poniedziałek, 14 września 2020

LIST OTWARTY DO WSZYSTKICH OSÓB NIEBĘDĄCYCH WŁAŚCICIELAMI KONI, KTÓRE ODWIEDZAJĄ STAJNIE


Wszystkie osoby, które odwiedzają różne stajnie (osoby niebędące właścicielami koni w tej stajni), bardzo proszę o niedokarmianie zwierząt. Prośbę kieruję do osób, które przyjeżdżają w towarzystwie właścicieli wierzchowców. Do osób nieletnich i pełnoletnich przyjeżdżających na naukę jazdy konnej. Prośbę kieruję do rodziców przywożących dzieci na treningi oraz do wszystkich innych osób będących gośćmi w stajni. Gośćmi częstymi i nieczęstymi. Jest to prośba powtarzana nieustannie i na okrągło. Powtarzana wszystkim i każdemu z osobna. Niestety, ciągle nierespektowania. Jestem pewna, że prośba taka powtarzana jest w każdej stajni.

Proszę te wszystkie osoby, by zrozumiały również, że prośba o niedokarmianie koni nie jest podszyta złośliwością, brakiem sympatii czy jakąś niechęcią. Ta prośba kierowana jest w trosce o dobro i zdrowie koni.

W naszej stajni mieszka siwa klacz. Przedpołudniami stoi na padoku najbardziej oddalonym od stajni. Kilkukrotnie klacz walczyła z ochwatem. Czym jest ochwat?

Ochwat – u konia, to ostre, rozlane zapalenie tworzywa kopytowego, okrywającego kość kopytową. Ochwat może być ostry lub przewlekły. Zazwyczaj dotyka przednich nóg konia, choć może też pojawić się we wszystkich czterech kopytach. Schorzenie jest bardzo niebezpieczne, ponieważ róg kopyta może ulec trwałemu zniekształceniu w wyniku powikłań (Wikipedia). Ochwat jest bardzo bolesny. Najbardziej bolesna jest wówczas dla konia przednia część kopyt, w związku z tym stara się on przenieść cały ciężar na piętki, wyciągając przednie kończyny przed siebie i równocześnie starając się przemieścić zadnie nogi pod kłodę, by te przejęły na siebie jak najwięcej ciężaru ciała. Koń wygląda tak, jakby siedział na zadzie. Odczucie bólu jest więc bardzo duże, stan ogólny zwierzęcia jest zły, temperatura ciała podwyższona, chore kopyta są gorące, nierzadko występuje równoczesny obrzęk koronki. W skrajnych wypadkach może dojść nawet do oderwania się koronki od puszki kopytowej. Przy ochwacie przewlekłym mamy natomiast do czynienia przede wszystkim z deformacją puszek kopytowych wywołaną rotacją kości i charakterystycznym sposobem chodzenia konia, obciążającego najpierw piętki, a dopiero w następnej kolejności resztę kopyta. Na kopytach są widoczne również charakterystyczne dla tego schorzenia pierścienie ochwatowe.

Przyczyny ochwatu są różne. Często jest to konsekwencja i objaw choroby Cushinga. U wspomnianej klaczy istnieje podejrzenie występowania tej choroby. By zapobiec możliwości pojawienia się u klaczy kolejnego ochwatu, właścicielka konia ma dwie możliwości działania. Może przestrzegać ścisłej diety w karmieniu podopiecznej albo karmić bez przestrzegania diety i podawać drogi lek. Podawać codziennie do końca życia klaczy. Koleżanka wybrała dietę. Ta ścisła dieta konia to siano. Klaczy nie wolno jeść owsa, trawy – szczególnie tej przedpołudniowej, ponieważ zawiera dużo cukrów. Nie może jeść marchewki, jabłek, bananów, buraków. Nie może jeść niczego oprócz siana.

Ponieważ klacz stoi na padoku daleko od stajni, pada czasami ofiarą osób, którym wydaje się, że podsuwanie zwierzęciu do zjedzenia wszystkiego co człowiekowi wpadnie w ręce, jest okazaniem miłości do tych zwierząt. To jednak nie jest okazywanie miłości. Kochasz zwierzątka, to nie dokarmiaj tych, które są pod czyjąś opieka. Zaadoptuj realnie albo wirtualnie zwierzę bezdomne, zwierzę w potrzebie. Wspieraj osoby, które poświęcają czas i wszelkie środki na ratowanie zwierząt w potrzebie. Jest wiele bezpiecznych możliwości okazania miłości zwierzętom. Dokarmiając wspomnianą klacz stwarzasz zagrożenie. Możesz się przyczynić do ogromnego cierpienia zwierzęcia. U wspomnianej klaczy każdy kolejny ochwat może być tym, przy którym będzie trzeba podjąć decyzję o eutanazji, by skrócić cierpienie zwierzęcia. Dokarmiając tego konia możesz przyczynić się do konieczności podjęcia takiej decyzji.

Karmiąc zwierzę, którego nie znasz, karmiąc je bez zgody właściciela możesz trafić na takie, którego schorzenie nie pozwala jeść tego czy owego. Dokarmiane przez Ciebie zwierzę może być uczulone na to, co podajesz mu do zjedzenia. Może też dostawać od tego kolki. Dokarmiając nieznane sobie zwierzę, nie wiesz czy nie zjadło już tego dnia dozwolonej dawki tego, co mu podajesz.

Dokarmiając konie na padokach i wybiegach możesz przyczynić się do tego, że zazdrosne o łakocie konie pobiją się ze sobą i zrobią sobie krzywdę. Dokarmiając konia możesz przyczynić się do tego, że zwierzę zrobi krzywdę osobie, która właśnie go obsługuje. Dzieci, które uczą się jeździć na mojej klaczy, przynoszą dla niej marchewki. Przynoszą zazwyczaj w workach foliowych. Dźwięk worka to informacja dla Loli, że „przyjechały” łakocie. By pozwolić się skupić klaczy na pracy i osobie ją obsługującej, dzieci bezszelestnie chowają worki z marchewkami do stajennej „kuchni”. Później dają te marchewki za moją zgodą, pod moją kontrolą i w nagrodę po pracy. Za moją zgodą moja klacz dostaje też marchewkę od dwóch koleżanek, które przywożą regularnie ową marchewkę swoim koniom. Wszystkie jednak zdajemy sobie sprawę z tego, że jest to „niekończąca się opowieść”. Koleżanki wiedzą, że niosąc marchewkę swoim koniom nie mogą pominąć mojej klaczy oporządzanej przez amazonkę, ponieważ ta pominięta stanie się niespokojna. Zawsze jednak zadają to samo pytanie.....”czy mogę dać Loli marchewkę?”

Pewnej soboty pierwszy raz zdarzyło się, że owa klacz postanowiła wyrwać się młodej amazonce. Próbowała pobiec w stronę taczki, gdy usłyszała jej dźwięk. Taczki, z której dostawała trawę. Dostawała bez mojej zgody. Byłam przy tym i powstrzymałam zwierzę. A co mogłoby się stać, gdyby nie było mniej akurat przy niej? Niektóre konie w tej stajni są oporządzane i dosiadanie przez dzieci. Dzieci te zawsze są pod opieką i kontrolą osoby dorosłej. Ta opieka i kontrola nie oznacza jednak, że opiekunowie są przylepieni jak cień do swoich podopiecznych.

Powtarzam, więc prośbę jeszcze raz: nie dokarmiaj koni. Nie dokarmiaj, bo przyczynisz się do nieszczęścia.

Piszę ten list w swoim imieniu ale myślę, że wielu ludzi, którzy opiekują się zwierzętami, podpiszą się pod moja prośbą. Podpiszą się nie tylko opiekunowie koni. Podpiszą się opiekunowie wszelkich zwierząt. Z problemem dokarmiania zwierząt boryka się też kolejna z koleżanek. Podzieliła się ostatnio ze mną pewną refleksją. Otóż zauważyła ona, że prośbę o niedokarmianie zwierząt respektują i przyjmują do wiadomości częściej dzieci niż osoby dorosłe. Drodzy dorośli, poddaję Wam tą refleksję koleżanki do przemyślenia.

Olga Drzymała


niedziela, 31 maja 2020

JEŹDZIECTWO - TRENING CZY TRESURA?


Jakiś czas temu (sporo tego czasu upłynęło) Klaudia, czytelniczka moich blogów, podesłała mi pomysł na temat postu. Uważam, że pomysł genialny: „jeździectwo - trening czy tresura?” Genialny temat ale bardzo trudny do przeanalizowania, szczególnie w odniesieniu właśnie do koni. Trudny, ponieważ tresura w języku francuskim to słowo „dressage”. Wszystko się we mnie buntuje, gdy pomyślę, że dresaż (czyli ujeżdżenie) miałoby być tresurą. Le dressage oznacza również ustawianie, ostrzenie, rozstawienie (źródło: tłumacz Google) ale nie oznacza trenowania.

Zajrzałam do Wikipedii, by znaleźć definicję słowa tresura i zadanie napisania postu stało się jeszcze trudniejsze: „Tresura, tresowanie (niem. Dressur z fr. dresser) – zespół działań mających na celu przyzwyczajenie, wdrożenie (nauczenie) zwierząt do wykonywania określonych czynności przez wielokrotne ich powtarzanie w jednakowych okolicznościach, wyrabianie lub wytwarzanie przez człowieka odruchów warunkowych u zwierząt, czasem prostych nawyków poprzez stosowanie systemu nagród i kar.
Tresurę prowadzi się w celach:
praktycznych (np. u psów, koni), 
widowiskowych (np. w cyrkach),
jako metodę naukową w fizjologii (zwłaszcza neurofizjologii), etologii i zoopsychologii – w celu poznania zdolności uczenia się zwierząt, funkcjonowania ich zmysłów oraz sposobów porozumiewania się.
Tresowanie zwierząt (udomowionych lub dzikich) jest wykorzystywane m. in. w szkoleniu psów myśliwskich, obronnych i pasterskich, koni, słoni roboczych, dla potrzeb pokazów cyrkowych”
.

Zajrzałam też do internetowej encyklopedii PWN: „tresura [niem. < fr.], biol. sztuczne wytwarzanie przez człowieka odruchów warunkowych u zwierząt, niekiedy prostych nawyków, z zastosowaniem systemu nagród i kar stanowiących tzw. wzmocnienie”.

Wyszukałam oczywiście też definicję pojęcia „trening sportowy”: Trening sportowy – proces polegający na poddawaniu organizmu stopniowo rosnącym obciążeniom, w wyniku czego następuje adaptacja i wzrost poziomu poszczególnych cech motorycznych. Pojęcie treningu obejmuje także naukę nawyków ruchowych związanych z daną dyscypliną sportu. Poprzez odpowiedni trening, połączony z właściwym odżywianiem, można również kształtować pewne cechy morfologiczne np. zwiększać masę mięśniową czy redukować poziom tkanki tłuszczowej”.

W pierwszym odruchu, po przeczytaniu tych wszystkich definicji, można wyciągnąć wniosek, że jest bardzo cienka granica między tresurą zwierząt a ich trenowaniem. Sięgnęłam więc ponownie do encyklopedii:trening [ang.], systematyczne ćwiczenia w celu uzyskania maks. sprawności w uprawianej dyscyplinie sportowej; prowadzony zwykle pod kierunkiem trenera. Trening sportowy jest wieloletnim procesem nauczania, kształtującym m. in. sprawność fiz., cechy wolicjonalne i osobowość zawodnika. Ze względu na rodzaj zastosowanych środków treningowych rozróżnia się metodę t. całościową (syntetyczną) — trenowanie gł. czynności stanowiącej podstawę danej konkurencji (np. trening skoków o tyczce przez tyczkarza), cząstkową (analityczną) — trenowanie osobno różnych elementów składających się na daną konkurencję (np. t. rozbiegu, wybicia lub techniki pokonania poprzeczki w skoku o tyczce), kompleksową (mieszaną) — naprzemienne stosownie metody całościowej i cząstkowej. Ze względu na rodzaj wysiłku rozróżnia się metody t. ciągłe (jednostajne i o zmiennej intensywności) oraz przerywane (powtórzeniowe i interwałowe); metoda ciągła jednostajna jest jednym z najstarszych rodzajów t. wytrzymałościowego; polega na stopniowym zwiększaniu pokonywanego dystansu przy stałej intensywności pracy, a następnie zmniejszaniu dystansu przy zwiększonej intensywności; metoda ciągła o zmiennej intensywności polega na wprowadzeniu dodatkowo kilku odcinków o zmienionej intensywności; metoda powtórzeniowa — na wielokrotnym wykonywaniu danego elementu techn. przy stałej intensywności t.; metoda interwałowa — na stosowaniu w t. naprzemiennych okresów dużego wysiłku i niepełnego odpoczynku. Rodzajem t. jest też metoda startowa mająca za zadanie podniesienie wytrenowania zawodnika (zarówno fiz., jak i psychicznego) w warunkach zawodów sportowych. Istotną rolę w przyspieszeniu procesu uczenia się przez zawodników poszczególnych czynności odgrywa t. mentalny — kształtowanie precyzyjnego wyobrażenia ćwiczonej czynności, przez obserwowanie innych i świadome wyobrażenie sobie wykonywania danej czynności przez siebie. Efekty t. są uzależnione m. in. od wrodzonych predyspozycji zawodnika, współpracy zawodnika z trenerem, właściwego doboru rodzaju t. oraz od motywacji zawodnika.”

Zaraz, zaraz, odezwą się pewnie niektóre osoby. Ale ta definicja dotyczy ludzi. Owszem, ale nie znalazłam definicji treningu sportowego zwierząt. Poza tym, gdy „wyrzucimy” z tej definicji zdania o przykładowym sporcie czyli skoku o tyczce, definicja bez zastrzeżeń może dotyczyć zwierząt a w szczególności koni. I po przeczytaniu tej definicji, granica między tresurą a treningiem nie wydaje się już tak cienka.

Znalazłam natomiast wzmiankę o treningach medycznych na terenie ogrodów zoologicznych. Przytoczę wam jako ciekawostkę: „Do obowiązków opiekunów zwierząt w zoo należy między innymi przeprowadzanie treningów medycznych. Po co wykonywane są te ćwiczenia? Czym się różnią od tresury praktykowanej w cyrkach? Trening medyczny daje możliwość obejrzenia każdego centymetra ciała zwierzaka, a także pozwala na poddawanie go koniecznym zabiegom weterynaryjnym, czy pielęgnacyjnym przy jego zminimalizowanym stresie. Od tresury, która praktykowana jest w cyrkach, różni się tym, że ćwiczenia są dobrowolne. Ponadto trening nie zakłada kar, tylko nagrody, które są wzmocnieniem pożądanego zachowania: Trening medyczny to także zabawa z opiekunem i nauka, że ten konkretny człowiek jest ich przyjacielem”.

Przy definicjach dotyczących tresury uwagę przyciąga wzmianka o stosowaniu kar i nagród. Czyli przy tresurze nieodzowne są nagrody jak i kary. Myślę, że to jest pierwszy element odróżniający tresurę koni od trenowania koni. Przy pracy treningowej nie widzę konieczności ani możliwości stosowania kar. Znowu mógłby ktoś zaoponować i powiedzieć, że w takim razie nagród też nie powinno być. Nie zgodzę się – nagrody muszą być, ponieważ konie, w odróżnieniu od ludzi, nie trenują z własnej i nieprzymuszonej woli. Dla osiągnięcia efektu zadowolenia konia z pracy sportowej (noszenie rekreacyjnego jeźdźca też jest dla konia pracą sportową), dla wzmocnienia prawidłowych skojarzeń na etapie nauki, dla zachęty do efektywnej pracy, nagrody są nieodzowne. I nawet nie próbujcie argumentować, że te zwierzęta chodzą pod nami ponieważ potrzebują ruchu, kochają ruch i tak chętnie chodzą w „lajcikowe tereny”. Prawda jest taka, że nasze konie nie znają tego co kochali ich dzicy przodkowie. Nie znają wolności, niczym nie ograniczonych przestrzeni, nieśpiesznego podążania za stadem we wspólnym poszukiwaniu pożywienia. A przede wszystkim nie znają braku jarzma ludzi. Tak, tak, wiem, dzikie konie były narażone na ataki głodnych drapieżców. Niewiele się jednak pod tym względem zmieniło – nadal są pożywieniem. Zjadane są przez ludzi, którzy proces konsumpcji mięsa poprzedzają całym ciągiem fizycznych i psychicznych tortur zwierzęcia (targi, transport, ubój).

Kolejnym argumentem moich oponentów może być stwierdzenie, że konie się buntują i odmawiają wykonania poleceń, co usprawiedliwia użycie kary wobec nich. Mam inne zdanie na ten temat. Konie buntują się i nie wykonują poleceń z dwóch powodów. Pierwszym powodem jest nie rozumienie polecenia a drugim brak fizycznych możliwości do jego wykonania. Brak równoważenia ciała i jego prawidłowego ustawienia. Brak kondycji, brak odpowiednio przygotowanych mięśni do wykonania konkretnego zadania. Wymuszenie wykonania zadania mimo tych braków, wymuszenie karą i strachem przed karą powoduje, że w ciele końskim utrwalają się krzywizny i napięcia ciała. Utrwala się niezrównoważony rozkład ciężaru ciała zwierzęcia. A przez to utrwala się w zwierzęciu odruch szukania wszelkich sposobów na radzenie sobie z niedogodnościami, strachem, bólem i dyskomfortem. Dla konia siłowe wymuszanie poprzez zadawanie bólu będzie odczytywane jako kara. W momencie zastosowania siłowego przymusu i zadania bólu, człowiek czyni z jeździectwa tresurę.

Następnym elementem, na który należy zwrócić uwagę przy rozpatrywaniu tytułowego zagadnienia, to dwa słowa zawarte w przytoczonych definicjach. Przy tresurze mowa jest o wyrabianiu odruchów warunkowych. Czym są odruchy warunkowe? odruch warunkowy klasyczny — reakcja na bodziec wcześniej obojętny, skojarzony z bodźcem wywołującym tę reakcję (warunkowanie klasyczne); odruch warunkowy instrumentalny (reakcja instrumentalna) — reakcja wytworzona w wyniku nagradzania lub karania swobodnie emitowanych zachowań (warunkowanie instrumentalne), zapewniająca otrzymanie nagrody lub uniknięcie kary”. (Wikipedia)

W definicji treningu sportowego mowa jest o budowaniu nawyków ruchowych. Czym one są? Nawyki ruchowe to jedne z najbardziej pożądanych efektów treningu sportowego w każdej dyscyplinie na poziomie amatorskim, jak i zawodowym. Wedle definicji z Wikipedii, nawyk ruchowy to nabyta lub wyuczona czynność spostrzegawczo-ruchowa, oparta na mechanizmach neurofizjologicznych, pozwalająca na uzyskiwanie przewidywanych wyników działania z dużą pewnością siebie, minimalną stratą czasu, energii i często w stanie nieświadomości.

Mówiąc prościej: ruchy, które na skutek dużej powtarzalności w pewnym stopniu się zautomatyzowały, dzięki czemu jesteśmy w stanie je pewnie i ekonomicznie wykonać, np. koszykarz, który regularnie doskonali swoje rzuty z dystansu buduje ten konkretny nawyk ruchowy, dzięki czemu jest to czynność wysoce zautomatyzowana, regularna, a także świadcząca o poziomie jego wytrenowania – w teorii wygląda to pozornie prosto, jednak z punktu widzenia pracy organizmu, jest to czynność szalenie złożona. Proces nauki konkretnego ruchu jest zależny od różnorodnych możliwości organizmu. Kształtowanie nawyków ruchowych wpływa na rozwój zwinności oraz siły, minimalizując jednocześnie straty energii. Te są związane ze wzrostem możliwości koordynacyjnych kory mózgowej, która wpływa na podwyższenie możliwości organizmu, co stwarza nowe warunki dla kształtowania ruchu. Proces uczenia się ruchu jest związany także z postrzeganiem, wyobrażeniami, odczuciami, wolą i pamięcią, więc jest to proces wysoce zależny od współpracy mięśni oraz układu nerwowego”
.
(Źródło: https://blogujmy24.pl/budowa-nawykow-ruchowych/)

Nawyk 1) zautomatyzowana czynność (sposób zachowania, reagowania) nabyta w wyniku ćwiczenia, zwłaszcza przez powtarzanie; zwykle nawyk wiąże się z aktywnością typu motorycznego (ruchową), można też mówić o nawykach myślowych, poznawczych, językowych; przyswojenie sobie nawyku przebiega przez wiele faz, w których dana czynność automatyzuje się, uwalniając się stopniowo od świadomej kontroli; u dziecka opanowywanie podstawowych nawyków, związanych np. z chodzeniem, pisaniem, czytaniem itp., wymaga osiągnięcia przez nie pewnej dojrzałości rozwojowej;

2) w psychologii behawiorystycznej — jeden z podstawowych konstruktów teoret. (zmienna pośrednicząca) oznaczający wytworzony związek między bodźcem a reakcją
. (Encyklopedia PWN) 

Kiedyś już pisałam, że koń niosący jeźdźca musi być szczęśliwym atletą. Musi mieć kondycję, postawę i równowagę pozwalającą w sposób swobodny nieść jeźdźca. Koń powinien wozić nas na swoim grzbiecie bez uczucia dyskomfortu,bólu i strachu, ponieważ to wszystko generuje w jego ciele niezdrowe napięcia i blokuje swobodną pracę mięśni i stawów. Z wierzchowcami człowiek powinien pracować nad wyrabianiem nawyków. Nawyku prawidłowego ustawienia ciała i prawidłowego rozłożenia ciężaru. Nawyku pracy z rozluźnionymi mięśniami, zaangażowanym zadem i wyprężonym grzbietem. Wszystko po to, by zwierzę mogło pozytywnie odpowiedzieć i wykonać zadanie, o które prosi jeździec. Wszystko po to, by wierzchowiec mógł przeskoczyć przez przeszkodę i wykonać piruet w galopie w odpowiedzi na zrozumiałe sygnały opiekuna. By mógł wykonać te ćwiczenia dlatego, że ma do wykonania tych ćwiczeń stworzone wszelkie warunki. Koń zmuszany siłą i presją, wykonujący polecenia w strachu przed karą i bez względu na to czy jest gotowy psychicznie i fizycznie do tej pracy, będzie miał wpajane nie nawyki tylko odruchy. Taki koń będzie skakał przez przeszkodę i kręcił piruety w wyniku odruchu a nie na prośbę jeźdźca.

Wnioski, czy jesteście trenerami czy treserami koni, wyciągnijcie sami. Sami sobie odpowiedzcie na pytanie: czy wasz koń trenuje z wami i pod wami, czy jest tresowany?

 



niedziela, 29 marca 2020

CZYM JEST DOSIAD JEŹDŹCA



Zastanawialiście się, czym jest dosiad jeźdźca? Wbrew pozorom, nie jest to postawa jeźdźca pozwalająca wygodnie rozsiąść się na końskim grzbiecie. Nie jest to postawa pozwalająca utrzymać się na plecach zwierzęcia. Zwierzęcia, które porusza się w przeróżny sposób. Dosiad jest postawą człowieka do wykonania pracy jako partner i równocześnie trener. Dosiad - to postawa ciała człowieka zaczynająca się od „podeszwy” stóp do czubka głowy. Jest to postawa, która powinna pozwalać na aktywność fizyczną. Jest to postawa, której trzeba się nauczyć w długim procesie ćwiczeń. Trzeba się jej uczyć tak, jak dziecko uczy się chodzić. Dziecko, zaczynające chodzić, uczy się pracy nogami, uczy się utrzymania równowagi i uczy się działania rękami. Na początku ręce pomagają w balansowaniu, szukaniu i utrzymaniu równowagi. Później dzieci uczą się wykonywać ruchy i pracę rękami niezależnie od utrzymywania równowagi ciała. Z czasem odpowiedzialność za utrzymanie równowagi spada na kończyny dolne. Wielu trenerów i instruktorów jeździectwa uczy dosiadu i prowadzi treningi „dosiadowe”, pozbawiając jeźdźców oparcia dla całego ciała (włącznie z nogami) czyli pozbawiając ich strzemion. Dla mnie to trochę tak, jakby chcieli nauczyć dziecko chodzić nie stawiając go na podłodze. Jakby chcieli nauczyć dziecko chodzić, sadzając je na tak wysokim krzesełku, że mogłyby one machać nóżkami w powietrzu. Co z tego, że takie dziecko siedzi prościutko i na kościach kulszowych? To w żaden sposób nie pomoże mu w nauce chodzenia. Prostej i zrównoważonej postawy przy chodzeniu trzeba i można się nauczyć tylko właśnie podczas chodzenia. Nawet, gdy proces tego uczenia dzieci wspomaga się chodzikami, to i tak jest to patent pozwalający mu przysiąść na siedzisku - jednak jego nóżki nadal opierają się o podłoże. Żeby móc zrobić kilka kroków, dziecko musi odciążyć siedzisko i przerzucić ciężar ciała na nogi. Musi stanąć na nogach, żeby móc podjąć próby chodzenia.

Wróćmy do postawy partnerskiej i trenerskiej jeźdźca na koniu. Odpowiedzialny człowiek, wsiadając na konia, powinien wiedzieć, że grzbiet podopiecznego to nie miejsce na odbycie przejażdżki. Na grzbiecie wierzchowca powinniście być partnerem prowadzącym we wspólnym tańcu. Jako trener i partner w jednym, stanowicie wzór postawy ciała, pracy ciała, jego równowagi, lekkości ruchów, rozluźnienia mięśni i sprężystości stawów. Jednak nie możecie ograniczyć się do bycia wzorem - musicie pokazać partnerowi, jak ma pracować, jak ćwiczyć, jak się poruszać, by móc dorównać i odzwierciedlić prezentowany przez was wzór. Musicie wiedzieć, że na pewno nie będziecie takim wzorem siedząc w siodle jak na krzesełku. Przy takiej pozycji możecie jedynie pomajtać sobie nóżkami, jak dziecko siedzące na zbyt wysokim krześle. Tak siedzący jeźdźcy nie ruszają zazwyczaj jednak w ogóle nogami z obawy przed upadkiem z krzesełka. W tym poście nie chcę jednak pisać o dosiadzie fotelowym. Chcę zająć się jeźdźcami, którzy dążą do przyjęcia postawy aktywnego dosiadu.

Wyobraźcie więc sobie teraz, że w tanecznej parze (o której wyżej wspomniałam) przyjmujecie piękną i wzorową postawę. Jesteście ubrani w piękny i profesjonalny taneczny stój. Wasze nogi utrzymują nienagannie proste plecy, biodra macie ustawione bez przegięć (brak kaczego kupra), wasza głowa jest dumnie podniesiona a rozluźnione ramiona i oddane ręce tworzące „ramę” lekko oplatającą partnera. Czy taka sylwetka pomoże wam z gracją pląsać w tańcu, gdy postawa waszego partnera pozostawia wiele do życzenia? Mimo, że profesjonalnie i pięknie go ustroiliście, ciało ma on pokrzywione, wygięte mocniej w jedną ze stron, nieustannie traci równowagę i łapie ją, przytrzymując się waszych rąk. Przez utratę równowagi gubi on rytm tańca i nieustannie nie dogania on albo przegania rytm muzyki i tańca. W jego ruchach nie ma lekkości i sprężystości - tylko drepcze on z nogi na nogę, kiwając się na boki jak na szkolnych potańcówkach. Przepraszam za porównanie do dzieci w wieku szkolnym, ale takie mam wspomnienia i skojarzenia.


Będąc tylko pięknie ustawionym wzorem nie będziecie trenerami. Pozwalając partnerowi dreptać po swojemu i wypuszczając go z objęć, żeby sam sobie radził, nie będziecie trenerami. Tą piękną postawę (którą przyjęliście) musicie uaktywnić nawet kosztem możliwości jej chwilowej utraty. Musicie uczyć się ją utrzymywać podczas aktywnego udziału w budowaniu postawy partnera. Podczas aktywnego udziału w budowaniu kondycji, szukaniu równowagi ciała przez partnera i pracy nad rozluźnieniem mięśni we wspólnym tańcu. Na niewiele przyda się wam piękna i wzorcowa postawa, gdy boicie się ruszyć z miejsca, boicie się „zrobić krok” i uaktywnić ciało oraz ręce z obawy przed jej utratą. Wiedza o tym, jak powinien wyglądać wzorcowy dosiad (wzorcowa postawa), ma wam ułatwić pracę nad nim podczas aktywnego „tańca” i aktywnej pracy trenerskiej. I nie ważne jest jaki rodzaj „tańca” trenujecie. Postawa aktywnego partnera i trenera powinna obowiązywać przy pracy nad doskonaleniem tańca klasycznego i akrobatycznego. Powinna obowiązywać, gdy taniec w parze jest waszym hobby, a wy jesteście amatorami. Powinna obowiązywać, gdy trenujecie zawodowo.

Każdy mój post jest czymś zainspirowany. Co jest inspiracją dzisiejszego postu? Kojarzycie pary jeździeckie, gdzie siedzący na grzbiecie konia człowiek ma właśnie taką piękną postawę? Wszystko jest prawidłowo poustawiane. Ładnie i prawidłowo są ułożone nogi - jakby przyklejone do końskich boków – stabilne, nieruchome. Ciało proste, ręce oddane.. Aż miło popatrzeć na taką postawę i to naprawdę się chwali. To bardzo pozytywne, że coraz więcej jeźdźców chce świadomie budować swój dosiad. Jednak ten obraz psuje tuptające pod jeźdźcem zwierzę z opuszczoną szyją i głową. Patrzę na takie pary i zaczyna mnie wszystko boleć. Pod pięknie usadzonym jeźdźcem widzę sztywnego, zrezygnowanego konia z zaburzoną równowagą. W jego ruchu nie ma tańca, ekspresji, radości, sprężystości. Jest tylko wytresowany, tuptający sposób chodzenia i ta zwieszona szyja i głowa. Szyja i głowa, które do niedawna były podparte na rękach jeźdźca czyli tzw „piątej nodze”. Ta „piąta noga” pozwalała zwierzęciu radzić sobie z niesieniem nadmiaru ciężaru opartego na przednich kończynach. Oddanie przez jeźdźca rąk i wodzy spowodowało tylko tyle, że pozbawiona oparcia głowa i szyja opadły w dół. W żaden sposób nie pomogło to takiemu zwierzęciu zrównoważyć ciała. Pozbawienie wierzchowca w takim momencie „piątej nogi” wręcz utrudnia mu zrozumienie tego, że powinien odciążyć przód ciała i zaangażować zad. Koń, u którego opuszczenie głowy i szyi jest wynikiem prężenia grzbietu przy zrównoważonym ciele, poproszony będzie tą szyję i głowę swobodnie niósł opuszczoną jak i w pozycji na wprost - czyli w równej linii z linią grzbietu. Prawidłowo niesione w dole głowa i szyja będą częściami ciała zwierzęcia, które bez oporu podniesie ono w odpowiedzi na sugestie jeźdźca. Podniesie je nie próbując ich przy tym oprzeć na wędzidle, wodzach i rękach jeźdźca. Mało tego - przy prawidłowo opuszczanej głowie i szyi , zwierzę to (przy procesie podnoszenia głowi i szyi i ponownego opuszczania na prośbę jeźdźca), nie utraci nadanego tempa i rytmu chodu. Gdybym miała okazję popracować z taką opisana wyżej parą, natychmiast zasugerowałabym jeźdźcowi pracę ciałem, rękami i łydkami nad podniesieniem zwieszonej głowy i szyi i nad zaangażowaniem zadu, by umożliwić zwierzęciu sprężystą pracę ciała i w równowadze. I byłby to moment, w którym jeździec utraciłby piękną ale do tej pory nieruchomą postawę. Byłby to moment, w którym człowiek siedzący na koniu musiałby zacząć uczyć się utrzymywania prawidłowego dosiadu podczas trenerskiej pracy. Byłby to zupełnie normalny bieg wydarzeń. Jeździec powinien mieć świadomość tego, jak powinna wyglądać prawidłowa postawa. Powinien mieć świadomość wzorca, do którego będzie dążył podczas jeździecko - trenerskiej pracy. Nie powinien jednak bać się jej utraty i konieczności nieustannego korygowania przy fizycznym zaangażowaniu w pracę nad postawą partnera. Jeździec nie ma po prostu mieć pięknej i prawidłowej postawy. Jeździec ma używać swojej postawy do prowadzenia żywej istoty we wspólnych pląsach. Martwi mnie ten brak zrozumienia jeźdźców dla konieczności pracy nad postawą konia.

Przyczyn tego braku zrozumienia jeźdźców szukałabym u ich szkoleniowców. Jeździec i wierzchowiec to para, to partnerzy. Obu im należy się równa uwaga i poświęcenie pracy dla budowania postawy. Przecież postawa konia pod jeźdźcem to nic innego, jak tylko jego „dosiad”.

Rolą instruktorów i trenerów powinno być uczenie jeźdźców, jak być trenerami dla swoich podopiecznych, przy równoczesnym dążeniu do doskonalenia postawy i systemu komunikacji między partnerami. Szkoleniowcy muszą uczyć jeźdźców uczyć swoich podopiecznych. Wiem, że łatwiej pracuje się z jeźdźcami dosiadającymi wierzchowce, które idealnie wpisują się w metody szkoleniowe i nie stwarzają dodatkowych problemów. Łatwiej usadzić jeźdźca na „tuptusia”, który posłusznie idzie w wyznaczonym kierunku. Po co zauważać tragiczną postawę konia i psuć idylliczny obraz udanego treningu? Po co poprawiać postawę zwierzęcia, która to postawa „krzyczy”: idę, więc nie próbuj wymagać ode mnie czegokolwiek więcej. Zastanawiam się, co robią instruktorzy, gdy z prośbą o współpracę zwracają się do nich jeźdźcy, których podopieczni nie wpisują się w żadne reguły? Nie da się wówczas zaplanować treningu. Trzeba przeprowadzić taki trening pary jeździec – koń, na jaki pozwala w danym momencie dyspozycja fizyczna i psychiczna obu partnerów. A ta dyspozycja wymusza często przełożenie pracy nad doskonaleniem dosiadu jeźdźca na dalszy plan i skupienie się w pierwszej kolejności nad „dosiadem”(postawą) wierzchowca. Totalnie pokrzywione i niezrównoważone ciało zwierzęcia oraz jego zszargana psychika nie pozwalają mu na swobodną pracę pod jeźdźcem. Nie pozwalają one też na wykorzystanie utartych, sztampowych pomocy szkoleniowych typowych dla danego instruktora. Chyba niewielu szkoleniowców podjęłoby współpracę z taką jeździecką parą. Dlatego mam wrażenie, że zazwyczaj pozostawieni sami sobie, pozbawieni pomocy szkoleniowej są ci jeźdźcy, którzy postanowili ratować konie po przejściach, zbuntowane, nieufne, przerażone. Konie, które nie akceptują relacji z człowiekiem opartej na poddańczym, bezrozumnym posłuszeństwie człowiekowi. Ot, taka dygresja na zakończenie postu.




środa, 11 marca 2020

JEŹDZIECKIE PRZEDSZKOLE


W moich blogach jeździeckich piszę często o braku miłości i szacunku do koni wśród jeźdźców. Piszę o tym, w jakich zachowaniach ludzi przejawia się brak tych uczuć. Ostatni z takich postów opublikowałam na „Pogotowiu jeździeckim” – zachęcamy do przeczytania. https://pogotowiejezdzieckie.blogspot.com/2020/02/miara-sukcesu-w-jezdziectwie.html

Zachęcam, ponieważ te przemyślenia i pewne wydarzenia doprowadziły mnie do nowego jeździeckiego pomysłu. Wiecie na pewno, że szacunku, empatii i miłości do zwierząt ludzkości „wejdzie w krew”, gdy zaczniemy tego uczyć nowe pokolenia ludzi już od najmłodszych lat. To żadne nowe odkrycie. Teraz mogę jednak spróbować wprowadzać to w życie. Od kwietnia 2020 tych uczuć wobec koni będę mogła uczyć dzieci wraz z Fusią. Fusia to kuc szetlandzki. Kara sympatyczna klaczka, która przyjedzie do mnie od Gosi i jej męża. Gosia jest czytelniczką moich blogów. Zaufała ona moim szkoleniowym i jeździeckim umiejętnościom i zaprosiła mnie do siebie. Amazonka popracowała na grzbiecie konia pod moim okiem i według moich wskazówek pierwszy raz w lutym tego roku. Pod koniec marca będę gościem Gosi po raz drugi. Tym razem wrócę stamtąd z nową podopieczną. Gosia, bardzo Wam dziękuję, że uznaliście, iż Fusia będzie miała u mnie dobry dom - że trafi w „dobre (moje) ręce”.

Gdzieś i kiedyś pisałam już o dyskusji na temat zdjęcia „kucykowej” karuzeli. Przyglądałam się tej dyskusji na pewnym forum. Amazonka wstawiła zdjęcie oburzona traktowaniem szetlandzkich kucyków, przyczepionych na stałe do niewielkiej karuzeli. Ubrane w siodła i ogłowia, kucyki dreptały na niewielkim kole, tworząc żywą karuzelę dla dzieci. Wiele z komentujących osób nie widziało w tej formie zarobkowania i wykorzystywania koników nic złego. Padały argument, że zwierzęta są grube, czyli dobrze karmione, a ruch im się przyda, bo konie przecież uwielbiają ruch. Nikt z tych komentujących osób nie zastanowił się nad jakością ruchu tych zwierząt i nad tym, że korzystanie z takiej formy rozrywki uczy dzieci przedmiotowego podejścia do koni, a w konsekwencji pewnie i do wszystkich zwierząt.

Wiem też, że zazwyczaj kontakt małych dzieci z kucykami szetlandzkimi polega na „oprowadzankach” na ich grzbiecie. Nie twierdzę, że nie jest to miła i sympatyczna forma jeździeckiego kontaktu z tymi zwierzętami. Pod dyskusję można by poddać właśnie jakość i ilość tych „oprowadzanek”, które koniki wykonują non stop w ciągu wielu godzin. W pewnym wieku dzieci i na pewnym etapie ich spotkań z konikami jest to jedyna możliwa forma dosiadania małych wierzchowców. Jednak, gdy tylko warunki pozwolą, dzieci powinny powoli i konsekwentnie uczyć się porozumienia ze stworzeniem które je nosi. Według mnie, proces oprowadzania dzieci na konikach powinien być też koniecznie poprzedzony edukacją dzieci z obsługi takiego konika. Dzieci powinny uczyć się czyścić zwierzęta, oporządzać, siodłać, kiełznać i prowadzić. Oczywiście każde dziecko powinno mieć możliwość uczenia się tego wszystkiego w swoim tempie i w ramach swoich wiekowych, fizycznych i psychicznych predyspozycji. Dzieci powinny wiedzieć, że ich wierzchowiec ma uczucia, że może czuć ból, zmęczenie, rezygnację. Powinny też wiedzieć, że konik może być niedysponowanym do dosiadania go, a i tak konieczne jest zadbanie o jego codzienny dobrostan. Tak też zamierzam podejść do pracy z dziećmi i z Fusią w moim jeździeckim przedszkolu. Czy to się nam uda? Życie pokaże. Jeżeli ktoś z was, z Poznania i okolic, chciałby przysłać swoje dziecko do takiego przedszkola, to zapraszam do kontaktu. Przedszkole z Fusią będzie w stajni Pawłowice niedaleko Kiekrza.


Olga Drzymała

Aktualizacja 14 czerwiec 2020.
Ograniczenia wprowadzone w związku z pandemią pokrzyżowały moje plany. Nie wiem jaki będzie los pomysłu dotyczącego "jeździeckiego przedszkola".

Aktualizacja 18 październik 2020.



sobota, 22 lutego 2020

MIARA SUKCESU W JEŹDZIECTWIE


Sukces w jeździectwie nierozerwalnie kojarzy się z udziałem w zawodach i zdobywaniem na nich trofeów. W związku z tym, bezrefleksyjnie dzieli się jeźdźców na tych, którzy odnieśli jeździecki sukces, bo jeżdżą na zawody i na osoby, które nie odnoszą żadnych jeździeckich sukcesów, ponieważ jeżdżą konno rekreacyjnie. W powszechnym mniemaniu, jeźdźcy biorący udział w zawodach, to osoby z większą wiedzą, umiejętnościami i doświadczeniem. Osobom jeżdżącym rekreacyjnie przypisuje się brak wystarczającej wiedzy i umiejętności, by móc zaangażować się w sportową rywalizację. W powszechnej opinii, jeźdźcy dosiadający konie rekreacyjnie, to osoby jeżdżące tylko „lajcikowo” w tereny. Z tych i pewnie innych powodów, wielu młodych jeźdźców spogląda z podziwem i odrobiną zazdrości na sportowców dosiadających sportowe konie. Wielu młodych jeźdźców martwi brak szans na zrealizowanie sportowych marzeń. Pozostaje im obserwowanie osób z ambicjami sportowymi i mających możliwość realizowania swoich pasji i ambicji. Dzięki mediom społecznościowym, sportowcy opowiadają o swoich mniejszych i większych sukcesach szerokiej rzeszy fanów i czytelników. Nie próbuję powiedzieć, że udział w zawodach nie jest sukcesem, że zdobycie trofeów nie jest sukcesem. Bezsprzecznie udział w sportowej rywalizacji może być sukcesem.

Chciałabym jednak w tym poście zwrócić uwagę, że ta sportowa rywalizacja nie powinna być miarą jeździeckiego sukcesu. Chciałabym dotrzeć z tym przekazem przede wszystkim do amatorów jeździectwa zaczynających swoją jeździecką przygodę. Chciałabym dotrzeć do tych jeźdźców, którzy nie mają szans, możliwości i warunków na dołączenie do grona podziwianych i realizujących się sportowo jeźdźców. Chciałabym dotrzeć do tych jeźdźców, którzy zapytani o ostatnie ich jeździeckie sukcesy są przekonani, że nie mają nic do powiedzenia, ponieważ nie przygotowują siebie i konia do zawodów sportowych. Uwierzcie mi, sportowa, jeździecka rywalizacja nie powinna być miarą sukcesu, ponieważ realia pokazują, że bardzo często udział w zawodach biorą konie spięte, bez energii i bez umiejętności samo – niesienia. W zawodach często biorą udział konie kulejące, „złamane” w szyi, z przegiętymi, obolałymi grzbietami i bez prawidłowego ustawienia ciała. Przerażające jest to, że jeźdźcy dosiadający takie konie są przez sędziów dopuszczani do udziału w zawodach i niejednokrotnie je wygrywają. Na zawodach jeździeckich często liczy się tylko to, czy koń przeskoczy przez przeszkodę i w jakim czasie. Liczy się tylko to, na ile precyzyjnie przejedzie trasę od literki do literki w odpowiednim chodzie. To, że zwierzę pokonuje parkur czy czworobok przerażone, zrezygnowane, obolałe i nieszczęśliwe, nikogo, absolutnie nikogo na takich zawodach nie obchodzi.

Zostałam ostatnio zaproszona i poproszona o prowadzenie treningu amazonki na wałaszku „po przejściach”. Amazonka, która się ze mną w tej sprawie skontaktowała, została właścicielką konia, który zaczynał swoją służbę człowiekowi jako koń wyścigowy. Miał on nieszczęście mieć kilku właścicieli, zanim trafił do wspomnianej amazonki. Oprócz tego, że wałach zmuszany był do ścigania się na torach, nie wiadomo zbyt wiele o jego pracy pod jeźdźcem. Jednak na jazdę próbną, dla amazonki, zwierzę zostało mocno powiązane gumowymi patentami. Koń nie widzi też na jedno oko. Wszystko co zwierzę przeszło w swoim życiu doprowadziło do tego, że jest on „kłębkiem nerwów” i sporą „masą wielkiego nieszczęścia”. Na naszym pierwszym wspólnym treningu koń nie skupiał się na jeźdźcu, biegał nerwowo bez ładu i składu i brykał. Amazonka opowiadała mi, że jej podopiecznemu zdarza się też stawać dęba w najmniej oczekiwanym momencie. Wierzchowiec sprawia wrażenie zwierzęcia rozpaczliwie szukającego pomocy, ponieważ nie rozumie tego, co i dlaczego się z nim działo i dzieje. Amazonka postanowiła ratować to zwierzę. Nasze pierwsze spotkanie i wspólna pracy trwała ponad godzinę. Pracowałyśmy przede wszystkim nad tym, żeby zwierzę chociaż na krótkie momenty, podczas wspólnej jazdy, skupiało się na swojej opiekunce. Pracowałyśmy nad tym, żeby wierzchowiec zrozumiał, że nie musi nerwowo pędzić w przód, że może iść wolno i spokojnie. Pracowałyśmy nad tym, żeby koń zrozumiał, że może a nawet powinien rozluźniać mięśnie, które napina do granic możliwości. Pracowałyśmy przez prawie cały ten czas w stępie. Na sam koniec treningu, gdy udało nam się wyciszyć i nieco rozluźnić oraz skupić konia, amazonka poćwiczyła przejścia do kłusa i z kłusa do stępa. Koń biegł kłusem tylko parę kroków między przejściami. Zabieg był celowy – nie chciałam, żeby podczas zbyt długiego kłusa wierzchowiec rozkojarzył się i usztywnił niwelując sukces, jaki osiągnęłyśmy podczas marszu w stępie. Dlaczego o tym piszę? Z powodu słowa sukces. Zauważcie, że użyłam je w poprzednim zdaniu. Amazonka jeździła 60 minut w stępie – nie galopowała na podopiecznym, nie pokonywała drążków czy przeszkód, nie ćwiczyła pasaży a osiągnęła na tym treningu niewiarygodny sukces. Dotarła z przekazem do konia, do tej pory „zamkniętego” na jakikolwiek przekaz. Namówiła podopiecznego do poruszania się wolnym tempem nadanym przez siebie i osiągnęła to bez siłowego ciągnięcia za pysk zwierzęcia. Namówiła konia do rozluźnienia mięśni szyi i pokazała, że może on i powinien skupiać się na jeźdźcu podczas wspólnej pracy. Wielu sportowców nigdy czegoś takiego nie osiągnęło i nie osiągnie. Dla mnie takie osoby jak opisywana amazonka są i będą bohaterami osiągającymi sukces w jeździectwie. Nie chcę, żebyście mnie źle zrozumieli – nie oczekuję, że każdy jeździec powinien ratować skrzywdzone zwierzę i się mu poświęcać. Nie, chodzi mi o uświadomienie wam, że w jeździectwie sukcesem nie jest to, do czego wykorzystujesz i namawiasz konia. Sukcesem jest jakość ruchu i pracy konia. Sukcesem jest jakość waszego porozumienia i komunikacji. Obojętnie, czy jedziecie „lajcikowo” w teren, czy bijecie rekord potęgi skoku - koń powinien być podczas pracy pod wami szczęśliwym atletą. Powinien pracować bez napięć, bólu, strachu, stresu i apatii.




Już kiedyś Wam wspominałam, że zostałam zaproszona przez Klaudię, jedną z czytelniczek moich blogów, do pewnej grupy jeździeckiej na facebook,u. Jest to bardzo duża grupa. Ostatnio ktoś zadał tam pytanie: jakiego konia nigdy nie chcielibyście mieć? Osoba zadająca pytanie nie chciałaby konia rasy tinker, bo to taka przerośnięta krowa. W odpowiedzi napisałam swój post takiej treści: „Przeczytałam ostatnio na tej grupie pytanie brzmiące mniej więcej tak: jakiego konia nigdy nie chcielibyście mieć? Nie podobają mi się pytania podobnego typu, bo brzmią jak pytania o sprzęt sportowy. Są to pytania bardzo uprzedmiotawiające wierzchowce. Ale to moje prywatne zdanie. Pytanie to jednak sprowokowało mnie do napisania tego postu i zaproponowania Wam zabawy wyobraźnią. Wyobraźcie sobie, że konie mają swoją grupę (np. Milion pytań do konia) i w tej grupie pada pytanie jakiego jeźdźca i opiekuna nigdy nie chcielibyście mieć? Oczywiście, nie oszukujmy się - gdyby konie miały naprawdę jakikolwiek wybór, nigdy nie zgodziłyby się służyć człowiekowi. Ale skoro już muszą, a miałyby możliwość wyboru swojego jeźdźca, to jakie cechy człowieka – jeźdźca konie ceniłyby najbardziej? Myślę, że jedną z odpowiedzi byłoby: nie wybrałbym człowieka, który traktuje mnie jak sprzęt sportowy, czyli jako rzecz pozbawioną uczuć, pozbawioną odczuwania, zmuszaną do bezgranicznego wysiłku. To pytanie na grupie koni mogłoby być zadane w nieco innej formie: jakiego przyjaciela nigdy nie chciałbyś mieć?” W odpowiedzi zostałam w komentarzach parę razy obrażona. Oburzeni jeźdźcy i amazonki przede wszystkim tłumaczyli powody, dla których nie kupiliby konia tej czy innej rasy lub wielkości. Oburzenie wywołało też to, że stawiam na równi człowieka i konia. Tłumaczono mi, jakie to wielkie szczęście mają te zwierzęta mogąc wozić ludzi na grzbiecie, zamiast nudzić się na padokach. Przekonywano mnie, że: „koń to koń” i nie ma nic złego w podejściu do niego, jak do sprzętu sportowego. Nie zacytuję wam tych komentarzy, ponieważ administratorzy grupy usunęli mój post i pytanie. Nie zdążyłam nawet przeczytać wszystkich odpowiedzi pod postem. Z tych, które przeczytałam, tylko jedna osoba zrozumiała moje pytanie i intencje i napisała jakiego jeźdźca nie chciałaby mieć, gdyby była koniem. Stanisław Lem powiedział kiedyś: „dopóki nie skorzystałem z internetu, nie wiedziałem, że na świecie jest tylu idiotów.” Sparafrazuję tą wypowiedź i powiem, że dopóki nie dołączyłam do tej grupy, nie wiedziałam, że na świecie, wśród „miłośników” jazdy konnej, jest tyłu idiotów, całkowicie pozbawionych empatii. Do takich jeźdźców na pewno nie dotrę z moim przekazem z tego postu. Z przekazem, że jeździeckim sukcesem jest przede wszystkim bycie takim jeźdźcem i opiekunem, którego chciałby mieć każdy wierzchowiec. Nachodzi mnie często refleksja, że nadzieją na lepszy los koni w służbie człowieka jest chyba tylko nauczenie empatii najmłodszego pokolenia. Pokolenia, które nauczy się rozumienia i prawdziwej miłości do tych zwierząt. Pokolenia wychowanego w jeździeckim przedszkolu. Jeździeckie przedszkole to pomysł na etapie planowania. Ale myślę, że niedługo przeczytacie o nim więcej.





wtorek, 28 stycznia 2020

#bezpaskakrzyżowego


W moim poprzednim poście napisałam o języku ludzko – końskim. Nie rozchodził się niestety ten post jak świeże bułeczki. Jeźdźcy nie chcą przyznać, ani przed sobą, ani przed innymi, że konie próbują komunikować się z nami językiem bogatym w przekaz. Stereotypowe i odwiecznie takie same uczenie o przekazie, jakie konie do nas wysyłają, jest łatwe, proste i nie wymaga od ludzi wysiłku intelektualnego. Po co więc to zmieniać? Każdy jeździec wie co wyraża wierzchowiec, gdy kładzie uszy „po sobie”. I w zasadzie to by było wszystko na temat wiedzy jeźdźców o tym, że te zwierzęta coś do nas „mówią”. Nawet to, że koń obraca się do człowieka zadem, przez wielu ludzi nie jest traktowane jako przekaz. Odwracający się zadem do swojego „łaskawcy” (to ostatnio moje ulubione określenie na wielu ludzi, idealnie oddające ich stosunek do zwierząt i natury), koń jest wredny, głupi i złośliwy – ot cała wiedza o próbach komunikowania się koni ze swoimi opiekunami.

Szukając tematów do postów „buszuję” czasami w internecie. Nie lubię tego. Nie chodzi o to, że przekaz i zdjęcia wstawiane w internecie nie mają wartości. Nie, ja po prostu jakoś tak mam, że nie lubię oglądać i czytać prywatnych rzeczy w internecie. Wolę kontakty z ludźmi w tzw „realu”. Sama wprawdzie założyłam konto na Instagramie i wstawiam zdjęcia, ale odrzucam każdą informację od Instagrama o kolejnych wstawionych zdjęciach przez inne osoby. Trafiam na część z nich podczas owego przeglądania internetu w poszukiwaniu tematu do kolejnego postu. Czasami nie mogę się nadziwić hipokryzji jeźdźców. Słowny przekaz na temat koni i pracy z nimi przepełniony jest zawsze deklaracjami o miłości do tych zwierząt i chęci ich zrozumienia. I ten słowny przekaz jest często pod zdjęciem, na którym koń wiezie uwieszonego na wodzach jeźdźca. A żeby nie było widać, że jeździec jest uwieszony i swojemu ukochanemu konikowi zadaje zaciągniętym wędzidłem ból, zwierzę ma zawiązany pysk paskiem krzyżowym. Oczywiście moje wprawne oko (podejrzewam, że nie tylko moje - takich osób jest więcej) natychmiast wychwytuje obraz obolałego pyska konia, który z wielkim wysiłkiem próbuje jednak otworzyć zawiązany pysk, żeby nieco zminimalizować uczucie bólu.

I proszę.....w ten sposób narodził się temat postu i pomysł na akcję #bezpaskakrzyżowego. Oczywiście wielu trenerów, instruktorów i jeźdźców, którzy radzą sobie z końmi („radzą” – to moje ulubione określenie na wożenie się na grzbiecie konia, beznadziejnych i zamordystycznych jeźdźców z długim jeździeckim stażem), będzie przekonywać, że pasek krzyżowy pozwala koniowi lepiej czuć wędzidło i lepiej na nie reagować. I tu ciśnie mi się „pod palce” stukające w klawiaturę brzydkie słowo na „k”. K......ludzie, opamiętajcie się - każdy wierzchowiec dokładnie czuje w swoim pysku kawał metalu, gumy, plastiku czy skóry. Do tego czucia nie potrzebuje mieć zawiązanego pyska. A gdy jeszcze taki kawał „ciała obcego” w buzi zadaje mu ból, to zwierzę bardzo wyraźnie pokazuje to, że go czuje. Nie oszukujmy się - zakładacie paski krzyżowe koniom, żeby właśnie nie zobaczyć okazywanego bólu. A jeśli chodzi o lepszą reakcję na wędzidło przy związanym pysku, to jest to reakcja wymuszona właśnie zadanym bólem. Chcecie, żeby koń lepiej reagował na uczucie bólu? To jest ta wasza miłość do tych zwierząt. Jeśli chodzi o pracę z wierzchowcem, to zasada - im mniej, tym lepiej - przynosi zdecydowanie lepsze efekty. Koń najlepiej reaguje na subtelne, delikatne, zrozumiałe i nie zadające bólu sygnały – nauczycie się tak pracować z końmi, to pasek krzyżowy nie będzie potrzebny ani wam ani waszym koniom.

Podczas jednej z dyskusji z jeźdźcem radzącym sobie na koniu, zablokowałam rozmówcy szczękę. Oczywiście za jego zgodą. Jedną ręką przyłożyłam pod brodą, drugą na głowie w okolicy ciemienia i przytrzymałem na tyle mocno, że nie miał szans na rozwarcie szczęki. Potem poprosiłam, żeby z całych sił próbował otworzyć buzię. Zrobił to. Zapytałam, co poczuł. Poczuł napięcie na całym ciele. Największe napięcie poczuł w łydkach. Ot taka dygresja do przemyślenia dla chcących myśleć.



Ostatnio w świecie jeździeckim mówi się trochę o nachrapnikach i ich zbyt ciasnym zapinaniu na końskich nosach. Nie będę się o tym rozpisywać – poczytajcie trochę: https://equista.pl/editorial/2818/dunska-federacja-jezdziecka-przeciwko-zbyt-ciasnym-nachrapnikom-video ,
http://drequeen.pl/?p=192 . Natomiast na temat ciasno zapinanych pasków krzyżowych nie znalazłam zbyt wielu informacji w internecie. W 2017 r Paulina Ferdek opublikowała przetłumaczony tekst https://www.facebook.com/search/posts/?q=Paulina%20Ferdek%20pasek%20krzy%C5%BCowy&ref=eyJzaWQiOiIiLCJyZWYiOiJ0b3BfZmlsdGVyIn0%3D&epa=SERP_TAB. Pasek krzyżowy, inaczej skośnik, jest powszechnie stosowany, ponieważ jeźdźcy nie radzą sobie z tym, że ich podopieczni otwierają pysk podczas pracy wędzidłem. W związku z tym nie mówi się o nim zbyt wiele. Czasami pojawiają się pytania jeźdźców poznających dopiero arkana sztuki jeździeckiej, do czego służy taki pasek. Niektóre odpowiedzi sugerują, że zapobiega przekładaniu przez konia języka nad wędzidło. No cóż.....koń przekłada język nad wędzidło, żeby przestał go boleć. Żeby przestać odczuwać ból zadawany wędzidłem leżącym na tym języku.

Kiedyś, gdzieś „wpadła mi w oko” informacja, że ten dodatkowy pasek w ogłowiu został wymyślony do nieco innego celu. Miał łączyć kółka wędzidła, stabilizując je. Niestety nie mogę teraz odnaleźć tej informacji. Jedno jest pewne: jego obecne zastosowanie jest wymysłem ludzi leniwych i głupich. Głupich, bo stwierdzających : po co uczyć się wykorzystywać wędzidło jako delikatny i subtelny przekaźnik zrozumiałych informacji, jak można zawiązać pysk zwierzęciu. To takie łatwe i nie wymagające intelektualnego wysiłku, a ideę, dla której się go zakłada, zawsze można dorobić.

Wymyśliłam akcję dla odważnych jeźdźców: „bez paska krzyżowego”. #bezpaskakrzyżowego. Miejcie odwagę zdjąć pasek krzyżowy z pyska swojego podopiecznego. Miejcie odwagę zobaczyć, jak koński pysk reaguje na wasze działania wodzami i wędzidłem. Miejcie odwagę zobaczyć przekaz o bólu, jaki wasz podopieczny odczuwa i jaki do was wysyła. Pamiętajcie, że wysyła go w nadziei, że zrozumiecie ten przekaz i uwolnicie swojego ukochanego konika od dyskomfortu i bólu. A potem miejcie odwagę zacząć naukę jazdy konnej pozbawionej siłowego działania wodzami i wędzidłem. Wstawiajcie swoje zdjęcia i relacje z pracy z koniem, który nie ma związanego pyska. Na którego pysku nie maluje się ból.

Ktoś mógłby zasugerować, że lepsza byłaby akcja namawiająca do jazdy bez wędzidła. Problem jest taki, że jeżeli ktoś ciągnie i pracuje siłowo wodzami podczepionymi do wędzidła, będzie tak samo pracował wodzami przyczepionymi do nachrapnika. Owszem, nie będzie zadawał wówczas bólu w pysku. Nie, to fakt. Będzie za to zadawał ból na kości nosowej. Dlatego namawiam: zostaw wędzidło, zdejmij pasek krzyżowy i spójrz prawdzie w oczy - tylko w tym przypadku w koński pysk.






niedziela, 19 stycznia 2020

JĘZYK LUDZKO - KOŃSKI



Język, jakim porozumiewają się konie, to swego rodzaju język migowy. Język gestów dawanych ciałem. Język, w którym postawa ciała wiele wyraża. Takim językiem porozumiewają się konie w stadach – konie dziko żyjące. Tak też porozumiewają się wierzchowce będące pod opieką ludzi. Jeźdźcy usilnie próbują zrozumieć język koński i używać go do rozmowy z wierzchowcami podczas wspólnej pracy. Na bazie prób porozumiewania się z końmi ich językiem „ojczystym”, powstała idea tak zwanego jeździectwa naturalnego. To bardzo pozytywne, że ludzie chcą i szukają możliwości takiego zrozumienia zwierząt, by przekazywane im informacje były przejrzyste i zrozumiałe. Uważam jednak, że taką przejrzystość i zrozumienie przekazu zagwarantuje język, który jest zupełnie nowym tworem. Zagwarantuje to język ludzko – koński. Język do porozumiewania się z naszymi podopiecznymi powinien być mieszanką gestów ludzkich i końskich, mieszanką mowy ciała zwierzęcia i człowieka. Przecież my, ludzie, także porozumiewamy się przy pomocy gestów i mowy ciała. Jednak gesty z mowy ciała „zapisywane” we wspólnym „słowniku” muszą być akceptowane przez obie strony. My nie zgadzamy się na przykład na to, by koń odwrócony do nas tyłem napierał na nas zadem, strasząc możliwością kopnięcia. Taki sygnał w języku końskim jest normą. Chcąc rozmawiać z końmi jak konie, musielibyśmy ten sygnał zaakceptować i się przy jego pomocy porozumiewać. Wierzchowce zaś nie godzą się na zapisanie w „słowniku ludzko – końskim” na przykład postawy człowieka, wyrażającej chęć gonienia zwierzęcia i łapania wbrew jego woli. Im bardziej człowiek będzie chciał gonić by złapać, tym bardziej koń będzie uciekał. I to wydaje się być oczywiste.

Mniej oczywiste jest to, że ta „słownikowa” mieszanka sygnałów dawanych ciałami ma dodatki. Do tej mieszanki my dodajemy słowa. Konie uczą się rozumienia wielu słów i krótkich zdań: „podaj nogę”, „dobry koń”, „nie”, „nie wolno” itd. Konie, na których uczą się młodzi adepci, doskonale znają znaczenie słów wypowiadanych przez instruktora: „kłus”, „galop”, „stęp” itd. Lata powtarzania tych słów, połączonych na etapie nauki z naszymi gestami, umożliwia zwierzęciu nauczenie się ich znaczenia. Jest to nauka przez skojarzenia, w meandrach której te zwierzęta całkiem dobrze sobie radzą. Do tego języka ludzko – końskiego dodajemy też przeróżne dźwięki: cmokanie, kląskanie, gwizdanie, pomruki itp. Konie też dokładają co nieco do tego języka i to coś nie funkcjonuje w stricte końskim języku. Dokładają nienaturalne napięcia mięśni, nienaturalne usztywnienia stawów, przegięcie grzbietu zbyt mocno w dół i przesadne zadzieranie głowy i szyi. Dokładają maszerowanie i bieganie nienaturalnie drobnymi kroczkami. Dodają nienaturalne przegięcia szyi (przeganaszowanie) Dodają wyuczony odruch siłowania się i przepychania z człowiekiem, jak w zapasach. Dodają złe ustawianie łopatek. Dodają złe ustawienie zadu względem przodu swojego ciała. Mogłabym pewnie jeszcze długo wymieniać. Problem z komunikacją z koniem polega na tym, że mało który jeździec rozumie taki przekaz wierzchowców. Mało który z jeźdźców chce zrozumieć ten wkład naszych podopiecznych do wspólnego języka. A to wszystko jest przekazem informującym nas jeźdźców o tym, co robimy źle siedząc na końskim grzbiecie. Przekaz informujący o tym, jakie nasze zachowanie na grzbiecie konia powoduje, że utrudniamy im swobodne niesienie nas. Przekaz informujący, co robimy źle pracując w parze z wierzchowcem z ziemi. Przekaz mówiący, co utrudnia zwierzęciu wspólne bytowanie i pracę w naszej bliskości. Przekaz mówiący, jak niezrozumiałe są często sygnały człowieka. Przekaz mówiący, jak niewiele dany jeździec wie o motoryce ruchu konia. Mogłabym jeszcze długo wymieniać. Jest to przekaz tworzony przez końskie ciała tylko dla potrzeb porozumiewania się z człowiekiem. Taki przekaz, przekaz ciałem w takiej formie, nie występuje u koni żyjących dziko. Nie twierdzę, że u koni wolno żyjących w ogóle nie występują napięcia czy krzywizny ciała. Występują ale nie te, które wywołuje nasza obecność na plecach konia i obok konia.

Ten post powstaje na bazie komentarza jaki napisałam odnosząc się wpisu pt: Nie rozmawiajmy z koniem jak z człowiekiem. Autorka artykułu napisała o wzroku ludzkim i końskim, który jest kolejną częścią składową języka ludzko – końskiego. Nie będę cytować tutaj słów Pani Eli – zapraszam do przeczytania tego co napisała. Dla mnie kontakt wzrokowy z koniem to podstawa nauki skupienia zwierzęcia na mnie i wspólnej pracy. Faktem jest, że konia łatwiej namówić na to, żeby nas woził, niż na to, żeby patrzył nam prosto w oczy. Nie jest to jednak spowodowane tym, że w naturze drapieżniki wpatrują się koniom prosto w oczy. W ogóle podpieranie swoich poczynań w pracy z tymi zwierzętami argumentem zaczerpniętym z życia dzikich koni i ich wrogów nie jest dobrym pomysłem. Przecież my, jeźdźcy, bezczelnie ładujemy się na końskie grzbiety czyli tam, gdzie dziki wierzchowiec nigdy nie wpuściłby drapieżnika, bo wiązałoby się to z utratą życia. Kontakt wzrokowy konia z nami ludźmi jest jak wyrażenie zgody na pracę umysłową. Dla konia praca umysłowa jest bardzo ciężką pracą. Dialog prowadzony z nami, konieczność rozumienia sygnałów, odpowiadania na nie w prawidłowy fizyczny sposób nie leży w naturze konia. Kojarzenie, że konfiguracja kilku sygnałów jest innym poleceniem niż ten pojedynczy sygnał, to bardzo męcząca praca dla koni. Do tego konfiguracji sygnałów w języku ludzko – końskim można stworzyć mnóstwo. Są one jak zdania złożone. Koniom trudniej nauczyć się je rozumieć niż proste polecenia jednowyrazowe. Namówienie konia do wzrokowego kontaktu daje szansę na zbudowanie bardzo bogatego języka ludzko – końskiego. A im bogatszy język tym lepiej układa się ludzko – końska współpraca. Kontakt wzrokowy powinien być jednak elementem pracy z wierzchowcami, które są pod naszą długotrwałą opieką. Nigdy nie będę wpatrywać się w oczy zwierzęcia przy pierwszym naszym spotkaniu czy spotkaniach sporadycznych. Przy koniach nie mających do nas zaufania, unikających bliskości, okazujących strach, elementem dialogu jest opuszczenie i odwrócenie wzroku.



Nasz wzrok jest pomocą przekazującą sygnały. Powinien być częścią składową konfiguracji wielu sygnałów. Zupełnie inną rolę nasz wzrok pełni jednak podczas jazdy wierzchem a inną podczas pracy z ziemi. Siedząc na końskich plecach, jeździec powinien mieć wzrok panoramiczny. Wzrok panoramiczny to patrzenie daleko i szeroko przed siebie bez wpatrywania się w konkretny punkt. Taki wzrok pozwala lepiej czuć ciało niosącego nas konia. Poproście życzliwą osobę, żeby poprowadziła na lonży wierzchowca, na którym siedzicie i zamknijcie oczy podczas takiej jazdy. Spróbujcie reagować pomocami na to, co wyczuwacie w ruchu podopiecznego. Spróbujcie reagować pomocami na to, co dzieje się z końskim ciałem. Potem otwórzcie oczy, spójrzcie w dal „błędnym” czy też nieobecnym wzrokiem osoby, która głęboko się zamyśliła. Patrzcie, ale zachowujcie się na grzbiecie konia tak, jakbyście nadal jechali z zamkniętymi oczami. 

Podczas pracy z ziemi na lonży, wzrokiem obejmujemy ciało naszego podopiecznego. Nie wskazujemy mu kierunku, w którym ma iść. Prawidłowo ustawiono końskie ciało podąży właściwą drogą. Podczas pracy na lonży i w bezpośredniej bliskości, wzrok kieruję na to miejsce na ciele konia, które wymaga korekty. Patrzę na źle ustawioną łopatkę, gdy koń wpada nią do środka, a ja sygnałami namawiam do poprawy jej ustawienia. Gdy namawiam sygnałami do rozluźnienia spięty mięsień szyi, to patrzę właśnie na niego. Gdy muszę poprosić konia o przesunięcie zadu wpadającego do środka, swój wzrok przesuwam na tenże zad, itd. Gdy prowadzę konia i idziemy w parze, mój wzrok staje się panoramiczny, jak podczas jazdy wierzchem. Patrzę przed siebie w kierunku naszego marszu i dzięki szerokiemu patrzeniu, kątem oka obserwuję mojego towarzysza.

Niestety, ludziom brakuje chyba inteligencji i empatii, żeby rozmawiać z wierzchowcami bogatym językiem ludzko – końskim. Zazwyczaj rozmawiają przy pomocy zaledwie paru poleceń jednowyrazowych. Poleceń niezrozumiałych przez zwierzę, za to zadających ból. Do tego, przez całe końskie życie, jeźdźcy wmawiają wierzchowcom, że ból, strach i dyskomfort jaki odczuwają podczas pracy z nami i pod nami, to tylko ich bezpodstawny wymysł, ich głupota albo złośliwość. Ludzie wmawiają koniom, że bezczelne ładowanie się na ich grzbiety, co jest całkowicie sprzeczne z naturą tych zwierząt, to właściwie błogosławieństwo i niewymowne szczęście.

Ostatnio przyglądałam się jeździe amazonki na młodym wałaszku z potencjałem do dobrego, obszernego i sprężystego ruchu. Wierzchowiec nie chciał reagować na przyciśnięte łydki jeźdźca i przejść ze stępa do kłusa. Instruktorka podała amazonce bat i kazała go użyć po dwukrotnym przyciśnięciu łydek i braku reakcji zwierzęcia na ich przyciskanie. Potem instruktorka poleciła poprosić konia o przejście do stępa i powtórzyć proceder sygnalizowania (łydkami i batem) chęci wprowadzenia konia w kłus. Oczywiście, po kilku powtórkach, koń bez zastanowienia przechodził ze stępa do kłusa. I niby wszystko było w porządku. Łydki jeźdźca były przykładane lekko do boków konia, sygnał dawany batem nie był bolesny i agresywny, no i efekt został osiągnięty. Tylko, że przyczyna takiego zachowania konia pozostała niezauważona i nie było żadnej próby pracy nad jej zlikwidowaniem. Jak wyglądał ten dialog amazonki z wałaszkiem?

Amazonka: Idź kłusem.

Wałach: Nie mogę. Nie mam siły. Mam na to za słabe zadnie nogi. Nie mam kondycji. Czuję, że moje zadnie nogi nie mają dobrego ustawienia do efektywnego odpychania się od ziemi. Bolą mnie plecy – „uciekają” w dół w reakcji na twoją obecność na moim grzbiecie. Moje przednie nogi niosą dużo ciężaru – mam wrażenie, że podczas wyższego chodu przewrócę się. Boli mnie szyja, bo napinam jej mięśnie, żeby pomóc nieść ciężar przednim nogom i uniknąć upadku. Czuję też, że moje ciało jest krzywe. Zad robi mniejsze koło niż przód. Zewnętrzna łopatka chce „uciec” na zewnątrz ale nie może, bo zahaczy o płot lonżownika. Zablokuję więc jej ruch i napnę jeszcze mocniej mięśnie szyi, żeby tego uniknąć. Boli mnie też pysk – ciągniesz boleśnie za wędzidło a chcesz, żebym szybciej szedł. Poza tym niewygodnie mi się ciebie niesie.

Amazonka: Idź kłusem.

Wałach: Nie mogę. Nie mam siły. Mam na to za słabe zadnie nogi. Nie mam kondycji. Czuję, że moje zadnie nogi nie mają dobrego ustawienia do efektywnego odpychania się od ziemi. Bolą mnie plecy – „uciekają” w dół w reakcji na twoją obecność na moim grzbiecie. Moje przednie nogi niosą dużo ciężaru – mam wrażenie, że podczas wyższego chodu przewrócę się. Boli mnie szyja, bo napinam jej mięśnie, żeby pomóc nieść ciężar przednim nogom i uniknąć upadku. Czuję też, że moje ciało jest krzywe. Zad robi mniejsze koło niż przód. Zewnętrzna łopatka chce „uciec” na zewnątrz ale nie może, bo zahaczę o płot lonżownika. Zablokuję jej ruch i napnę jeszcze mocniej mięśnie szyi, żeby tego uniknąć. Boli mnie też pysk – ciągniesz boleśnie za wędzidło a chcesz, żebym szybciej szedł. Niewygodnie mi się ciebie niesie. 

Amazonka: Idź do cholery i już! Natychmiast (bat)

Wałach: Boję się ciebie. Boję tego ostrego narzędzia, więc ok, przechodzę do kłusa. Ale nadal nie mam siły. Mam na to za słabe zadnie nogi. Nie mam kondycji. Czuję, że moje zadnie nogi nie mają dobrego ustawienia do efektywnego odpychania się od ziemi. Bolą mnie plecy – „uciekają” w dół w reakcji na twoją obecność na moim grzbiecie. Moje przednie nogi niosą dużo ciężaru – mam wrażenie, że podczas wyższego chodu przewrócę się. Boli mnie szyja, bo napinam jej mięśnie, żeby pomóc nieść ciężar przednim nogom i uniknąć upadku. Czuję też, że moje ciało jest krzywe. Zad robi mniejsze koło niż przód. Zewnętrzna łopatka chce „uciec” na zewnątrz ale nie może, bo zahaczę o płot lonżownika. Zablokuję jej ruch i napnę jeszcze mocniej mięśnie szyi, żeby tego uniknąć. Boli mnie też pysk – ciągniesz boleśnie za wędzidło a chcesz, żebym szybciej szedł. Niewygodnie mi się ciebie niesie.

Po „zacytowanej” przeze mnie odpowiedzi konia, zanim poprosiłbym go ponownie o przejście do kłusa, popracowałabym z niosącym mnie zwierzęciem w stępie. Przystąpilibyśmy do nauki zaangażowania zadnich kończyn do pracy, a tym samym odciążenia przednich. Wskazałabym wałaszkowi, które mięśnie nadmiernie spina i podpowiedziała jak je rozluźnić. Wytłumaczyłabym zwierzęciu, jak ustawić zad względem przodu ciała, by przednie i tylne kończyny szły tym samym torem. Skontrolowałabym swój dosiad i postarała poprawić niedoskonałości. Obserwowaną amazonkę namawiałabym na zmianę dosiadu z biernego (siedzącego) na aktywny. By móc powiedzieć to wszystko podopiecznemu, potrzebuję języka bogatego w „słowa” i „zdania złożone”.Do takiego dialogu muszę rozumieć bogaty przekaz wierzchowca, który pozwala mi przebywać na jego grzbiecie.

Mam też okazję obserwować od czasu do czasu amazonkę, która szybkim siłowym ruchem wodzy i wędzidła ściąga w dół głowę i szyję wałaszka, którego dosiada. Koń praktycznie natychmiast reaguje, utrzymując przez jakiś czas takie ułożenie szyi. Dzięki temu amazonka może przez ten czas odpuścić wodze i pozostawić je wiszącymi. I znowu, niby wszystko jest w porządku. Jednak tak zgięta szyja konia jest sztywna a jej mięśnie są maksymalnie napięte. Od czasu do czasu koń próbuje wykorzystać luźne wodze i brak pracy wędzidłem, żeby podnieść głowę i wyżej ustawić szyję. Jak tutaj wygląda dialog jeźdźca i wierzchowca?

Amazonka: Szyja i głowa w dół!

Wałaszek: Ok, opuszczę głowę i szyję. Człowiek wypracował u mnie ten odruch natychmiastowej reakcji, zadając mnóstwo bólu w buzi. Ale to bardzo niewygodnych dla mnie sposób trzymania głowy i bolesny sposób zgięcia szyi. Muszę mocno napinać mięśnie, żeby takie ułożenie utrzymać. Ale ciągle mam nadzieję, że wykrzeszesz pokłady inteligencji, być może głęboko schowanej i zrozumiesz, że podnosząc głowę i szyję chcę tobie powiedzieć coś ważnego. Chcę powiedzieć, że bolą mnie plecy – „uciekają” w dół w reakcji na twoją obecność na moim grzbiecie. Mój grzbiet jest tak spięty i obolały, że trudno mi stawiać zadnie nogi w równym rytmie i równej długości. Moje przednie nogi niosą zbyt dużo ciężaru. Szyja boli mnie nie tylko od nienaturalnego jej wygięcia ale też dlatego, żeby pomóc nieść ciężar przednim nogom. Podnosząc głowę i szyję, daję odpocząć spiętym mięśniom przeciążonych moich przednich nóg. Każąc mi opuścić ponownie głowę i szyję, niczego nie poprawisz w układzie mojego przegiętego grzbietu.

Amazonka: Szyja i łeb w dół!!

Wałaszek: Ok, opuszczę głowę i szyję. Człowiek wypracował u mnie ten odruch natychmiastowej reakcji, zadając mnóstwo bólu w buzi. Ale to bardzo niewygodnych dla mnie sposób trzymania głowy i bolesny sposób zgięcia szyi. Muszę mocno napinać mięśnie, żeby takie ułożenie utrzymać. Ale ciągle mam nadzieję, że wykrzeszesz pokłady inteligencji, być może głęboko schowanej i zrozumiesz, że podnosząc głowę i szyję chcę tobie powiedzieć coś ważnego. Chcę powiedzieć, że bolą mnie plecy – „uciekają” w dół w reakcji na twoją obecność na moim grzbiecie. Mój grzbiet jest tak spięty i obolały, że trudno mi stawiać zadnie nogi w równym rytmie i równej długości. Moje przednie nogi niosą zbyt dużo ciężaru. Szyja boli mnie nie tylko od nienaturalnego jej wygięcia ale też dlatego, żeby pomóc nieść ciężar przednim nogom. Podnosząc głowę i szyję, daję odpocząć spiętym mięśniom przeciążonych moich przednich nóg. Każąc mi opuścić ponownie głowę i szyję, niczego nie poprawisz w układzie mojego przegiętego grzbietu.

Amazonka: Szyja i łeb w dół!!!

Niekończąca się opowieść!!!!

Post zrobił się już bardzo długi. Być może część z was stwierdziła w tym momencie, że wypisuję bzdury i czytanie tego was znudziło. Zamknijcie więc stronę i wróćcie do swojego jeździectwa opartego na rozmowie istoty rozumnej z istotą pozbawioną empatii, pozbawioną chęci rozumienia, pozbawioną wyobraźni i inteligencji. A przede wszystkim istotą przekonaną o swojej wyższości a co za tym idzie, istotą, której wydaje się, że ma prawo czynienia sobie innych istot służalczo poddanymi.





Wytrwałych i zainteresowanych moim wywodem zapraszam do przeczytania jeszcze tego, jak wyglądałby mój dialog z wałaszkiem.

Wałaszek: Opuszczona głowa i szyja to w tej chwili bardzo niewygodnych dla mnie sposób trzymania głowy i bolesny sposób zgięcia szyi. Muszę mocno napinać mięśnie, żeby takie ułożenie utrzymać. Ale mam nadzieję, że wykrzeszesz pokłady inteligencji i zrozumiesz, że podnosząc głowę i szyję chcę tobie powiedzieć coś ważnego. Chcę powiedzieć, że bolą mnie plecy – „uciekają” w dół w reakcji na twoją obecność na moim grzbiecie. Mój grzbiet jest tak spięty i obolały, że trudno mi stawiać zadnie nogi w równym rytmie i równej długości. Moje przednie nogi niosą zbyt dużo ciężaru. Szyja boli mnie nie tylko od nienaturalnego jej wygięcia ale też dlatego, żeby pomóc nieść ciężar przednim nogom. Podnosząc głowę i szyję daję odpocząć spiętym mięśniom przeciążonych moich przednich nóg. Każąc mi opuścić ponownie głowę i szyję, niczego nie poprawisz w układzie mojego przegiętego grzbietu.

Ja: Nie opuszczaj na razie głowy ani szyi. Pokażę tobie jak rozluźnić mięśnie szyi i namówię ciebie na rozluźnienie zaciśniętej szczęki. Musisz jednak najpierw zrozumieć, że nie możesz zwalniać tempa chodu i musisz utrzymać równy jego rytm, gdy będę pracowała wodzami. Wszystko po to, żebyś mógł pojąć moje podpowiedzi dotyczące procesu rozluźniania, dawane poprzez wędzidło. Pokażę też tobie jak moje ciało będzie prosiło ciebie o nie przyspieszanie tempa. Nie będę tego robiła wodzami i wędzidłem. Musisz reagować prawidłowo na mowę mojego ciała, regulującą tempo twojego ruchu nawet wówczas, gdy zacznę intensywniej pracować łydkami. Poproszę ciebie nimi o wydłużenie kroków stawianych zadnimi nogami. To wydłużanie kroków pozwoli nam zacząć pracować nad zaangażowaniem i wzmocnieniem kondycji twojego zadu. Z czasem zaangażowanie zadu i rozluźnienie mięśni szyi zaowocuje prężeniem twojego grzbietu i „przesunięciem” nadmiaru ciężaru z przednich nóg na tylne. Usiądę w siodle tak, żeby maksymalnie odciążyć twój kręgosłup i stworzyć pode mną miejsce dla jego wyprężenia i dla mięśni twoich pleców, które zaczną się wzmacniać i rozrastać. Musimy też popracować nad wyprostowaniem twojego ciała. Pokażę tobie jak powinieneś ustawiać łopatki, żeby umożliwiały tobie swobodny ruch w przód. Wodzą pokażę tobie dokładnie miejsce wymagające korekty a łydką podpowiem, jak powinno być skorygowane. Taka korekta umożliwi tobie zrozumienie prośby, jaką przekażę zadniej twojej części. Będę ją poprosiła o przestawienie na ten sam tor, którym podążają przednie nogi. Wiem, że twoje obecne warunki fizyczne nie pozwolą na wykonanie od razu wszystkich zadań. Dlatego, póki co, pokażę tobie gdzie i jakie sygnały, które będę dawała łydkami, poczujesz na swoim ciele. Zadbamy o to, żebyś oduczył się odruchu napinania mięśni w odpowiedzi na ten dotyk. Dopiero po jakimś czasie, po tym jak rozluźnisz już wystarczająco ciało, poproszę ciebie o wykonanie polecenia i prawidłową odpowiedź na moją prośbę. To wszystko jest zadaniem na sam początek współpracy. O głowę i szyję się nie martw - opuścisz je, gdy będziesz już na to gotowy i to ich ustawienie będzie efektem wydatnego prężenia twojego grzbietu.





Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...