wtorek, 29 kwietnia 2014

RUCH W BOK KONIA-USTAWIENIE Z ZIEMI


W wielu moich postach wspominałam o konieczności prawidłowego ustawienia, podczas pracy, końskich łopatek (zob. "RUCH" KOŃSKIEJ SZYI A USTAWIENIE ŁOPATEK). Ułożenie szyi konia jest „wskaźnikiem” (w dużym uproszczeniu) prawidłowego albo nieprawidłowego ustawienia jego łopatek. Przy rozluźnionej szyi, ustawionej tak, że nos konia widziany od przodu pokrywa się idealnie ze środkiem klatki piersiowej zwierzęcia, łopatki będą z dużym prawdopodobieństwem ustawione poprawnie. Gdy „rozpycha się” wewnętrzna łopatka, szyja podopiecznego będzie odwrócona na zewnątrz i usztywniona, a całe jego ciało będzie „ścinało” i zacieśniało łuk (zob. "CHOWANIE WEWNĘTRZNEJ ŁOPATKI KONIA"-ścinanie łuku na lonży).  Samowolnie zgięta do środka szyja konia, będzie „odzwierciedleniem” „rozpychającej się” zewnętrznej łopatki (zob. NOGA SPADAJĄCA Z TORU). 

Kiedy uczycie podopiecznego ruchu w bok, musicie mieć na uwadze między innymi właśnie prawidłowe ustawienie jego łopatek. Ucząc konia tego ruchu z ziemi, ustawiamy się przodem do niego i idziemy tyłem stawiając długie kroki. W jednej ręce trzymamy wodze, w drugiej ujeżdżeniowy bacik, którym pukając zwierzę w bok ciała prosimy o przesunięcie się w bok. Żaden koń nie wykona tego ćwiczenia idealnie już za pierwszym razem. Podczas pierwszych prób zwierzę ustawi się wypychając zewnętrzną łopatkę przesadnie w kierunku ruchu (jeżeli prosimy o przejście na prawo, to będzie to prawa łopatka), oraz zginając szyję i tylną cześć ciała w przeciwną stronę. Koń taki będzie również napierał mocno na wędzidło, chcąc na sygnał z bacika „wyrwać się” do przodu, co dałoby mu szansę uniknięcia konieczności wykonania „przeplatanki kończynami”. Im silniej będziecie chcieli wierzchowca „zatrzymać”, tym bardziej spotęgujecie efekt rozpychającej się łopatki. Dlatego priorytetem przy tej „zabawie” jest nauczenie podopiecznego, by nie „walczył” z nami poprzez wodze, wykorzystując do tego masę swojego ciała. Tym samym bacikiem, którym prosicie zwierzę o ruch w bok, musicie namówić konia, pukając go z przodu w pierś, by nie napierał na was. Sygnały dajemy naprzemiennie, wzmacniając te drugie krótkimi szarpnięciami za wodze. Po takim „przeszkoleniu”, postawa konia na pewno zmieni się na lepsze. Najważniejsze jest jednak to, że przy wierzchowcu nienapierającym już na wędzidło i odchodzącym, bez oporu od sygnału dawanego bacikiem, mamy szansę na bardzo dokładną korektę ustawienia końskiego zadu i łopatek. 

Przede wszystkim bacik, którym egzekwujemy ruch konia w bok, powinien wskazywać zad konia. Musicie „uświadomić” zwierzęciu, że ta „prośba skierowana” jest głównie do tej właśnie części ciała. Pukając dodatkowo w zadek podopiecznego, w momencie gdy podnosi on zewnętrzną tylna nogę (jeżeli człowiek idzie z lewej strony konia, to gdy podnosi on prawą nogę), namawiamy go do zrobienia nią szerokiego i wydajnego kroku w bok. Do schowania rozpychającej się łopatki namawiamy konia również bacikiem, pukając w nią. Trochę tak, jakbyśmy prosili, by przesuwała się w bok nieco wolniej. I znowu sygnały te są naprzemienne. Tym razem przy tym drugim sygnale pomagamy lekko szarpiąc tylko zewnętrzna wodzę (od strony rozpychającej się łopatki), dzięki czemu namówimy zwierzę do rozluźnienia zewnętrznej strony szyi. Napięcie to, a co za tym idzie uwieszanie się zwierzęcia na tej stronie wędzidła, jest oczywiście efektem źle ustawionej szyi i „uciekającej” łopatki. Rozluźnienie szyi pomoże podopiecznemu w skorygowaniu błędu. Tak „prowadzony” w bok (z ziemi) przez was koń wykonuje świetne ćwiczenie uczące prawidłowego ustawienia łopatek, a ta umiejętność pozwoli mu prawidłowo zrobić ustępowanie od łydki już z jeźdźcem na grzbiecie.


Używając tych samych pomocy i sygnałów, możemy z ziemi „poprosić” konia o zrobienie zwrotu na przodzie. Musicie jednak pamiętać, że ideą zwrotu wierzchowca na przodzie, albo na zadzie, jest to, by nieustannie maszerowały wszystkie cztery nogi. Nawet ta, która jest osią obrotu musi być przez konia podnoszona i stawiana w tym samym miejscu. Jest to bardzo trudne zadanie, więc na pewno nie będzie błędem, gdy noga-oś, która „drepcze”, „narysuje” niewielkie koło. Żeby zwierzę nie okręciło się na tej nodze i nie zostawiło jej opartej na ziemi podczas tego ćwiczenia, nie możecie rozpoczynać jego wykonania z pozycji „stój”. Maszerując z podopiecznym jak do ćwiczenia „ruch w bok”, namawiajcie konia do zmniejszania tempa, przy intensywnym podganianiu zadu. Najważniejsze, by koń pukany bacikiem w klatkę piersiowa i zewnętrzną łopatkę, zrozumiał waszą sugestię i żeby ograniczył do minimum ruch przednich nóg w bok i do przodu. A sygnały dawane bacikiem w bok konia uwydatniły przeplatane kroki jego tylnych nóg.



piątek, 25 kwietnia 2014

PLUSZOWY KOŃ


Obserwując niedawno pewnego jeźdźca jeżdżącego na swoim wierzchowcu, nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że to człowiek niesie cały ciężar zwierzęcia (mimo, że na nim siedzi), a nie odwrotnie. Jeździec próbował na siłę utrzymać szyję zwierzęcia zgiętą w dół. Próbował na swoich rękach utrzymać ciężar jego głowy, szyi i całego przodu. Jeździec z dużym wysiłkiem pchał wierzchowca do przodu swoimi biodrami, wciskając przy tym pośladki mocno w siodło. Taka praca ciałem potęgowała wrażenie nadmiernego obciążenia człowieka. Żeby ułatwić sobie dźwiganie, jeździec „chował” dłonie między uda i pracował rękoma blisko własnego krocza. W całym ich wspólnym ruchu nie było lekkości, nie było samoniesienia się zwierzęcia, brakowało subtelności w przekazywaniu sygnałów przez człowieka. Kiedy całość stawała się zbyt ciężka dla „kierowcy” i „pojazd” mimo ostróg ciężko było pchnąć do przodu, jeździec stosował „reprymendę” wobec wierzchowca. Koń z całej siły miał zaciągane wodze i wciskane wędzidło w pysk tak, by poczuł dotkliwy ból. Dopełnieniem kary było zmuszenie zwierzęcia do cofnięcia się o parę kroków z otwartym od bólu pyskiem. Wyglądało to, jak syzyfowa praca, gdyż sztywny „kamienny” koń prawie natychmiast powracał do poprzedniej pozycji.


Pracując z koniem człowiek powinien „doprowadzić” jego mięśnie do takiego stanu, by przypominały miękką gąbkę. Rozluźniony koń będzie poruszał się z duża lekkością i będzie swobodnie niósł własne „cielsko” jak i ciało jeźdźca. Będzie sprawiał wrażenie, że idzie z własnej woli, nie pchany żadną siłą z zewnątrz. Będzie miał ruch energiczny, ale spokojny, nie będzie sprawiał wrażenia, że przed czymś ucieka, albo coś goni. Na rozluźnionym koniu jeździec może dawać bardzo subtelne i niewidoczne dla innych sygnały, bo „pluszowy koń” współpracuje z opiekunem. Zacznijcie od tego, by rozluźnić mięśnie końskiej szyi tak, żeby mieć wrażenie, iż macie przed sobą właśnie pluszowego wierzchowca. „Zabawka” taka, musi być na tyle „blisko jeźdźca”, by miał on wrażenie, że w każdej chwili może puścić wodze, przytulić „pluszaka”, a w ruchu konia nic się nie zmieni. Wierzchowiec utrzyma to samo tempo, równy rytm chodu i nie zmieni trasy marszu. „Pluszowa szyja”, podczas pracy konia na lonży czy podczas jazdy, jest gwarancją tego, że jej zgięcie na boki, opuszczenie, albo podniesienie „nie pociągnie” za sobą reszty końskiego ciała. Nie zmieni jego ułożenia, nie zaburzy równowagi. Zasada ta musi obowiązywać, gdy poprosimy zwierzę o jakiś ruch szyją, jak i wówczas, gdy wierzchowiec samowolnie będzie rozglądał się na boki. O sygnałach rozluźniających szyję konia pisałam już nieraz (zob. KOŃ MIĘKKI W SZYI). Najważniejsze w nich jest to, by zwierzę zrozumiało, że „nie rozmawiamy” w tym momencie z jego pyskiem, tylko z szyją. Pomoce na wierzchowcu zawsze są zewnętrzne i wewnętrzne. Na łukach jest oczywistym, które są które. Na prostych zewnętrznymi pomocami są te z ostatniego, przebytego łuku. Jeżeli ostatni zakręt pokonywaliśmy w prawa stronę, to lewe pomoce są prowadzącymi zwierzę, aż do kolejnego łuku. Czyli lewa wodza będzie tą „dbającą” o prostą szyję, o to by skierować wzrok konia na wprost przed siebie i o to, by lewa łopatka podopiecznego nie rozpychała się na lewą stronę. Zadanie „rozluźnienia” szyi konia „przypada” wewnętrznej wodzy, a w opisanym przypadku będzie to prawa wodza. Szarpnięciami wodzą zachęcamy konia, by rozluźnił szyję na tyle, by swobodnie mógł ją zgiąć. Pracujemy otwartą ręką, jak w geście zapraszającym do wejścia. Gdy zwierzę nie rozumie sygnału, trzeba czasami go wzmocnić i zrobić przesadnym, by podopieczny „załapał o co nam chodzi”. Zginamy wówczas jego szyję na tyle mocno, by wierzchowiec spojrzał na moment w bok. Musi to przypominać naciąganie i puszczanie cięciwy łuku. Czyli po zgięciu i puszczeniu sygnału szyja powinna wrócić do pierwotnej, wyprostowanej pozycji. Żeby jednak tak się stało zewnętrzna wodza musi pozostać przytrzymana, nie wolno więc jeźdźcowi podążyć zewnętrzną ręką za ruchem końskiej szyi. Ważną funkcję przy tej „zabawie” pełni wewnętrzna łydka jeźdźca, która pukaniem informuje, by końskie ciało ciągle maszerowało po tym samym torze. Oczywiście jeżeli jest taka potrzeba podczas jazdy, to rozluźnijcie zewnętrzną stronę szyi konia. Taki wypracowany „luz szyi”, rozchodzi się po całym ciele „pojazdu” jak kręgi na wodzie. Rozluźnienie dociera do każdego „zakątka” końskiego ciała i ułatwia zwierzęciu wykonanie naszego polecenia. Rozluźnione boki konia chętnie „wejdą w dialog” z naszymi łydkami, zamiast im się „przeciwstawiać i napierać na nie” (zob. PUKANIE DO DRZWI). Od „pluszowego” wierzchowca dużo łatwiej wyegzekwować prawidłową „odpowiedź” na sygnały zwalniające (zob. REGULOWANIE TEMPA W KŁUSIE, BEZ UŻYCIA HAMUJĄCYCH WODZY), niż od „drewnianego”. Najtrudniej namówić zwierzę do utrzymania rozluźnionej szyi podczas przejść z jednego chodu do drugiego. Chcąc wyegzekwować od podopiecznego utrzymanie „luzu” podczas ich wykonywania, musicie zadbać, by jego chód był zawsze energiczny (z „silnikiem” z tyłu ciała) (zob. KOŃ MUSI MASZEROWAĆ) i by wykazywał on wyraźną chęć do pójścia do przodu (zob. CHĘĆ KONIA DO PÓJŚCIA DO PRZODU).


niedziela, 13 kwietnia 2014

OPINIA


12 kwiecień 2014
Opinia dotyczy Twojego wpisu "Wyobraźcie sobie, że koń z jeźdźcem na grzbiecie maszeruje po dwóch linach zawieszonych gdzieś w powietrzu"- nie rozumiem tego ... można wyobrażać sobie, będąc na koniu różne sytuacje, ale bycie linoskoczkiem? Tancerzem cyrkowym? Koń nie lewituje Olgo, lewitują nasze wyobrażenia na temat konia, jego możliwości, naszych możliwości. Koń jest stabilną istotą poruszającą się i czującą każdym kopytem przyciąganie ziemskie. Tylko człowiek zaburza koniowi tę wrodzoną stabilność. To właśnie człowiek doprowadza to niesamowite zwierzę do utraty rytmu, do braku oparcia, do braku przede wszystkim zaufania. Wybacz, nie rozumiem tego wpisu. Nie potrafię sobie swoich ramion wyobrazić jako długi drąg. Moje ciało zawsze ma byś elastyczne. Nawet obojczykiem czuję, że koń dnia dzisiejszego jest spięty, że nie możemy pracować. Każdy ułamek ciała ludzkiego powinien być gąbką, która dosłownie wtapia się w ruch konia. Kiedy to się czuje, dopiero wtedy powinno się prosić o ruch zgodnie ze swoim oczekiwaniem. Ciało powinno plastycznie współgrać z każdym ruchem. Wtedy, nie są potrzebne wszystkie udziwnione siodła. Wystarczy mieć w swej pamięci każdy ruch mięśnia. Współgranie , delikatna rozmowa przez plastyczność własnego ciała.
Ada



13 kwiecień 2014
Wcale nie musisz się przejmować tym, że nie rozumiesz tego przekazu. Tak samo ja nie mam się czym przejmować. To jest oczywiste, że przy takim sposobie uczenia jaki prezentuję w moich blogach, jedne porównania będą trafiały do danego ucznia, inne nie. Dlatego wymyślam kolejne. Na tym polegają takie treningi. Gdy wczytasz się w moje posty zauważysz, że często „krążę” wokół tych samych tematów i problemów, tylko podchodzę do nich z różnych stron i z różnymi wyobrażeniami. Sama uczestnicząc w klinikach z moją trenerką łapałam się na tym, że nie wszystkie jej wyobrażenia do mnie przemawiają. Jednego do tej pory nie do końca „łapię”, ale ciągle się nad nim zastanawiam. Na szczęście pojawiały się następne dotyczące danego problemu i rozwiewały moje wątpliwości. Miewała moja trenerka porównania dla mnie genialne, ale widziałam ,że jeżdżący akurat jeździec nie wiedział o co jej chodzi. Gdy ona zauważała, że nic się w jeździe tej pary nie zmienia, natychmiast szukała nowego porównania. Bardzo chętnie wykorzystałabym jej rewelacyjne porównania w moim blogu, ale byłoby to nie fair. Niektóre moje pomysły lekko zahaczają o tamte, ale wypowiadając się publicznie powinnam być twórcą, a nie odtwórcą. W Twojej wypowiedzi jest sama prawda: „Moje ciało zawsze ma byś elastyczne. Nawet obojczykiem czuję, że koń dnia dzisiejszego jest spięty, że nie możemy pracować. Każdy ułamek ciała ludzkiego powinien być gąbką, która dosłownie wtapia się w ruch konia. Kiedy to się czuje, dopiero wtedy powinno się prosić o ruch zgodnie ze swoim oczekiwaniem. Ciało powinno plastycznie współgrać z każdym ruchem. Wtedy, nie są potrzebne wszystkie udziwnione siodła. Wystarczy mieć w swej pamięci każdy ruch mięśnia. Współgranie , delikatna rozmowa przez plastyczność własnego ciała.” Ja rozumiem o co Tobie chodzi, to jest ładnie napisane. Wytłumacz to jednak osobie uczącej się jeździć. Osobie początkującej, dla której sam fakt znalezienia się na końskim grzbiecie wywołuje odruchowe napięcia każdej części ciała. Wytłumacz to bardzo obrazowo, działając na wyobraźnię, a ja chętnie to opublikuję.
Olga



piątek, 11 kwietnia 2014

KOŃ „LINOSKOCZEK”


Linoskoczkowie „przechadzają się” po linie zazwyczaj z długim drągiem, który pomaga im utrzymać równowagę. Jest balastem, który pozwala odzyskać równowagę i wyznacza poziom, według którego powinny być ustawione biodra, ramiona, ręce linoskoczka. Gdyby trzymany w dłoniach drąg przechylił się zbyt mocno na którąś stronę, to zaburzyłby równowagę człowieka i „pociągnąłby” za sobą w dół. Wyobraźcie sobie, że koń z jeźdźcem na grzbiecie maszeruje po dwóch linach zawieszonych gdzieś w powietrzu. Żeby jedna z nich nie została zbyt mocno obciążona i naciągnięta w dół i by od drugiej zwierzę nie oderwało nóg, człowiek siedzący w siodle musiałby przyjąć rolę balastu. Jeździec powinien trzymać ramiona, biodra, kolana, stopy, dłonie, a co za tym idzie-wędzidło wzdłuż poziomej linii, by nie zaburzyć równowagi swojego podopiecznego. W zależności od tego, w jaki sposób pracujemy rękoma, w jakim położeniu utrzymujemy wędzidło, możemy zwierzęciu bardzo pomagać w utrzymaniu równowagi, albo możemy ją nadmiernie zaburzać. Gdyby w nasze dłonie trzymające wodze włożyć pod kciuki prosty patyk, to naszym zadaniem jest trzymać go w idealnym poziomie i prostopadle do końskiego kręgosłupa. Nadmierne podnoszenie ręki do góry, albo opuszczanie jej w dół, będzie dla konia odczuwalne tak, jak opadający z jednej strony balast dla linoskoczka. Kijek „włożony” pod kciuki trzymamy przed sobą. Nie wkładamy go miedzy nasze nogi, nie opieramy na naszym brzuchu, ani na naszych udach. Gdyby na końskim kłębie leżał wypoziomowany blat stołu, to nasze ręce powinny pracować tak, jakby po nim sunęły. Nie odrywamy pięści od niego, ani ich pod niego nie chowamy. „Rzucone wodze” to wyrzucony balast. Luźna jedna wodza, to balast trzymany tylko jedną ręką, bo z drugiej wypadł. Ciągnąc za jedną wodzę zaburzycie prostopadłe ułożenie balastu względem lin, po których „jeździcie”. Dla linoskoczka byłoby to równoznaczne z upadkiem. Rozważając ułożenie swoich ramion, bioder i innych części ciała wyobrażajcie sobie zawsze długie drągi oparte o nie i wystające daleko poza wasze ciała. One, bez względu na trasę jaką jedziecie na koniu. powinny utrzymywać poziom i powinny być ustawione prostopadle do kręgosłupa zwierzęcia, a tym samym prostopadłe do „ścieżki”. Nie „pomagajcie” waszym wierzchowcom w pokonywaniu zakrętów przekręcając się w siodle, albo pochylając się na boki. Zobaczcie oczami wyobraźni te liny wiszące w powietrzu i jeźdźca, jako balast pochylającego się w bok. Zlecicie razem z koniem w przepaść, albo zwierzę będzie musiało ratować sytuację i napinając siłowo mięśnie zacznie równoważyć ciężar balastu. Gdy jednak mu się to nie uda, zacznie przyspieszać, by „dotrzeć do końca liny” zanim straci całkowicie równowagę i spadnie.


wtorek, 1 kwietnia 2014

COFANIE NA KONIU


Wielu jeźdźców bierze sobie za punkt honoru, by posiadać umiejętność „włączania wstecznego biegu” na koniu. Nawet Ci, którym nie najlepiej wychodzi jazda do przodu na wierzchowcu, koniecznie chcą umieć zmusić podopiecznego do zrobienia paru kroków do tyłu. Zazwyczaj po wygłoszonym komentarzu „ten koń znakomicie umie się cofać” człowiek taki, zaczyna ciągnąć zwierzę za pysk wypychając przy tym swoje nogi maksymalnie do przodu i wciska pośladki w siodło. Oczywiście, że po takim „sygnale” wierzchowiec wycofa się do tyłu, głównie po to, by ulżyć swoim kącikom ust i uciec od bólu zadawanego wędzidłem. Takich „pomocy” zwierzę nigdy nie potraktuje jako prośby o ruch do tyłu. Możliwość cofnięcia się, przy nacisku wędzidła, zwierzę będzie traktowało jako przyzwolenie opiekuna na ucieczkę przed owym bólem. Przy takim cofaniu postawa zwierzęcia będzie fatalna. Jego grzbiet będzie mocno wklęśnięty, a głowa u jednych będzie zadarta maksymalnie do góry, u innych maksymalnie schowana pod szyję z brodą „przyklejoną” do klatki piersiowej. U jednych i u drugich pysk konia będzie otwarty w reakcji na silny, zadający ból nacisk wędzidła na kąciki ust i dolną szczękę. 


Prawidłowo wykonane ćwiczenie cofania na koniu, uczy zwierzę podstawiać zad i budować koci grzbiet. Prawidłowo wykonane ćwiczenie jest jakby „ruchem do przodu”, bo pomoce egzekwujące ten ruch są sygnałami podganiającymi zad. Żeby zrozumieć dalszą część mojego wywodu przeczytajcie proszę wpis: „Głową w mur”. Przytoczę tu najważniejszy fragment: „…Gdybyście postawili konia przed murem tak, by oparł się o niego nosem, a potem zaczęli podganiać zad, to zwierzę nie mogąc ruszyć się do przodu szybciej zrozumiałoby, że ma podejść tylnymi nogami pod brzuch, wygiąć grzbiet w „koci” i oprzeć się o ścianę czołem. Spróbujcie podczas jazdy stworzyć taki mur z wędzidła. Poćwiczcie na szeroko rozstawionych wodzach. Nie przyciągajcie „muru” do siebie, nie „wciskajcie” koniowi w gardło, „nie wciągajcie mu na głowę”, tylko „zatrzymajcie w miejscu”. Równocześnie działajcie łydkami, pukając nimi nieprzerwanie w boki wierzchowca…” Przygotowując „swój pojazd” do wycofania się jeździec musi stworzyć z pomocy hamujących właśnie swego rodzaju mur „przed” koniem. Siedząc na grzbiecie zatrzymanego konia, człowiek musi zaprzeć się ciałem (zob. CIĘŻKA OPONA) i mięśniami brzucha (zob. POŁYKANIE JABŁKA), zwiększyć swój ciężar w strzemionach (zob. CIĘŻAR JEŹDŹCA W STRZEMIONACH, JAKO POMOC W PRACY Z KONIEM), napiąć „wodze z wyobraźni” (zob. WODZE Z WYOBRAŹNI) i na oddanych rękach (zob. SPRĘŻYNA) „zatrzymać wędzidło”. Inaczej mówiąc, nie pozwolić by wędzidło „ruszyło do przodu”, gdy pukające łydki jeźdźca będą podganiały zad zwierzęcia. Reagując na takie właśnie sygnały opiekuna, koń podstawi swoje tylne nogi mocno pod brzuch, wygnie grzbiet w „koci”, a nie mogąc ruszyć do przodu „odbije się” od naszej ściany jak piłka i cofnie się. Wierzchowiec będzie stawiał kroki w tył tak długo, jak długo nasze łydki będą pukać i „napychać” go na „nienaruszalny mur”. Do takich „informacji” proszących zwierzę o ruch do tyłu, jeździec może dołączyć „wytyczne” określające dokładnie „ścieżkę”, po której koń ma się poruszać. Wówczas nasze łydki wraz z sygnałami podganiającymi muszą prosić zwierzę o przestawianie i właściwe ustawienie zadu, by nie „uciekał” na boki. Żeby zakończyć ćwiczenie i wyegzekwować zatrzymanie się konia, jeździec musi zminimalizować intensywność „napychania pojazdu” na mur. Łydki człowieka nie mogą jednak przestać w ogóle pracować, jeżeli chce on utrzymać niezmienioną pozycję końskich nóg, pracujących pod brzuchem zwierzęcia. Teraz, by poprosić wierzchowca o ruch do przodu, „pozwalamy” by stworzony przez nas „mur”, „sunął” tuż przed koniem w równym i określonym przez nas tempie.



Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...