niedziela, 27 lipca 2014

JEŹDZIECKIE ABC...


Zaangażowałam się trochę ostatnio w promowanie w Internecie mojego bloga i sposobu pracy z końmi w nim opisywanego. Nie wiem jaki będzie efekt. Jednak „zysk” z mojego działania jest taki, że znajduję w między czasie sporo wpisów i pytań, które inspirują kolejne moje pomysły. Znalazłam między innymi pytania: „mój koń w kłusie i galopie nie chce skręcać, co robić?”, albo: „co zrobić, żeby koń zakłusował i zagalopował?”. Dziwię się, że osoby zadające takie pytania wsiadają na konie, gdy nie ma obok instruktora. Jednak tego typu wpisy „podsunęły” mi pomysł, by zacząć pisać również posty o podstawach jazdy konnej, dla osób zaczynających jeździecką przygodę. Opatrzyłam je etykietą „jeździeckie abc…”.

Pomagam ostatnio paru nowicjuszom zapoznać się z tajnikami jeździectwa. Niektórzy zaczynają od zera. Inni jeździli wierzchem przez krótki czas, w szkółkach. Na moich treningach jeździec uczy się od samego początku „rozmawiać” z wierzchowcem. Uczy się być jego przewodnikiem. Zależy mi na tym, by każdy uczący się, od pierwszej „lekcji”, przyswajał sobie, że jego „pojazd” powinien poruszać się na ściśle określonych warunkach. Nie mówię tu o decydowaniu przez jeźdźca, czy zwierzę ma iść stępem, biec kłusem czy galopem. Adepci „proszą” konia, w każdym z tych chodów, o wyregulowanie tempa i rytmu. Wyraźnie określają boczne granice „ścieżki”, po której wolno poruszać się zwierzęciu. Kontrolują ustawienie ciała podopiecznego. Dogadują się z nim w kwestii sposobu „niesienia” wodzy. Na początku muszą to wszystko opanować w stepie, potem podczas przejść step-kłus i kłus-stęp. Najważniejsze jest jednak to, żeby początkujący jeździec wiedział jak poprosić wierzchowca o zatrzymanie się i zwolnienie tempa bez użycia zaciągniętych na siłę wodzy. Żeby czuł, że jego „pojazd”, bez sprzeciwu, zareaguje na to polecenie. Taka pewność daje poczucie komfortu jazdy i zmniejsza strach przed nią.

Praca z koniem, gdy siedzi się na jego grzbiecie, przypomina trochę prowadzenie niewidomej istoty. Każdy krok zwierzęcia musi być podyktowany przez opiekuna. Nie może być postawiony byle jak i byle gdzie. Niewielki problem sprawia jeźdźcom nauczenie się pojedynczych sygnałów. Zrozumienie, jaki jest cel przekazania nimi informacji zwierzęciu. Wyczucie, jakiej reakcji wierzchowca powinni oczekiwać po użyciu danej pomocy. Jednak pojedynczy sygnał jest, jak pojedyncze słowo, albo bardzo krótkie, „samotne” zdanie. To jednak zbyt mało. „Rozmawiając” z koniem, nie można pozostawić niczego jego domysłom. Wierzchowiec nie może zgadywać tego, jak ma postąpić, ani postępować samowolnie.

Zacznijmy od zwykłego zakrętu, podczas jazdy stępem. Wydawałoby się: nic bardziej prostego. „Sygnał”, dzięki któremu jeździec „prosi” konia o wykonanie zakrętu to zewnętrzna łydka, lekko cofnięta do tyłu. I to jest właśnie pojedyncze słowo: „kręć”. Jeżeli para jedzie w prawą stronę, będzie to lewa łydka. W tym samym momencie człowiek musi poinformować wierzchowca wewnętrzną wodzą: „popatrz w prawo”. Są to krótkie i delikatne pociągnięcia wędzidłem za „kącik ust”. Jednak szyja konia musi pozostać ustawiona tak, by patrzył on przed siebie, na horyzont, a nie do „wnętrza” zakrętu. Żeby zwierzę zrozumiało, że oczekujemy takiego ustawienia szyi, musimy pracować zewnętrzną (w tym przypadku lewą) wodzą. Należy przytrzymywać ją i puszczać pracując ręką tak, jakbyśmy chcieli dotknąć dłonią, trzymającą wodzę, własnego pępka. Tu zaczyna się pierwszy problem, trudny dla jeźdźca do przebrnięcia. Zgranie pracy obu rąk w jednym czasie okazuje się nie lada osiągnięciem. Ponieważ ręce muszą pracować w innym tempie, przekazując inne informacje, jeźdźcy skupiają się tylko na jednej z nich, odpuszczając pracę drugiej. Dochodzi tutaj jeszcze brak wiary, że przy ustawionej na wprost szyi wierzchowiec wykona zakręt. Człowiekowi bardzo trudno zapanować nad odruchem i nieodpartą chęcią zgięcia końskiej szyi w stronę wykonywanego zakrętu. Często problemem okazuje się również zgranie w czasie pracy wodzami i ową zewnętrzną łydką. Dla jeźdźca najłatwiejszym byłoby pociągnąć za wewnętrzną wodzę, odpuszczając sobie pracę łydką. Jednak „prowadząc” wierzchowca nie dość, że nie wolno wam tego robić, to musicie dołożyć kolejne sygnały obydwoma łydkami. „Zostajemy” ciągle na tym samym zakręcie. Wyobraźcie sobie, że pokonujecie go w towarzystwie jeszcze dwóch par koń-jeździec. Wy jedziecie między nimi. Pracując łydkami musicie prowadzić swojego wierzchowca tak, by nie pchał się kłodą na „towarzyszy”. Są to puknięcia łydkami w koński bok, ale nie siłowe. Powinny być szybkie i delikatne, przypominające pukanie do drzwi. Działanie jeźdźca łydkami nie powinno zmierzać do próby przepchnięcia go, czy odepchnięcia. To ma być „polecenie”, na które zwierzę powinno zareagować „odchodząc” od waszej łydki. Również w tym przypadku pojawia się często brak wiary, że „pojazd” zareaguje na sygnał i trudny do pozbycia się odruch odciągnięcia konia wodzą od jeźdźców z waszej wyobraźni. A to jeszcze nie koniec. CDN


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...