wtorek, 24 maja 2016

ROZMOWA O CZAMBONIE


Przeprowadziłam ostatnio na prywatnym czacie na facebooku rozmowę z czytelniczką na temat sensowności użycia czambonu. Od jakiegoś czasu pracujemy wspólne nad „ułożeniem” jej podopiecznego. Zgodziła się na opublikowanie tutaj dialogu, bo być może ktoś z Was będzie miał coś do dodania na ten temat. Trochę uporządkowałam tą chaotyczną rozmowę ale sensu wypowiedzi nie zmieniłam. Zaczęło się od filmiku lonżowanego konia, który czytelniczka przysłała, z podpisem:

Amazonka: „Chodził i ruszał się cudnie, a potem podczepiliśmy czambon.

Ja: Czambon działa jak silna ręka człowieka ściągająca głowę konia na siłę w dół. Tylko, że oprócz nacisku na kąciki ust, dodatkowo dochodzi nacisk na potylicę. Konik pewnie nie był zadowolony. W efekcie pracy z czambonem koń będzie uciekał z brodą do piersi albo zadzierał głowę wysoko, żeby walczyć z siłowym przymusem. Będzie wzrastał też jego opór przed pójściem do przodu. Same straty, żadnego zysku. Koń (nawet na lonży) powinien opuścić głowę i szyję w reakcji na podstawienie zadu i wyprężenie grzbietu.

Amazonka: Ok ale widziałam że głowa mojego konia szła do ziemi a nie na pierś ? a wydaje mi się, że czambon działa wówczas, gdy koń zadziera głowę do góry. Gdy szuka odpowiedniego ustawienia. Od czambonu mój koń spuścił głowę w dół. To raczej dobrze. Mięśnie szyi oraz grzbietu pracowały.

Ja: Owszem. Na razie pracowały. Założyłaś mu czambon po raz pierwszy. Proces destrukcyjny zawsze trwa jakiś czas. Jak założysz mu czambon jeszcze parę razy, to się sama przekonasz. Nic się „nie psuje w koniu” po jednym treningu, tak jak się „nie naprawia”. Przypomnij sobie ile czasu potrzebowałaś, by oduczyć konia „przeganaszowania”.

Jak myślisz, jaka byłaby Twoja reakcja, gdybym zarzuciła dłonie na tył Twojej głowy, chwyciła i obiema rękami ciągnęła ją na siłę w dół, wbrew Twojej woli? I jaka byłaby reakcja, gdybyś straciła siły by walczyć?

Amazonka: W końcu poddałabym się.

Destrukcyjny ?? co mogę mu zrobić? jeśli Pani wie ? zacznie się chować za wędzidło?


Ja: Ale czy byłoby to opuszczenie głowy w dół na prośbę?

Amazonka: Nie

Ja: Dlaczego myślisz, że zwierzęta reagują inaczej niż ludzie?

Każde siłowe działanie na głowę i szyję, nawet nie zbyt mocne ale wbrew jego woli, przypomni mu o tym, że można albo wręcz trzeba walczyć. Przypomni mu o chowaniu się za wędzidło i przeganaszowaniu.

Kiedy pracuję na lonży z Twoim koniem i udaje mi się „namówić” go na opuszczenie szyi, to nie niesie on jej tak cały czas i nie powinien. Końska szyja „budująca” dopiero mięśnie musi mieć możliwość zmiany pozycji dla „odprężenia”. Jak nie ma takiej możliwości, to mięśnie stają się sztywne i obolałe. Przy czambonie zmiana pozycji szyi wymaga wysiłku i walki z gumą. Nie jest to ruch swobodny.

Amazonka: Ale wcale nie był jakoś długo lonżowany ok 15 minut.

Tak sobie myślę, że te patenty powstały jednak po to, by jakoś pomóc, gdy używa ich się „z głową” oczywiście.

Ja: Patenty powstały dla tych, którym nie chce się uczyć i rozumieć.

Amazonka: Ale 1 lub 2 razy w tygodniu zakładać można?

Ja: Ani razu. Bo wówczas człowiek nie czuje potrzeby, by nauczyć konia rozumieć sygnały i by z nim rozmawiać. Bierze człowiek do ręki "pilota" do sterowania i wyłącza myślenie.

Amazonka: Co pani miała na myśli, mówiąc o procesie destrukcyjnym?

Ja: Destrukcyjny to znaczy psujący. Czambon psuje mięśnie - zmusza je do usztywniania się, dzieje się tak przez siłowe ściąganie głowy i szyi w dół. I to psucie mięśni trwa jakiś czas, zanim zaczną być widoczne jego efekty.

Amazonka: Aha, ale od czasu do czasu użyć można ? Pani przecież też tego używała parę razy.

Ja: Nie. Ja z gum (czambonu) robiłam trójkątne wypinacze. Nie miałam profesjonalnych, skórzanych.

A słyszałaś o patencie „pessoa”?

Facet wymyślił patent do lonżowania, który ma działać na zad. I oto chodzi. Wszyscy skupiają się na szyi i głowie. A jej ułożenie jest efektem końcowym pracy z koniem. Nie można zaczynać tej pracy od układania szyi.

Jestem przeciwna patentom ale „pessoa” to jest mniejsze zło niż czambon itp.

A wracając do trójkątnych wypinaczy, to trzeba je tak założyć, żeby też nie ściągały głowy i nie ciągnęły za pysk zwierzęcia. One maja pomóc podstawić zad, imitując oddane ręce (wraz z wodzami) jeźdźca. Potrzebna jest wiedza jak to zrobić. Zresztą w przypadku „pessoa” również ta wiedza jest potrzebna.

Przy tych dwóch patentach potrzebna jest odpowiednia praca. Nie wystarczy ich założyć.

Amazonka: Czy wypinacze trójkątne nie działają tak samo jak zwykłe ?

Ja: Nie
http://pogotowiejezdzieckie.blogspot.com/2013/10/kon-zganaszowany.html

A dlaczego tak strasznie zależy Tobie na tym ściąganiu głowy konia w dół. Do tej pory nie miałaś takiej potrzeby. Przy dobrej pracy nad zaangażowaniem zadu, koń sam opuszczał głowę.

Amazonka: Nie wiem. Tak pięknie to wczoraj wyglądało jak spuszczał tą główkę. Widziałam jak pracują mięśnie grzbietu.

Ja: Mięśnie grzbietu pracowały bo koń szedł od zadu. Z głową podniesioną ( nie mylić z zadartą) też pracowały mu te mięśnie. To nie dzięki ściągniętej głowie pracowały. Jednak jak będziesz się skupiać na ściąganiu szyi, to za chwilę koń przestanie iść od zadu, bo skupi się na bólu szyi i na walce z siłową presją.

W nie tak dawnych Chinach wiązano małym dziewczynkom stopy, żeby nie rosły, bo mężczyznom podobały się małe stopy u kobiet. Powiązane stopy deformowały się, kości łamały, kobiety z bólu chodziły o laskach ale stopy były małe i podobało się to drugiej płci. Taka dygresja a propos tego, że pozornie coś jest piękne.

Amazonka: Jeśli głowę ułoży odpowiednio, nie będzie jej zadzierał, to pewnie będzie mu wygodnie, a bacik pilnuje czy idzie od zadu.

Ja: Tak, ale niech ułoży odpowiednio tą głowę sam. Ty za niego tego nie rób. "Powiedz" mu jak ma pracować, żeby głowa znalazła wygodna pozycję.

Amazonka: Ale na czambonie też szukał wygody? Tak czy nie?

Ja: Ale czambon mu w tym przeszkadzał naciskając na potylicę i kąciki ust, więc szukając wygody musiał walczyć z przeciwnościami i bólem. To usztywnia mięśnie.”


Komentarz:

Ta wygięta końska szyja w dół! Głównie na jeździeckich zawodach widzi się ją ukształtowaną na podobieństwo łabędziej szyi. Stąd pewnie obsesja u jeźdźców, by „wypracować” taką u swojego wierzchowca. Nie wiem, jest ona symbolem albo wyznacznikiem umiejętności jeździeckich? Nawet jeżeli tak, to dlaczego tak niewiele osób chce zrozumieć, że to jest efekt końcowy „procesu twórczego”. A ten „proces twórczy” można przyrównać do rzeźbienia w drewnie. Najpierw jest kłoda drewna, potem ogólna bryła rzeźby i na końcu „dopieszcza” się szczegóły. Do tej pracy potrzebne są narzędzia – dłutka, czyli takie nasze jeździeckie pomoce. Ale dla mnie czambon, czarna wodza i podobne patenty są jak siekiera, która ma złamać, jeszcze nieobrobioną kłodę w miejscu, gdzie szyja konia ma być zgięta.

Przesadziłam?



czwartek, 12 maja 2016

KONIE I JEŹDZIECTWO


Siedmioletni synek moich znajomych, po ukończeniu pierwszej klasy szkoły podstawowej, był bardzo zdziwiony, gdy okazało się, że po wakacjach znowu pójdzie się uczyć. Buntował się twierdząc, że on już był w szkole, nauczył się czytać i pisać i nie musi już do szkoły wracać.

Bardzo podobny stosunek do nauki mają konie. Każdy etap szkolenia chciałyby uznać za końcowy a wprowadzanie nowych elementów do wspólnej pracy wywołuje u nich bunt. Oczywiście, każdy wierzchowiec jest inny. U jednych bunt jest większy, u innych nie ma go prawie wcale. U jednych zauważymy bunt podczas każdego etapu nauki, u innych tylko przy trudniejszych elementach. Najmniej kłopotów ze swoimi podopiecznymi mają ci jeźdźcy, którzy pozwalają pracować zwierzęciu na pamięć, według nieustannie powtarzanego planu. Jest to jazda wierzchem na zasadzie: tyle ile umiesz wystarczy, bylebyś jechał do przodu i dał się zatrzymać. Konie lubią taką rutynę i nawet, gdy owa rutynowa praca sprawia im ból albo dyskomfort, nie są zadowolone z wprowadzania jakichkolwiek zmian.

Takimi zwierzętami bardzo „przywiązanymi” do rutyny i jazdy na pamięć często są konie szkółkowe i takie, które chodzą w terenie i na placu utartymi ścieżkami. W terenie wiedzą gdzie należy zrobić przejścia w kolejny chód i robią to bez szczególnej zachęty. Na ujeżdżalni biegają wzdłuż ściany, niejednokrotnie brnąc wyżłobioną w podłożu wąziutką ścieżką, przypominającą kształtem rynnę. W swoim blogu promuję jeździectwo, które jest niestety obce wielu koniom. Próby wdrożenia takim zwierzętom sposobu pracy, który przedstawiam na blogu, często kończą się fiaskiem. Kończy się tak, gdy adept sztuki jeździeckiej chce dokonać zmian, dosiadłszy wierzchowca „zaprogramowanego” od lat na rutynę. Takie konie nigdy nie były uczone skupiać się na człowieku ani rozumieć polecenia. To, że wierzchowce wykonują jakieś polecenia wynika z tego, iż mają wpojony nawyk albo „uciekają” od bolesnego impulsu lub takiego, który „straszy”. Potrzeba mnóstwa czasochłonnej pracy, by przestawić konia „szkółkowego” na pracę z człowiekiem opartą na porozumieniu. Wielu jeźdźców podejmuje jednak próby „porozumienia się” z takim wierzchowcem i szybko się zniechęca, gdy pierwszym efektem takich prób jest absolutny brak posłuszeństwa zwierzęcia. Pierwsza myśl jaka przychodzi do głowy po takiej jeździe to pytanie: „może jestem za mało stanowczy?”. Problem w tym, że dla takich koni stanowczość jeźdźca jest równoznaczna z użyciem siły. Nie znają innej „stanowczości” i wykorzystują brak siłowych sygnałów do realizacji „własnych celów”.

Stanowczość jest równoznaczna z użyciem siły również dla wielu jeźdźców. Używając siły można na każdym koniu jeździć w ten sam sposób. Jeździć, działając wypracowanymi sygnałami, które na wierzchowcu mają zadziałać jak przyciskanie guziczków pilota. Ktoś może powiedzieć: „ale przecież trzeba się nauczyć sygnałów, którymi przekazujemy zwierzęciu informację”. Owszem, ale jest to jak nauka słówek. Można je wykuć na pamięć i potem źle je wymawiać, próbować posługiwać się pojedynczymi słowami zamiast układać całe zdania albo konstruować nielogiczne zdania. Nawet jeżeli człowiek ma bogate słownictwo, to sposób rozmowy jest też bardzo zależny od rozmówcy. Tok rozmowy zależy od odpowiedzi rozmówcy, od wzajemnego nastawienia do rozmowy, od tematu. W zależności od rozmówcy zmieniamy tembr, głośność, natężenie głosu, przechodzimy na gwarę czy dialekt, wyrażamy emocje. Takim rozmówcą dla jeźdźców powinien być również koń.

Jeźdźcy jednak „wolą” użyć przymusu niż uczyć siebie i zwierzę „rozmowy”. Ludziom wydaje się, że siłą łatwiej „zdławić” koński bunt, o którym wcześniej pisałam. Druga sprawa, to jeźdźcy rzadko kiedy wiedzą, jak uczyć konia bez użycia siłowego przymusu. Nie zadają też sobie pytania dlaczego zwierzęta bronią się przed „nowościami w edukacji”. A bronią się, bo nauka wymaga od nich skupienia na jeźdźcu, wymaga wysiłku intelektualnego. Potrzebują sporo czasu i powtórzeń, by zrozumieć znaczenie sygnału. Bronia się, bo czują lęk przed nieznanym i niezrozumiałym. Bronią się, bo nie zawsze warunki fizyczne pozwalają na wykonanie wymaganego zadania, a opiekun tych fizycznych ograniczeń nie wyczuwa.

Jak już pisałam, delikatne sygnały są obce wielu koniom i siłowanie się z opiekunem to dla nich „chleb powszedni”. Niektóre wierzchowce godzą się na taki los i stają się uległe wobec siłowego przymusu. Czasami tylko, jak się uda, odrobinę kombinują, by w miarę możliwości uniknąć wysiłku albo ulżyć sobie w niedogodnościach i dyskomforcie. Ogromne problemy stwarzają natomiast te konie, które nauczą się, że są silnymi stworzeniami i że tą siłę można wykorzystać przeciwko człowiekowi. Najgorszą rzeczą jaka spotyka w pracy z takimi końmi jest to, iż oduczając te zwierzęta siłowania się, trzeba niestety przez jakiś czas nadal używać siły. Jednak siły tej nie można wykorzystywać do wymuszania pracy i posłuszeństwa . Jest ona potrzebna jedynie do oduczenia siłowych nawyków. Siłowe sygnały, „wysyłane” przez człowieka, muszą więc być tak „zaaplikowane”, by koń nie mógł ich odwzajemnić i odpowiedzieć na nie siłą.

Pracując z koniem, jeździec musi informować konia nie tylko o tym, jakie zadanie ma do wykonania ale również o tym, czego mu robić nie wolno. Tych ostatnich informacji potrzebują szczególnie dużo zwierzęta chodzące pod jeźdźcem „na pamięć” i te wierzchowce, które oducza się złych siłowych przyzwyczajeń. To właśnie wówczas niezbędne jest czasami użycie siły ze strony „nauczyciela”. W reakcji na takie sygnały koń powinien zaniechać kolejnych prób „siłowania się” z opiekunem i zaniechać wyrażania buntu. Dzięki temu można w kolejnym ruchu „poprosić” podopiecznego o prawidłowe wykonanie zaplanowanego zadania już bez siłowych wymuszeń. Wierzchowcom, którym delikatne sygnały i konieczność rozumienia sygnałów było dotąd obce, ciężko jest się przestawić na nowy sposób pracy. Wymaga to od nich zmiany nastawienia: do tej pory swoją uwagę zwierzę skupiało na wyszukiwaniu momentów nieuwagi jeźdźca, by wykorzystać siłę do realizacji swoich „pomysłów”.Teraz musi skupiać się na tym, by zrozumieć polecenia opiekuna. Takie przestawienie wymaga czasu, nakładu pracy, cierpliwości i wytrwałości jeźdźca i jego podopiecznego. Przy takiej zmianie współpracy, konia trzeba nauczyć, że człowiek od tej pory będzie „namawiał” do pracy i będzie oczekiwał wyrażenia chęci do wykonania ćwiczenia. Będzie „namawiał”, by podopieczny rezygnował z buntu, a nie wymuszał działanie mimo buntu.

Wszelkie zmiany są możliwe, gdy jeździec jest szczęśliwym właścicielem wierzchowca. Inaczej mają się sprawy, gdy adept sztuki jeździeckie „skazany” jest na ośrodek szkolenia jeździeckiego. Tutaj diametralne zmiany w sposobie pracy wymagają zgody instruktora czy trenera, a oto dość trudno. Myślę jednak, że wprowadzanie niewielkich zmian jest możliwe. Na pewno można poprawiać dosiad i pojeździć stojąc w strzemionach. Można próbować „prosić” wierzchowca o przejścia do wyższego chodu działając łydkami, zamiast wciskać biodra w jego grzbiet. Można ćwiczyć przekazywanie podopiecznemu sygnałów sugerujących chęć zwolnienia i zatrzymania bez bolesnego zaciągania wodzy. Zawsze jest jakaś szansa, że wierzchowiec i instruktor docenią starania jeźdźca.



czwartek, 28 kwietnia 2016

JAZDA NA STOJĄCO


Pierwsze ćwiczenie (w nowej etykiecie: 
zrób ćwiczenie) jakie chciałam wam przedstawić i podpowiedzieć jak je wykonać, to jazda na stojąco w strzemionach. Opiszę też korzyści jakie to ćwiczenie przynosi. Wielu na pewno zapyta: „a co to za problem?”. Prawidłowe wykonanie tego ćwiczenia może być problemem dla wielu jeźdźców.

Stojąc na ziemi, gdybyście mieli pokazać jak się siedzi na koniu, to każdy z was przyjmie pozycję w rozkroku z lekko ugiętymi kolanami. W zależności od sposobu ugięcia kolan i ułożenia bioder wasz tors pozostanie w pozycji prostej albo wymusicie jego pochylenie. W każdym jednak przypadku będziecie pewnie stać na podłożu bez groźby utraty równowagi. Przy każdym innym układzie dolnej części ciała, utrzymanie równowagi będzie niemożliwe. Żeby, dodatkowo, wasz tors pozostał w pozycji wyprostowanej a biodra „nie uciekały do tyłu”, owo ugięcie kolan powinno imitować ruch przyklękający, a nie siadający. I taką właśnie pozycję każdy jeździec powinien przyjąć również na grzbiecie konia. Pozycję w równowadze. Jednak w siodle postawa człowieka zazwyczaj ulega diametralnej zmianie. Jeźdźcy przestają zachowywać swoja równowagę. Pośladkami siadają na siodło jak na krzesło i układają nogi tak, jak „wymusza” siedzenie na owym krześle. Oczywiście jest sporo różnic w sposobach siedzenia na „krześle”. Jedni siadają „bardzo głęboko na siedzisku, tuż przy oparciu krzesła”, ustawiając uda w pozycji poziomej i pozostawiając stopy przed siedziskiem. Inni siadają na „brzegu krzesła” cofając stopy nieco pod siedzisko. Jeszcze inni siadają w sporym rozkroku „łydkami obejmując krzesło po bokach”. Jednak w każdym z tych przypadków ciało człowieka podtrzymuje owo krzesło i gdyby nagle go zabrakło, człowiek przewróci się do tyłu spadając na pośladki. Wracam teraz do pozycji „stój” w rozkroku, z ugiętymi kolanami, na stabilnym podłożu. Gdyby ktoś przy owym staniu podstawił wam stołek pod same pośladki, żeby zachować właściwy „wzór” dosiadu, nie wolno byłoby wam na ów stołek usiąść. Chodzi o to, że nawet przy opartych o stołek pośladkach wasze nogi nadal powinny nieść ten sam ciężar ciała, jaki niosły bez stołka między udami.

Dlaczego na grzbiecie konia tak trudno przyjąć właściwą pozycję? Przede wszystkim, grzbiet konia tuż pod pośladkami jeźdźca „kusi” by na nim usiąść. Po drugie: stanie w rozkroku z ugiętymi kolanami bardzo się różni od obejmowania, głównie udami, „okrągłego” brzucha konia. Po trzecie: do prawidłowego dosiadu konieczne są silne nogi i wiedza na temat tego jak je ułożyć, by tej właściwej pozycji nie utrzymywać w sposób siłowy. Potrzebna jest wiedza jak stanąć w strzemionach w równowadze, by mięśnie waszych nóg mogły pozostać rozluźnione. Po czwarte: strzemiona nie są stabilnym podłożem (jak ziemia). Na koniec: próbujemy zachować swoją równowagę znajdując się na „pojeździe”, którego płynność ruchu bardzo trudno jest „wyregulować”.

W wypracowaniu prawidłowej postawy w siodle, pozwalającej zachować wam równowagę, pomoże właśnie jazda na stojąco w strzemionach. Należy spełnić jednak sporo warunków, by ćwiczenie przyniosło pożądane efekty. Musicie założyć, że nie wolno wam utrzymywać się w siodle dzięki ściskaniu go kolanami. Wyobraźcie sobie, że strzemiona wiszą na puśliskach zawieszonych gdzieś wysoko w powietrzu i że między waszymi udami nie ma końskiego cielska (tak, jak nie było stołka przy prezentacji dosiadu na ziemi). Zanim podejmiecie próbę podniesienia się do stojącej pozycji musicie tak ułożyć nogi, by móc podnieść ciało z siodła bez pochylania torsu, bez podciągania się na wodzach, bez wyskakiwania z siodła. Musicie podnosić ciało w górę tak, jak byście je podnosili kończąc prezentację dosiadu podczas stania na ziemi. Mało tego, nie powinniście czuć, że wkładacie w to wstawanie zbyt dużo wysiłku, połączonego z nadmiernym spinaniem jakichkolwiek mięśni i usztywnianiem stawów.

Jak zatem ułożyć nogi w siodle? Stopy powinny być ustawione płasko. Gdybyście mieli na stopach rolki a nogi tak długie, że sięgałyby ziemi, to wszystkie kółka rolek powinny być w równym stopniu oparte o podłoże. Nie podnoście do góry ani pierwszego ani ostatniego kółka rolek. 

Stopy wraz z łydkami powinny być cofnięte na tyle do tyłu, byście czuli, że wasze stopy są dokładnie pod waszymi pośladkami. Kolana opuśćcie jak najniżej, jak do przyklęku, naciągając równocześnie uda do pozycji najbliższej pionowemu ułożeniu. Tak ułożone nogi „przekręćcie” w stawie biodrowym do wewnątrz na tyle mocno, by palce stóp ustawiły się w kierunku brzucha konia, a pięty w kierunku: od brzucha.

Kiedy uda się wam wypracować pozycję nóg pozwalającą na swobodne stanie w strzemionach, musicie wypracować również sposób przysiadania z powrotem w siodło. Musicie nauczyć się, przy tej czynności, nie zmieniać układu nóg. Muszą być one zawsze ułożone tak, by przed kolejnym wstawaniem nie trzeba było ich ponownie układać. Musicie być gotowi, by na każde hasło: „stajemy w strzemionach” zareagować wręcz natychmiast. Taka praca bardzo wzmocni kondycję waszych nóg, nauczy pracować na grzbiecie konia przy zachowaniu własnej równowagi. W pozycji zachowującej ową równowagę, praca fizyczna na koniu będzie łatwiejsza do wykonania.



Proponuje poćwiczyć pozycje: „stój w strzemionach” najpierw na koniu który stoi. Dopiero potem spróbujcie wykonać ćwiczenie w stępie i kłusie. Gdybyście podczas ruchu tracili równowagę, próbujcie ją odzyskiwać szukając właściwej pozycji nóg.


Ćwiczcie jazdę na stojąco podczas przejść do wyższego chodu. Nie będziecie mieli wówczas możliwości siłowego pchania biodrami swojego podopiecznego i dzięki temu nauczycie się rozmawiać z koniem przy pomocy łydek. Przekonacie się na ile praca łydkami powinna być intensywna, by wierzchowiec zaczął maszerować i angażować zadnie kończyny.


Warunkiem utrzymania równowagi podczas omawianego ćwiczenia jest elastyczna praca stawów waszych nóg. Stawy muszą pracować tak, jakbyście mieli w nich zamontowane sprężyny. Próba przytrzymania się kolanami, żeby nie stracić równowagi, zablokuje ich elastyczny ruch. Przy zablokowanych stawach kolanowych zaczniecie się huśtać tak, jakby przez owe stawy przeciągnięta była oś. Tułów wraz z udami, na przemian z łydkami i stopami, zaczną wykonywać odchylenia przód – tył. Przy takim huśtającym sposobie amortyzowaniu ruchu konia, nie tylko utrzymanie równowagi będzie niemożliwe. Niemożliwa również będzie „rozmowa” z końskim zadem za pomocą pukających łydek. CDN



piątek, 8 kwietnia 2016

NADMIAR ENERGII CZY JEJ BRAK?


Kojarzycie na pewno jak trudno maszeruje się pod górkę. Ile trzeba mieć sił w nogach, by podejść pod wzniesienie. Im bardziej strome, tym silniejsze nogi są potrzebne. Wspinając się, człowiek stawia długie, spokojne kroki, wyraźnie odpychając się od podłoża. Im dłuższa wspinaczka tym trudniej się idzie, a uczucie zmęczenia narasta. Nikt nie oparłby się, w takim momencie, pokusie chwycenia rękoma za jakąś linę, by odciążyć nogi i podciągać ciało. Nasze nogi niosą nas całe życie, wydają się być przez to silne i wytrzymałe ale człowiek, jeżeli ma tylko możliwość, woli bardziej zmęczyć ręce niż kończyny dolne. Woli, by to kończyny górne bardziej się napracowały. Konie też tak mają!

Swego czasu napisałam króciutki post z wymownym rysunkiem mojego brata:
Jak zaangażować tylną część konia do bardziej wydajnej pracy? Najważniejszym bodźcem jest praca łydek jeźdźca. Bardzo niesłusznie wykorzystuje się je tylko do dawania sygnału, który nakazuje zwierzęciu zwiększyć prędkość, albo zmienić rodzaj chodu na wyższy. Powinniście zdać sobie sprawę z tego, że pukanie łydkami w boki wierzchowca powinno, przede wszystkim, uaktywniać pracę końskiego zadu. Wyobraźcie sobie tył konia jako człowieka, który pcha pod górkę taczkę z jakimś ładunkiem. Bez względu na to, czy porusza się wolno, czy szybko, czy przyspiesza, czy zwalnia, zatrzymuje się, czy rusza, musi taczkę pchać, bo inaczej stoczy się z nią w dół. Tak właśnie, jak ten człowiek, powinna pracować ta część konia, której nie widzimy siedząc na nim. Jednak bez zachęcających sygnałów, o których napisałam wyżej, nie zmotywujemy wierzchowca do takiego wysiłku.

 
Ponieważ wierzchowce maszerują na czterech nogach, jeźdźcy nie potrafią zaobserwować i ocenić czy zwierzę idzie tak, jak człowiek podchodzący pod wzniesienie bez pomocy liny, na której może się podciągać. Czy może idzie podciągając ciało przy pomocy kończyn „górnych” (u konia przednich)? Ludziom niestety wydaje się, że skoro zwierzę „przebiera” tylnymi kończynami, to idzie „od zadu”. A skoro pędzi- to znaczy, że idzie chętnie. A skoro chętnie- to też „od zadu”. Problem w tym, że koń pracujący pod jeźdźcem nie odpycha się chętnie tylnymi kończynami, „woli” podciągać swoje ciężkie ciało z „plecakiem” na grzbiecie, używając do tego kończyn przednich. Do wydajnej pracy tylnymi nogami bez podciągania „rękami” trzeba zwierzę zachęcić, trzeba go tego nauczyć i długo pracować nad kondycją tylnej części ciała.

Efekty takiego podciągania się wierzchowca są przeróżne. Wszystko zależy od sposobu w jaki koń będzie próbował poradzić sobie z tym problemem. Większość wierzchowców podczas kłusa i galopu po prostu zaczyna pędzić. Dlaczego? Przy „podciąganiu” niemożliwe jest osiągnięcie stabilnej zrównoważonej postawy. Nawet u człowieka po utracie równowagi niekontrolowanym odruchem jest przyspieszanie tempa w nadziei, że to pomoże odzyskać równowagę. Konie mają ten sam niekontrolowany odruch. Do tego bardzo często „plecak” podskakujący na grzbiecie zwierzęcia „przerzuca” swój ciężar na „kark” „lecącego” już „na łeb, na szyję” wierzchowca. Ten fakt bardzo utrudnia powrót do równowagi. Poza tym, jeździec pozwalający tak pracować zwierzęciu, używa wodzy i wędzidła jako hamulca. Nie raz już pisałam jaki to ma wpływ na podopiecznego i pracę z nim. Nie będę się więc powtarzać. Nadmienię tylko, że u wielu koni wywołuje to chęć ucieczki od bólu jaki jest mu wówczas zadawany. A dokąd może uciekać? Tylko jeszcze szybciej do przodu.

Jaki wniosek, bardzo często, wyciągają opiekunowie „pędzących” koni? Taki, iż podopieczny ma za dużo energii. Pomysły na poradzenie sobie z „nadmiarem energii” u tych koni są przeróżne: zmniejszenie dawki owsa, założenie czarnej wodzy i „zgoda” na to, by wierzchowiec bez ładu i jakiejkolwiek kontroli się wybiegał. Ponieważ „jak się zmęczy to się rozluźni, straci energię i zacznie słuchać”. Problem jest tylko taki, że te konie pędzą z powodu „braku energii”, a dokładnie z powodu jej braku w tylnych nogach. Z powodu braku energii w słabych, „nienabudowanych” i nie pracujących prawidłowo zadnich mięśniach. Gdy na „pędzącego” wierzchowca wsiądzie osoba, która nie pozwoli mu „podciągać się” przy pomocy przednich kończyn, która w zrozumiały dla niego sposób „poprosi” o „wspinanie się” poprzez odpychanie tylnymi kończynami, to okaże się, że jest to zwierzę, które trzeba pchać. Okaże się, że jest to zwierzę, które trzeba zachęcać do ruchu, które daje wciąż do zrozumienia, że nie ma sił iść.

Koń, który będzie szedł w sposób przypominający wspinanie się człowieka pod górę, nigdy nie będzie pędził. Zobaczcie w wyobraźni takie kroki (najlepiej u wspinającego się człowieka): spokojne, posuwiste z wyraźnie zginającymi się stawami z wyraźnym oparciem się o podłoże i odepchnięciem się od niego. Czy pod górkę można pędzić?

Na początku posta napisałam, że: „efekty takiego podciągania się wierzchowca są przeróżne. Wszystko zależy od sposobu w jaki koń będzie próbował poradzi sobie z tym problemem. Większość wierzchowców podczas kłusa i galopu po prostu zaczyna pędzić”. A co ze stępem? W większości przypadków z jakimi się spotkałam w stepie, konie „nie idące od zadu” „wloką się”. Spotkałam się z jednym przypadkiem, kiedy klacz „pędziła” nawet w stępie. Właściwie to w ogóle nie chciała iść stępem. Nieustannie próbowała przejść do kłusa, a przytrzymywana wodzami i wędzidłem, caplowała. Wrócę jednak do tego wleczenia się. W stępie, koniom podciąganie się przednimi kończynami i brak równowagi najmniej doskwiera. W stępie konie najmniej boją się konsekwencji jakie „niesie” brak równowagi, więc nie odczuwają potrzeby, „by ratować” się zwiększając tempo. Co się dzieje z wierzchowcem, który nie jest zmuszony do pracy w wyższym chodzie i ma bardzo słabe tylne kończyny i mięśnie zadu? Najchętniej nie szedłby w ogóle. Jeźdźcy czując intuicyjnie ten brak chęci konia do ruchu zaczynają go pchać. Każdy krok wierzchowca jest okupiony niewiarygodnym wręcz wysiłkiem człowieka, siedzącego na grzbiecie podopiecznego, włożonym w wypchnięciem do przodu którejś z końskich nóg.

Tutaj zacytuje kolejny mój króciutki post z początków blogowania:
”Z moich obserwacji wynika, że stęp jest chodem, w którym unika się pracy z koniem. Nie docenia się znaczenia stępu przy szkoleniu podopiecznych. Jest to dość nagminne. Często wierzchowce paskudnie wloką się, snują i człapią w stępie. Zaraz potem zasuwają w kłusie tak, że jeździec nie nadąża z anglezowaniem. Owszem, koń powinien ruszać się energicznie, ale nie należy mylić tego z prędkością. Stęp powinien być dynamicznym i rytmicznym chodem. Zwierzę musi stąpać mocno tylnymi nogami, wyraźnie odpychając się nimi od podłoża, jakby chciało wejść pod górkę. Wówczas, w rytm długiego kroku zwierzęcia, biodra jeźdźca obszernie się "huśtają". Stęp jest bardzo ważny w procesie szkolenia konia. Każde nasze polecenie powinien on prawidłowo wykonać najpierw właśnie w stępie, zanim poprosimy o to samo w kłusie, a potem w galopie”.

Jak buduje się kondycję i „siłę mięśni”? Zaczynając od prostych ćwiczeń i łatwiejszych wyzwań, stopniowo „podnosząc” poprzeczkę. Najpierw „maszerujemy” regularnie i wytrwale pod niewielkie wzniesienie. Potem do wspinaczki „znajdujemy” bardziej strome górki i zwiększamy tempo wchodzenia. Praca z wierzchowcem w stepie to wspinaczka pod „łagodną górkę”. Im wyższy chód, im trudniejsze zadanie, tym „bardziej strome wzniesienie”. Jednak wielu jeźdźców „mówi” w stępie swoim podopiecznym: „połaź tu troszeczkę po równinie, ooo... nie chce ci się- to ja cię popchnę”. „Niedźwiedzia przysługa”.



poniedziałek, 29 lutego 2016

MA BYĆ LEKKO, ŁATWO I PRZYJEMNIE


Ma być lekko, łatwo i przyjemnie- skąd taki tytuł? Mam wrażenie, że wielu jeźdźców wsiadając na konia wychodzi z założenia, że takie odczucia powinny mu towarzyszyć podczas jazdy wierzchem. Jednak nie dotyczy to występującej pracy siłowej. Wielu ludzi nie widzi problemu w tym, że siłuje się z wierzchowcem. Priorytetem dla wielu jeźdźców podczas pracy z wierzchowcem jest uniknięcie pracy koncepcyjnej, obserwacyjnej, analitycznej, „samo-kontrolującej” i samokrytycznej.

Człowiek jest wzrokowcem a obraz konia i jeźdźca w przeróżnych mediach zazwyczaj dotyczy zaawansowania w pracy. Obserwujący jeździecką parę człowiek, szczególnie taki, który zaczyna jeździecką przygodę, zwróci swoją uwagę przede wszystkim na przód konia i na to, jak jeździec pracuje rękami. Ten fakt i powszechny obraz wygiętej w dół szyi zwierzęcia prowokuje wielu jeźdźców do skupienia się na pracy wodzami i to głównie na egzekwowaniu poleceń od mordy konia. Najgorsze jest jednak to, że szukają na tą pracę przepisu i „narzędzia”. Jakże częstym jest pytanie: „jakie użyć wędzidło, by koń zrobił łabędzią szyję?” albo jak powszechne jest jeżdżenie na koniu z obowiązkowo założonym wytokiem. Niewielu adeptów sztuki jeździeckiej zastanawia się w ogóle po co ten wytok. Zaczyna on być po prostu obowiązkową częścią składową kiełzna.

Na jednej z klinik z moją Panią trener, wyjechała na plac amazonka na wierzchowcu, który miał założony wytok. Pani trener zdjęła go z konia przed rozpoczęciem treningu mówiąc dziewczynie, że zakładanie koniowi wytoku jest jak przyznanie się do braku umiejętności pracy z podopiecznym. A dosłownie powiedziała: „jest to przyznanie się do tego, że nie umiesz jeździć”. Pracowałam jakiś czas temu z dziewczynką i jej kucykiem. Praca szła nam całkiem nieźle, chociaż młoda i niecierpliwa amazonka oczekiwała, że wyraźne postępy w pracy z koniem będą widoczne w dużo krótszym czasie. Z tego też powodu i chyba dlatego, że w jakiś sposób jej to imponowało, koniecznie chciała zaopatrzyć podopiecznego w wytok. Nie wiedziała jednak, jak on miałby pomóc w pracy z koniem. Powtórzyłam więc jej słowa mojej trenerki dodając, że to samo tyczy się czarnej wodzy.

Usłyszała moje słowa inna amazonka, już nastoletnia i nieco zdegustowana powiedziała: „to spróbuj pojechać w teren na wałaszku (i tu wymieniła imię konia) bez czarnej wodzy i spróbuj go zatrzymać”. Nie rozumiem podejścia, w którym nie próbuje się najpierw dogadać z wierzchowcem w kwestii reakcji na sygnały zwalniające i zatrzymujące, zanim wyruszy się na dalekie wyprawy. Myślę, że ktoś taki nie podejmuje takich prób z niewiedzy. Ale dlaczego ludzie nie chcą się takich i innych rzeczy dowiedzieć, nauczyć się jak można uczyć konia porozumienia lepszej jakości i oduczać złych nawyków- tego nie wiem. Łatwiej i przyjemniej jest im założyć, że wszystko już wiedzą i tylko koń, z którym pracują „tak już ma”.

Kiedyś też zasugerowałam innej adeptce sztuki jeździeckie, że nie powinna wybierać się w daleki teren, póki jej podopieczny nie nauczy się rozumieć i respektować sygnały zwalniające i zatrzymujące. Pracowałyśmy wówczas z jej młodym, dość zbuntowany wałachem. Miała ona jednak daleko inną koncepcję na pracę z koniem niż ja. Ponieważ nie mogła ona dogadać się z podopiecznym przy pomocy zwykłego wędzidła i wodzy, zamieniła je na sznurkowy halter. Nasze drogi zupełnie się rozeszły, gdy zaczęła obszywać „sznurki” futerkiem, by nie obcierały jej podopiecznemu skóry na nosie. Generalnie ludzie mają tendencje do szukania tego, czym pracować z wierzchowcem a nie jak. Nie mogąc „dogadać się” z wierzchowcem na linii ręce- pysk, na ujeżdżalni nie używają wodzy i wędzidła w ogóle, za to jadąc w teren zakładają zwierzęciu pelham. Dokonują zmian sprzętu, bo czują, że komunikacja z podopiecznym nie jest taka, jakiej by się spodziewali. Zmieniają nieustannie siodła z terlicowych na bezterlicowe i z powrotem. Ogłowia wędzidłowe na bezwędzidłowe i na sznurki i z powrotem. Pracują na jednej lonży, bez bata i na sznurkowym halterze, potem „przeskakując” w drugą skrajność- zakładają wędzidłowe ogłowie, wytok, pas i dwie lonże. Nie twierdzę, że szukanie właściwego sprzętu to coś złego ale jeżeli po każdej jego zmianie nie ma efektu w jakości zachowania i pracy konia, nie widać poprawy komunikacji ze zwierzęciem to należałoby chyba zastanowić się nad sposobem pracy. Należałoby udoskonalić pracę tak, by sprzęt jeździecki był nie zadającym bólu nośnikiem zrozumiałych informacji dla podopiecznego.

I tu od razu pozwolę sobie na dygresje a propos zwrotu „pracować z koniem”. Uważam, że każdy jeździec już od pierwszych lekcji w siodle powinien uczyć się pracować z koniem, a nie jeździć na koniu. Dla mnie to dwie skrajnie różne rzeczy. Wiecie jak to jest na stajennych korytarzach, gdy zbierze się kilku jeźdźców? Toczą się końsko – jeździeckie rozmowy, w których każdy po trosze chce pochwalić się swoją wiedzą. Gorzej jak taka rozmowa zbacza na tory: ja wiem lepiej , a ty...... Przysłuchiwałam się jednej takiej rozmowie dotyczącej kiepskiego przylegania pośladków jeźdźca do siodła. Konkluzja jednego rozmówcy w kierunku drugiego była taka: „ty skaczesz w siodle, bo nie umiesz jeździć, a u mnie to wina sztywnego grzbietu konia”. Na moją propozycję, by uelastycznił grzbiet, jeździec odpowiedział, że jego koń tak ma a brak tej elastyczności grzbietu wynika z kąta układu zadnich kości zwierzęcia. (A nie z braku pracy nad wydłużeniem i uelastycznieniem kroku tylnymi nogami, nad równowagą wierzchowca itp....?) I on to wie, bo umie jeździć. Temu nie przeczę- jeździ on na koniu stępem, kłusem i galopem, jeździ w lewo,w prawo ale czy umie z tym koniem pracować? Jestem pewna że nie. Praca z wierzchowcem to nie tylko ruch w różnych kierunkach i umiejętność zatrzymywania się. To nie tylko umiejętność utrzymania się na końskim grzbiecie we wszystkich chodach. Praca z koniem to kształtowanie jego postawy, kondycji, rozluźnienia, elastyczności i sprężystości. Praca z koniem to zauważanie problemów swoich i konia, dotyczących współpracy i umiejętność ich wspólnego rozwiązywania.

A każdy koń ma problemy podczas „noszenia” nas na grzbiecie. Mówi się: „jaki koń jest, każdy widzi”. Właśnie problem w tym, że nie każdy widzi. Bo każdy wierzchowiec to indywidualny stan sprawności jego grzbietu, stawów, mięśni. Niewiele koni swój zły stan „okazuje” ewidentną kulawizną. Jednak część z nich, gdy nie są „poprowadzone” przez jeźdźca z wyraźnym określeniem tego, jak mają rozłożyć równowagę, jak odciążyć i rozluźnić przód ciała, jak zaangażować zad, „zaznaczają” swój ruch kulawizną. I znów, w takich przypadkach, często jeźdźcy szukają prostych i łatwych rozwiązań: kucie konia, lanie nóg zimną wodą po treningu i szukanie mechanicznych uszkodzeń w ciele konia. Kiedy takie rozwiązania nie przynoszą efektu, konie spisywane są na straty albo zakłada się, że koń po prostu tak ma. „Najciekawszym” sposobem ludzi na wszelkie końskie problemy jest ich niezauważanie. Wyobraźcie sobie zwierzę z notorycznie opuchniętymi tylnymi nogami, które „ciągnie” z wielkim bólem i kulawizną- i jego jeźdźca, który chwali się swoją znajomością koni i ich psychiki zadając pytania typu: „a co to oznacza jak koń tak i siak wykręca ucho?”. Bez komentarza.

Bardzo dużo goryczy jest w tym moim poście. Tak- bo żal mi koni. Musicie wiedzieć, że zaczynałam przygodę w typowej szkółce jeździeckiej. Załapałam bakcyla, przyszła pasja, jeden koń, potem drugi. Mój pierwszy koń kulał na przednią nogę, gdy tylko „wkładało” się w jeżdżenie siłę. Były to dawne czasy. Miałam okazję pokazać podopiecznego podczas jazdy specjaliście z Holandii (lekarz weterynarii). Nie była to konsultacja tylko jego wizyta w stajni „w przelocie”. Stwierdził on, że koń ma sztywny i zablokowany staw biodrowy niczego więcej nie wyjaśniając. Nic z tego wówczas nie rozumiałam tym bardziej, że wcześniej leczono zwierzęciu ową przednią nogę. Drugi koń to wspaniały kucyk mojej córki. Kucyk, z którego problemami nie mogliśmy sobie w żaden sposób poradzić, więc doradzono nam jego sprzedaż i kupienie innego. Wiedziałam już wtedy, że coś jest nie tak z tym naszym jeździectwem. Nie może być tak, że bierze się pewne rzeczy na wiarę, nie próbuje się ich zrozumieć i tylko zmienia się sprzęt albo zwierzę. Zmieniłam więc źródło zdobywania wiedzy. Nowy sposób spojrzenia na jeździectwo, ten który promuję w moim blogu, był jak „odkrycie Ameryki”. Pani trener nie uczyła jeździć- uczyła pracować z koniem, uczyła jak na konia „patrzeć”, jak go obserwować, jak go uczyć i od niego się uczyć. Pierwszego konia straciłam w dość dramatycznych okolicznościach ale podczas klinik miałam okazję obserwować pracę z wierzchowcem z takim samym problemem. Faktycznie przyczyną przedniej kulawizny był spięty tył konia (w dużym uproszczeniu). Z kucykiem córki zaczęliśmy dochodzić do porozumienia, ze zrozumieniem. Byłam zachwycona i stwierdziłam kiedyś w obecności trenerki, że bez takich konsultacji nie da się dobrze z wierzchowcem pracować. Odpowiedziała: „można, tylko trzeba cały czas podczas jeździeckiej pracy myśleć i konsekwentnie robić swoje”. A to ostatnie w świadku jeździeckim nie jest ani łatwe, ani lekkie, ani przyjemne. Za to dużo przyjemniejsza staje się sama praca z koniem.



Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...