środa, 20 lipca 2016

KOŃ "SAMO-NIOSĄCY"


Podstawą partnerskiej współpracy jeźdźca i konia jest prowadzenia zrozumiałego dla obu stron „dialogu”. Ten post jest dwieście drugim na tym blogu i wszystkie są o tym, co i jak należy wierzchowcom „mówić” i o tym, co zwierzę może chcieć przekazać opiekunowi poprzez pewne zachowania. Informacji, które powinni sobie wzajemnie przekazywać człowiek i jego podopieczny, jest więc spora ilość. Podczas pracy z wierzchowcem należy rozmawiać na temat jego ustawienia, rozluźnienia, równowagi, skupienia, zrozumienia treści sygnałów i na temat rozwiązywania problemów technicznych konia, jakie może on mieć przy wykonaniu polecenia. Wszystkie te treści będą zrozumiałe dla zwierzęcia i będzie ono szybciej uczyło się znaczenia nowych sygnałów, gdy będzie koniem „samo-niosącym”. „Samo- niesienie” jest wręcz nieodzowne do prawidłowej pracy ze zwierzęciem.

Kiedy jedziecie na rowerze, to podczas pedałowania nieustannie napędzacie pojazd. Jednak od czasu do czasu (może po to, by dać odpocząć nogom) rowerzyści intensywnie pedałując rozpędzają rower, by przez jakiś czas toczył się sam. Takie toczenie się, to swego rodzaju właśnie „samo-niesienie”. W przypadku roweru to bardziej „samo-toczenie”. Takie uczucie „samo-toczenia” wierzchowca powinno towarzyszyć jeźdźcowi podczas pracy z nim w każdym z chodów. Jednak, gdy na rowerze konieczne jest rozpędzenie pojazdu, by jak najdłużej się toczył, to w przypadku wierzchowca nie wiąże się to ze zwiększaniem przez niego prędkości. Koń powinien zrozumieć, że „rozkręcające” go łydki pasażera proszą o wypracowanie i utrzymanie takiego sposobu poruszania, który nie niesie za sobą konieczności nieustannego i siłowego popędzania go przez pasażera. Dla wierzchowca, który jest uczony „samo-niesienia”, staje się ono po pewnym czasie nawykiem. Jeździec „zwolniony” dzięki temu z powtarzania sygnału: „idź, idź, idź” ma większe możliwości, żeby „regulować” rytm, tempo chodu i długość kroków stawianych przez podopiecznego.

Korzystając jeszcze z porównania jazdy na rowerze do jazdy wierzchem, zwrócę uwagę na parę szczegółów:

„Samo-niosący” wierzchowiec, tak samo jak rower, musi mieć napęd z tyłu. W rowerze napędzającym jest tylne koło, u konia tylne nogi. Dzięki tylnemu napędowi, jeździec podróżujący na końskim grzbiecie nie będzie musiał „dźwigać” ciężaru przodu ciała, jakim „obdarowuje” go wierzchowiec, którego w ruch wprawiają przednie kończyny. Czyli, że komfort trzymania „kierownicy” na koniu będzie taki sam jak na rowerze. Trzymając kierownicę roweru z niczym nie musimy się siłować i nic nas nie ciągnie z dużą siłą.

Rower podczas „samo-toczenia się” z górki będzie się rozpędzał, a przy podjeździe pod wzniesienie wyraźnie zwolni. Natomiast „samo-niosący” koń, podczas schodzenia z niewielkiego wzniesienia jak i podchodzenia pod nie, zachowa wcześniej wypracowane tempo i rytm chodu.

Używając hamulca podczas jazdy rowerem człowiek musi się pilnować, by nacisnąć ten, który zadziała z na tylne koło. Gdy uruchomi hamulec przy przednim kole ma zagwarantowaną wywrotkę połączona z przekoziołkowaniem przez kierownicę. Im bardziej rozpędzony rower, tym bardziej spektakularny „koziołek” w przód. Rozpędzony koń z „napędem” z przodu ciała czuje się tak, jakby zaraz miał przekoziołkować w przód. Jego wieszanie się na wodzach, usztywnianie mięśni i stawów to forma ratowania się przed upadkiem, a hamowanie wodzami (przednim hamulcem) zwiększa prawdopodobieństwo upadku i potęguje strach wierzchowca przed owym upadkiem.

„Samo-niesienie” konia daje nieograniczone możliwości „wyhamowania” „pojazdu” za pomocą tylnych kończyn. Gdy jednak na rowerze to dłoń człowieka wciska tylny hamulec, na koniu „uruchamiamy” „hamulec” pracując ciałem i łydkami. Wbrew pozorom praca łydek jest konieczna, gdy jeździec „prosi” wierzchowca o zwolnienie i zatrzymanie. Im „krótszy” koń, im wyraźniej jego pracujące tylne nogi kroczą pod jego brzuchem, tym łatwiej mu prawidłowo „odpowiedzieć” na „prośbę” o zwolnienie tempa, zmianę chodu na niższy i o zatrzymanie. Pracujące przy zwalnianiu łydki jeźdźca informują również zwierzę, że mimo zwalniania nadal powinien „sam się nieść”.

Gdy rozpędzony rower toczy się sam, nogi „kierowcy” mogą w tym czasie „odpocząć”. Podczas pracy na koniu „samo-niosącym”, łydki jeźdźca powinny pracować nadal. Powinny być przekaźnikiem informacji „nadających” tempo marszu i rytm wierzchowca. Przekaźnikiem „sugerującym” konieczność korekty ustawienia ciała zwierzęcia, rozluźnienia mięśni i stawów.

Abstrahując już od roweru, „samo- niosący” wierzchowiec nie będzie bez polecenia zwalniał tempa i rytmu chodu podczas pracy wodzami i łydkami. Czyli, że nie zwolni on „marszu”, gdy „poprosicie” go o rozluźnienie, skupienie, o korektę ustawienia ciała i nie zwolni, gdy zaczniecie wspólnie wykonywać trudniejsze figury ujeżdżeniowe np. chody boczne.

Jak już wcześniej napisałam, „samo-niesienie” konia nie jest równoznaczne z nabieraniem przez niego prędkości. Koń „samo-niosący” nie będzie zwierzęciem pędzącym. Będzie „pojazdem”, dla którego zwiększenie i zmniejszenie prędkości w każdym chodzie nie będzie stanowiło problemu. Jednak etap nauki „samo-niesienia” może wiązać się z koniecznością rozpędzania zwierzęcia. Musi on zrozumieć, że „poproszony” o ruch, powinien zapamiętać „treść prośby” i kierować się nią podczas pracy, aż nie otrzyma kolejnych wskazówek, które zresztą również powinien zapamiętać do czasu otrzymania następnych, i tak w kółko. Owa „prośba” powinna informować wierzchowca o tym, że ma iść sam, bez konieczności nieustannego „zachęcania”. Powinna informować, że ruch ma być energiczny, radosny i zamaszysty. Zanim jednak zwierzę zrozumie „mechanizm” „samo-niesienia”, będzie zachowywało się tak, jakby chciało być pchane. Każde zachowanie wierzchowca jest swego rodzaju pytaniem zadawanym „pasażerowi”. Na etapie nauki, to „rozpędzenie” konia będzie pierwszą zachętą dla zwierzęcia do samodzielnego marszu. Jednak po paru krokach wierzchowiec zmniejszy tempo, zadając w ten sposób pytanie opiekunowi: „czy już mogę zwolnić? czy możesz mnie trochę popchać?” Oczywiście, największym błędem byłoby zacząć pchać konia biodrami i łydkami. Należy ponownie „poprosić” go o rozpędzenie się i pozwolić iść bez popychania, do momentu aż ponownie zada to samo pytanie. Gdy jeździec będzie konsekwentny w powtarzaniu i egzekwowaniu „prośby”, wierzchowiec zacznie zadawać pytanie o możność zwolnienia coraz rzadziej. Ostatecznie z niego zrezygnuje, a „samo-niesienie” stanie się nawykiem.

„Samo-niesienie”konia to również wyraz zaufania do jeźdźca. Wyobraźcie sobie wejście do pomieszczenia, które znajduje się tuż przed pracującym koniem. Zaraz za progiem jest jedna wielka niewiadoma. Koń nie wie co zastanie po przekroczeniu progu. Czuje obawę przed nieznanym, jednak odważnie przekracza próg, bo ma zaufanie do swojego opiekuna. Każdy krok wierzchowca podczas pracy powinien być jak przekraczanie tego progu. Jakbyśmy nieustannie odtwarzali tą właśnie chwilę. Zwierzę nie może przekraczać progu, jakby chciało jak najszybciej „przelecieć” przez nieznajome pomieszczenie. Musi przekraczać próg odważnie ale z rozwagą, roztropnie i tak, jakby chciał mieć odrobinę czasu na „zlustrowanie” „sytuacji” tuż za progiem.

Przy „samo-niesieniu” konia dużo łatwiejszym okazuje się również ustawianie ciała konia. Można, i należy wówczas prowadzić zwierzę tak, by „przechodziło przez próg” w „bezpiecznej odległości” od „framug”. Tak, by idealnie przeszedł przez środek wejścia nie zahaczając nosem, żadną łopatką czy biodrem o owe „framugi”. Koń, który ma własne „pomysły” na trasę marszu, nie „niesie się sam”. Jego zachowanie i postawa jaką wówczas przyjmuje świadczy o tym, że „chciałby” ominąć bokiem „wejście”, w które go wprowadzamy. Rozpycha się łopatką i idzie ze zgiętą szyją oraz przestawionym w bok zadem. Często zadziera głowę albo chowa się za wędzidło. Podczas pracy nie jest koniem chętnie, samodzielnie i odważnie idącym do przodu i „przekraczającym próg”.


czwartek, 23 czerwca 2016

JEŹDZIĆ "NA KONTAKCIE"


Napisałam już post o tym, czym jest kontakt z koniem. Dość dawno, bo w maju 2014 roku. Nic pod tym postem się nie działo aż do teraz. Pojawił się tam komentarz: „nic nie kumam”. Odpisałam, że może pomogłoby rozbudzenie wyobraźni ale zaraz potem naszła mnie refleksja - może należałoby jednak opisać ten temat bardziej obrazowo.

Każdy jeździec zna hasło: „złap kontakt” albo stwierdzenie, że na koniu należy jeździć „na kontakcie”. Mało kto, z uczących sztuki jeździeckiej, tłumaczy co tak naprawdę ten kontakt z wierzchowcem oznacza. Jeźdźcy sugerując się owym hasłem: „złap kontakt”, skracają wodze i mocnej ciągną koński pysk. Jednak „jeździecki kontakt” to nie powinna być „rozmowa” człowieka z końskim pyskiem, to musi być współpraca i współgranie dwóch ciał. A „smaczku” dodaje fakt, że przy „łapaniu kontaktu” jeździec powinien oddać ręce z wodzami do przodu, nie zaś cofać. Kontakt z koniem można „złapać” na wodzach o różnej długości i nie musi się to wiązać ze skracaniem wodzy czy ich silniejszym trzymaniem.

Żebyście zrozumieli „cały mechanizm”, musicie zrobić dwa założenia: pierwsze to, że bez problemu można poprosić wierzchowca o zwolnienie tempa, przejście do niższego chodu i o zatrzymanie, bez użycia wodzy. Drugie założenie to, że „namawiając” konia ciałem do wymienionych czynności, można ( a nawet trzeba !) równocześnie pracować łydkami. Ci z was, dla których wydaje się to niewykonalne, niech po prostu wyobrażą sobie, że tak się da jeżeli pragną zrozumieć to co mam w dalszej części postu do powiedzenia.

Przy „hamującej” pracy ciałem, mięśnie i stawy jeźdźca muszą być rozluźnione- nie wchodzi więc w grę żadne siłowe ciśnięcie biodrami w koński grzbiet. Pośladki nie powinny być zaciśnięte, „konsystencją” powinny przypominać raczej woreczek wypełniony wodą. Człowiek musi mieć również zachowaną własną równowagę w siodle, by móc „oddać” ręce z wodzami do przodu i nie trzymać się kolanami siodła. Czynność ta bowiem blokuje ruch stawu kolanowego i praca łydkami staje się niemożliwa.

Ciało jeźdźca, żeby zostać „informatorem” wierzchowca „proszącym” o regulację tempa, rytmu i rodzaju chodu, powinno stać się czymś w rodzaju kotwicy. Rzucona ze statku kotwica zapiera się w piaszczystym dnie i stopniowo spowalnia pęd jednostki pływającej. By mogła ona ruszyć dalej, należy zniwelować działanie kotwicy. Wyobraźcie sobie, że druga osoba chwyta was za ręce i zaczyna ciągnąć, sugerując byście za nią podążyli. Jaka powinna być wasza reakcja jako 'kotwicy”? Chcecie iść za tą osobą ale tak, by decydować o „prędkości” z jaką wspólnie podążacie. Dlatego dajecie się „ciągnąć” na wyciągniętych w przód rękach. Cofanie ich powodowałoby przyciągnięcie ciągnącej osoby do was, a tego nie zamierzacie zrobić. Chroniąc przed naciągnięciem stawy łokciowe, zostawiacie je lekko zgięte. Ponieważ jednak nie chcecie, by tempo marszu było zbyt szybkie, stawiacie lekki opór zapierając się ciałem. W ten sposób zaczynacie spełniać funkcję spowalniającej ruch kotwicy. Można to tempo regulować. Pozwalając na szybszy marsz, „odpuszczacie” trochę owe zapieranie się, a chcąc zatrzymać „kolegę” zaprzecie się ciałem tak mocno, by całkowicie uniemożliwić ruch partnera. Jest jednak pewien szkopuł. Jeździec na grzbiecie konia musi zaprzeć się ciałem zanim i mimo tego, że zwierzę nie ciągnie go za ręce.

Kolejną rzeczą jaką musicie sobie wyobrazić to umiejętność konia do rozciągania i skracania ciała. Im krótszy koń, tym łatwiej wykonać mu wszelkie polecenia z obciążonym grzbietem. Podczas pracy z wierzchowcem należy więc nieustannie pracować nad skracaniem ciała zwierzęcia. Gdy koń jest młody, trzeba uczyć go tej sztuki. Późnej należy pracować nad utrwalaniem tej prawidłowej postawy zwierzęcia. Do tego skracania człowiek powinien zabrać się od tyłu podopiecznego, a nie od przodu. Jeżeli od tyłu, to informacja „wysyłana” zwierzęciu musi brzmieć:„proszę podejdź zadnimi nogami bliżej przednich”. Do rozmowy z tymi zadnimi kończynami jeździec angażuje pukające łydki, które dzięki działaniu „ciała-kotwicy” nie zostaną zrozumiane, jako pomoce sugerujące chęć zwiększenia tempa. Przy utrzymanym przez „dosiad” równego tempa i rytmu chodu, do skrócenia ciała konia nie będą potrzebne żadne sygnały przytrzymujące jego przód. Czyli, że nie potrzebne będą siłowo zaciągnięte wodze. Jeździec powinien nieustannie trzymać je w oddanych do przodu rękach. Wyobraźcie sobie, że na ich końcach zamiast wędzidła macie przywieszony woreczek. Waszym zadaniem jest utrzymać jego położenie tuż przed nosem konia. Nie wolno wam tego woreczka wciągać zwierzęciu na nos, ani pozwolić, by „zwisał” daleko od mordy.

Takie „skracanie” ciała zwierzęcia sprowokuje go do wyprężania grzbietu, czyli do „tworzenia” tak zwanego „kociego grzbietu”. Kiedy człowiek tworzy łuk do wypuszczania strzał z prostego drewnianego kija, to na obu jego końcach podczepia cięciwę. To dzięki niej prężące drewno nie wraca do swojego pierwotnego, prostego układu. Prężąc swój grzbiet, wierzchowiec „szuka” intuicyjnie wsparcia takiej „cięciwy”. Dzięki niej, łatwiej będzie mu utrzymać podczas pracy wypracowany układ ciała z prężącym grzbietem. Od strony zadu podczepioną „cięciwą” są pracujące łydki jeźdźca. Łydki angażujące zadnie nogi do pracy pod kłodą, jak najbliżej jej środka. Szukając cięciwy z przodu, koń lekko pociągnie i napręży oddane mu do dyspozycji wodze i ręce jeźdźca. I w ten sposób zwierzę „złapie kontakt”. Ułożone na języku wędzidło wierzchowiec pchnie dolną szczęką na tyle, że człowiek poczuje niewielkie i całkiem przyjemne ciągnięcie za czwarty palec w obu dłoniach. Dlatego właśnie, przy prawidłowym kontakcie, nos konia wystaje lekko przed pionową linię poprowadzoną w dół od jego czoła. A gdybyście faktycznie trzymali tuż przed końskim nosem woreczek, to zwierzę samo „włoży” w niego nos, żeby znaleźć „oparcie”. Jeździec „znajduje” w ten sposób partnera, który go będzie ciągnął za ręce. To ciągnięcie sprawia, iż łatwiej jeźdźcowi zaprzeć się ciałem i „stworzyć” z niego regulującą tempo „kotwicę”.

Należy jednak pamiętać, że takie zapieranie się ciałem, nawet wówczas, gdy już mamy ciągnącego partnera, nie może zaburzać naszej równowagi. W żaden sposób nie może się wiązać z nadmiernym odchylaniem się do tyłu. Wracając do porównania z ciągnącą was za ręce drugą osobą, to musicie założyć, że może ona zrobić wam głupi dowcip i niespodziewanie puścić wasze ręce, żeby spowodować wasz upadek na „cztery litery”. Zapierajcie się więc, utrzymując pionową postawę. Postawę, która zagwarantuje utrzymanie równowagi nawet wówczas, gdy partner przestanie ciągnąć was za ręce albo wówczas, gdy wierzchowiec jeszcze nie zaczął ciągnąć.

Pracując na takim kontakcie, sygnały wysyłane poprzez wodze mogą być delikatne, subtelne i lekko naginające szyję konia poprzez przyciąganie dolnej szczęki. Działanie wędzidłem nie może zniechęcić zwierzęcia do nieustannego ciągnięcia za nasze ręce. Po odpuszczeniu sygnału danego wodzami, szyja konia powinna zadziałać jak sprężyna, pozwalając w ten sposób dolnej szczęce na kontynuowanie ciągnięcia za wodze. Przy jeździe na „kontakcie”, wodzami pracujemy nad rozluźnieniem mięśni zwierzęcia, nad koniecznością jego skupiania się i nad prawidłowym ustawieniem łopatek i szyi. Wszystko oczywiście we współpracy z pracującymi łydkami.


środa, 8 czerwca 2016

RÓWNOWAGA JEŹDŹCA - NAJWAŻNIEJSZE JEST UŁOŻENIE NÓG


Gdzieś już pisałam, że marny ze mnie „komputerowiec”. Jak wpadłam na pomysł pisania bloga, to musiałam zacząć od nauki obsługi komputera. Ostatnio odkryłam program do obróbki filmów. Przednia zabawa i daje mi kolejne możliwości propagowania jeździectwa opartego na porozumieniu z wierzchowcem. To, że wszystko co robię w internecie jest bardzo amatorskie, to jedna sprawa. Druga jest taka, iż moje przekazy, w jakiej formie by nie były, są swego rodzaju wzorcem, do którego jeździec powinien dążyć. Sposób w jaki tłumaczę zasady jeździectwa w moich postach, odzwierciedla sposób w jaki prowadzę treningi. Wszystkie porównania i w postach i na treningach zmierzają do przedstawienia, jak najdokładniej, idealnego stanu rzeczy. To samo dotyczy zdjęć rysunków czy animacji. Taki ideał jednak w jeździectwie osiąga się rzadko. To co rajcuje mnie w pracy z końmi, to właśnie nieustanna praca nad doskonaleniem i dążeniem do ideału. Nawet jak osiągnięcie ideału jest bliskie, trzeba nieustannie pracować nad „pielęgnowaniem” tych osiągnięć. Dlatego też filmy, na których mamy okazję obserwować jeźdźców, zawsze będą pełne bardziej lub mniej zauważalnych błędów. Staram się przekazać moim uczniom, że tych błędów nie należy się wstydzić, dlatego bez problemu godzą się na wstawianie na bloga albo w grupie filmów z ich udziałem.

Najwięcej emocji budzą moje posty na temat dosiadu aktywnego i opieraniu przez jeźdźca swojego ciężaru na strzemionach. Zdaję sobie sprawę, że taki sposób dosiadania wierzchowca jest dość odległy od bardziej rozpowszechnionego w polskim jeździectwie, wyraźnego siedzenia w siodle. Jednak nie jest to mój sposób czy filozofia (jak mi nieraz zarzucono). Wielu jeźdźców pracuje z końmi w sposób, który opisuję i wielu trenerów taką wiedzę przekazuje. Zaczynałam jeździć konno w typowej szkółce jeździeckiej. Nie odpowiadało mi takie porozumiewanie się z koniem, jakie szkółki „serwowały”, więc zmieniłam źródło czerpania jeździeckiej wiedzy. Mam więc możność porównywania tych „szkół” i z pełną odpowiedzialnością mogę powiedzieć, że dla mnie obecna praca z koniem daje dużo większe możliwości porozumienia, zrozumienia zwierzęcia i pracy bez użycia siły. Te możliwości wynikają w dużej mierze z aktywnego dosiadu i z utrzymywania równowagi ciała przy opieraniu się na strzemionach. Przestawienie się na aktywny dosiad, który wydawał mi się na początku być niewygodnym, kosztowało mnie mnóstwo pracy i fizycznej i koncepcyjnej. Teraz mogę już powiedzieć, że jest on niesamowicie wygodny dla mnie i wierzchowców, z którymi pracuję. Są to moje subiektywne odczucia, refleksje i doświadczenia ale na tyle dla mnie wspaniałe, że mam ochotę się nimi tutaj dzielić. Tą są intencje, jakie kierują mną, by propagować na blogu sposób w jaki pracuję z końmi.

W wielu książkach przekazujących wiedzę jeździecką można przeczytać, że nad dosiadem pracuje się przez całą aktywną przygodę na końskim grzbiecie. Takie zdanie można też usłyszeć od wielu trenerów i instruktorów jeździectwa. Zadaliście sobie kiedyś pytanie dlaczego nieustannie trzeba pracować nad dosiadem? Dawniej nie znajdowałam odpowiedzi. Siedziałam na siodle stabilnie, wyprostowana. Trzymałam się wprawdzie kolanami siodła ale mówiono mi, że tak należy, więc co tu zmieniać. Siedzę, nie spadam to mam dosiad. Nie miałam pojęcia nad czym powinnam w moim dosiadzie popracować, nikt nie potrafił mi również tego wskazać. Teraz wiem, że wypracowanie prawidłowego dosiadu aktywnego jest bardzo trudne, a dążenie do wzorca i „pielęgnowanie” osiągnięć nie ma końca. Ilu jeźdźców może pochwalić się tym, że ciągle pracuje nad dosiadem? Że wie jak wygląda wzorzec do którego może dążyć? Może niektórzy czasami zdają sobie sprawę z pochylania się albo ze sztywności mięśni i stawów swojego ciała. Gorzej jednak z ich świadomością jak poprawić błędy.

Drugim tematem, o którym „mówią” książki” i nauczyciele jeździectwa to równowaga jeźdźca. I tu zaczynają się „schody”. Człowiek ucząc się jeździć konno jakoś automatycznie zakłada, że jak nie spada z siodła dzięki balansowaniu ciałem i trzymaniu się siodła, to ma już równowagę. Wielu instruktorów uczy zresztą jeźdźców takiej właśnie „równowagi”. Jednak dla mnie nie jest to równowaga. Równowaga dotyczy całego ciała człowieka, od stóp po czubek głowy.

Według mnie, w wielkim skrócie, człowiek zachowuje równowagę wtedy , kiedy się nie przewraca, gdy jest pozbawiony jakiegokolwiek oparcia czy podparcia. I żeby móc powiedzieć, że mam równowagę w siodle, staję w strzemionach i opieram pośladki o siodło tak, że gdyby nagle zabrakło pode mną podparcia w postaci konia, opadnę na nogi i nie przewrócę się. Jeżeli na czymś siadasz lub podciągasz, na czymś się opierasz albo czegoś przytrzymujesz, oddając do „niesienia” swój ciężar albo jego część - to twoje ciało nie ma równowagi. Jeżeli jakąś przyjętą przez ciało pozycję można utrzymać tylko dzięki opieraniu, podpieraniu o coś lub podciąganiu - to człowiek nie zachowuje wówczas swojej równowagi.

Do utrzymania równowagi w siodle najważniejsze jest ułożenie nóg. Wyobraźcie sobie, że chcecie usiąść na dość wysokim stołku. Zdajecie sobie jednak sprawę, że ktoś podpiłował nogi stołeczka licząc na waszą wywrotkę po jego obciążeniu. Świadomość tego każe przysiąść wam w taki sposób, by głupi dowcip się nie udał. Żeby nie zdradzić się ze swoją wiedzą przysiądziecie na stołek okrakiem tak, by „oddać” stołeczkowi jak najmniej swojego ciężaru. Tak, by jak najwięcej tego ciężaru nadal niosły wasze nogi, nie pozwalając sobie równocześnie na utratę równowagi. By zachować przy tym prostą postawę ciała, cofniecie mocno łydki, dając swoim stopom oprzeć się pod pośladkami, a kolana osuniecie nieco w dół. Układając nogi właśnie w ten sposób i przysiadając, jak na owym stołeczku podczas pracy w siodle, pozwalacie pozostać swojemu ciału w równowadze.

Przy pozycji zachowującej równowagę całego ciała, nad jej utrzymaniem będą pracowały wówczas również stawy nóg a nie tylko balans ciałem. Będzie to taka praca nóg, jaką wykonują osoby ćwiczące jazdę, stojąc na grzbiecie konia podczas treningu woltyżerki. Taki jeździec nie może pozwolić sobie wówczas na zablokowanie i usztywnienie stawów biodrowych, kolanowych i skokowych. Gdy nogi jeźdźca „potrafią” już tak pracować, można „zająć się” postawą torsu. Postawą jak najbliższą idealnemu wyprostowaniu. Nie jest to łatwe i zależy od ustawienia bioder podczas przysiadania. Jeżeli będą one „uciekały” nieco w tył, to tors będzie miał tendencje do pochylana się. Najłatwiej jest mi to wytłumaczyć na przykładzie anglezowania.

Namówiłam dwie młode amazonki do pokazania dwóch różnych sposobów anglezowania (na ziemi). Starsza amazonka „przysiada w siodło” „uciekając” biodrami do tyłu, w kierunku tylnego łęku siodła. Wstając wypycha biodra do przodu nad przedni łęk. Nadal jednak jej równowaga pozostaje nie zachwiana, ograniczona tylko zostaje możliwość pracy mięśniami brzucha.



Młodsza dziewczynka pokazuje sposób anglezowania, przy którym jeździec opuszcza i pozwala unieść się biodrom wzdłuż pionowej linii prostej. I to jest ideał dosiadu aktywnego, do którego należy dążyć- jednak bardzo trudny do osiągnięcia.

Dla konia, który nas niesie, sposób w jaki siedzimy ma ogromne znaczenie. Przy aktywnym dosiadzie nie obciążamy naszym ciężarem kręgosłupa wierzchowca. Ciężar jeźdźca niosą boki jego „pleców”. Przy aktywnym dosiadzie człowiek może zasugerować zwierzęciu, iż powinien wyprężać grzbiet. Im lżej przysiadamy na „stołku”, tym „więcej miejsca” mają końskie plecy, by się prężyć. Przy aktywnym dosiadzie, podczas anglezowania jeźdźca, zwierzę „podrzuca” jego „lżejsze” „dupsko”. „Lżejsze” o te kilogramy, które pozostawił do niesienia swoim nogom. Uważam też, że człowiekowi dużo łatwiej jest „poprowadzić” swoje biodra ku górze z pozycji, w lekkim czy większym przyklęku, niż wówczas gdy musi je podnieść z siedzącej pozycji. Dodając do podrzucającej energii końskiego grzbietu możliwość podniesienia bioder z przyklęku, stajemy się dla zwierzęcia bardzo „lekkim” balastem. Jednak, co najważniejsze, pozostajemy nadal lekkim pasażerem, kontrolując przysiadanie w siodło dzięki przyklękającej pracy kolan. Ucząc tego moich jeźdźców proszę ich, by przysiadali w siodło wyobrażając sobie, że siodło parzy. Albo, żeby wyobrazili sobie, że na siodle może znajdować się potłuczone szkło a ich zadaniem jest przysiąść tak, jakby chcieli sprawdzić czy to fakt i w razie czego nie pokaleczyć się. Oczywiście nie wolno im przy tym przytrzymywać się wodzy albo siodła.

Już słyszę głosy wielu jeźdźców: „Tak się nie da, tak jest źle!”. A ja pytam: „Dlaczego”?
Bo jeździsz inaczej, bo tak nie umiesz, nie rozumiesz, bo nigdy nie próbowałaś,próbowałeś?

I na koniec suplement dotyczący pół-siadu. Zazwyczaj pytania o jego poprawność ograniczają się do sposobu ułożenia tułowia. Pytania dotyczą głównie ułożenia bioder, kąta pochylenia torsu. A tu znowu najważniejsze jest ułożenie nóg! Powinny one nadal nieść ciało jeźdźca w równowadze. Kąt pochylenia tułowia można wówczas regulować w zależności od potrzeb. 



Jeździec nie utrzymujący równowagi przy pól-siadzie będzie cofał mocno ręce do tyłu, a potrzebne są one oddane do przodu, szczególnie podczas skoku przez przeszkody czy pracy na drążkach. Jeźdźcy zmuszeni do wysunięcia rąk w przód „ratują się” przytrzymując się siodła, mocno ściskając kolanami. Blokują jednak wówczas stawy kolanowe co uniemożliwia dawanie zwierzęciu sygnałów przy pomocy łydek. Przeczytaj: Galop i półsiad


wtorek, 24 maja 2016

ROZMOWA O CZAMBONIE


Przeprowadziłam ostatnio na prywatnym czacie na facebooku rozmowę z czytelniczką na temat sensowności użycia czambonu. Od jakiegoś czasu pracujemy wspólne nad „ułożeniem” jej podopiecznego. Zgodziła się na opublikowanie tutaj dialogu, bo być może ktoś z Was będzie miał coś do dodania na ten temat. Trochę uporządkowałam tą chaotyczną rozmowę ale sensu wypowiedzi nie zmieniłam. Zaczęło się od filmiku lonżowanego konia, który czytelniczka przysłała, z podpisem:

Amazonka: „Chodził i ruszał się cudnie, a potem podczepiliśmy czambon.

Ja: Czambon działa jak silna ręka człowieka ściągająca głowę konia na siłę w dół. Tylko, że oprócz nacisku na kąciki ust, dodatkowo dochodzi nacisk na potylicę. Konik pewnie nie był zadowolony. W efekcie pracy z czambonem koń będzie uciekał z brodą do piersi albo zadzierał głowę wysoko, żeby walczyć z siłowym przymusem. Będzie wzrastał też jego opór przed pójściem do przodu. Same straty, żadnego zysku. Koń (nawet na lonży) powinien opuścić głowę i szyję w reakcji na podstawienie zadu i wyprężenie grzbietu.

Amazonka: Ok ale widziałam że głowa mojego konia szła do ziemi a nie na pierś ? a wydaje mi się, że czambon działa wówczas, gdy koń zadziera głowę do góry. Gdy szuka odpowiedniego ustawienia. Od czambonu mój koń spuścił głowę w dół. To raczej dobrze. Mięśnie szyi oraz grzbietu pracowały.

Ja: Owszem. Na razie pracowały. Założyłaś mu czambon po raz pierwszy. Proces destrukcyjny zawsze trwa jakiś czas. Jak założysz mu czambon jeszcze parę razy, to się sama przekonasz. Nic się „nie psuje w koniu” po jednym treningu, tak jak się „nie naprawia”. Przypomnij sobie ile czasu potrzebowałaś, by oduczyć konia „przeganaszowania”.

Jak myślisz, jaka byłaby Twoja reakcja, gdybym zarzuciła dłonie na tył Twojej głowy, chwyciła i obiema rękami ciągnęła ją na siłę w dół, wbrew Twojej woli? I jaka byłaby reakcja, gdybyś straciła siły by walczyć?

Amazonka: W końcu poddałabym się.

Destrukcyjny ?? co mogę mu zrobić? jeśli Pani wie ? zacznie się chować za wędzidło?


Ja: Ale czy byłoby to opuszczenie głowy w dół na prośbę?

Amazonka: Nie

Ja: Dlaczego myślisz, że zwierzęta reagują inaczej niż ludzie?

Każde siłowe działanie na głowę i szyję, nawet nie zbyt mocne ale wbrew jego woli, przypomni mu o tym, że można albo wręcz trzeba walczyć. Przypomni mu o chowaniu się za wędzidło i przeganaszowaniu.

Kiedy pracuję na lonży z Twoim koniem i udaje mi się „namówić” go na opuszczenie szyi, to nie niesie on jej tak cały czas i nie powinien. Końska szyja „budująca” dopiero mięśnie musi mieć możliwość zmiany pozycji dla „odprężenia”. Jak nie ma takiej możliwości, to mięśnie stają się sztywne i obolałe. Przy czambonie zmiana pozycji szyi wymaga wysiłku i walki z gumą. Nie jest to ruch swobodny.

Amazonka: Ale wcale nie był jakoś długo lonżowany ok 15 minut.

Tak sobie myślę, że te patenty powstały jednak po to, by jakoś pomóc, gdy używa ich się „z głową” oczywiście.

Ja: Patenty powstały dla tych, którym nie chce się uczyć i rozumieć.

Amazonka: Ale 1 lub 2 razy w tygodniu zakładać można?

Ja: Ani razu. Bo wówczas człowiek nie czuje potrzeby, by nauczyć konia rozumieć sygnały i by z nim rozmawiać. Bierze człowiek do ręki "pilota" do sterowania i wyłącza myślenie.

Amazonka: Co pani miała na myśli, mówiąc o procesie destrukcyjnym?

Ja: Destrukcyjny to znaczy psujący. Czambon psuje mięśnie - zmusza je do usztywniania się, dzieje się tak przez siłowe ściąganie głowy i szyi w dół. I to psucie mięśni trwa jakiś czas, zanim zaczną być widoczne jego efekty.

Amazonka: Aha, ale od czasu do czasu użyć można ? Pani przecież też tego używała parę razy.

Ja: Nie. Ja z gum (czambonu) robiłam trójkątne wypinacze. Nie miałam profesjonalnych, skórzanych.

A słyszałaś o patencie „pessoa”?

Facet wymyślił patent do lonżowania, który ma działać na zad. I oto chodzi. Wszyscy skupiają się na szyi i głowie. A jej ułożenie jest efektem końcowym pracy z koniem. Nie można zaczynać tej pracy od układania szyi.

Jestem przeciwna patentom ale „pessoa” to jest mniejsze zło niż czambon itp.

A wracając do trójkątnych wypinaczy, to trzeba je tak założyć, żeby też nie ściągały głowy i nie ciągnęły za pysk zwierzęcia. One maja pomóc podstawić zad, imitując oddane ręce (wraz z wodzami) jeźdźca. Potrzebna jest wiedza jak to zrobić. Zresztą w przypadku „pessoa” również ta wiedza jest potrzebna.

Przy tych dwóch patentach potrzebna jest odpowiednia praca. Nie wystarczy ich założyć.

Amazonka: Czy wypinacze trójkątne nie działają tak samo jak zwykłe ?

Ja: Nie
http://pogotowiejezdzieckie.blogspot.com/2013/10/kon-zganaszowany.html

A dlaczego tak strasznie zależy Tobie na tym ściąganiu głowy konia w dół. Do tej pory nie miałaś takiej potrzeby. Przy dobrej pracy nad zaangażowaniem zadu, koń sam opuszczał głowę.

Amazonka: Nie wiem. Tak pięknie to wczoraj wyglądało jak spuszczał tą główkę. Widziałam jak pracują mięśnie grzbietu.

Ja: Mięśnie grzbietu pracowały bo koń szedł od zadu. Z głową podniesioną ( nie mylić z zadartą) też pracowały mu te mięśnie. To nie dzięki ściągniętej głowie pracowały. Jednak jak będziesz się skupiać na ściąganiu szyi, to za chwilę koń przestanie iść od zadu, bo skupi się na bólu szyi i na walce z siłową presją.

W nie tak dawnych Chinach wiązano małym dziewczynkom stopy, żeby nie rosły, bo mężczyznom podobały się małe stopy u kobiet. Powiązane stopy deformowały się, kości łamały, kobiety z bólu chodziły o laskach ale stopy były małe i podobało się to drugiej płci. Taka dygresja a propos tego, że pozornie coś jest piękne.

Amazonka: Jeśli głowę ułoży odpowiednio, nie będzie jej zadzierał, to pewnie będzie mu wygodnie, a bacik pilnuje czy idzie od zadu.

Ja: Tak, ale niech ułoży odpowiednio tą głowę sam. Ty za niego tego nie rób. "Powiedz" mu jak ma pracować, żeby głowa znalazła wygodna pozycję.

Amazonka: Ale na czambonie też szukał wygody? Tak czy nie?

Ja: Ale czambon mu w tym przeszkadzał naciskając na potylicę i kąciki ust, więc szukając wygody musiał walczyć z przeciwnościami i bólem. To usztywnia mięśnie.”


Komentarz:

Ta wygięta końska szyja w dół! Głównie na jeździeckich zawodach widzi się ją ukształtowaną na podobieństwo łabędziej szyi. Stąd pewnie obsesja u jeźdźców, by „wypracować” taką u swojego wierzchowca. Nie wiem, jest ona symbolem albo wyznacznikiem umiejętności jeździeckich? Nawet jeżeli tak, to dlaczego tak niewiele osób chce zrozumieć, że to jest efekt końcowy „procesu twórczego”. A ten „proces twórczy” można przyrównać do rzeźbienia w drewnie. Najpierw jest kłoda drewna, potem ogólna bryła rzeźby i na końcu „dopieszcza” się szczegóły. Do tej pracy potrzebne są narzędzia – dłutka, czyli takie nasze jeździeckie pomoce. Ale dla mnie czambon, czarna wodza i podobne patenty są jak siekiera, która ma złamać, jeszcze nieobrobioną kłodę w miejscu, gdzie szyja konia ma być zgięta.

Przesadziłam?



czwartek, 12 maja 2016

KONIE I JEŹDZIECTWO


Siedmioletni synek moich znajomych, po ukończeniu pierwszej klasy szkoły podstawowej, był bardzo zdziwiony, gdy okazało się, że po wakacjach znowu pójdzie się uczyć. Buntował się twierdząc, że on już był w szkole, nauczył się czytać i pisać i nie musi już do szkoły wracać.

Bardzo podobny stosunek do nauki mają konie. Każdy etap szkolenia chciałyby uznać za końcowy a wprowadzanie nowych elementów do wspólnej pracy wywołuje u nich bunt. Oczywiście, każdy wierzchowiec jest inny. U jednych bunt jest większy, u innych nie ma go prawie wcale. U jednych zauważymy bunt podczas każdego etapu nauki, u innych tylko przy trudniejszych elementach. Najmniej kłopotów ze swoimi podopiecznymi mają ci jeźdźcy, którzy pozwalają pracować zwierzęciu na pamięć, według nieustannie powtarzanego planu. Jest to jazda wierzchem na zasadzie: tyle ile umiesz wystarczy, bylebyś jechał do przodu i dał się zatrzymać. Konie lubią taką rutynę i nawet, gdy owa rutynowa praca sprawia im ból albo dyskomfort, nie są zadowolone z wprowadzania jakichkolwiek zmian.

Takimi zwierzętami bardzo „przywiązanymi” do rutyny i jazdy na pamięć często są konie szkółkowe i takie, które chodzą w terenie i na placu utartymi ścieżkami. W terenie wiedzą gdzie należy zrobić przejścia w kolejny chód i robią to bez szczególnej zachęty. Na ujeżdżalni biegają wzdłuż ściany, niejednokrotnie brnąc wyżłobioną w podłożu wąziutką ścieżką, przypominającą kształtem rynnę. W swoim blogu promuję jeździectwo, które jest niestety obce wielu koniom. Próby wdrożenia takim zwierzętom sposobu pracy, który przedstawiam na blogu, często kończą się fiaskiem. Kończy się tak, gdy adept sztuki jeździeckiej chce dokonać zmian, dosiadłszy wierzchowca „zaprogramowanego” od lat na rutynę. Takie konie nigdy nie były uczone skupiać się na człowieku ani rozumieć polecenia. To, że wierzchowce wykonują jakieś polecenia wynika z tego, iż mają wpojony nawyk albo „uciekają” od bolesnego impulsu lub takiego, który „straszy”. Potrzeba mnóstwa czasochłonnej pracy, by przestawić konia „szkółkowego” na pracę z człowiekiem opartą na porozumieniu. Wielu jeźdźców podejmuje jednak próby „porozumienia się” z takim wierzchowcem i szybko się zniechęca, gdy pierwszym efektem takich prób jest absolutny brak posłuszeństwa zwierzęcia. Pierwsza myśl jaka przychodzi do głowy po takiej jeździe to pytanie: „może jestem za mało stanowczy?”. Problem w tym, że dla takich koni stanowczość jeźdźca jest równoznaczna z użyciem siły. Nie znają innej „stanowczości” i wykorzystują brak siłowych sygnałów do realizacji „własnych celów”.

Stanowczość jest równoznaczna z użyciem siły również dla wielu jeźdźców. Używając siły można na każdym koniu jeździć w ten sam sposób. Jeździć, działając wypracowanymi sygnałami, które na wierzchowcu mają zadziałać jak przyciskanie guziczków pilota. Ktoś może powiedzieć: „ale przecież trzeba się nauczyć sygnałów, którymi przekazujemy zwierzęciu informację”. Owszem, ale jest to jak nauka słówek. Można je wykuć na pamięć i potem źle je wymawiać, próbować posługiwać się pojedynczymi słowami zamiast układać całe zdania albo konstruować nielogiczne zdania. Nawet jeżeli człowiek ma bogate słownictwo, to sposób rozmowy jest też bardzo zależny od rozmówcy. Tok rozmowy zależy od odpowiedzi rozmówcy, od wzajemnego nastawienia do rozmowy, od tematu. W zależności od rozmówcy zmieniamy tembr, głośność, natężenie głosu, przechodzimy na gwarę czy dialekt, wyrażamy emocje. Takim rozmówcą dla jeźdźców powinien być również koń.

Jeźdźcy jednak „wolą” użyć przymusu niż uczyć siebie i zwierzę „rozmowy”. Ludziom wydaje się, że siłą łatwiej „zdławić” koński bunt, o którym wcześniej pisałam. Druga sprawa, to jeźdźcy rzadko kiedy wiedzą, jak uczyć konia bez użycia siłowego przymusu. Nie zadają też sobie pytania dlaczego zwierzęta bronią się przed „nowościami w edukacji”. A bronią się, bo nauka wymaga od nich skupienia na jeźdźcu, wymaga wysiłku intelektualnego. Potrzebują sporo czasu i powtórzeń, by zrozumieć znaczenie sygnału. Bronia się, bo czują lęk przed nieznanym i niezrozumiałym. Bronią się, bo nie zawsze warunki fizyczne pozwalają na wykonanie wymaganego zadania, a opiekun tych fizycznych ograniczeń nie wyczuwa.

Jak już pisałam, delikatne sygnały są obce wielu koniom i siłowanie się z opiekunem to dla nich „chleb powszedni”. Niektóre wierzchowce godzą się na taki los i stają się uległe wobec siłowego przymusu. Czasami tylko, jak się uda, odrobinę kombinują, by w miarę możliwości uniknąć wysiłku albo ulżyć sobie w niedogodnościach i dyskomforcie. Ogromne problemy stwarzają natomiast te konie, które nauczą się, że są silnymi stworzeniami i że tą siłę można wykorzystać przeciwko człowiekowi. Najgorszą rzeczą jaka spotyka w pracy z takimi końmi jest to, iż oduczając te zwierzęta siłowania się, trzeba niestety przez jakiś czas nadal używać siły. Jednak siły tej nie można wykorzystywać do wymuszania pracy i posłuszeństwa . Jest ona potrzebna jedynie do oduczenia siłowych nawyków. Siłowe sygnały, „wysyłane” przez człowieka, muszą więc być tak „zaaplikowane”, by koń nie mógł ich odwzajemnić i odpowiedzieć na nie siłą.

Pracując z koniem, jeździec musi informować konia nie tylko o tym, jakie zadanie ma do wykonania ale również o tym, czego mu robić nie wolno. Tych ostatnich informacji potrzebują szczególnie dużo zwierzęta chodzące pod jeźdźcem „na pamięć” i te wierzchowce, które oducza się złych siłowych przyzwyczajeń. To właśnie wówczas niezbędne jest czasami użycie siły ze strony „nauczyciela”. W reakcji na takie sygnały koń powinien zaniechać kolejnych prób „siłowania się” z opiekunem i zaniechać wyrażania buntu. Dzięki temu można w kolejnym ruchu „poprosić” podopiecznego o prawidłowe wykonanie zaplanowanego zadania już bez siłowych wymuszeń. Wierzchowcom, którym delikatne sygnały i konieczność rozumienia sygnałów było dotąd obce, ciężko jest się przestawić na nowy sposób pracy. Wymaga to od nich zmiany nastawienia: do tej pory swoją uwagę zwierzę skupiało na wyszukiwaniu momentów nieuwagi jeźdźca, by wykorzystać siłę do realizacji swoich „pomysłów”.Teraz musi skupiać się na tym, by zrozumieć polecenia opiekuna. Takie przestawienie wymaga czasu, nakładu pracy, cierpliwości i wytrwałości jeźdźca i jego podopiecznego. Przy takiej zmianie współpracy, konia trzeba nauczyć, że człowiek od tej pory będzie „namawiał” do pracy i będzie oczekiwał wyrażenia chęci do wykonania ćwiczenia. Będzie „namawiał”, by podopieczny rezygnował z buntu, a nie wymuszał działanie mimo buntu.

Wszelkie zmiany są możliwe, gdy jeździec jest szczęśliwym właścicielem wierzchowca. Inaczej mają się sprawy, gdy adept sztuki jeździeckie „skazany” jest na ośrodek szkolenia jeździeckiego. Tutaj diametralne zmiany w sposobie pracy wymagają zgody instruktora czy trenera, a oto dość trudno. Myślę jednak, że wprowadzanie niewielkich zmian jest możliwe. Na pewno można poprawiać dosiad i pojeździć stojąc w strzemionach. Można próbować „prosić” wierzchowca o przejścia do wyższego chodu działając łydkami, zamiast wciskać biodra w jego grzbiet. Można ćwiczyć przekazywanie podopiecznemu sygnałów sugerujących chęć zwolnienia i zatrzymania bez bolesnego zaciągania wodzy. Zawsze jest jakaś szansa, że wierzchowiec i instruktor docenią starania jeźdźca.



Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...