niedziela, 17 stycznia 2021

BEZSENSOWNE ĆWICZENIA WYKONYWANE PRZEZ JEŹDŹCÓW NA KONIU


Dosiad, w którym ciężar ciała jeźdźca rozłożony jest na strzemiona, dla wielu jeźdźców wydaje się być nie do zaakceptowania. Moje promowanie takiego dosiadu i próby wytłumaczenia jego sensowności i zalet wzbudza wiele emocji. Szczególnie aktywnie objawia się to na YouTube. Cyklicznie, co jakiś czas, pojawia się kolejny komentarz z sugestią: „to pokaż jak anglezować bez strzemion i na oklep”. Autorka ostatnio zadanego w podobny sposób zagadnienia nie włożyła nawet odrobiny wysiłku, by znaleźć w komentarzach wcześniej wstawione już takie uwagi. Przy tych komentarzach znalazłaby moją na to odpowiedź: „w ogóle nie anglezować bez strzemion i na oklep”.

Dlatego, ponieważ oba te ćwiczenia uczą jeźdźców ściskania boków konia kolanami. W jeździe bez strzemion w siodle, podczas anglezowania, kolana jeźdźca zaciskają się na nim a zwierzę to doskonale czuje. Przy jeździe na oklep, kolana jeźdźca wbijają się boleśnie w ciało zwierzęcia. Wbijają się w mięśnie, prowokując je do napinania się w odpowiedzi na zadany ból i dyskomfort. Wbite w ciało kolana jeźdźca tuż za końskimi łopatkami ograniczają również swobodny ruch tych łopatek. Ta blokada łopatek przekłada się na usztywnianie i blokowanie swobodnej pracy wszystkich stawów w przednich kończynach wierzchowca. Ograniczenie ruchu łopatek przekłada się również bezpośrednio na usztywnienie mięśni szyi. Nie będę tłumaczyła w tym poście owej zależności. Możecie poczytać o tym w poście pod tytułem: „Jak to jest z tym zapieraniem się w strzemionach?” (https://pogotowiejezdzieckie.blogspot.com/2019/09/jak-to-jest-z-tym-zapieraniem-sie-w.html).

Ćwiczenia anglezowania bez strzemion uczą jeźdźca odruchu zapierania się kolanami na ciele konia przy podnoszeniu w górę pośladków i ich opuszczaniu na grzbiet konia. Oba te ćwiczenia prowokują jeźdźców do trzymania się zaciśniętymi kolanami, jako sposobu na utrzymanie się w siodle. Uczą blokowania ruchomości stawów kończyn jeźdźca. Najmniej ruchome i najbardziej zablokowane stają się stawy kolanowe. Oba te ćwiczenia prowokują wielu jeźdźców do podciągania się na wodzach przy anglezowaniu a tym samym, napinaniu ramion i mięśni pleców. A przede wszystkim oba te ćwiczenia kodują w „jeździeckich głowach” przekonanie, że równowaga jeźdźca na koniu zaczyna się od pośladków wygodnie usadzonych na końskim grzbiecie, a kończy na czubku ich głowy. Koduje przekonanie, że równowaga jeźdźca na końskim grzbiecie to umiejętność nie spadania z tego grzbietu podczas ruchu zwierzęcia. Dla wielu jeźdźców sposobem na utrzymanie takiej właśnie „równowagi” w siodle jest balansowanie torsem. Tragedią jest jednak to, że dla całkiem sporej rzeszy adeptów jeździectwa abstrakcją jest fakt, że siedząc na grzbiecie konia, jeździec nie powinien się trzymać czegokolwiek czymkolwiek. Taki wniosek nasunął mi się po przeczytaniu wielu komentarzy na YouTube. Komentarzy napisanych przez jeźdźców zapamiętale ćwiczących anglezowanie bez strzemion. Komentarzy, w których pytają: „to czym się trzymać, siedząc na koniu, jeżeli nie kolanami?”

To ostatnio zadane pytanie o anglezowanie bez strzemion i opisane wyżej moje przemyślenia podsunęły mi pomysł napisania tego postu. Postu o bezsensownych ćwiczeniach na końskim grzbiecie. Potem pomysł ewoluował i pomyślałam o ćwiczeniach, które właśnie kodują w jeźdźcach nieprawidłowe postrzeganie równowagi, gdy obciążają oni sobą końskie plecy. Ewoluował po zadaniu pytania na temat bezsensownych ćwiczeń w grupie „Nieformalny Związek Dżentelmeńsko – Hippiczny”.

Dla mnie takim ćwiczeniem jest robienie „młynka” w siodle. Zrobiłam takie ćwiczenie dwa razy podczas pierwszych lekcji jazdy konnej. Pamiętam sztywność mojego ciała przy tych nieporadnych próbach obracania się. Pamiętam kurczowe przytrzymywanie się siodła. Pamiętam myśl: do czego ma mi się przydać to ćwiczenie? Jest to jednak ćwiczenie powtarzane i dublowane w nieskończoność w procesie szkolenia młodych adeptów sztuki jeździeckiej. Ma ono swoich zwolenników, którzy widzą w nim wiele zalet.

Treść zadanego pytania we wspomnianej grupie była taka: „Cześć, chciałabym napisać post o bezsensownych ćwiczeniach na koniu. O ćwiczeniach, które moim zdaniem nie wnoszą niczego konstruktywnego do jazdy wierzchem i pracy z koniem. Pamiętam moje pierwsze jazdy na lonży i tak zwany młynek na końskim grzbiecie. Przekładanie nóg i przekręcenie się o 360° na siodle podczas dwóch pierwszych lonży, sprowokowało mnie tylko do napięć i usztywnienia ciała. Rozumiem sens wykonywania tego ćwiczenia podczas treningów woltyżerskich. Podejrzewam jednak, że ćwiczenie to doprowadza się do perfekcji żmudnymi powtórzeniami, przez dłuższy okres czasu. Adept sztuki woltyżerskiej powinien wykonać je z rozluźnionym ciałem, płynnie i z gracją. Nieporadne dwukrotne powtórzenie młynka raczej nie wniesie niczego dobrego do postawy jeźdźca. Ale może się mylę? Jakie, waszym zdaniem, bezsensowne ćwiczenia instruktorzy fundują swoim uczniom?”

W obronie „młynka” wypowiedziało się parę osób. Nie tego dotyczyło moje pytanie ale wypowiedzi tych osób nadały kierunek tworzenia tego posta. Nie będę cytować ich wypowiedzi. Nie chcę polemizować z ich punktem widzenia. Chcę napisać i pokazać, dlaczego pewne ćwiczenia wykonywane na grzbiecie konia są według mnie bezużyteczne, bezsensowne a wręcz szkodliwe. Podejrzewam, że w obronie anglezowania bez strzemion również stanęłoby wielu jeźdźców. Znaleźliby zalety tego ćwiczenia i korzyści jakie przynosi ono jeźdźcom. I tu jest jest chyba „klucz” do różnicy w postrzeganiu tych ćwiczeń przeze mnie i przez wielu innych jeźdźców. Dla mnie każde ćwiczenie powinno przynosić korzyści obu istotom w pracującej parze. Koń nie powinien być i nie jest przyrządem w typie podnóżka. Nie powinien być żywą i ruszającą się podpórką dla człowieka. Wierzchowiec powinien być partnerem w pracy i współpracy. I takiego stosunku do koni jeźdźcy powinni uczyć się od pierwszej lekcji. Powinni więc wykonywać ćwiczenia, które przynoszą obopólną korzyść. Powinni wykonywać ćwiczenia, które uczą współdziałania i dają szansę swobodnej i wydajnej pracy obu partnerom. A jeżeli jeździectwo, oparte na partnerstwie i równym wysiłku wkładanym we wspólne poruszanie się będzie zbyt mało atrakcyjne dla uczącego się adepta, to niech po prostu z niego zrezygnuje. Taka decyzja będzie bardzo korzystna dla koni.

Przechodzę teraz do meritum, czyli do nieprawidłowego spojrzenia na równowagę jeźdźca na koniu. Myślę, że każdy z was jeździ lub jeździł na rowerze. Utrzymujemy równowagę na tym pojeździe dzięki balansowaniu ciałem. Podejrzewam, że wielu z was wydaje się, że to balansowanie zaczyna się od poziomu naszych pośladków opartych na siodełku. Bo niby w czym miałyby pomóc nam nasze nogi lekko i niezobowiązująco oparte na pedałach? Nawet nie opieramy na nich naszego ciężaru. Opieramy je na siodełku. Częścią tego ciężaru obciążamy też kierownicę. Teoretycznie więc nogi potrzebne są nam tylko do napędzania pojazdu.


Zanim będę kontynuowała wywód muszę zaznaczyć, że nie dotyczy on jazdy wyczynowej, ekstremalnej, akrobatycznej albo artystycznej. Dotyczy zwykłej jazdy na rowerze.

Wielu z was próbowało zapewne jazdy na rowerze „bez trzymanki”, czyli bez trzymania kierownicy. Nie jest to jakaś bardzo trudna sztuka. Odciążamy kierownicę, mocniej obciążamy siodełko i uważniej balansujemy ciałem.



I tak, jak wyżej napisałam, mogłoby się wydawać, że nogi do tego balansowania i utrzymania równowagi nie są potrzebne. Ale każdy, kto chciałby zdjąć je z pedałów szybko przekona się, że to nieprawda. Bez trzymania kierownicy nie utrzymacie siebie i roweru w równowadze z luźno zwisającymi nogami.

Jadąc na rowerze „bez trzymanki”, nie moglibyście również pozwolić sobie na siedzenie na siodełku z pokrzywionym torsem. Pośladki musiałyby być równo posadzone – nie wchodziłoby w rachubę opieranie na siedzisku jednego pośladka, przy drugim z niego zwisającym. Kręgosłup musiałby być w pionie, ramiona rozluźnione i w poziomie. Razem z biodrami musiałyby być ustawione dokładnie w kierunku, w którym chcielibyście prowadzić rower.

Jeszcze lepszym przykładem na nieodzowne uczestniczenie nóg w balansowaniu ciałem i budowaniu równowagi ciała jest jazda na rowerze jednokołowym. Pozycja człowieka na tym pojeździe musi być pozycją bliższą pozycji stojącej niż siedzącej.


Typowy rower wymusza siedzenie bardziej fotelowe. Wymusza ułożenie nóg jak przy siedzeniu na krześle. Na takim jednokołowym pojeździe pewnie niewielu z was próbowało swoich sił. Macie chyba jednak na tyle wyobraźni, żeby zauważyć, iż niemożliwym byłoby podróżowanie na tym jednym kole (np. toczącym się z górki) przy luźno zwisających nogach. Nogach nie opartych na pedałach.

Już „słyszę głosy” wielu z was, że koń to co innego. Koń ma cztery nogi, więc to on utrzymuje i podtrzymuje jeźdźca. Już „słyszę”, że człowiek na końskim grzbiecie nie musi utrzymywać swojego „pojazdu” w równowadze. I tu się mylicie. Bardzo błędne jest myślenie, że brak równowagi jeźdźca od stóp do czubka głowy nie ma wpływu na równowagę konia. Błędne jest myślenie, że wierzchowiec bez problemu utrzyma i podtrzyma człowieka z pokrzywionym torsem, człowieka pochylonego i przygarbionego albo zbyt mocno odchylonego. Błędne jest myślenie, że koń utrzyma i podtrzyma bez skutków ubocznych człowieka z ciałem przekręconym na siodle i przykurczonym. Chcecie wiedzieć dlaczego? Czytajcie dalej.

Weźmy teraz jako przykład dużą piłkę do ćwiczeń. I znowu podejrzewam, że wielu z was miało okazję dosiąść taką piłkę (a jeżeli nie, to uruchomcie ponownie wyobraźnię). „Sadzam” więc człowieka na piłkę.


W pozycji, w której opiera on ciężar swojego ciała w trzech punktach, postać bez problemu utrzymuje w równowadze swoje ciało na niestabilnym „siedzisku”.

A teraz odrywam jego nogi od ziemi.



Żadne balansowanie ciałem od pośladków w górę nie utrzyma piłki tak, by nie uciekła wam spod tych pośladków. Tak, tak, wiem, koń ma cztery nogi. Dajmy więc tej piłce podporę w postaci „nóg”. Z dwóch stron piłkę będą podtrzymywać „ludzie”. Na potrzeby rysunku zmniejszę te postacie, by mogły bez zbytniego pochylania się wykonywać swoje zadanie. Najpierw niech te postacie trzymają samą piłkę.


Jest to dla nich niewielki wysiłek. Ich ciała mogą pozostać rozluźnione, bez napięć, które mogłoby wymuszać utrzymywanie jakiegoś ciężaru.

Dodajmy jednak ten ciężar. Najpierw człowiek siedzący w równowadze całego ciała.



Sytuacja postaci trzymających piłkę niewiele się zmieniła. Nawet, gdyby człowiek na piłce robił jakieś ćwiczenia rozciągająco - rozluźniające tułów, postacie trzymające nie odczułyby zbytnio obciążenia ciężarem piłki. Teraz podciągnę do góry nogi człowieka na piłce.


Teraz postacie trzymające piłkę mają sporo pracy. Muszą utrzymać ciężar niestabilnego człowieka na piłce. A niech zacznie on niezdarnie obracać się wokół własnej osi. Niech zacznie spadać na jedną ze stron i wykrzywiać na różne sposoby swoje ciało. Bez siłowych napięć i bez blokowania ruchomości swoich stawów, trzymające piłkę postacie nie utrzymają w równowadze piłki i jej pasażera. Zwróćcie też uwagę, że kręcący się na piłce ciężar, wymusza utrzymanie piłki nie tylko na linii przód - tył. Mimo, że trzymające piłkę postacie znajdują się naprzeciwko siebie, to musiałyby utrzymać piłkę uciekającą na boki. Uciekającą spod jej pasażera. Czyli ich prawa albo lewa strona zostałaby mocniej obciążona. W zależności od poczynań pasażera piłki, jedna z postaci ją utrzymujących może być też bardziej obciążona ciężarem niż druga.

Teraz pozostaje mi poprosić was byście wyobrazili sobie, że piłka to grzbiet i brzuch konia, a postacie trzymające piłkę to końskie kończyny. Bez siłowych napięć mięśni i bez blokowania ruchomości stawów swoich kończyn, koń nie utrzyma swojego torsu obciążonego niestabilnym pasażerem. Z niestabilnym pasażerem na grzbiecie wierzchowiec nie będzie równo rozkładał swojego ciężaru na swoje kończyny – a taki stan jest brakiem równowagi. W tym miejscu namawiam was jeszcze raz do przeczytania postu pod tytułem: „Jak to jest z tym zapieraniem się w strzemionach”. (https://pogotowiejezdzieckie.blogspot.com/2019/09/jak-to-jest-z-tym-zapieraniem-sie-w.html). Dowiecie się z jego lektury, że wierzchowiec nie ma kostnego połączenia między kłodą a kończynami przednimi.

Ćwiczenia, które wskazałam w tym poście, są ćwiczeniami przykładowymi podczas których jeźdźcy kodują sobie, że równowaga jeźdźca siedzącego na koniu zaczyna się od ich pośladków. W jeźdźcach rodzi się przekonanie, że stabilne oparcie nóg dla utrzymania równowagi całego ciała nie jest konieczne w przypadku podróżowania na końskim grzbiecie. Przy takich ćwiczenia jeźdźcy budują empatyczne przekonanie, że bylejakość ich dosiadu nie ma wpływu na komfort pracy ciała konia. Budują przekonanie, że wielkość konia i jego siła dają im przyzwolenie na bycie biernymi balastami na końskich plecach. Ćwiczenia te budują w jeźdźcach przekonanie, że koń wszystko wytrzyma, że ich siłowe ściskanie, zaciskanie, ciągnięcie nie sprawia zwierzęciu bólu i nie przyczynia się do dyskomfortu fizycznego i psychicznego oraz do powolnego pogarszania się jego stanu zdrowia.

Według mnie, wszelkie ćwiczenia wykonywane przez jeźdźca na grzbiecie konia, powinny przygotowywać do poprawy zjednoczenia we wspólnej pracy. Nie można brać pod uwagę dobrostanu tylko jednej z pracujących istot. I właśnie dlatego wiele z tradycyjnych, szkoleniowych, jeździeckich ćwiczeń uważam za bezsensowne.

Ktoś mi ostatnio w komentarzach zarzucił zbyt nachalne promowanie swojej wyidealizowanej wizji jeździectwa. Dziwi i martwi mnie fakt, że promowanie podejścia do konia jako partnera może być uważane za wyidealizowaną wizję? Wyobraźcie sobie tańczącą parę ludzi i jednego z partnerów ćwiczącego postawę, równowagę i rozluźnienie kosztem drugiego z parterów. Kosztem partnera, z którego zrobiono podporę i „trzymacza”. A potem wymaga się od niego siły, gracji, sprężystości i lekkości we wspólnym tańcu. Taka para nie współgrałaby w tańcu. Nie współpracowałaby ze sobą. I znowu „słyszę” głosy – ale koń to nie człowiek. Owszem, nie człowiek. Ale koń, to tak jak człowiek, żywa i czującą istota. Zbudowana z tej samej materii i według tych samych zasad funkcjonowania ciała. Dlaczego więc nie jest traktowana jak partner w pełnym tego słowa znaczeniu?

Teraz dodam parę dygresji. Po pierwsze, uwielbiam serię filmów GF Darwin pod tytułem: „Byli sobie Ludzie”. W jednym z odcinków pada istotne dla mnie pytanie. Cytuję: „Mówimy o prawach ludzi i o prawach zwierząt. Zupełnie tak jakby człowiek w jakiś sposób nie był zwierzęciem.......Skoro ludzie i zwierzęta są dziećmi tej samej planety, jedzą te same owoce, piją tą samą wodę, to czy nie powinniśmy wobec tego mówić o prawach istot? Wielka inteligencja, to również wielka odpowiedzialność”. https://www.youtube.com/watch?v=-3bDLHVTWEI To tak a propos mojej wyidealizowanej wizji podejścia do zwierząt.

Po drugie, chciałam podziękować Marzenie, mojej czytelniczce, za to, że zawsze ze zrozumieniem czyta moje teksty. Marzena jako jedyna odpowiedziała na moje pytanie, zacytowane na początku tekstu. To pytanie wstawiłam również na stronie: „Jeździectwo nie takie łatwe jak się wydaje”. I tam, w komentarzach wymieniłyśmy swoje spostrzeżenia.

Oto odpowiedź Marzeny na moje pytanie: „Już nie pamiętam jak stawiałam pierwsze jeździeckie kroki w Polsce i jakie ćwiczenia wykonywałam. Tutaj, w Hiszpanii wkurza mnie stanie z koniem przy barze i picie piwa. Szczytem szpanu jest wypicie całej puszki tak, aby koń się nie poruszył i ani jedna kropla się nie wylała. Dla mnie to brak szacunku dla konia. To ćwiczenie ma uczyć dyscypliny biedne zwierzę. Bo takie picie piwa i ględzenie z kumplami może trwać z dwie godziny lub więcej”.

No cóż …...dla mnie masakra. Szczyt ludzkiej głupoty i braku empatii.

Olga Drzymała

Przeczytaj proszę post pt: "Bez tytułu"




Obejrzyjcie też film o aktywnym dosiadzie.

8 komentarzy:

  1. No dobrze, ale jakie ćwiczenia w zamian? Uczę się jeździć od dwóch lat, moja instruktorka takie właśnie ćwiczenia zadaje uczniom, i wcale nie powiedziałabym, że jest osobą niewrażliwą na koński los, wręcz przeciwnie. Jako ucząca się osoba mogę powiedzieć, że takie ćwiczenia mocno poprawiły właśnie napięcie mięśniowe mojego ciała (nie mylić ze spięciem mięśni) - jestem bardziej świadoma tego, co mogę z tym ciałem zrobić. Jakie ćwiczenia zapewniłyby mi to samo? Naprawdę jestem ciekawa, bo mi także leży na sercu dobro konia, z którego gościnności korzystam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Moi uczniowie od pierwszych treningów uczą się prawidłowego ułożenia nóg, koniecznego do znalezienia swojej równowagi na szerokim i ruszającym się siedzisku. Jeżdżą stojąc w strzemionach, bez zaciskania siodła kolanami. Uczą się tego, by przy ruchu zwierzęcia łydki nie uciekały niekontrolowanie do przodu czy do tyłu. Uczą się balansować ciałem w strzemionach bez przytrzymywania się rękami czegokolwiek. Uczą się budowania swojej równowagi w siodle przy rozluźnionych mięśniach i aktywnie pracujących stawach. Uczą się odnajdywać napięcia w swoim ciele, które pojawiają się często i bezwiednie podczas nauki współpracy z koniem i pracy nad poszukiwaniem równowagi. Uczą się niwelować te napięcia poprze świadome działanie swoją wyobraźnią. Uczą się jak poprawiać postawę ciała i układ kończyn podczas aktywnego ruchu zwierzęcia. Postawa na koniu, dosiad na koniu nigdy nie będzie idealny - jeździec powinien rozumieć, jak powinna wyglądać idealna postawa. Powinien wiedzieć, jak poczuć to, że konsekwentnie przybliża się do ideału. Powinien wiedzieć, jak nieustannie pracować nad szukaniem ideału. Moi uczniowie uczą się, jak nie angażować rąk, ramion i torsu do pracy nad szukaniem równowagi.

      Moi uczniowie od samego początku uczą się, jak pracuje koń aktywnie maszerujący od zadu. Jak pracuje koń rozluźniony i samo – niosący. Uczą się, jak namawiać konia do utrzymania równego rytmu i samo – niesienia. Uczą się, jak wyczuwać napięcia mięśni w końskim ciele i jak namówić podopiecznego do rozluźnienia poszczególnych mięśni. Moi uczniowie uczą się namawiać zwierzę do zmniejszenia tempa ruchu i do zatrzymania bez udziału wodzy. Uczą się pracować wodzami z rękami oddanymi do przodu i bez napiętych ramion. Uczą się prowadzić konia dosiadem i łydkami bez udziału wodzy jako kierownicy. To są niektóre podstawowe elementy nauki. Mogłabym wymieniać jeszcze długo, czego uczę i czego powinni się uczyć jeźdźcy.

      Ty poprawiłaś napięcia swojego ciała, a czy rozpoznajesz napięcia ciała swojego wierzchowca i umiesz go namówić do ich zniwelowania? Jesteś bardziej świadoma tego, co możesz zrobić ze swoim ciałem. A czy jesteś świadoma tego, co dzieje się z ciałem zwierzęcia pod Tobą? Czy czujesz utratę równowagi jego ciała i wiesz, jak namówić go do jej poprawy? Czy czujesz krzywizny ciała zwierzęcia i wiesz jak namówić go, by to ciało wyprostował? Czy czujesz jego samo – niesienie i moment, w którym traci ten ważny element pracy? Czy wiesz, jak namówić zwierzę do samo – niesienia i wydajnej pracy zadem? Moi uczniowie stają się świadomi tego wszystkiego już we wczesnych etapach nauki.

      Stają się świadomi swojego ciała i ciała partnera we wspólnej pracy. Kluczem do wzajemnego zrozumienia się partnerów jest pobudzenie swojej wyobraźni. Wyobraźnia pomaga czuć ciało zwierzęcia a nie je widzieć.

      I nie było moim zamiarem zarzucać brak wrażliwości osobom, które są zwolennikami takich ćwiczeń. Chciałam tylko uświadomić czytelnikom, że takie ćwiczenia uwzględniają potrzeby tylko jednego z partnerów pracującej pary.

      Usuń
  2. Świetny tekst. Nienawidziłam tego ćwiczenia z anglezowaniem bez strzemion... Całe ciało miałam napięte i obojętne jak bym nie ściskała ud i kolan to nie mogłam bezboleśnie obniżać się na siodło. Mam dość mocne nogi i dziwiło mnie to strasznie jak instruktorka mi ciągle mówiła, że muszę mocniej ścisnąć... Jak teraz o tym pomyślę, to współczuję mojemu wierzchowcowi, na którym wtedy jeździłam. Dziwiłam się dlaczego nie korzystamy ze strzemion skoro właśnie po to są, potem wbiło mi się to w głowę i bałam się oprzeć swój ciężar na nich tylko starałam się utrzymać na ściśniętych nogach. Jedna wielka masakra i potem olbrzymi ból. Nie wspominając już o problemach z utrzymaniem balansu, cały czas zastanawiałam się co robię nie tak, że mi nie wychodzi mimo ogromnych chęci. Szkoda, że większość osób uczy jazdy w taki sposób.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za ten komentarz. Jeździecką przygodę zaczynałam w typowej szkółce i również musiałam anglezować bez strzemion. Moje wrażenia i wspomnienia tego ćwiczenia są bardzo podobne do tych, które Pani opisała. Również żałuję, że całkiem spora grupa instruktorów uczy takiego anglezowanie. Pozdrawiam. Olga

      Usuń
  3. Jestem z tych osób, które zawsze staną po stronie konia, ale kurczę, czy z tym młynkiem to już nie przesada? Jeśli spojrzeć na jazdę konną z tej perspektywy, to nie tylko 3/4 osób użytkuje konie niepoprawnie, ale wręcz 39/40. Czy wszystkie zabawy szkółkowe, jak np. pony games, są męczeniem konia? A co z woltyżerką i innymi rodzajami jazdy pokazowej, wykonywaniem figur w galopie lub jazdą w pozycji stojącej? Jeżeli jeździec spędzi całą jazdę na uczeniu się prawidłowego dosiadu i szacunku do wierzchowca, to nie widzę problemu, żeby na koniec lekcji zrobił młynek; zwłaszcza, że młynek jest w gruncie rzeczy rzadko wykonywanym ćwiczeniem, ot, kiedy akurat instruktorowi się przypomni. Różne zabawy z rekreacją wydają mi się tym ważniejsze, że i dla koni, i dla jeźdźców nieraz na zwykłych jazdach wieje nudą; warto urozmaicić życie szkółkowym człapakom. W gruncie rzeczy ich grzbiet i tak musi znieść obijanie się o siodło osób niedoświadczonych, a niestety w większości przypadków również pracę w nieprawidłowym ustawieniu oraz przeciążenia związane ze wsiadaniem wyłącznie z lewej strony. Nie twierdzę, że kolejny element powodujący dyskomfort nie robi różnicy, ale jeżeli ów dyskomfort będzie porównywalny do młynka, a pozwoli ubarwić rumakowi dzień, to czemu nie?


    Abstrahując od młynka, to ogółem uważam, że post jest bardzo ciekawy i skłania do przemyśleń :) Cieszę się, że natrafiłam na ten blog, bardzo ciekawe miejsce, w dodatku po polsku. Jak widać już po samym tym komentarzu, jestem niestety z tych, którzy dużo analizują i krytykują, jednak mam nadzieję, że nie będzie to problemem dopóki pozostanę konstruktywna. Z tego co zauważyłam jesteś skłonna do dyskusji i mam nadzieję, że moja tendencja do wchodzenia w szczegóły nie okaże się zbyt uciążliwa (;

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że mój post skłonił i sprowokował Cię do przemyśleń. Taki jest mój nadrzędny cel przy pisaniu postów. Chciałabym, żeby ludzie wsiadający na końskie grzbiety nie byli biernymi i bezmyślnymi balastami dla tych zwierząt. Ćwiczenie zwane młynkiem posłużyło do przedstawienia mojego poglądu na temat równowagi jeźdźca na grzbiecie konia. Na temat takiej równowagi, której praktycznie w ogóle nie uczy się w ośrodkach jeździeckich. Na temat równowagi obejmującej całe ciało jeźdźca a nie tylko tą część, która jest oparta i rozparta na plecach konia. Praca nad taką równowagą, zrozumienie jej i wypracowanie, jest na tyle interesujące, że jeźdźcowi nie grozi nuda podczas treningu. Nie mówiąc o innych aspektach zrozumienia i porozumienia z wierzchowcem. Zadziwia mnie argumentacja o atrakcyjności młynka. To ma być ćwiczenie, które uatrakcyjni jazdę konną? - to brzmi wręcz kuriozalnie. Może należy zadać pytanie, dlaczego jeździeckie treningi są tak nudne, że trzeba szukać pseudo-atrakcji dla jeźdźców. Wytłumacz mi też proszę, w jaki sposób młynek uatrakcyjnia i ubarwia koniowi dzień. Jak go ubarwia szkółkowemu zwierzęciu, które przez kilka godzin nosi niestabilnych jeźdźców? Tego argumentu zupełnie nie mogę pojąć. Pytasz też o zabawy szkółkowe i ćwiczenia woltyżerskie. Dla mnie wierzchowiec to partner taki sam, jak w parze tanecznej. W takim tańcu obydwoje partnerzy wkładają we wspólny ruch równą ilość wysiłku i czerpią z tego ruchu równą ilość radości i przyjemności. W moim mniemaniu, podczas wykonywania ćwiczeń woltyżerskich, pokazowych przez człowieka na końskim grzbiecie, zwierzę jest sprzętem do wykonywania tych ćwiczeń a nie partnerem.

      Usuń
    2. Chodziło mi raczej o różne nietypowe ćwiczenia, niż sam młynek. Wiele z nich jest skupionych bardziej na jeźdźcu, niż na koniu, ale tak jak wspomniałam wydaje mi się, że mimo to mogłyby urozmaicić koniowi dzień. Jeśli chodzi o jeźdźców, to z tą nudą faktycznie przesadziłam, chociaż dla dzieci nietypowe ćwiczenia na pewno są atrakcją. Jednak dla rekreantów bieganie w kółko pod początkującymi raczej interesujące nie jest. Dlatego właśnie uważam, że takie dziwy są potrzebne, mimo że nie skupiają się na komforcie konia ani ćwiczeniu dosiadu.
      Dziękuję za odpowiedź na pytanie o woltyżerkę, dzięki temu lepiej zrozumiałam Twój punkt widzenia. Może za często wałęsam się po stronach o znęcaniu się nad końmi, a za rzadko odwiedzam takie mówiące o ich komforcie; w każdym razie mnie wystarczy, że koń jest zadbany i człowiek swoim działaniem nie powoduje bólu ani uszczerbku na jego zdrowiu. Dobrze spotkać osobę z Takimi poglądami jak Twoje, mimo że nie do końca je podzielam. Zmusza to do ponownego zastanowienia się nad relacją koń-człowiek i zwrócenia uwagę na te aspekty współpracy z końmi, o których na codzień często się zapomina

      Usuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...