czwartek, 28 listopada 2019

AŁA, TO BOLI - PRZEGANASZOWANIE


Wiele z moich postów zostaje zainspirowanych sytuacjami jeździeckimi jakie udaje mi się zaobserwować albo w nich uczestniczyć. Czasami to swoje „uczestnictwo” narzucam. Jednak zanim to zrobię, długo biję się z myślami czy się „odezwać” czy nie. To dla mnie duży dylemat. W zasadzie nie powinnam się wtrącać w pracę jeźdźców na ich koniach – i takiego zdania jest pewnie większość z was. Chcę jednak trochę usprawiedliwić takie moje działania. Uważam, że są argumenty przemawiające za tym, żeby czasami podpowiedzieć ludziom pewne rozwiązania w pracy z wierzchowcem mimo, że o to nie proszą.



Wracam tu do wałaszka i krótko opisanej jego historii w poście pt: „Syndrom jeźdźca doskonałego....” Koń, o którym mowa, ma 9 lat a już uszczerbek na jego fizycznym zdrowiu jest tak duży, że nie powinien on pracować pod jeźdźcem i z jeźdźcem. Uszczerbek powstały w wyniku pracy pod człowiekiem. Wielu z was na pewno spotkało podczas swojej jeździeckiej przygody takie pokrzywdzone konie. Konie, które nie były jeszcze stare ale już „zniszczone”. Takie, które powinny cieszyć się życiem a są nieuleczalnymi i niepełnosprawnymi „rencistami”. Wielu z was spotkało konie, których było wam żal i o których zdrowie i los się martwiliście mimo tego, że nie były waszą własnością. Zastanówcie się, czy gdybyście mogli cofnąć się w czasie i sprawić, żeby taki koń mógł uniknąć swojego losu, wtrącilibyście się w jego proces szkolenia i użytkowania? ...... Może więc warto w teraźniejszości czasami wcielić się w rolę nieproszonego szkoleniowca, żeby uchronić jedno czy drugie zwierzę przed nieodwracalnymi kontuzjami? Może warto, bo zasłyszana informacja zostaje gdzieś w „głowie” - w pamięci. Może za jakiś czas ten czy inny jeździec powróci myślami do tej informacji i skłoni go ona do szukania, weryfikowania i uzupełniania jeździeckiej wiedzy.

Czego dotyczyła moja ostatnia interwencja? Przeganaszowania. Czynnikiem, który „popycha” mnie do zasugerowania jeźdźcowi zmiany sposobu pracy jest świadomość, że zwierzę odczuwa ból. Ból zadawany przez opiekuna i pasażera podczas dotychczasowego sposobu pracy. Ten ból widać - zwierzę go pokazuje. Robi to zupełnie inaczej niż pies czy kot. Nie piszczy, nie skomli, nie pokłada się, nie chowa się w kąt, nie zwija w „nieszczęśliwy kłębek”. Koń o tym swoim bólu i dyskomforcie informuje w milczeniu, nieustannie pracując pod czy obok jeźdźca. Zwierzę informuje wyrazem pyska. Ten ból widać w jego oczach. Wierzchowiec informuje o bólu walcząc z jeźdźcem, nie akceptując jego sygnałów i nie wykonując poleceń. Informuje napinając mięśnie i ograniczającym ruchomość stawów. Informuje otwierając pysk albo próbuje go otworzyć, gdy zapobiegawczy jeździec solidnie mu go zawiąże. Sposobów okazywania przez zwierzę bólu jest dużo więcej. Niewiele koni ma jednak szczęście trafić na opiekuna, który zauważa te wszystkie symptomy. Niewiele koni ma szczęście trafić na jeźdźca, który wie dlaczego przy przeganaszowaniu zwierzę odczuwa ból.

Myślę, że wszyscy z was spotkali się z informacją o tym, że przy opuszczonej szyi i głowie czubek końskiego nosa powinien wystawać odrobinę przed pionową linię poprowadzoną w dół od najwyższego punktu na jego czole. 



Oczywiście jeźdźcy nie mający pojęcia jak pracować z wierzchowcem, żeby umożliwić mu takie ułożenie głowy i szyi, wymyślają setki powodów dla których można a nawet trzeba wymusić przegięcie szyi i wycofanie mordy w kierunku przodu jego klatki piersiowej. Usłyszałam właśnie ostatnio, że trzeba przesadnie przegiąć zwierzęciu szyję, żeby nie odgiął jej w drugą stronę. Okropny stereotyp. Ale przydatny do powtarzania, gdy lenistwo nie pozwala dowiedzieć się, dlaczego koń zadziera szyję i głowę. Przydatny do powtarzania, gdy jest się przekonanym o swojej wszechwiedzy jeździeckiej. Przydatny, gdy nie chce się uczyć i myśleć podczas jeździeckiej przygody. 

Dlaczego nie powinno wymuszać się na koniu ustawienia głowy z mordą wycofaną w kierunku klatki piersiowej? Dlaczego takie ustawienie wywołuje ból u zwierzęcia? Przyczyna „leży” między innymi w miejscu połączenia czaszki konia z pierwszym kręgiem szyjnym tzw atlasem. Jest to staw szczytowo – potyliczny. Dzięki temu połączeniu koń może wykonywać głową ruch potakujący, czyli dół - góra. Atlas jest kręgiem o nieco innej budowie niż inne kręgi szyjne. To co czyni go odmiennym i znaczącym w tym wywodzie, to tak zwane dołki stawowe. Dwie kostne miseczki skierowane wklęsłą powierzchnią w stronę czaszki. Zaś z tylnej części końskiej czaszki wystają kłykcie potyliczne. Dwa kostne „bolce” wysunięte dość daleko poza resztę czaszki. Pechowo dla samego konia jak i zwolenników siłowego przeginania głowy za wspomnianą już pionową linię, kłykcie zagłębiają się w dołki stawowe przy przytakującym ruchu głowy. A to oznacza, że zagłębiają się również przy przeginaniu głowy w dół. Przy przesadnym przegięciu głowy konia kłykcie potyliczne zagłębiają się zbyt mocno w dołki i klinują. Takie zaklinowane kości stają się przyczyną bólu w potylicy odczuwanego przez konia.




Chciałabym teraz prześledzić cały proces „nakłaniania” wierzchowca do opuszczenia szyi. „Nakłaniania” poprzez siłowe działanie wodzami i wędzidłem. Żeby osiągnąć cel, siłujący się z końską szyją jeździec zadaje zwierzęciu ból najpierw w pysku. Broniąc się przed bólem odczuwanym na języku, dziąsłach i wargach koń otwiera szeroko pysk. Pysk zostaje więc zazwyczaj mocno zawiązany. Jeździec usprawiedliwia szybko takie swoje działanie tłumacząc, że dzięki paskowi krzyżowemu jego podopieczny będzie lepiej czuł wędzidło i lepiej na nie reagował. Kolejny bezsensowny i w nieskończoność powtarzany stereotyp. Zapewniam was, że bez tego paska koń wystarczająco wyraźnie czuje wędzidło. Nie mając innego wyjścia, dla zniwelowania bólu w pysku, zwierzę opuszcza przesadnie głowę w dół aż do momentu, w którym ból w potylicy staje się nie do zniesienia. Ból powstały za sprawą zakleszczenia kłykci potylicznych w dołkach stawowych. Odczuwanie tego bólu skłania konia do szukania kolejnych sposobów na uniknięcie albo zminimalizowanie go. Wówczas zgina szyję w okolicy trzeciego i czwartego kręgu szyjnego. To przegięcie wywołuje kolejne uczucie bólu. To zgięcie wymuszone siłą i bólem nie jest prawidłowym i płynnym wygięciem szyi. W żaden sposób nie przekłada się na rozciąganie mięśni grzbietu, o czym przekonują zwolennicy siłowego naginania szyi i głowy konia w dół. Przy tym zgięciu rozciągają się tylko mięśnie leżące nad stawem potylicznym. I to rozciągają się nadmiernie. Tym samym mięśnie pod kręgami szyjnymi zostają nadmiernie ściśnięte. Twierdzenie, że przegięta na siłę w dół głowa i szyja prowokują czy też pozwalają lub wymuszają u konia rozciąganie mięśni grzbietu i jego prężenie, to kolejny jeździecki stereotyp. Chciałabym, żeby któryś z powtarzających go jeźdźców wytłumaczył mi merytorycznie, w jaki sposób przegięta i obolała szyja przekłada się na pracę grzbietu?

Zachowanie koni traktowanych w ten sposób będzie zazwyczaj naznaczone walką i buntem przeciwko swojemu opiekunowi - albo naznaczone otępiałością i brakiem chęci „do życia”. Różnorodność tych zachowań wynika z tego, od którego bólu zwierzę chce uciec najbardziej, a który jest w stanie znieść. Jedne wierzchowce wybiorą wieszanie się na wodzach, wyrywanie ich, nadmierne zwiększanie tempa. Inne konie będą chronić pysk i „wybiorą” jako bardziej znośny ból w szyi wynikający z jej „złamania” przy trzecim i czwartym kręgu. Przy tym „złamaniu” jeździec nie będzie czuł ciężaru podopiecznego na rękach. Niestety taki stan rzeczy wywołuje u jeźdźców zadowolenie i daje poczucie, że pracują oni prawidłowo z koniem. Bardzo się mylą. Takie zwierzę będzie często zapierało się i unikało aktywnego ruchu do przodu. Będzie wierzchowcem „do pchania”.

Muszę też od razu zaznaczyć, że pozbywanie się wędzidła i jazda na ogłowiach bezwędzidłowych niczego nie zmieni. Szczególnie wówczas, gdy zwierzę ma zapięty na nosie nachrapnik z przekładniami czyli np. hackamore. Cały proces siłowego zginania szyi zaczyna się wówczas od zadania bólu zwierzęciu na kość nosową. Od tego bólu koń również będzie szukał ucieczki naginając głowę do momentu bolesnego zakleszczenia kłykci potylicznych w dołkach stawowych.

Ktoś teraz mógłby zapytać czy w takim razie należy pozwolić zwierzęciu zadzierać głowę i szyję? I tak i nie. Pozwolić w takim sensie, że nie ingerować siłowo w jej układanie. Jeździec powinien skupić się na wyczuwaniu miejsc napięć na szyi i na delikatne namawianiu podopiecznego na ich rozluźnienie. Do tego służą wodze, wędzidło, nachrapnik przy ogłowiach bezwędzidłowych. Natomiast jeździec nie powinien akceptować takiego ułożenia szyi i głowy ponieważ świadczy ono o tym, że wierzchowiec przegina w dół grzbiet i nie pracuje od zadu. Jeździec powinien nie akceptować takiego układu grzbietu i zadu. Powinien uzupełnić jeździecką wiedzę i namówić wierzchowca do zaangażowania zadu do wydajnej pracy. Powinien namówić konia do podstawienia zadnich kończyn pod kłodę – jak najbliżej jej środka. Tym samym namówi podopiecznego do prężenia grzbietu i w efekcie do swobodnego i niewymuszonego opuszczenia zadartej szyi i głowy.




wtorek, 15 października 2019

SKOKI A DOSIAD JEŹDŹCA


Zanim zaczniecie lekturę tego postu, zachęcam do przeczytania pierwszego z krótkiej serii traktującej o skokach przez przeszkody. Oczywiście zachęcamy tych, którzy jeszcze nie przeczytali postu pt skoki, a trafili na ten o dosiadzie jeźdźca podczas pokonywania przeszkód na grzbiecie konia. Napisałam w poprzednim poście, że otrzymałam dwa pytania od czytelniczek dotyczące tego rodzaju użytkowania wierzchowców. Drugie z tych pytań dotyczy właśnie dosiadu jeźdźca. Pytanie dotyczące głównie ułożenia nóg jeźdźca. Jednak przed omówieniem ustawienia naszych dolnych kończyn muszę napisać o kończynach górnych. O tym, jak jeździec powinien podążać rękami za układem ciała konia.



Wyjaśniłam ostatnio, mam nadzieję dosyć dokładnie, że wierzchowiec powinien nad przeszkodą baskilować. Powinien wyginać ciało od czubka nosa po nasadę ogona w łuk dający wpisać się w koło. Przy takim układzie ciała zwierzę wyciąga szyję maksymalnie w przód, by na każdym etapie skoku móc swobodnie dostosowywać wysokość jej niesienia. Przez większość trasy skoku szyja wierzchowca wraz z głową powinna być opuszczona nieznacznie w dół w stosunku do linii jego grzbietu. Dopiero przy zeskoku, gdy koń wyciąga przednie nogi w dół i do przodu by oprzeć je na podłożu, jego szyja wraz z głową powinna powędrować w górę. Tak podniesiona szyja pomaga w utrzymaniu równowagi ciała przy zeskoku, gdy oparte już na ziemi kończyny piersiowe zwierzęcia przyjmują na siebie ciężar reszty jego ciała. Wierzchowiec zadziera szyję wraz z głową bardzo często również przed przeszkodą, przed wyskokiem. Stwarza w ten sposób przestrzeń i warunki dla piersiowej części ciała, która za chwilę powinna zostać pchnięta i podrzucona w górę przez część zadnią.

Działając prawidłowo rękami, jeździec powinien dostosować ich układ do poczynań podopiecznego. Wszystko po to, by móc zachować na wodzach kontakt ze zwierzęciem. By móc „słyszeć” to, co nam podopieczny przekazuje poprzez wodze. By móc przekazać mu prośby o korygowanie powstających napięć mięśni. Jednak zachowanie kontaktu jest konieczne przede wszystkim dlatego, by na żadnym etapie skoku koń nie „nadział się” boleśnie na wędzidło czy nachrapnik przy ogłowiach bezwędzidłowych. W momencie, gdy głowa i szyja wierzchowca „wędruje” w górę, jeździec powinien dostosować do nich układ rąk. Ale zawsze powinny być to ręce „oddane” do dyspozycji zwierzęcia, rozluźnione w ramionach i nie podtrzymujące ciała jeźdźca. Gdy tylko podopieczny zaczyna szyję wyciągać w przód i w dół, ręce człowieka powinny swobodnie i wyraźnie wraz z torsem podążyć za nią do przodu.



Jaka jest jednak skokowa rzeczywistość? Nie będę wspominać o patologii jaką jest „praca” na patentach przytrzymujących siłowo pysk konia w dole podczas pokonywania przeszkód. Skoki na czarnej wodzy, czambonie i innych paskudnych narzędziach w żaden sposób nie pozwalają zwierzęciu swobodnie pracować szyją. Tym samym uniemożliwiają uruchomienie napędowej pracy zadu konia i możliwość baskilowania. Tak pracującym „jeźdźcom” mogłabym powiedzieć tylko coś przykrego ale na łamach moich blogów staram się od tego powstrzymywać. W bardzo wielu przypadkach jeźdźcy mimo unikania pracy na patentach, również blokują podopiecznym swobodną pracę szyją, jeżdżąc na nieustannie przykurczonych i przyciągniętych do swojego torsu rękach. Rękach zaciągających wodze, a tym samym wędzidło w pysku. Albo wciskających nachrapnik w kość nosową zwierzęcia w przypadku jazdy na ogłowiu bezwędzidłowym.



Mam wrażenie, że w taki sposób jeźdźcy nagminnie „pracują” rękami, tworząc swego rodzaju normę i wzorzec postawy jeźdźca na grzbiecie skaczącego konia. W związku z tym niewielu jeźdźców nachodzi refleksja o konieczności pracy nad takim układem swojego ciała, by móc swobodnie „oddać” zwierzęciu wędzidło, wodze i swoje ręce. Bo to właśnie przez nieprawidłowy sposób siedzenia w siodle, jeździec nie jest w stanie odpuścić przyciągniętych i przykurczonych rąk. Nie jest w stanie, ponieważ podtrzymuje on swoją równowagę na zaciągniętych wodzach a tym samym na końskim pysku albo kości nosowej. Przy pracy skokowej na koniu, jeźdźcom potrzebny jest pół – siad: to jest postawa ciała z podniesionymi pośladkami i pochylonym torsem. Jeżeli tak ułożonego ciała jeździec nie oprze na własnych nogach, będzie musiał utrzymywać ciało nad siodłem przytrzymując się czegoś swoimi rękami. Na końskim grzbiecie dużego wyboru nie ma – można podtrzymać się tylko na zaciągniętych wodzach czyli pysku albo nosie konia.

Żeby jednak móc oprzeć pochylone ciało na nogach i mieć swobodę w ruszaniu i układaniu rąk, nogi te muszą mieć powierzchnię na której będą mogły stanąć i się stabilnie oprzeć. I znów na grzbiecie konia wielkiego wyboru nie ma. Nogi niosące ciało możemy oprzeć tylko na strzemionach. Muszę tu wspomnieć, że czasami niektórzy jeźdźcy intuicyjnie przyjmują prawidłową postawę w pół – siadzie. Jednak przy posadzeniu pośladków w siodło zmieniają ułożenie nóg. Pozwalają „uciec” łydkom do przodu a kolanom i udom pozwalają na podkurczenie się. Ktoś zapyta: a co to za problem, skoro sam pół – siad jest prawidłowy? Jest problem, ponieważ wielu jeźdźców najeżdża na przeszkodę w galopie w pełnym siadzie. Przyjmują postawę pół – siadu tuż przed skokiem. Żeby podnieść się z pełnego siadu bez już opartych na strzemionach i niosących ciało nogach, muszą podciągnąć się w górę nad siodło na rękach. Czyli znowu - muszą podnieść swoje ciało na zaciągniętych wodzach na końskim pysku albo nosie. Dla zwierzęcia takie dźwiganie ciężaru pasażera na pysku albo nosie jest niezmiernie bolesne. Do tego, już na starcie do wykonania skoku uniemożliwia się zwierzęciu prawidłowe wyciągnięcie i ustawienie szyi. Dlatego człowiek na grzbiecie wierzchowca powinien mieć nieustannie ułożone nogi tak, żeby mógł wstać nad siodło w każdej chwili. Żeby mógł podnieść swoje ciało od bioder w górę siłą własnych nóg. Podnieść ciało bez wysiłku i podciągania się na rękach.

Przechodzę teraz do pytania, o którym wcześniej wspomniałam. Pojawiło się ono na YouTube w „zażartej” dyskusji pod moją animacją na temat dosiadu: „ ... zainteresowała mnie bardzo ta dyskusja. Czy skoków też się to tyczy? Zwłaszcza tych wyższych, które mocniej nas wbijają - wtedy też powinno się opierać jedynie na strzemionach?” Pytanie pojawiło się między komentarzami innych osób, w których wyrażali oni opinię, że należy trzymać się siodła udami, kolanami i łydkami podczas podróżowania na końskim grzbiecie i pokonywania przeszkód. Większość tych komentarzy opatrzona była wykrzyknikami i „oskarżeniami”, że piszę i pokazuję bzdury na temat dosiadu. Nie wiem, może autorzy tych komentarzy myślą, że wykrzykniki lub przypisywanie mi propagowania bzdur podkreślają ich wiarygodność i uwiarygadniają „bezmiar” posiadanej przez nich jeździeckiej wiedzy. Trudno to ocenić.

Na pytanie odpowiedziałam w ten sposób: Podczas skoków jeździec musi wyraźnie oddać ręce do przodu. Najłatwiej jest to zrobić przy równowadze uzyskanej dzięki oparciu na strzemionach. Podczas skoków muszą też wyraźnie pracować stawy nóg jeźdźca. Szczególnie staw kolanowy. Trzymanie się siodła kolanami blokuje ruch tego stawu. Przyjrzyj się pracy nóg a szczególnie kolan Ludgera Beerbauma. Czy odnosisz wrażenie, że trzyma się on siodła kolanami? Czy odnosisz wrażenie, że opiera on ciężar swojego ciała podczas skoku jeszcze na czymś oprócz strzemion? https://www.youtube.com/watch?v=IsAERBQbUrk&t=83s

Dziękuję, dotąd myślałam inaczej, ale spróbuję też tak. Spytam się o kolejną rzecz, przepraszam za to xd A jak jest ze skokami na oklep?

Moja odpowiedź: Pokonywanie przeszkód na grzbiecie konia, bez udziału strzemion i anglezowanie bez strzemion, wymusza na jeźdźcu zapieranie się na kolanach. Wymusza odruch ściskania konia kolanami. W efekcie tego ruch stawu kolanowego zostaje w znacznym stopniu ograniczony. Nie widzę więc sensu ani potrzeby wykonywania takich ćwiczeń.

Zastanówcie się proszę podczas jazdy wierzchem, czy jesteście w stanie podnieść się z siodła bez przyciągania rąk do torsu? Czy jesteście w stanie podnieść pośladki w górę, mając równocześnie rozluźnione ramiona i maksymalnie wyciągnięte ręce do przodu? Zastanówcie się, czy jesteście w stanie oderwać pośladki od siodła bez ściskania go kolanami, udami czy łydkami? Zastanówcie się, czy jesteście w stanie zrobić ćwiczenie z jazdą na stojąco (w strzemionach chociażby podczas marszu wierzchowca w stępie)? Poproście kogoś życzliwego o prowadzenie na lonży konia, którego dosiadacie. Nie trzymajcie w rękach wodzy, nie trzymajcie się nimi siodła. Układajcie je na zmianę w różnych konfiguracjach. Nie zaciskajcie nóg na siodle. Podczas marszu konia zmieniajcie pozycję w siodle co parę kroków. Zacznijcie na przykład tak : pięć kroków zwierzęcia siedzicie w siodle, pięć jedziecie stojąc w strzemionach utrzymując prosty układ torsu a kolejne pięć w pozycji pół – siadu. Po następnych krokach przejdźcie z pół – siadu do pozycji wyprostowanego ciała i dalej do pełnego siadu. Potem zmieniajcie pozycję co cztery kroki konia, potem co trzy, dwa, jeden i z powrotem – dwa, trzy, cztery, pięć. Jeżeli podnoszenie pośladków nad siodło na warunkach które opisałam jest poza waszym zasięgiem, to powinna najść was refleksja, że nie utrzymujecie swojego ciała w równowadze. Że utrzymywanie się w siodle zawdzięczacie waszemu podopiecznemu, który dźwiga wasz ciężar zawieszony na jego delikatnym pysku albo kości nosowej (przy ogłowiach bezwędzidłowych). Powinna was najść refleksja, że realizujecie swoje jeździeckie marzenia kosztem cierpiącego zwierzęcia. Warto takie ćwiczenie wykonać również na grzbiecie kłusującego zwierzęcia. Wyćwiczenie pracy nóg i rąk oraz pozycji ciała przy takim ćwiczeniu, da wam dużą szansę na pracę w galopie i podczas skoków bez konieczności korzystania z podpórki. Bez konieczności podciągania się na końskim pysku czy trzymania się nogami siodła.




W grupie „pogotowie jeździeckie live” planuję zrobić relację na żywo z treningu dotyczącego dosiadu. Zapraszam do grupy.





sobota, 5 października 2019

SKOKI


Do tej pory raczej unikałam pisania na temat dyscypliny jeździeckiej jaką są skoki przez przeszkody. Nie lubię pokonywania przeszkód na grzbiecie konia. Dla tych zwierząt uprawianie tego rodzaju aktywności wiąże się najczęściej z wczesną utratą zdrowia. Obciążenia przednich kończyn koni przy zeskoku są na tyle duże, że ich stawy i kości rzadko je wytrzymują na tyle, by pozostać w pełnym zdrowiu, by pozostać „nienaruszonym” i nieobolałym w wieku późnej dojrzałości zwierzęcia i w jego wieku emerytalnym. Ale to jest moje prywatne zdanie. Nie zamierzam nikomu go narzucać. Ani z nikim polemizować na ten temat.

Dlaczego więc mając takie podejście do skoków, zabrałam się za pisanie na ich temat? Ponieważ jeźdźcy zawsze będą uprawiać konne skoki przez przeszkody. Zawsze będą pasjonaci tego sportu i byłoby stratą czasu przekonywanie ich, by porzucili ten rodzaj aktywności na koniu. Lepiej więc podzielić się swoją wiedzą i może odrobinę wpłynąć na poprawę losu koni-skoczków. Jestem też zdania, że każdy jeździec powinien mieć podstawową i prawidłową wiedzę na temat tego, jak pokonać przeszkodę na koniu. Zawsze może się zdarzyć, że na przykład podczas wyprawy w teren zostaniemy „zmuszeni” do pokonania na wierzchowcu niespodziewanej przeszkody.

Ktoś może też pomyśleć, że skoro sama nie pokonuję przeszkód na grzbiecie konia, to nie mam wiedzy, a w związku z tym prawa, żeby się na ten temat wypowiadać. Nie uprawiam tego sportu ale przydarzyło mi się parę skokowych epizodów. Sama skakałam na moim pierwszym wierzchowcu. Swego czasu udało mi się „przekonać” do bezproblemowego pokonywania przeszkód klacz, która notorycznie, dość chamsko i brutalnie odmawiała wcześniej wykonywania tej czynności. Pisząc, że udało mi się klacz „przekonać” mam oczywiście na myśli długotrwałą świadomą pracę nad niwelowaniem wielu problemów fizycznych i psychicznych tego zwierzęcia. Inną klacz przygotowałam do tego rodzaju wysiłku od podstaw. Prowadzę też treningi skokowe jeżeli takie życzenie ma jeździec, z którym pracuję. Myślę więc, że mogę podzielić się moimi spostrzeżeniami z tymi z was, którzy będą chcieli przeczytać mój post.




Jednak bezpośrednim impulsem do napisania tego postu były pytania, które otrzymałam od dwóch czytelniczek moich blogów. Jedno z pytań dostałam w prywatnej korespondencji. Jego autorka wyraziła zgodę na jego wykorzystanie w poście. Marzena tak do mnie napisała:

„Cześć Olga,
Jak trwoga to do Olgi..kurcze, dobrze, że jesteś bo pozostajesz jedynym obiektywnym i wiarygodnym (niezmanierowanym) autorytetem w dziedzinie koni jaki funkcjonuje w sieci społecznościowej. Jak rodzi mi się jakaś wątpliwość związana z koniem to jesteś pierwszą osobą, o której myślę. Nie chcę Ci jednak zawracać głowy pierdołami. Tym razem jednak potrzebuję Twojej rady. No więc moja córa uparła się, aby poskakać trochę na Basi. Zaznaczam, że klacz nigdy tak naprawdę nie skakała. To znaczy kilka lat temu miała epizod, kilka lekcji zaliczyła, ale nakręca się strasznie i mam wrażenie, że nie nadaje się do tej dyscypliny. Tutaj w większości stadniny konie nigdy nie miały treningów skokowych. Wszyscy nastawieni są na ujeżdżanie. Chodzi o krzyżaczki i niskie stacjonaty. Moja córa twierdzi, że każdy koń jest w stanie takie niskie przeszkody skoczyć bez większego przygotowania. A Basi przyda się urozmaicenie. Mam obawy bo moja klacz ma 20 lat, póki co jest zdrowa fizycznie. Boje się, że z gorącym temperamentem mojej klaczy skoki mogą więcej zepsuć niż urozmaicić. Teraz mam klacz wyspokojoną, skupioną na pracy, przestała gonić w galopie.. moim zdaniem skoki to nie najlepszy pomysł. Podobnie twierdzi mój były trener. Jestem ciekawa Twojego zdania. Wiem, że trudno coś doradzić nie widząc pracy duetu koń-jeździec. Potrzebuję argumentu, aby odmówić córce ? pozdrawiam Cię serdecznie.”

Wstawiłam pełną treść pytania, bo to miłe być zasypanym komplementami, a publiczne pochwalenie się nimi przyjemnie łechce ego.

Oto moja odpowiedź:

Cześć Marzena. Mój Barbus ma też 20 lat i w życiu nie kazałabym mu teraz skakać. Ale to żaden argument dla Twojej córki ;-) Ale tak poważnie to 20 letnia Basia to babcia. Wysportowana i w świetnej formie ale jednak babcia. Wyobraź sobie kobietę lat 65, którą regularnie biega. Jest wysportowana, zdrowa i w lepszej formie niż inne 65 letnie kobiety, najczęściej siedzące przed telewizorami. Ale gdyby takiej biegającej babci kazać tak bez przygotowania przeskakiwać przez płotki podczas biegu, to mogłoby to skończyć się jednak kontuzją. Pewnie, że przeskoczyłaby przez te płotki - ale jakim kosztem. Z końmi jest tak samo. Prawie każdy przeskoczy przez małe przeszkódki, ale bez przygotowania na pewno będzie to ze szkodą dla mięśni przodu ciała konia i dla jego kończyn piersiowych. Bo przy tych skokach chodzi o szkodliwość zeskoku. Wybicie się nad przeszkodę to nie problem. Problemem jest ten moment, w którym przednie kończyny muszą podtrzymać opadający z impetem ciężar całego ciała konia. Widzę, że czytałaś mój wczorajszy post. Sposób w jaki przednie kończyny są przyczepione do ciała, nie pozwala na wymuszanie na koniu ćwiczeń bez wcześniejszego solidnego przygotowania. Nawet jeżeli przeszkody są niskie, to jednak jest to nowe ćwiczenie. Zeskok będzie nowym doświadczeniem dla mięśni przyczepiających łopatki konia do kręgów szyjnych konia. Te mięśnie Basi w żaden sposób nie są przygotowane na taki wysiłek. Nie wiem czy podsunęłam Tobie argumenty ale mam nadzieję, że trochę pomogłam. Pozdrawiam.



*** 
Koń w naturze prędzej ominie przeszkodę niż ją przeskoczy. Oczywiście, zmuszony do tej aktywności, zrobi to. Tak samo prawie każdy koń z jeźdźcem na grzbiecie, przymuszony w ten czy inny sposób, pokona przeszkodę. Niską przeszkodę pokona bez wcześniejszego przygotowania do takiego wysiłku. Pytanie tylko - jakim kosztem? Pytanie - czy warto zmuszać konie do skoku narażając go na przeciążenia przednich kończyn i mięśni wprawiających te kończyny w ruch? Czy jednak może warto solidnie przygotować zwierzę do takiego wysiłku? Instruktorzy prowadzący zajęcia szkoleniowe bardzo chętnie uczą skoków. Mniej chętnie pracują nad owym przygotowaniem wierzchowca. Naoglądałam się trochę treningów skokowych. Prowadzili je mniej i bardziej znani i popularni trenerzy i instruktorzy. Rola szkoleniowca na takich treningach zazwyczaj ograniczała się do przestawiania oraz podwyższania przeszkód i wskazywania jeźdźcowi kolejność i konfigurację ich pokonywania. Oczywiście i niestety im wyższe przeszkody, tym „lepsza zabawa”. Takie prowadzenie treningu to niewielki wysiłek intelektualny dla szkoleniowca. Przy treningu ujeżdżeniowym trzeba wykazać się wiedzą i zdolnościami edukacyjnymi, a to już większy problem dla jeździeckich nauczycieli. Tylko raz miałam możliwość obserwowania treningu skokowego z prawdziwego zdarzenia. Był to głównie trening ujeżdżeniowy. Była to praca nad korygowaniem ustawienia ciała konia, nad regulowaniem rytmu i tempa jego chodu, praca nad rozluźnieniem jego mięśni. Praca nad korygowaniem błędów w dosiądzie i poczynaniach jeźdźca. Była to praca nad techniką skoku konia ćwiczona nad kawaletką. Dopiero pod koniec treningu koń dostał zadanie przeskoczenia przez niewielką przeszkodę. Oddał też bardzo niewiele tych wyższych skoków. Siedząca obok mnie moja Pani trener szepnęła: „wielki trener, niewielkie przeszkody”, komentując pracę kolegi po fachu.

Niewielu jeźdźców zdaje sobie sprawę z tego, że w wykonywaniu ćwiczeń przez konia, najważniejsze jest nie to, że je w ogóle wykona albo odmówi ich wykonania. Najważniejsze jest to, co podczas jego wykonywania lub odmawiania „mówi” i pokazuje. Koński język jest bardzo bogaty ale jeżdżący ludzie rozumieją z niego tylko najprostszy i podstawowy przekaz. Koń przeskoczył przez przeszkodę czyli potencjalny przekaz dla większości jeźdźców jest taki, że podopieczny dobrze wykonał ćwiczenie i polecenie. Dla jeźdźców fakt, że koń skoczył, nie wyłamał i nie zrzucił przeszkody oznacza już niczym nie zmąconą umiejętność skakania zwierzęcia. Gdy koń odmówi pokonania przeszkody, jeźdźcy również doszukują się w zachowaniu podopiecznego prostego przekazu. Koń nie przeskoczył ponieważ ...????? Jest głupi, uparty, złośliwy, leniwy itd. Jeźdźcy nie potrafią odczytać prawdziwego przekazu zwierzęcia informującego, dlaczego odmówił skoku. Wierzchowce dokładnie informują o powodach swoich decyzji – skoczyć czy nie skoczyć. Podczas wykonania polecenia i podczas odmowy jego wykonania, dokładnie mówią one dlaczego to robią. Często podczas skoku mówią, że pokonują przeszkodę ze strachu przed jeźdźcem, ze strachu przed zadawanym bólem (np. batem,ostrogami), ze strachu przed możliwością przewrócenia się przy próbie hamowania i odmowie skoków. Konie mówią, że skaczą z przyzwyczajenia i dlatego, że pogodziły się z „losem”, który narzucił im taką funkcję. Z „losem”, który nie liczy się z konsekwencjami jakie ta funkcja z czasem przyniesie. Podczas odmowy wykonania skoku wierzchowce mówią, że obawiają się upadku spowodowanego brakiem równowagi. Mówią, że ból w pysku, ból grzbietu albo nóg nie pozwala im pokonać przeszkody. Mówią, że to ćwiczenie jest ponad ich siły i możliwości fizyczne oraz psychiczne. Mówią, że źle ustawione ich ciało i niestabilny ciężar na grzbiecie uniemożliwiają wykonanie skoku. Konie wyraźnie pokazują także jakie skutki dla ich ciała i psychiki przyniosło wykonanie skoku przez przeszkodę. Jakie skutki przynosi regularne uprawianie tej dyscypliny sportu. Teraz wiele osób zarzuci mi, że czepiam się skoków a konie cierpią również podczas pracy ujeżdżeniowej. Tak, cierpią. Ale ten post poświęcony jest skokom przez przeszkody a o szkodliwości złej pracy ujeżdżeniowej można poczytać prawie w każdym innym poście na tym blogu.

Wracam więc do tematu skoków przez przeszkody. Większość koni skaczących przez przeszkody robi to z przeciążonym przodem ciała. W efekcie takiego braku zrównoważenia ciała, zwierzę przeskakuje przez przeszkodę inicjując skok przednimi kończynami - zaś zad wraz z kończynami ciągnie za sobą. Przy takim skoku grzbiet konia nie wygina się łukiem w górę. Jest przegięty w dół. Zeskok w takiej postawie dostarcza sporą dawkę bólu dla przednich kończyn szyi i grzbietu zwierzęcia.

Słyszeliście o baskilowaniu? W Wikipedii znalazłam taką definicję tego pojęcia: „Baskilowanie – łukowate wygięcie konia nad przeszkodą. Koń o lepszym baskilowaniu skacze wydajniej, gdyż wykorzystuje siłę całej muskulatury. Przeszkoda szeroka z równolegle ułożonymi drągami jest idealną przeszkodą do uczenia konia prawidłowego baskilowania. Im węższy okser, tym szybciej koń musi baskilować.” Przeraziłam się po przeczytaniu tego wyjaśnienia. Owszem, jest to wygięcie ciała konia w łuk podczas pokonywania przeszkody. To takie wygięcie, przy którym linię tego ciała można wpisać w koło. Natomiast bzdurą jest, że okser jest najlepsza przeszkodą do ucznia konia baskilowania. W ogóle bzdurą jest, że baskolowania uczy się nad przeszkodami. Kiedyś też czytałam dyskusję na temat tegoż baskilowania, podczas której dowiedziałam się, że to cecha wrodzona konia, że wierzchowiec albo to ma albo nie ma. Albo się z tym rodzi albo nie. Masakra, ręce opadają.

Baskilowanie to prężnie, wyginanie w górę grzbietu przez zwierzę. Prężenie grzbietu podczas skoku, które jest możliwe i osiągalne dla każdego skaczącego konia pod warunkiem, że pracuje on od zadu. Długo zastanawiałam się jak przedstawić wam dość obrazowo to zagadnienie. Jest taka gra jak siatko-noga. Wyobraźcie sobie rozciągniętą między dwoma słupkami siatkę. Taką siatkę jak przy grze w siatkówkę. Teraz umieśćcie na boisku piłkę. Zadaniem zawodnika jest przerzucenie za pomocą swojej nogi piłki przez siatkę. Prawidłowo wprawiona kopnięciem w ruch piłka wysokim łukiem przeleci nad siatką. A teraz wyobraźcie sobie piłkę na boisku z jednej strony siatki, a człowieka z drugiej. Człowiek ma tą piłkę podczepioną na długim sznurku. Człowiek musi przyciągnąć piłkę do siebie nad siatką. Tak zainicjowany ruch piłki daje jej małe szanse na pokonanie trasy płynnym wysokim łukiem. Trasa lotu piłki będzie bardziej płaska a ruch wolniejszy i mniej ekspresyjny niż przy kopnięciu. Koń może pokonać przeszkodę na dwa sposoby, tak jak ta piłka. Może podrzucić ciało silnymi, sprężyście pracującymi zadnimi kończynami (piłka kopnięta). Tak wprawione do lotu ciało konia wygnie się w łuk nad przeszkodą, tak jak trasa lotu piłki (baskilowanie). Wierzchowiec może też pokonać przeszkodę ciągnąc ciało kończynami piersiowymi (przyciągnięcie piłki za sznurek). Taki skok będzie płaski, mało ekspresyjny i mało sprężysty. Fakt, że koń przed przeszkodą odrywa zadnie kończyny od ziemi nie oznacza, że się z nich odbił. Wiele koni przy skoku odrywa zadnie nogi od ziemi, ponieważ zostają one pociągnięte wraz z kłodą przez kończyny piersiowe. Zostają pociągnięte przez „rzucające” się w górę i w przód przednie nogi.

Warunkiem wykonania prawidłowego skoku przez konia, skoku z odbicia zadnimi kończynami i z baskilującym ciałem jest jego umiejętność pracy od zadu podczas ujeżdżeniowej pracy pod jeźdźcem. Nie bez podstaw mówi się, że praca ujeżdżeniowa jest podstawą pracy skokowej. Kto się jednak tym przejmuje??? Jeżeli mowa o pracy ujeżdżeniowej to koniecznie muszę napisać o dosiądzie jeźdźca podczas pokonywania przeszkody na grzbiecie podopiecznego. I właśnie o dosiadzie jest mowa w pytaniu jakie otrzymałam od drugiej czytelniczki. Ponieważ jednak ten post zrobił się bardzo długi, to napiszę na temat dosiadu osobny post. W tym chciałabym jeszcze powrócić do tematu baskilowania. Co to znaczy, że obraz skaczącego konia można wpisać w koło? To znaczy, że linia poprowadzona wzdłuż górnej „krawędzi” ciała wierzchowca pokryje się z linią narysowanego koła. Przy rysowaniu linii ciała skaczącego zwierzęcia bierzemy pod uwagę jego zadnie kończyny, grzbiet, szyję, głowę i kończyny piersiowe. Wielkość koła, w które chcemy wpisać obraz ciała konia, zależy od wysokości przeszkody i wielkości zwierzęcia. Wpisywana wkoło linia rysunku ciała konia na każdym etapie skoku, zaczyna się i kończy w innym punkcie ciała konia. Przy wybiciu nad przeszkodę sprawdzamy linię zaczynająca się przy kopytach tylnych kończyn i kończącą się na czubku końskiego nosa – między chrapami. 



Na przykład, gdy skaczący wierzchowiec znajduje się w najwyższym punkcie nad przeszkodą, interesująca nas linia ciała zaczyna się u nasady ogona zwierzęcia i kończy również między chrapami. 


Przy zeskoku, gdy przednie kończyny skaczącego podopiecznego dotykają już podłoża, linia ciała dająca wpisać się w koło przebiega między punktem u nasady ogona zwierzęcia i punktem znajdującym się przy kopytach kończyn piersiowych. Linia ta biegnie wzdłuż przodu klatki piersiowej zwierzęcia, nie obejmując jego głowy. Przy zeskoku koń musi podnieść głowę nieco do góry. 


Przejrzyjcie swoje zdjęcia skaczących podopiecznych i spróbujcie wpisać skaczące końskie ciała w koło.

Przeczytaj również: Skoki a dosiad jeźdźca






środa, 11 września 2019

JAK TO JEST Z TYM ZAPIERANIEM SIĘ W STRZEMIONACH?


Kości „rąk” konia nie są połączone z resztą ciała tak jak u nas. Nie mają kostnego połączenia z kośćmi reszty ciała. Konie nie mają obojczyków. Jak obojczyki łączą nasze ludzkie kości rąk ze szkieletem? Przymocowują łopatki do mostka. Obojczyki, wraz z mostkiem, to taki trochę wieszak – tzw. „ramiączko”. Na końcach tego „ramiączka” przyczepione są nasze łopatki. Z łopatek „zwisają” kości rąk – połączenie łopatki i kości ramiennej to staw ramienny. (https://pl.wikipedia.org/wiki/Obojczyk_(anatomia))

Z końskich łopatek również „zwisają” kości rąk. Jednak cały układ łopatki i kości ramiennej, ich ustawienie względem siebie i szkieletu, są zupełnie inne niż u ludzi. Nie będę jednak objaśniać tego dokładnie. Nie to jest tematem postu. Jeżeli ktoś z was nie interesował się budową szkieletu konia, to może jest teraz okazja, żeby to nadrobić. Tym wstępem chcę tylko uświadomić i podkreślić, że łopatki końskie „pozostawione są „kostnie” same sobie”. Końskie łopatki nie są zespolone żadną kością z resztą szkieletu. (http://quantanamera.com/kon-jaki-jest-konczyna-przednia-kosc-ramieniowa-i-lopatka/ )

Końska „Łopatka, służy do przymocowania kończyny do tułowia oraz do wprawienia jej w ruch. Łopatka jest kością płaską, dzięki czemu stanowi obszerne pole przyczepu dla okolicznych mięśni.....Mięśnie umiejscowione po jej wewnętrznej, czyli żebrowej powierzchni, stanowią główna część tzw mięśniozrostu, który powoduje, że tułów jest jakoby zawieszony między dwiema łopatkami.

Dzięki skurczom mięśni łopatka wprawiana jest w ruch, niczym wahadło w zegarze. Ten jakże ciekawy sposób działania powoduje, że kończyny przednie są kończynami o specjalizacji podporowej, które muszą nadążyć za napędem pochodzącym z działania kończyn miedniczych.

Pewnym zaskoczeniem może być fakt, że łopatka łączy się mięśniowo nawet z kręgiem szczytowym, czyli pierwszym kręgiem szyjnym. Mięsień ten wprawdzie występuje u wszystkich ssaków pod nazwą mięśnia łopatkowo – poprzecznego. Jednak u konia zespolił się on z silnym mięśniem leżącym poniżej, który łączy kość ramienną z czaszką i szyją – mięśniem ramienno – głowowym. Można zatem mówić o bardzo silnej taśmie mięśniowej integrującej kończynę z okolicą potyliczno – szyjną.”
( źródło „Anatomia funkcjonalna konia sportowego” Marcin Komosa)

Czy ktoś z was zadał sobie kiedyś trochę trudu i poczytał trochę o mięśniach? O tym czym są i jak pracują?

„Mięsień (łac. musculus) – kurczliwy narząd, jeden ze strukturalnych i funkcjonalnych elementów narządu ruchu, stanowiący jego element czynny. Występuje u wyższych bezkręgowców i u kręgowców. Jego kształt i budowa zależy od roli pełnionej w organizmie.

Mięśnie zbudowane są z tkanki mięśniowej. Połączone z elementami szkieletu, w wyniku skurczów mięśniowych kurczą się i rozkurczają, powodując ruchy poszczególnych elementów szkieletu względem siebie. Źródłem energii, z którego korzysta mięsień, jest zmagazynowany w nim glikogen lub glukoza dostarczona przez krew.”
(Wikipedia)

Podkreślam: „...w wyniku skurczów mięśniowych kurczą się i rozkurczają, powodując ruch poszczególnych elementów szkieletu względem siebie.” Dlatego tak ważne jest, żeby pracujący pod jeźdźcem koń miał rozluźnioną szyję. Mięśnie łączące łopatkę i kręgi szyjne powinny sprężyście pracować – kurczyć się i rozkurczać, żeby ruch konia mógł być swobodny i wydajny.

Każde siłowe działanie na pysk zwierzęcia i jego szyję spowoduje, że napnie ono mięśnie szyi w odruchu obronnym. Napięte mięśnie ograniczą możliwość tego swobodnego i wydajnego ruchu kończyn piersiowych. Napinanie mięśni w odpowiedzi na zadany ból, to naturalny odruch organizmu pozwalający zminimalizować uczucie bólu i dyskomfortu. Naturalnym odruchem jest też napinanie mięśni w odpowiedzi na siłowe wymuszanie ustawienia jakiejś części ciała. Jest też odruchem w odpowiedzi na siłowe wymuszanie ruchu ciała albo jego części. Siłowe zaciąganie wędzidła przez jeźdźca, obniżanie szyi konia za pomocą siły, to elementy pracy z koniem zadające mu ból i wymuszające ustawienie szyi.

Co to w ogóle znaczy, że mięśnie są spięte?

„Mięsień w czasie swojej typowej pracy systematycznie skraca się i wydłuża lub zmienia napięcie. Praca mięśnia jest najwydajniejsza, gdy pracuje on w pełnym zakresie ruchu – od pełnego rozciągnięcia do skurczu (czyli wspomnianego skrócenia długości), wtedy generuje pełną siłę.” (źródło: https://www.magazynbieganie.pl/jak-sie-nie-spinac-czyli-o-wyluzowywaniu-miesni-wywiad/) W odpowiedzi na różne niekorzystne bodźce, ciało albo jego część zaczyna pracować na coraz krótszych mięśniach – nie osiągają one pełnego rozciągnięcia. A co za tym idzie ciało albo jego część zaczyna pracować na coraz bardziej spiętych mięśniach. Wciąż organizm jest w stanie wykonywać pracę, ale jest ona już mniej efektywna. W wyniku cyklicznego spinania mięśni mogą one już nie wrócić do swojej długości. Wtedy mówimy, że mięśnie są spięte.



Jak już pisałam, mięśnie szyi i całego przodu wierzchowca stają się spięte w odpowiedzi na siłowe działanie człowieka na głowę i pysk konia. Napięcia powstają też wówczas, gdy mięśnie szyi pomagają przednim kończynom nieść nadmiar ciężaru ciała konia. Podczas pracy pod jeźdźcem konie odruchowo przerzucają ciężar na przód ciała. Ten odruch mają wszystkie konie i tylko człowiek może „oduczyć” koński organizm od przeciążania przodu. To jeździec musi nauczyć podopiecznego jak „przerzucić” nadmiar ciężaru ciała na jego tył. I zasada ta powinna dotyczyć każdego jeźdźca – powinna dotyczyć sportowca i osobę podróżującą rekreacyjnie na grzbiecie podopiecznego. Jeździec musi również nauczyć zadnią część ciała wierzchowca jak wydajniej angażować się do pracy. To angażowanie zadu pozwoli odciążyć przód ciała i pozwoli zwierzęciu rozluźnić mięśnie przodu ciała. Ale zadnie kończyny wierzchowca można zaangażować do tej wydajniejszej pracy tylko wówczas, gdy równocześnie namawia się konia do rozluźnienia mięśni z przodu ciała. Jest to takie zamknięte koło współzależności pracy nad zaangażowaniem zadu i rozluźnieniem przodu ciała konia. 



Każdy jeździec powinien mieć pełną świadomość, jak pracować na tym „zamkniętym kole”. Żaden koń sam z siebie nie rozluźni mięśni ani nie zaangażuje jakiejś partii mięśni do bardziej wydajnej pracy. Każdy, kto zdecyduje się na uprawianie jeździectwa, powinien stać się trenerem swojego podopiecznego. Każdy jeździec powinien umieć świadomie rozmawiać z koniem na temat rozluźniania mięśni i wyegzekwowania ich pracy w pełnym zakresie rozciągania i kurczenia. Do tej „rozmowy” człowiek potrzebuje odpowiednich komunikatorów.

Komunikatorem przekazującym prośby o rozluźnienie mięśni szyi są pomoce, które jeździec trzyma w dłoniach. Nie upieram się, że muszą to być wodze przyczepione do wędzidła. Mogą być ogłowia bezwędzidłowe. Chociaż uważam, że do dokładnego wskazywania mięśni na szyi, które wymagają wdrożenia ćwiczeń rozciągających i rozluźniających, wędzidło jest najbardziej precyzyjnym „narzędziem”. Ale mówię tu o najprostszym wędzidle. Nie widzę przy takiej pracy zastosowania dla wielokrążków, pelhama i innych wynalazków wzmacniających siłę ludzkich rąk. Nie widzę też możliwości przekazania podopiecznemu prośby o rozluźnienie mięśni szyi poprzez haltery, kantary, cordeo czy hackamore. Ale może ktoś inny widzi taką możliwość.

Jedno jest pewne - „komunikator” do rozmowy z przodem ciała konia musi być. Wybór jego rodzaju należy do was. Bez komunikatora człowiek nie wyczuje precyzyjnie napięć mięśni szyi i nie prześle wskazówek, według których zwierzę będzie mogło odpuścić te napięcia. Oczywistą rzeczą dla jeźdźców powinno być też to, że ten komunikator nie może działać siłowo i nie można nim zadawać zwierzęciu bólu. Konieczne jest też opanowanie pracy rękami niezależnie od pracy reszty ciała. Część tego postu pisałam w dzień, w którym szykowałam na obiad własną wersję kapsalona. Męża poprosiłam o puszczenie jakiejś optymistycznej muzyki. Puścił „Abbę”. Uwielbiam „Abbę” – nie da się nie tańczyć przy ich piosenkach. Dużym wyzwaniem było dla mnie rytmiczne i taneczne podrygiwanie na sprężyście pracujących nogach i równoczesne szykowanie produktów na obiad. Obieranie ziemniaków przy tanecznych pląsach szło mi lepiej niż ich krojenie na frytki. Krojenie warzyw na sałatkę nie było też łatwe, bo rytm i tempo tego krojenia siłą rzeczy musiały być zupełnie inne niż rytm tańca reszty ciała. Ale najtrudniejsze w takim ćwiczeniu jest to, że ręce nie uczestniczą i nie mogą uczestniczyć w czynności jaką wykonuje reszta ciała. Ręce nie mogą uczestniczyć w tańcu - tylko muszą wykonywać ruchy i czynności niezależne od tanecznego ruchu. Żeby móc dobrze pracować z koniem siedząc na jego grzbiecie, konieczna jest taka rozdzielność pracy ciała od pracy rąk. Tylko przy takiej świadomej pracy rąk, jeździec jest w stanie „rozmawiać” z koniem na temat rozluźnienia mięśni przodu jego ciała. A znowu taką niezależną pracę rąk można uzyskać tylko wówczas, gdy człowiek utrzymuje ciężar i równowagę ciała na własnych nogach opartych o podłoże. Na końskim grzbiecie tym podłożem są strzemiona.

Wracając jednak do wodzy, którymi nie można zadawać bólu i nie można siłować się z podopiecznym, to nasuwa się oczywisty wniosek, że wodzami nie można „wyhamowywać” ruchu wierzchowca. Czytelnicy moich blogów już to wiedzą. Wiedzą też, że prośby namawiające konia do zwolnienia tempa i zatrzymania, jeździec powinien przekazywać ciałem. Powinien przekazywać te prośby pracującymi mięśniami brzucha, regulując rytm i tempo ruchu swoich bioder. Regulując rytm i tempo anglezowania. Wiedzą, że jeździec powinien „być ułamek sekundy za koniem”. Wspominałam też już kiedyś o tym, że sygnałem proszącym zwierzę o zwolnienie tempa jest zapieranie się ciałem i zwiększanie swojego ciężaru w strzemionach. Tych, którzy teraz pomyśleli, że zapieranie się ciałem i obciążanie strzemion spowoduje tylko i wyłącznie napięcie i usztywnienie ciała jeźdźca, namawiam do przeczytania mojego poprzedniego postu. Proponuję wrócić do obecnego postu dopiero po przeczytaniu o tym, że „wszystko jest w głowie”.

Jednak stosowanie zwiększania ciężaru w strzemionach jako sygnału namawiającego do zwolnienia tempa jest nie lada wyzwaniem. Największym wyzwaniem jest nauczenie się prawidłowego sposobu „naciskania” na strzemiona. Naciskania na strzemiona bez napinania całego ciała. Jeszcze trudniej jest jednak wytłumaczyć to, jak używać tej pomocy. A najtrudniej to tłumaczenie przelać „na papier”. Co ciekawe, wierzchowce reagują od razu prawidłowo na taki sygnał. Reagują intuicyjnie i odruchowo w reakcji na uczucie przypominające konieczność ciągnięcia zwiększonego ciężaru.

Muszę teraz przypomnieć wam pozycję jeźdźca w siodle, która umożliwi „uruchomienie” sygnału: „ciężar w strzemionach”. Pozycja ta, to klęczenie z równoczesnym przysiadaniem okrakiem na „stołeczku” znajdującym się dokładnie pod naszym krokiem. Znajdującym się dokładnie między naszymi nogami. 




Siedząc w ten sposób w siodle, jeździec musi potraktować strzemiona jak pedały hamulca. Jednak nie może naciskać na nie całym ciałem. Jest to tylko „ruch” łydek wraz ze stopami. Jest to praca wychodzącą z jednego stawu – stawu kolanowego w obu nogach. Myślę, że wielu z was jest kierowcami samochodów. Wyobraźcie sobie zwykłe i delikatne hamowanie w samochodzie. Delikatna praca nogi angażująca staw skokowy i kolanowy. Resztą ciała swobodna i rozluźniona siedzi w niezmienionej pozycji w samochodowym fotelu. A teraz wyobraźcie sobie nagłe i gwałtowne hamowanie, bo np. ktoś wybiegł nagle na ulicę. Noga tak mocno dociska pedał hamulca, że wbijacie swoje ciało w oparcie fotela, podnosząc równocześnie i nieznacznie to ciało z siedziska. Usztywniacie przy tym ręce i zapieracie je na kierownicy. I porównywalną reakcję do tej z gwałtownego hamowania jeźdźcy wyobrażają sobie, gdy pomyślą o naciskaniu na strzemiona, by obciążyć je mocniej swoim ciężarem. Wyobrażają sobie, że dociskanie nogami usztywni ciało i podniesie je z siodła. 

Prawidłowe zwiększanie ciężaru w strzemionach, to praca nóg porównywalna do pierwszej opisanej pracy hamowania samochodem. Delikatny ruch nogi na odcinku od kolana w dół. Jednak do dociskania „strzemionowego” hamulca nie możemy angażować stawów skokowych. Pracując stawami skokowymi jeździec dociskałby strzemiona w dół ale też równocześnie wypychał do przodu. „Strzemionowe” hamulce muszą być dociskane tylko w dół – idealnie pionowo w dół. Do tego dociskania uruchamiamy stawy kolanowe. Otwieramy je nieznacznie z tyłu nóg, pilnując jednocześnie, by nie podnieść kolan z klęczników. Pilnujemy też, by z przodu nóg nie dopuścić do prostowania się kolan. Wyobraźcie sobie jeszcze na koniec, że macie oba kolana zagipsowane w pozycji lekkiego zgięcia. Tym porównaniem nie chcę jednak sugerować, że ruch stawów kolanowych jeźdźca powinien być zablokowany. W młodości miałam zagipsowaną rękę w stawie łokciowym. Gips założono mi na złamaną i opuchniętą rękę. Kiedy opuchlizna zeszła, w gipsie zrobił się minimalny luz. Ten minimalny luz pozwalał na minimalny ruch łokcia. Taki minimalny ruch kolana w lekko poluzowanym gipsie wystarczy do zwiększenia ciężaru w strzemionach. Reasumując: jest to takie uczucie, jakbyście bardzo chcieli wyprostować kolana ale nie możecie. Ten ruch uniemożliwiają wam „gipsowe łupki”. Tyle tylko, że te łupki na kolanach to nic innego, jak tylko wasze świadome panowanie nad pracą nóg, a w szczególności nad pracą kolan.

Kto załapał, ręka w górę.







sobota, 13 lipca 2019

WSZYSTKO JEST W GŁOWIE


Na YT pod moją animacją na temat anglezowania pojawia się sporo komentarzy. Czasami bardzo emocjonalnych komentarzy z dużą ilością wykrzykników i słów typu: „bzdura”. Osobom komentującym wydaje się chyba, że dzięki temu są bardziej wiarygodni. Większość tych komentarzy niesie ze sobą treść: „ja umiem inaczej, ja wiem lepiej itd”. Dlatego pod najnowszymi filmami wyłączyłam możliwość komentowania. Merytoryczny komentarz oponenta to naprawdę rzadkość. Ale zdarzają się osoby, które próbują wytłumaczyć swój pogląd na dany jeździecki temat. W jednym z takich komentarzy jego autorka poruszyła temat napięć jeźdźca: „Dlaczego w siodle się siedzi a nie stoi w strzemionach. Ponieważ stanie w strzemionach powoduje napięcia tam gdzie jeżdziec potrzebuje zrelaksowanych mieśni i lekkiego napięcia. W łydkach.” (Pisownia komentarzy oryginalna)

Nie mam nadmiernych napięć w łydkach, gdy opieram ciężar swojego ciała na strzemionach. Rozluźniam wszystkie mięśnie i stawy w swoim ciele podczas stania w strzemionach. Uważam, że taki dosiad ułatwia możliwość rozluźnienia się. Widuję natomiast bardzo wielu jeźdźców siedzących na siodle jak na fotelu, którzy są tak bardzo spięci, że mam wrażenie, iż napięte mają nawet powieki. Umiejętność rozluźnienia się nie do końca zależy od tego, jak jeździec siedzi na grzbiecie konia. Sposób siedzenia w siodle może ułatwiać albo utrudniać proces rozluźniania. Rozluźnienie się to kwestia pracy bardziej umysłowej. To kwestia kontrolowania przez jeźdźca każdej części swojego ciała. Każdej z osobna. Rozluźnienie ciała najpierw musi odbyć się „w głowie” i w wyobraźni a dopiero potem powinno przełożyć się na fizyczność.

Podobnie jest z ćwiczeniami i sygnałami przydatnymi do konwersacji z wierzchowcem. Z sygnałami i ćwiczeniami, które opisuję w swoich postach. Jeżeli ktoś przeczyta wybiórczo jeden z moich postów i weźmie zbyt dosłownie fizycznie moje porady, to będzie to dużym nieporozumieniem. Myślę, że ci czytelnicy, którzy czytają moje posty regularnie i cyklicznie wiedzą, że każdy sygnał musi obowiązkowo przejść długą drogę zanim stanie się „fizycznie namacalny”. Najpierw jeździec musi wiedzieć, co chce powiedzieć zwierzęciu. Informacja ta jest bardzo często odpowiedzią na pytania i zdania „wypowiedziane” ( mową ciała) przez podopiecznego. Czyli, żeby wiedzieć o co poprosić wierzchowca, najpierw trzeba go zrozumieć. Potem sygnał, który ma być przekaźnikiem informacji, trzeba sobie wyobrazić, a ciało jeźdźca zachowa się w odpowiedni sposób pod to wyobrażenie.

Autorka już raz cytowanego komentarza nie zna i nie rozumie tego procesu i drogi jaką musi przebyć dany sygnał. Autorka jeździ inaczej. Ponieważ ona tak jeździ jak jeździ to według niej jest to najlepszy dowód na to, że jej sposób jest tym dobrym i jedynym właściwym. „W jeździectwie nie ma zapierania się w strzemionach, ani zwiększania "siły" nacisku na strzemiona, by zwolnić. Nie dociska się ziemi ani kiedy się siedzi ani kiedy się stoi. Próbowała Pani dociskać nogami ziemię podczas stania ? Po co, skoro efektem jest tylko niepotrzebne napięcie mięśni i zupełnie zbędny wysiłek.” Autorka nie rozumie, że zwiększanie ciężaru w strzemionach to nie fizyczne siłowanie się ze strzemionami przypominające próbę rozciągnięcia puślisk. Nie rozumie, że zapieranie się to nie jest siłowe napinanie ciała, jak to się dzieje przy siłowym zaciąganiu wodzy przez wielu jeźdźców. Dla autorki komentarza używanie rozumu i wyobraźni dla kontroli swojego ciała i rozmowy z koniem jest abstrakcją. I ja potrafię to zrozumieć. Jeżeli ktoś nigdy nie spróbował takiego sposobu pracy i zawsze i tylko używał zaciśniętych mięśni i siły do jazdy na koniu, to może nie rozumieć mojego przekazu. Jednak jeżeli ja czegoś nie rozumiem, to nie wypowiadam się. Jeżeli jest to temat interesujący mnie, próbuję zrozumieć przekaz. Próbuję go wypróbować, żeby zrozumieć. Dopiero potem ewentualnie wyrażam swoją opinię. Wiem, że nie wszyscy „tak mają”.Wiem, że to kwestia pewnej kultury konwersacji, której wielu ludziom brakuje. Wiem też, że nie zmienię takich ludzi ale przynajmniej mogę tutaj o tym wspomnieć. Zawsze jest szansa, że ktoś z moich oponentów przeczyta ten post.

Wracam jednak do rozpoczętego tematu rozluźniania ciała. Nasze rozluźnianie i napinanie poszczególnych mięśni i stawów jest sygnałem dla naszych wierzchowców. Odruchowe i długotrwałe napinanie ciała jest nieświadomym sygnałem, który jest przez każdego konia odczytywany po swojemu. Takie napięcia naszego ciała nie niosą jednak dobrego przekazu. Są zazwyczaj złym wzorem dla konia do naśladowania. Rozluźnienie ciała przez jeźdźca jest również wzorem z tą różnicą, że jest świadomie przekazywanym. Rozluźnianie ciała przez jeźdźca na końskim grzbiecie jest świadomą czynnością, a nie odruchem. Rozluźnienie można i należy wykorzystywać jako pomoc przy świadomym przekazie informacji, próśb i poleceń.

Takie świadome rozluźnienie musi też przejść swoją drogę - najpierw przez narząd ośrodkowego układu nerwowego a następnie przez wyobraźnię. Polecenie: „rozluźnij się” rzucane przez instruktora w stronę spiętego jeźdźca nie pomoże mu w zapanowaniu nad spinającymi się mięśniami i stawami, blokującymi możliwość swojego ruchu. Takie rzucone hasło nie pomoże ani osobie, która ułożyła w siodle swoje ciało w pozycję siedzącą, ani osobie stojącej i opartej na strzemionach. Mało tego, nawet jeżeli instruktorowi uda się skutecznie wytłumaczyć adeptowi jak powinien zapanować nad odruchem napinania mięśni, to bez równoczesnej pracy nad koniem, rozluźnienie ciała będzie dla jeźdźca niewykonalne. Będzie niewykonalne bez pracy nad rozluźnieniem mięśni konia. Niewykonalne bez pracy nad prawidłowym ustawieniem części jego ciała, bez pracy nad zrównoważeniem i zaangażowaniem zadu. Nie jestem jednak w stanie w jednym poście o wszystkim napisać. Jeżeli więc chcecie zrozumieć jak się rozluźnić na koniu, musicie oprócz tego postu przeczytać inne, traktujące o pracy nad wyżej wymienionymi elementami pracy z wierzchowcem.

A jak popracować nad „samym” rozluźnieniem waszego ciała? W waszym słowniku języka „ludzko – końskiego” musi zabraknąć siłowych sygnałów. Musicie stopniowo pozbywać się wszelkich odruchów siłowego pchania, ciśnięcia czy ciągnięcia. Takie siłowanie się z koniem zawsze generuje siłowe, niezdrowe i niepotrzebne napięcia u obu osobników w parze. Wyobraźcie sobie dwie taneczne pary. Pierwsza para to przystojny mężczyzna, który prowadzi swoją partnerkę w tańcu na subtelny, miękki i sprężysty sposób. Tańczy miękko na nogach z giętkimi i sprężystymi stawami. Chwilowe, powtarzane i delikatne napięcia mięśni jego ciała i rąk subtelnie sugerują partnerce kierunek i sposób postawienia kolejnego i kolejnego kroku. Sugerują sposób poruszania biodrami i torsem. Parter obejmuje partnerkę w lekkim, nienachalnym i przytulającym objęciu. W takiej parze obydwie istoty będą w stanie rozluźnić mięśnie w swoim ciele. Będą w stanie pozwolić swoim stawom na sprężystą pracę. Będą w stanie tańczyć tylko dzięki tak zwanemu napięciu mięśniowemu. (Napięcie mięśniowe (tonus) − zdolność mięśni do przeciwdziałania skurczom biernym na rozciąganie. W warunkach stałego utrzymywania postawy i przy czynnościach codziennych liczne mięśnie są utrzymywane w stanie pewnego napięcia (tonus mięśniowy[1]), tzw. posturalnego lub spoczynkowego, które zapewnia prawidłową postawę, charakteryzującą się symetrią i wyrównaniem posturalnym we wszystkich płaszczyznach[2]. Zjawiska z tym związane podlegają stałej regulacji ośrodkowej za pośrednictwem dróg piramidowych i pozapiramidowych, a także wpływom układu przedsionkowego i móżdżku. Wikipedia) Teraz zobaczcie w wyobraźni drugą parę: facet z przebudowanymi mięśniami, bez finezji i gracji w ruchach. Facet ściągający z krzesła partnerkę broniącą się przed wejściem na parkiet. Zobaczcie partnerkę próbującą przy każdym kroku uciec z „imadłowego” uścisku partnera. Zobaczcie faceta trzymającego kurczowo przy sobie partnerkę, którą musi zmusić pchnięciem albo pociągnięciem do zrobienia każdego kroku. Zobaczcie faceta siłowo trzymającego rękę partnerki, gdy tej uda się wyrwać z uścisku i która kombinuje jak uciec z parkietu. Zobaczcie faceta, który na siłę przyciąga do siebie partnerkę za tą trzymaną rękę. Żadna z osób w tej „tanecznej” parze nie rozluźnić mięśni i nie uelastyczni pracy stawów. Nie muszę chyba wam uświadamiać, że typowe jeździectwo to ta druga para? Że typowy jeździec to partner prowadzący z tej drugiej pary?

Żeby więc móc się rozluźnić na końskim grzbiecie, musicie unikać siłowania się z partnerem. I znów zachęcam do przeczytania innych moich postów, w których piszę o sposobach rozmowy z koniem przy pomocy subtelnych sygnałów. Jeżeli interesuje was temat rozluźnienia ciała podczas siedzenia w siodle, nie możecie ograniczyć się do przeczytania tylko tego postu. Kiedy już zaczniecie przestawiać swoją konwersację z wierzchowcem z siłowej na subtelną, możecie pomyśleć o sposobach świadomego wpłynięcia na swoje ciało. Możecie pomyśleć o sposobach namówienia go, by zechciało uruchomić zablokowane stawy i pozwoliło rozkurczyć się siłowo ściśniętym mięśniom.

Na początek musicie przestać utrzymywać się na grzbiecie konia trzymając się czegokolwiek. Wasze ręce nie powinny utrzymywać was na zaciągniętych wodzach. Nogi nie powinny utrzymywać was w siodle poprzez zaciskanie kolan i ściskanie łydkami. Nie możecie też prostować torsu poprzez nadmierne i przesadne odciąganie ramion do tyłu. Nauczcie się kontrolować swoją szczękę i gdy jest zaciśnięta, rozluźnijcie ten szczękościsk. Musicie nauczyć się luźno i „bezwładnie” opuszczać ramiona bez równoczesnego przykurczania torsu. Trzeba nauczyć się luźno i bezwładnie zwieszać w dół ze stawów biodrowych kości udowe. Ważne jest oddychanie. Zaciągnięte w płuca powietrze rozprowadźcie w wyobraźni wzdłuż kończyn aż do palców rąk i nóg. Nie znaczy to wcale, że macie oddychać głębiej. Nie znaczy, że macie wciągać w płuca większy haust powietrza. Musicie sobie po prostu przy każdym wdechu zwykłego oddychania wyobrazić, że powietrze rozchodzi się po ciele jak dym z papierosa po jakimś pomieszczeniu. O kolejnym wyobrażeniu pisałam już niejednokrotnie. Wasze spięte ciało jest jak paczka kawy hermetycznie zamknięta i odpowietrzona. W wyobraźni otwórzcie tą paczkę, wpuśćcie tam powietrze i pozwólcie, żeby zmielona, sypka kawa opadła w waszym ciele aż do pięt.

Takie ćwiczenia w wyobraźni można robić i stojąc w strzemionach i siedząc pośladkami na siodle, jak na krześle. Różnica jest taka, że przy pozycji stojącej, przy rozluźnieniu, w naszych nogach pozostają napięcia mięśniowe i pozostajemy partnerem tańczącym na własnych nogach. Przy pozycji siedzącej, przy rozluźnieniu, nogi jeźdźca stają się „bezużyteczne” – jak nogi dziecka siedzącego na wysokim krześle. Stają się zwieszone i na niczym nie oparte. Takie „dyndające”. Może od czasu do czasu bezwiednie w coś kopną. Taki jeździec nie jest „tancerzem”. Raczej można go porównać do osoby siedzącej na krześle, które to krzesło niosą np. cztery osoby. Każda trzyma za jedną nogę krzesła. Nawet jeżeli te cztery osoby niosą krzesło w tanecznych pląsach, to jest to ich taniec, a nie taniec pasażera na krześle.

Przy rozluźnianiu ciał jeźdźca ważna jest też umiejętność patrzenia „panoramicznego”. Człowiek wbrew pozorom widzi dość szeroko. Z głową i gałkami ocznymi skierowanymi na wprost, przy pewnym skupieniu się można zobaczyć to co dzieje się po bokach naszego ciała. Oczywiście do pewnej granicy. Taki sposób patrzenia trzeba wyćwiczyć. Ja ćwiczyłam nie tylko na grzbiecie konia. Ćwiczyłam przez pewien czas w każdej sytuacji, gdy musiałam albo chciałam przejść jakiś odcinek drogi. Ćwiczyłam idąc do stajni i podczas spacerów z psami. Ćwiczcie więc, chociażby po to, żeby nie wlepiać wzroku w końską szyję. Ćwiczcie po to, żeby czuć ruch konia, tak jak się go czuje przy zamkniętych oczach.




Muszę jeszcze wspomnieć, że wszystko co opisuję w moich postach ( pokazuję w niektórych filmikach), jest pewnym wzorem i ideałem do którego dążymy. Jest wzorem idealnego dosiadu, idealnej komunikacji z koniem, idealnego ustawienia i zrównoważenia jego ciała itd. Jest ideałem, którego raczej nigdy się nie osiąga. Opis ideału, uzmysłowienie jeźdźcowi jak ma on wyglądać, jest po to, żeby wiedział on nad czym pracować i do czego dążyć. Patrząc na parę jeździecką nie myślę sobie na przykład – „o jak super ta para pracuje” - bo im wszystko wychodzi. Obserwując parę jeździec - koń nie szukam finalnego efektu pracy tej pary. Ja widzę, czy jeździec czuje i rozumie popełniane błędy i niedoskonałości we wspólnej pracy. Widzę, czy ich szuka i czy próbuje je wyczuć. Widzę, czy pracuje nad zniwelowaniem błędów i poprawą komunikacji czy nie. Bo te błędy pojawiają się zawsze – na każdym etapie umiejętności jeździeckich. Fatalnym jeźdźcem jest dla mnie osoba, która działa na koniu według ustalonego szablonu i przepisu pracy. Osoba, która na każdym koniu pracuje tak samo. Która powiela w nieskończoność te same błędy licząc, że może w końcu coś się uda. Fatalnym jeźdźcem jest dla mnie osoba, dla której celem jest to, żeby zrobić na innych spektakularne wrażenie i żeby ten cel osiągnąć w „błyskawicznym” czasie. Ale jest to moje subiektywne podejście. Każdy ma prawo do swojego podejścia do jeździeckich poczynań ludzi.





sobota, 20 kwietnia 2019

ZATRZYMAĆ KONIA I MIĘŚNIE BRZUCHA JEŹDŹCA


https://www.canva.com/design/DADYDAL7zaw/view
Napisałam już jeden post na temat tego, jak jeździec powinien pracować nad zatrzymaniem konia. Pisałam tamten post w kontekście nauki początkującego jeźdźca. Nie myślałam o kolejnym. W wielu postach zapisałam wskazówki dotyczące pracy z wierzchowcem nad regulowaniem tempa. Namawianie podopiecznego do zwolnienia tempa i rytmu, do przejścia do niższego chodu i do stój, to praktycznie ta sama praca. I na pewno elementem tej pracy nie powinno być hamujące zaciąganie wodzy. W wielu postach pisałam też o pracy mięśniami brzucha przez jeźdźca i o tym, że dzięki tym mięśniom można zrezygnować całkowicie z hamującej pracy wodzami. Tak jak wspomniałam, nie myślałam o kolejnym poście o tej tematyce, ale znajoma podesłała mi artykuł pod tytułem: „Jak powinno wyglądać prawidłowe zatrzymanie konia?”. https://gallop.pl/zatrzymanie-konia/?fbclid=IwAR3TRcVyIbEPkvqNgj25g4NdoDQBYDyGa_yBKYR7ewuDwMUuiqKCl1_X_Sc Dodała do linku pytanie: Pani Olgo, o co chodzi z tym zatrzymaniem konia "Zamykamy równocześnie obie łydki, zamykając przy tym rękę" ?

Co ciekawe, już zdjęcie wyróżniające artykuł ukazuje nieprawidłowe zatrzymanie zwierzęcia. Nie spodziewałam się więc dobrego artykułu. Tym bardziej, że na początku tekstu przytoczona jest definicja prawidłowego zatrzymania się konia, a wstawione zdjęcia w żaden sposób jej nie ilustrują. Artykuł był w stylu filmów instruktażowych, które opisałam w poście pt: 
Jak to się robi?. Z artykułu wynika, że żeby zatrzymać konia, to „tu” należy przycisnąć, a „tam” zaciągnąć. Weszłam na fb i pod postem z linkiem do artykułu (https://www.facebook.com/257402547694312/posts/1838010836300134/) znalazłam komentarze doradzające lepszy dobór zdjęć i pytanie: „Zamykamy obie łydki... czyli?”. Przyznam, że ucieszyły mnie te komentarze. Nie doczekały się one jednak odpowiedzi, co uważam za brak szacunku i lekceważenie czytelnika. Ostatnio spotkałam się ze stwierdzeniem, że: „skoro ktoś sobie nie radzi z koniem w każdych warunkach, to powinien zrezygnować z tego sportu”. Brak odpowiedzi na pytania pod artykułem to traktowanie czytelnika w podobny sposób: jeżeli ktoś nie rozumie co piszemy, to powinien zrezygnować z tego sportu. Ale to moje zdanie. Podejrzewam jednak dlaczego osoby zadające pytania w komentarzach nie doczekały się odpowiedzi. Śmiem twierdzić, że przyczyną jest brak wystarczającej wiedzy i zrozumienia zagadnienia, tych, którzy powinni na te pytania odpowiedzieć. Twierdzę tak w myśl powiedzenia: „Jeśli nie potrafisz wytłumaczyć czegoś w prosty sposób, to znaczy, że tak naprawdę tego nie rozumiesz” (Albert Einstein).

Jak więc pracować nad namówieniem wierzchowca do zatrzymania? Przede wszystkim jeździec nie może na etapie nauki swojej czy konia zakładać, że podopieczny powinien zatrzymać się po jednym sygnale. To przyjdzie z czasem. Przyjdzie, gdy jeździec wypracuje sposób przekazywania prośby w zrozumiały i bezbolesny dla zwierzęcia sposób. Przyjdzie, gdy koń będzie rozumiał przekaz a jego warunki fizyczne pozwolą mu na wykonanie polecenia po jednym sygnale. Przyjdzie wtenczas, gdy para jeździec-koń zgra się we wspólnej pracy. A to wymaga czasu, ćwiczeń i rozumienia problemów oraz błędów jakie napotyka się przy takiej pracy.

Po drugie, zwierzętom tym dużo łatwiej wykonać prośbę opiekuna, gdy pracują pod nim z zaangażowanym zadem i wyprężonym grzbietem. Łatwiej nawet odpowiedzieć właśnie na prośbę: „stój”. Koń pracujący we właściwej postawie to zwierzę „idące przed jeźdźcem”. O co w tym chodzi? Jak zwykle odwołam się do waszej wyobraźni. Siedząc w siodle wyobraźcie sobie, że nie jedziecie wierzchem tylko powozicie wozem drabiniastym stojąc na jego podłodze. Stoicie w rozkroku na lekko ugiętych nogach. Koń przed wami ciągnie wóz. Wszystko jednak musi tworzyć spójną całość. Wóz jest mały, a koń zaprzężony bardzo blisko przedniej krawędzi wozu. Gdy siedzicie na grzbiecie wierzchowca, musi towarzyszyć wam uczucie, że jest on „przed wami”- jak w zaprzęgu. Gdyby wasz podopieczny był człowiekiem, to powinien iść przed wami we wspólnym marszu „gęsiego”. Taki wierzchowiec „przed” jeźdźcem, to zwierzę idące od zadu z wyprężonym grzbietem. To zwierzę skupione na pracy i jeźdźcu. To zwierzę dające się prowadzić w delikatny i subtelny sposób. Konie niestety mają ogromną tendencję do cofania się pod rozkraczone nogi jeźdźca i chowanie się za jego plecy. Tam koń może „ukryć się” i wprowadzać swoje pomysły do jazdy z balastem na plecach. Dlaczego konie to robią? Z różnych przyczyn. Oszczędzają słaby zad. Zaciągnięte wodze przez jeźdźca nie pozwalają zwierzęciu „wyjść do przodu”. „Chowają się za plecami jeźdźca” mając nadzieję na ucieczkę od bólu i dyskomfortu – od bólu pyska, szyi, przegiętych w dół pleców i sztywnego zadu. I dlatego, że siedzący na nich jeźdźcy nie potrafią wytłumaczyć im, że pozycja „przed jeźdźcem” będzie dużo wygodniejsza i bardziej komfortowa przy wspólnej pracy.

Żeby jednak konie mogły nabudować mięśnie i kondycję zadu i mogły bez problemu iść „z przodu”, muszą „tam” pracować nawet ze słabym zadem. Człowiek powodujący wierzchowcem z siodła musi egzekwować od niego taką właśnie pozycję mimo niechęci i oporu podopiecznego.

Jak namówić konia do wyjścia „przed” jeźdźca? Zwierzę musi być prowadzone na oddanych wodzach. Nie rzuconych i nie zaciągniętych – jeździec musi mieć wrażenie, że ma tak długie ręce, że dłońmi trzyma wędzidło. Nie wolno mu jednak przyciągać wędzidła do siebie nawet wówczas, gdy chce poprosić wierzchowca o zwolnienie tempa i zatrzymanie. Na pewno jeździec nie powinien też wypychać konia przed siebie biodrami wspomaganymi torsem, ponieważ ciało potrzebne będzie mu do przekazywania sygnałów hamujących. Dlatego o przyjęcie pozycji przed jeźdźcem człowiek musi prosić podopiecznego swoimi łydkami. Ale łydkami aktywnie pracującymi, a nie ściskającymi boki kłody konia. Łydki jeźdźca muszą być przekaźnikiem prośby: „wyjdź przede mnie” i równocześnie powinny (między innymi) pracować jak masażysta, rozluźniając mięśnie brzucha podopiecznego.

Jak już wspomniałam, prośbę o zwolnienie tempa, o nie rozpędzanie się (w reakcji na aktywne łydki) i o zatrzymanie, jeździec powinien przekazywać zwierzęciu swoim ciałem. Najbardziej istotną rolę w procesie „hamowania” pełnią mięśnie brzucha człowieka. To jest hamulec, który podczas pracy na grzbiecie konia powinien pracować nieustannie. Nieustannie, tylko z różnym natężeniem w zależności od sytuacji. Zazwyczaj jeźdźcy próbując uruchomić mięśnie brzucha wciągają go w siebie, podnoszą do góry mostek, żebra i spięte ramiona, co utrudnia albo całkowicie blokuje im oddychanie. Nie tak to powinno wyglądać. Zanim „poszukacie” u siebie mięśni brzucha i nauczycie się je rozciągać, rozluźnijcie ciało. Opuśćcie mostek i zwieście luźno ramiona. Rozluźnijcie pośladki, pozwólcie swobodnie i luźno zwisać udom. Oddychajcie równo i spokojnie. Przy rozluźnionym już ciele, wewnątrz swojego brzucha naciśnijcie mięśniami tegoż brzucha na pęcherz. Musicie poczuć ucisk na pęcherz, aż do krocza i nie odpuszczać tego ucisku. Teraz ponownie sprawdźcie stan rozluźnienia swojego ciała – opuśćcie mostek, zawieście luźno ramiona........ Nadal czując nacisk na pęcherz i krocze podciągnięcie swój pępek w górę na tyle wyraźnie, by poczuć lekki nacisk na żołądek. Tak rozciągnięte mięśnie brzucha zastąpią hamujące zaciąganie wodzy.




Na prośbę o zatrzymanie składa się kilka informacji, które przesyłamy podopiecznemu. Uruchamiamy hamulec w maksymalnym natężeniu, czyli rozciągamy mięśnie brzucha. Zwalniamy aż do zatrzymania ruch swoich bioder. „Stoimy na wozie” i mimo chęci zatrzymania wierzchowca, do ostatniego kroku prosimy go, by szedł przed nami, by szedł „przed wozem”. Do ostatniego kroku oddajemy podopiecznemu ręce i wodze, by mógł zatrzymać się w pozycji przed nami z zaangażowanym zadem i wyprężonym grzbietem. Dzięki takiej pracy nad zatrzymaniem koń będzie mógł ruszyć z pozycji stój z zaangażowanym zadem. Dzięki temu, w odpowiedzi na prośbę jeźdźca o ruszenie, będzie mógł pierwszy krok wykonać zadnią kończyną i ciągle prężyć w górę grzbiet.

Nie wiem co w potocznym jeździeckim słownictwie oznacza: „zamknąć obie łydki” i „zamknąć rękę”. W pracy nad prośbą o zatrzymanie wierzchowca nie widzę potrzeby zamykania czegokolwiek. Wiem natomiast, że łydki jeźdźca powinny przekazywać podopiecznemu świadome i zrozumiałe prośby, a ręce powinny pozwolić „wyjść zwierzęciu do przodu”. Nawet właśnie podczas pracy nad pozycją: stój. Co wam opisałam, mam nadzieję, w dość obrazowy sposób.


Powiązane posty:
Mięśnie brzucha u jeźdźca
Niby koń a żółw

Posty do moich blogów piszę przy wsparciu patronów. Trochę więcej piszę o tym tutaj. Gdyby ktoś miał ochotę dołączyć do grona patronów i mnie wesprzeć to zapraszam i dziękuję. Olga




piątek, 8 marca 2019

MAM "DELIKATNĄ RĘKĘ", WIĘC SZUKAM MOCNEGO WĘDZIDŁA



Wiecie, że wędzidło nie jest narzędziem, które należy używać do wymuszania zwolnienia tempa konia? Wiecie, że nie jest narzędziem do przekazywania polecenia przejścia do niższego chodu albo do zatrzymania? Ci z was, którzy regularnie czytają moje posty, na pewno to wiedzą. Wiedzą, że wędzidło to nie hamulec – ale to teoria. Ciężko przełożyć teorię na praktykę. Jestem pewna, że większość z was wykorzystuje wędzidło do „hamowania” swoich podopiecznych. Nie piszę tego z jakąś pretensją. Nie, bo wiem jak trudno jest nauczyć się rozmawiać z koniem o tempie i rytmie chodów bez zaciągania wodzy. Wymaga to sporego poświęcenia. Trzeba poświęcić czas i pieniądze na zdobywanie wiedzy. Trzeba poświęcić sporo czasu i mieć dużo samozaparcia i cierpliwości, bo efekty pracy przychodzą stopniowo i nie są spektakularne. W oczach jeźdźców „tradycyjnie” jeżdżących taka praca będzie sprawiała wrażenie „cofania się w rozwoju” – jeździeckim rozwoju. Często przestawianie się na pracę bez hamującego wędzidła wymaga rezygnacji na jakiś czas z zaawansowanej pracy z koniem, rezygnacji z ćwiczenia skoków przez przeszkody, rezygnacji z pracy nad wyższymi figurami ujeżdżeniowymi. Wymaga nawet czasami rezygnacji na jakiś czas z wypraw w teren albo pracy w galopie. Oczywiście każda para jeździecka (jeździec i koń) to osobny przypadek i podejście do pracy powinno być indywidualne. Tak czy inaczej, trzeba w pracy z koniem wrócić do jeździeckich podstaw. Trzeba spróbować w pracy z końmi czegoś nowego, nieznanego. Prawie wszyscy jeźdźcy zdobyli swoje umiejętności jeździeckie w tradycyjnej, zamordystycznej i represyjnej „szkole” jazdy konnej, więc praca bez hamulca w rękach jest czymś nowym i nieznanym. Bardzo trudno osobom jeżdżącym konno już jakiś czas zdecydować się na takie zmiany.

Czytelnicy moich postów wiedzą też, że wędzidło i wodze nie są narzędziem, które powinno służyć do ściągana końskiej głowy i szyi w dół. Ale realia są podobne, jak w przypadku używania wodzy jako hamulca. Wielu jeźdźców pracuje siłowo wędzidłem i wodzami nad ustawieniem głowy i szyi wierzchowca. Taka praca przynosi sporo problemów. Konie buntują się przeciw represyjnemu działaniu wędzidła. Wieszają się na nim, wyrywają wodze, rzucają głową, pędzą w wyższych chodach zamiast zwalniać, odmawiają pracy w jedną ze stron itd.

Kiedy jeździec musi zmierzyć się z takimi problemami, przychodzi właśnie czas na decyzję, jaki wybrać sposób na zniwelowanie buntu konia i błędów popełnianych podczas wspólnej jazdy. Jeżeli jeździec zda sobie sprawę z tego, że błędy popełnia właśnie on, a nie podopieczny, to jest duża szansa na zmiany sposobu dogadywania się z wierzchowcem. Jest szansa na to, że jeździec podejmie decyzję o przestawieniu się na świadomy i bez – siłowy sposób współpracy ze zwierzęciem.

Jeżeli jednak winą za bunt i błędy we wspólnej pracy człowiek obarczy wierzchowca, to szuka on takich sposobów: „Szukam jakiś polecanych wędzideł dla konia, którego nosi w galopie. Muszę trochę utemperować swojego, bo niesamowicie się męczę nad wstrzymaniem go. Szukam zwyczajnie mocniejszego wędzidła”.

Ja w takim przypadku radziłabym używać zwykłego („delikatnego”) wędzidła i popracować z koniem nad jego równowagą, nad regulowaniem jego tempa i rytmu przy pomocy ciała a nie wodzy. A także nad rozluźnieniem i skupieniem na pracy. Ostatnio zostałam dość nieładnie skrzyczana przez pewną amazonkę, której taka odpowiedź się nie spodobała. Takim jeźdźcom wydaje się, że im bardziej są agresywni w dyskusji na ten czy inny temat, tym bardziej wiarygodne są ich deklaracje, że są znakomitymi i świadomymi jeźdźcami. Jednak już sam fakt szukania mocnego wędzidła wskazuje na to, że jeździec cały układ z koniem wypracowuje na jego buzi. Wskazuje na to, że cała „rozmowa” z podopiecznym odbywa się z pyskiem zwierzęcia. Wskazuje na to, że poprzez siłową presję na pysk człowiek próbuje rozwiązać wszystkie problemy. Skoro nie działa zwykłe, to jedyną pomoc widzą w wędzidle, które wzmocni działanie ich rąk. Wzmocni na tyle, że zwierzę zacznie „respektować” sygnały, a nie buntować się na nie. Bardzo chcą przy tym przekonać wszystkich dookoła, ale także i siebie, że mimo szukania wędzidła o mocniejszym działaniu, mają „delikatną rękę”. Nawet nie zastanawiają się jak kuriozalnie to brzmi: „mam „delikatną rękę”, więc szukam mocniejszego wędzidła dla konia”.

Z doświadczenia wiem, że mocne wędzidło pogłębia tylko problemy. Koń pędzi w galopie głównie z powodu braku równowagi. Tylko praca nad zrównoważeniem ciała pozwoli zwierzęciu bez problemu zrozumieć i wykonać polecenia zwolnienia tempa czy przejścia do niższego chodu. Silne działanie wędzidłem powoduje, że jeździec podtrzymuje przeciążone na przodzie ciało konia. Skoro jeździec podtrzymuje, to koń uwiesza na wędzidle i rękach jeźdźca coraz większy ciężar. Podganiany do przodu koń, który utracił równowagę i przeciążył przód ciała, przechyla się do przodu coraz mocniej i coraz wyraźniej szuka ratunku i oparcia na wodzach i rękach jeźdźca. Po jakimś czasie już nie musi być podganiany, bo nieustannie sam przyspiesza ratując się w ten sposób przed upadkiem.

Jak działają mocniejsze wędzidła? Na zasadzie bloczka – jeździec używając tej samej siły przy pracy wodzami jaką używa przy zwykłym wędzidle, działa na koński pysk z dużo większą siłą. Jeździec przy niewielkim nakładzie siły zadaje dużo większy ból niż na zwykłym wędzidle. Jeździec przy niektórych z mocniejszych wędzideł może też zacząć wkładać w pracę wodzami mniej siły, a nacisk wędzidła na pysk i tak się zwiększy. Niektóre z mocniejszych wędzideł dają możliwość siłowego nacisku również na potylicę i dolną szczękę od spodniej strony. Chyba właśnie możliwość zmniejszenia nakładu siły w rękach przy stosowaniu mocnych wędzideł daje wielu jeźdźcom przekonanie o posiadaniu „delikatnej ręki”.

Przy pracy mocnymi wędzidłami, ból zadany w pysku zwierzęcia staje się dla niego nie do wytrzymania. Dlatego wierzchowce uciekają przed bólem w pysku „przyklejając” brodę do piersi. Mimo, że ból szyi przy takim jej ułożeniu przynosi ogromną ilość cierpienia, to konie „decydują” się na jej „złamanie” i przeganaszowanie, wybierając w ten sposób mniejsze „zło”. To, że dzięki temu koń przestaje wisieć na rękach jeźdźca nie oznacza, że odciążył przód ciała i je zrównoważył. Dźwiganie przeciążonego przodu ciała przejmują mięśnie z przedniej części ciała. Napinają się one do granic możliwości i podtrzymują całe zwierzę, ratując przed upadkiem.



zdj. Pixabay

Napięte mięśnie i ciężar z przodu ciała konia oznaczają, że siła napędowa konia – czyli „silnik”- jest w przednich kończynach zwierzęcia. Co oznacza dalej, że zadnie kończyny są w minimalnym stopniu zaangażowane do racy i nie kroczą pod kłodą. Bez tego zaangażowania tylnych nóg, czyli bez podstawienia zadu, końskie plecy są przegięte w dół zamiast prężyć się w górę. W efekcie wierzchowiec staje się jednym wielkim „kłębkiem” spiętych mięśni i sztywnych stawów. Trzeba być idiotą, żeby myśleć, że przy takim stanie rzeczy zwierzę nie odczuwa bólu, dyskomfortu i że jego ruchowe możliwości nie są w znacznym stopniu umniejszone. Taki koń zazwyczaj w stępie się wlecze, a w kłusie trzeba go pchać – jeźdźcy angażują do pchania pięty, ostrogi, bat i swoje spięte, również do granic możliwości, pchająco – uciskające ciało. Natomiast w galopie takie konie nadal pędzą, szczególne na widok drążków i przeszkód. Jest jednak pewna możliwość, dzięki której ich ruch w galopie stanie się nieco wolniejszy – dzieje się tak, gdy dostaną się pod „pomoce” jeźdźca, który wykorzysta je do ściśnięcia konia jak w imadle.

Jak widzicie mocne wędzidło włożone do końskiego pyska nie rozwiąże problemów w pracy ze zwierzęciem. Pracę z takim koniem trzeba zacząć od namawiania go do podniesienia przodu ciała. Żeby koń mógł go podnieść, musi podnieść najpierw głowę i szyję, którą przez długi czas powinien nosić ustawioną w poziomie. Jeździec musi prosić podopiecznego o nie obciążanie wodzy i rozluźnienie szyi. Do tego potrzebne jest delikatne wędzidło, wiedza i wyczucie. Potrzebne są stabilne ręce jeźdźca, którymi człowiek musi umieć pracować niezależnie od ciała. Jeździec musi nauczyć się utrzymywać swoje ciało w równowadze od stóp po czubek głowy, bez konieczności pomagania sobie rękoma przy budowaniu i utrzymywaniu tej równowagi. Jeździec musi nauczyć się dzięki tej zrównoważonej postawie odciążać końskie plecy. Musi nauczyć się ruchem swoich bioder (anglezowaniem w przypadku kłusa anglezowanego) określać zwierzęciu o jaki prosi rytm i długość stawianych kroków (zadnimi kończynami). Ciało jeźdźca powinno otrzymać w tej pracy wsparcie od aktywnie pracujących łydek. Łydki powinny również namawiać wierzchowca do przesunięcia kroczących zadnich kończyn pod kłodę. Nie mówiąc już o pracy nad rozluźnieniem mięśni kłody. Tak w wielkim skrócie przedstawia się scenariusz pracy z koniem pędzącym w galopie. W zasadzie o tej pracy piszę nieustannie od paru lat w moich blogach – wszystkie cztery blogi to rozszerzony scenariusz pracy z końmi również pędzącymi. Zapraszam do czytania. Zapraszam też na treningi. Zachęcam do wykonywania ćwiczeń opisanych w poniższych postach.

https://pogotowiejezdzieckie.blogspot.com/2016/10/cwiczenia-przygotowujace-do-galopu.html

https://pogotowiejezdzieckie.blogspot.com/2016/11/cwiczenia-w-stepie-i-kusie.html
https://pogotowiejezdzieckie.blogspot.com/2016/12/cwiczenia-przygoptowujace-do-galopu.html
https://pogotowiejezdzieckie.blogspot.com/2016/12/zagalopowanie-z-kusa-anglezowanego.html
https://pogotowiejezdzieckie.blogspot.com/2017/05/przejscia-cwiczenia-na-podstawienie.html
https://pogotowiejezdzieckie.blogspot.com/2018/08/wolty-osemki-przejscia-drazki-zucie-z.html
https://pogotowiejezdzieckie.blogspot.com/2018/10/kus-cwiczebny.html

Ciągle jednak jest niewielu jeźdźców, którzy korzystają z takich zaproszeń. Ciągle wolą szukać narzędzi do jady konnej, a nie wiedzy na temat tego jak zrozumieć konia i w zrozumiały dla niego sposób przekazywać mu prośby. Oto kolejny przykład na potwierdzenie puenty postu (a jest ich mnóstwo): „Mój koń przeszedł przez etap akceptacji wędzidła i ręki na delikatnej, pustej, dwułamanej oliwce. Rozglądam się za czymś mocniejszym, co wytłumaczy mu, że jeden sygnał wystarcza, żeby zwolnić. Zgłaszam się z tym tutaj (grupa „wsparcia” - mój przypis), bo rodzai wędzideł jest masa i wygrzebać z nich cokolwiek jest prawdziwą sztuką wyczynu.....ładnie proszę o jakieś polecane i jeśli są to jakieś "wymyślne" wędzidła - to jakiś opisik;)”.

Tak, rynek jeździecki oferuje całą masę narzędzi do poskromienia konia. Na koniec będę złośliwa – takie grupy wsparcia uświadomiły mi, że w typowym jeździectwie najważniejsze jest to, żeby koń ubrany był w czaprak, owijki i nauszniki z najnowszych kolekcji, które kolorem konieczne powinny pasować do maści podopiecznego. Po co jakaś wiedza.


Pisownia cytatów oryginalna.

Posty do moich blogów piszę przy wsparciu patronów. Trochę więcej piszę o tym tutaj. Gdyby ktoś miał ochotę dołączyć do grona patronów i mnie wesprzeć to zapraszam i dziękuję. Olga



Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...