z innymi pomocami). Nie można jednak tego ćwiczenia wykonywać na pamięć, jak z automatu. Nie można traktować go również jako sposobu na walkę ze sztywną, silną szyją konia. Koń bardzo szybko nauczy się tego ruchu, szczególnie, gdy jest powtarzany jak nagrana i odtwarzana mantra. Nauczy się zginać szyję bez jej rozluźnienia i stanie się to jego sposobem walki z jeźdźcem i sposobem na uniknięcie zgięcia ciała w pasie. Dlatego jeździec, poprzez wodzę lekko naciąganą przez obie strony, powinien starać się wyczuwać , w którym miejscu szyi koń „gromadzi” napięcia. I nie musi człowiek koniecznie zginać szyi podopiecznego, by ją rozluźnić. Praca wodzą zaczyna być rozluźniającą już wówczas, gdy przy przekazywaniu „technicznych” informacji nie prowokuje zwierzęcia do przeciwstawiania się, do buntu i oporu. Gdy praca wewnętrzną wodzą jest przez zwierzę akceptowana, gdy zwierzę nie odwzajemnia naszych poczynań „przeciągając linę” albo wieszając się na niej, to lekko napięta wodza staje się dla człowieka „narzędziem” pozwalającym odkryć sztywność. Staje się struną „przekazującą” do naszej ręki informację, który mięsień na ciele zwierzęcia ma tendencję do spinania się i blokowania ruchu. Może to być w okolicy potylicy, wówczas to „wierzchołek” głowy konia jest jak sterczący wierzchołek piramidy, a głowa konia zgina się przesadnie w kierunku klatki piersiowej . Zwierzę przeganaszowuje się. Zginając szyję w dół, wierzchowiec powinien tworzyć z niej łuk o łagodnej, nie „złamanej” linii. Często spięte jest miejsce tuż u nasady szyi konia albo okolice łopatki. Kiedy jeździec będzie potrafił wyczuć usztywnione miejsca, to współpracującą z wewnętrzną łydką wewnętrzną wodzą, będzie mógł namawiać podopiecznego do rozluźnienia tych miejsc. Będą to sygnały namawiające konia do zgięcia się w pasie, zastrzegające: „ale zrób to poprzez rozluźnienie mięśni”. By jednak taka praca była możliwa, człowiek siedzący na koniu nie może być spięty i sztywny. Musi być lekki i rozluźniony. Musi działać oddanymi do przodu rękami, bez usztywnionych stawów. Nie może utrzymywać swojej równowagi naciągając się na wodzach. Prawidłowo ułożone nogi muszą gwarantować stabilność reszty ciała jeźdźca i tylko wówczas jeździec będzie w stanie pracować łydką, równocześnie przekazując informacje zwierzęciu poprzez wodze.


czwartek, 9 kwietnia 2015

"KOŃ MUSI SIĘ ŚLINIĆ"-ZASŁYSZANE W STAJNI



„Wiesz, koń musi mieć pianę na pysku po jeździe. Musi się ślinić. To bardzo dobry objaw. Niektórzy jeźdźcy myślą, że to coś złego. A brak poślinienia na końskim pysku wręcz dyskredytuje człowieka jako jeźdźca”. Tak jeden z „podsłuchanych” przeze mnie jeźdźców próbował nawiązać konwersację z drugim, który odpowiedział: „Tak, dlatego ja przed każdą jazdą wsypuję mojej klaczy proszek do prania do pyska”. Pierwszy z rozmówców nie zrozumiał dowcipu, brnął dalej w rozmowę z całą powagą. Dołączył trzeci z panów mówiąc : „moja klacz ma pianę na pysku, to znaczy, że żuje wędzidło”.

Jak to jest z tym ślinieniem się wierzchowców? Dlaczego jedne podczas pracy mają „suche pyski”, inne nieznacznie wilgotne, a jeszcze inne wręcz „toczą pianę”. Każdy ssak ma ślinianki, duże gruczoły ślinowe położone poza jamą gębową. Wyróżnia się parzyste ślinianki przyuszne, podżuchwowe i podjęzykowe. W jamie gębowej ssaków znajdują się również liczne, niewielkie skupiska gruczołów ślinowych (m.in. gruczoły językowe, podjęzykowe, wargowe, podniebienne, policzkowe, migdałkowe). Wydzielanie śliny może być pobudzane lub hamowane poprzez działanie różnych bodźców. Bodźcem pobudzającym jest na przykład widok jedzenia albo sama czynność przeżuwania. Ślinianki zaczną intensywnie pracować już w momencie włożenia czegokolwiek do ust. Nie trzeba tego żuć, ani ssać, a ślina będzie obficie się wydzielać. Pomyślcie o wizycie u stomatologa. Z otwartą buzią człowiek dostaje takiego ślinotoku, że konieczne jest użycie ssaka do wysysania śliny. Silniejsze wydzielanie śliny powinno więc nastąpić u wierzchowca już w momencie włożenia wędzidła do pyska i z pewnością tak się dzieje. Nie znaczy to, że ślina powinna natychmiast pojawić się na wargach zwierzęcia. Jednak myślę, że już na tym etapie można zauważyć, jak koń "podchodzi" do faktu, iż zbliża się nieuchronnie moment pójścia do pracy. Na pewno każdy miał kiedyś w sytuacji stresowej uczucie suchości w ustach, albo wręcz poczucie braku śliny. Dzieje się tak, ponieważ w stresie jej produkcja gwałtownie maleje, a obecna w jamie ustnej ślina jest gęsta, śluzowa. Odwrotnie dzieje się w momentach, gdy jesteśmy zrelaksowani – wówczas ślinianki przyuszne wytwarzają duże ilości rzadkiej śliny. Dlatego zestresowany wierzchowiec będzie miał bardzo suche kąciki ust i sztywno zaciśnięte szczęki na włożonym do pyska, na siłę, wędzidle. Koń zrelaksowany sam otworzy mordę, by "uprzejmie" chwycić podawane mu wędzidło. Gdy znajdzie się ono już w pysku, zwierzę pomlaska, poukłada je sobie na języku, poprzesuwa, poprzeżuwa i przełknie ślinę.

A co się dzieje podczas jazdy? W poście pod tytułem „
KONTAKT Z KONIEM” jest fragment dotyczący wędzidła. Zacytuję: „Wyobraźcie sobie teraz, że ta siła, czy też energia płynąca z intensywnie pracującego zadu konia jest jak rwący strumyk, który docierając do swobodnego przodu zwierzęcia „prowokuje” go do pociągnięcia wszystkiego, co zostało zanurzone w jego nurcie. Tym czymś jest wędzidło trzymane naszymi „oddanymi” rękoma. Zwierzę napina je na tyle, by delikatnie, dolną szczęką, ciągnąć „pasażera” poprzez wodze za ręce (zob. WĘDZIDŁO W KOŃSKIM PYSKU)”. Pracujący pod jeźdźcem wierzchowiec, będąc rozluźnionym i zrelaksowanym, będzie „produkował” nadmiar śliny, prowokowany nieustannie obecnością wędzidła w pysku. Ponieważ delikatne ciągnięcie dolną szczęką za wodze uniemożliwia „przeżuwanie” i połykanie śliny, pojawia się ona na zewnątrz pyska, w kącikach ust.

Gdy człowiek ma w ustach gumę do żucia, albo cukierka typu landrynka, intensywnie pracuje szczęką, językiem czyli przeżuwa i dzięki temu również połyka ślinę. Gdyby pożądane było, by koń podczas pracy żuł wędzidło, to moim zdaniem przy tej czynności również połykał by ślinę. Wówczas końskie usta byłyby zupełnie suche. W programach przejazdowych w zawodach ujeżdżeniowych jest „figura” zwana „żucie z ręki”. Jest to fragment stępa, w którym jeździec namawia podopiecznego, by w swobodny sposób wyciągnął głowę i szyję w dół. Ten czas zwierzę, które do tej pory jechało na kontakcie, czyli w uproszczeniu ciągnęło wędzidło, powinno wykorzystać na ponowne ułożenie wędzidła, pomlaskanie i przełknięcie śliny. Takie „żucie z ręki” to chwile odpoczynku należące się koniowi podczas każdej pracy. Nie oznacza to jednak, że koń powinien non stop żuć wędzidło. To mielenie językiem spotykane u wielu pracujących koni, to nieudane próby wypchnięcia językiem wędzidła z pyska. Robią to zazwyczaj konie przeganaszowane, które nie uczestniczą w procesie lekkiego naciągania wodzy poprzez ciągnięcie za wędzidło. Nieustanne ocieranie językiem o wędzidło przy jego wypychaniu, stymuluje nadmierną produkcje śliny pewnie ze ślinowych gruczołów językowych. Myślę też, że nieustanne „piłowanie” języka wędzidłem w „szczelnie” zaciśniętej szczęce wierzchowca przez jeźdźca, „pobudzi” nadmierną produkcję śliny. Pojawienie się jej w żaden sposób nie będzie świadczyć o rozluźnieniu konia. Całkowicie suche „wargi” będą miały spięte i zestresowane wierzchowce, które przynajmniej uniknęły „piłowania w buzi”.

Nie bez powodu przytoczyłam na samym początku usłyszaną rozmowę. Często wypowiadane, przez „ekspertów jeździectwa”, stwierdzenia o konieczności ślinienia się koni i konieczności przeżuwania przez nie wędzidła powodują, że adepci sztuki jeździeckiej intensywnie poszukują sposobów, by wywołać owe odruchy. Proszek do prania był żartem i przegięciem, ale nagminne jest poszukiwanie wędzideł z zabawkami czy też smakowych. Sposób poślinienia podopiecznego i ilość „piany” na pysku w żaden sposób nie powinien być wyznacznikiem jakości pracy z koniem. Nie powinien być również celem, do którego człowiek dąży. Może być pewną podpowiedzią przy ocenie stanu psychicznego waszego podopiecznego, ale każde zwierzę swoimi śliniankami może reagować w nieco inny sposób. O tym, czy wasza praca z koniem była prawidłowa, będzie świadczyło wiele innych symptomów. Spokojny, albo przerażony wzrok podopiecznego, rozluźnione, wyraźnie zarysowujące się pod skórą albo spięte i „płaskie” mięśnie konia. Uszy rozluźnione u nasady, lekko odchylone na boki i lekko „klapiące” albo sztywne i nerwowe, wyginane bez przerwy we wszystkie strony. Giętkie, sprężyste stawy, dzięki czemu kroki wierzchowca będą obszerne i miękkie albo sztywne i zaciśnięte, prowokujące krótkie, nerwowe kroki, połączone z szuraniem po nawierzchni.
 

   
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...