Pokazywanie postów oznaczonych etykietą RÓWNOWAGA. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą RÓWNOWAGA. Pokaż wszystkie posty

środa, 10 lutego 2021

JAK NAUCZYĆ MŁODEGO KONIA, BY PODAWAŁ NOGI


„Pani Olu pomocy! Jak nauczyć 9 miesięczne dziecko podawać nóżki, które nigdy tego nie robiło! Nie chcę przemocą a prośbą”.



Proces uczenia młodego konia, by podawał nogi, jest dość długi. Długi, gdy chcemy to zrobić bez użycia przemocy i siły. Długi, gdy chcemy, by zwierzę zrozumiało prośbę o podanie nóg i chętnie ją wykonało. Jak już wielokrotnie wspominałam, nie stworzę przepisu na takie szkolenie. Każdy koń na nasze próby szkoleniowe będzie odpowiadał w inny sposób. Będzie w inny sposób się buntował. Tak, buntował – bo podczas pracy z koniem zawsze napotkamy bunt. Wywołuje go strach przed nieznanym. Zwierzę nie wie do czego te nasze zabiegi zmierzają i czy to coś dobrego czy złego. Żeby móc doradzić przy pracy z konkretnym koniem, muszę mieć dużo więcej informacji, niż wzmianka o wieku. Muszę wiedzieć, czy z tym zwierzęciem ktoś już nad czymś pracował? Czy konik poddawany jest czynnościom pielęgnacyjnym? Czy nie boi się dotyku człowieka? Czy stoi spokojnie na przykład przy czyszczeniu sierści? Jeżeli zwierzę pozwala się dotykać, to czy w każdym miejscu na ciele? Itd.

Nauki podawania nóg nie można zacząć od prób ich podnoszenia. Nie można próbować ich podnosić przy siłowym przytrzymywaniu młodego podopiecznego. Naukę trzeba zacząć od namówienia źrebaka, by grzecznie i cierpliwie stał podczas, gdy opiekun dotyka jego ciało w różnych miejscach. Namawianie do stania w miejscu nie może być jednak wiązaniem na krótkim uwiązie. Nie może być siłowym i kurczowym trzymaniem w miejscu, które pozbawia zwierzę możliwości ruchu. Im bardziej klaustrofobiczne warunki pracy, tym z większą paniką i buntem zwierzę będzie podchodziło do naszej szkoleniowej działalności. W procesie nauki ważny jest też czas przeznaczany na szkolenia i podział pracy szkoleniowej na etapy. Pierwsze lekcje nie powinny przekraczać kilku minut. Dla młodego konia kilka minut skupiania się na relacji z człowiekiem, to bardzo ciężka i wyczerpująca praca. Natura nie przygotowała tych zwierząt do konieczności dłuższego skupiania się na współpracy z drugą istotą. I do tego istotą innego gatunku. W procesie nauki ważny jest też system wzmacniania pozytywnych skojarzeń czyli wypracowanie systemu nagradzania za postępy w nauce.

Do nauki podawania nóg wybierzcie miejsce, w którym panuje względny spokój i jest wystarczająco miejsca dla pewnego zakresu ruchu dla współpracującej pary. Musi to być miejsce, z którego zwierzę nie będzie miało szans uciec ale będzie miało możliwość odsuwania się od was. Tak, dokładnie- koń ma mieć możliwość odsuwania się i przesuwania się. Koń ma mieć taką możliwość, jeżeli chcecie nauczyć go, by zrozumiał, że powinien współpracować poprzez grzeczne stanie w miejscu. Ściana, ogrodzenie czy jakakolwiek przeszkoda blokująca możliwość odsunięcia się podopiecznego od was, wymusza na nim konieczność stania w miejscu w stresujący dla niego sposób. Młode konie różnie reagują na taki stres. Niektóre z nich strach paraliżuje na tyle, że stoją spanikowane w miejscu. Inne w panice szukają ucieczki, taranując wszystko i wszystkich na swojej drodze. Szukając miejsca do nauki podawania nóg, musicie mieć już za sobą etap uczenia konia chodzenia obok człowieka na uwiązie i etap przyzwyczajania go do faktu, że będzie od czasu do czasu na tym uwiązie przywiązywany. Zasada z przywiązywaniem nie obowiązuje, gdy przyuczamy do podawania nóg źrebię będące jeszcze z matką i przy matce. W takiej sytuacji powinny pracować ze źrebięciem dwie osoby.

Wtrącę tu małą dygresję. Obserwowałam kiedyś proces „uczenia” odsadka, by stał grzecznie, gdy zostanie przywiązany. Ten proces „uczenia” polegał na tym, że w boksie źrebak został przywiązany do żłobu na bardzo krótkim odcinku sznura i pozostawiony tak na kilka godzin. Przerażony konik szarpał się długo i zawzięcie, aż opadł z sił. Efekt został osiągnięty. Konik po utracie sił poddał się fizycznie i psychicznie. Stał bez ruchu otępiały do czasu, aż nie został uwolniony ze sznura. Efekt został osiągnięty kosztem złamania psychiki zwierzęcia. Kosztem bólu, jaki zadawał sobie ten źrebak próbując uwolnić się z sideł. Zostawiam was z tą krótką historią. Nie skomentuję tego, bo musiałabym użyć niecenzuralnych i obraźliwych słów. Wiecie, co jest najgorsze? Takie sposoby „nauki” dla mnie podpadają pod znęcanie się i tortury, a ja nie mogłam zareagować. Nie mogłam, bo to nie moje zwierzę. Nie mogłam, bo żadna organizacja walcząca o prawa zwierząt nie zainteresowałby się i nie zainteresuje taką sytuacją. Są to przecież metody szkolenia powszechnie stosowane, stosowane od dawna i to przez zasłużonych i znanych zawodników, jeźdźców i szkoleniowców. Bo właśnie taka osoba zafundowała temu źrebakowi ( i innym też) opisane przeze mnie „szkolenie”.

Jak wcześniej wspomniałam, do pracy przygotowawczej do podawania nóg, młody koń powinien akceptować już wiązanie na uwiązie i konieczność cierpliwego stania przy wiązaniu. Uważam jednak, że na pierwszych sesjach szkoleniowych (z podawania nóg), nie należy go przywiązywać. Należy trzymać konia na luźnym uwiązie i zacząć go dotykać. Jeżeli zwierze zna dotyk związany z pielęgnacją sierści, to część pracy macie już za sobą. Ponieważ post dotyczy nauki podnoszenia nóg, to załóżmy, że czyszczenie sierści nie stanowi problemu. Należy więc zacząć dotykać nogi od samej góry do ich dołu. Należy dotykać ze wszystkich stron – również między nogami. Musicie zamykać dłoń na pęcinach i próbować utrzymać kontakt ale bez siłowego przytrzymywania. Jeżeli koń zacznie się odsuwać w odpowiedzi na wasze działanie, to podążajcie za nim i nadal dotykajcie. Róbcie przerwy w dotykaniu. Ustawiajcie na nowo konia w bezpiecznym miejscu (zapewniające możliwość przesuwania się). Przy pierwszej sytuacji, w której na dotyk zwierzę pozostanie na miejscu, dajcie mu dużą i soczystą nagrodę i zakończcie sesję. Może się zdarzyć, że podczas pierwszej czy pierwszych sesji nie doczekacie się takiego momentu. Mimo to, nie przedłużajcie lekcji w nieskończoność. Na którejś z kolejnych lekcji konik zatrzyma się w miejscu w odpowiedzi na dotyk czy złapanie pęciny. Pracując w ten sposób, nagradzając za pozytywną odpowiedź, regulując z wyczuciem wydłużanie sesji oraz „podnoszenie poprzeczki”, musicie doprowadzić do sytuacji, w której koń bez obaw, buntu i poruszania się pozwoli dotknąć każdej nogi w każdym możliwym miejscu.

Jest jednak pewne ale......nie każdy młody koń będzie odsuwał się od was w odpowiedzi na wasz dotyk. Spotkacie konie, które w ramach strachu i buntu zaczną na was napierać i pchać się. Takiemu zwierzęciu nie można ustąpić, nie można „oddać mu swojego pola”. W takiej sytuacji musicie najpierw namówić podopiecznego, by nie napierał. Musicie wyegzekwować, by to on ustępował wam miejsca. Jak radzić sobie z taką sytuacją opiszę w innym poście. (Post powiązany: 
„Koń taran) 

W kolejnym etapie postarajcie się utrwalić pozytywne podejście swojego podopiecznego do procesu dotykania i łapania nóg, tylko tym razem róbcie to, gdy koń jest przywiązany uwiązem. Dodajcie do tych czynności symulowanie chęci podniesienia nóg. Gdyby podopieczny w odruchu na wasz dotyk podniósł którąś nogę, to nie przytrzymujcie jej, nie podnoście w górę – pozwólcie odstawić. Potem pochwalcie i nagrodźcie to zachowanie. Gdyby podopieczny wrócił do buntu z odsuwaniem się czy napieraniem, to musicie „cofnąć się o krok” i ponownie namówić wierzchowca do zaakceptowania faktu, że powinien stać grzecznie przy dotykaniu i chwytaniu kończyn.

Kolejny etap pracy to nauka zwierzęcia odciążania jednej z nóg i obciążania pozostałych trzech. Musicie wiedzieć, że koniom, wbrew pozorom, na początku trudniej jest odciążyć przednie nogi. Na nich spoczywa bowiem więcej końskiego ciężaru, niż na kończynach zadnich. Za to przy nauce odciążania zadnich nóg, zwierzęta czują większy strach i niepewność. Pracując nad nauką odciążania nóg, nie wolno napierać siłowo swoim ciałem na nogę konia, którą akurat zamierzamy podnieść. Każdy koń na takie działanie odpowie takim samym napieraniem a w efekcie, dołożeniem ciężaru na tą nogę, którą w założeniu powinien odciążyć. Tak, tak wiem …. wielu koniom udaje się tak podnosić nogi. Trzeba być jednak niedoukiem, żeby nie zauważyć, że w takim przypadku podopieczny obciąża swoim ciężarem naszą rękę a w konsekwencji nasz kręgosłup. Obciąża tym ciężarem, który przed chwilą dźwigała jego noga, gdy była oparta o podłoże. Jak ktoś chce tak dźwigać nogi i wiecznie przepychać się z koniem, to jego wybór. Może przestać czytać ten post i wrócić do siłowej pracy z koniem.

Przy pierwszych lekcjach odciążania, sięgając po przednią nogę podopiecznego, musicie tuż przed tym działaniem namawiać konia do odciążenia obu przednich kończyn. Musicie namawiać do choćby nieznacznego przerzuceniu ciężaru na zadnie kończyny. To namawianie to lekkie, krótkie i powtarzane pchnięcia / klepnięcia w przód klatki piersiowej wierzchowca. Potem, trzymając dłonią za pęcinę nogi, łokciem delikatnie namawiajcie zwierzę do zgięcia stawu nadgarstkowego. I znowu to namawianie powinno być delikatnymi, krótkimi i powtarzanymi pchnięciami łokciem. Gdy nadgarstek przestanie powracać do wyprostowania i pozostanie zgięty, koń uniesie lekko w górę piętkę. Musicie wykorzystać ten moment i postawić nogę konia na przedniej krawędzi kopyta. Na czubku kopyta. Gdy to się uda, zostawcie nogę w spokoju i nagrodą podziękujcie koniowi za współpracę. Zostawiam waszemu wyczuciu długość i intensywność takiej sesji. W efekcie takiej pracy, wierzchowiec powinien po jakimś czasie bez problemu odciążać nogę na dotyk ręki opiekuna. Powinien bez oporu pozwolić postawić sobie odciążoną nogę na czubku kopyta. Powinien pozostawić ją tak ustawioną przez jakiś czas nawet wówczas, gdy opiekun puści lekko trzymający uścisk. Po tym etapie, podniesienie tak odciążonej nogi nie powinno stwarzać żadnych problemów. Namawiam was jednak do podnoszenia takiej nogi na początek na niewielką wysokość. I z czasem stopniowo ją powiększać.

Teraz zadnie kończyny. Chwytając jedną z nich w żaden sposób nie napierajcie na ciało konia. Wiem, wspomniałam już o tym, ale wolałam przypomnieć. Bez podnoszenia jej w górę, stopniowo przesuwajcie ją maksymalnie do tyłu. Staw kolanowy podopiecznego zaczynie się wówczas zginać, co sprowokuje konia do odciążenia tej kończyny. Obejmijcie wówczas jedną ręką tą nogę konia tak, by na naszym łokciu oparł się staw skokowy. Obejmijcie staw skokowy sięgając spod brzucha konia a nie zza nogi. Tak zahaczoną nogę przesuwajcie nadal w tył, lekko podnosząc i zginając zwierzęciu staw skokowy. Przy odpowiednim przesunięciu w tył zadniej nogi, stanie się możliwe postawienie kopyta tej nogi na przedniej jego krawędzi. Gdy się wam to uda, zostawcie w spokoju nogę, niech zwierzę zrobi z nią co zechce. Oczywiście, podopiecznego należy nagrodzić i pochwalić za umożliwienie nam tego ruchu jego nogą. Po jakimś czasie w efekcie tej pracy, wierzchowiec powinien odciążać zadnią nogę w odpowiedzi na dotyk ręki. Powinien bez oporu dać ją przesunąć w tył i postawić na czubku kopyta. Powinien też trzymać przez jakiś czas tak ustawioną nogę nawet wówczas, gdy opiekun przestanie ją obejmować. I wtedy będzie to odpowiedni moment na podniesienie zadniej nogi w górę.

Oczywiście, podczas całej tej szkoleniowej akcji możecie natrafić na różne problematyczne zachowania konia. Postarajcie się wówczas wrócić do wcześniejszego etapu szkolenia i dogłębniej go utrwalić. Zróbcie czasami „dwa kroki w tył, żeby zrobić jeden w przód”.

https://www.facebook.com/100006282285620/videos/2773246929561356/

P.S. Pisałam ten post 10 lutego 2021 od wczesnego rana do późnego popołudnia. Pisałam z przerwami na asystowanie przy budowie stajni w Kwiejcach. Moim miejscu zamieszkania. Mój mąż przeczytał ten post przed publikacją, żeby ocenić czy jest zrozumiały i czytelny dla osób niedoświadczonych w takiej pracy, które mogłyby skorzystać z moich porad. Autorko lub autorze pytania zacytowanego na początku postu, czytelniczko i czytelniku, doceń trud wkładany przez nas w pisanie porad dla Ciebie i wesprzyj moją działalność blogowo – edukacyjną na Patronite. Wesprzyj budowę stajni, w której będę mogła pracować nad zrozumieniem specyfiki jeździectwa opartego na zrozumieniu i porozumieniu z wierzchowcem. Dziękuję. Pozdrawiam. Olga



niedziela, 17 stycznia 2021

BEZSENSOWNE ĆWICZENIA WYKONYWANE PRZEZ JEŹDŹCÓW NA KONIU


Dosiad, w którym ciężar ciała jeźdźca rozłożony jest na strzemiona, dla wielu jeźdźców wydaje się być nie do zaakceptowania. Moje promowanie takiego dosiadu i próby wytłumaczenia jego sensowności i zalet wzbudza wiele emocji. Szczególnie aktywnie objawia się to na YouTube. Cyklicznie, co jakiś czas, pojawia się kolejny komentarz z sugestią: „to pokaż jak anglezować bez strzemion i na oklep”. Autorka ostatnio zadanego w podobny sposób zagadnienia nie włożyła nawet odrobiny wysiłku, by znaleźć w komentarzach wcześniej wstawione już takie uwagi. Przy tych komentarzach znalazłaby moją na to odpowiedź: „w ogóle nie anglezować bez strzemion i na oklep”.

Dlatego, ponieważ oba te ćwiczenia uczą jeźdźców ściskania boków konia kolanami. W jeździe bez strzemion w siodle, podczas anglezowania, kolana jeźdźca zaciskają się na nim a zwierzę to doskonale czuje. Przy jeździe na oklep, kolana jeźdźca wbijają się boleśnie w ciało zwierzęcia. Wbijają się w mięśnie, prowokując je do napinania się w odpowiedzi na zadany ból i dyskomfort. Wbite w ciało kolana jeźdźca tuż za końskimi łopatkami ograniczają również swobodny ruch tych łopatek. Ta blokada łopatek przekłada się na usztywnianie i blokowanie swobodnej pracy wszystkich stawów w przednich kończynach wierzchowca. Ograniczenie ruchu łopatek przekłada się również bezpośrednio na usztywnienie mięśni szyi. Nie będę tłumaczyła w tym poście owej zależności. Możecie poczytać o tym w poście pod tytułem: „Jak to jest z tym zapieraniem się w strzemionach?” (https://pogotowiejezdzieckie.blogspot.com/2019/09/jak-to-jest-z-tym-zapieraniem-sie-w.html).

Ćwiczenia anglezowania bez strzemion uczą jeźdźca odruchu zapierania się kolanami na ciele konia przy podnoszeniu w górę pośladków i ich opuszczaniu na grzbiet konia. Oba te ćwiczenia prowokują jeźdźców do trzymania się zaciśniętymi kolanami, jako sposobu na utrzymanie się w siodle. Uczą blokowania ruchomości stawów kończyn jeźdźca. Najmniej ruchome i najbardziej zablokowane stają się stawy kolanowe. Oba te ćwiczenia prowokują wielu jeźdźców do podciągania się na wodzach przy anglezowaniu a tym samym, napinaniu ramion i mięśni pleców. A przede wszystkim oba te ćwiczenia kodują w „jeździeckich głowach” przekonanie, że równowaga jeźdźca na koniu zaczyna się od pośladków wygodnie usadzonych na końskim grzbiecie, a kończy na czubku ich głowy. Koduje przekonanie, że równowaga jeźdźca na końskim grzbiecie to umiejętność nie spadania z tego grzbietu podczas ruchu zwierzęcia. Dla wielu jeźdźców sposobem na utrzymanie takiej właśnie „równowagi” w siodle jest balansowanie torsem. Tragedią jest jednak to, że dla całkiem sporej rzeszy adeptów jeździectwa abstrakcją jest fakt, że siedząc na grzbiecie konia, jeździec nie powinien się trzymać czegokolwiek czymkolwiek. Taki wniosek nasunął mi się po przeczytaniu wielu komentarzy na YouTube. Komentarzy napisanych przez jeźdźców zapamiętale ćwiczących anglezowanie bez strzemion. Komentarzy, w których pytają: „to czym się trzymać, siedząc na koniu, jeżeli nie kolanami?”

To ostatnio zadane pytanie o anglezowanie bez strzemion i opisane wyżej moje przemyślenia podsunęły mi pomysł napisania tego postu. Postu o bezsensownych ćwiczeniach na końskim grzbiecie. Potem pomysł ewoluował i pomyślałam o ćwiczeniach, które właśnie kodują w jeźdźcach nieprawidłowe postrzeganie równowagi, gdy obciążają oni sobą końskie plecy. Ewoluował po zadaniu pytania na temat bezsensownych ćwiczeń w grupie „Nieformalny Związek Dżentelmeńsko – Hippiczny”.

Dla mnie takim ćwiczeniem jest robienie „młynka” w siodle. Zrobiłam takie ćwiczenie dwa razy podczas pierwszych lekcji jazdy konnej. Pamiętam sztywność mojego ciała przy tych nieporadnych próbach obracania się. Pamiętam kurczowe przytrzymywanie się siodła. Pamiętam myśl: do czego ma mi się przydać to ćwiczenie? Jest to jednak ćwiczenie powtarzane i dublowane w nieskończoność w procesie szkolenia młodych adeptów sztuki jeździeckiej. Ma ono swoich zwolenników, którzy widzą w nim wiele zalet.

Treść zadanego pytania we wspomnianej grupie była taka: „Cześć, chciałabym napisać post o bezsensownych ćwiczeniach na koniu. O ćwiczeniach, które moim zdaniem nie wnoszą niczego konstruktywnego do jazdy wierzchem i pracy z koniem. Pamiętam moje pierwsze jazdy na lonży i tak zwany młynek na końskim grzbiecie. Przekładanie nóg i przekręcenie się o 360° na siodle podczas dwóch pierwszych lonży, sprowokowało mnie tylko do napięć i usztywnienia ciała. Rozumiem sens wykonywania tego ćwiczenia podczas treningów woltyżerskich. Podejrzewam jednak, że ćwiczenie to doprowadza się do perfekcji żmudnymi powtórzeniami, przez dłuższy okres czasu. Adept sztuki woltyżerskiej powinien wykonać je z rozluźnionym ciałem, płynnie i z gracją. Nieporadne dwukrotne powtórzenie młynka raczej nie wniesie niczego dobrego do postawy jeźdźca. Ale może się mylę? Jakie, waszym zdaniem, bezsensowne ćwiczenia instruktorzy fundują swoim uczniom?”

W obronie „młynka” wypowiedziało się parę osób. Nie tego dotyczyło moje pytanie ale wypowiedzi tych osób nadały kierunek tworzenia tego posta. Nie będę cytować ich wypowiedzi. Nie chcę polemizować z ich punktem widzenia. Chcę napisać i pokazać, dlaczego pewne ćwiczenia wykonywane na grzbiecie konia są według mnie bezużyteczne, bezsensowne a wręcz szkodliwe. Podejrzewam, że w obronie anglezowania bez strzemion również stanęłoby wielu jeźdźców. Znaleźliby zalety tego ćwiczenia i korzyści jakie przynosi ono jeźdźcom. I tu jest jest chyba „klucz” do różnicy w postrzeganiu tych ćwiczeń przeze mnie i przez wielu innych jeźdźców. Dla mnie każde ćwiczenie powinno przynosić korzyści obu istotom w pracującej parze. Koń nie powinien być i nie jest przyrządem w typie podnóżka. Nie powinien być żywą i ruszającą się podpórką dla człowieka. Wierzchowiec powinien być partnerem w pracy i współpracy. I takiego stosunku do koni jeźdźcy powinni uczyć się od pierwszej lekcji. Powinni więc wykonywać ćwiczenia, które przynoszą obopólną korzyść. Powinni wykonywać ćwiczenia, które uczą współdziałania i dają szansę swobodnej i wydajnej pracy obu partnerom. A jeżeli jeździectwo, oparte na partnerstwie i równym wysiłku wkładanym we wspólne poruszanie się będzie zbyt mało atrakcyjne dla uczącego się adepta, to niech po prostu z niego zrezygnuje. Taka decyzja będzie bardzo korzystna dla koni.

Przechodzę teraz do meritum, czyli do nieprawidłowego spojrzenia na równowagę jeźdźca na koniu. Myślę, że każdy z was jeździ lub jeździł na rowerze. Utrzymujemy równowagę na tym pojeździe dzięki balansowaniu ciałem. Podejrzewam, że wielu z was wydaje się, że to balansowanie zaczyna się od poziomu naszych pośladków opartych na siodełku. Bo niby w czym miałyby pomóc nam nasze nogi lekko i niezobowiązująco oparte na pedałach? Nawet nie opieramy na nich naszego ciężaru. Opieramy je na siodełku. Częścią tego ciężaru obciążamy też kierownicę. Teoretycznie więc nogi potrzebne są nam tylko do napędzania pojazdu.


Zanim będę kontynuowała wywód muszę zaznaczyć, że nie dotyczy on jazdy wyczynowej, ekstremalnej, akrobatycznej albo artystycznej. Dotyczy zwykłej jazdy na rowerze.

Wielu z was próbowało zapewne jazdy na rowerze „bez trzymanki”, czyli bez trzymania kierownicy. Nie jest to jakaś bardzo trudna sztuka. Odciążamy kierownicę, mocniej obciążamy siodełko i uważniej balansujemy ciałem.



I tak, jak wyżej napisałam, mogłoby się wydawać, że nogi do tego balansowania i utrzymania równowagi nie są potrzebne. Ale każdy, kto chciałby zdjąć je z pedałów szybko przekona się, że to nieprawda. Bez trzymania kierownicy nie utrzymacie siebie i roweru w równowadze z luźno zwisającymi nogami.

Jadąc na rowerze „bez trzymanki”, nie moglibyście również pozwolić sobie na siedzenie na siodełku z pokrzywionym torsem. Pośladki musiałyby być równo posadzone – nie wchodziłoby w rachubę opieranie na siedzisku jednego pośladka, przy drugim z niego zwisającym. Kręgosłup musiałby być w pionie, ramiona rozluźnione i w poziomie. Razem z biodrami musiałyby być ustawione dokładnie w kierunku, w którym chcielibyście prowadzić rower.

Jeszcze lepszym przykładem na nieodzowne uczestniczenie nóg w balansowaniu ciałem i budowaniu równowagi ciała jest jazda na rowerze jednokołowym. Pozycja człowieka na tym pojeździe musi być pozycją bliższą pozycji stojącej niż siedzącej.


Typowy rower wymusza siedzenie bardziej fotelowe. Wymusza ułożenie nóg jak przy siedzeniu na krześle. Na takim jednokołowym pojeździe pewnie niewielu z was próbowało swoich sił. Macie chyba jednak na tyle wyobraźni, żeby zauważyć, iż niemożliwym byłoby podróżowanie na tym jednym kole (np. toczącym się z górki) przy luźno zwisających nogach. Nogach nie opartych na pedałach.

Już „słyszę głosy” wielu z was, że koń to co innego. Koń ma cztery nogi, więc to on utrzymuje i podtrzymuje jeźdźca. Już „słyszę”, że człowiek na końskim grzbiecie nie musi utrzymywać swojego „pojazdu” w równowadze. I tu się mylicie. Bardzo błędne jest myślenie, że brak równowagi jeźdźca od stóp do czubka głowy nie ma wpływu na równowagę konia. Błędne jest myślenie, że wierzchowiec bez problemu utrzyma i podtrzyma człowieka z pokrzywionym torsem, człowieka pochylonego i przygarbionego albo zbyt mocno odchylonego. Błędne jest myślenie, że koń utrzyma i podtrzyma bez skutków ubocznych człowieka z ciałem przekręconym na siodle i przykurczonym. Chcecie wiedzieć dlaczego? Czytajcie dalej.

Weźmy teraz jako przykład dużą piłkę do ćwiczeń. I znowu podejrzewam, że wielu z was miało okazję dosiąść taką piłkę (a jeżeli nie, to uruchomcie ponownie wyobraźnię). „Sadzam” więc człowieka na piłkę.


W pozycji, w której opiera on ciężar swojego ciała w trzech punktach, postać bez problemu utrzymuje w równowadze swoje ciało na niestabilnym „siedzisku”.

A teraz odrywam jego nogi od ziemi.



Żadne balansowanie ciałem od pośladków w górę nie utrzyma piłki tak, by nie uciekła wam spod tych pośladków. Tak, tak, wiem, koń ma cztery nogi. Dajmy więc tej piłce podporę w postaci „nóg”. Z dwóch stron piłkę będą podtrzymywać „ludzie”. Na potrzeby rysunku zmniejszę te postacie, by mogły bez zbytniego pochylania się wykonywać swoje zadanie. Najpierw niech te postacie trzymają samą piłkę.


Jest to dla nich niewielki wysiłek. Ich ciała mogą pozostać rozluźnione, bez napięć, które mogłoby wymuszać utrzymywanie jakiegoś ciężaru.

Dodajmy jednak ten ciężar. Najpierw człowiek siedzący w równowadze całego ciała.



Sytuacja postaci trzymających piłkę niewiele się zmieniła. Nawet, gdyby człowiek na piłce robił jakieś ćwiczenia rozciągająco - rozluźniające tułów, postacie trzymające nie odczułyby zbytnio obciążenia ciężarem piłki. Teraz podciągnę do góry nogi człowieka na piłce.


Teraz postacie trzymające piłkę mają sporo pracy. Muszą utrzymać ciężar niestabilnego człowieka na piłce. A niech zacznie on niezdarnie obracać się wokół własnej osi. Niech zacznie spadać na jedną ze stron i wykrzywiać na różne sposoby swoje ciało. Bez siłowych napięć i bez blokowania ruchomości swoich stawów, trzymające piłkę postacie nie utrzymają w równowadze piłki i jej pasażera. Zwróćcie też uwagę, że kręcący się na piłce ciężar, wymusza utrzymanie piłki nie tylko na linii przód - tył. Mimo, że trzymające piłkę postacie znajdują się naprzeciwko siebie, to musiałyby utrzymać piłkę uciekającą na boki. Uciekającą spod jej pasażera. Czyli ich prawa albo lewa strona zostałaby mocniej obciążona. W zależności od poczynań pasażera piłki, jedna z postaci ją utrzymujących może być też bardziej obciążona ciężarem niż druga.

Teraz pozostaje mi poprosić was byście wyobrazili sobie, że piłka to grzbiet i brzuch konia, a postacie trzymające piłkę to końskie kończyny. Bez siłowych napięć mięśni i bez blokowania ruchomości stawów swoich kończyn, koń nie utrzyma swojego torsu obciążonego niestabilnym pasażerem. Z niestabilnym pasażerem na grzbiecie wierzchowiec nie będzie równo rozkładał swojego ciężaru na swoje kończyny – a taki stan jest brakiem równowagi. W tym miejscu namawiam was jeszcze raz do przeczytania postu pod tytułem: „Jak to jest z tym zapieraniem się w strzemionach”. (https://pogotowiejezdzieckie.blogspot.com/2019/09/jak-to-jest-z-tym-zapieraniem-sie-w.html). Dowiecie się z jego lektury, że wierzchowiec nie ma kostnego połączenia między kłodą a kończynami przednimi.

Ćwiczenia, które wskazałam w tym poście, są ćwiczeniami przykładowymi podczas których jeźdźcy kodują sobie, że równowaga jeźdźca siedzącego na koniu zaczyna się od ich pośladków. W jeźdźcach rodzi się przekonanie, że stabilne oparcie nóg dla utrzymania równowagi całego ciała nie jest konieczne w przypadku podróżowania na końskim grzbiecie. Przy takich ćwiczenia jeźdźcy budują empatyczne przekonanie, że bylejakość ich dosiadu nie ma wpływu na komfort pracy ciała konia. Budują przekonanie, że wielkość konia i jego siła dają im przyzwolenie na bycie biernymi balastami na końskich plecach. Ćwiczenia te budują w jeźdźcach przekonanie, że koń wszystko wytrzyma, że ich siłowe ściskanie, zaciskanie, ciągnięcie nie sprawia zwierzęciu bólu i nie przyczynia się do dyskomfortu fizycznego i psychicznego oraz do powolnego pogarszania się jego stanu zdrowia.

Według mnie, wszelkie ćwiczenia wykonywane przez jeźdźca na grzbiecie konia, powinny przygotowywać do poprawy zjednoczenia we wspólnej pracy. Nie można brać pod uwagę dobrostanu tylko jednej z pracujących istot. I właśnie dlatego wiele z tradycyjnych, szkoleniowych, jeździeckich ćwiczeń uważam za bezsensowne.

Ktoś mi ostatnio w komentarzach zarzucił zbyt nachalne promowanie swojej wyidealizowanej wizji jeździectwa. Dziwi i martwi mnie fakt, że promowanie podejścia do konia jako partnera może być uważane za wyidealizowaną wizję? Wyobraźcie sobie tańczącą parę ludzi i jednego z partnerów ćwiczącego postawę, równowagę i rozluźnienie kosztem drugiego z parterów. Kosztem partnera, z którego zrobiono podporę i „trzymacza”. A potem wymaga się od niego siły, gracji, sprężystości i lekkości we wspólnym tańcu. Taka para nie współgrałaby w tańcu. Nie współpracowałaby ze sobą. I znowu „słyszę” głosy – ale koń to nie człowiek. Owszem, nie człowiek. Ale koń, to tak jak człowiek, żywa i czującą istota. Zbudowana z tej samej materii i według tych samych zasad funkcjonowania ciała. Dlaczego więc nie jest traktowana jak partner w pełnym tego słowa znaczeniu?

Teraz dodam parę dygresji. Po pierwsze, uwielbiam serię filmów GF Darwin pod tytułem: „Byli sobie Ludzie”. W jednym z odcinków pada istotne dla mnie pytanie. Cytuję: „Mówimy o prawach ludzi i o prawach zwierząt. Zupełnie tak jakby człowiek w jakiś sposób nie był zwierzęciem.......Skoro ludzie i zwierzęta są dziećmi tej samej planety, jedzą te same owoce, piją tą samą wodę, to czy nie powinniśmy wobec tego mówić o prawach istot? Wielka inteligencja, to również wielka odpowiedzialność”. https://www.youtube.com/watch?v=-3bDLHVTWEI To tak a propos mojej wyidealizowanej wizji podejścia do zwierząt.

Po drugie, chciałam podziękować Marzenie, mojej czytelniczce, za to, że zawsze ze zrozumieniem czyta moje teksty. Marzena jako jedyna odpowiedziała na moje pytanie, zacytowane na początku tekstu. To pytanie wstawiłam również na stronie: „Jeździectwo nie takie łatwe jak się wydaje”. I tam, w komentarzach wymieniłyśmy swoje spostrzeżenia.

Oto odpowiedź Marzeny na moje pytanie: „Już nie pamiętam jak stawiałam pierwsze jeździeckie kroki w Polsce i jakie ćwiczenia wykonywałam. Tutaj, w Hiszpanii wkurza mnie stanie z koniem przy barze i picie piwa. Szczytem szpanu jest wypicie całej puszki tak, aby koń się nie poruszył i ani jedna kropla się nie wylała. Dla mnie to brak szacunku dla konia. To ćwiczenie ma uczyć dyscypliny biedne zwierzę. Bo takie picie piwa i ględzenie z kumplami może trwać z dwie godziny lub więcej”.

No cóż …...dla mnie masakra. Szczyt ludzkiej głupoty i braku empatii.

Olga Drzymała

Przeczytaj proszę post pt: "Bez tytułu"




Obejrzyjcie też film o aktywnym dosiadzie.

sobota, 26 stycznia 2019

RÓWNOWAGA BOCZNA KONIA

Rys. Jarosław Figan


Podejrzewam, że wielu z was widziało wiele mówiący rysunek, który świetnie ilustruje równowagę boczną konia albo jej brak.

Gdy zaczynałam przygodę jeździecką w tradycyjnej szkółce jeździeckiej, to pamiętam informacje przekazywane przez instruktorów i bardziej doświadczonych jeźdźców, że podczas ruchu na łukach koń obciąża mocniej wewnętrzne nogi. Kolejną informacją było stwierdzenie, że tak ma być, że tak jest właśnie dobrze i prawidłowo. Taka „wiedza” na temat chodzenia wierzchowca pod siodłem jest bezmyślnie powtarzanym od wielu lat stereotypem w jeździeckim świecie. W związku z tym większość jeźdźców siedząc na grzbiecie konia, podczas pokonywania przez niego łuku, specjalnie przechyla się w bok do wewnątrz zakrętu i obciąża wewnętrzne strzemię. Obciążają je, żeby „pomóc” zwierzęciu pokonać trasę poprzez zaburzenie jego równowagi?! Żeby „pomóc” mu pokonać łuk poprzez wymuszenie obciążenia wewnętrznych kończyn?! Jeźdźcy próbują namówić wierzchowca do pokonania łuku tak, jak robi się to na motorze – z przechyłem do wewnątrz.

Nie mogę zrozumieć, jak można myśleć, że przechylonej żywej istocie dobrze się pracuje. Że odchylonemu od pionu koniowi dobrze się pracuje. Spróbujcie przechylić się w bok tak, żeby czuć swój ciężar mocniej oparty na jednej z nóg i zacznijcie uprawiać biegi, jazdę na nartach, rolkach itd. Najlepiej jeszcze zróbcie to z obciążeniem na plecach, które wraz z waszym torsem opada na jedną ze stron. Myślicie, że koń „ma inaczej?” Że inaczej czuje takie przechylenie, bo ma cztery nogi? Nic bardziej mylnego – spróbujcie biec na czworakach obciążając jedną ze swoich stron. Popróbujcie takie chodzenie z workiem na plecach, który opada ciężarem na obciążoną stronę.

Z obciążeniem na grzbiecie wierzchowiec musi pracować w ten sposób, żeby jego ciężar był równo rozłożony na obie strony ciała i na wszystkie cztery nogi. Jeżeli dzieje się inaczej, to z brakiem równowagi koń radzi sobie napinając mięśnie, usztywniając stawy, wykrzywiając ciało i szukając oparcia np. na rękach jeźdźca. To wszystko pozwala mu utrzymać was na grzbiecie, pozwala jemu samemu utrzymać się na nogach - ale prowadzi do kontuzji i stanów zapalnych w ciele. Takie wierzchowce z czasem zaczynają notorycznie kuleć, często mają nieustannie opuchnięte kończyny, rzucają głową itp.

Obciążanie wewnętrznego strzemienia przez jeźdźca powoduje, że koń szuka też sposobu na skontrowanie takiego przeciążania. Szuka również po to, żeby ratować się przed upadkiem. Niestety, tym sposobem nie jest próba równego rozłożenia swojego ciężaru na lewą i prawą stronę oraz na przód i tył swojego ciała. Reakcje wierzchowców i sposoby ratowania siebie i was jeźdźców przed upadkiem są różne. Wiele koni „ucieka” na zewnątrz łuku - konie wynoszą zewnętrzną łopatką poza tor wyznaczonego marszu. Inne napinają cały wewnętrzny swój bok, wyginając go przy tym żebrami do wewnątrz. Wierzchowiec szuka w ten sposób oparcia na waszej wewnętrznej łydce i ręce. Jeszcze inne pomagają sobie szyją i zginają ją na zewnątrz, pozostawiając wewnątrz łuku łopatkę napierającą na wodzę i waszą rękę.

Kilkukrotnie pisałam już o trzech płaszczyznach, które należy sobie wyobrazić i którymi w wyobraźni należy „przeciąć” konia, żeby zrozumieć kiedy koń pracuje w równowadze.

Wstawiam tu linki odsyłające do tych postów. 

Praca nad równowagą konia powinna prowadzić do ustawienia i ułożenia tych płaszczyzn w pionie i poziomie. Pracę z siodła nad równowagą konia jeździec musi zacząć od równomiernego rozłożenie swojego ciężaru na obu strzemionach. Jeżeli wierzchowiec ma swój ciężar rozłożyć równo na swoje prawe i lewe kończyny, to najpierw, i przede wszystkim, jeździec musi zacząć równo obciążać lewą i prawą stronę końskich pleców. Jeździec musi czuć, że ten sam ciężar swojego ciała opiera na lewym i prawym strzemieniu. Na łukach, zakrętach czy odcinakach prostych - w każdej sytuacji i przy każdym ćwiczeniu jeździec nie może przechylać się na prawą czy lewą stronę. Nie może przesuwać bioder i nie może obniżać żadnego z ramion. Nie może tego robić nawet wówczas, gdy jego podopieczny, pod nim idący, przechyla się na którąś ze stron. Postawa jeźdźca musi być „wzorem” i „odnośnikiem” dla ciała konia, które będzie szukało równowagi.



Świadome kontrolowanie i rozkładanie swojego ciężaru na obie strony końskiego ciała możliwe jest tylko wówczas, gdy jeździec wyraźnie staje w strzemionach. To trochę tak, jakby człowiek stanął na dużej szalkowej wadze i chciał ją utrzymać w równowadze. Takie opieranie ciężaru w strzemionach jest możliwe mimo podparcia pod pośladkami.
Rys. Jarosław Figan

Jeździec pozostający w równowadze nawet wówczas, gdy tej równowagi nie zachowuje koń, zaczyna w wyraźny sposób odczuwać krzywizny i przechylenia ciała podopiecznego. Żeby jednak człowiek zaczął namawiać wierzchowca do pracy nad uzyskaniem bocznej równowagi, musi zdać sobie sprawę z tego, jak to jest możliwe, że zwierzę mające po dwie nogi z każdej ze stron, może stracić równowagę. Rysunek na początku postu znakomicie to obrazuje – koń obniża łopatkę i biodro, bo przesuwa kopyta pod kłodę. Ustawia przez to swoje kończyny z danego boku pod kątem do powierzchni. Wierzchowiec nie chodzi i nie biega wówczas na pionowo ustawionych nogach. Na łukach, w pionowym ustawianiu, pracują zewnętrzne kończyny zwierzęcia, a wewnętrzne swoją górną częścią „opadają” w stronę podłoża.



Gdy pochyla się w bok również jeździec, to wygląda to jeszcze gorzej.



Pomagając zwierzęciu odzyskać równowagę, jeździec powinien te wewnętrzne jego kończyny „podnieść” i ustawić w pionie. Praca nad tym podnoszeniem nie jest prosta, bo osobno trzeba na ten temat „rozmawiać” z przednią kończyną, osobno z zadnią i niejednokrotnie trzeba jeszcze osobno „poprosić” o podniesienie wewnętrzną stronę końskiego brzucha. Ten bezwiednie opadający bok brzucha jest konsekwencją ustawienia pod kątem pracujących kończyn. Jednak ich pionowe postawienie może być utrudnione, jeżeli jeździec nie uświadomi podopiecznemu konieczności podniesienia brzucha.

Żeby natomiast uzmysłowić sobie, jak „namawiać” końską kłodę do powrót do pionu i poziomu, najlepiej posłużyć się wyobraźnią. Wyobraźcie sobie, że niosący was podopieczny wewnętrznymi kończynami maszeruje w niewielkim zagłębieniu – w płytkim „rowie”.



Waszym zadaniem jako „kierowców” jest wytłumaczenie podopiecznemu, że powinien wyciągnąć swoje kończyny z rowu i lekko odsunąć się od brzegu zagłębienia.


Sygnały dawane łydką muszą sugerować zagarnianie i podnoszenie boku ciała od spodu – zagarnianie podobne do tego, jakie wykonuje łycha koparki podbierająca piasek. Oczywiście łydka jeźdźca nie powinna robić takiego zamachu jak to dzieje się w przypadku koparki.

W procesie namawiania konia do podniesienia boku ciała powinno uczestniczyć nasze (jeźdźców) ciało. Jeździec musi sugerować sposobem siedzenia w siodle, że absolutnie nie podda się tendencji i nie obniży swojego boku wraz z końskim ciałem – nie wpadnie swoją nogą i bokiem w „rów”. Nie powinno być to jednak sztywnym i nienaturalnym podciąganiem boku naszego ciała w górę. Dlatego najlepiej znowu posłużyć się wyobraźnią i w niej wyciągać z rowu swoją nogę i bok naszego ciała.

Niezbędna jest też delikatna i świadoma praca wodzami – z tej strony konia którą „podnosimy”, jeździec powinien namawiać do rozluźnienia mięśni przodu końskiego ciała. Z przeciwległego boku jeździec powinien pracować pomocami nad prostym ustawieniem końskiego ciała. Powinien również dawać zwierzęciu do zrozumienia, że nie wolno mu przesunąć się w bok, dopóki nie podniesie nóg kroczących „w rowie”.




Posty do moich blogów piszę przy wsparciu patronów. Trochę więcej piszę o tym tutaj. Gdyby ktoś miał ochotę dołączyć do grona patronów i mnie wesprzeć to zapraszam i dziękuję. Olga




Ponieważ moja blogowa „twórczość” stała się dość obszerna – napisałam około 300 postów na czterech blogach - to stwierdziłam, że moi czytelnicy mają pewnie problem ze znalezieniem postów powiązanych ze sobą tematycznie. Postanowiłam więc pogrupować posty dotyczące zagadnień związanych z pracą z wierzchowcami i zapisać w formie dokumentu pdf. Będę je udostępniać moim patronom i osobom, które chciałyby wesprzeć moją pracę w jakiejś innej formie. Pierwszy dokument dotyczy prowadzenia konia i problemów z tym związanych. Ponieważ jest to „pilot” całej serii, to udostępniam go publicznie na Patronite. Jestem ciekawa czy mój pomysł ma sens i rację bytu. Będę wdzięczna za komentarze i opinie. Zapraszam do lektury.


sobota, 4 sierpnia 2018

RÓWNOWAGA KONIA – PRZÓD/TYŁ



Znalazłam w internecie pytanie: „Jak rozluźnić lewą stronę konia? Jest bardzo spięty, nie chce zbytnio na nią skręcać i tuli się do prawej strony”. Wbrew pozorom, problemy ze skręcaniem konia w którąś ze stron są dość częste. Sporo pytań o przyczynę takiego stanu rzeczy znajdziecie w grupach i na forach dyskusyjnych. Jeźdźcy zazwyczaj szukają prostych przyczyn takiego stanu rzeczy i szukają prostych rozwiązań na ich poprawę:

-„Możliwe jest to, że ma przeciążoną przez wsiadanie”


-„Czyli wsiadać od prawej?”

-„No jak wsiadasz z ziemi to powinno się wsiadać też czasem z prawej, żeby nie obciążać lewej strony, może koń jest obciążony za bardzo na lewej stronie i go coś boli, w tym wypadku polecam dokładne obejrzenie konia przez fizjoterapeutę”.

-„Dobry fizjo to jest pierwsze i być może najbardziej trafne podejście do tej sprawy. Mogą to być spięcia mięśni których koń sam sobie nie rozluźni i potrzebna jest fachowa ręka”.

W przypadku, gdy koń jest bardzo spięty i obolały, każda fachowa porada i działanie fizjoterapeuty będzie bezcenna. Jednak podstawowym pytaniem nurtującym jeźdźca powinno być: - dlaczego mój koń jest tak spięty i sztywny, że aż nie jest w stanie skręcić w jedną ze stron? Jeżeli jeździec nie umie odpowiedzieć sobie na to pytanie, to warto posłuchać takiej porady: „Najpierw przebadaj konia, a później musisz mieć dobrego trenera, który was z tego wyprowadzi. Ja myślę, że to jest jedynie kwestia treningu”.

Jeżeli już wykluczycie wszelkie zdrowotne przyczyny oporu zwierzęcia przed wykonaniem ćwiczenia, to możecie założyć, że przyczyną są napięcia mięśni i sztywność ciała spowodowane błędami w pracy wierzchowca i z wierzchowcem. A najczęstszym błędem jest praca na koniu, którego równowaga ciała jest mocno zaburzona. Przy braku równowagi wierzchowiec zawsze będzie spinał mięśnie, blokował ruch stawów i usztywniał ciało.

Brak równowagi konia może być przyczyną wielu jego zachowań. Zachowań, które człowiek określiłby mianem nieprawidłowych. Na przykład sytuacja z takiego pytania: „Jadę sobie np. galopem po ścianie i wszystko jest okey. Trzymam konia na wodzach, ale nie za mocno i pilnuję, aby nie skręcał, ani nie zwalniał. Wszystko jest dobrze, ale tylko przez chwilę ponieważ później koń, zaczyna mi cały czas wjeżdżać do środka, pomimo tego, że ja cały czas próbuje go trzymać na ścianie. Wyrywa mi się do środka i nie mam pojęcia co zrobić”. Przy braku równowagi i przeciążeniu przodu ciała, konie pędzą albo się wloką. Nie dają się zatrzymać albo trzeba je pchać. Przy braku równowagi wierzchowce nie są w stanie wyregulować rytmu i tempa pod „dyktando” jeźdźca i opiekuna. Przy braku równowagi zwierzęta wiszą na wodzach albo chowają się za wędzidło (przeganaszowanie), ścinają łuki albo wypadają na zewnątrz zakrętu.

Trzy lata temu napisałam post na temat równowagi konia. Zapraszam do przeczytania. Do zrozumienia kwestii równowagi potrzebne jest wyobrażenie trzech płaszczyzn, które „przecinają” ciało konia. Pierwsza to pionowa płaszczyzna dzieląca konia na przód i tył, druga również pionowa, to płaszczyzna dzieląca konia wzdłuż kręgosłupa, na część prawą i lewą. Trzecia płaszczyzna jest pozioma i dzieli konia na dół i górę – „podwozie” i „nadwozie”. 


W wymienionym poście piszę właśnie o tych płaszczyznach. Jednak bez wypionowania powierzchni dzielącej konia na przód i tył, nie będziemy w stanie namówić podopiecznego do skorygowania równowagi bocznej.

Niestety, z moich obserwacji wynika, iż większość koni pracuje w takim układzie ciała, że owa powierzchnia (nazwijmy ją powierzchnia przód/tył) pochyla się w przód. Jest prosta ale nie jest ustawiona w pionie. Przy pracy nad poprawianiem równowagi, nad namówieniem konia do odciążenia przodu ciała, jeźdźcy popełniają wiele błędów. Po pierwsze - podtrzymują przeciążony przód konia. Trzymanie i utrzymywanie w rękach tego ciężaru utwierdza zwierzę w przekonaniu, że może i powinno się opierać ciężarem na wędzidle. Człowiek powinien czuć w rękach ciężar niewiele większy od ciężaru wodzy i wędzidła. Każdy większy ciężar w dłoniach powinien być odczytany jako sygnał mówiący o konieczności skorygowania równowagi podopiecznego. Jednak ten brak ciężaru na wodzach sygnalizuje o pionowym ustawieniu „płaszczyzny przód/tył” tylko wówczas, gdy koń nie jest schowany za wędzidło. Wierzchowiec przeganaszowany nie obciąża rąk jeźdźca, bo nie ma na to technicznych możliwości. Jednak przeciążony przód pozostaje takim jaki był. Różnica jest taka, że ciężar „pochylonej płaszczyzny przód/tył”niosą wówczas napięte do granic możliwości mięśnie przodu ciała i zablokowane stawy zwierzęcia. Błędem jest również całkowite oddawanie i praca na luźnych i zwisających wodzach. Tak, jak w przypadku przeganaszowania, ciężar „pochylonej płaszczyzny przód/tył” przejmują wówczas mięśnie i stawy przodu ciała konia.

Wydawałoby się, że skoro „płaszczyzna przód/tył” pochyla się w przód, to najlepszym rozwiązaniem byłoby przyciągnięcie jej wodzami do siebie. Jednak wodze i ręce człowiek powinien oddawać do przodu – do dyspozycji podopiecznemu (zachowując kontakt z jego pyskiem). Żeby wypionować ową powierzchnię, nie należy przeciągać górnej jej krawędzi w tył, tylko ją przytrzymać i podjechać w przód dolną krawędzią. A ta dolna krawędź znajduje się przy samej ziemi. Górną krawędź wyobraźcie sobie na wysokości waszych ramion. Jednak nie same ramiona powinny być zaangażowane w przytrzymywanie owej powierzchni. Bierze w tym udział całe nasze ciało - począwszy od prawidłowo ułożonych nóg w strzemionach, których to ułożenie pozwoli zaprzeć się na „podłożu”. Punktem oparcia, czy raczej bardziej zaparcia dla pracy plecami, nie powinno być siodło. Człowiek siedzi w siodle wyraźnie i głęboko ale ciężar ciała musi zostawić na strzemionach. Wiem, że to dość spora sztuka stanąć w strzemionach, gdy czuje się siedzisko pod pośladkami. Trzeba jednak nauczyć się nie siedzieć na nim mimo, że dotyka naszego krocza i ud. Niestety, jest to niezbędna umiejętność do pracy nad namawianiem konia do zrównoważenia ciała. Kiedy już jeździec zaprze się na strzemionach, to w przytrzymaniu górnej krawędzi płaszczyzny biorą udział całe plecy – od odcinka krzyżowego do ramion. (Zob. Wodze z wyobraźni)

Z dolną krawędzią „płaszczyzny przód/tył” rozmawiają łydki jeźdźca. Musi być to praca bardzo intensywna. Żeby zrozumieć jak intensywnie mają pracować wasze łydki, sprowokujcie podopiecznego do takiego momentu w tempie danego chodu, że będziecie mieli wrażenie, że jeszcze jeden krok i wierzchowiec przejdzie do niższego chodu. Sprowokujcie to dosiadem (trzymanie powierzchni przód/tył) i powtarzanymi ale krótkimi przyciągnięciami wodzy. Kiedy poczujecie, że ruch konia jest na granicy przejścia, to nie odpuszczajcie sygnałów zwalniających (w żadnym momencie nie wolno ich odpuścić), tylko wyegzekwujcie utrzymanie danego ruchu pukając swoimi łydkami w boki waszego podopiecznego.

Pozostaje do omówienia praca jeźdźca biodrami. Jeżeli górną krawędź „płaszczyzny przód/tył” mamy na wysokości swoich ramion a dolną przy samej ziemi, to nasze biodra podczas siedzenia w siodle znajdują się mniej więcej w połowie jej długości. Wyobraźcie sobie teraz, że ową powierzchnią chcecie odzwierciedlić ruch konia. Powinna ona wówczas huśtać się jak wahadło. Ramiona wraz z górną krawędzią płaszczyzny są punktem zawieszenia wahadła. Dolna krawędź płaszczyzny to ruch konia od zadu. To tam powinien być najobszerniejszy ruch. Zaś biodra jeźdźca powinny pracować – podążać za ruchem środkowej części wahadła. Wcale więc ruch bioder jeźdźca nie powinien być bardzo obszerny. Zbyt obszerny ruch bioder może świadczyć o tym, że „powierzchnia przód/tył” wcale się nie huśta jak wahadło, tylko jeździec pcha biodrami oporną i pochyloną powierzchnię. Lub też bezwolnie podąża za powierzchnią pochyloną i zbyt rozpędzoną, taką ratującą się przed upadkiem. Do tego wszystkiego biodra jeźdźca są pomocą, która owszem podąża za ruchem środkowej części wahadła, ale najpierw powinna określić, jak mocno owe wahadło może się rozhuśtać. Inaczej mówiąc, wyznaczamy granice huśtania mówiąc: „będę „przesuwać” biodra do tego momentu i ani kawałek dalej”. W ten sposób jeździec informuje swojego wierzchowca o tym, jak długie kroki powinien stawiać podczas marszu i w jakim rytmie. Odrobinę inaczej ma się sprawa podczas kłusa anglezowanego – w tym przypadku tempo w jakim podnosimy się z siodła i w nie przysiadamy, określa zakres w jakim ma się huśtać wahadło - czyli określa tempo i rytm kroków konia.


Cytaty - pisownia oryginalna.

Posty do moich blogów piszę przy wsparciu patronów. Trochę więcej piszę o tym tutaj. Gdyby ktoś miał ochotę dołączyć do grona patronów i mnie wesprzeć to zapraszam i dziękuję.




piątek, 5 lutego 2016

JAK ROZMAWIAĆ Z PRZODEM KONIA NA TEMAT RÓWNOWAGI CIAŁA


Mimo, że sukces „dogadania” się z przodem konia zależy głównie od zaangażowana do pracy jego zadniej części, nie należy umniejszać wagi pracy, jaką należy włożyć w „rozmowę” z ową przednią częścią. Bardzo ważna jest jakość tej „rozmowy”, wartość przekazywanych informacji i jakość ich przekazywania. Często zakres informacji jakie jeździec wysyła poprzez wodze jest bardzo ubogi. Według mnie staje się jeszcze uboższy, gdy człowiek, napotykając na „konwersacyjne” problemy, szuka rozwiązań, które pozwolą mu w ogóle przestać „mówić” do wierzchowca. Po co się wysilać intelektualnie i szukać sposobów porozumienia, gdy można założyć jakiś „genialny” patent na pysk konia albo z tego pyska wszystko pozdejmować. Przy pierwszym sposobie, cokolwiek jeździec poczuje na swoich rękach, „załatwi” to jeszcze silniej przytrzymując wodze i zadając zwierzęciu ból. Przy drugim, nie czuje co się dzieje z końską głową, szyją, równowagą, układem ciała, więc cały trud rozmowy ma „z głowy”. Kiełzno powinno pozwolić na przekaz informacji. Powinno być jak zasięg telefoniczny, poprzez który wierzchowiec przekazuje opiekunowi informacje o swoich problemach. Bez zasięgu człowiek nie słyszy „rozmówcy”, a skoro nie słyszy, nie musi rozwiązywać tych problemów i tłumaczyć podopiecznemu jak ma się zachować, by zniwelować powstałe trudności.

Wbrew pozorom, trudnością w pracy z koniem nie jest jego wiszenie na wodzach. Jest to konsekwencją problemów jakie napotyka zwierzę niosąc człowieka na grzbiecie. W tym poście nie będę pisać jakie to są trudności, tylko jak pracować wodzami, ciałem i łydkami przy ich rozwiązywaniu. Przede wszystkim jeździec musi zdać sobie sprawę z tego, że jego ręce nie mogą „być nastawione” na podtrzymywanie „tego” co próbuje zawisnąć i z tego, że ręce nie powinny rozmawiać z pyskiem zwierzęcia, bo to nie on „się wiesza”. Wiesza się przeciążony przód ciała, wiesza się szyja zwierzęcia ze zbyt słabymi mięśniami i źle ustawione jego łopatki ( w dużym uproszczeniu). Każda podpórka prowokuje do oparcia się o nią, a skoro zakładamy, że należy zachować „zasięg”(poprzez kiełzno) pozwalający na rozmowę, jeździec musi poprosić zwierzę o nie podpieranie się. A co pozwoli zwierzęciu nie korzystać z podpórki z przodu ciała? Kiedy podniesie go nieco do góry i „stanie” mocniej i wyraźnie na tylnych nogach.

Wyobraźcie sobie, że „łapiecie” człowieka, który przewraca się w przód. Ratując go, żeby nie upadł, macie dwa wyjścia: podeprzeć go i trzymać, aż się nie „pozbiera” albo pomóc mu stanąć na nogi. W przypadku konia pierwsze rozwiązanie nie powinno wchodzić w grę, bo wierzchowiec sam z siebie nie poprawi swojej równowagi. Przy drugim rozwiązaniu najlepszym sposobem na pomoc upadającemu towarzyszowi, będzie „podrzucenie” opadającej góry ciała. Mimo, że koń opiera się na czterech nogach, takie porównanie do człowieka tracącego równowagę bardzo pomaga w pracy z wierzchowcem. Gdy jeździec czuje na swoich rękach „spadające” ciało podopiecznego, powinien wykonać właśnie ruch „podrzucający” to ciało, ruch „sugerujący”: „stań na tylnych nogach”. W takiej sytuacji idealnym rozwiązaniem byłoby podczepienie wodzy do klatki piersiowej wierzchowca, bo tam właśnie powinien „trafić” nasz sygnał. Jednak mimo tego, że kiełzno obejmuje głowę i pysk konia, zwierzę „odczyta” je prawidłowo, gdy człowiek „wysyłający” polecenie, będzie wiedział do czego dąży, co dokładnie chce „powiedzieć” podopiecznemu, o co chce „poprosić” i z którym miejscem na ciele konia w danej chwili „rozmawia”. Jednak to nie wszystko. U wierzchowca z „wiszącym” i „spadającym” przodem ciała, to przednie nogi są kończynami napędzającymi ruch. Obojętnie, czy to w stępie, w kłusie czy w galopie, przednie nogi „ciągną” całe ciało zwierzęcia. To ciągnięcie ciała przednimi nogami potęguje w koniu chęć znalezienia podparcia dla przodu ciała. Podrzucający sygnał, o którym pisałam, utrudni zwierzęciu używanie przednich nóg jako siły napędowej. A ponieważ utrudni, to koń odczyta nasz sygnał jako informację: „przestań ciągnąć przednimi nogami”. W takiej sytuacji każde zwierzę „zapyta”: „jeżeli nie mam ciągnąć przednimi nogami, to co dalej? Mam iść? Zwolnić? Czy może się zatrzymać?”. Odpowiedź jeźdźca może być tylko jedna: „zostań w danym chodzie i zacznij odpychać się tylnymi nogami, tam powinna być twoja siła napędowa”. Bez takiej odpowiedzi jeźdźca, dawanej łydkami, człowiek „nie postawi” zwierzęcia „na tylne nogi”. Owszem, jego przód „podniesie się” na chwilę ale potem znów zacznie się „przewracać” i „podpierać”. Jednak oprócz tej odpowiedzi, człowiek siedzący na końskim grzbiecie powinien przesłać do tyłu „pojazdu” dużo więcej informacji. Informacji, które pomogą koniowi „utrzymać” przód ciała „w górze”. Muszą to być prośby o utrzymanie konkretnego tempa chodu, rytmu stawianych kroków i ich długości. Muszą to być również informacje: „nie każ się pchać - idź sam”, „postaraj się zapamiętać tempo i rytm w jakim masz maszerować”, „rozluźnij stawy biodrowe”, „nie blokuj stawu lędźwiowo–krzyżowego”. Na pewno nie wymieniłam wszystkich „poleceń”, które należy przekazać podopiecznemu ale z każdym koniem taka rozmowa jest nieco inna, indywidualna. I znowu, jak w pierwszym poście, próbuję pokazać, że sukces rozmowy z przodem ciała konia zależy od jakości pracy tyłu. Jednak zwierzę nie zrozumiałoby naszych próśb wysyłanych zadniej części albo nie byłoby wstanie prawidłowo na nie odpowiedzieć, bez pracy wodzami, pomagającej podnieść się podopiecznemu.

A to nadal nie koniec. Nieskończenie ważna jest nasza postawa w siodle, a nade wszystko praca mięśniami brzucha. W tym miejscu namawiam do przeczytania postu pod tytułem: „Pochylanie się jeźdźca”. Najistotniejszy dla obecnego posta jest fragment, tu zacytuję: „Wyobraźcie sobie, że zamiast miednicy (w układzie kostnym) na kościach udowych postawiliście zwykłą miskę, ale wypełnioną po brzegi wodą. Podczas pracy na koniu układajcie to naczynie tak, by było w pozycji poziomej i nie wylewał się z niego płyn. Przy pochylającej pozycji naszego ciała „woda przelewa się” z przodu. Należy więc „podnieść” przedni brzeg miski, a opuścić tylni. „Podwijamy” pod siebie wówczas kość ogonową- „ruch” taki, jak u psa z „podkulonym” ogonem....Poziomując ją, podciągając w górę jej przedni brzeg- jeździec uruchamia do pracy mięśnie brzucha. To nimi człowiek podciąga „przedni brzeg miski z wodą”, a dzięki temu obniża tył. Najsilniej nawet działające mięśnie brzucha nigdy nie przegną „naszej miski” w drugą stronę. Nie ma możliwości, żeby jej przedni brzeg znalazł się zbyt wysoko, a tylni zbyt nisko. Nasze mięśnie brzucha mogą więc pracować bez ograniczeń....”. Pisałam kiedyś o tym, że koń zachowuje się jak nasze „lustrzane odbicie”. Ustawia swoje ciało sugerując się ustawieniem ciała jeźdźca. Pilnując więc, pracującymi wyraźnie mięśniami brzucha, by nasza góra ciała nie pochylała się do przodu, dajemy podopiecznemu sygnał, by również „nie przechylał się do przodu” (nie przeciążał przodu). Im bardziej czujemy, że koń wiesza się na wodzach, im większe mamy wrażenie, że jego klatka piersiowa „ciągnie” nas w dół, tym mocniej podciągamy mięśniami brzucha przedni brzeg „miski”. Trochę tak, jakbyśmy chcieli naszymi mięśniami brzucha podciągnąć w górę nie tylko naszą miednicę ale również tą część wierzchowca, którą mamy przed sobą.
CDN



sobota, 8 sierpnia 2015

RÓWNOWAGA WIERZCHOWCA





Moją „ulubioną” opinią na temat koni jest stwierdzenie: „koń ma cztery nogi, więc ma zawsze równowagę”. Na szczęście wielu jeźdźców wie, że to nie prawda. Wielu z nich wie, że trzeba pracować nad tym, by zwierzę chodziło w równowadze. „Zszokowałam” jednak jedną z moich uczennic mówiąc, że człowiekowi łatwiej utrzymać równowagę na dwóch nogach niż koniowi na czterech.

Tu powinna nastąpić długa pauza, byście mogli otrząsnąć się ze zdziwienia. Oczywiście zamierzam zaraz dokładnie wytłumaczyć, dlaczego tak twierdzę.

Zacznijmy od pytania: czym jest równowaga? Weźcie pod uwagę zwykłą wagę szalkową. Żeby jej wskaźnik wyznaczał równowagę to ciężar, którym chcielibyśmy ją obciążyć, należałoby podzielić na dwie części o idealnie równej wadze. Waga „ilustrująca” równowagę konia musiałaby mieć cztery szalki, a ciężar należałoby podzielić na cztery równe części i „położyć” na szalkach. Ponieważ zwierzę ma cztery nogi, wydaje się to oczywiste. Jednak, ta sama cztero-szalkowa waga mogłaby „obrazować” równowagę człowieka, mimo posiadania dwóch dolnych kończyn. Dlaczego tak? Ponieważ możemy zachwiać swoją równowagę we wszystkie strony. Gdy tracimy równowagę przechylając się do przodu, to efekt jest taki, jakby na dwóch „przednich szalkach” „znalazła się” większa część naszego ciężaru. Takiej wagi nie ma, ale liczę na to, że potraficie ja sobie wyobrazić. Oczywiście w naturze nic nie jest równe i idealne, ale dla potrzeb wyjaśnień w poście przyjmijmy, że tak jest.

Skoro uruchomiliście już wyobraźnię, to „stwórzcie” w niej teraz poziomą i dwie pionowe płaszczyzny, które dzieliłyby (każda z nich) ciało człowieka i wierzchowca na pół. W naszym przypadku w „pasie” „przecinałaby” nas pozioma, a zwierzę pionowa płaszczyzna. Pionowe płaszczyzny przecinałyby nas i konie również wzdłuż kręgosłupów. Płaszczyzna dzieląca ciało na „przód” i plecy u człowieka byłaby pionowa, a u wierzchowców pozioma. Przy równowadze, przy równomiernym obciążeniu „szalek wagi” owe płaszczyzny zachowują swój pion i poziom. Każde odchylenie od „normy” tych płaszczyzn będzie utratą równowagi, zarówno w przypadku człowieka, jak i zwierzęcia. Obie istoty natychmiast wyczuwają intuicyjnie utratę równowagi.

U człowieka scenariusz wydarzeń po utracie równowagi może być dwojaki: albo odzyska równowagę, albo się przewróci. Człowiek po utracie równowagi może „funkcjonować” tylko wówczas, gdy „podeprze” swoje ciało np. krzesłem, na którym usiądzie. Bez podparcia, natychmiast i intuicyjnie staramy się odzyskać utraconą równowagę. Bez niej nie jesteśmy w stanie stać, chodzić, pracować itp.

Jak wygląda sytuacja w przypadku wierzchowca? Odchylenie od normy „płaszczyzn” wyznaczających równowagę nie grozi natychmiastowym upadkiem, gdy nie uda się zwierzęciu odzyskać równowagi. Stan, w którym dwie „np. przednie, albo dwie np. lewe szalki” zostaną „przeciążone” może być utrzymany przez niego dłuższy czas. Koń nadal stoi na czterech nogach i nie przewraca się, ale czy oznacza to, że zwierzę ma równowagę? Możliwość „podparcia” na własnych kończynach przeciążonej strony ciała powoduje, że reakcja zwierzęcia na ową utratę równowagi nie musi być tak natychmiastowa, jak u człowieka. Brak groźby natychmiastowego upadku, czyni utrzymanie równowagi trudniejszym do wykonania. Wierzchowce niestety w takim „stanie” mogą jakiś czas stać, chodzić, biegać i pracować. W naturze koń prędzej czy później odzyskuje jednak równowagę. Zdany sam na siebie wykona ruch, który pozwoli mu tą równowagę odzyskać. Biegając w wyższym chodzie, zmieni go na niższy albo wręcz się zatrzyma. W galopie zmieni nogę. Stojąc, przesunie się nieznacznie w którąś ze stron itp. i itd. Jednak na grzbiecie konia „pojawił się” człowiek, który nie wyczuwając utraty równowagi przez konia, zmusza go do pracy w takim niewygodnym stanie. Podchodząc do „współpracy” z podopiecznym na zasadzie: „masz wykonać polecenie i już!”, jeździec nie pozwala zwierzęciu samodzielnie poprawić równowagi. Jeździec nie zauważając jej utraty u podopiecznego, nie wyda poleceń do wykonania pozwalających zwierzęciu, w danym ruchu, poprawić równowagę. Przy takich jeźdźcach, praca z brakiem równowagi staje się dla konia nawykiem. Wierzchowiec jest „przekonany”, że właśnie w takim układzie ciała powinien pracować. „Rezygnuje” z prób odzyskania równowagi, szuka za to sposobów, by przeciążoną część ciała podeprzeć np. na rękach jeźdźca. Gdy nie ma takiej możliwości, usztywnia i spina mięśnie oraz stawy, by na własnych nogach utrzymać „przewracające się” „płaszczyzny równowagi”.

Zróbcie eksperyment i spróbujcie utracić równowagę pochylając się do przodu. Przez krótki moment, zanim nie zaczniecie ratować się przed upadkiem, poczujecie jak napinają się wasze mięśnie i stawy. U konia jest tak samo i fakt, że „upadające ciało” podtrzymają np. przednie nogi nie oznacza, że takie napięcia ustępują. Praca w takim stanie jest dla konia „bolesnym koszmarem”.


piątek, 11 kwietnia 2014

KOŃ „LINOSKOCZEK”


Linoskoczkowie „przechadzają się” po linie zazwyczaj z długim drągiem, który pomaga im utrzymać równowagę. Jest balastem, który pozwala odzyskać równowagę i wyznacza poziom, według którego powinny być ustawione biodra, ramiona, ręce linoskoczka. Gdyby trzymany w dłoniach drąg przechylił się zbyt mocno na którąś stronę, to zaburzyłby równowagę człowieka i „pociągnąłby” za sobą w dół. Wyobraźcie sobie, że koń z jeźdźcem na grzbiecie maszeruje po dwóch linach zawieszonych gdzieś w powietrzu. Żeby jedna z nich nie została zbyt mocno obciążona i naciągnięta w dół i by od drugiej zwierzę nie oderwało nóg, człowiek siedzący w siodle musiałby przyjąć rolę balastu. Jeździec powinien trzymać ramiona, biodra, kolana, stopy, dłonie, a co za tym idzie-wędzidło wzdłuż poziomej linii, by nie zaburzyć równowagi swojego podopiecznego. W zależności od tego, w jaki sposób pracujemy rękoma, w jakim położeniu utrzymujemy wędzidło, możemy zwierzęciu bardzo pomagać w utrzymaniu równowagi, albo możemy ją nadmiernie zaburzać. Gdyby w nasze dłonie trzymające wodze włożyć pod kciuki prosty patyk, to naszym zadaniem jest trzymać go w idealnym poziomie i prostopadle do końskiego kręgosłupa. Nadmierne podnoszenie ręki do góry, albo opuszczanie jej w dół, będzie dla konia odczuwalne tak, jak opadający z jednej strony balast dla linoskoczka. Kijek „włożony” pod kciuki trzymamy przed sobą. Nie wkładamy go miedzy nasze nogi, nie opieramy na naszym brzuchu, ani na naszych udach. Gdyby na końskim kłębie leżał wypoziomowany blat stołu, to nasze ręce powinny pracować tak, jakby po nim sunęły. Nie odrywamy pięści od niego, ani ich pod niego nie chowamy. „Rzucone wodze” to wyrzucony balast. Luźna jedna wodza, to balast trzymany tylko jedną ręką, bo z drugiej wypadł. Ciągnąc za jedną wodzę zaburzycie prostopadłe ułożenie balastu względem lin, po których „jeździcie”. Dla linoskoczka byłoby to równoznaczne z upadkiem. Rozważając ułożenie swoich ramion, bioder i innych części ciała wyobrażajcie sobie zawsze długie drągi oparte o nie i wystające daleko poza wasze ciała. One, bez względu na trasę jaką jedziecie na koniu. powinny utrzymywać poziom i powinny być ustawione prostopadle do kręgosłupa zwierzęcia, a tym samym prostopadłe do „ścieżki”. Nie „pomagajcie” waszym wierzchowcom w pokonywaniu zakrętów przekręcając się w siodle, albo pochylając się na boki. Zobaczcie oczami wyobraźni te liny wiszące w powietrzu i jeźdźca, jako balast pochylającego się w bok. Zlecicie razem z koniem w przepaść, albo zwierzę będzie musiało ratować sytuację i napinając siłowo mięśnie zacznie równoważyć ciężar balastu. Gdy jednak mu się to nie uda, zacznie przyspieszać, by „dotrzeć do końca liny” zanim straci całkowicie równowagę i spadnie.


wtorek, 11 lutego 2014

USTAWIENIE CIAŁA KONIA DO WYKONANIA ZAKRĘTU


7 luty 2014
Przeczytałam post pt: „Lonżowanie na dwie lonże”…i zastanawiam się, dlaczego zatem, niektóre bardzo mądre książki pokazują to ustawienie konia nie prostego a pochylonego? Koń nie "składa" się jak motocykl na drodze. Gdzie zatem słuszność takiego obrazowania?
Ada

11 luty 2014
Nieustannie piszę o tym, że z koniem jeździec powinien rozmawiać. Wierzchowce są jednak specyficznymi rozmówcami. Bardzo trudno się z nimi rozmawia, dlatego, że trzeba im wszystko wytłumaczyć. Jeżeli prosimy o coś podopiecznego, to trzeba bardzo dokładnie określić jak ma to zrobić. W końskim języku nie powinno w zasadzie funkcjonować słowo „skręć”, a na pewno nie jako odosobnione polecenie. Czy ktoś z was zastanawiał się, dlaczego sygnałem dla konia do wykonania zakrętu (jakiego uczą instruktorzy), jest przeciwległa do kierunku skrętu łydka jeźdźca? Dlatego, że ona wraz z innymi pomocami ma ustawić ciało konia, by prawidłowo pokonał łuk. Ta właśnie zewnętrzna łydka, cofnięta nieco do tyłu, mówi: przesuń zad, by owinął się wokół mojej wewnętrznej łydki. Ona sama powinna stanowić nieprzesuwalny trzon, wokół którego ma się owinąć ciało konia, by tak ustawione mogło wykonać zakręt. Obie wodze pracują w tym samym momencie nad ustawieniem przodu konia. Wewnętrzna pomaga zrozumieć w jaki sposób i wokół czego ciało konia ma się wygiąć, a zewnętrzna pilnuje, by zewnętrzna łopatka zwierzęcia nie utrudniła wykonania zadania. Zewnętrzna końska łopatka „ma tendencje” do rozpychania się na bok, przez co zgina się szyja zwierzęcia, a ciało pozostaje proste. 

Te wszystkie pomoce to i tak tylko część koniecznych informacji. Dochodzą do tego regulacje tempa, rytmu, długości kroków, sprężystości grzbietu wierzchowca. Chcę przez to powiedzieć, że dla konia sygnałem do wykonania zakrętu jest ustawienie jego ciała, które „wymusza” pokonanie takiej, a nie innej trasy. Tak prowadzony koń pokona zakręt bez „motocyklowego” pochyłu. Podczas pracy na lonży zadanie jest trudniejsze do wykonania, bo nie mamy do dyspozycji pomocy zastępującej zewnętrzną łydkę. W jeździe konnej najważniejsze jest przygotowanie konia do wykonania nawet bardzo prostego zadania, a nie ono same. 

Jak już pisałam, jest to trudna forma konwersacji sama w sobie, ale przede wszystkim trudna do przekazania uczącym się adeptom jazdy konnej. Żeby się jej nauczyć potrzeba bardzo dużo czasu, bardzo dużo cierpliwości, bardzo dużo pracy i samozaparcia. Ludzie z natury są leniwi (jak wszystkie ssaki) i niecierpliwi. Wybierają więc krótszą, łatwiejszą pozornie drogę. Uczą się wydawać zwierzętom rozkazy np. właśnie: „skręć” nie uzupełniając tej informacji żadnymi szczegółami. Źle ustawiony koń, zbyt rozciągnięty, z przeciążonym przodem „odmawia” wykonania polecenia. W związku z tym następne sygnały, jakich człowiek zaczyna używać, można porównać do wrzasku popartego inwektywami. Gdy czują wzrastający opór zwierzęcia, sięgają po dostępne środki przymusu, czyli swoją siłę, wytok, czarną wodzę, wypinacze, czambon. Nie przyjdzie im do głowy, że zwierzę odmawia wykonania polecenia, bo czuje brak możliwości jego wykonania i brak równowagi do tego potrzebnej. Zwierzę przeczuwa, że wykonując polecenie, będzie musiało równocześnie ratować się przed upadkiem. Zmuszone do wejścia w zakręt siłą, nie mogąc ustawić prawidłowo ciała, „kładzie się” na łuku do wewnątrz. Większość problemów, z którymi „walczą” jeźdźcy: wygięta na zewnątrz głowa konia, „uciekająca” na zewnątrz jego łopatka, jego ciężar „oparty” na wodzach  albo lonży i na wewnętrznej nodze jeźdźca, drobny krok, sztywny chód, krzyżowanie w galopie, albo galopowanie na złą nogę, to sposoby wierzchowca na „wyjście” cało z opresji. To sposoby na przemierzenie zakrętu bez upadku. „Rozkazujący” i siłowy sposób jeżdżenia na koniach jest tak powszechny, że wydaje się być normą i ludzie przestali zauważać problem. Nawet Ci, co piszą książki i wstawiają ilustracje. Od zawsze słyszałam, że koń na zakręcie obciąża bardziej wewnętrzne nogi i że tak ma być. Chodzi o to, żeby właśnie nie obciążał mocniej i mimo łuku rozkładał ciężar równo na obie strony. Czy człowiek jak biegnie po łuku to więcej swojego ciężaru niesie na wewnętrznej nodze? To, dlaczego koń ma tak robić? Ktoś powie, że wierzchowiec biegnie na czterech nogach, może stąd różnica. Odpowiem: gdyby człowiek, "biegł" podpierając się rękami o podłoże, to ciężar też rozkładałby równo na lewą i prawą stronę, nie przechylałby się do środka pokonując zakręt. Gdyby pochylonemu już zwierzęciu dać możliwość wyboru trasy, to na pewno pobiegłby prosto i próbował odbudować równowagę. Prawidłowo „owinięty” wokół łydki jeźdźca koń, z kręgosłupem wygiętym w łuk „odzwierciedlający” trasę marszu wierzchowca, nie potrzebuje już polecenia: „kręć”. Tak ustawiony koń nie wybrałby innej trasy.



niedziela, 27 października 2013

NAWIĄZANIE DO "GRZBIET W POZIOMIE"


Koń powinien chodzić po dwóch śladach. Oznacza to, że tylne nogi powinny kroczyć dokładnie po tych samych liniach, co przednie. Łuki, koła, zakręty nie stanowią wyjątku. Jeżeli pokonujący je wierzchowiec stawia wewnętrzną tylną nogę nieprawidłowo, na trzecim torze, to staje się dla niego niewykonalne podstawienie zadu, wygięcie grzbietu w łuk, wydłużenie kroku, a tym samym niemożliwe jest wyraźne odpychanie się tylnych nóg od powierzchni.


Przy takim problemie celem pracy jeźdźca powinno być wypoziomowanie grzbietu zwierzęcia i ustawienie w pionie tylnych nóg. Gdyby koń w czasie pracy biegł wewnętrzną tylną nogą w płytkim, wąskim rowie, to byłaby to sytuacja adekwatna do opisywanej. Sukces przyniesie współpraca sygnałów dawana równocześnie obydwoma łydkami. Wewnętrzna powinna namawiać zwierzę, aby podniósł biodro do góry, wyciągając w ten sposób nogę z wgłębienia. Zewnętrzna cofnięta sporo za popręg musi wyegzekwować od wierzchowca by stawiał wyciągniętą z opresji kończynę szerzej, poza rowem. Jego brzegi będą teraz wyznaczały dwa tory marszu konia. Bardzo przydatne jest też ćwiczenie „zad do środka” wykonywane na kole. Wymusza ono prawidłowy, szeroki ruch wewnętrzną tylną nogą. Zad zwierzęcia owija wówczas wyraźniej naszą wewnętrzną łydkę, ale jego przód prowadzimy tak, by szedł na wprost, a przednie nogi nie krzyżowały się. Jak zawsze pilnujemy przy tym, by koń nie przyśpieszał, trzymał rytm, nie wisiał na żadnej wodzy, nie usztywniał szyi, pracował rozluźniony itd.


Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...