poniedziałek, 2 listopada 2015

POCHYLANIE SIĘ JEŹDŹCA


Pochylanie się podczas jazdy wierzchem, jest „zmorą” wielu jeźdźców. Często zdają sobie sprawę z tej złej pozycji swojego tułowia, ale nie potrafią jej poprawić. Przyczyn takiego stanu rzeczy jest bardzo wiele i czasami trzeba niwelować ich kilka naraz. Nie jest to takie łatwe, gdy chcemy w tym wszystkim, by ta wyprostowana pozycja była wygodna i naturalna. Gdy chcemy, żeby poprawianie dosiadu nie sprowokowało nas do usztywniania i blokowania stawów oraz nie spowodowało, że nasze mięśnie staną się napięte i sztywne.

Zacznę od tego, że jeździec nie uniknie pochylania się do przodu, jeżeli będzie siedział w siodle jak w fotelu. Nie uniknie pochylania, jeżeli będzie wstawał do anglezowania albo wstawał do pozycji półsiadu jak z krzesła. Siadając faktycznie na krzesło i siedząc na nim, człowiek jest mniej lub bardziej, ale zawsze zgięty w pachwinach. I właśnie te zgięte i zaciśnięte pachwiny są główną przyczyną pochylania się podczas jazdy wierzchem. Faktem jest, że zdarzają się „szczęśliwcy”, którzy mimo zgiętych, prawie pod kątem prostym pachwin, trzymają prosty tułów. Jest to jednak możliwe kosztem nieprawidłowego ułożenia nóg i kosztem braku oparcia w strzemionach. Uda jeźdźca ułożone są wówczas w pozycji bliższej linii poziomej, kolana podkurczone, a łydki obejmują podopiecznego „pod pachami”. Próba prawidłowego ułożenia nóg w siodle, tak siedzącego na siodle człowieka, zazwyczaj automatycznie „wymusza” u niego pochyloną pozycję tułowia. Niestety potrzeba sporo czasu i ćwiczeń, żeby „rozciągnąć” i rozluźnić zaciśnięte pachwiny. Jednak od czegoś trzeba zacząć i najlepiej to zrobić od podstawy, czyli właśnie od ułożenia nóg. Ciało człowieka, a głównie jego szkielet, jest jakby wieżą zbudowaną z klocków. Nasze poszczególne kości są jak drewniane klocki, które trzeba bardzo dokładnie ułożyć jeden na drugim, by wieża się nie przewróciła. Najważniejsze są te klocki na samym dole. Jeżeli pierwszy z nich nie będzie stabilnie i pewnie „stał” na podłożu, cała wieża będzie co chwilę ulegała burzeniu. „Stawiamy” więc najpierw „dwa pierwsze klocki”-kości stóp płasko i pewnie na strzemionach. Stawiamy stopy w strzemionach tak, jakby były one bardzo stabilnym i pewnym podłożem (jak podłoga w domu), podpierającym stopy od koniuszków palców do końca pięty. Mimo, że kości piszczelowe i kości udowe układamy nieco pod kątem, musimy czuć, że mają one „oparcie” w poprzednim „klocku”. Dążymy też do tego, by „udowe klocki” postawić na tej wieży w pozycji jak najbliższej linii pionowej.

Tak jak wcześniej napisałam, przy takim ułożeniu nóg zaciśnięte pachwiny spowodują, że tułów jeźdźca pochyli się do przodu. Trzeba znaleźć sposób na rozciągnięcie i rozprostowanie pachwin. Konieczne do tego będzie diametralna zmiana układu kolejnego „klocka” w „naszej wieży”-miednicy. Ta część „wieży” musi być „oparta” na kościach udowych tak, jak podczas stojącej pozycji naszego ciała tyle tylko, że podczas stania w rozkroku i na ugiętych kolanach. Większość jeźdźców, gdy znajdzie się na końskim grzbiecie, „kładzie” niestety ten „klocek” na siodle. Żeby zrozumieć o co mi chodzi, zróbcie proste ćwiczenie. Siedząc w siodle wyciągnijcie nogi ze strzemion i ułóżcie tak, jakbyście stali w rozkroku na ziemi, dla ułatwienia bez ugiętych kolan. Zapamiętajcie jak układa się wasz miednica, po czym spróbujcie pozginać stawy nóg i włożyć stopy w strzemiona, nie zmieniając pozycji miednicy. Ci, którym uda się wykonać to ćwiczenie, pozostawią „klocek”-miednicę „oparty na udach”, inni „położą” go na siodle. Jak jednak poprawić ułożenie miednicy podczas jazdy wierzchem? Wyobraźcie sobie, że na kościach udowych postawiliście zwykłą miednicę, ale wypełnioną po brzegi wodą. Podczas pracy na koniu układajcie to naczynie tak, by było w pozycji poziomej i nie wylewał się z niego płyn. Przy pochylającej pozycji naszego ciała „woda przelewa się” z przodu. Należy więc „podnieść” przedni brzeg miski, a opuścić tylni. „Podwijamy” pod siebie wówczas kość ogonową- „ruch” taki, jak u psa z „podkulonym” ogonem.
Miednica jest to „klocek”, który najtrudniej prawidłowo ułożyć podczas „budowy” właściwego dosiadu. Wielu jeźdźców więc pomija pracę nad prawidłowym ułożeniem miednicy. Przechodzą od razu do kolejnych klocków i próbują ratować „walącą” się „wieżę” „ciągnąc” do tyłu ramiona i „podnosząc” w górę mostek wraz z przodem klatki piersiowej. Konsekwencją takiego ruchu są nienaturalnie i boleśnie odciągnięte do tyłu ramiona. Spróbujcie wystrzegać się takiego ułożenia klatki piersiowej. Wyobraźcie ją sobie jako klatkę dla ptaszka z okrągłym dnem, która jest gdzieś podwieszona. Pozwólcie, by ta ”klatka” wisiała, mając wypoziomowane dno. Zamiast ciągnąć w górę mostek, „rozciągajcie” kręgosłup, próbując „dotknąć” czubkiem głowy sufit, który w wyobraźni „zawiesicie” pięć milimetrów nad głową.

Jeździec będzie się pochylał również wówczas, gdy sposób trzymania rąk będzie taki, jakby ściskał coś pod pachami i bał się to wypuścić. Człowiek ma wówczas bardzo spięte, usztywnione i nieruchome stawy ramienne. Pracując wodzą, osoba taka uruchamia bardziej swój bok torsu, a nie ramię, a „używając” równocześnie obu wodzy, przyciąga się do nich. Prawidłowy sposób trzymania rąk „u nasady” jest trudny do wytłumaczenia, a jeszcze trudniej jeźdźcom odpuścić istniejące tam napięcia. Zaciskanie pach i ich „rozluźnianie” kojarzy mi się z dwoma sposobami w jaki małe dziecko daje prezenty (dzieci do pewnego wieku są bardzo szczere, nie udają i nie ukrywają tego, co czują). Trzymając w obu dłoniach paczuszki i bardzo chcąc je komuś wręczyć, mały człowieczek wysunie ręce maksymalnie do przodu, oddalając jak najmocniej od swego ciała łokcie. Ręce będą rozluźnione i wszystkie stawy swobodnie zginające się. Zmuszane do podarowania przedmiotów, które bardzo chciałoby zatrzymać dla siebie, dziecko jak najdłużej będzie trzymało łokcie tuż przy bokach ciała i zaciskało stawy rąk, by nie wysunąć dłoni nawet na milimetr do przodu.

Gdy, mimo nie najlepszej postawy w siodle, uda się jeźdźcowi „namówić” podopiecznego, by zaangażował tylną części ciała do wydajnej pracy i do rozluźnienia przedniej, wierzchowiec zacznie opuszczać głowę i szyję w dół. Jeździec z zaciśniętymi stawami ramiennymi, oddając (przy tym opuszczaniu szyi) wodze zwierzęciu poprzez wysunięcie dłoni do przodu, „podąży” swoim torsem za nimi, potęgując w ten sposób swoje pochylenie. Dodatkowym problemem człowieka staje się odruch podążania za „kłaniającą się” szyją podopiecznego. Łatwiej jest adeptowi sztuki jeździeckiej wyprostować ciało i wysunąć ręce do przodu, gdy stercząca w górę szyja konia ogranicza przestrzeń tuż przed nim. Jakaś podświadoma siła powoduje, że człowiek siedzący na końskim grzbiecie woli pochylić się za „opadającą” szyją konia niż pozostać wyprostowanym. Jeźdźcy podświadomie „boją się” oddać do przodu ręce i pozwolić, by owa przestrzeń powiększyła się i to nieraz dość znacznie. Ruchome i rozluźnione stawy ramienne pozwolą zapanować nad tym odruchem podążania za pochylającą się końską szyją. Pozwolą też jeźdźcowi pracować wodzami w kierunku i na poziomie własnej miednicy, zamiast w kierunku ramion, co w dużym stopniu również pozwala zniwelować pochylanie się ciała.

Jednak, żeby jeździec mógł swobodnie pracować wodzami, musi znaleźć „oparcie” nawet dla minimalnej siły wkładanej w tą pracę. Żeby ustrzec się przed powrotem do oparcia w zaciśniętych ramionach, sztywnych plecach i stopach „uciekających” do przodu, musi wiedzieć, gdzie znajdzie „sprzymierzeńców”. Są nimi mięśnie brzucha i oparcie na „klęczniku”. Siedząc w siodle, wyobraźcie go sobie. Musi być on na tyle wysoki, by pozwolił wam podczas oparcia się o niego kolanami, opierać się również swobodnie i pełnymi stopami o podłoże (w naszym przypadku o strzemiona). To oparcie na „klęczniku” musi być stałe, zmienić się może tylko nacisk na niego. Klęczymy, gdy siedzimy w pełnym siadzie, gdy jedziemy w pólsiadzie i podczas anglezowania. Zwiększamy siłę z jaką się „opieramy o klęcznik”, gdy w sygnał dawany wodzami, musimy włożyć nieco więcej siły.

Tu muszę wtrącić dwie dygresje. Dzięki „oparciu na klęczniku”, nasze łydki i stopy oparte w strzemionach, mogą swobodnie pracować. Wielu jeźdźców, dając sygnał podopiecznemu, macha łydkami jak wahadłem-w przód i tył. Nie utrzymają oni jednak wówczas przyklęku.. Prawidłowy ruch łydką musi „biec”wzdłuż bardzo króciutkiej i prostopadłej, do boku wierzchowca, linii. Druga dygresja dotyczy anglezowania. Anglezując, nie odrywamy kolan z klęcznika i nie podnosimy się z niego. Unosimy biodra nad siodło dzięki temu, że na ten moment „podwyższa nam się nieco klęcznik”, by zaraz potem, przy „sadzaniu” bioder na siodło, zmniejszyć nieco swoją wysokość.

Wrócę jeszcze na koniec do naszego, najtrudniejszego do ułożenia, „klocka” - miednicy. Poziomując ją, podciągając w górę jej przedni brzeg- jeździec uruchamia do pracy mięśnie brzucha. To nimi człowiek podciąga „przedni brzeg miski z wodą”, a dzięki temu obniża tył. Najsilniej nawet działające mięśnie brzucha nigdy nie przegną „naszej miski” w drugą stronę. Nie ma możliwości, żeby jej przedni brzeg znalazł się zbyt wysoko, a tylni zbyt nisko. Nasze mięśnie brzucha mogą więc pracować bez ograniczeń i stać się drugim „oparciem” dla pracy rąk. Przekazując „zwierzęciu” prośby poprzez wodze, wykonujemy ruch rękami w kierunku naszych pracujących mięśni, „wysuwając” przy tym biodra maksymalnie do przodu. Im bardziej zaangażujemy mięśnie brzucha do pracy, tym delikatniejsze będą mogły być nasze sygnały przekazywane podopiecznemu poprzez wodze. Używając do „rozmowy” z koniem delikatnych pociągnięć wodzami, nie „prowokujemy” ciała do pochylania się.

Przeczytaj również:

niedziela, 20 września 2015

KOŃ "TARAN"


W poście pt: 
Rozluźnianie konia podczas pracy a metoda masażu Jima Mastersona przytoczyłam zasady jakie muszą obowiązywać przy rozluźnianiu spiętych mięśni i stawów tychże zwierząt. Próbowałam udowodnić, że te same zasady muszą obowiązywać podczas pracy z koniem z siodła jak i z ziemi. Przestrzeganie tych zasad szczególnie ważne jest podczas zajeżdżania młodych koni.

Jim Masterson: „Najważniejszy jest sposób, w jaki poprosisz konia o ruch. Jeżeli w momencie , w którym prosisz o ruch, koń nie jest odprężony, wówczas nawet jeśli go wykona, to –w pewnym sensie-będzie stawiał opór. Dlatego tak ważnym słowem jest „poproś”. Poproś….przestań działać….poproś… przestań działać. Za każdym razem możesz poprosić o trochę więcej…, aż do całkowitego zniwelowania napięć
.

Przy braku tych zasd, pierwszy „nauczyciel” tworzy ze zwierzęcia typ „ konia tarana”. Są to konie, które w reakcji na poczynania jeźdźca, stają się zwierzętami rozpychającymi się, ciągnącymi, pchającymi się na sygnał, zamiast od niego odejść. Stają się zwierzętami, które przy obsłudze napierają do przodu wieszając się na uwiązie, które podczas zakładania ogłowia „wieszają się” całym ciężarem na człowieku pchając go. Wierzchowce takie zachowują się tak, jakby miały zakodowaną konieczność napierania jak taran na wszystko, co jest związane z człowiekiem. Prowadzone na uwiązie czy na wodzach, będą siłowo ciągnęły za daną „pomoc”, a tym samym „przeciągały się siłowo z opiekunem. Takie konie pod siodłem są zazwyczaj zwierzętami pędzącymi, wiszącymi na wodzach, słabo reagującymi na sygnały zwalniające dawane przez jeźdźca. Konie jednak nie stają się „taranami” same z siebie, zawsze dzieje się to w obecności człowieka i przez jego niewłaściwe postępowanie. Z czasem, samo pojawienie się opiekuna staje się sygnałem dla podopiecznego do przyjęcia „walczącej” postawy. Dzieje się tak ,ponieważ to człowiek uczy konia takich zachowań. Ucząc staje się więc automatycznie bodźcem uruchamiającym cały proces rozpychania się zwierzęcia.

Oczywiście nikt przy zdrowych zmysłach nie nauczyłby podopiecznego złych zachowań z pełną tego świadomością. Jeźdźcy uczą zwierzęta „przepychanek” podświadomie i z braku wiedzy. Najgorszy scenariusz mamy wówczas, gdy osoba zajeżdżająca konia, pierwszy jego opiekun, nie ma pojęcia jak uczyć zwierzę zrozumienia sygnałów wysyłających polecenia i jak nauczyć podopiecznego prawidłowej reakcji na polecenia. Fatalne skutki przynoszą siłowe próby wyegzekwowania od wierzchowca reakcji na, niezrozumiałe dla niego, żądania. Koń bardzo szybko uczy się kontrować wysiłki opiekuna i szybko uczy się, że może być silniejszy. Walka szybko wchodzi zwierzęciu w nawyk i jest ono przekonane, że relacje z człowiekiem na tym polegają i muszą polegać. Nawet, gdy w którymś momencie okaże się, że człowiek uzbrojony w dodatkowe patenty staje się silniejszy od wierzchowca, to dla niego nie będzie to sygnałem do odpuszczenia i poddania się. Zwierzę będzie nadal walczyło, bo tak trzeba, bo tego zostało nauczone.

W jaki sposób człowiek uczy konia być rozpychającym się i przepychającym „taranem”? Na wiele sposobów. Wierzchowce bardzo dokładnie nas obserwują i szybko zaczynają zdawać sobie sprawę z tego, że należy spełniać oczekiwania człowieka. Ale te nasze oczekiwania odczytują z naszej postawy, a nie z naszych założeń i myśli. Weźmy na przykład sposób prowadzenia konia na „spacer” na uwiązie. Gdy „wręczymy” osobie nie mającej wcześniej styczności z końmi zwierzę do „poprowadzenia”, odruchowo złapie ona to zwierzę w bardzo kurczowy i siłowy sposób. Z góry zakładając, że koń jako wielkie zwierzę , będzie silniejsze. Laicy łapią za kantar i kurczowo trzymają konia albo chwytają uwiąz tuż pod pyskiem zwierzęcia i to zazwyczaj sztywną i przytrzymującą ręką nawet wówczas ,gdy koń w żaden sposób do tego nie prowokuje. Najbardziej niebezpiecznym odruchem jest zawijanie uwiązu wokół dłoni. „Weterani stajenni” nie popełnią takich błędów. Jednak, nawet gdy trzymając uwiąz w pewnej odległości od pyska ułożą rękę tak, by w razie czego przytrzymać na siłę konia czyli siłować się z nim i do tego ich ciało przyjmie pozycję gotową do siłowego zaparcia się, by „pomóc” swojej ręce, to podświadomie i natychmiast wysyłają zwierzęciu informację: „siłujmy się”, „ciągnij”. Cóż więc robi „posłuszny” koń - ciągnie. Takie zachowanie człowieka jest błędem przy pracy z zajeżdżanym koniem. Nawet ,jeżeli nieświadomy jeszcze niczego młody koń zacznie napierać do przodu i ciągnąć rękę jeźdźca ,nie wolno człowiekowi siłować się z podopiecznym, ponieważ potwierdza mu tym samym: „dobrze robisz, tak ma być”. Osoba „zabierająca się” za szkolenie konia młodziaka musi wiedzieć ,jak powinna wyglądać „rozmowa” z takim osobnikiem, by nauczyć go znaczenia poleceń: „nie ciągnij, nie pędź, idź równym tempem obok mnie”. Dla uczącego się zwierzęcia nieznane mu sygnały są jak wyrazy i całe zdania wypowiadane w obcym dla niego języku, a do tego w języku migowym. Żeby móc poprawnie zareagować na „prośby” opiekuna, wierzchowiec musi zrozumieć sens „nowych słów” i nauczyć się jak powinna wyglądać prawidłowa reakcja na nie. Musi zareagować tak, żeby z czasem podążać obok człowieka, dorównując mu tempem i rytmem kroków, prowadzony na luźnym uwiazie albo wodzach.

To samo dotyczy pracy z koniem z siodła. Każda postawa jeźdźca mówiąca: „zapieram się na wszelki wypadek gdybyś chciał ciągnąć”, prowokuje zwierzę do takiego zachowania. Nawet, gdy już zwierzę zdąży się nauczyć wieszać na rękach jeźdźca, ciągnąć i przeć do przodu, reakcja człowieka siedzącego na jego grzbiecie powinna „mówić” wszystkimi możliwymi sposobami: „tak nie wolno, nie pędź, nie ciągnij, nie wieszaj się”. Jeździec w migowym języku końsko-ludzkim powinien w jego zasobach mieć „przygotowane” takie sygnały i wiedzieć, jak nauczyć ich znaczenia swojego podopiecznego. Postawa próbująca trzymać konia, postawa ciągnąca go do tyłu, by zwolnił albo nie rozpędzał się jeszcze bardziej, utwierdza wierzchowca w przekonaniu, że ma przeć do przodu jak taran walczący z „zaporą”.

Druga rzecz ,to sposób w jaki człowiek „przesuwa” konia. Jeżeli zamiarem jeźdźca jest „przestawianie” zwierzęcia w bok podczas obsługi albo prowadzenia i opiekun z miejsca przyjmuje postawę „informującą”: „użyję siły żeby cię przesunąć”, to prowokuje konia do skontrowania takiego wysiłku. Zamiast ustąpić ,wierzchowiec będzie napierał na człowieka, napinając przy tym wszystkie możliwe mięśnie. Przy takiej przepychance, nawet jeżeli uda się opiekunowi „przestawić” zwierzę zaburzając jego równowagę, to nauka płynąca z takiej postawy opiekuna zawsze będzie „mówiła” zwierzęciu :napnij mięśnie i napieraj na mnie. Również postawa jeźdźca w siodle namawiająca wierzchowca do „przesunięcia się-ruchu w bok” nie powinna sugerować: „będę pchać”. Nie wolno robić tego ani piętą, ani biodrami , ani napiętym i sztywnym całym ciałem. Nawet udane ale siłowe przepychanie konia w bok, wyzwoli w nim odruch spinania ciała i napierania na człowieka.

Koń bardzo często „daje” opiekunowi „do potrzymania” część swojego ciężaru. Dzieje się tak z różnych przyczyn: z utraty równowagi, z wyuczenia, z przyzwyczajenia, z nawyku. U młodych, uczących się koni ,takie próby „przekazania” części ciężaru wynikają głównie z „niewiedzy” zwierzęcia, „niezrozumienia” sytuacji, niemożności utrzymania ciężaru np. swojej głowy i szyi przy utracie równowagi albo podczas krzywego ustawienia ciała podczas pracy. Jeżeli jeździec pracujący z młodym koniem nie będzie niwelował przyczyn, które „zmuszają” wierzchowca do „obdarowania” opiekuna częścią swojego ciężaru, spowoduje, że wieszanie się konia przerodzi się w nawyk i przyzwyczajenie. Weźmy na przykład pod uwagę kwestię uczenia konia podawania nóg do wyczyszczenia kopyt. Jeżeli pierwszy wychowawca zwierzęcia będzie przednią nogę próbował podnieść zapierając się ciałem i pchając ramieniem podopiecznego z całej siły, to niestety nie uczy on konia przerzucenia ciężaru na przeciwległą nogę. Uczy konia przepychać się i właśnie nogę „podrywaną” do wyczyszczenia- obciążać. Owszem, wykorzystując moment zachwiania równowagi konia, wywołane przepychaniem, człowiek oderwie końską nogę od ziemi. Jednak zwierzę, zachęcone do wzajemnego napierania, chwilę po podniesieniu nogi, obciąży ją maksymalnie, a ponieważ jest ona podtrzymywana przez człowieka, wierzchowiec obciąży jego rękę. Nawet błędy człowieka przy kiełznaniu konia, mogą uczyć go napierania na opiekuna. Dajmy na to, że zwierzę przy wkładaniu do pyska wędzidła opuszcza głowę w dół, naginając przy tym rękę człowieka. Jeżeli jeździec zacznie podtrzymywać ramieniem głowę podopiecznego i w pośpiechu zakładać ogłowie, to przekazuje mu wyraźna informację: „tak jest dobrze, opieraj się, ja potrzymam ci głowę”. Jeżeli człowiek nie zada sobie trudu, by właściwymi sygnałami namawiać wierzchowca do podniesienia głowy i utrzymania jej na optymalnej wysokości, to ponownie uczy zwierzę napierać na swojego nauczyciela.


Przykładów takich sytuacji „uczących” konia przepychania się z człowiekiem można by przytoczyć dużo więcej. Jednak najbardziej sugestywnym „sygnałem” uczącym konia byciem „taranem” jest sposób, w jaki młode osobniki uczy się ruchu. Jeżeli wykorzystuje się do tego odruch ucieczki przed „zagrożeniem”, to zawsze ruch będzie się kojarzył zwierzęciu z bezmyślnym i panicznym parciem do przodu. Oczywiście, to „parcie” będzie „konieczne” w obecności człowieka. Tak właśnie młody wierzchowiec to sobie zakoduje. Tym zagrożeniem dla młodego wierzchowca podczas pierwszych lekcji lonżowania jest bat i lonża, którymi człowiek wymachuje w sposób „mówiący”: „uciekaj”. W siodle „zagrożeniem” jest „ciężar” człowieka, bat, łydki, ostrogi. Przy takiej jeździe wierzchem, podopieczny będzie zachowywał się w ruchu tak, jakby koniecznie chciał uciec spod „ciężaru” człowieka. Wierzchowiec nie będzie znał sposobu poruszania się, z pasażerem na grzbiecie, w którym bez przymusu i ze swobodą może iść dokładnie pod jeźdźcem. Jeźdźcy, którzy wykorzystują odruch ucieczki, już na koniu popełniają kolejny błąd i uciekającego „spod jeźdźca” konia zaczynają trzymać zaciągniętymi na siłę wodzami. Te zaciągnięte wodze, na które „rozpędzone” zwierzę napiera, utwierdzają je w przekonaniu, że relacje z człowiekiem powinny opierać się na wzajemnym „przepychaniu”. Sygnały dawane zwierzęciu, „wprawiające je w ruch”, „egzekwujące” zwolnienie i zatrzymanie, „nadające kierunek jazdy”, „ustawiające jego ciało” muszą być dla niego zrozumiałe. Jeżeli zrozumiałe, to nie mogą być siłowe, zadające ból albo wywołujące strach, bo od takich koń zawsze będzie uciekał. Zabierając się do pracy z młodym koniem albo takim, u którego złe nawyki parcia do przodu, trzeba odpracować, człowiek musi wiedzieć jak nauczyć wierzchowca rozumieć sygnały mówiące: „proszę zrób to” i jaka powinna być jego prawidłowa reakcja na nie.


Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...