sobota, 13 lipca 2019

WSZYSTKO JEST W GŁOWIE


Na YT pod moją animacją na temat anglezowania pojawia się sporo komentarzy. Czasami bardzo emocjonalnych komentarzy z dużą ilością wykrzykników i słów typu: „bzdura”. Osobom komentującym wydaje się chyba, że dzięki temu są bardziej wiarygodni. Większość tych komentarzy niesie ze sobą treść: „ja umiem inaczej, ja wiem lepiej itd”. Dlatego pod najnowszymi filmami wyłączyłam możliwość komentowania. Merytoryczny komentarz oponenta to naprawdę rzadkość. Ale zdarzają się osoby, które próbują wytłumaczyć swój pogląd na dany jeździecki temat. W jednym z takich komentarzy jego autorka poruszyła temat napięć jeźdźca: „Dlaczego w siodle się siedzi a nie stoi w strzemionach. Ponieważ stanie w strzemionach powoduje napięcia tam gdzie jeżdziec potrzebuje zrelaksowanych mieśni i lekkiego napięcia. W łydkach.” (Pisownia komentarzy oryginalna)

Nie mam nadmiernych napięć w łydkach, gdy opieram ciężar swojego ciała na strzemionach. Rozluźniam wszystkie mięśnie i stawy w swoim ciele podczas stania w strzemionach. Uważam, że taki dosiad ułatwia możliwość rozluźnienia się. Widuję natomiast bardzo wielu jeźdźców siedzących na siodle jak na fotelu, którzy są tak bardzo spięci, że mam wrażenie, iż napięte mają nawet powieki. Umiejętność rozluźnienia się nie do końca zależy od tego, jak jeździec siedzi na grzbiecie konia. Sposób siedzenia w siodle może ułatwiać albo utrudniać proces rozluźniania. Rozluźnienie się to kwestia pracy bardziej umysłowej. To kwestia kontrolowania przez jeźdźca każdej części swojego ciała. Każdej z osobna. Rozluźnienie ciała najpierw musi odbyć się „w głowie” i w wyobraźni a dopiero potem powinno przełożyć się na fizyczność.

Podobnie jest z ćwiczeniami i sygnałami przydatnymi do konwersacji z wierzchowcem. Z sygnałami i ćwiczeniami, które opisuję w swoich postach. Jeżeli ktoś przeczyta wybiórczo jeden z moich postów i weźmie zbyt dosłownie fizycznie moje porady, to będzie to dużym nieporozumieniem. Myślę, że ci czytelnicy, którzy czytają moje posty regularnie i cyklicznie wiedzą, że każdy sygnał musi obowiązkowo przejść długą drogę zanim stanie się „fizycznie namacalny”. Najpierw jeździec musi wiedzieć, co chce powiedzieć zwierzęciu. Informacja ta jest bardzo często odpowiedzią na pytania i zdania „wypowiedziane” ( mową ciała) przez podopiecznego. Czyli, żeby wiedzieć o co poprosić wierzchowca, najpierw trzeba go zrozumieć. Potem sygnał, który ma być przekaźnikiem informacji, trzeba sobie wyobrazić, a ciało jeźdźca zachowa się w odpowiedni sposób pod to wyobrażenie.

Autorka już raz cytowanego komentarza nie zna i nie rozumie tego procesu i drogi jaką musi przebyć dany sygnał. Autorka jeździ inaczej. Ponieważ ona tak jeździ jak jeździ to według niej jest to najlepszy dowód na to, że jej sposób jest tym dobrym i jedynym właściwym. „W jeździectwie nie ma zapierania się w strzemionach, ani zwiększania "siły" nacisku na strzemiona, by zwolnić. Nie dociska się ziemi ani kiedy się siedzi ani kiedy się stoi. Próbowała Pani dociskać nogami ziemię podczas stania ? Po co, skoro efektem jest tylko niepotrzebne napięcie mięśni i zupełnie zbędny wysiłek.” Autorka nie rozumie, że zwiększanie ciężaru w strzemionach to nie fizyczne siłowanie się ze strzemionami przypominające próbę rozciągnięcia puślisk. Nie rozumie, że zapieranie się to nie jest siłowe napinanie ciała, jak to się dzieje przy siłowym zaciąganiu wodzy przez wielu jeźdźców. Dla autorki komentarza używanie rozumu i wyobraźni dla kontroli swojego ciała i rozmowy z koniem jest abstrakcją. I ja potrafię to zrozumieć. Jeżeli ktoś nigdy nie spróbował takiego sposobu pracy i zawsze i tylko używał zaciśniętych mięśni i siły do jazdy na koniu, to może nie rozumieć mojego przekazu. Jednak jeżeli ja czegoś nie rozumiem, to nie wypowiadam się. Jeżeli jest to temat interesujący mnie, próbuję zrozumieć przekaz. Próbuję go wypróbować, żeby zrozumieć. Dopiero potem ewentualnie wyrażam swoją opinię. Wiem, że nie wszyscy „tak mają”.Wiem, że to kwestia pewnej kultury konwersacji, której wielu ludziom brakuje. Wiem też, że nie zmienię takich ludzi ale przynajmniej mogę tutaj o tym wspomnieć. Zawsze jest szansa, że ktoś z moich oponentów przeczyta ten post.

Wracam jednak do rozpoczętego tematu rozluźniania ciała. Nasze rozluźnianie i napinanie poszczególnych mięśni i stawów jest sygnałem dla naszych wierzchowców. Odruchowe i długotrwałe napinanie ciała jest nieświadomym sygnałem, który jest przez każdego konia odczytywany po swojemu. Takie napięcia naszego ciała nie niosą jednak dobrego przekazu. Są zazwyczaj złym wzorem dla konia do naśladowania. Rozluźnienie ciała przez jeźdźca jest również wzorem z tą różnicą, że jest świadomie przekazywanym. Rozluźnianie ciała przez jeźdźca na końskim grzbiecie jest świadomą czynnością, a nie odruchem. Rozluźnienie można i należy wykorzystywać jako pomoc przy świadomym przekazie informacji, próśb i poleceń.

Takie świadome rozluźnienie musi też przejść swoją drogę - najpierw przez narząd ośrodkowego układu nerwowego a następnie przez wyobraźnię. Polecenie: „rozluźnij się” rzucane przez instruktora w stronę spiętego jeźdźca nie pomoże mu w zapanowaniu nad spinającymi się mięśniami i stawami, blokującymi możliwość swojego ruchu. Takie rzucone hasło nie pomoże ani osobie, która ułożyła w siodle swoje ciało w pozycję siedzącą, ani osobie stojącej i opartej na strzemionach. Mało tego, nawet jeżeli instruktorowi uda się skutecznie wytłumaczyć adeptowi jak powinien zapanować nad odruchem napinania mięśni, to bez równoczesnej pracy nad koniem, rozluźnienie ciała będzie dla jeźdźca niewykonalne. Będzie niewykonalne bez pracy nad rozluźnieniem mięśni konia. Niewykonalne bez pracy nad prawidłowym ustawieniem części jego ciała, bez pracy nad zrównoważeniem i zaangażowaniem zadu. Nie jestem jednak w stanie w jednym poście o wszystkim napisać. Jeżeli więc chcecie zrozumieć jak się rozluźnić na koniu, musicie oprócz tego postu przeczytać inne, traktujące o pracy nad wyżej wymienionymi elementami pracy z wierzchowcem.

A jak popracować nad „samym” rozluźnieniem waszego ciała? W waszym słowniku języka „ludzko – końskiego” musi zabraknąć siłowych sygnałów. Musicie stopniowo pozbywać się wszelkich odruchów siłowego pchania, ciśnięcia czy ciągnięcia. Takie siłowanie się z koniem zawsze generuje siłowe, niezdrowe i niepotrzebne napięcia u obu osobników w parze. Wyobraźcie sobie dwie taneczne pary. Pierwsza para to przystojny mężczyzna, który prowadzi swoją partnerkę w tańcu na subtelny, miękki i sprężysty sposób. Tańczy miękko na nogach z giętkimi i sprężystymi stawami. Chwilowe, powtarzane i delikatne napięcia mięśni jego ciała i rąk subtelnie sugerują partnerce kierunek i sposób postawienia kolejnego i kolejnego kroku. Sugerują sposób poruszania biodrami i torsem. Parter obejmuje partnerkę w lekkim, nienachalnym i przytulającym objęciu. W takiej parze obydwie istoty będą w stanie rozluźnić mięśnie w swoim ciele. Będą w stanie pozwolić swoim stawom na sprężystą pracę. Będą w stanie tańczyć tylko dzięki tak zwanemu napięciu mięśniowemu. (Napięcie mięśniowe (tonus) − zdolność mięśni do przeciwdziałania skurczom biernym na rozciąganie. W warunkach stałego utrzymywania postawy i przy czynnościach codziennych liczne mięśnie są utrzymywane w stanie pewnego napięcia (tonus mięśniowy[1]), tzw. posturalnego lub spoczynkowego, które zapewnia prawidłową postawę, charakteryzującą się symetrią i wyrównaniem posturalnym we wszystkich płaszczyznach[2]. Zjawiska z tym związane podlegają stałej regulacji ośrodkowej za pośrednictwem dróg piramidowych i pozapiramidowych, a także wpływom układu przedsionkowego i móżdżku. Wikipedia) Teraz zobaczcie w wyobraźni drugą parę: facet z przebudowanymi mięśniami, bez finezji i gracji w ruchach. Facet ściągający z krzesła partnerkę broniącą się przed wejściem na parkiet. Zobaczcie partnerkę próbującą przy każdym kroku uciec z „imadłowego” uścisku partnera. Zobaczcie faceta trzymającego kurczowo przy sobie partnerkę, którą musi zmusić pchnięciem albo pociągnięciem do zrobienia każdego kroku. Zobaczcie faceta siłowo trzymającego rękę partnerki, gdy tej uda się wyrwać z uścisku i która kombinuje jak uciec z parkietu. Zobaczcie faceta, który na siłę przyciąga do siebie partnerkę za tą trzymaną rękę. Żadna z osób w tej „tanecznej” parze nie rozluźnić mięśni i nie uelastyczni pracy stawów. Nie muszę chyba wam uświadamiać, że typowe jeździectwo to ta druga para? Że typowy jeździec to partner prowadzący z tej drugiej pary?

Żeby więc móc się rozluźnić na końskim grzbiecie, musicie unikać siłowania się z partnerem. I znów zachęcam do przeczytania innych moich postów, w których piszę o sposobach rozmowy z koniem przy pomocy subtelnych sygnałów. Jeżeli interesuje was temat rozluźnienia ciała podczas siedzenia w siodle, nie możecie ograniczyć się do przeczytania tylko tego postu. Kiedy już zaczniecie przestawiać swoją konwersację z wierzchowcem z siłowej na subtelną, możecie pomyśleć o sposobach świadomego wpłynięcia na swoje ciało. Możecie pomyśleć o sposobach namówienia go, by zechciało uruchomić zablokowane stawy i pozwoliło rozkurczyć się siłowo ściśniętym mięśniom.

Na początek musicie przestać utrzymywać się na grzbiecie konia trzymając się czegokolwiek. Wasze ręce nie powinny utrzymywać was na zaciągniętych wodzach. Nogi nie powinny utrzymywać was w siodle poprzez zaciskanie kolan i ściskanie łydkami. Nie możecie też prostować torsu poprzez nadmierne i przesadne odciąganie ramion do tyłu. Nauczcie się kontrolować swoją szczękę i gdy jest zaciśnięta, rozluźnijcie ten szczękościsk. Musicie nauczyć się luźno i „bezwładnie” opuszczać ramiona bez równoczesnego przykurczania torsu. Trzeba nauczyć się luźno i bezwładnie zwieszać w dół ze stawów biodrowych kości udowe. Ważne jest oddychanie. Zaciągnięte w płuca powietrze rozprowadźcie w wyobraźni wzdłuż kończyn aż do palców rąk i nóg. Nie znaczy to wcale, że macie oddychać głębiej. Nie znaczy, że macie wciągać w płuca większy haust powietrza. Musicie sobie po prostu przy każdym wdechu zwykłego oddychania wyobrazić, że powietrze rozchodzi się po ciele jak dym z papierosa po jakimś pomieszczeniu. O kolejnym wyobrażeniu pisałam już niejednokrotnie. Wasze spięte ciało jest jak paczka kawy hermetycznie zamknięta i odpowietrzona. W wyobraźni otwórzcie tą paczkę, wpuśćcie tam powietrze i pozwólcie, żeby zmielona, sypka kawa opadła w waszym ciele aż do pięt.

Takie ćwiczenia w wyobraźni można robić i stojąc w strzemionach i siedząc pośladkami na siodle, jak na krześle. Różnica jest taka, że przy pozycji stojącej, przy rozluźnieniu, w naszych nogach pozostają napięcia mięśniowe i pozostajemy partnerem tańczącym na własnych nogach. Przy pozycji siedzącej, przy rozluźnieniu, nogi jeźdźca stają się „bezużyteczne” – jak nogi dziecka siedzącego na wysokim krześle. Stają się zwieszone i na niczym nie oparte. Takie „dyndające”. Może od czasu do czasu bezwiednie w coś kopną. Taki jeździec nie jest „tancerzem”. Raczej można go porównać do osoby siedzącej na krześle, które to krzesło niosą np. cztery osoby. Każda trzyma za jedną nogę krzesła. Nawet jeżeli te cztery osoby niosą krzesło w tanecznych pląsach, to jest to ich taniec, a nie taniec pasażera na krześle.

Przy rozluźnianiu ciał jeźdźca ważna jest też umiejętność patrzenia „panoramicznego”. Człowiek wbrew pozorom widzi dość szeroko. Z głową i gałkami ocznymi skierowanymi na wprost, przy pewnym skupieniu się można zobaczyć to co dzieje się po bokach naszego ciała. Oczywiście do pewnej granicy. Taki sposób patrzenia trzeba wyćwiczyć. Ja ćwiczyłam nie tylko na grzbiecie konia. Ćwiczyłam przez pewien czas w każdej sytuacji, gdy musiałam albo chciałam przejść jakiś odcinek drogi. Ćwiczyłam idąc do stajni i podczas spacerów z psami. Ćwiczcie więc, chociażby po to, żeby nie wlepiać wzroku w końską szyję. Ćwiczcie po to, żeby czuć ruch konia, tak jak się go czuje przy zamkniętych oczach.




Muszę jeszcze wspomnieć, że wszystko co opisuję w moich postach ( pokazuję w niektórych filmikach), jest pewnym wzorem i ideałem do którego dążymy. Jest wzorem idealnego dosiadu, idealnej komunikacji z koniem, idealnego ustawienia i zrównoważenia jego ciała itd. Jest ideałem, którego raczej nigdy się nie osiąga. Opis ideału, uzmysłowienie jeźdźcowi jak ma on wyglądać, jest po to, żeby wiedział on nad czym pracować i do czego dążyć. Patrząc na parę jeździecką nie myślę sobie na przykład – „o jak super ta para pracuje” - bo im wszystko wychodzi. Obserwując parę jeździec - koń nie szukam finalnego efektu pracy tej pary. Ja widzę, czy jeździec czuje i rozumie popełniane błędy i niedoskonałości we wspólnej pracy. Widzę, czy ich szuka i czy próbuje je wyczuć. Widzę, czy pracuje nad zniwelowaniem błędów i poprawą komunikacji czy nie. Bo te błędy pojawiają się zawsze – na każdym etapie umiejętności jeździeckich. Fatalnym jeźdźcem jest dla mnie osoba, która działa na koniu według ustalonego szablonu i przepisu pracy. Osoba, która na każdym koniu pracuje tak samo. Która powiela w nieskończoność te same błędy licząc, że może w końcu coś się uda. Fatalnym jeźdźcem jest dla mnie osoba, dla której celem jest to, żeby zrobić na innych spektakularne wrażenie i żeby ten cel osiągnąć w „błyskawicznym” czasie. Ale jest to moje subiektywne podejście. Każdy ma prawo do swojego podejścia do jeździeckich poczynań ludzi.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...