niedziela, 14 lutego 2016

JAK ROZMAWIAĆ Z PRZODEM CIAŁA KONIA NA TEMAT JEGO USTAWIENIA


Jak już nie raz pisałam, człowiek ma tendencje do „traktowania” konia tak, jakby miał tylko przód ciała. Nie dość, że jeźdźcy „rozmawiają” głównie z owym przodem, „rzucając” zwierzęciu tylko od czasu do czasu pojedyncze, zdawkowe informacje, to opiekunowie również zazwyczaj obserwują jedynie przód podopiecznego. A nie jeden z jeźdźców ogranicza swoje obserwacje i kontakty tylko do szyi i pyska konia. Słyszeliście na pewno o pracy z koniem w niskim ustawieniu szyi? Jeźdźcy namiętnie chwalą się na różne sposoby, że koń biegający pod nimi miał nos prawie przy ziemi. Niestety, układ szyi nie jest wyznacznikiem prawidłowego ustawienia ciała. Niewielu jeźdźców rozumie istotę pracy z koniem z nosem przy ziemi.

Ciągnąc szyję w dół za swoim nosem, wierzchowiec rozciąga i wzmacnia mięśnie grzbietu ale tylko wówczas, gdy jego ciało idzie w równowadze. Opadająca głowa i szyja z „niemocy” niesienia jej wyżej albo opadająca i szarpiąca, by wyrwać opiekunowi wodze, ma niewiele wspólnego z prawidłowym niskim ustawieniem. Bez zrównoważonego ciała wierzchowiec nieraz wyrywa wodze pasażerowi i opuszcza głowę jak najniżej, by utrudnić opiekunowi próby podniesienia jej w górę. A nie pozwala podnieść jej w górę, by, przy skróconych wodzach i sztywnych trzymających ludzkich rękach, nie oprzeć na wędzidle swojego przeciążonego z przodu ciała. Robi to, by uniknąć bólu w pysku związanego z tym opieraniem się.

Koń idący w równowadze będzie niósł głowę i szyję tak, jak poprosi o to jeździec siedzący na grzbiecie. Będzie w stanie zmienić ustawienie szyi, słuchając sugestii opiekuna, bez zmiany tempa i rytmu ruchu. Czyli, że koń poproszony o opuszczenie szyi przez stopniowe wypuszczanie wodzy (w uproszczeniu), będzie „schodził” w dół bez wyszarpywania wodzy. Nie będzie też stawiał oporu i nie będzie wieszał się na wodzach, gdy zaistnieje konieczność podniesienia głowy i szyi. Zrównoważony wierzchowiec utrzyma, niskie czy wysokie, ustawienie szyi podczas zmiany chodów, zmiany tempa i rytmu, podczas zatrzymania i podczas biegania po nierównym terenie czyli z górki i pod górę.

Zanim jednak jeździec poprosi swojego wierzchowca o opuszczania szyi, powinien potrafić „porozmawiać” z nim na temat jej „samoniesienia”. Uczenie konia prawidłowego rozłożenia równowagi nie zawsze przyniesie efekt w postaci odciążenia wodzy. Nie pozwolą na to zbyt słabe mięśnie szyi. Mięśnie tuż przy kłębie, które są „odpowiedzialne” za owo „samoniesienie”. Wyobraźcie sobie, że obojętnie o jakie ustawienie szyi „poprosicie” zwierzę, obojętnie w jakim chodzie właśnie pracujecie i obojętnie o jaki ruch „poprosicie” podopiecznego, zawsze czujecie na swoich rękach, przy naprężonych wodzach, ten sam ciężar. I to ciężar równy maksymalnie ciężarowi np. kiełzna. Do takiego ideału powinniście dążyć. Zanim jednak tak się stanie, zanim koń wzmocni odpowiednie mięśnie, „poproszony” będzie odciążał ręce opiekuna tylko na chwilę. Najpierw krótszą potem dłuższą. Przy konsekwentnej pracy, po jakimś czasie, oprze się tylko przy dużym zmęczeniu. Dążenie do ideału wymaga nieustannej i konsekwentnej pracy. Jakiej? Posłużę się porównaniem, które „trafiło” do dziesięcioletniej amazonki. Oprócz bujnej jej wyobraźni pomogło pewnie to, że ma ona dużo młodszą siostrę. Myślę, że nie trudno wyobrazić sobie małe rozkapryszone dziecko, które nosząc na rękach musicie wyciszyć i uspokoić. To „dziecko”, to nic innego tylko końska szyja. Takiego „malucha” najłatwiej i najwygodniej niesie się, gdy rozluźnione i wyprostowane opiera się na naszym torsie. Takie uczucie wyprostowania i możliwości przytulenia bez wywołania oporu powinno towarzyszyć prawidłowo ustawionej szyi i głowy konia. Rozkapryszone dziecko, próbujące wyrwać się z naszych objęć, będzie wyginało się na różne strony i opierało swoje napinające się ciało na naszych rękach. W zależności od przyjętej pozycji, będzie kładło się na dwóch naszych rękach naraz albo na którejś z nich mocniej i wyraźniej. „Udzielenie” oparcia i siłowanie się z takim ciałem (nawet małym) to nie lada wyzwanie i bardzo niewygodne do niesienia na rękach. Jak najlepiej poprawić pozycję „dziecka” by stała się prosta, pionowa i łatwiejsza do niesienia? Najlepiej lekkim ruchem ręki „podrzucić ją”, zmuszając do odciążenia rąk, choćby na chwilę. „Podrzucamy” z tej strony i tą ręką, gdzie czujemy największy ciężar. Jeżeli czujemy go równo na obu, to pracują obie ręce. „Siła” „podrzucenia” powinna być proporcjonalna do wielkości ciężaru jaki czujemy. Kwestia wyczucia. Najważniejsze, to być w tej pracy konsekwentnym, upartym, cierpliwym i wbrew pozorom delikatnym.

A teraz rzecz jeszcze ważniejsza od najważniejszej. Jeździec, pracujący wodzami w opisany sposób nad „samoniesieniem” szyi konia, musi sobie jeszcze wyobrazić, że tylko spokojny i rytmiczny „marsz” wyciszy i uspokoi „rozbrykane dziecko”. Siedząc na grzbiecie wierzchowca „włóżcie” w swojej wyobraźni końskie tylne nogi w swoje biodra i poruszajcie się długimi rytmicznymi krokami. „Nie pozwólcie” nogom „podłączonym” do swoich bioder na samowolną zmianę rytmu i tempa. Każda taka zmiana spowoduje rozbudzenie się „dziecka” i jego ponowne próby „wydostania” się z naszych objęć. A każde „podrzucenie” podopiecznego i próba „nadania” mu wygodnej pozycji może sprowokować „wasze” nogi do zmiany tempa i rytmu. Reasumując: tylko przy aktywnej pracy swoich łydek, angażującej koński tył do wydajnej i rytmicznej pracy, odniesiecie sukces w pracy nad „dogadaniem się” z końską szyją i głową.

Praca nad ustawieniem przodu ciała konia to nie tylko „rozmowa” z klatką piersiową czy szyją. To również wskazówki, przekazywane zwierzęciu, dotyczące prawidłowego ustawienia jego łopatek. Nie raz nadmierny ciężar, jaki czujecie na lewej lub prawej ręce, może być efektem tego, że koń szuka pomocy w „niesieniu” „źle stawianej” przedniej nogi. A ta „zła praca” kończyną może być efektem nieprawidłowego ustawienia łopatki. Bardzo ważne jest żebyście mieli wyczucie i pełną świadomość z jaką częścią ciała konia pracujecie. Jeżeli jeździec będzie to wiedział, to wierzchowiec prawidłowo zrozumie sygnały przekazywane poprzez wodze. Z tym, że w przypadku pracy nad ustawieniem łopatek, wodze pełnią rolę pomocniczą i to z każdej strony zwierzęcia pomagają inaczej. Nie chodzi jednak o stronę lewą cz prawą konia ale o zewnętrzną i wewnętrzną. Zawsze, nawet podczas ruchu na prostej, musimy „określić” która strona konia jest zewnętrzną, a która wewnętrzną. Na łukach to nie problem. To złe ustawienie końskich łopatek można porównać do, odstawionego w bok, łokcia ludzkiej ręki. Nasze łydki, oprócz pracy nad utrzymaniem rytmu i tempa chodu, muszą w takim przypadku prosić również konia: „trzymaj „łokieć” przy sobie, chowaj odstawioną łopatkę”. Zewnętrzna wodza ułożona blisko przy ciele konia pomaga bezpośrednio w ustawieniu łopatki zwierzęcia. Poprzez wewnętrzną wodzę można pomóc tylko pośrednio, prosząc zwierzę o rozluźnienie mięśni.

Każdy wie jak rozchodzą się kręgi na wodzie, gdy wrzucimy do niej np. kamień. Koń rozluźniając jeden mięsień, „prowokuje” do rozluźnienia kolejne. Można powiedzieć, że „rozluźnianie” rozchodzi się po końskim ciele jak fale na wodzie. Trzeba tylko jakoś zainicjować powstanie takiej rozluźniającej fali. Krótkimi i sprężystymi ruchami ręki i wodzy, przypominającymi jakby odhaczanie tej wodzy, „puszczamy falę” poczynając od szyi. Wyobraźcie sobie, że haczyk od wędki zaczepił się o coś na dnie jeziora. Ruch wodzą powinien być próbą „oderwania” haczyka od „przeszkody”. Jednak fale, im dalej od „centrum”, tym stają się słabsze. Jeździec powinien zadbać o to, by rozluźniająca fala dotarła do zadu wierzchowca w pełni wartościowa. Należy więc wzmacniać ją delikatnymi, krótkimi i powtarzanymi puknięciami łydką.

Jazda konna to współpraca ze zwierzęciem, a współpraca to nieustanny dialog z wierzchowcem. I pomyśleć, że wielu ludziom wydaje się, że konia się kupuje, ubiera, wsiada i po prostu jedzie.


Powiązane posty:
"Przód ciała konia"
"Jak rozmawiać z przodem konia na temat równowagi ciała"



piątek, 5 lutego 2016

JAK ROZMAWIAĆ Z PRZODEM KONIA NA TEMAT RÓWNOWAGI CIAŁA


Mimo, że sukces „dogadania” się z przodem konia zależy głównie od zaangażowana do pracy jego zadniej części, nie należy umniejszać wagi pracy, jaką należy włożyć w „rozmowę” z ową przednią częścią. Bardzo ważna jest jakość tej „rozmowy”, wartość przekazywanych informacji i jakość ich przekazywania. Często zakres informacji jakie jeździec wysyła poprzez wodze jest bardzo ubogi. Według mnie staje się jeszcze uboższy, gdy człowiek, napotykając na „konwersacyjne” problemy, szuka rozwiązań, które pozwolą mu w ogóle przestać „mówić” do wierzchowca. Po co się wysilać intelektualnie i szukać sposobów porozumienia, gdy można założyć jakiś „genialny” patent na pysk konia albo z tego pyska wszystko pozdejmować. Przy pierwszym sposobie, cokolwiek jeździec poczuje na swoich rękach, „załatwi” to jeszcze silniej przytrzymując wodze i zadając zwierzęciu ból. Przy drugim, nie czuje co się dzieje z końską głową, szyją, równowagą, układem ciała, więc cały trud rozmowy ma „z głowy”. Kiełzno powinno pozwolić na przekaz informacji. Powinno być jak zasięg telefoniczny, poprzez który wierzchowiec przekazuje opiekunowi informacje o swoich problemach. Bez zasięgu człowiek nie słyszy „rozmówcy”, a skoro nie słyszy, nie musi rozwiązywać tych problemów i tłumaczyć podopiecznemu jak ma się zachować, by zniwelować powstałe trudności.

Wbrew pozorom, trudnością w pracy z koniem nie jest jego wiszenie na wodzach. Jest to konsekwencją problemów jakie napotyka zwierzę niosąc człowieka na grzbiecie. W tym poście nie będę pisać jakie to są trudności, tylko jak pracować wodzami, ciałem i łydkami przy ich rozwiązywaniu. Przede wszystkim jeździec musi zdać sobie sprawę z tego, że jego ręce nie mogą „być nastawione” na podtrzymywanie „tego” co próbuje zawisnąć i z tego, że ręce nie powinny rozmawiać z pyskiem zwierzęcia, bo to nie on „się wiesza”. Wiesza się przeciążony przód ciała, wiesza się szyja zwierzęcia ze zbyt słabymi mięśniami i źle ustawione jego łopatki ( w dużym uproszczeniu). Każda podpórka prowokuje do oparcia się o nią, a skoro zakładamy, że należy zachować „zasięg”(poprzez kiełzno) pozwalający na rozmowę, jeździec musi poprosić zwierzę o nie podpieranie się. A co pozwoli zwierzęciu nie korzystać z podpórki z przodu ciała? Kiedy podniesie go nieco do góry i „stanie” mocniej i wyraźnie na tylnych nogach.

Wyobraźcie sobie, że „łapiecie” człowieka, który przewraca się w przód. Ratując go, żeby nie upadł, macie dwa wyjścia: podeprzeć go i trzymać, aż się nie „pozbiera” albo pomóc mu stanąć na nogi. W przypadku konia pierwsze rozwiązanie nie powinno wchodzić w grę, bo wierzchowiec sam z siebie nie poprawi swojej równowagi. Przy drugim rozwiązaniu najlepszym sposobem na pomoc upadającemu towarzyszowi, będzie „podrzucenie” opadającej góry ciała. Mimo, że koń opiera się na czterech nogach, takie porównanie do człowieka tracącego równowagę bardzo pomaga w pracy z wierzchowcem. Gdy jeździec czuje na swoich rękach „spadające” ciało podopiecznego, powinien wykonać właśnie ruch „podrzucający” to ciało, ruch „sugerujący”: „stań na tylnych nogach”. W takiej sytuacji idealnym rozwiązaniem byłoby podczepienie wodzy do klatki piersiowej wierzchowca, bo tam właśnie powinien „trafić” nasz sygnał. Jednak mimo tego, że kiełzno obejmuje głowę i pysk konia, zwierzę „odczyta” je prawidłowo, gdy człowiek „wysyłający” polecenie, będzie wiedział do czego dąży, co dokładnie chce „powiedzieć” podopiecznemu, o co chce „poprosić” i z którym miejscem na ciele konia w danej chwili „rozmawia”. Jednak to nie wszystko. U wierzchowca z „wiszącym” i „spadającym” przodem ciała, to przednie nogi są kończynami napędzającymi ruch. Obojętnie, czy to w stępie, w kłusie czy w galopie, przednie nogi „ciągną” całe ciało zwierzęcia. To ciągnięcie ciała przednimi nogami potęguje w koniu chęć znalezienia podparcia dla przodu ciała. Podrzucający sygnał, o którym pisałam, utrudni zwierzęciu używanie przednich nóg jako siły napędowej. A ponieważ utrudni, to koń odczyta nasz sygnał jako informację: „przestań ciągnąć przednimi nogami”. W takiej sytuacji każde zwierzę „zapyta”: „jeżeli nie mam ciągnąć przednimi nogami, to co dalej? Mam iść? Zwolnić? Czy może się zatrzymać?”. Odpowiedź jeźdźca może być tylko jedna: „zostań w danym chodzie i zacznij odpychać się tylnymi nogami, tam powinna być twoja siła napędowa”. Bez takiej odpowiedzi jeźdźca, dawanej łydkami, człowiek „nie postawi” zwierzęcia „na tylne nogi”. Owszem, jego przód „podniesie się” na chwilę ale potem znów zacznie się „przewracać” i „podpierać”. Jednak oprócz tej odpowiedzi, człowiek siedzący na końskim grzbiecie powinien przesłać do tyłu „pojazdu” dużo więcej informacji. Informacji, które pomogą koniowi „utrzymać” przód ciała „w górze”. Muszą to być prośby o utrzymanie konkretnego tempa chodu, rytmu stawianych kroków i ich długości. Muszą to być również informacje: „nie każ się pchać - idź sam”, „postaraj się zapamiętać tempo i rytm w jakim masz maszerować”, „rozluźnij stawy biodrowe”, „nie blokuj stawu lędźwiowo–krzyżowego”. Na pewno nie wymieniłam wszystkich „poleceń”, które należy przekazać podopiecznemu ale z każdym koniem taka rozmowa jest nieco inna, indywidualna. I znowu, jak w pierwszym poście, próbuję pokazać, że sukces rozmowy z przodem ciała konia zależy od jakości pracy tyłu. Jednak zwierzę nie zrozumiałoby naszych próśb wysyłanych zadniej części albo nie byłoby wstanie prawidłowo na nie odpowiedzieć, bez pracy wodzami, pomagającej podnieść się podopiecznemu.

A to nadal nie koniec. Nieskończenie ważna jest nasza postawa w siodle, a nade wszystko praca mięśniami brzucha. W tym miejscu namawiam do przeczytania postu pod tytułem: „Pochylanie się jeźdźca”. Najistotniejszy dla obecnego posta jest fragment, tu zacytuję: „Wyobraźcie sobie, że zamiast miednicy (w układzie kostnym) na kościach udowych postawiliście zwykłą miskę, ale wypełnioną po brzegi wodą. Podczas pracy na koniu układajcie to naczynie tak, by było w pozycji poziomej i nie wylewał się z niego płyn. Przy pochylającej pozycji naszego ciała „woda przelewa się” z przodu. Należy więc „podnieść” przedni brzeg miski, a opuścić tylni. „Podwijamy” pod siebie wówczas kość ogonową- „ruch” taki, jak u psa z „podkulonym” ogonem....Poziomując ją, podciągając w górę jej przedni brzeg- jeździec uruchamia do pracy mięśnie brzucha. To nimi człowiek podciąga „przedni brzeg miski z wodą”, a dzięki temu obniża tył. Najsilniej nawet działające mięśnie brzucha nigdy nie przegną „naszej miski” w drugą stronę. Nie ma możliwości, żeby jej przedni brzeg znalazł się zbyt wysoko, a tylni zbyt nisko. Nasze mięśnie brzucha mogą więc pracować bez ograniczeń....”. Pisałam kiedyś o tym, że koń zachowuje się jak nasze „lustrzane odbicie”. Ustawia swoje ciało sugerując się ustawieniem ciała jeźdźca. Pilnując więc, pracującymi wyraźnie mięśniami brzucha, by nasza góra ciała nie pochylała się do przodu, dajemy podopiecznemu sygnał, by również „nie przechylał się do przodu” (nie przeciążał przodu). Im bardziej czujemy, że koń wiesza się na wodzach, im większe mamy wrażenie, że jego klatka piersiowa „ciągnie” nas w dół, tym mocniej podciągamy mięśniami brzucha przedni brzeg „miski”. Trochę tak, jakbyśmy chcieli naszymi mięśniami brzucha podciągnąć w górę nie tylko naszą miednicę ale również tą część wierzchowca, którą mamy przed sobą.
CDN



wtorek, 5 stycznia 2016

PRZÓD CIAŁA KONIA


Większość jeźdźców, podczas jazdy wierzchem, całą pracę z koniem przeprowadza niestety z przodem ciała zwierzęcia. Nie twierdzę, że jeźdźcy nie używają do pracy łydek, a nawet ostróg czy bata, by wymusić ruch. Jednak niewiele ma to wspólnego z „rozmową” z tyłem zwierzęcia, z przekazywaniem mu „próśb” o wykonanie polecenia. Są to raczej sygnały poganiające wierzchowca, od których ma on „uciekać”, by biec przed siebie. Z drugiej strony nie twierdzę, że z przodem wierzchowca nie należy rozmawiać. Jeździec musi mieć jednak świadomość o czym należy „rozmawiać”. Musi również wiedzieć, że bez wyegzekwowania właściwego zaangażowania pracy zadu, koń nie wykona prawidłowo żadnego polecenia przodem ciała.

Zastanówcie się: o czym „rozmawiacie”, poprzez wodze, z przodem ciała konia? Czy w ogóle jest to rozmowa w formie dialogu, czy jest to może raczej wasz monolog?

Obserwowałam ostatnio amazonkę jeżdżącą na młodziutkiej klaczy, dopiero co zajeżdżonej. Zwierzę nie potrafiło utrzymać stępa i co parę kroków podkłusowywało. Jeździec reagował na to zaciąganiem wodzy, chcąc zmusić wierzchowca do przejścia do stępa. Ciało amazonki w tym samym czasie podążało za ruchem konia jak, wypełniony czymś, worek przerzucony przez siodło. Jak zachowywała się klacz? Przy zaciągniętych wodzach unosiła wysoko głowę, szarpiąc nią na lewo i prawo. Nie mogąc uwolnić się od bólu w pysku, klacz zatrzymywała się. Amazonka odpuszczała wówczas wodze, równocześnie wymuszając na klaczy ponowne przejście do stępa. Zwierzę szło parę kroków w stępie po czym scenariusz z podkłusowywaniem powtarzał się. Podczas stepa opiekunka tej klaczy była w siodle absolutnie biernym pasażerem, co oznaczało dla konia: „zostawiam cię samej sobie”. Amazonka nie dawała zwierzęciu żadnych sygnałów, które pomogłyby zwierzęciu pozostać w zrównoważonym stępie.

Jak wyglądał według mnie próba „rozmowy” owej pary w przełożeniu na słowa?

Klacz: „Nie umiem iść z tobą na grzbiecie, tracę równowagę, muszę się ratować żeby nie upaść”. Tym ratunkiem jest przyspieszenie tempa w stępie i w konsekwencji przejście do kłusa.

Amazonka nie zrozumiała nic z rozpaczliwego wołania klaczy. Wnioskuję tak, bo nie zauważyłam żadnej reakcji jeżdżącej osoby na taki sygnał zwierzęcia. Jeździec zareagował na podkłusowanie, co było konsekwencją złej równowagi konia, „krzycząc” zaciągniętymi wodzami: „zwooooolnijjjjj”. Ściągając przy tym wodze jak najmocniej w dół, opiekunka klaczy próbowała wymusić również od niej opuszczenie głowy i szyi.

Klacz: „Boli pysk, puść, uwolnij mnie od tego”. Żeby uwolnić się od bólu pyska, klacz zatrzymuje się. Brak równowagi nie pozwala jej zwolnić i przejść do stępa.

Amazonka odpuszcza zaciągnięte wodze i „wysyła” polecenie: „idź”.

Klacz: „Nie umiem iść z tobą na grzbiecie......” itd

W całej tej „pracy” z koniem używane były wyłącznie wodze, które próbowały „rozmawiać” tylko i wyłącznie z pyskiem zwierzęcia. Amazonka zgodziła się bym jej trochę pomogła w zmaganiach z wierzchowcem. Przede wszystkim poprosiłam jeźdźca, by zapomniał o tym , że rozmawia z pyskiem konia, mimo że właśnie w nim działa wędzidło. Zachęciłam do wyobrażenia sobie, iż wodze podczepione są z przodu do klatki piersiowej zwierzęcia. Amazonka miała działać wodzami przy pomocy krótkich, lekkich i powtarzanych szarpnięć imitujących klepnięcia w pierś podopiecznej. Klacz, spodziewając się bólu w pysku, zaczęła zadzierać głowę i szyję. Poprosiłam amazonkę, by nie próbowała ściągać głowy w dół tylko podniosła ręce w górę i opuściła je wówczas, gdy klacz sama opuści głowę i szyję. Jaką informację przekazał w ten sposób jeździec swojej podopiecznej? W odpowiedzi na jej: „Nie umiem iść z tobą na grzbiecie...... itd” i podkłusowywanie, amazonka „powiedziała”: „oprzyj swój ciężar na zadnich nogach, wyraźnie na nich „stań” i spróbuj odciążyć przednie”. Podniesione ręce amazonki sprawiły, że klacz nie mogła „zaczepić się” dolną szczęką o wędzidło i sprowokować siłowego przeciągania wodzy.

Klacz z czasem przestała podkłusowywać i „uspokoiła” głowę i szyję. Nie musiała już ona „walczyć” z bólem w pysku i strachem przed bólem. Potrzebowała jednak teraz informacji, iż zmiany w pracy, które amazonka wprowadza, mają pomóc dogadać im się podczas ruchu (w tym przypadku w stępie), a nie podczas pozycji: „stój”. Gdy to zasugerowałam, to nie musiałam już podpowiadać jeźdźcowi, by zaczął łydkami prosić konia o ruch. Zupełnie bierne do tej pory łydki jeźdźca musiały się „napracować”, gdy nagle się okazało, że pędzący do przodu koń wcale nie jest takim pędzącym, kiedy odzyskuje równowagę i nie myśli o ucieczce przed bólem. Cóż nam jeszcze pozostało? Należało „namówić” wierzchowca, by utrzymał wypracowaną równowagę angażując do pracy zadnie kończyny. Poprosiłam amazonkę, by wyobraziła sobie obszerny, spokojny i posuwisty ruch swoich bioder w siodle i tak je „prowadząc” nie pozwoliła, by klacz zmieniła ich sposób poruszania się. Dzięki temu ciało amazonki spokojnie „przemawiało” do klaczy: „stawiaj długie, nie za szybkie kroki, maszerując dzięki temu radośnie i sprężyście”.

W całej tej krótkiej „zabawie”, to zad wierzchowca potrzebował informacji jak ma pracować, by jego przód mógł się uspokoić, przestać „pędzić” i walczyć z jeźdźcem. Żeby przód ciała zwierzęcia pracował prawidło, świadomie i ze zrozumieniem poleceń, musi być „lekki” rozluźniony i skupiony. By jednak taki był, zad konia musi być maksymalnie zaangażowany, sprężysty i „świadomy” zadań przed nim postawionych. Piszę o przodzie i tyle konia tak, jakby były to niezależne i myślące istoty. Jest to zabieg celowy. Takie myślenie pomaga zrozumieć zachowanie się konia tą częścią ciała, którą jeździec widzi przed sobą siedząc w siodle i tą, która jest za jego plecami. Taki zabieg pozwala lepiej zrozumieć jak rozmawiać z tyłem i przodem konia.

Jestem w trakcie pisanie drugiego postu o tym, jak i o czym rozmawiać z przodem wierzchowca, więc ciąg dalszy nastąpi.



piątek, 4 grudnia 2015

CO TO ZNACZY "POPROSIĆ KONIA"?


Pisząc w swoich postach o sposobach pracy z koniem, o sposobach „rozmowy” z nim, bardzo często używam sformułowania: „należy poprosić konia...” Kiedyś ktoś, podczas pisemnej wymiany zdań, zadał mi pytanie: „Chciałabym tylko zapytać, bo jako zwyczajny laik w temacie wielkiego ujeżdżenia nie bardzo łapię, co dokładniej znaczy w tym sporcie: poprosić....?” Przede wszystkim chciałam powiedzieć, że wszyscy jeźdźcy: ci jeżdżący rekreacyjnie na przejażdżki w teren, ci, którzy amatorsko „bawią się” w skoki albo ujeżdżenie oraz zawodowcy we wszystkich jeździeckich dyscyplinach, powinni przekazywać zwierzęciu informację na zasadzie: „proszę zrób to....”

Proszenie konia to używanie sygnałów, które informują zwierzę co ma w danej chwili zrobić, a nie próba siłowego zmuszenia go do wykonania jakiegoś „ruchu”. To dawanie sygnałów zrozumiałych dla konia, po których koń wykonuje polecenie już bez udziału tego sygnału i bez siłowej-pchającej albo ciągnącej „pomocy” człowieka. Sygnały takie powinny być krótkie i powtarzane, trzymające się zasady: poproś-odpuść-poproś-odpuść..., a wierzchowiec powinien zacząć wykonywać polecenie w momencie odpuszczenia sygnału. Na etapie uczenia podopiecznego znaczenia danego sygnału, powtórzenia są bardzo częste, a gdy zwierzę doskonale sygnał rozumie często wystarczy użycie krótkiego sygnału bez powtórzeń. Sygnały mówiące: „proszę” są to sygnały dawane w taki sposób, by nie wywołać oporu zwierzęcia. A oporem jest nawet napinanie mięśni. „Jeżeli w momencie, w którym prosisz o ruch, koń nie jest odprężony, wówczas nawet jeśli go wykona, to –w pewnym sensie-będzie stawiał opór”. Sygnał, który prosi wierzchowca, powinien być równocześnie sygnałem rozluźniającym mięśnie konia i mówiącym: „zrób to sam pode mną, a ja za tobą podążę swoim ciałem”.


Na przykład: ustępowanie od łydki. Sygnałami proszącymi konia o ruch w bok ( w dużym uproszczeniu) powinny być puknięcia łydką w koński bok. Jeżeli będą one dla podopiecznego zrozumiałe, pójdzie on w bok krzyżując kończyny w momencie, gdy łydka przestanie działać. Jeździec nie będzie już musiał w tym ruchu pomagać zwierzęciu, a już na pewno nie w sposób pchający. Nie będzie też zwierzęciu potrzebna pchająca „pomoc” biodrami jeźdźca, ani ciągnąca za wodze, by nie szedł nadal na wprost. Koń po rozpoczęciu ruchu w bok będzie samodzielnie szedł tak długo, aż nie otrzyma prośby o zmianę ruchu. Podczas, gdy wierzchowiec samodzielnie podąża w bok, jeździec, nie zaangażowanymi w pchanie i ciągnięcie, pomocami może prosić konia o rozluźnianie spinających się podczas ruchu mięśni, o poprawienie postawy, gdyby ulegała przekrzywieniu, o utrzymanie równego tempa, o skupienie itp.

Każdy sygnał powinien bardziej przypominać sugestie dla konia co ma zrobić, niż wymuszenie posłuszeństwa. Na przykład- dotyk ręki człowieka, „proszący” zwierzę: „przesuń się”. Nie raz słyszałam albo czytałam, że konia trzeba nauczyć odchodzić od nacisku czy reagować na nacisk. Czytałam o ćwiczeniach pt „jeżyk”, polegające na wbijaniu palców w mięsień konia. Nawet jak koń się przesunie to napnie mięśnie i miejsce na ciele, na które człowiek naciska. Przyłożoną rękę koń ma zrozumieć. Gest, ruch czy sygnał wykonany ręką ma mu zasugerować co ma zrobić. W zrozumieniu sugestii pomaga zwierzęciu nasza oczekująca postawa. Koń widzi po naszej postawie, że oczekujemy od niego danego ruchu i że być może przesuniemy się razem z nim. Ucząc konia takiego rozumienia, nie zawsze przyłożona ręka od razu wystarczy. Potrzebny jest, na przykład lekko pukający, sygnał ręką albo bacikiem, sygnał, który pozwoli zwierzęciu na początek domyśleć się jak „brzmi” nasza prośba i nie sprowokuje napięć. Powtórzenia sygnału, pochwały i połączenie sygnałów z gestami wykonanymi ciałem, uczą wierzchowca rozumieć co do niego „mówimy” i o co go „prosimy”.

Żebyście zrozumieli o co mi chodzi, gdy mówię o oczekującej postawie opiekuna, opowiem autentyczną historię. Pewien właściciel konia twierdził, iż jego rumak potrafi obliczać proste działania matematyczne. Po zadaniu pytania przez opiekuna (np. 2 +2 = ?) zwierzak wystukiwał kopytem prawidłowy wynik. Postronni obserwatorzy nie byli w stanie wskazać żadnych celowych gestów czy sygnałów dawanych zwierzakowi przez właściciela. On też świadomie ich nie dawał. Koń ów jednak nie posiadał umiejętności liczenia był jednak znakomitym obserwatorem, jak zresztą wszystkie konie i widział u swojego opiekuna postawę oczekującą kolejnego stuknięcia kopytem. Gdy wybrzmiało ostatnie „zamykające” prawidłowy wynik, właściciel zwierzęcia przestawał oczekiwać kolejnego, więc koń zaprzestawał stukania kopytem.

Warunkiem współpracy z wierzchowcem opartym na „słowie: poproszę” jest umiejętność skupiania się zwierzęcia na opiekunie, na współpracy i na „dialogu” z nim. Jednak umiejętność skupiania się trzeba z podopiecznym wypracować. Długie skupianie się na pracy wymaga od koni sporego wysiłku intelektualnego. Młode konie będą skupiały się tylko na moment i szybko rozproszą swoją uwagę, czując „ intelektualne zmęczenie”. Podczas procesu uczenia i zajeżdżania wierzchowca czas, w którym koń się skupia będzie się wydłużał, a momenty rozpraszania się zmniejszały swoją częstotliwość występowania. Ludzie nie zwracają jednak uwagi na stan skupienia konia. Ich działania przy koniu i na koniu są mechaniczne, więc koń odwzajemnia tym samym. Podstawową zasadą przy szkoleniu psów jest to, żeby pies skupił się na opiekunie. Musi patrzeć on na opiekuna, musi interesować się tym, co ma do powiedzenia. Podobnie jest z koniem. Wiadomo, że nie będzie on wpatrywał się jak pies we właściciela, ale opiekun musi zwracać na siebie uwagę wierzchowca i czuć, że koń zerka, obserwuje, słucha. To się wyczuwa, gdy się chce wyczuć. Taka nauka skupienia i dialogu zaczyna się już przy podstawowych czynnościach przy zwierzęciu. Jeżeli jednak ktoś nie wie jak uczyć konia, zastępuje „konwersację” patentami. Na przykład- przy czyszczeniu zwierzę wierci się, podgryza, ustawia zadem, odsadza się- cóż wtedy robi wielu jeźdźców? Wiąże konia na dwa uwiązy, by zwierzę nie sięgnęło zębami, czyści go „biegając” w przód i tył za jego wiercącym się ciałem, nie zwracając uwagi na wzrastającą irytację zwierzęcia, kupuje elastyczne uwiazy, a ostatecznie sięga po karcący argument. A jak należy w takiej sytuacji postąpić? Skupia się uwagę podopiecznego przywołując go imieniem, ustawia tak, by był kontakt wzrokowy. Wiercącego się konia „prosi się” o powrót na wyznaczone miejsce za każdym razem, gdy uporczywie odchodzi od człowieka albo się na niego pcha. Często trzeba przerywać czynności oporządzające konia, by po raz kolejny namówić go do skupienia, spojrzenia, próby zrozumienia. To trochę tak, jakbym „mówiła” zwierzęciu: nie będę cię czyścić, ubierać, przywiązywać jeśli nie zrozumiesz tej czynności, jeśli jej nie zaakceptujesz i nie wyrazisz zgody na jej wprowadzenie do naszej współpracy. Zrobię jednak wszystko, poświecę czasu tyle ile trzeba, będę uparta i nie odpuszczę póki nie wyrazisz zgody na naszą współpracę i czynności, które muszę przy tej współpracy wykonać. Przy niewłaściwych zachowaniach typu podgryzanie, uparcie i konsekwentnie trzeba wyrazić słowem: „nie” fakt, że jest to zabronione i łagodnym ruchem odsunąć mordę zwierzęcia. Taki sposób uczenia konia współpracy wymaga od człowieka skupienia, umiejętności obserwowania, bycia konsekwentnym i cierpliwym. Wymaga zrozumienia, że współpraca z koniem to dialog, a nie monolog człowieka. Wierceniem, podgryzaniem, odsadzaniem się koń coś mówi. Trzeba się trochę wysilić, spróbować zrozumieć co zwierzę chce przekazać i mu odpowiedzieć.

Niestety, jeźdźcom często się wmawia na każdym etapie szkolenia, że koń ma posłuchać teraz, już i natychmiast: „bo tak i już, bo jak nie posłucha to cię olewa, bo jak nie, to nie jesteś jego przewodnikiem itp”. Koń ma stać i już, ma ruszyć i już, ma się zatrzymać i już, a takie podejście wymusza użycie sygnałów siłowych, które poprzez ból wyegzekwują posłuszeństwo. Podczas pracy z koniem, opartej na prośbach, określa się zwierzęciu co ma zrobić, jak ma to zrobić i daje czas na skupienie i zrozumienie intencji opiekuna. Ostatnio ćwiczę z młodą dziesięcioletnią amazonką „łagodne” i kontrolowane zakłusowania. Kucyk (duży, 148 cm w kłębie), na którym amazonka trenuje, potrafi zachować się jak „torpeda”, gdy nie określi się mu, jak ma to zakłusowanie wyglądać. Zaczynamy od pukającego sygnału łydkami mówiącego: „poproszę o zakłusowanie”. Zakładamy jednak, że jest to sygnał „do zapamiętania” dla konia, a polecenie wykona po kolejnych dwóch-trzech krokach stępa. Podczas tych kroków amazonka ustawieniem ciała określa dokładny kierunek dalszej jazdy, nie pozwala oprzeć się zwierzęciu na wodzach (co często się dzieje podczas takich przejść), skupia jego uwagę i w wyobraźni „układa dialog” z podopiecznym, w który „mówi”: „ruszamy spokojnie, powoli, jakbyśmy chcieli biec truchcikiem”. Dzięki takim myślom, amazonka siedząca w siodle przybiera postawę wyrażającą te myśli, wyrażającą jakiego zakłusowania oczekuje od podopiecznego. Konie znakomicie wyczuwają i obserwują zmiany postawy człowieka, które zachodzą pod wpływem myśli i wyobraźni opiekuna. Cały ten opisany „proces” zakłusowania powoduje, że dziewczynka właśnie „prosi” konia o przejście do „świadomego” kłusa.


poniedziałek, 2 listopada 2015

POCHYLANIE SIĘ JEŹDŹCA


Pochylanie się podczas jazdy wierzchem, jest „zmorą” wielu jeźdźców. Często zdają sobie sprawę z tej złej pozycji swojego tułowia, ale nie potrafią jej poprawić. Przyczyn takiego stanu rzeczy jest bardzo wiele i czasami trzeba niwelować ich kilka naraz. Nie jest to takie łatwe, gdy chcemy w tym wszystkim, by ta wyprostowana pozycja była wygodna i naturalna. Gdy chcemy, żeby poprawianie dosiadu nie sprowokowało nas do usztywniania i blokowania stawów oraz nie spowodowało, że nasze mięśnie staną się napięte i sztywne.

Zacznę od tego, że jeździec nie uniknie pochylania się do przodu, jeżeli będzie siedział w siodle jak w fotelu. Nie uniknie pochylania, jeżeli będzie wstawał do anglezowania albo wstawał do pozycji półsiadu jak z krzesła. Siadając faktycznie na krzesło i siedząc na nim, człowiek jest mniej lub bardziej, ale zawsze zgięty w pachwinach. I właśnie te zgięte i zaciśnięte pachwiny są główną przyczyną pochylania się podczas jazdy wierzchem. Faktem jest, że zdarzają się „szczęśliwcy”, którzy mimo zgiętych, prawie pod kątem prostym pachwin, trzymają prosty tułów. Jest to jednak możliwe kosztem nieprawidłowego ułożenia nóg i kosztem braku oparcia w strzemionach. Uda jeźdźca ułożone są wówczas w pozycji bliższej linii poziomej, kolana podkurczone, a łydki obejmują podopiecznego „pod pachami”. Próba prawidłowego ułożenia nóg w siodle, tak siedzącego na siodle człowieka, zazwyczaj automatycznie „wymusza” u niego pochyloną pozycję tułowia. Niestety potrzeba sporo czasu i ćwiczeń, żeby „rozciągnąć” i rozluźnić zaciśnięte pachwiny. Jednak od czegoś trzeba zacząć i najlepiej to zrobić od podstawy, czyli właśnie od ułożenia nóg. Ciało człowieka, a głównie jego szkielet, jest jakby wieżą zbudowaną z klocków. Nasze poszczególne kości są jak drewniane klocki, które trzeba bardzo dokładnie ułożyć jeden na drugim, by wieża się nie przewróciła. Najważniejsze są te klocki na samym dole. Jeżeli pierwszy z nich nie będzie stabilnie i pewnie „stał” na podłożu, cała wieża będzie co chwilę ulegała burzeniu. „Stawiamy” więc najpierw „dwa pierwsze klocki”-kości stóp płasko i pewnie na strzemionach. Stawiamy stopy w strzemionach tak, jakby były one bardzo stabilnym i pewnym podłożem (jak podłoga w domu), podpierającym stopy od koniuszków palców do końca pięty. Mimo, że kości piszczelowe i kości udowe układamy nieco pod kątem, musimy czuć, że mają one „oparcie” w poprzednim „klocku”. Dążymy też do tego, by „udowe klocki” postawić na tej wieży w pozycji jak najbliższej linii pionowej.

Tak jak wcześniej napisałam, przy takim ułożeniu nóg zaciśnięte pachwiny spowodują, że tułów jeźdźca pochyli się do przodu. Trzeba znaleźć sposób na rozciągnięcie i rozprostowanie pachwin. Konieczne do tego będzie diametralna zmiana układu kolejnego „klocka” w „naszej wieży”-miednicy. Ta część „wieży” musi być „oparta” na kościach udowych tak, jak podczas stojącej pozycji naszego ciała tyle tylko, że podczas stania w rozkroku i na ugiętych kolanach. Większość jeźdźców, gdy znajdzie się na końskim grzbiecie, „kładzie” niestety ten „klocek” na siodle. Żeby zrozumieć o co mi chodzi, zróbcie proste ćwiczenie. Siedząc w siodle wyciągnijcie nogi ze strzemion i ułóżcie tak, jakbyście stali w rozkroku na ziemi, dla ułatwienia bez ugiętych kolan. Zapamiętajcie jak układa się wasz miednica, po czym spróbujcie pozginać stawy nóg i włożyć stopy w strzemiona, nie zmieniając pozycji miednicy. Ci, którym uda się wykonać to ćwiczenie, pozostawią „klocek”-miednicę „oparty na udach”, inni „położą” go na siodle. Jak jednak poprawić ułożenie miednicy podczas jazdy wierzchem? Wyobraźcie sobie, że na kościach udowych postawiliście zwykłą miednicę, ale wypełnioną po brzegi wodą. Podczas pracy na koniu układajcie to naczynie tak, by było w pozycji poziomej i nie wylewał się z niego płyn. Przy pochylającej pozycji naszego ciała „woda przelewa się” z przodu. Należy więc „podnieść” przedni brzeg miski, a opuścić tylni. „Podwijamy” pod siebie wówczas kość ogonową- „ruch” taki, jak u psa z „podkulonym” ogonem.
Miednica jest to „klocek”, który najtrudniej prawidłowo ułożyć podczas „budowy” właściwego dosiadu. Wielu jeźdźców więc pomija pracę nad prawidłowym ułożeniem miednicy. Przechodzą od razu do kolejnych klocków i próbują ratować „walącą” się „wieżę” „ciągnąc” do tyłu ramiona i „podnosząc” w górę mostek wraz z przodem klatki piersiowej. Konsekwencją takiego ruchu są nienaturalnie i boleśnie odciągnięte do tyłu ramiona. Spróbujcie wystrzegać się takiego ułożenia klatki piersiowej. Wyobraźcie ją sobie jako klatkę dla ptaszka z okrągłym dnem, która jest gdzieś podwieszona. Pozwólcie, by ta ”klatka” wisiała, mając wypoziomowane dno. Zamiast ciągnąć w górę mostek, „rozciągajcie” kręgosłup, próbując „dotknąć” czubkiem głowy sufit, który w wyobraźni „zawiesicie” pięć milimetrów nad głową.

Jeździec będzie się pochylał również wówczas, gdy sposób trzymania rąk będzie taki, jakby ściskał coś pod pachami i bał się to wypuścić. Człowiek ma wówczas bardzo spięte, usztywnione i nieruchome stawy ramienne. Pracując wodzą, osoba taka uruchamia bardziej swój bok torsu, a nie ramię, a „używając” równocześnie obu wodzy, przyciąga się do nich. Prawidłowy sposób trzymania rąk „u nasady” jest trudny do wytłumaczenia, a jeszcze trudniej jeźdźcom odpuścić istniejące tam napięcia. Zaciskanie pach i ich „rozluźnianie” kojarzy mi się z dwoma sposobami w jaki małe dziecko daje prezenty (dzieci do pewnego wieku są bardzo szczere, nie udają i nie ukrywają tego, co czują). Trzymając w obu dłoniach paczuszki i bardzo chcąc je komuś wręczyć, mały człowieczek wysunie ręce maksymalnie do przodu, oddalając jak najmocniej od swego ciała łokcie. Ręce będą rozluźnione i wszystkie stawy swobodnie zginające się. Zmuszane do podarowania przedmiotów, które bardzo chciałoby zatrzymać dla siebie, dziecko jak najdłużej będzie trzymało łokcie tuż przy bokach ciała i zaciskało stawy rąk, by nie wysunąć dłoni nawet na milimetr do przodu.

Gdy, mimo nie najlepszej postawy w siodle, uda się jeźdźcowi „namówić” podopiecznego, by zaangażował tylną części ciała do wydajnej pracy i do rozluźnienia przedniej, wierzchowiec zacznie opuszczać głowę i szyję w dół. Jeździec z zaciśniętymi stawami ramiennymi, oddając (przy tym opuszczaniu szyi) wodze zwierzęciu poprzez wysunięcie dłoni do przodu, „podąży” swoim torsem za nimi, potęgując w ten sposób swoje pochylenie. Dodatkowym problemem człowieka staje się odruch podążania za „kłaniającą się” szyją podopiecznego. Łatwiej jest adeptowi sztuki jeździeckiej wyprostować ciało i wysunąć ręce do przodu, gdy stercząca w górę szyja konia ogranicza przestrzeń tuż przed nim. Jakaś podświadoma siła powoduje, że człowiek siedzący na końskim grzbiecie woli pochylić się za „opadającą” szyją konia niż pozostać wyprostowanym. Jeźdźcy podświadomie „boją się” oddać do przodu ręce i pozwolić, by owa przestrzeń powiększyła się i to nieraz dość znacznie. Ruchome i rozluźnione stawy ramienne pozwolą zapanować nad tym odruchem podążania za pochylającą się końską szyją. Pozwolą też jeźdźcowi pracować wodzami w kierunku i na poziomie własnej miednicy, zamiast w kierunku ramion, co w dużym stopniu również pozwala zniwelować pochylanie się ciała.

Jednak, żeby jeździec mógł swobodnie pracować wodzami, musi znaleźć „oparcie” nawet dla minimalnej siły wkładanej w tą pracę. Żeby ustrzec się przed powrotem do oparcia w zaciśniętych ramionach, sztywnych plecach i stopach „uciekających” do przodu, musi wiedzieć, gdzie znajdzie „sprzymierzeńców”. Są nimi mięśnie brzucha i oparcie na „klęczniku”. Siedząc w siodle, wyobraźcie go sobie. Musi być on na tyle wysoki, by pozwolił wam podczas oparcia się o niego kolanami, opierać się również swobodnie i pełnymi stopami o podłoże (w naszym przypadku o strzemiona). To oparcie na „klęczniku” musi być stałe, zmienić się może tylko nacisk na niego. Klęczymy, gdy siedzimy w pełnym siadzie, gdy jedziemy w pólsiadzie i podczas anglezowania. Zwiększamy siłę z jaką się „opieramy o klęcznik”, gdy w sygnał dawany wodzami, musimy włożyć nieco więcej siły.

Tu muszę wtrącić dwie dygresje. Dzięki „oparciu na klęczniku”, nasze łydki i stopy oparte w strzemionach, mogą swobodnie pracować. Wielu jeźdźców, dając sygnał podopiecznemu, macha łydkami jak wahadłem-w przód i tył. Nie utrzymają oni jednak wówczas przyklęku.. Prawidłowy ruch łydką musi „biec”wzdłuż bardzo króciutkiej i prostopadłej, do boku wierzchowca, linii. Druga dygresja dotyczy anglezowania. Anglezując, nie odrywamy kolan z klęcznika i nie podnosimy się z niego. Unosimy biodra nad siodło dzięki temu, że na ten moment „podwyższa nam się nieco klęcznik”, by zaraz potem, przy „sadzaniu” bioder na siodło, zmniejszyć nieco swoją wysokość.

Wrócę jeszcze na koniec do naszego, najtrudniejszego do ułożenia, „klocka” - miednicy. Poziomując ją, podciągając w górę jej przedni brzeg- jeździec uruchamia do pracy mięśnie brzucha. To nimi człowiek podciąga „przedni brzeg miski z wodą”, a dzięki temu obniża tył. Najsilniej nawet działające mięśnie brzucha nigdy nie przegną „naszej miski” w drugą stronę. Nie ma możliwości, żeby jej przedni brzeg znalazł się zbyt wysoko, a tylni zbyt nisko. Nasze mięśnie brzucha mogą więc pracować bez ograniczeń i stać się drugim „oparciem” dla pracy rąk. Przekazując „zwierzęciu” prośby poprzez wodze, wykonujemy ruch rękami w kierunku naszych pracujących mięśni, „wysuwając” przy tym biodra maksymalnie do przodu. Im bardziej zaangażujemy mięśnie brzucha do pracy, tym delikatniejsze będą mogły być nasze sygnały przekazywane podopiecznemu poprzez wodze. Używając do „rozmowy” z koniem delikatnych pociągnięć wodzami, nie „prowokujemy” ciała do pochylania się.

Przeczytaj również:

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...