czwartek, 28 kwietnia 2016

JAZDA NA STOJĄCO


Pierwsze ćwiczenie (w nowej etykiecie: 
zrób ćwiczenie) jakie chciałam wam przedstawić i podpowiedzieć jak je wykonać, to jazda na stojąco w strzemionach. Opiszę też korzyści jakie to ćwiczenie przynosi. Wielu na pewno zapyta: „a co to za problem?”. Prawidłowe wykonanie tego ćwiczenia może być problemem dla wielu jeźdźców.

Stojąc na ziemi, gdybyście mieli pokazać jak się siedzi na koniu, to każdy z was przyjmie pozycję w rozkroku z lekko ugiętymi kolanami. W zależności od sposobu ugięcia kolan i ułożenia bioder wasz tors pozostanie w pozycji prostej albo wymusicie jego pochylenie. W każdym jednak przypadku będziecie pewnie stać na podłożu bez groźby utraty równowagi. Przy każdym innym układzie dolnej części ciała, utrzymanie równowagi będzie niemożliwe. Żeby, dodatkowo, wasz tors pozostał w pozycji wyprostowanej a biodra „nie uciekały do tyłu”, owo ugięcie kolan powinno imitować ruch przyklękający, a nie siadający. I taką właśnie pozycję każdy jeździec powinien przyjąć również na grzbiecie konia. Pozycję w równowadze. Jednak w siodle postawa człowieka zazwyczaj ulega diametralnej zmianie. Jeźdźcy przestają zachowywać swoja równowagę. Pośladkami siadają na siodło jak na krzesło i układają nogi tak, jak „wymusza” siedzenie na owym krześle. Oczywiście jest sporo różnic w sposobach siedzenia na „krześle”. Jedni siadają „bardzo głęboko na siedzisku, tuż przy oparciu krzesła”, ustawiając uda w pozycji poziomej i pozostawiając stopy przed siedziskiem. Inni siadają na „brzegu krzesła” cofając stopy nieco pod siedzisko. Jeszcze inni siadają w sporym rozkroku „łydkami obejmując krzesło po bokach”. Jednak w każdym z tych przypadków ciało człowieka podtrzymuje owo krzesło i gdyby nagle go zabrakło, człowiek przewróci się do tyłu spadając na pośladki. Wracam teraz do pozycji „stój” w rozkroku, z ugiętymi kolanami, na stabilnym podłożu. Gdyby ktoś przy owym staniu podstawił wam stołek pod same pośladki, żeby zachować właściwy „wzór” dosiadu, nie wolno byłoby wam na ów stołek usiąść. Chodzi o to, że nawet przy opartych o stołek pośladkach wasze nogi nadal powinny nieść ten sam ciężar ciała, jaki niosły bez stołka między udami.

Dlaczego na grzbiecie konia tak trudno przyjąć właściwą pozycję? Przede wszystkim, grzbiet konia tuż pod pośladkami jeźdźca „kusi” by na nim usiąść. Po drugie: stanie w rozkroku z ugiętymi kolanami bardzo się różni od obejmowania, głównie udami, „okrągłego” brzucha konia. Po trzecie: do prawidłowego dosiadu konieczne są silne nogi i wiedza na temat tego jak je ułożyć, by tej właściwej pozycji nie utrzymywać w sposób siłowy. Potrzebna jest wiedza jak stanąć w strzemionach w równowadze, by mięśnie waszych nóg mogły pozostać rozluźnione. Po czwarte: strzemiona nie są stabilnym podłożem (jak ziemia). Na koniec: próbujemy zachować swoją równowagę znajdując się na „pojeździe”, którego płynność ruchu bardzo trudno jest „wyregulować”.

W wypracowaniu prawidłowej postawy w siodle, pozwalającej zachować wam równowagę, pomoże właśnie jazda na stojąco w strzemionach. Należy spełnić jednak sporo warunków, by ćwiczenie przyniosło pożądane efekty. Musicie założyć, że nie wolno wam utrzymywać się w siodle dzięki ściskaniu go kolanami. Wyobraźcie sobie, że strzemiona wiszą na puśliskach zawieszonych gdzieś wysoko w powietrzu i że między waszymi udami nie ma końskiego cielska (tak, jak nie było stołka przy prezentacji dosiadu na ziemi). Zanim podejmiecie próbę podniesienia się do stojącej pozycji musicie tak ułożyć nogi, by móc podnieść ciało z siodła bez pochylania torsu, bez podciągania się na wodzach, bez wyskakiwania z siodła. Musicie podnosić ciało w górę tak, jak byście je podnosili kończąc prezentację dosiadu podczas stania na ziemi. Mało tego, nie powinniście czuć, że wkładacie w to wstawanie zbyt dużo wysiłku, połączonego z nadmiernym spinaniem jakichkolwiek mięśni i usztywnianiem stawów.

Jak zatem ułożyć nogi w siodle? Stopy powinny być ustawione płasko. Gdybyście mieli na stopach rolki a nogi tak długie, że sięgałyby ziemi, to wszystkie kółka rolek powinny być w równym stopniu oparte o podłoże. Nie podnoście do góry ani pierwszego ani ostatniego kółka rolek. 

Stopy wraz z łydkami powinny być cofnięte na tyle do tyłu, byście czuli, że wasze stopy są dokładnie pod waszymi pośladkami. Kolana opuśćcie jak najniżej, jak do przyklęku, naciągając równocześnie uda do pozycji najbliższej pionowemu ułożeniu. Tak ułożone nogi „przekręćcie” w stawie biodrowym do wewnątrz na tyle mocno, by palce stóp ustawiły się w kierunku brzucha konia, a pięty w kierunku: od brzucha.

Kiedy uda się wam wypracować pozycję nóg pozwalającą na swobodne stanie w strzemionach, musicie wypracować również sposób przysiadania z powrotem w siodło. Musicie nauczyć się, przy tej czynności, nie zmieniać układu nóg. Muszą być one zawsze ułożone tak, by przed kolejnym wstawaniem nie trzeba było ich ponownie układać. Musicie być gotowi, by na każde hasło: „stajemy w strzemionach” zareagować wręcz natychmiast. Taka praca bardzo wzmocni kondycję waszych nóg, nauczy pracować na grzbiecie konia przy zachowaniu własnej równowagi. W pozycji zachowującej ową równowagę, praca fizyczna na koniu będzie łatwiejsza do wykonania.



Proponuje poćwiczyć pozycje: „stój w strzemionach” najpierw na koniu który stoi. Dopiero potem spróbujcie wykonać ćwiczenie w stępie i kłusie. Gdybyście podczas ruchu tracili równowagę, próbujcie ją odzyskiwać szukając właściwej pozycji nóg.


Ćwiczcie jazdę na stojąco podczas przejść do wyższego chodu. Nie będziecie mieli wówczas możliwości siłowego pchania biodrami swojego podopiecznego i dzięki temu nauczycie się rozmawiać z koniem przy pomocy łydek. Przekonacie się na ile praca łydkami powinna być intensywna, by wierzchowiec zaczął maszerować i angażować zadnie kończyny.


Warunkiem utrzymania równowagi podczas omawianego ćwiczenia jest elastyczna praca stawów waszych nóg. Stawy muszą pracować tak, jakbyście mieli w nich zamontowane sprężyny. Próba przytrzymania się kolanami, żeby nie stracić równowagi, zablokuje ich elastyczny ruch. Przy zablokowanych stawach kolanowych zaczniecie się huśtać tak, jakby przez owe stawy przeciągnięta była oś. Tułów wraz z udami, na przemian z łydkami i stopami, zaczną wykonywać odchylenia przód – tył. Przy takim huśtającym sposobie amortyzowaniu ruchu konia, nie tylko utrzymanie równowagi będzie niemożliwe. Niemożliwa również będzie „rozmowa” z końskim zadem za pomocą pukających łydek. CDN



piątek, 8 kwietnia 2016

NADMIAR ENERGII CZY JEJ BRAK?


Kojarzycie na pewno jak trudno maszeruje się pod górkę. Ile trzeba mieć sił w nogach, by podejść pod wzniesienie. Im bardziej strome, tym silniejsze nogi są potrzebne. Wspinając się, człowiek stawia długie, spokojne kroki, wyraźnie odpychając się od podłoża. Im dłuższa wspinaczka tym trudniej się idzie, a uczucie zmęczenia narasta. Nikt nie oparłby się, w takim momencie, pokusie chwycenia rękoma za jakąś linę, by odciążyć nogi i podciągać ciało. Nasze nogi niosą nas całe życie, wydają się być przez to silne i wytrzymałe ale człowiek, jeżeli ma tylko możliwość, woli bardziej zmęczyć ręce niż kończyny dolne. Woli, by to kończyny górne bardziej się napracowały. Konie też tak mają!

Swego czasu napisałam króciutki post z wymownym rysunkiem mojego brata:
Jak zaangażować tylną część konia do bardziej wydajnej pracy? Najważniejszym bodźcem jest praca łydek jeźdźca. Bardzo niesłusznie wykorzystuje się je tylko do dawania sygnału, który nakazuje zwierzęciu zwiększyć prędkość, albo zmienić rodzaj chodu na wyższy. Powinniście zdać sobie sprawę z tego, że pukanie łydkami w boki wierzchowca powinno, przede wszystkim, uaktywniać pracę końskiego zadu. Wyobraźcie sobie tył konia jako człowieka, który pcha pod górkę taczkę z jakimś ładunkiem. Bez względu na to, czy porusza się wolno, czy szybko, czy przyspiesza, czy zwalnia, zatrzymuje się, czy rusza, musi taczkę pchać, bo inaczej stoczy się z nią w dół. Tak właśnie, jak ten człowiek, powinna pracować ta część konia, której nie widzimy siedząc na nim. Jednak bez zachęcających sygnałów, o których napisałam wyżej, nie zmotywujemy wierzchowca do takiego wysiłku.

 
Ponieważ wierzchowce maszerują na czterech nogach, jeźdźcy nie potrafią zaobserwować i ocenić czy zwierzę idzie tak, jak człowiek podchodzący pod wzniesienie bez pomocy liny, na której może się podciągać. Czy może idzie podciągając ciało przy pomocy kończyn „górnych” (u konia przednich)? Ludziom niestety wydaje się, że skoro zwierzę „przebiera” tylnymi kończynami, to idzie „od zadu”. A skoro pędzi- to znaczy, że idzie chętnie. A skoro chętnie- to też „od zadu”. Problem w tym, że koń pracujący pod jeźdźcem nie odpycha się chętnie tylnymi kończynami, „woli” podciągać swoje ciężkie ciało z „plecakiem” na grzbiecie, używając do tego kończyn przednich. Do wydajnej pracy tylnymi nogami bez podciągania „rękami” trzeba zwierzę zachęcić, trzeba go tego nauczyć i długo pracować nad kondycją tylnej części ciała.

Efekty takiego podciągania się wierzchowca są przeróżne. Wszystko zależy od sposobu w jaki koń będzie próbował poradzić sobie z tym problemem. Większość wierzchowców podczas kłusa i galopu po prostu zaczyna pędzić. Dlaczego? Przy „podciąganiu” niemożliwe jest osiągnięcie stabilnej zrównoważonej postawy. Nawet u człowieka po utracie równowagi niekontrolowanym odruchem jest przyspieszanie tempa w nadziei, że to pomoże odzyskać równowagę. Konie mają ten sam niekontrolowany odruch. Do tego bardzo często „plecak” podskakujący na grzbiecie zwierzęcia „przerzuca” swój ciężar na „kark” „lecącego” już „na łeb, na szyję” wierzchowca. Ten fakt bardzo utrudnia powrót do równowagi. Poza tym, jeździec pozwalający tak pracować zwierzęciu, używa wodzy i wędzidła jako hamulca. Nie raz już pisałam jaki to ma wpływ na podopiecznego i pracę z nim. Nie będę się więc powtarzać. Nadmienię tylko, że u wielu koni wywołuje to chęć ucieczki od bólu jaki jest mu wówczas zadawany. A dokąd może uciekać? Tylko jeszcze szybciej do przodu.

Jaki wniosek, bardzo często, wyciągają opiekunowie „pędzących” koni? Taki, iż podopieczny ma za dużo energii. Pomysły na poradzenie sobie z „nadmiarem energii” u tych koni są przeróżne: zmniejszenie dawki owsa, założenie czarnej wodzy i „zgoda” na to, by wierzchowiec bez ładu i jakiejkolwiek kontroli się wybiegał. Ponieważ „jak się zmęczy to się rozluźni, straci energię i zacznie słuchać”. Problem jest tylko taki, że te konie pędzą z powodu „braku energii”, a dokładnie z powodu jej braku w tylnych nogach. Z powodu braku energii w słabych, „nienabudowanych” i nie pracujących prawidłowo zadnich mięśniach. Gdy na „pędzącego” wierzchowca wsiądzie osoba, która nie pozwoli mu „podciągać się” przy pomocy przednich kończyn, która w zrozumiały dla niego sposób „poprosi” o „wspinanie się” poprzez odpychanie tylnymi kończynami, to okaże się, że jest to zwierzę, które trzeba pchać. Okaże się, że jest to zwierzę, które trzeba zachęcać do ruchu, które daje wciąż do zrozumienia, że nie ma sił iść.

Koń, który będzie szedł w sposób przypominający wspinanie się człowieka pod górę, nigdy nie będzie pędził. Zobaczcie w wyobraźni takie kroki (najlepiej u wspinającego się człowieka): spokojne, posuwiste z wyraźnie zginającymi się stawami z wyraźnym oparciem się o podłoże i odepchnięciem się od niego. Czy pod górkę można pędzić?

Na początku posta napisałam, że: „efekty takiego podciągania się wierzchowca są przeróżne. Wszystko zależy od sposobu w jaki koń będzie próbował poradzi sobie z tym problemem. Większość wierzchowców podczas kłusa i galopu po prostu zaczyna pędzić”. A co ze stępem? W większości przypadków z jakimi się spotkałam w stepie, konie „nie idące od zadu” „wloką się”. Spotkałam się z jednym przypadkiem, kiedy klacz „pędziła” nawet w stępie. Właściwie to w ogóle nie chciała iść stępem. Nieustannie próbowała przejść do kłusa, a przytrzymywana wodzami i wędzidłem, caplowała. Wrócę jednak do tego wleczenia się. W stępie, koniom podciąganie się przednimi kończynami i brak równowagi najmniej doskwiera. W stępie konie najmniej boją się konsekwencji jakie „niesie” brak równowagi, więc nie odczuwają potrzeby, „by ratować” się zwiększając tempo. Co się dzieje z wierzchowcem, który nie jest zmuszony do pracy w wyższym chodzie i ma bardzo słabe tylne kończyny i mięśnie zadu? Najchętniej nie szedłby w ogóle. Jeźdźcy czując intuicyjnie ten brak chęci konia do ruchu zaczynają go pchać. Każdy krok wierzchowca jest okupiony niewiarygodnym wręcz wysiłkiem człowieka, siedzącego na grzbiecie podopiecznego, włożonym w wypchnięciem do przodu którejś z końskich nóg.

Tutaj zacytuje kolejny mój króciutki post z początków blogowania:
”Z moich obserwacji wynika, że stęp jest chodem, w którym unika się pracy z koniem. Nie docenia się znaczenia stępu przy szkoleniu podopiecznych. Jest to dość nagminne. Często wierzchowce paskudnie wloką się, snują i człapią w stępie. Zaraz potem zasuwają w kłusie tak, że jeździec nie nadąża z anglezowaniem. Owszem, koń powinien ruszać się energicznie, ale nie należy mylić tego z prędkością. Stęp powinien być dynamicznym i rytmicznym chodem. Zwierzę musi stąpać mocno tylnymi nogami, wyraźnie odpychając się nimi od podłoża, jakby chciało wejść pod górkę. Wówczas, w rytm długiego kroku zwierzęcia, biodra jeźdźca obszernie się "huśtają". Stęp jest bardzo ważny w procesie szkolenia konia. Każde nasze polecenie powinien on prawidłowo wykonać najpierw właśnie w stępie, zanim poprosimy o to samo w kłusie, a potem w galopie”.

Jak buduje się kondycję i „siłę mięśni”? Zaczynając od prostych ćwiczeń i łatwiejszych wyzwań, stopniowo „podnosząc” poprzeczkę. Najpierw „maszerujemy” regularnie i wytrwale pod niewielkie wzniesienie. Potem do wspinaczki „znajdujemy” bardziej strome górki i zwiększamy tempo wchodzenia. Praca z wierzchowcem w stepie to wspinaczka pod „łagodną górkę”. Im wyższy chód, im trudniejsze zadanie, tym „bardziej strome wzniesienie”. Jednak wielu jeźdźców „mówi” w stępie swoim podopiecznym: „połaź tu troszeczkę po równinie, ooo... nie chce ci się- to ja cię popchnę”. „Niedźwiedzia przysługa”.



poniedziałek, 29 lutego 2016

MA BYĆ LEKKO, ŁATWO I PRZYJEMNIE


Ma być lekko, łatwo i przyjemnie- skąd taki tytuł? Mam wrażenie, że wielu jeźdźców wsiadając na konia wychodzi z założenia, że takie odczucia powinny mu towarzyszyć podczas jazdy wierzchem. Jednak nie dotyczy to występującej pracy siłowej. Wielu ludzi nie widzi problemu w tym, że siłuje się z wierzchowcem. Priorytetem dla wielu jeźdźców podczas pracy z wierzchowcem jest uniknięcie pracy koncepcyjnej, obserwacyjnej, analitycznej, „samo-kontrolującej” i samokrytycznej.

Człowiek jest wzrokowcem a obraz konia i jeźdźca w przeróżnych mediach zazwyczaj dotyczy zaawansowania w pracy. Obserwujący jeździecką parę człowiek, szczególnie taki, który zaczyna jeździecką przygodę, zwróci swoją uwagę przede wszystkim na przód konia i na to, jak jeździec pracuje rękami. Ten fakt i powszechny obraz wygiętej w dół szyi zwierzęcia prowokuje wielu jeźdźców do skupienia się na pracy wodzami i to głównie na egzekwowaniu poleceń od mordy konia. Najgorsze jest jednak to, że szukają na tą pracę przepisu i „narzędzia”. Jakże częstym jest pytanie: „jakie użyć wędzidło, by koń zrobił łabędzią szyję?” albo jak powszechne jest jeżdżenie na koniu z obowiązkowo założonym wytokiem. Niewielu adeptów sztuki jeździeckiej zastanawia się w ogóle po co ten wytok. Zaczyna on być po prostu obowiązkową częścią składową kiełzna.

Na jednej z klinik z moją Panią trener, wyjechała na plac amazonka na wierzchowcu, który miał założony wytok. Pani trener zdjęła go z konia przed rozpoczęciem treningu mówiąc dziewczynie, że zakładanie koniowi wytoku jest jak przyznanie się do braku umiejętności pracy z podopiecznym. A dosłownie powiedziała: „jest to przyznanie się do tego, że nie umiesz jeździć”. Pracowałam jakiś czas temu z dziewczynką i jej kucykiem. Praca szła nam całkiem nieźle, chociaż młoda i niecierpliwa amazonka oczekiwała, że wyraźne postępy w pracy z koniem będą widoczne w dużo krótszym czasie. Z tego też powodu i chyba dlatego, że w jakiś sposób jej to imponowało, koniecznie chciała zaopatrzyć podopiecznego w wytok. Nie wiedziała jednak, jak on miałby pomóc w pracy z koniem. Powtórzyłam więc jej słowa mojej trenerki dodając, że to samo tyczy się czarnej wodzy.

Usłyszała moje słowa inna amazonka, już nastoletnia i nieco zdegustowana powiedziała: „to spróbuj pojechać w teren na wałaszku (i tu wymieniła imię konia) bez czarnej wodzy i spróbuj go zatrzymać”. Nie rozumiem podejścia, w którym nie próbuje się najpierw dogadać z wierzchowcem w kwestii reakcji na sygnały zwalniające i zatrzymujące, zanim wyruszy się na dalekie wyprawy. Myślę, że ktoś taki nie podejmuje takich prób z niewiedzy. Ale dlaczego ludzie nie chcą się takich i innych rzeczy dowiedzieć, nauczyć się jak można uczyć konia porozumienia lepszej jakości i oduczać złych nawyków- tego nie wiem. Łatwiej i przyjemniej jest im założyć, że wszystko już wiedzą i tylko koń, z którym pracują „tak już ma”.

Kiedyś też zasugerowałam innej adeptce sztuki jeździeckie, że nie powinna wybierać się w daleki teren, póki jej podopieczny nie nauczy się rozumieć i respektować sygnały zwalniające i zatrzymujące. Pracowałyśmy wówczas z jej młodym, dość zbuntowany wałachem. Miała ona jednak daleko inną koncepcję na pracę z koniem niż ja. Ponieważ nie mogła ona dogadać się z podopiecznym przy pomocy zwykłego wędzidła i wodzy, zamieniła je na sznurkowy halter. Nasze drogi zupełnie się rozeszły, gdy zaczęła obszywać „sznurki” futerkiem, by nie obcierały jej podopiecznemu skóry na nosie. Generalnie ludzie mają tendencje do szukania tego, czym pracować z wierzchowcem a nie jak. Nie mogąc „dogadać się” z wierzchowcem na linii ręce- pysk, na ujeżdżalni nie używają wodzy i wędzidła w ogóle, za to jadąc w teren zakładają zwierzęciu pelham. Dokonują zmian sprzętu, bo czują, że komunikacja z podopiecznym nie jest taka, jakiej by się spodziewali. Zmieniają nieustannie siodła z terlicowych na bezterlicowe i z powrotem. Ogłowia wędzidłowe na bezwędzidłowe i na sznurki i z powrotem. Pracują na jednej lonży, bez bata i na sznurkowym halterze, potem „przeskakując” w drugą skrajność- zakładają wędzidłowe ogłowie, wytok, pas i dwie lonże. Nie twierdzę, że szukanie właściwego sprzętu to coś złego ale jeżeli po każdej jego zmianie nie ma efektu w jakości zachowania i pracy konia, nie widać poprawy komunikacji ze zwierzęciem to należałoby chyba zastanowić się nad sposobem pracy. Należałoby udoskonalić pracę tak, by sprzęt jeździecki był nie zadającym bólu nośnikiem zrozumiałych informacji dla podopiecznego.

I tu od razu pozwolę sobie na dygresje a propos zwrotu „pracować z koniem”. Uważam, że każdy jeździec już od pierwszych lekcji w siodle powinien uczyć się pracować z koniem, a nie jeździć na koniu. Dla mnie to dwie skrajnie różne rzeczy. Wiecie jak to jest na stajennych korytarzach, gdy zbierze się kilku jeźdźców? Toczą się końsko – jeździeckie rozmowy, w których każdy po trosze chce pochwalić się swoją wiedzą. Gorzej jak taka rozmowa zbacza na tory: ja wiem lepiej , a ty...... Przysłuchiwałam się jednej takiej rozmowie dotyczącej kiepskiego przylegania pośladków jeźdźca do siodła. Konkluzja jednego rozmówcy w kierunku drugiego była taka: „ty skaczesz w siodle, bo nie umiesz jeździć, a u mnie to wina sztywnego grzbietu konia”. Na moją propozycję, by uelastycznił grzbiet, jeździec odpowiedział, że jego koń tak ma a brak tej elastyczności grzbietu wynika z kąta układu zadnich kości zwierzęcia. (A nie z braku pracy nad wydłużeniem i uelastycznieniem kroku tylnymi nogami, nad równowagą wierzchowca itp....?) I on to wie, bo umie jeździć. Temu nie przeczę- jeździ on na koniu stępem, kłusem i galopem, jeździ w lewo,w prawo ale czy umie z tym koniem pracować? Jestem pewna że nie. Praca z wierzchowcem to nie tylko ruch w różnych kierunkach i umiejętność zatrzymywania się. To nie tylko umiejętność utrzymania się na końskim grzbiecie we wszystkich chodach. Praca z koniem to kształtowanie jego postawy, kondycji, rozluźnienia, elastyczności i sprężystości. Praca z koniem to zauważanie problemów swoich i konia, dotyczących współpracy i umiejętność ich wspólnego rozwiązywania.

A każdy koń ma problemy podczas „noszenia” nas na grzbiecie. Mówi się: „jaki koń jest, każdy widzi”. Właśnie problem w tym, że nie każdy widzi. Bo każdy wierzchowiec to indywidualny stan sprawności jego grzbietu, stawów, mięśni. Niewiele koni swój zły stan „okazuje” ewidentną kulawizną. Jednak część z nich, gdy nie są „poprowadzone” przez jeźdźca z wyraźnym określeniem tego, jak mają rozłożyć równowagę, jak odciążyć i rozluźnić przód ciała, jak zaangażować zad, „zaznaczają” swój ruch kulawizną. I znów, w takich przypadkach, często jeźdźcy szukają prostych i łatwych rozwiązań: kucie konia, lanie nóg zimną wodą po treningu i szukanie mechanicznych uszkodzeń w ciele konia. Kiedy takie rozwiązania nie przynoszą efektu, konie spisywane są na straty albo zakłada się, że koń po prostu tak ma. „Najciekawszym” sposobem ludzi na wszelkie końskie problemy jest ich niezauważanie. Wyobraźcie sobie zwierzę z notorycznie opuchniętymi tylnymi nogami, które „ciągnie” z wielkim bólem i kulawizną- i jego jeźdźca, który chwali się swoją znajomością koni i ich psychiki zadając pytania typu: „a co to oznacza jak koń tak i siak wykręca ucho?”. Bez komentarza.

Bardzo dużo goryczy jest w tym moim poście. Tak- bo żal mi koni. Musicie wiedzieć, że zaczynałam przygodę w typowej szkółce jeździeckiej. Załapałam bakcyla, przyszła pasja, jeden koń, potem drugi. Mój pierwszy koń kulał na przednią nogę, gdy tylko „wkładało” się w jeżdżenie siłę. Były to dawne czasy. Miałam okazję pokazać podopiecznego podczas jazdy specjaliście z Holandii (lekarz weterynarii). Nie była to konsultacja tylko jego wizyta w stajni „w przelocie”. Stwierdził on, że koń ma sztywny i zablokowany staw biodrowy niczego więcej nie wyjaśniając. Nic z tego wówczas nie rozumiałam tym bardziej, że wcześniej leczono zwierzęciu ową przednią nogę. Drugi koń to wspaniały kucyk mojej córki. Kucyk, z którego problemami nie mogliśmy sobie w żaden sposób poradzić, więc doradzono nam jego sprzedaż i kupienie innego. Wiedziałam już wtedy, że coś jest nie tak z tym naszym jeździectwem. Nie może być tak, że bierze się pewne rzeczy na wiarę, nie próbuje się ich zrozumieć i tylko zmienia się sprzęt albo zwierzę. Zmieniłam więc źródło zdobywania wiedzy. Nowy sposób spojrzenia na jeździectwo, ten który promuję w moim blogu, był jak „odkrycie Ameryki”. Pani trener nie uczyła jeździć- uczyła pracować z koniem, uczyła jak na konia „patrzeć”, jak go obserwować, jak go uczyć i od niego się uczyć. Pierwszego konia straciłam w dość dramatycznych okolicznościach ale podczas klinik miałam okazję obserwować pracę z wierzchowcem z takim samym problemem. Faktycznie przyczyną przedniej kulawizny był spięty tył konia (w dużym uproszczeniu). Z kucykiem córki zaczęliśmy dochodzić do porozumienia, ze zrozumieniem. Byłam zachwycona i stwierdziłam kiedyś w obecności trenerki, że bez takich konsultacji nie da się dobrze z wierzchowcem pracować. Odpowiedziała: „można, tylko trzeba cały czas podczas jeździeckiej pracy myśleć i konsekwentnie robić swoje”. A to ostatnie w świadku jeździeckim nie jest ani łatwe, ani lekkie, ani przyjemne. Za to dużo przyjemniejsza staje się sama praca z koniem.



środa, 24 lutego 2016

KOŃ "PRZYTULONY"




Nie raz już pisałam, że człowiek „podróżujący” na grzbiecie wierzchowca nie powinien za bardzo zawierzać zmysłowi wzroku, gdy chce zrozumieć swojego podopiecznego. To co jeździec widzi, „zasłania” prawdziwy obraz zwierzęcia. Szczególnie złudny jest obraz końskiej szyi. Lekko zgięta stwarza pozory, że wygięte jest całe ciało. I na takim obrazie układu szyi człowiek się często opiera, tworząc wizję całego ciała zwierzęcia. Nasz wzrok jednak nie jest w stanie tak naprawdę zobaczyć co się dzieje z wielkim, ale delikatnym cielskiem pod nami. To można tylko poczuć.

Również gdzieś też już pisałam, jak wspaniałym ćwiczeniem jest jazda wierzchem z zamkniętymi oczami. Podczas tego ćwiczenia można nauczyć się czuć i „odczytywać” ciało podopiecznego. Ćwiczenie staje się niezastąpionym, gdy ma się jeszcze pomoc instruktora, który podpowie na co zwrócić uwagę, co i jak spróbować poczuć i jak zależne są od siebie ciało jeźdźca i konia. Jeździec powinien wyczuwać czy mięśnie zwierzęcia są rozluźnione, ruch stawów sprężysty, a ciało prawidłowo ustawione.

Coś, czego również nie można zobaczyć, a ma niesamowite znaczenie przy pracy z wierzchowcem, to jest jego „zwarte” ciało. Jak to poczuć? Jak poczuć czy ciało konia jest "zwarte"? Siedząc na grzbiecie konia wyobraźcie sobie, że nie jest to grzbiet jednego zwierzęcia. W wyobraźni przesiądźcie się na dwa, idące obok i blisko siebie wierzchowce. Usiądźcie równocześnie na lewego i prawego konia. Zamykając oczy powinniście poczuć, że „oba te konie są do siebie idealnie przytulone poczynając od „czubków nosów” do obu „nasad ogonów”. Mało tego - musicie równocześnie czuć, że „linia, wzdłuż której ich ciała przytulają się, znajduje się idealnie tuż pod wami. Najtrudniej „namówić” „te dwa wierzchowce” do stałego przytulenia łopatek. Specjalne piszę „namówić”, ponieważ jak zwykle sygnały dawane przez jeźdźca wodzami, łydkami i ciałem mają poprosić zwierzę o wykonanie polecenia. Na pewno człowiek nie powinien próbować „przytulać” „obu koni” ściskają je siłowo udami, kolanami czy piętami. Każde napieranie konia łopatką i bokiem ciała w którąś ze stron, na wodzę i nogę jeźdźca, można „potraktować” jak próbę samowolnego „oddalenia się” „jednego konia od drugiego”. Taka próba "oddalenia się" inicjowana jest przez jedną z końskich łopatek. To oddalanie się jednej łopatki od drugiej prowokuje „przytulone nadal końskie szyje i głowy” do nadmiernego zgięcia w stronę przeciwną do napierającej łopatki. Czyli: jeżeli „napiera” i próbuje „oddalić się” „prawy koń” „końskie szyje” zegną się w lewą stronę. Dlatego przy próbie „namówienia” „oddalającej się łopatki konia” „do powrotu na miejsce”, człowiek musi równocześnie wyegzekwować od „podopiecznych”, by  skierowały „przytulone nosy” na wprost.

Ponieważ zakładamy w wyobraźni, że prawy i lewy bok konia, to dwie istoty, to nigdy nie wolno skupić się na pracy tylko z jednym z nich. Rozmawiając np. z „prawym koniem” na temat konieczności przytulenia się do lewego, jeździec musi dokładnie wytłumaczyć temu ostatniemu jak ma się przy „procesie przytulania” zachować. Musi on również „chcieć się przytulić” czyli nie może próbować się „odsunąć”. Musi „ się pilnować”, by nie stracić równowagi i nie dać się przepchnąć i odepchnąć, gdy towarzysz się przytula.

Żeby jednak podopieczny był naprawdę „zwartym” wierzchowcem, należy w wyobraźni „stworzyć” jeszcze jedną „parę koni”, z którymi równocześnie pracujecie. Jest to „koń przedni” i „koń zadni”. I jak w przypadku poprzedniej pary, ci dwaj towarzysze muszą być do siebie ściśle przytuleni i również linia, wzdłuż której się przytulają, powinna być przez was odczuwalna dokładnie pod wami. Często można znaleźć w internecie pytania typu: „mój koń pędzi, gdy coś tam...., mój koń pędzi podczas czegoś innego....? co mam zrobić, żeby nie pędził?” Gdy wierzchowiec pędzi sprawiając wrażenie, że chce uciec spod jeźdźca, to trochę tak, jakby „przedni koń” nie chciał iść w przytulonej parze z tylnym. Chcąc namówić podopiecznego, by nie pędził, człowiek musi najpierw wyegzekwować przytulenie się „przedniego konia” do „sąsiada” z tyłu. Podczas tej namawiającej do przytulenia pracy jeździec nie może pozostawić bez żadnej informacji tylnego partnera. Łydki jeźdźca powinny przekazać mu informację zachęcającą do bliskości z przednim partnerem. Powinny zachęcać tył do aktywnego ruchu, by nie pozostawał „zbyt daleko z tyłu” i by nie „odczytał” „przytulania się” przodu jako „odpychania”.

Przy bujnej wyobraźni taka praca nad „przytulaniem konia” nie jest trudna. Trudniejszą sprawą jest „namówienie” wierzchowca, by nie popsuł takiego „przytulonego” układu ciała. Trudniejsza jest praca nad wpojeniem tego układu, by z czasem stał się dla konia nawykiem. Żeby to osiągnąć, „włóżcie” „przytulonego” podopiecznego do dopasowanego pudełka bez dna. Nie może być za ciasne, ani zbyt obszerne. Powinno z jednej strony dotykać czubka nosa, a z drugiej nasadę ogona zwierzęcia. Po bokach powinno przylegać do końskiego brzucha. Podczas każdego z chodów, podczas przejść między nimi, podczas wszelkich ćwiczeń i zatrzymania, nieustannie „proście” swojego wierzchowca o nie wystawianie żadnej części swojego ciała poza to pudełko. Przy każdej próbie wystawienia nosa, zadu czy łopatki, „wyegzekwujcie” natychmiastowy powrót do „pudełka”. Gdy będziecie czujni, a refleks wasz będzie niezawodny, zareagujecie na samowolkę podopiecznego zanim zdąży „dokonać dzieła”.

Te przytulone konie muszą też cały czas współgrać, jak w tańcu w parze. Każde ćwiczenie, każdy ruch w tym tańcu się uda, będzie płynny i swobodny, gdy „konie” będą przytulone. Zawsze jednak w tanecznej parze jest partner prowadzący. W parze „przedni-tylni wierzchowiec” prowadzącym zawsze jest ten drugi. Przód „podąża” za jego ruchami, mimo że jest „istotą czołową”. Na przykład w kłusie dodanym „przedni koń” „wyrzuca” spektakularnie do przodu nogi dzięki temu, że tył uwydatnił krok, jeszcze mocniej „przytulił się” do przedniego partnera i poprowadził go długim tanecznym krokiem. Kłus wyciągnięty nie jest efektem rozpędzenia tej „końskiej pary”, jak się niektórym jeźdźcom wydaje. Każde zwolnienie tempa, przejście do niższego chodu czy zatrzymanie się konia powinno być efektem przekazania przez jeźdźca „prośby” „tylnemu zwierzęciu”. Przód jako „parter prowadzony” powiela ruch towarzysza. W parze „prawy-lewy koń” partnerem prowadzącym jest ten „zewnętrzny”. Dlatego, jak już nie raz pisałam, nawet podczas jazdy na linii prostej jeździec powinien „wyznaczyć”, który z partnerów w danym momencie jest zewnętrznym. Na łukach to rzecz oczywista.



niedziela, 14 lutego 2016

JAK ROZMAWIAĆ Z PRZODEM CIAŁA KONIA NA TEMAT JEGO USTAWIENIA


Jak już nie raz pisałam, człowiek ma tendencje do „traktowania” konia tak, jakby miał tylko przód ciała. Nie dość, że jeźdźcy „rozmawiają” głównie z owym przodem, „rzucając” zwierzęciu tylko od czasu do czasu pojedyncze, zdawkowe informacje, to opiekunowie również zazwyczaj obserwują jedynie przód podopiecznego. A nie jeden z jeźdźców ogranicza swoje obserwacje i kontakty tylko do szyi i pyska konia. Słyszeliście na pewno o pracy z koniem w niskim ustawieniu szyi? Jeźdźcy namiętnie chwalą się na różne sposoby, że koń biegający pod nimi miał nos prawie przy ziemi. Niestety, układ szyi nie jest wyznacznikiem prawidłowego ustawienia ciała. Niewielu jeźdźców rozumie istotę pracy z koniem z nosem przy ziemi.

Ciągnąc szyję w dół za swoim nosem, wierzchowiec rozciąga i wzmacnia mięśnie grzbietu ale tylko wówczas, gdy jego ciało idzie w równowadze. Opadająca głowa i szyja z „niemocy” niesienia jej wyżej albo opadająca i szarpiąca, by wyrwać opiekunowi wodze, ma niewiele wspólnego z prawidłowym niskim ustawieniem. Bez zrównoważonego ciała wierzchowiec nieraz wyrywa wodze pasażerowi i opuszcza głowę jak najniżej, by utrudnić opiekunowi próby podniesienia jej w górę. A nie pozwala podnieść jej w górę, by, przy skróconych wodzach i sztywnych trzymających ludzkich rękach, nie oprzeć na wędzidle swojego przeciążonego z przodu ciała. Robi to, by uniknąć bólu w pysku związanego z tym opieraniem się.

Koń idący w równowadze będzie niósł głowę i szyję tak, jak poprosi o to jeździec siedzący na grzbiecie. Będzie w stanie zmienić ustawienie szyi, słuchając sugestii opiekuna, bez zmiany tempa i rytmu ruchu. Czyli, że koń poproszony o opuszczenie szyi przez stopniowe wypuszczanie wodzy (w uproszczeniu), będzie „schodził” w dół bez wyszarpywania wodzy. Nie będzie też stawiał oporu i nie będzie wieszał się na wodzach, gdy zaistnieje konieczność podniesienia głowy i szyi. Zrównoważony wierzchowiec utrzyma, niskie czy wysokie, ustawienie szyi podczas zmiany chodów, zmiany tempa i rytmu, podczas zatrzymania i podczas biegania po nierównym terenie czyli z górki i pod górę.

Zanim jednak jeździec poprosi swojego wierzchowca o opuszczania szyi, powinien potrafić „porozmawiać” z nim na temat jej „samoniesienia”. Uczenie konia prawidłowego rozłożenia równowagi nie zawsze przyniesie efekt w postaci odciążenia wodzy. Nie pozwolą na to zbyt słabe mięśnie szyi. Mięśnie tuż przy kłębie, które są „odpowiedzialne” za owo „samoniesienie”. Wyobraźcie sobie, że obojętnie o jakie ustawienie szyi „poprosicie” zwierzę, obojętnie w jakim chodzie właśnie pracujecie i obojętnie o jaki ruch „poprosicie” podopiecznego, zawsze czujecie na swoich rękach, przy naprężonych wodzach, ten sam ciężar. I to ciężar równy maksymalnie ciężarowi np. kiełzna. Do takiego ideału powinniście dążyć. Zanim jednak tak się stanie, zanim koń wzmocni odpowiednie mięśnie, „poproszony” będzie odciążał ręce opiekuna tylko na chwilę. Najpierw krótszą potem dłuższą. Przy konsekwentnej pracy, po jakimś czasie, oprze się tylko przy dużym zmęczeniu. Dążenie do ideału wymaga nieustannej i konsekwentnej pracy. Jakiej? Posłużę się porównaniem, które „trafiło” do dziesięcioletniej amazonki. Oprócz bujnej jej wyobraźni pomogło pewnie to, że ma ona dużo młodszą siostrę. Myślę, że nie trudno wyobrazić sobie małe rozkapryszone dziecko, które nosząc na rękach musicie wyciszyć i uspokoić. To „dziecko”, to nic innego tylko końska szyja. Takiego „malucha” najłatwiej i najwygodniej niesie się, gdy rozluźnione i wyprostowane opiera się na naszym torsie. Takie uczucie wyprostowania i możliwości przytulenia bez wywołania oporu powinno towarzyszyć prawidłowo ustawionej szyi i głowy konia. Rozkapryszone dziecko, próbujące wyrwać się z naszych objęć, będzie wyginało się na różne strony i opierało swoje napinające się ciało na naszych rękach. W zależności od przyjętej pozycji, będzie kładło się na dwóch naszych rękach naraz albo na którejś z nich mocniej i wyraźniej. „Udzielenie” oparcia i siłowanie się z takim ciałem (nawet małym) to nie lada wyzwanie i bardzo niewygodne do niesienia na rękach. Jak najlepiej poprawić pozycję „dziecka” by stała się prosta, pionowa i łatwiejsza do niesienia? Najlepiej lekkim ruchem ręki „podrzucić ją”, zmuszając do odciążenia rąk, choćby na chwilę. „Podrzucamy” z tej strony i tą ręką, gdzie czujemy największy ciężar. Jeżeli czujemy go równo na obu, to pracują obie ręce. „Siła” „podrzucenia” powinna być proporcjonalna do wielkości ciężaru jaki czujemy. Kwestia wyczucia. Najważniejsze, to być w tej pracy konsekwentnym, upartym, cierpliwym i wbrew pozorom delikatnym.

A teraz rzecz jeszcze ważniejsza od najważniejszej. Jeździec, pracujący wodzami w opisany sposób nad „samoniesieniem” szyi konia, musi sobie jeszcze wyobrazić, że tylko spokojny i rytmiczny „marsz” wyciszy i uspokoi „rozbrykane dziecko”. Siedząc na grzbiecie wierzchowca „włóżcie” w swojej wyobraźni końskie tylne nogi w swoje biodra i poruszajcie się długimi rytmicznymi krokami. „Nie pozwólcie” nogom „podłączonym” do swoich bioder na samowolną zmianę rytmu i tempa. Każda taka zmiana spowoduje rozbudzenie się „dziecka” i jego ponowne próby „wydostania” się z naszych objęć. A każde „podrzucenie” podopiecznego i próba „nadania” mu wygodnej pozycji może sprowokować „wasze” nogi do zmiany tempa i rytmu. Reasumując: tylko przy aktywnej pracy swoich łydek, angażującej koński tył do wydajnej i rytmicznej pracy, odniesiecie sukces w pracy nad „dogadaniem się” z końską szyją i głową.

Praca nad ustawieniem przodu ciała konia to nie tylko „rozmowa” z klatką piersiową czy szyją. To również wskazówki, przekazywane zwierzęciu, dotyczące prawidłowego ustawienia jego łopatek. Nie raz nadmierny ciężar, jaki czujecie na lewej lub prawej ręce, może być efektem tego, że koń szuka pomocy w „niesieniu” „źle stawianej” przedniej nogi. A ta „zła praca” kończyną może być efektem nieprawidłowego ustawienia łopatki. Bardzo ważne jest żebyście mieli wyczucie i pełną świadomość z jaką częścią ciała konia pracujecie. Jeżeli jeździec będzie to wiedział, to wierzchowiec prawidłowo zrozumie sygnały przekazywane poprzez wodze. Z tym, że w przypadku pracy nad ustawieniem łopatek, wodze pełnią rolę pomocniczą i to z każdej strony zwierzęcia pomagają inaczej. Nie chodzi jednak o stronę lewą cz prawą konia ale o zewnętrzną i wewnętrzną. Zawsze, nawet podczas ruchu na prostej, musimy „określić” która strona konia jest zewnętrzną, a która wewnętrzną. Na łukach to nie problem. To złe ustawienie końskich łopatek można porównać do, odstawionego w bok, łokcia ludzkiej ręki. Nasze łydki, oprócz pracy nad utrzymaniem rytmu i tempa chodu, muszą w takim przypadku prosić również konia: „trzymaj „łokieć” przy sobie, chowaj odstawioną łopatkę”. Zewnętrzna wodza ułożona blisko przy ciele konia pomaga bezpośrednio w ustawieniu łopatki zwierzęcia. Poprzez wewnętrzną wodzę można pomóc tylko pośrednio, prosząc zwierzę o rozluźnienie mięśni.

Każdy wie jak rozchodzą się kręgi na wodzie, gdy wrzucimy do niej np. kamień. Koń rozluźniając jeden mięsień, „prowokuje” do rozluźnienia kolejne. Można powiedzieć, że „rozluźnianie” rozchodzi się po końskim ciele jak fale na wodzie. Trzeba tylko jakoś zainicjować powstanie takiej rozluźniającej fali. Krótkimi i sprężystymi ruchami ręki i wodzy, przypominającymi jakby odhaczanie tej wodzy, „puszczamy falę” poczynając od szyi. Wyobraźcie sobie, że haczyk od wędki zaczepił się o coś na dnie jeziora. Ruch wodzą powinien być próbą „oderwania” haczyka od „przeszkody”. Jednak fale, im dalej od „centrum”, tym stają się słabsze. Jeździec powinien zadbać o to, by rozluźniająca fala dotarła do zadu wierzchowca w pełni wartościowa. Należy więc wzmacniać ją delikatnymi, krótkimi i powtarzanymi puknięciami łydką.

Jazda konna to współpraca ze zwierzęciem, a współpraca to nieustanny dialog z wierzchowcem. I pomyśleć, że wielu ludziom wydaje się, że konia się kupuje, ubiera, wsiada i po prostu jedzie.


Powiązane posty:
"Przód ciała konia"
"Jak rozmawiać z przodem konia na temat równowagi ciała"



Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...