środa, 11 marca 2020

JEŹDZIECKIE PRZEDSZKOLE


W moich blogach jeździeckich piszę często o braku miłości i szacunku do koni wśród jeźdźców. Piszę o tym, w jakich zachowaniach ludzi przejawia się brak tych uczuć. Ostatni z takich postów opublikowałam na „Pogotowiu jeździeckim” – zachęcamy do przeczytania. https://pogotowiejezdzieckie.blogspot.com/2020/02/miara-sukcesu-w-jezdziectwie.html

Zachęcam, ponieważ te przemyślenia i pewne wydarzenia doprowadziły mnie do nowego jeździeckiego pomysłu. Wiecie na pewno, że szacunku, empatii i miłości do zwierząt ludzkości „wejdzie w krew”, gdy zaczniemy tego uczyć nowe pokolenia ludzi już od najmłodszych lat. To żadne nowe odkrycie. Teraz mogę jednak spróbować wprowadzać to w życie. Od kwietnia 2020 tych uczuć wobec koni będę mogła uczyć dzieci wraz z Fusią. Fusia to kuc szetlandzki. Kara sympatyczna klaczka, która przyjedzie do mnie od Gosi i jej męża. Gosia jest czytelniczką moich blogów. Zaufała ona moim szkoleniowym i jeździeckim umiejętnościom i zaprosiła mnie do siebie. Amazonka popracowała na grzbiecie konia pod moim okiem i według moich wskazówek pierwszy raz w lutym tego roku. Pod koniec marca będę gościem Gosi po raz drugi. Tym razem wrócę stamtąd z nową podopieczną. Gosia, bardzo Wam dziękuję, że uznaliście, iż Fusia będzie miała u mnie dobry dom - że trafi w „dobre (moje) ręce”.

Gdzieś i kiedyś pisałam już o dyskusji na temat zdjęcia „kucykowej” karuzeli. Przyglądałam się tej dyskusji na pewnym forum. Amazonka wstawiła zdjęcie oburzona traktowaniem szetlandzkich kucyków, przyczepionych na stałe do niewielkiej karuzeli. Ubrane w siodła i ogłowia, kucyki dreptały na niewielkim kole, tworząc żywą karuzelę dla dzieci. Wiele z komentujących osób nie widziało w tej formie zarobkowania i wykorzystywania koników nic złego. Padały argument, że zwierzęta są grube, czyli dobrze karmione, a ruch im się przyda, bo konie przecież uwielbiają ruch. Nikt z tych komentujących osób nie zastanowił się nad jakością ruchu tych zwierząt i nad tym, że korzystanie z takiej formy rozrywki uczy dzieci przedmiotowego podejścia do koni, a w konsekwencji pewnie i do wszystkich zwierząt.

Wiem też, że zazwyczaj kontakt małych dzieci z kucykami szetlandzkimi polega na „oprowadzankach” na ich grzbiecie. Nie twierdzę, że nie jest to miła i sympatyczna forma jeździeckiego kontaktu z tymi zwierzętami. Pod dyskusję można by poddać właśnie jakość i ilość tych „oprowadzanek”, które koniki wykonują non stop w ciągu wielu godzin. W pewnym wieku dzieci i na pewnym etapie ich spotkań z konikami jest to jedyna możliwa forma dosiadania małych wierzchowców. Jednak, gdy tylko warunki pozwolą, dzieci powinny powoli i konsekwentnie uczyć się porozumienia ze stworzeniem które je nosi. Według mnie, proces oprowadzania dzieci na konikach powinien być też koniecznie poprzedzony edukacją dzieci z obsługi takiego konika. Dzieci powinny uczyć się czyścić zwierzęta, oporządzać, siodłać, kiełznać i prowadzić. Oczywiście każde dziecko powinno mieć możliwość uczenia się tego wszystkiego w swoim tempie i w ramach swoich wiekowych, fizycznych i psychicznych predyspozycji. Dzieci powinny wiedzieć, że ich wierzchowiec ma uczucia, że może czuć ból, zmęczenie, rezygnację. Powinny też wiedzieć, że konik może być niedysponowanym do dosiadania go, a i tak konieczne jest zadbanie o jego codzienny dobrostan. Tak też zamierzam podejść do pracy z dziećmi i z Fusią w moim jeździeckim przedszkolu. Czy to się nam uda? Życie pokaże. Jeżeli ktoś z was, z Poznania i okolic, chciałby przysłać swoje dziecko do takiego przedszkola, to zapraszam do kontaktu. Przedszkole z Fusią będzie w stajni Pawłowice niedaleko Kiekrza.


Olga Drzymała

Aktualizacja 14 czerwiec 2020.
Ograniczenia wprowadzone w związku z pandemią pokrzyżowały moje plany. Nie wiem jaki będzie los pomysłu dotyczącego "jeździeckiego przedszkola".

Aktualizacja 18 październik 2020.



sobota, 22 lutego 2020

MIARA SUKCESU W JEŹDZIECTWIE


Sukces w jeździectwie nierozerwalnie kojarzy się z udziałem w zawodach i zdobywaniem na nich trofeów. W związku z tym, bezrefleksyjnie dzieli się jeźdźców na tych, którzy odnieśli jeździecki sukces, bo jeżdżą na zawody i na osoby, które nie odnoszą żadnych jeździeckich sukcesów, ponieważ jeżdżą konno rekreacyjnie. W powszechnym mniemaniu, jeźdźcy biorący udział w zawodach, to osoby z większą wiedzą, umiejętnościami i doświadczeniem. Osobom jeżdżącym rekreacyjnie przypisuje się brak wystarczającej wiedzy i umiejętności, by móc zaangażować się w sportową rywalizację. W powszechnej opinii, jeźdźcy dosiadający konie rekreacyjnie, to osoby jeżdżące tylko „lajcikowo” w tereny. Z tych i pewnie innych powodów, wielu młodych jeźdźców spogląda z podziwem i odrobiną zazdrości na sportowców dosiadających sportowe konie. Wielu młodych jeźdźców martwi brak szans na zrealizowanie sportowych marzeń. Pozostaje im obserwowanie osób z ambicjami sportowymi i mających możliwość realizowania swoich pasji i ambicji. Dzięki mediom społecznościowym, sportowcy opowiadają o swoich mniejszych i większych sukcesach szerokiej rzeszy fanów i czytelników. Nie próbuję powiedzieć, że udział w zawodach nie jest sukcesem, że zdobycie trofeów nie jest sukcesem. Bezsprzecznie udział w sportowej rywalizacji może być sukcesem.

Chciałabym jednak w tym poście zwrócić uwagę, że ta sportowa rywalizacja nie powinna być miarą jeździeckiego sukcesu. Chciałabym dotrzeć z tym przekazem przede wszystkim do amatorów jeździectwa zaczynających swoją jeździecką przygodę. Chciałabym dotrzeć do tych jeźdźców, którzy nie mają szans, możliwości i warunków na dołączenie do grona podziwianych i realizujących się sportowo jeźdźców. Chciałabym dotrzeć do tych jeźdźców, którzy zapytani o ostatnie ich jeździeckie sukcesy są przekonani, że nie mają nic do powiedzenia, ponieważ nie przygotowują siebie i konia do zawodów sportowych. Uwierzcie mi, sportowa, jeździecka rywalizacja nie powinna być miarą sukcesu, ponieważ realia pokazują, że bardzo często udział w zawodach biorą konie spięte, bez energii i bez umiejętności samo – niesienia. W zawodach często biorą udział konie kulejące, „złamane” w szyi, z przegiętymi, obolałymi grzbietami i bez prawidłowego ustawienia ciała. Przerażające jest to, że jeźdźcy dosiadający takie konie są przez sędziów dopuszczani do udziału w zawodach i niejednokrotnie je wygrywają. Na zawodach jeździeckich często liczy się tylko to, czy koń przeskoczy przez przeszkodę i w jakim czasie. Liczy się tylko to, na ile precyzyjnie przejedzie trasę od literki do literki w odpowiednim chodzie. To, że zwierzę pokonuje parkur czy czworobok przerażone, zrezygnowane, obolałe i nieszczęśliwe, nikogo, absolutnie nikogo na takich zawodach nie obchodzi.

Zostałam ostatnio zaproszona i poproszona o prowadzenie treningu amazonki na wałaszku „po przejściach”. Amazonka, która się ze mną w tej sprawie skontaktowała, została właścicielką konia, który zaczynał swoją służbę człowiekowi jako koń wyścigowy. Miał on nieszczęście mieć kilku właścicieli, zanim trafił do wspomnianej amazonki. Oprócz tego, że wałach zmuszany był do ścigania się na torach, nie wiadomo zbyt wiele o jego pracy pod jeźdźcem. Jednak na jazdę próbną, dla amazonki, zwierzę zostało mocno powiązane gumowymi patentami. Koń nie widzi też na jedno oko. Wszystko co zwierzę przeszło w swoim życiu doprowadziło do tego, że jest on „kłębkiem nerwów” i sporą „masą wielkiego nieszczęścia”. Na naszym pierwszym wspólnym treningu koń nie skupiał się na jeźdźcu, biegał nerwowo bez ładu i składu i brykał. Amazonka opowiadała mi, że jej podopiecznemu zdarza się też stawać dęba w najmniej oczekiwanym momencie. Wierzchowiec sprawia wrażenie zwierzęcia rozpaczliwie szukającego pomocy, ponieważ nie rozumie tego, co i dlaczego się z nim działo i dzieje. Amazonka postanowiła ratować to zwierzę. Nasze pierwsze spotkanie i wspólna pracy trwała ponad godzinę. Pracowałyśmy przede wszystkim nad tym, żeby zwierzę chociaż na krótkie momenty, podczas wspólnej jazdy, skupiało się na swojej opiekunce. Pracowałyśmy nad tym, żeby wierzchowiec zrozumiał, że nie musi nerwowo pędzić w przód, że może iść wolno i spokojnie. Pracowałyśmy nad tym, żeby koń zrozumiał, że może a nawet powinien rozluźniać mięśnie, które napina do granic możliwości. Pracowałyśmy przez prawie cały ten czas w stępie. Na sam koniec treningu, gdy udało nam się wyciszyć i nieco rozluźnić oraz skupić konia, amazonka poćwiczyła przejścia do kłusa i z kłusa do stępa. Koń biegł kłusem tylko parę kroków między przejściami. Zabieg był celowy – nie chciałam, żeby podczas zbyt długiego kłusa wierzchowiec rozkojarzył się i usztywnił niwelując sukces, jaki osiągnęłyśmy podczas marszu w stępie. Dlaczego o tym piszę? Z powodu słowa sukces. Zauważcie, że użyłam je w poprzednim zdaniu. Amazonka jeździła 60 minut w stępie – nie galopowała na podopiecznym, nie pokonywała drążków czy przeszkód, nie ćwiczyła pasaży a osiągnęła na tym treningu niewiarygodny sukces. Dotarła z przekazem do konia, do tej pory „zamkniętego” na jakikolwiek przekaz. Namówiła podopiecznego do poruszania się wolnym tempem nadanym przez siebie i osiągnęła to bez siłowego ciągnięcia za pysk zwierzęcia. Namówiła konia do rozluźnienia mięśni szyi i pokazała, że może on i powinien skupiać się na jeźdźcu podczas wspólnej pracy. Wielu sportowców nigdy czegoś takiego nie osiągnęło i nie osiągnie. Dla mnie takie osoby jak opisywana amazonka są i będą bohaterami osiągającymi sukces w jeździectwie. Nie chcę, żebyście mnie źle zrozumieli – nie oczekuję, że każdy jeździec powinien ratować skrzywdzone zwierzę i się mu poświęcać. Nie, chodzi mi o uświadomienie wam, że w jeździectwie sukcesem nie jest to, do czego wykorzystujesz i namawiasz konia. Sukcesem jest jakość ruchu i pracy konia. Sukcesem jest jakość waszego porozumienia i komunikacji. Obojętnie, czy jedziecie „lajcikowo” w teren, czy bijecie rekord potęgi skoku - koń powinien być podczas pracy pod wami szczęśliwym atletą. Powinien pracować bez napięć, bólu, strachu, stresu i apatii.




Już kiedyś Wam wspominałam, że zostałam zaproszona przez Klaudię, jedną z czytelniczek moich blogów, do pewnej grupy jeździeckiej na facebook,u. Jest to bardzo duża grupa. Ostatnio ktoś zadał tam pytanie: jakiego konia nigdy nie chcielibyście mieć? Osoba zadająca pytanie nie chciałaby konia rasy tinker, bo to taka przerośnięta krowa. W odpowiedzi napisałam swój post takiej treści: „Przeczytałam ostatnio na tej grupie pytanie brzmiące mniej więcej tak: jakiego konia nigdy nie chcielibyście mieć? Nie podobają mi się pytania podobnego typu, bo brzmią jak pytania o sprzęt sportowy. Są to pytania bardzo uprzedmiotawiające wierzchowce. Ale to moje prywatne zdanie. Pytanie to jednak sprowokowało mnie do napisania tego postu i zaproponowania Wam zabawy wyobraźnią. Wyobraźcie sobie, że konie mają swoją grupę (np. Milion pytań do konia) i w tej grupie pada pytanie jakiego jeźdźca i opiekuna nigdy nie chcielibyście mieć? Oczywiście, nie oszukujmy się - gdyby konie miały naprawdę jakikolwiek wybór, nigdy nie zgodziłyby się służyć człowiekowi. Ale skoro już muszą, a miałyby możliwość wyboru swojego jeźdźca, to jakie cechy człowieka – jeźdźca konie ceniłyby najbardziej? Myślę, że jedną z odpowiedzi byłoby: nie wybrałbym człowieka, który traktuje mnie jak sprzęt sportowy, czyli jako rzecz pozbawioną uczuć, pozbawioną odczuwania, zmuszaną do bezgranicznego wysiłku. To pytanie na grupie koni mogłoby być zadane w nieco innej formie: jakiego przyjaciela nigdy nie chciałbyś mieć?” W odpowiedzi zostałam w komentarzach parę razy obrażona. Oburzeni jeźdźcy i amazonki przede wszystkim tłumaczyli powody, dla których nie kupiliby konia tej czy innej rasy lub wielkości. Oburzenie wywołało też to, że stawiam na równi człowieka i konia. Tłumaczono mi, jakie to wielkie szczęście mają te zwierzęta mogąc wozić ludzi na grzbiecie, zamiast nudzić się na padokach. Przekonywano mnie, że: „koń to koń” i nie ma nic złego w podejściu do niego, jak do sprzętu sportowego. Nie zacytuję wam tych komentarzy, ponieważ administratorzy grupy usunęli mój post i pytanie. Nie zdążyłam nawet przeczytać wszystkich odpowiedzi pod postem. Z tych, które przeczytałam, tylko jedna osoba zrozumiała moje pytanie i intencje i napisała jakiego jeźdźca nie chciałaby mieć, gdyby była koniem. Stanisław Lem powiedział kiedyś: „dopóki nie skorzystałem z internetu, nie wiedziałem, że na świecie jest tylu idiotów.” Sparafrazuję tą wypowiedź i powiem, że dopóki nie dołączyłam do tej grupy, nie wiedziałam, że na świecie, wśród „miłośników” jazdy konnej, jest tyłu idiotów, całkowicie pozbawionych empatii. Do takich jeźdźców na pewno nie dotrę z moim przekazem z tego postu. Z przekazem, że jeździeckim sukcesem jest przede wszystkim bycie takim jeźdźcem i opiekunem, którego chciałby mieć każdy wierzchowiec. Nachodzi mnie często refleksja, że nadzieją na lepszy los koni w służbie człowieka jest chyba tylko nauczenie empatii najmłodszego pokolenia. Pokolenia, które nauczy się rozumienia i prawdziwej miłości do tych zwierząt. Pokolenia wychowanego w jeździeckim przedszkolu. Jeździeckie przedszkole to pomysł na etapie planowania. Ale myślę, że niedługo przeczytacie o nim więcej.





wtorek, 28 stycznia 2020

#bezpaskakrzyżowego


W moim poprzednim poście napisałam o języku ludzko – końskim. Nie rozchodził się niestety ten post jak świeże bułeczki. Jeźdźcy nie chcą przyznać, ani przed sobą, ani przed innymi, że konie próbują komunikować się z nami językiem bogatym w przekaz. Stereotypowe i odwiecznie takie same uczenie o przekazie, jakie konie do nas wysyłają, jest łatwe, proste i nie wymaga od ludzi wysiłku intelektualnego. Po co więc to zmieniać? Każdy jeździec wie co wyraża wierzchowiec, gdy kładzie uszy „po sobie”. I w zasadzie to by było wszystko na temat wiedzy jeźdźców o tym, że te zwierzęta coś do nas „mówią”. Nawet to, że koń obraca się do człowieka zadem, przez wielu ludzi nie jest traktowane jako przekaz. Odwracający się zadem do swojego „łaskawcy” (to ostatnio moje ulubione określenie na wielu ludzi, idealnie oddające ich stosunek do zwierząt i natury), koń jest wredny, głupi i złośliwy – ot cała wiedza o próbach komunikowania się koni ze swoimi opiekunami.

Szukając tematów do postów „buszuję” czasami w internecie. Nie lubię tego. Nie chodzi o to, że przekaz i zdjęcia wstawiane w internecie nie mają wartości. Nie, ja po prostu jakoś tak mam, że nie lubię oglądać i czytać prywatnych rzeczy w internecie. Wolę kontakty z ludźmi w tzw „realu”. Sama wprawdzie założyłam konto na Instagramie i wstawiam zdjęcia, ale odrzucam każdą informację od Instagrama o kolejnych wstawionych zdjęciach przez inne osoby. Trafiam na część z nich podczas owego przeglądania internetu w poszukiwaniu tematu do kolejnego postu. Czasami nie mogę się nadziwić hipokryzji jeźdźców. Słowny przekaz na temat koni i pracy z nimi przepełniony jest zawsze deklaracjami o miłości do tych zwierząt i chęci ich zrozumienia. I ten słowny przekaz jest często pod zdjęciem, na którym koń wiezie uwieszonego na wodzach jeźdźca. A żeby nie było widać, że jeździec jest uwieszony i swojemu ukochanemu konikowi zadaje zaciągniętym wędzidłem ból, zwierzę ma zawiązany pysk paskiem krzyżowym. Oczywiście moje wprawne oko (podejrzewam, że nie tylko moje - takich osób jest więcej) natychmiast wychwytuje obraz obolałego pyska konia, który z wielkim wysiłkiem próbuje jednak otworzyć zawiązany pysk, żeby nieco zminimalizować uczucie bólu.

I proszę.....w ten sposób narodził się temat postu i pomysł na akcję #bezpaskakrzyżowego. Oczywiście wielu trenerów, instruktorów i jeźdźców, którzy radzą sobie z końmi („radzą” – to moje ulubione określenie na wożenie się na grzbiecie konia, beznadziejnych i zamordystycznych jeźdźców z długim jeździeckim stażem), będzie przekonywać, że pasek krzyżowy pozwala koniowi lepiej czuć wędzidło i lepiej na nie reagować. I tu ciśnie mi się „pod palce” stukające w klawiaturę brzydkie słowo na „k”. K......ludzie, opamiętajcie się - każdy wierzchowiec dokładnie czuje w swoim pysku kawał metalu, gumy, plastiku czy skóry. Do tego czucia nie potrzebuje mieć zawiązanego pyska. A gdy jeszcze taki kawał „ciała obcego” w buzi zadaje mu ból, to zwierzę bardzo wyraźnie pokazuje to, że go czuje. Nie oszukujmy się - zakładacie paski krzyżowe koniom, żeby właśnie nie zobaczyć okazywanego bólu. A jeśli chodzi o lepszą reakcję na wędzidło przy związanym pysku, to jest to reakcja wymuszona właśnie zadanym bólem. Chcecie, żeby koń lepiej reagował na uczucie bólu? To jest ta wasza miłość do tych zwierząt. Jeśli chodzi o pracę z wierzchowcem, to zasada - im mniej, tym lepiej - przynosi zdecydowanie lepsze efekty. Koń najlepiej reaguje na subtelne, delikatne, zrozumiałe i nie zadające bólu sygnały – nauczycie się tak pracować z końmi, to pasek krzyżowy nie będzie potrzebny ani wam ani waszym koniom.

Podczas jednej z dyskusji z jeźdźcem radzącym sobie na koniu, zablokowałam rozmówcy szczękę. Oczywiście za jego zgodą. Jedną ręką przyłożyłam pod brodą, drugą na głowie w okolicy ciemienia i przytrzymałem na tyle mocno, że nie miał szans na rozwarcie szczęki. Potem poprosiłam, żeby z całych sił próbował otworzyć buzię. Zrobił to. Zapytałam, co poczuł. Poczuł napięcie na całym ciele. Największe napięcie poczuł w łydkach. Ot taka dygresja do przemyślenia dla chcących myśleć.



Ostatnio w świecie jeździeckim mówi się trochę o nachrapnikach i ich zbyt ciasnym zapinaniu na końskich nosach. Nie będę się o tym rozpisywać – poczytajcie trochę: https://equista.pl/editorial/2818/dunska-federacja-jezdziecka-przeciwko-zbyt-ciasnym-nachrapnikom-video ,
http://drequeen.pl/?p=192 . Natomiast na temat ciasno zapinanych pasków krzyżowych nie znalazłam zbyt wielu informacji w internecie. W 2017 r Paulina Ferdek opublikowała przetłumaczony tekst https://www.facebook.com/search/posts/?q=Paulina%20Ferdek%20pasek%20krzy%C5%BCowy&ref=eyJzaWQiOiIiLCJyZWYiOiJ0b3BfZmlsdGVyIn0%3D&epa=SERP_TAB. Pasek krzyżowy, inaczej skośnik, jest powszechnie stosowany, ponieważ jeźdźcy nie radzą sobie z tym, że ich podopieczni otwierają pysk podczas pracy wędzidłem. W związku z tym nie mówi się o nim zbyt wiele. Czasami pojawiają się pytania jeźdźców poznających dopiero arkana sztuki jeździeckiej, do czego służy taki pasek. Niektóre odpowiedzi sugerują, że zapobiega przekładaniu przez konia języka nad wędzidło. No cóż.....koń przekłada język nad wędzidło, żeby przestał go boleć. Żeby przestać odczuwać ból zadawany wędzidłem leżącym na tym języku.

Kiedyś, gdzieś „wpadła mi w oko” informacja, że ten dodatkowy pasek w ogłowiu został wymyślony do nieco innego celu. Miał łączyć kółka wędzidła, stabilizując je. Niestety nie mogę teraz odnaleźć tej informacji. Jedno jest pewne: jego obecne zastosowanie jest wymysłem ludzi leniwych i głupich. Głupich, bo stwierdzających : po co uczyć się wykorzystywać wędzidło jako delikatny i subtelny przekaźnik zrozumiałych informacji, jak można zawiązać pysk zwierzęciu. To takie łatwe i nie wymagające intelektualnego wysiłku, a ideę, dla której się go zakłada, zawsze można dorobić.

Wymyśliłam akcję dla odważnych jeźdźców: „bez paska krzyżowego”. #bezpaskakrzyżowego. Miejcie odwagę zdjąć pasek krzyżowy z pyska swojego podopiecznego. Miejcie odwagę zobaczyć, jak koński pysk reaguje na wasze działania wodzami i wędzidłem. Miejcie odwagę zobaczyć przekaz o bólu, jaki wasz podopieczny odczuwa i jaki do was wysyła. Pamiętajcie, że wysyła go w nadziei, że zrozumiecie ten przekaz i uwolnicie swojego ukochanego konika od dyskomfortu i bólu. A potem miejcie odwagę zacząć naukę jazdy konnej pozbawionej siłowego działania wodzami i wędzidłem. Wstawiajcie swoje zdjęcia i relacje z pracy z koniem, który nie ma związanego pyska. Na którego pysku nie maluje się ból.

Ktoś mógłby zasugerować, że lepsza byłaby akcja namawiająca do jazdy bez wędzidła. Problem jest taki, że jeżeli ktoś ciągnie i pracuje siłowo wodzami podczepionymi do wędzidła, będzie tak samo pracował wodzami przyczepionymi do nachrapnika. Owszem, nie będzie zadawał wówczas bólu w pysku. Nie, to fakt. Będzie za to zadawał ból na kości nosowej. Dlatego namawiam: zostaw wędzidło, zdejmij pasek krzyżowy i spójrz prawdzie w oczy - tylko w tym przypadku w koński pysk.






niedziela, 19 stycznia 2020

JĘZYK LUDZKO - KOŃSKI



Język, jakim porozumiewają się konie, to swego rodzaju język migowy. Język gestów dawanych ciałem. Język, w którym postawa ciała wiele wyraża. Takim językiem porozumiewają się konie w stadach – konie dziko żyjące. Tak też porozumiewają się wierzchowce będące pod opieką ludzi. Jeźdźcy usilnie próbują zrozumieć język koński i używać go do rozmowy z wierzchowcami podczas wspólnej pracy. Na bazie prób porozumiewania się z końmi ich językiem „ojczystym”, powstała idea tak zwanego jeździectwa naturalnego. To bardzo pozytywne, że ludzie chcą i szukają możliwości takiego zrozumienia zwierząt, by przekazywane im informacje były przejrzyste i zrozumiałe. Uważam jednak, że taką przejrzystość i zrozumienie przekazu zagwarantuje język, który jest zupełnie nowym tworem. Zagwarantuje to język ludzko – koński. Język do porozumiewania się z naszymi podopiecznymi powinien być mieszanką gestów ludzkich i końskich, mieszanką mowy ciała zwierzęcia i człowieka. Przecież my, ludzie, także porozumiewamy się przy pomocy gestów i mowy ciała. Jednak gesty z mowy ciała „zapisywane” we wspólnym „słowniku” muszą być akceptowane przez obie strony. My nie zgadzamy się na przykład na to, by koń odwrócony do nas tyłem napierał na nas zadem, strasząc możliwością kopnięcia. Taki sygnał w języku końskim jest normą. Chcąc rozmawiać z końmi jak konie, musielibyśmy ten sygnał zaakceptować i się przy jego pomocy porozumiewać. Wierzchowce zaś nie godzą się na zapisanie w „słowniku ludzko – końskim” na przykład postawy człowieka, wyrażającej chęć gonienia zwierzęcia i łapania wbrew jego woli. Im bardziej człowiek będzie chciał gonić by złapać, tym bardziej koń będzie uciekał. I to wydaje się być oczywiste.

Mniej oczywiste jest to, że ta „słownikowa” mieszanka sygnałów dawanych ciałami ma dodatki. Do tej mieszanki my dodajemy słowa. Konie uczą się rozumienia wielu słów i krótkich zdań: „podaj nogę”, „dobry koń”, „nie”, „nie wolno” itd. Konie, na których uczą się młodzi adepci, doskonale znają znaczenie słów wypowiadanych przez instruktora: „kłus”, „galop”, „stęp” itd. Lata powtarzania tych słów, połączonych na etapie nauki z naszymi gestami, umożliwia zwierzęciu nauczenie się ich znaczenia. Jest to nauka przez skojarzenia, w meandrach której te zwierzęta całkiem dobrze sobie radzą. Do tego języka ludzko – końskiego dodajemy też przeróżne dźwięki: cmokanie, kląskanie, gwizdanie, pomruki itp. Konie też dokładają co nieco do tego języka i to coś nie funkcjonuje w stricte końskim języku. Dokładają nienaturalne napięcia mięśni, nienaturalne usztywnienia stawów, przegięcie grzbietu zbyt mocno w dół i przesadne zadzieranie głowy i szyi. Dokładają maszerowanie i bieganie nienaturalnie drobnymi kroczkami. Dodają nienaturalne przegięcia szyi (przeganaszowanie) Dodają wyuczony odruch siłowania się i przepychania z człowiekiem, jak w zapasach. Dodają złe ustawianie łopatek. Dodają złe ustawienie zadu względem przodu swojego ciała. Mogłabym pewnie jeszcze długo wymieniać. Problem z komunikacją z koniem polega na tym, że mało który jeździec rozumie taki przekaz wierzchowców. Mało który z jeźdźców chce zrozumieć ten wkład naszych podopiecznych do wspólnego języka. A to wszystko jest przekazem informującym nas jeźdźców o tym, co robimy źle siedząc na końskim grzbiecie. Przekaz informujący o tym, jakie nasze zachowanie na grzbiecie konia powoduje, że utrudniamy im swobodne niesienie nas. Przekaz informujący, co robimy źle pracując w parze z wierzchowcem z ziemi. Przekaz mówiący, co utrudnia zwierzęciu wspólne bytowanie i pracę w naszej bliskości. Przekaz mówiący, jak niezrozumiałe są często sygnały człowieka. Przekaz mówiący, jak niewiele dany jeździec wie o motoryce ruchu konia. Mogłabym jeszcze długo wymieniać. Jest to przekaz tworzony przez końskie ciała tylko dla potrzeb porozumiewania się z człowiekiem. Taki przekaz, przekaz ciałem w takiej formie, nie występuje u koni żyjących dziko. Nie twierdzę, że u koni wolno żyjących w ogóle nie występują napięcia czy krzywizny ciała. Występują ale nie te, które wywołuje nasza obecność na plecach konia i obok konia.

Ten post powstaje na bazie komentarza jaki napisałam odnosząc się wpisu pt: Nie rozmawiajmy z koniem jak z człowiekiem. Autorka artykułu napisała o wzroku ludzkim i końskim, który jest kolejną częścią składową języka ludzko – końskiego. Nie będę cytować tutaj słów Pani Eli – zapraszam do przeczytania tego co napisała. Dla mnie kontakt wzrokowy z koniem to podstawa nauki skupienia zwierzęcia na mnie i wspólnej pracy. Faktem jest, że konia łatwiej namówić na to, żeby nas woził, niż na to, żeby patrzył nam prosto w oczy. Nie jest to jednak spowodowane tym, że w naturze drapieżniki wpatrują się koniom prosto w oczy. W ogóle podpieranie swoich poczynań w pracy z tymi zwierzętami argumentem zaczerpniętym z życia dzikich koni i ich wrogów nie jest dobrym pomysłem. Przecież my, jeźdźcy, bezczelnie ładujemy się na końskie grzbiety czyli tam, gdzie dziki wierzchowiec nigdy nie wpuściłby drapieżnika, bo wiązałoby się to z utratą życia. Kontakt wzrokowy konia z nami ludźmi jest jak wyrażenie zgody na pracę umysłową. Dla konia praca umysłowa jest bardzo ciężką pracą. Dialog prowadzony z nami, konieczność rozumienia sygnałów, odpowiadania na nie w prawidłowy fizyczny sposób nie leży w naturze konia. Kojarzenie, że konfiguracja kilku sygnałów jest innym poleceniem niż ten pojedynczy sygnał, to bardzo męcząca praca dla koni. Do tego konfiguracji sygnałów w języku ludzko – końskim można stworzyć mnóstwo. Są one jak zdania złożone. Koniom trudniej nauczyć się je rozumieć niż proste polecenia jednowyrazowe. Namówienie konia do wzrokowego kontaktu daje szansę na zbudowanie bardzo bogatego języka ludzko – końskiego. A im bogatszy język tym lepiej układa się ludzko – końska współpraca. Kontakt wzrokowy powinien być jednak elementem pracy z wierzchowcami, które są pod naszą długotrwałą opieką. Nigdy nie będę wpatrywać się w oczy zwierzęcia przy pierwszym naszym spotkaniu czy spotkaniach sporadycznych. Przy koniach nie mających do nas zaufania, unikających bliskości, okazujących strach, elementem dialogu jest opuszczenie i odwrócenie wzroku.



Nasz wzrok jest pomocą przekazującą sygnały. Powinien być częścią składową konfiguracji wielu sygnałów. Zupełnie inną rolę nasz wzrok pełni jednak podczas jazdy wierzchem a inną podczas pracy z ziemi. Siedząc na końskich plecach, jeździec powinien mieć wzrok panoramiczny. Wzrok panoramiczny to patrzenie daleko i szeroko przed siebie bez wpatrywania się w konkretny punkt. Taki wzrok pozwala lepiej czuć ciało niosącego nas konia. Poproście życzliwą osobę, żeby poprowadziła na lonży wierzchowca, na którym siedzicie i zamknijcie oczy podczas takiej jazdy. Spróbujcie reagować pomocami na to, co wyczuwacie w ruchu podopiecznego. Spróbujcie reagować pomocami na to, co dzieje się z końskim ciałem. Potem otwórzcie oczy, spójrzcie w dal „błędnym” czy też nieobecnym wzrokiem osoby, która głęboko się zamyśliła. Patrzcie, ale zachowujcie się na grzbiecie konia tak, jakbyście nadal jechali z zamkniętymi oczami. 

Podczas pracy z ziemi na lonży, wzrokiem obejmujemy ciało naszego podopiecznego. Nie wskazujemy mu kierunku, w którym ma iść. Prawidłowo ustawiono końskie ciało podąży właściwą drogą. Podczas pracy na lonży i w bezpośredniej bliskości, wzrok kieruję na to miejsce na ciele konia, które wymaga korekty. Patrzę na źle ustawioną łopatkę, gdy koń wpada nią do środka, a ja sygnałami namawiam do poprawy jej ustawienia. Gdy namawiam sygnałami do rozluźnienia spięty mięsień szyi, to patrzę właśnie na niego. Gdy muszę poprosić konia o przesunięcie zadu wpadającego do środka, swój wzrok przesuwam na tenże zad, itd. Gdy prowadzę konia i idziemy w parze, mój wzrok staje się panoramiczny, jak podczas jazdy wierzchem. Patrzę przed siebie w kierunku naszego marszu i dzięki szerokiemu patrzeniu, kątem oka obserwuję mojego towarzysza.

Niestety, ludziom brakuje chyba inteligencji i empatii, żeby rozmawiać z wierzchowcami bogatym językiem ludzko – końskim. Zazwyczaj rozmawiają przy pomocy zaledwie paru poleceń jednowyrazowych. Poleceń niezrozumiałych przez zwierzę, za to zadających ból. Do tego, przez całe końskie życie, jeźdźcy wmawiają wierzchowcom, że ból, strach i dyskomfort jaki odczuwają podczas pracy z nami i pod nami, to tylko ich bezpodstawny wymysł, ich głupota albo złośliwość. Ludzie wmawiają koniom, że bezczelne ładowanie się na ich grzbiety, co jest całkowicie sprzeczne z naturą tych zwierząt, to właściwie błogosławieństwo i niewymowne szczęście.

Ostatnio przyglądałam się jeździe amazonki na młodym wałaszku z potencjałem do dobrego, obszernego i sprężystego ruchu. Wierzchowiec nie chciał reagować na przyciśnięte łydki jeźdźca i przejść ze stępa do kłusa. Instruktorka podała amazonce bat i kazała go użyć po dwukrotnym przyciśnięciu łydek i braku reakcji zwierzęcia na ich przyciskanie. Potem instruktorka poleciła poprosić konia o przejście do stępa i powtórzyć proceder sygnalizowania (łydkami i batem) chęci wprowadzenia konia w kłus. Oczywiście, po kilku powtórkach, koń bez zastanowienia przechodził ze stępa do kłusa. I niby wszystko było w porządku. Łydki jeźdźca były przykładane lekko do boków konia, sygnał dawany batem nie był bolesny i agresywny, no i efekt został osiągnięty. Tylko, że przyczyna takiego zachowania konia pozostała niezauważona i nie było żadnej próby pracy nad jej zlikwidowaniem. Jak wyglądał ten dialog amazonki z wałaszkiem?

Amazonka: Idź kłusem.

Wałach: Nie mogę. Nie mam siły. Mam na to za słabe zadnie nogi. Nie mam kondycji. Czuję, że moje zadnie nogi nie mają dobrego ustawienia do efektywnego odpychania się od ziemi. Bolą mnie plecy – „uciekają” w dół w reakcji na twoją obecność na moim grzbiecie. Moje przednie nogi niosą dużo ciężaru – mam wrażenie, że podczas wyższego chodu przewrócę się. Boli mnie szyja, bo napinam jej mięśnie, żeby pomóc nieść ciężar przednim nogom i uniknąć upadku. Czuję też, że moje ciało jest krzywe. Zad robi mniejsze koło niż przód. Zewnętrzna łopatka chce „uciec” na zewnątrz ale nie może, bo zahaczy o płot lonżownika. Zablokuję więc jej ruch i napnę jeszcze mocniej mięśnie szyi, żeby tego uniknąć. Boli mnie też pysk – ciągniesz boleśnie za wędzidło a chcesz, żebym szybciej szedł. Poza tym niewygodnie mi się ciebie niesie.

Amazonka: Idź kłusem.

Wałach: Nie mogę. Nie mam siły. Mam na to za słabe zadnie nogi. Nie mam kondycji. Czuję, że moje zadnie nogi nie mają dobrego ustawienia do efektywnego odpychania się od ziemi. Bolą mnie plecy – „uciekają” w dół w reakcji na twoją obecność na moim grzbiecie. Moje przednie nogi niosą dużo ciężaru – mam wrażenie, że podczas wyższego chodu przewrócę się. Boli mnie szyja, bo napinam jej mięśnie, żeby pomóc nieść ciężar przednim nogom i uniknąć upadku. Czuję też, że moje ciało jest krzywe. Zad robi mniejsze koło niż przód. Zewnętrzna łopatka chce „uciec” na zewnątrz ale nie może, bo zahaczę o płot lonżownika. Zablokuję jej ruch i napnę jeszcze mocniej mięśnie szyi, żeby tego uniknąć. Boli mnie też pysk – ciągniesz boleśnie za wędzidło a chcesz, żebym szybciej szedł. Niewygodnie mi się ciebie niesie. 

Amazonka: Idź do cholery i już! Natychmiast (bat)

Wałach: Boję się ciebie. Boję tego ostrego narzędzia, więc ok, przechodzę do kłusa. Ale nadal nie mam siły. Mam na to za słabe zadnie nogi. Nie mam kondycji. Czuję, że moje zadnie nogi nie mają dobrego ustawienia do efektywnego odpychania się od ziemi. Bolą mnie plecy – „uciekają” w dół w reakcji na twoją obecność na moim grzbiecie. Moje przednie nogi niosą dużo ciężaru – mam wrażenie, że podczas wyższego chodu przewrócę się. Boli mnie szyja, bo napinam jej mięśnie, żeby pomóc nieść ciężar przednim nogom i uniknąć upadku. Czuję też, że moje ciało jest krzywe. Zad robi mniejsze koło niż przód. Zewnętrzna łopatka chce „uciec” na zewnątrz ale nie może, bo zahaczę o płot lonżownika. Zablokuję jej ruch i napnę jeszcze mocniej mięśnie szyi, żeby tego uniknąć. Boli mnie też pysk – ciągniesz boleśnie za wędzidło a chcesz, żebym szybciej szedł. Niewygodnie mi się ciebie niesie.

Po „zacytowanej” przeze mnie odpowiedzi konia, zanim poprosiłbym go ponownie o przejście do kłusa, popracowałabym z niosącym mnie zwierzęciem w stępie. Przystąpilibyśmy do nauki zaangażowania zadnich kończyn do pracy, a tym samym odciążenia przednich. Wskazałabym wałaszkowi, które mięśnie nadmiernie spina i podpowiedziała jak je rozluźnić. Wytłumaczyłabym zwierzęciu, jak ustawić zad względem przodu ciała, by przednie i tylne kończyny szły tym samym torem. Skontrolowałabym swój dosiad i postarała poprawić niedoskonałości. Obserwowaną amazonkę namawiałabym na zmianę dosiadu z biernego (siedzącego) na aktywny. By móc powiedzieć to wszystko podopiecznemu, potrzebuję języka bogatego w „słowa” i „zdania złożone”.Do takiego dialogu muszę rozumieć bogaty przekaz wierzchowca, który pozwala mi przebywać na jego grzbiecie.

Mam też okazję obserwować od czasu do czasu amazonkę, która szybkim siłowym ruchem wodzy i wędzidła ściąga w dół głowę i szyję wałaszka, którego dosiada. Koń praktycznie natychmiast reaguje, utrzymując przez jakiś czas takie ułożenie szyi. Dzięki temu amazonka może przez ten czas odpuścić wodze i pozostawić je wiszącymi. I znowu, niby wszystko jest w porządku. Jednak tak zgięta szyja konia jest sztywna a jej mięśnie są maksymalnie napięte. Od czasu do czasu koń próbuje wykorzystać luźne wodze i brak pracy wędzidłem, żeby podnieść głowę i wyżej ustawić szyję. Jak tutaj wygląda dialog jeźdźca i wierzchowca?

Amazonka: Szyja i głowa w dół!

Wałaszek: Ok, opuszczę głowę i szyję. Człowiek wypracował u mnie ten odruch natychmiastowej reakcji, zadając mnóstwo bólu w buzi. Ale to bardzo niewygodnych dla mnie sposób trzymania głowy i bolesny sposób zgięcia szyi. Muszę mocno napinać mięśnie, żeby takie ułożenie utrzymać. Ale ciągle mam nadzieję, że wykrzeszesz pokłady inteligencji, być może głęboko schowanej i zrozumiesz, że podnosząc głowę i szyję chcę tobie powiedzieć coś ważnego. Chcę powiedzieć, że bolą mnie plecy – „uciekają” w dół w reakcji na twoją obecność na moim grzbiecie. Mój grzbiet jest tak spięty i obolały, że trudno mi stawiać zadnie nogi w równym rytmie i równej długości. Moje przednie nogi niosą zbyt dużo ciężaru. Szyja boli mnie nie tylko od nienaturalnego jej wygięcia ale też dlatego, żeby pomóc nieść ciężar przednim nogom. Podnosząc głowę i szyję, daję odpocząć spiętym mięśniom przeciążonych moich przednich nóg. Każąc mi opuścić ponownie głowę i szyję, niczego nie poprawisz w układzie mojego przegiętego grzbietu.

Amazonka: Szyja i łeb w dół!!

Wałaszek: Ok, opuszczę głowę i szyję. Człowiek wypracował u mnie ten odruch natychmiastowej reakcji, zadając mnóstwo bólu w buzi. Ale to bardzo niewygodnych dla mnie sposób trzymania głowy i bolesny sposób zgięcia szyi. Muszę mocno napinać mięśnie, żeby takie ułożenie utrzymać. Ale ciągle mam nadzieję, że wykrzeszesz pokłady inteligencji, być może głęboko schowanej i zrozumiesz, że podnosząc głowę i szyję chcę tobie powiedzieć coś ważnego. Chcę powiedzieć, że bolą mnie plecy – „uciekają” w dół w reakcji na twoją obecność na moim grzbiecie. Mój grzbiet jest tak spięty i obolały, że trudno mi stawiać zadnie nogi w równym rytmie i równej długości. Moje przednie nogi niosą zbyt dużo ciężaru. Szyja boli mnie nie tylko od nienaturalnego jej wygięcia ale też dlatego, żeby pomóc nieść ciężar przednim nogom. Podnosząc głowę i szyję, daję odpocząć spiętym mięśniom przeciążonych moich przednich nóg. Każąc mi opuścić ponownie głowę i szyję, niczego nie poprawisz w układzie mojego przegiętego grzbietu.

Amazonka: Szyja i łeb w dół!!!

Niekończąca się opowieść!!!!

Post zrobił się już bardzo długi. Być może część z was stwierdziła w tym momencie, że wypisuję bzdury i czytanie tego was znudziło. Zamknijcie więc stronę i wróćcie do swojego jeździectwa opartego na rozmowie istoty rozumnej z istotą pozbawioną empatii, pozbawioną chęci rozumienia, pozbawioną wyobraźni i inteligencji. A przede wszystkim istotą przekonaną o swojej wyższości a co za tym idzie, istotą, której wydaje się, że ma prawo czynienia sobie innych istot służalczo poddanymi.





Wytrwałych i zainteresowanych moim wywodem zapraszam do przeczytania jeszcze tego, jak wyglądałby mój dialog z wałaszkiem.

Wałaszek: Opuszczona głowa i szyja to w tej chwili bardzo niewygodnych dla mnie sposób trzymania głowy i bolesny sposób zgięcia szyi. Muszę mocno napinać mięśnie, żeby takie ułożenie utrzymać. Ale mam nadzieję, że wykrzeszesz pokłady inteligencji i zrozumiesz, że podnosząc głowę i szyję chcę tobie powiedzieć coś ważnego. Chcę powiedzieć, że bolą mnie plecy – „uciekają” w dół w reakcji na twoją obecność na moim grzbiecie. Mój grzbiet jest tak spięty i obolały, że trudno mi stawiać zadnie nogi w równym rytmie i równej długości. Moje przednie nogi niosą zbyt dużo ciężaru. Szyja boli mnie nie tylko od nienaturalnego jej wygięcia ale też dlatego, żeby pomóc nieść ciężar przednim nogom. Podnosząc głowę i szyję daję odpocząć spiętym mięśniom przeciążonych moich przednich nóg. Każąc mi opuścić ponownie głowę i szyję, niczego nie poprawisz w układzie mojego przegiętego grzbietu.

Ja: Nie opuszczaj na razie głowy ani szyi. Pokażę tobie jak rozluźnić mięśnie szyi i namówię ciebie na rozluźnienie zaciśniętej szczęki. Musisz jednak najpierw zrozumieć, że nie możesz zwalniać tempa chodu i musisz utrzymać równy jego rytm, gdy będę pracowała wodzami. Wszystko po to, żebyś mógł pojąć moje podpowiedzi dotyczące procesu rozluźniania, dawane poprzez wędzidło. Pokażę też tobie jak moje ciało będzie prosiło ciebie o nie przyspieszanie tempa. Nie będę tego robiła wodzami i wędzidłem. Musisz reagować prawidłowo na mowę mojego ciała, regulującą tempo twojego ruchu nawet wówczas, gdy zacznę intensywniej pracować łydkami. Poproszę ciebie nimi o wydłużenie kroków stawianych zadnimi nogami. To wydłużanie kroków pozwoli nam zacząć pracować nad zaangażowaniem i wzmocnieniem kondycji twojego zadu. Z czasem zaangażowanie zadu i rozluźnienie mięśni szyi zaowocuje prężeniem twojego grzbietu i „przesunięciem” nadmiaru ciężaru z przednich nóg na tylne. Usiądę w siodle tak, żeby maksymalnie odciążyć twój kręgosłup i stworzyć pode mną miejsce dla jego wyprężenia i dla mięśni twoich pleców, które zaczną się wzmacniać i rozrastać. Musimy też popracować nad wyprostowaniem twojego ciała. Pokażę tobie jak powinieneś ustawiać łopatki, żeby umożliwiały tobie swobodny ruch w przód. Wodzą pokażę tobie dokładnie miejsce wymagające korekty a łydką podpowiem, jak powinno być skorygowane. Taka korekta umożliwi tobie zrozumienie prośby, jaką przekażę zadniej twojej części. Będę ją poprosiła o przestawienie na ten sam tor, którym podążają przednie nogi. Wiem, że twoje obecne warunki fizyczne nie pozwolą na wykonanie od razu wszystkich zadań. Dlatego, póki co, pokażę tobie gdzie i jakie sygnały, które będę dawała łydkami, poczujesz na swoim ciele. Zadbamy o to, żebyś oduczył się odruchu napinania mięśni w odpowiedzi na ten dotyk. Dopiero po jakimś czasie, po tym jak rozluźnisz już wystarczająco ciało, poproszę ciebie o wykonanie polecenia i prawidłową odpowiedź na moją prośbę. To wszystko jest zadaniem na sam początek współpracy. O głowę i szyję się nie martw - opuścisz je, gdy będziesz już na to gotowy i to ich ustawienie będzie efektem wydatnego prężenia twojego grzbietu.





czwartek, 28 listopada 2019

AŁA, TO BOLI - PRZEGANASZOWANIE


Wiele z moich postów zostaje zainspirowanych sytuacjami jeździeckimi jakie udaje mi się zaobserwować albo w nich uczestniczyć. Czasami to swoje „uczestnictwo” narzucam. Jednak zanim to zrobię, długo biję się z myślami czy się „odezwać” czy nie. To dla mnie duży dylemat. W zasadzie nie powinnam się wtrącać w pracę jeźdźców na ich koniach – i takiego zdania jest pewnie większość z was. Chcę jednak trochę usprawiedliwić takie moje działania. Uważam, że są argumenty przemawiające za tym, żeby czasami podpowiedzieć ludziom pewne rozwiązania w pracy z wierzchowcem mimo, że o to nie proszą.



Wracam tu do wałaszka i krótko opisanej jego historii w poście pt: „Syndrom jeźdźca doskonałego....” Koń, o którym mowa, ma 9 lat a już uszczerbek na jego fizycznym zdrowiu jest tak duży, że nie powinien on pracować pod jeźdźcem i z jeźdźcem. Uszczerbek powstały w wyniku pracy pod człowiekiem. Wielu z was na pewno spotkało podczas swojej jeździeckiej przygody takie pokrzywdzone konie. Konie, które nie były jeszcze stare ale już „zniszczone”. Takie, które powinny cieszyć się życiem a są nieuleczalnymi i niepełnosprawnymi „rencistami”. Wielu z was spotkało konie, których było wam żal i o których zdrowie i los się martwiliście mimo tego, że nie były waszą własnością. Zastanówcie się, czy gdybyście mogli cofnąć się w czasie i sprawić, żeby taki koń mógł uniknąć swojego losu, wtrącilibyście się w jego proces szkolenia i użytkowania? ...... Może więc warto w teraźniejszości czasami wcielić się w rolę nieproszonego szkoleniowca, żeby uchronić jedno czy drugie zwierzę przed nieodwracalnymi kontuzjami? Może warto, bo zasłyszana informacja zostaje gdzieś w „głowie” - w pamięci. Może za jakiś czas ten czy inny jeździec powróci myślami do tej informacji i skłoni go ona do szukania, weryfikowania i uzupełniania jeździeckiej wiedzy.

Czego dotyczyła moja ostatnia interwencja? Przeganaszowania. Czynnikiem, który „popycha” mnie do zasugerowania jeźdźcowi zmiany sposobu pracy jest świadomość, że zwierzę odczuwa ból. Ból zadawany przez opiekuna i pasażera podczas dotychczasowego sposobu pracy. Ten ból widać - zwierzę go pokazuje. Robi to zupełnie inaczej niż pies czy kot. Nie piszczy, nie skomli, nie pokłada się, nie chowa się w kąt, nie zwija w „nieszczęśliwy kłębek”. Koń o tym swoim bólu i dyskomforcie informuje w milczeniu, nieustannie pracując pod czy obok jeźdźca. Zwierzę informuje wyrazem pyska. Ten ból widać w jego oczach. Wierzchowiec informuje o bólu walcząc z jeźdźcem, nie akceptując jego sygnałów i nie wykonując poleceń. Informuje napinając mięśnie i ograniczającym ruchomość stawów. Informuje otwierając pysk albo próbuje go otworzyć, gdy zapobiegawczy jeździec solidnie mu go zawiąże. Sposobów okazywania przez zwierzę bólu jest dużo więcej. Niewiele koni ma jednak szczęście trafić na opiekuna, który zauważa te wszystkie symptomy. Niewiele koni ma szczęście trafić na jeźdźca, który wie dlaczego przy przeganaszowaniu zwierzę odczuwa ból.

Myślę, że wszyscy z was spotkali się z informacją o tym, że przy opuszczonej szyi i głowie czubek końskiego nosa powinien wystawać odrobinę przed pionową linię poprowadzoną w dół od najwyższego punktu na jego czole. 



Oczywiście jeźdźcy nie mający pojęcia jak pracować z wierzchowcem, żeby umożliwić mu takie ułożenie głowy i szyi, wymyślają setki powodów dla których można a nawet trzeba wymusić przegięcie szyi i wycofanie mordy w kierunku przodu jego klatki piersiowej. Usłyszałam właśnie ostatnio, że trzeba przesadnie przegiąć zwierzęciu szyję, żeby nie odgiął jej w drugą stronę. Okropny stereotyp. Ale przydatny do powtarzania, gdy lenistwo nie pozwala dowiedzieć się, dlaczego koń zadziera szyję i głowę. Przydatny do powtarzania, gdy jest się przekonanym o swojej wszechwiedzy jeździeckiej. Przydatny, gdy nie chce się uczyć i myśleć podczas jeździeckiej przygody. 

Dlaczego nie powinno wymuszać się na koniu ustawienia głowy z mordą wycofaną w kierunku klatki piersiowej? Dlaczego takie ustawienie wywołuje ból u zwierzęcia? Przyczyna „leży” między innymi w miejscu połączenia czaszki konia z pierwszym kręgiem szyjnym tzw atlasem. Jest to staw szczytowo – potyliczny. Dzięki temu połączeniu koń może wykonywać głową ruch potakujący, czyli dół - góra. Atlas jest kręgiem o nieco innej budowie niż inne kręgi szyjne. To co czyni go odmiennym i znaczącym w tym wywodzie, to tak zwane dołki stawowe. Dwie kostne miseczki skierowane wklęsłą powierzchnią w stronę czaszki. Zaś z tylnej części końskiej czaszki wystają kłykcie potyliczne. Dwa kostne „bolce” wysunięte dość daleko poza resztę czaszki. Pechowo dla samego konia jak i zwolenników siłowego przeginania głowy za wspomnianą już pionową linię, kłykcie zagłębiają się w dołki stawowe przy przytakującym ruchu głowy. A to oznacza, że zagłębiają się również przy przeginaniu głowy w dół. Przy przesadnym przegięciu głowy konia kłykcie potyliczne zagłębiają się zbyt mocno w dołki i klinują. Takie zaklinowane kości stają się przyczyną bólu w potylicy odczuwanego przez konia.




Chciałabym teraz prześledzić cały proces „nakłaniania” wierzchowca do opuszczenia szyi. „Nakłaniania” poprzez siłowe działanie wodzami i wędzidłem. Żeby osiągnąć cel, siłujący się z końską szyją jeździec zadaje zwierzęciu ból najpierw w pysku. Broniąc się przed bólem odczuwanym na języku, dziąsłach i wargach koń otwiera szeroko pysk. Pysk zostaje więc zazwyczaj mocno zawiązany. Jeździec usprawiedliwia szybko takie swoje działanie tłumacząc, że dzięki paskowi krzyżowemu jego podopieczny będzie lepiej czuł wędzidło i lepiej na nie reagował. Kolejny bezsensowny i w nieskończoność powtarzany stereotyp. Zapewniam was, że bez tego paska koń wystarczająco wyraźnie czuje wędzidło. Nie mając innego wyjścia, dla zniwelowania bólu w pysku, zwierzę opuszcza przesadnie głowę w dół aż do momentu, w którym ból w potylicy staje się nie do zniesienia. Ból powstały za sprawą zakleszczenia kłykci potylicznych w dołkach stawowych. Odczuwanie tego bólu skłania konia do szukania kolejnych sposobów na uniknięcie albo zminimalizowanie go. Wówczas zgina szyję w okolicy trzeciego i czwartego kręgu szyjnego. To przegięcie wywołuje kolejne uczucie bólu. To zgięcie wymuszone siłą i bólem nie jest prawidłowym i płynnym wygięciem szyi. W żaden sposób nie przekłada się na rozciąganie mięśni grzbietu, o czym przekonują zwolennicy siłowego naginania szyi i głowy konia w dół. Przy tym zgięciu rozciągają się tylko mięśnie leżące nad stawem potylicznym. I to rozciągają się nadmiernie. Tym samym mięśnie pod kręgami szyjnymi zostają nadmiernie ściśnięte. Twierdzenie, że przegięta na siłę w dół głowa i szyja prowokują czy też pozwalają lub wymuszają u konia rozciąganie mięśni grzbietu i jego prężenie, to kolejny jeździecki stereotyp. Chciałabym, żeby któryś z powtarzających go jeźdźców wytłumaczył mi merytorycznie, w jaki sposób przegięta i obolała szyja przekłada się na pracę grzbietu?

Zachowanie koni traktowanych w ten sposób będzie zazwyczaj naznaczone walką i buntem przeciwko swojemu opiekunowi - albo naznaczone otępiałością i brakiem chęci „do życia”. Różnorodność tych zachowań wynika z tego, od którego bólu zwierzę chce uciec najbardziej, a który jest w stanie znieść. Jedne wierzchowce wybiorą wieszanie się na wodzach, wyrywanie ich, nadmierne zwiększanie tempa. Inne konie będą chronić pysk i „wybiorą” jako bardziej znośny ból w szyi wynikający z jej „złamania” przy trzecim i czwartym kręgu. Przy tym „złamaniu” jeździec nie będzie czuł ciężaru podopiecznego na rękach. Niestety taki stan rzeczy wywołuje u jeźdźców zadowolenie i daje poczucie, że pracują oni prawidłowo z koniem. Bardzo się mylą. Takie zwierzę będzie często zapierało się i unikało aktywnego ruchu do przodu. Będzie wierzchowcem „do pchania”.

Muszę też od razu zaznaczyć, że pozbywanie się wędzidła i jazda na ogłowiach bezwędzidłowych niczego nie zmieni. Szczególnie wówczas, gdy zwierzę ma zapięty na nosie nachrapnik z przekładniami czyli np. hackamore. Cały proces siłowego zginania szyi zaczyna się wówczas od zadania bólu zwierzęciu na kość nosową. Od tego bólu koń również będzie szukał ucieczki naginając głowę do momentu bolesnego zakleszczenia kłykci potylicznych w dołkach stawowych.

Ktoś teraz mógłby zapytać czy w takim razie należy pozwolić zwierzęciu zadzierać głowę i szyję? I tak i nie. Pozwolić w takim sensie, że nie ingerować siłowo w jej układanie. Jeździec powinien skupić się na wyczuwaniu miejsc napięć na szyi i na delikatne namawianiu podopiecznego na ich rozluźnienie. Do tego służą wodze, wędzidło, nachrapnik przy ogłowiach bezwędzidłowych. Natomiast jeździec nie powinien akceptować takiego ułożenia szyi i głowy ponieważ świadczy ono o tym, że wierzchowiec przegina w dół grzbiet i nie pracuje od zadu. Jeździec powinien nie akceptować takiego układu grzbietu i zadu. Powinien uzupełnić jeździecką wiedzę i namówić wierzchowca do zaangażowania zadu do wydajnej pracy. Powinien namówić konia do podstawienia zadnich kończyn pod kłodę – jak najbliżej jej środka. Tym samym namówi podopiecznego do prężenia grzbietu i w efekcie do swobodnego i niewymuszonego opuszczenia zadartej szyi i głowy.




Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...