sobota, 22 lutego 2020

MIARA SUKCESU W JEŹDZIECTWIE


Sukces w jeździectwie nierozerwalnie kojarzy się z udziałem w zawodach i zdobywaniem na nich trofeów. W związku z tym, bezrefleksyjnie dzieli się jeźdźców na tych, którzy odnieśli jeździecki sukces, bo jeżdżą na zawody i na osoby, które nie odnoszą żadnych jeździeckich sukcesów, ponieważ jeżdżą konno rekreacyjnie. W powszechnym mniemaniu, jeźdźcy biorący udział w zawodach, to osoby z większą wiedzą, umiejętnościami i doświadczeniem. Osobom jeżdżącym rekreacyjnie przypisuje się brak wystarczającej wiedzy i umiejętności, by móc zaangażować się w sportową rywalizację. W powszechnej opinii, jeźdźcy dosiadający konie rekreacyjnie, to osoby jeżdżące tylko „lajcikowo” w tereny. Z tych i pewnie innych powodów, wielu młodych jeźdźców spogląda z podziwem i odrobiną zazdrości na sportowców dosiadających sportowe konie. Wielu młodych jeźdźców martwi brak szans na zrealizowanie sportowych marzeń. Pozostaje im obserwowanie osób z ambicjami sportowymi i mających możliwość realizowania swoich pasji i ambicji. Dzięki mediom społecznościowym, sportowcy opowiadają o swoich mniejszych i większych sukcesach szerokiej rzeszy fanów i czytelników. Nie próbuję powiedzieć, że udział w zawodach nie jest sukcesem, że zdobycie trofeów nie jest sukcesem. Bezsprzecznie udział w sportowej rywalizacji może być sukcesem.

Chciałabym jednak w tym poście zwrócić uwagę, że ta sportowa rywalizacja nie powinna być miarą jeździeckiego sukcesu. Chciałabym dotrzeć z tym przekazem przede wszystkim do amatorów jeździectwa zaczynających swoją jeździecką przygodę. Chciałabym dotrzeć do tych jeźdźców, którzy nie mają szans, możliwości i warunków na dołączenie do grona podziwianych i realizujących się sportowo jeźdźców. Chciałabym dotrzeć do tych jeźdźców, którzy zapytani o ostatnie ich jeździeckie sukcesy są przekonani, że nie mają nic do powiedzenia, ponieważ nie przygotowują siebie i konia do zawodów sportowych. Uwierzcie mi, sportowa, jeździecka rywalizacja nie powinna być miarą sukcesu, ponieważ realia pokazują, że bardzo często udział w zawodach biorą konie spięte, bez energii i bez umiejętności samo – niesienia. W zawodach często biorą udział konie kulejące, „złamane” w szyi, z przegiętymi, obolałymi grzbietami i bez prawidłowego ustawienia ciała. Przerażające jest to, że jeźdźcy dosiadający takie konie są przez sędziów dopuszczani do udziału w zawodach i niejednokrotnie je wygrywają. Na zawodach jeździeckich często liczy się tylko to, czy koń przeskoczy przez przeszkodę i w jakim czasie. Liczy się tylko to, na ile precyzyjnie przejedzie trasę od literki do literki w odpowiednim chodzie. To, że zwierzę pokonuje parkur czy czworobok przerażone, zrezygnowane, obolałe i nieszczęśliwe, nikogo, absolutnie nikogo na takich zawodach nie obchodzi.

Zostałam ostatnio zaproszona i poproszona o prowadzenie treningu amazonki na wałaszku „po przejściach”. Amazonka, która się ze mną w tej sprawie skontaktowała, została właścicielką konia, który zaczynał swoją służbę człowiekowi jako koń wyścigowy. Miał on nieszczęście mieć kilku właścicieli, zanim trafił do wspomnianej amazonki. Oprócz tego, że wałach zmuszany był do ścigania się na torach, nie wiadomo zbyt wiele o jego pracy pod jeźdźcem. Jednak na jazdę próbną, dla amazonki, zwierzę zostało mocno powiązane gumowymi patentami. Koń nie widzi też na jedno oko. Wszystko co zwierzę przeszło w swoim życiu doprowadziło do tego, że jest on „kłębkiem nerwów” i sporą „masą wielkiego nieszczęścia”. Na naszym pierwszym wspólnym treningu koń nie skupiał się na jeźdźcu, biegał nerwowo bez ładu i składu i brykał. Amazonka opowiadała mi, że jej podopiecznemu zdarza się też stawać dęba w najmniej oczekiwanym momencie. Wierzchowiec sprawia wrażenie zwierzęcia rozpaczliwie szukającego pomocy, ponieważ nie rozumie tego, co i dlaczego się z nim działo i dzieje. Amazonka postanowiła ratować to zwierzę. Nasze pierwsze spotkanie i wspólna pracy trwała ponad godzinę. Pracowałyśmy przede wszystkim nad tym, żeby zwierzę chociaż na krótkie momenty, podczas wspólnej jazdy, skupiało się na swojej opiekunce. Pracowałyśmy nad tym, żeby wierzchowiec zrozumiał, że nie musi nerwowo pędzić w przód, że może iść wolno i spokojnie. Pracowałyśmy nad tym, żeby koń zrozumiał, że może a nawet powinien rozluźniać mięśnie, które napina do granic możliwości. Pracowałyśmy przez prawie cały ten czas w stępie. Na sam koniec treningu, gdy udało nam się wyciszyć i nieco rozluźnić oraz skupić konia, amazonka poćwiczyła przejścia do kłusa i z kłusa do stępa. Koń biegł kłusem tylko parę kroków między przejściami. Zabieg był celowy – nie chciałam, żeby podczas zbyt długiego kłusa wierzchowiec rozkojarzył się i usztywnił niwelując sukces, jaki osiągnęłyśmy podczas marszu w stępie. Dlaczego o tym piszę? Z powodu słowa sukces. Zauważcie, że użyłam je w poprzednim zdaniu. Amazonka jeździła 60 minut w stępie – nie galopowała na podopiecznym, nie pokonywała drążków czy przeszkód, nie ćwiczyła pasaży a osiągnęła na tym treningu niewiarygodny sukces. Dotarła z przekazem do konia, do tej pory „zamkniętego” na jakikolwiek przekaz. Namówiła podopiecznego do poruszania się wolnym tempem nadanym przez siebie i osiągnęła to bez siłowego ciągnięcia za pysk zwierzęcia. Namówiła konia do rozluźnienia mięśni szyi i pokazała, że może on i powinien skupiać się na jeźdźcu podczas wspólnej pracy. Wielu sportowców nigdy czegoś takiego nie osiągnęło i nie osiągnie. Dla mnie takie osoby jak opisywana amazonka są i będą bohaterami osiągającymi sukces w jeździectwie. Nie chcę, żebyście mnie źle zrozumieli – nie oczekuję, że każdy jeździec powinien ratować skrzywdzone zwierzę i się mu poświęcać. Nie, chodzi mi o uświadomienie wam, że w jeździectwie sukcesem nie jest to, do czego wykorzystujesz i namawiasz konia. Sukcesem jest jakość ruchu i pracy konia. Sukcesem jest jakość waszego porozumienia i komunikacji. Obojętnie, czy jedziecie „lajcikowo” w teren, czy bijecie rekord potęgi skoku - koń powinien być podczas pracy pod wami szczęśliwym atletą. Powinien pracować bez napięć, bólu, strachu, stresu i apatii.




Już kiedyś Wam wspominałam, że zostałam zaproszona przez Klaudię, jedną z czytelniczek moich blogów, do pewnej grupy jeździeckiej na facebook,u. Jest to bardzo duża grupa. Ostatnio ktoś zadał tam pytanie: jakiego konia nigdy nie chcielibyście mieć? Osoba zadająca pytanie nie chciałaby konia rasy tinker, bo to taka przerośnięta krowa. W odpowiedzi napisałam swój post takiej treści: „Przeczytałam ostatnio na tej grupie pytanie brzmiące mniej więcej tak: jakiego konia nigdy nie chcielibyście mieć? Nie podobają mi się pytania podobnego typu, bo brzmią jak pytania o sprzęt sportowy. Są to pytania bardzo uprzedmiotawiające wierzchowce. Ale to moje prywatne zdanie. Pytanie to jednak sprowokowało mnie do napisania tego postu i zaproponowania Wam zabawy wyobraźnią. Wyobraźcie sobie, że konie mają swoją grupę (np. Milion pytań do konia) i w tej grupie pada pytanie jakiego jeźdźca i opiekuna nigdy nie chcielibyście mieć? Oczywiście, nie oszukujmy się - gdyby konie miały naprawdę jakikolwiek wybór, nigdy nie zgodziłyby się służyć człowiekowi. Ale skoro już muszą, a miałyby możliwość wyboru swojego jeźdźca, to jakie cechy człowieka – jeźdźca konie ceniłyby najbardziej? Myślę, że jedną z odpowiedzi byłoby: nie wybrałbym człowieka, który traktuje mnie jak sprzęt sportowy, czyli jako rzecz pozbawioną uczuć, pozbawioną odczuwania, zmuszaną do bezgranicznego wysiłku. To pytanie na grupie koni mogłoby być zadane w nieco innej formie: jakiego przyjaciela nigdy nie chciałbyś mieć?” W odpowiedzi zostałam w komentarzach parę razy obrażona. Oburzeni jeźdźcy i amazonki przede wszystkim tłumaczyli powody, dla których nie kupiliby konia tej czy innej rasy lub wielkości. Oburzenie wywołało też to, że stawiam na równi człowieka i konia. Tłumaczono mi, jakie to wielkie szczęście mają te zwierzęta mogąc wozić ludzi na grzbiecie, zamiast nudzić się na padokach. Przekonywano mnie, że: „koń to koń” i nie ma nic złego w podejściu do niego, jak do sprzętu sportowego. Nie zacytuję wam tych komentarzy, ponieważ administratorzy grupy usunęli mój post i pytanie. Nie zdążyłam nawet przeczytać wszystkich odpowiedzi pod postem. Z tych, które przeczytałam, tylko jedna osoba zrozumiała moje pytanie i intencje i napisała jakiego jeźdźca nie chciałaby mieć, gdyby była koniem. Stanisław Lem powiedział kiedyś: „dopóki nie skorzystałem z internetu, nie wiedziałem, że na świecie jest tylu idiotów.” Sparafrazuję tą wypowiedź i powiem, że dopóki nie dołączyłam do tej grupy, nie wiedziałam, że na świecie, wśród „miłośników” jazdy konnej, jest tyłu idiotów, całkowicie pozbawionych empatii. Do takich jeźdźców na pewno nie dotrę z moim przekazem z tego postu. Z przekazem, że jeździeckim sukcesem jest przede wszystkim bycie takim jeźdźcem i opiekunem, którego chciałby mieć każdy wierzchowiec. Nachodzi mnie często refleksja, że nadzieją na lepszy los koni w służbie człowieka jest chyba tylko nauczenie empatii najmłodszego pokolenia. Pokolenia, które nauczy się rozumienia i prawdziwej miłości do tych zwierząt. Pokolenia wychowanego w jeździeckim przedszkolu. Jeździeckie przedszkole to pomysł na etapie planowania. Ale myślę, że niedługo przeczytacie o nim więcej.





Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...