wtorek, 16 sierpnia 2016

GDZIE KOŃ "MA" "KIEROWNICĘ"?


Po raz kolejny wracam do postu z blogowych początków zamierzając rozbudować jego treść. Dotyczy on sposobu prowadzenia konia. Ponieważ treść postu: 
„Poczucie sterowania zadem” jest króciutki, przytoczę go w całości: „Wielu jeźdźców nie zdaje sobie sprawy , że powinni dążyć do tego, by w czasie pracy z wierzchowcem "kierować" nim przy pomocy jego zadu. Jeżdżąc konno siedzicie mniej więcej w połowie zwierzęcia i niestety większość z was skupia się tylko na tej części konia, którą ma przed sobą. O tym, co jest z tyłu zapominacie. Spróbujcie sobie wyobrazić koński tył jako „istotę”, która biegnie za wami. Siedząc w siodle tworzycie z bioder i nóg coś w rodzaju bramy wjazdowej, przez którą ta „istota” chciałaby was wyprzedzić. Podczas jazdy musicie działając łydkami "poprosić" zad konia, żeby ustawił się w takiej pozycji, by nie zahaczył o żadną z kolumn (uda) "bramy", gdyby naprawdę miał pod nią przebiec.” 


Każdy człowiek wsiadający do jakiegoś pojazdu lub na pojazd chce mieć ( i ma ) kierownicę z przodu, przed sobą. Na grzbiecie konia nasza „kierownica” jest z tyłu za naszymi plecami. Z przodem zwierzęcia, jako kierowcy, pracujemy nad takim jego ustawieniem, by prowadzący nasz pojazd „zad” mógł „pchnąć” ów przód we właściwym kierunku.

Na pewno każdy z was toczył przed sobą śnieżną kulę. Taka tocząca się bryła to przód konia, a pchający ją w danym kierunku człowiek, to koński zad. Żeby wasza kula potoczyła się w kierunku, który dla niej wybraliście, nie można skupić się tylko i wyłącznie na turlaniu jej do przodu. Trzeba pilnować, by nie zboczyła z drogi i nie „uciekała” w niewłaściwym kierunku. Dodatkowo kształtujemy naszą bryłę tak, by była jak najbliższa idealnej kuli, gdyż dużo łatwiej „prowadzić' ją we właściwym kierunku. Gdy bryła jest kanciasta, to na większej czy nawet mniejszej nierówności podłoża może „się zaciąć”, „zablokować” i za nic nie ruszymy jej dalej w wybranym kierunku. Wiadomo, że z przedniej części naszego wierzchowca nie tworzymy kuli ale pewna analogia do pracy z końskim przodem istnieje. Przy pomocy sygnałów skupiających, rozluźniających i „proszących” o prawidłowe ustawienie szyi, łopatek, klatki piersiowej „budujemy” „zwarte”, „plastyczne” i elastyczne ciało dążąc do idealnej jego formy. Tak ukształtowaną „bryłę” końskiego przodu ustawiamy idealnie w jednej linii z pchającym ją tyłem zwierzęcia.

Żeby jednak udało wam się „te dwie części” konia ustawiać w takim „szyku”, przydatny będzie punkt albo nawet punkty odniesienia. Najlepszym punktem, względem którego możemy tworzyć taki „szyk”, jest jeździec. Wszelkie pomoce „proszące” wierzchowca o ustawienie ciała powinny mu sugerować: ustaw swój zad dokładnie za moimi plecami, a przód tuż przede mną. Trochę tak, jakby przód ciała konia, jeździec i tył wierzchowca „szły” gęsiego. W zależności od wykonywanego manewru zmienia się tylko linia, wzdłuż której prosimy zwierzę o ustawienie się w równej linii z nami. Ta linia powinna pokrywać się z linią środkową trasy, po której prowadzimy podopiecznego. Jednak bez względu na to, czy jedziecie po prostej, czy po łuku szerokim, czy ciasnym, powinno towarzyszyć wam uczucie, że zad koński podąża idealnie za waszymi plecami, a przód jest ustawiony tak, że „przytulony” oparłby się dokładnie o środek waszej klatki piersiowej.

Teraz wyobraźcie sobie bramkę z wąskim „prześwitem”, w którą „wprowadzacie” końskie „części” siedząc na ich „szczycie”. A najlepiej stwórzcie podczas treningu taką bramkę z dwóch wysokich słupków, na przykład od przeszkód. Żeby zrozumieć cały proces prowadzenia zadem, w bramkę powinniście wjeżdżać z zakrętu. Wyobraźcie sobie również, że bez względu na to, czy ów zakręt jest „ciasny”, czy jedziecie szerokim łukiem, to zad zwierzęcia powinniście „poprosić”, by podjechał do bramki ustawiony na wprost jej środka. Nie chodzi tylko o to, by zad przejechał dokładnie przez środek przestrzeni między bramkami. Chodzi o to, by nie wjechał w ten środek po skosie, czyli, by nie ściął zakrętu. Gdyby słupki owej bramki były rozstawione dokładnie na szerokość konia, to tylko takie wprowadzenie zadu w przestrzeń między nimi dałoby gwarancję, że zwierzę nie zahaczy biodrem i łopatką o słupek bramki. Każda trasa, obojętnie jaka, po której prowadzimy konia, to „zestaw bramek ustawionych co krok”. Wyznaczając trasę marszu dla wierzchowca, takie „bramki” jeździec powinien tworzyć w wyobraźni, a potem przełożyć to na „pomoce” i sygnały, i „stworzyć” „słupki” z własnych ud. „Udowe słupki” nigdy nie powinny trzymać, przytrzymywać, podtrzymywać czy pchać konia. One wyznaczają granicę ścieżki, po której chcecie „poprowadzić” konia, a łydki jeźdźca proszą zad: „przejdź przez bramkę dokładnie jej środkiem”. Dobrze jednak, gdy nasz podopieczny czuje, że owych słupków nie da się „ruszyć z miejsca”. Gdybyśmy tworzyli słupki z drewnianych bali, to byłyby one najbardziej stabilne po wkopaniu ich znacznej części w ziemię. Jeździec swoich ud nie wkopie w ziemię, ale ustawiając je w pozycji jak najbliższej pionu daje zwierzęciu wyraźną sugestię, gdzie znajduje się prawa i lewa granica ścieżki po której wspólnie podróżują. „Stabilność” tych „udowych słupków” „wzmocni” wyraźne naciąganie kolan wraz z udami w dół. Gdyby kolana jeźdźca znajdowały się tuż nad ziemią, to maksymalne naciąganie ich, by opuścić je jeszcze trochę w dół, byłoby tym właściwym „wyznaczaniem granic” ścieżki. Chodzi tu o swego rodzaju wysiłek, który „pozwoliłby” waszym kolanom „szurać” po podłożu mimo, że czujecie trudność i ograniczenia wynikające z siedzenia na „kimś” przypominającym kształtem beczkę.

Każdy koń to „osobnik” zasługujący na indywidualne podejście. Jednak, żeby ułatwić wam lepsze zrozumienie tego co przeczytaliście, pokażę wam jak najczęściej prowadzone są wierzchowce w niewłaściwy sposób.

Zad „idący” wewnątrz łuku. Efektem takiego nie – prowadzenia zadu jest „wypadanie” zewnętrznej łopatki konia poza zewnętrzną granicę „wyznaczonej” do jazdy ścieżki. Gdyby tak nieustawionego konia „przeprowadzić” przez „ćwiczebną” bramkę, wierzchowiec zahaczyłby łopatką o zewnętrzny słupek, a biodrem o wewnętrzny. Jeździec, przy takim układzie ciała, czuje „zawieszony” spory ciężar swojego podopiecznego na zewnętrznej wodzy - a „wyrobienie” zakrętu staje się poważnym problemem. Największym i najczęściej popełnianym błędem przez jeźdźców, przy próbie „ratowania” sytuacji, jest ciągnięcie za wewnętrzną wodzę. Jest to „rozpaczliwy” odruch zmuszający podopiecznego do wykonania zakrętu mimo braku fizycznych możliwości. „Sygnał” taki w żaden sposób nie kształtuje prawidłowej „bryły” przodu końskiego ciała. Za to potęguje zniekształcenie „owej formy”. 

Zad „idący” na zewnątrz łuku. W tym przypadku swój ciężar koń opiera na wewnętrznej wodzy, a zakręt, łuk czy koło, na pokonanie którego namawiacie zwierzę, jest zawsze dużo mniejsze i ciaśniejsze od zamierzonego. Jak się pewnie domyślacie tutaj największym błędem jest próba ratowania sytuacji poprzez ciągnięcie za zewnętrzną wodzę.

środa, 20 lipca 2016

KOŃ "SAMO-NIOSĄCY"


Podstawą partnerskiej współpracy jeźdźca i konia jest prowadzenia zrozumiałego dla obu stron „dialogu”. Ten post jest dwieście drugim na tym blogu i wszystkie są o tym, co i jak należy wierzchowcom „mówić” i o tym, co zwierzę może chcieć przekazać opiekunowi poprzez pewne zachowania. Informacji, które powinni sobie wzajemnie przekazywać człowiek i jego podopieczny, jest więc spora ilość. Podczas pracy z wierzchowcem należy rozmawiać na temat jego ustawienia, rozluźnienia, równowagi, skupienia, zrozumienia treści sygnałów i na temat rozwiązywania problemów technicznych konia, jakie może on mieć przy wykonaniu polecenia. Wszystkie te treści będą zrozumiałe dla zwierzęcia i będzie ono szybciej uczyło się znaczenia nowych sygnałów, gdy będzie koniem „samo-niosącym”. „Samo- niesienie” jest wręcz nieodzowne do prawidłowej pracy ze zwierzęciem.

Kiedy jedziecie na rowerze, to podczas pedałowania nieustannie napędzacie pojazd. Jednak od czasu do czasu (może po to, by dać odpocząć nogom) rowerzyści intensywnie pedałując rozpędzają rower, by przez jakiś czas toczył się sam. Takie toczenie się, to swego rodzaju właśnie „samo-niesienie”. W przypadku roweru to bardziej „samo-toczenie”. Takie uczucie „samo-toczenia” wierzchowca powinno towarzyszyć jeźdźcowi podczas pracy z nim w każdym z chodów. Jednak, gdy na rowerze konieczne jest rozpędzenie pojazdu, by jak najdłużej się toczył, to w przypadku wierzchowca nie wiąże się to ze zwiększaniem przez niego prędkości. Koń powinien zrozumieć, że „rozkręcające” go łydki pasażera proszą o wypracowanie i utrzymanie takiego sposobu poruszania, który nie niesie za sobą konieczności nieustannego i siłowego popędzania go przez pasażera. Dla wierzchowca, który jest uczony „samo-niesienia”, staje się ono po pewnym czasie nawykiem. Jeździec „zwolniony” dzięki temu z powtarzania sygnału: „idź, idź, idź” ma większe możliwości, żeby „regulować” rytm, tempo chodu i długość kroków stawianych przez podopiecznego.

Korzystając jeszcze z porównania jazdy na rowerze do jazdy wierzchem, zwrócę uwagę na parę szczegółów:

„Samo-niosący” wierzchowiec, tak samo jak rower, musi mieć napęd z tyłu. W rowerze napędzającym jest tylne koło, u konia tylne nogi. Dzięki tylnemu napędowi, jeździec podróżujący na końskim grzbiecie nie będzie musiał „dźwigać” ciężaru przodu ciała, jakim „obdarowuje” go wierzchowiec, którego w ruch wprawiają przednie kończyny. Czyli, że komfort trzymania „kierownicy” na koniu będzie taki sam jak na rowerze. Trzymając kierownicę roweru z niczym nie musimy się siłować i nic nas nie ciągnie z dużą siłą.

Rower podczas „samo-toczenia się” z górki będzie się rozpędzał, a przy podjeździe pod wzniesienie wyraźnie zwolni. Natomiast „samo-niosący” koń, podczas schodzenia z niewielkiego wzniesienia jak i podchodzenia pod nie, zachowa wcześniej wypracowane tempo i rytm chodu.

Używając hamulca podczas jazdy rowerem człowiek musi się pilnować, by nacisnąć ten, który zadziała z na tylne koło. Gdy uruchomi hamulec przy przednim kole ma zagwarantowaną wywrotkę połączona z przekoziołkowaniem przez kierownicę. Im bardziej rozpędzony rower, tym bardziej spektakularny „koziołek” w przód. Rozpędzony koń z „napędem” z przodu ciała czuje się tak, jakby zaraz miał przekoziołkować w przód. Jego wieszanie się na wodzach, usztywnianie mięśni i stawów to forma ratowania się przed upadkiem, a hamowanie wodzami (przednim hamulcem) zwiększa prawdopodobieństwo upadku i potęguje strach wierzchowca przed owym upadkiem.

„Samo-niesienie” konia daje nieograniczone możliwości „wyhamowania” „pojazdu” za pomocą tylnych kończyn. Gdy jednak na rowerze to dłoń człowieka wciska tylny hamulec, na koniu „uruchamiamy” „hamulec” pracując ciałem i łydkami. Wbrew pozorom praca łydek jest konieczna, gdy jeździec „prosi” wierzchowca o zwolnienie i zatrzymanie. Im „krótszy” koń, im wyraźniej jego pracujące tylne nogi kroczą pod jego brzuchem, tym łatwiej mu prawidłowo „odpowiedzieć” na „prośbę” o zwolnienie tempa, zmianę chodu na niższy i o zatrzymanie. Pracujące przy zwalnianiu łydki jeźdźca informują również zwierzę, że mimo zwalniania nadal powinien „sam się nieść”.

Gdy rozpędzony rower toczy się sam, nogi „kierowcy” mogą w tym czasie „odpocząć”. Podczas pracy na koniu „samo-niosącym”, łydki jeźdźca powinny pracować nadal. Powinny być przekaźnikiem informacji „nadających” tempo marszu i rytm wierzchowca. Przekaźnikiem „sugerującym” konieczność korekty ustawienia ciała zwierzęcia, rozluźnienia mięśni i stawów.

Abstrahując już od roweru, „samo- niosący” wierzchowiec nie będzie bez polecenia zwalniał tempa i rytmu chodu podczas pracy wodzami i łydkami. Czyli, że nie zwolni on „marszu”, gdy „poprosicie” go o rozluźnienie, skupienie, o korektę ustawienia ciała i nie zwolni, gdy zaczniecie wspólnie wykonywać trudniejsze figury ujeżdżeniowe np. chody boczne.

Jak już wcześniej napisałam, „samo-niesienie” konia nie jest równoznaczne z nabieraniem przez niego prędkości. Koń „samo-niosący” nie będzie zwierzęciem pędzącym. Będzie „pojazdem”, dla którego zwiększenie i zmniejszenie prędkości w każdym chodzie nie będzie stanowiło problemu. Jednak etap nauki „samo-niesienia” może wiązać się z koniecznością rozpędzania zwierzęcia. Musi on zrozumieć, że „poproszony” o ruch, powinien zapamiętać „treść prośby” i kierować się nią podczas pracy, aż nie otrzyma kolejnych wskazówek, które zresztą również powinien zapamiętać do czasu otrzymania następnych, i tak w kółko. Owa „prośba” powinna informować wierzchowca o tym, że ma iść sam, bez konieczności nieustannego „zachęcania”. Powinna informować, że ruch ma być energiczny, radosny i zamaszysty. Zanim jednak zwierzę zrozumie „mechanizm” „samo-niesienia”, będzie zachowywało się tak, jakby chciało być pchane. Każde zachowanie wierzchowca jest swego rodzaju pytaniem zadawanym „pasażerowi”. Na etapie nauki, to „rozpędzenie” konia będzie pierwszą zachętą dla zwierzęcia do samodzielnego marszu. Jednak po paru krokach wierzchowiec zmniejszy tempo, zadając w ten sposób pytanie opiekunowi: „czy już mogę zwolnić? czy możesz mnie trochę popchać?” Oczywiście, największym błędem byłoby zacząć pchać konia biodrami i łydkami. Należy ponownie „poprosić” go o rozpędzenie się i pozwolić iść bez popychania, do momentu aż ponownie zada to samo pytanie. Gdy jeździec będzie konsekwentny w powtarzaniu i egzekwowaniu „prośby”, wierzchowiec zacznie zadawać pytanie o możność zwolnienia coraz rzadziej. Ostatecznie z niego zrezygnuje, a „samo-niesienie” stanie się nawykiem.

„Samo-niesienie”konia to również wyraz zaufania do jeźdźca. Wyobraźcie sobie wejście do pomieszczenia, które znajduje się tuż przed pracującym koniem. Zaraz za progiem jest jedna wielka niewiadoma. Koń nie wie co zastanie po przekroczeniu progu. Czuje obawę przed nieznanym, jednak odważnie przekracza próg, bo ma zaufanie do swojego opiekuna. Każdy krok wierzchowca podczas pracy powinien być jak przekraczanie tego progu. Jakbyśmy nieustannie odtwarzali tą właśnie chwilę. Zwierzę nie może przekraczać progu, jakby chciało jak najszybciej „przelecieć” przez nieznajome pomieszczenie. Musi przekraczać próg odważnie ale z rozwagą, roztropnie i tak, jakby chciał mieć odrobinę czasu na „zlustrowanie” „sytuacji” tuż za progiem.

Przy „samo-niesieniu” konia dużo łatwiejszym okazuje się również ustawianie ciała konia. Można, i należy wówczas prowadzić zwierzę tak, by „przechodziło przez próg” w „bezpiecznej odległości” od „framug”. Tak, by idealnie przeszedł przez środek wejścia nie zahaczając nosem, żadną łopatką czy biodrem o owe „framugi”. Koń, który ma własne „pomysły” na trasę marszu, nie „niesie się sam”. Jego zachowanie i postawa jaką wówczas przyjmuje świadczy o tym, że „chciałby” ominąć bokiem „wejście”, w które go wprowadzamy. Rozpycha się łopatką i idzie ze zgiętą szyją oraz przestawionym w bok zadem. Często zadziera głowę albo chowa się za wędzidło. Podczas pracy nie jest koniem chętnie, samodzielnie i odważnie idącym do przodu i „przekraczającym próg”.


Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...