środa, 24 maja 2017

PRZEJŚCIA – ĆWICZENIA NA PODSTAWIENIE KOŃSKIEGO ZADU I ROZLUŹNIENIE GRZBIETU (praca na lonży)


Od samego początku przygody z jeździectwem słyszałam o konieczności „robienia” na koniu jak największej ilość przejść z chodu w inny chód. Przejścia te miały przysłużyć się zwierzęciu i pomóc we wzmocnieniu i nabudowaniu mięśni zadu. I faktyczne, prawidłowo wykonane przez konia przejścia są znakomitym ćwiczeniem wzmacniającym tylną część ciała zwierzęcia. Prawidłowe przejścia są również ćwiczeniem rozluźniającym krzyżowo – lędźwiowy odcinek grzbietu wierzchowca. Kładę jednak nacisk na słowo: „prawidłowo”. To, że koń przechodzi z chodu w inny chód nie znaczy, że dokonuje się proces wzmacniania zadu. Przejście do niższego chodu albo zatrzymanie poprzez bolesne zaciągnięcie wędzidła przynosi zwierzęciu więcej szkody niż pożytku. Również nic nie warte jest przejście do wyższego chodu, zainicjowane uciskaniem i wypychaniem końskiego grzbietu oraz wrzynaniem pięt między końskie żebra. 




O sposobach rozmowy z koniem przy pomocy łydek, dosiadu i mięśni ciała pisałam już nie raz. Opisywałam jak wierzchowiec powinien reagować na nasze poczynania i jak wykonać polecenie. Zwierzęciu jednak dużo łatwiej jest prawidłowo odpowiedzieć nasze prośby, gdy wcześniej nauczy się wykonywać ćwiczenia, których jeździec wymaga, bez obciążonego grzbietu. Dotyczy to również przejść z chodu w inny chód. Namawiam więc was do świadomej pracy z wierzchowcem z ziemi.

Czym powinno się wyróżniać prawidłowe przejście zwierzęcia z chodu w chód? Między innymi tym, że koń zaczyna i kończy marsz, w danym chodzie, zadnią nogą. Nie znaczy to, że ten „ruch” nogą ma być celem samym w sobie. Ma on być efektem angażowania zadu do pracy, efektem pracy nad odciążeniem i rozluźnieniem przodu ciała oraz efektem pracy nad ustawieniem i zrównoważeniem ciała konia. To tak samo, jak efektem tej samej pracy ma być opuszczenie głowy i szyi konia. Większość jeźdźców zakłada jednak, że opuszczanie głowy i szyi rozpoczyna pracę nad całą resztą wymienionych elementów i całą swoją „energię”, siłę i patenty wkładają w ściąganie końskiej głowy w dół. Ostrzegam więc, że jakiekolwiek siłowe próby wymuszenia na zadniej nodze wierzchowca owego „ruchu”, nie sprawią, że przejście konia z chodu w inny chód będzie prawidłowe. Inaczej jeszcze mówiąc, ćwiczeniem jest praca nad tym, żeby koń zakończył i zaczął ruch zadnią nogą, ćwiczeniem jest przygotowanie ciała konia, a nie sam ruch nogi.

Oczywiście bardzo trudno jest zauważyć czy koń zaczyna i kończy dany chód od zadu. Szczególnie trudno w kłusie i galopie. No i osiągnięcie efektu wymaga czasu, cierpliwości, pracy i zrozumienia podopiecznego. Ale w pracy z wierzchowcem najważniejsze jest wiedzieć do jakich efektów dążymy. Z czasem człowiek nauczy się je dostrzegać.

Najłatwiej zaobserwować ruch zadnich nóg przy zatrzymaniu zwierzęcia.




Żeby osiągnąć taki efekt, koń musi reagować na sygnały proszące o zatrzymanie dawane głosem i lonżą przy równoczesnym działaniu batem. Bat ma zachęcać do angażowania zadu do pracy, do ostatniego kroku. Pracując tymi pomocami podczas stępa, pomaga się również zwierzęciu zrozumieć, że powinien odciążać przód ciała. Do osiągnięcia efektu zatrzymania „z zadniej nogi” ważne jest także prawidłowe ustawienie konia – jego zadnie nogi powinny kroczyć tym samym torem co przednie. Wierzchowiec nie może „uciekać” zewnętrzną łopatką na zewnątrz koła i ścinać łuku wewnętrzną łopatką. Nie może „wisieć” na lonży i samowolnie zmniejszać koła. Na tym filmiku pracuję na trójkątnym wypinaczu podpiętym z zewnętrznej strony wierzchowca. Wypinacz imituje działanie zewnętrznych pomocy jeźdźca i wraz z pracującą lonżą i batem uczestniczy w procesie tłumaczenia zwierzęciu, jaką powinien przyjąć postawę ciała.

To samo ćwiczenie wałaszek wykonuje podczas pracy na lonży na kantarze i bez wypinaczy.




Nagrałam to ćwiczenie w takiej formie, żebyście mogli zobaczyć, że prawidłowy efekt – prawidłową odpowiedź konia można uzyskać bez dodatkowego sprzętu. Prawidłowo wykonane przez wierzchowca ćwiczenie jest efektem pracy, a nie efektem zaopatrzenia go w jakikolwiek sprzęt. Wypinacze i wędzidło mają pomóc w pracy, a nie być instrumentem, który ją zastąpi.

Trudniej namówić konia, żeby ruszył z pozycji „stój”, robiąc pierwszy krok zadnią nogą. Zazwyczaj inicjuje ruch przednią kończyną.



Udało mi się namówić wałaszka do prawie równoczesnego ruszenia zadnią i przednią nogą. To spory sukces. Przygotowanie konia do tego ruchu zaczyna się od prawidłowego zatrzymania, zatrzymania z zaangażowanym zadem, które opisałam wyżej.



Zwierzę potrzebuje pracy i ćwiczeń, które pozwolą mu zrozumieć o co go prosimy, gdy pracujemy batem do lonżowania. Musi zrozumieć, że prosimy o zaangażowanie do pracy zadnich nóg, prosimy, żeby to one inicjowały ruch. Spróbujcie namówić swojego wierzchowca o przestawienie zadniej nogi, bez ruszenia do przodu, bez napierania na wędzidło, a tym samym na waszą rękę trzymającą wodze. Żeby zwierzę nie pomyślało, że prosimy go o przesunięcie zadu w bok, warto to ćwiczenie na początku wykonywać przy „ścianie”.


Przygotowałam też filmiki z kłusem i galopem. Nie wiem czy zobaczycie na nich to, o czym piszę w tym poście, ale może dla niektórych z was będą one inspirującą wskazówką do pracy nad zaangażowaniem końskiego zadu. Najważniejsze jest, żebyście zdali sobie sprawę, że nie zadany zwierzęciu „ruch” jest najważniejszy w pracy z koniem, a przygotowanie do niego i do jego wykonania. Koń będzie się bardzo starał i da z siebie wszystko, żeby jak najlepiej odpowiedzieć na polecenie jeźdźca, jeżeli ten drugi dokładnie wyjaśni swojemu podopiecznemu, jak ma się przygotować do pracy na „zadany temat”.











poniedziałek, 1 maja 2017

JAK ROZMAWIAĆ Z KONIEM


W niejednym moim poście pisałam o tym, że jazda na koniu i prowadzenie go powinno opierać się na dialogu. Niesamowicie trudnym zadaniem jest nauczyć adeptów sztuki jeździeckiej rozmawiać z koniem na zasadzie wymiany zdań, zadawania pytań i udzielania odpowiedzi. Prawie wszyscy jeźdźcy ten dialog wyobrażają sobie jako wydawanie poleceń, które koń ma zrozumieć (najlepiej od razu) i je wykonać. Kilka amazonek i czytelniczek mojego bloga podjęło próbę nauczenia się sposobu pracy z koniem, który propaguję i opierają się na moich postach i radach. O tych kilku amazonkach i czytelniczkach wiem, ponieważ zostały moimi internetowymi znajomymi i korespondentkami. Podpowiadam im mailowo jak rozwiązywać problemy.

Rozmawiamy często, na przykład, o pracy jeźdźca nogami i przekazywaniu informacji zwierzęciu poprze pukanie łydkami. Moja korespondentka pisze do mnie: - „klacz nauczyła się, że kłus to dwa szybkie puknięcia i już bez bacika, powoli zaczyna przechodzić w kłus- kiedyś to był bacik i jedno mocne pukniecie”.

- Wydaje mi się, że za bardzo skupiasz się na samym sygnale, na jego technicznym aspekcie. Na jego „przepisie” i sposobie wykonania, a za mało na tym, co chcesz zwierzęciu przekazać, o co poprosić. Nie zastanawiasz się też, co ono Tobie odpowiada. Pracuję z pewnym wałaszkiem 15 lat i nie mam pojęcia ile potrzebuję puknięć łydką żeby ruszył. Prosząc o przejście myślę o tym, co chcę mu przekazać i przekazuję poprzez migowy język. Nie myślę ile razy puknąć - i czy z bacikiem czy bez. Każde ruszanie jest inne. Jego jakość zależy od tego, jak przygotuję konia do tego ruchu, jak mocno jest on skupiony, w jakiej jest kondycji i nastroju. Ilość puknięć łydką jest też zależna od tego, jakie informacje przekazuję zwierzęciu, żeby określić jakość przejścia z chodu w inny chód. Ten migowy język angażuje moje łydki, biodra, mięśnie brzucha i pleców, mój ciężar w strzemionach i tak dalej. Angażuje też bacik, jeżeli jest potrzebny. Ten bacik to kolejna pomoc, a nie straszak czy narzędzie do karania. Namawiając konia do zakłusowania, myślisz pewnie o samym procesie zmiany chodu ze stępa w kłus. Ja prosząc wałaszka o rozpoczęcie marszu, sugeruję mu od razu i równocześnie, że jako pierwsza powinna ruszyć zadnia noga. Od razu staram się poprosić o rozluźnienie mięśni i stawu krzyżowo – lędźwiowego. Zanim koń ruszy, sugeruję mu konieczność odciążenia przodu, podstawienia zadu i wyprężenia grzbietu. Pokazuję jak powinien ustawić ciało. Wiem, że jeździec wchodzący dopiero w arkana wiedzy nie porozmawia od razu w ten sposób z koniem. Ale uczenie siebie i konia po ilu puknięciach łydką ma sygnał zadziałać, oddala was od uczenia się pracy opartej na dialogu. Myśl o tym, co chcesz od wierzchowca „wyegzekwować” i proś go o to pomocami do czasu, aż nie uzyskasz oczekiwanej i poprawnej odpowiedzi.

Rozmawiamy o tym, że wierzchowiec powinien mocniej zaangażować zadnie nogi do pracy. Amazonka pisze: - „tylko, że teraz, gdy w stępie delikatnie zaczynam pukać dwa razy zamiast jednego, żeby bardziej dupkę ruszyła , to przyspiesza stęp. Staram się napinać - rozciągnąć mięśnie brzucha, ale efektu raczej akurat w tej sytuacji nie ma”.

- Weź pod uwagę, że klacz przyspieszając w stępie zadaje w ten sposób pytanie. Pyta: „czy mam przyspieszyć na pukanie łydką?”. Jeżeli nie ma z Twojej strony odpowiedzi, że nie o to chodziło, to koń myśli, że reaguje prawidłowo. Gdy chcesz poprosić konia o zaangażowanie zadu, to najpierw ciałem i mięśniami brzucha mówisz: „nie rozpędzaj się”. Będzie to równocześnie ostrzeżeniem dla wierzchowca, że prześlesz mu za moment jakieś ważne polecenie. Nie odpuszczając „zwalniających” sygnałów, prosisz konia łydkami o zaangażowanie tylnych nóg do pracy. Konfiguracja i odpowiednie zgranie tych wszystkich sygnałów prosi konia o bardziej efektywną pracę zadem. Pamiętaj też, że rozciągnięte (nie napięte) mięśnie brzucha nie działają jak przycisk w pilocie od sprzętu audio. Mięśnie brzucha uczestniczą wraz z całym ciałem w procesie namawiania konia do regulacji tempa i rytmu marszu oraz regulacji zrównoważenia ciała. Wyobraź sobie, że podczas jazdy na koniu zawsze wieje wam prosto w twarz dość silny wiatr. Koń jest jak pojazd brnący pod wiatr, powinien więc przyjąć postawę aerodynamiczną. Jeździec natomiast absolutnie nie powinien pochylać się czy kulić, żeby łatwiej było podążać pod ten wiatr. Jeździec ma „łapać wiatr”, żeby zwierzęciu „trudniej” było iść pod wiatr, a przez to, żeby szedł wolniej. Chcąc ciałem i dosiadem regulować tempo i rytm, jeździec musi być jak rozpostarty żagiel, który utrudnia marszrutę. Tym żaglem są Twoje plecy. Masztem- nogi i kręgosłup, a mięśnie brzucha pomagają ten żagiel rozciągać i naprężać. „Żagiel” w Twojej wyobraźni powinien być tak rozpostarty i napięty, żeby pozostać idealnie płaskim. Żeby wiatr nie wybrzuszał go w żadnym miejscu i żeby w żadnym miejscu nie był wklęśnięty. Angażowanie zadu konia zaczynasz od rozciągania żagla, mówiąc mu w ten sposób: „uwaga koniu zaczyna wiać mocniejszy wiatr, ty jednak wstrzymaj przód swojego ciała, niech z przeciwnościami „walczy” tył ciała. Twoje łydki w tym samym czasie muszą mówić: „brnij koniu pod ten wiatr, odpychając się zdecydowanie i silnie zadnimi nogami.

Weź również pod uwagę, że nauczenie konia pracy zadem, to są miesiące regularnej, konsekwentnej i intensywnej pracy. Każdy jeździec, wsiadający na tego samego konia, musi tak samo pracować nad zaangażowaniem jego zadu. Koń mający kilku jeźdźców, z których każdy inaczej jeździ, będzie miał duży problem z nauczeniem się czegoś nowego. Tak samo nauczenie jeźdźca, by pracował dosiadem i łydkami, to są miesiące regularnej, konsekwentnej i intensywnej pracy. Nie dziw się więc, że Twoja podopieczna reaguje błędnie na Twoje prośby, albo nie reaguje wcale . Nie znaczy to, że nie masz się starać być jak najlepszym partnerem dla tego szkółkowego konia. Nie znaczy też, że nie masz próbować uczyć go lepszego porozumienia i poprawy sposobu pracy. Chcę tylko, żebyś zrozumiała, że efekty będą niewielkie, a poprawa może być zauważalna po wielu, wielu, wielu......miesiącach pracy.

Namawiałam też amazonkę do częstego ćwiczenia jazdy na stojąco. Korespondentka pisze: - „I prawie zawsze klacz zwalnia jak staję w strzemionach i ciężko mi ją podgonić do żywszego kłusa. Kłus mogłaby mieć żywszy”.

- Ciężko mi ocenić reakcję konia nie widząc jej i opierając się na zdawkowym opisie. Z końmi jest jednak tak, że zwierzę mające siłę napędową z przodu ciała, idzie drobnym nerwowym i spieszącym krokiem. Poproszony o wydłużenie kroku, zaangażowanie zadu i wyprężenie grzbietu – zwalnia. Być może, gdy odciążasz grzbiet klaczy stając w strzemionach, wydłuża ona wreszcie krok, wypręża grzbiet i dlatego zwalnia. Żwawy, żywszy i energiczny kłus, to taki, przy którym pędzący dotąd koń zwalnia, ale przy tym zaczyna wybijać jeźdźca mocniej w górę.



Dostaję również takie wiadomości od amazonki: - „dziś u nas była piękna pogoda, wszystkim chciało się jeździć, cały czas pamiętałam o tej kawie* i wiesz co - wydłużyłam strzemiona jak mówiłaś, starałam się być jak ta kawa i miałyśmy jechać kółko w ćwiczebnym i czuję, że jestem taka luźna i miękka, a klacz nie spina grzbietu, bo nie wybijała mnie, nie trzymałam się kolanami tylko tak wydłużałam nogi i instruktorka krzyknęła, że bardzo dobry ćwiczebny i że siedzę najlepiej z całej trójki :-) dziękuję!!!! Na początku było bardzo trudno, ale jak tak troszeczkę już się załapie i coś niecoś wychodzi, to postępy są chyba szybsze niż w tradycyjnym jeździectwie. Chociaż na początku trochę się odstaje, to później można czasem nawet przegonić innych. Czułam dziś wyraźnie, gdy pięta idzie mi w dół i zaraz ją poprawiałam, stałam w strzemionach muskając tylko siodło. Klacz chętniej reaguje na sygnały, gdy przybieram taką pozycję, bardzo jej się to podoba”.

- Bardzo mnie cieszą takie pozytywne wiadomości i reakcje ale....zawsze jest jakieś ale. Chodzi o tą wzmiankę o tradycyjnym jeździectwie. Sposób pracy z końmi jaki ja opisuję, to jest jeździectwo klasyczne i powinno być tradycyjnym. Przykre jest to, że amatorskie jeździectwo i nawet często sportowe „poszło na skróty” i opiera się na dawaniu poleceń i rozkazów, a koń ma je wykonać i już. Gdy nie wykona , to do wspólnej pracy dokłada się użycie siły i przemocy. I właśnie to jeździectwo nazywane jest tradycyjnym. Czym różni się jeździectwo, które określiłaś jako tradycyjne od tego, które promuję. Różnica jest w podejściu do konia i w nauce wspólnego języka. Żebyś zrozumiała o co mi chodzi wyobraź sobie, że koń to fortepian. „Tradycyjne jeździectwo” uczy grać jednym palcem, rzadko w obu rękach naraz i uczy grać najprostsze dźwięki. Nikomu też nie zależy na jakości tych dźwięków, ważne tylko żeby były. Nawet jak te dwa palce u obu rąk nauczyciel ułoży prawidłowo na klawiaturze to, albo uczniowie trzymają klawisze non stop przyciśnięte, albo walą w klawisze z wielką siłą. Jak dźwięk przestaje wybrzmiewać, to człowiek zaczyna walić w ten klawisz bez opamiętania, mając nadzieje, że dzięki temu dźwięk wybrzmi dłużej. Walenie w klawisze jest chamskie, siłowe i niszczy klawiaturę, a trzymanie wciśniętych non stop klawiszy po pewnym czasie przestaje przynosić efekt. Ty chcesz nauczyć się być wirtuozem. Ważne powinno być dla Ciebie ułożenie wszystkich palców i to u obu rąk. Ważna jest umiejętność subtelnego przesuwania rąk i palców wzdłuż klawiatury i znajdowania właściwego dźwięku – znajdowania w intuicyjny, a nie mechaniczny sposób. Ty chcesz nauczyć się grać skomplikowane utwory i wydobywać dźwięki z klawiszy tylko lekko je muskając. Owszem, zdarzają się głośne dźwięki, gdzie trzeba uderzyć mocniej w klawisz, bo wymaga tego wyrażenie emocji. Nigdy jednak nie jest to siłowe traktowanie instrumentu. Puknięcia w klawisze są krótkie i powtarzane i wszystko po to żeby uzyskać właściwy efekt – zagrać piękną melodię. Wirtuoz jeździectwa wydobywa taką melodię i piękno z wierzchowca, na którym siedzi. W „tradycyjnym” jeździectwie ledwo nauczysz się grać gamę i to często fałszując. Może kiedyś zaczniesz zauważać, kiedy ruch konia przypomina przepięknie zagraną melodię, a kiedy są to pojedyncze dźwięki udające melodię. I nie ma tu znaczenia, czy jest to koń wart miliony złotych, czy jest to konik po nieznanych rodzicach. Każdy z nich ma taką samą szansę pięknie i zdrowo się ruszać. Bo właśnie najważniejsze jest to, że wydobywanie z konia piękna daje mu dużą szansę na zdrową starość mimo ciężkiej pracy, jaką wykonywał dla człowieka.

*”Pamiętałam o tej kawie”. We wcześniejszej korespondencji, pisząc o rozluźnieniu ciała jeźdźca, namawiałam amazonkę, żeby wyobraziła sobie, że jest hermetycznie zamkniętą paczką kawy. Sztywną i twardą. Rozluźnienie mięśni można porównać do otwarcia takiej paczki i wpuszczenia tam powietrza. Paczka kawy staje się wówczas giętka i miękka.





poniedziałek, 17 kwietnia 2017

RODZICE, DZIECKO I KOŃ


Bardzo lubiłam obserwować treningi prowadzone przez moją Panią trener. Słuchając i przyglądając się treningom, można zdobyć sporo wiedzy. Można też podsłuchać komentarze i reakcje innych obserwatorów. Kiedyś na jedną z klinik przyjechał chłopiec około 12 letni. Miał prześlicznego kuca – ogiera. Kucyk nie dość, że był ogierem, to miał niewiele lat i dość buntowniczy charakterek. Podczas jednego z treningów tej pary, blisko mnie stali rodzice młodego jeźdźca. Pani trener tłumaczyła właśnie konieczność użycia jakiegoś sygnału i objaśniała jak powinien zareagować wierzchowiec. Całość wyglądała na bardzo prosty „mechanizm”. Jeźdźcowi taka praca nie sprawiała trudności, a konik bardzo ładnie i wzorcowo reagował na polecenia. Mama chłopca, obserwując trening, powiedziała w którymś momencie: „przecież to żadna filozofia”. Chciałam się odwrócić i powiedzieć, że skoro taka praca z koniem, to żadna filozofia, to dlaczego do tej pory chłopiec tak nie pracował? Dlaczego nie podpowiedziała Pani synowi jak pracować z tym zwierzęciem? Dlaczego nie podpowiedział tego dotychczasowy trener? Zabrakło mi jednak odwagi, żeby się wówczas odezwać.

Hasło: „przecież to żadna filozofia”- często towarzyszy rodzicom kupującym dziecku konia. Przecież to żadna filozofia wyprowadzić konia, wyczyścić go, podnieść kopyta do czyszczenia, wsiąść i pojechać. Większość z was widziała pewnie w internecie historię pt: „dziewczynka dostała w prezencie na komunię kucyka. Nie chciał wozić dzieci, więc oddała go na rzeź”. Nie poznałam całej historii, nie wiem ile jest w tym prawdy, ale taki scenariusz jest możliwy. Rodzice, dziadkowie, ciocie i wujkowie kupują swoim pociechom konika i zakładają, że on musi być zaprogramowany na bycie grzecznym, na sprawianie dzieciom samych radości i zaprogramowany na idealną pracę pod dzieckiem – najlepiej taką, jak konie na karuzeli. Skąd takie założenie? Nie wiem. Opiekunowie dzieci swoją wiedzę na temat koni zaczerpnęli pewnie z filmów i ze szkółek jeździecki, gdzie konie często chodzą jak zaprogramowane – jeden za drugim. A co się dzieje, gdy zwierzę zostaje prezentem z okazji jakieś uroczystości? - Mały biały konik przyjeżdża nie wiadomo skąd w nowe, nie znane mu miejsce. Dopada go gromada krzyczących i biegających dzieci i każde z nich pcha się na jego grzbiet. Drodzy rodzice, taki konik nie zachowa spokoju i nie będzie robić tego, co mu dzieci każą.

Czyli co? Nie należy kupować dzieciom konia? Nie mam nic przeciwko temu, żeby dziecko miało własnego wierzchowca. Jednak ofiarodawcy muszą przyjąć pewne założenia i dobrze przemyśleć decyzję o kupnie. Po pierwsze fakt, że dziecko siedziało przez minutę na grzbiecie nieruszającego się kucyka podczas wizyty w jakiejś stajni i dziecku się to podobało, nie jest wystarczającym powodem, żeby obdarować go takim zwierzęciem. Myślicie, że nikt nie kupi konia z takiego powodu? Mylicie się. Takie decyzje podejmują często osoby mieszkające na wsi i posiadające trochę ziemi albo większe podwórko i jakieś budynki gospodarcze. W budynkach maja już świnkę, krówkę i kurki, więc konik nie będzie sam. Takie osoby często są przekonane, że wystarczy takiego konika nakarmić i napoić jak ową świnkę i krówkę, zmienić ściółkę i wypuścić na trawkę. Myślą, że to jest wszystko czego temu zwierzęciu trzeba, a ono z wdzięczności będzie od czasu do czasu obwozić synka czy córeczkę na swoim grzbiecie. I może nawet sprawdziłby się taki scenariusz, gdyby tacy ludzie kupili konia około dwunastoletniego i doświadczonego w pracy z jeźdźcem na grzbiecie. Konia grzecznie poddającego się czyszczeniu, werkowaniu i prowadzeniu. Gdzieś, ktoś, kiedyś podpowiedziałby im, że trzeba czyścić kopytka konikowi, wezwać co jakiś czas kowala do zwierzęcia, zaszczepić i odrobaczyć. I jakoś to by się kręciło. Problem jest tylko taki, że ułożony konik sporo kosztuje. W związku z tym darczyńcy wpadają na „genialny” pomysł kupienia za 500 zł pół – rocznego źrebaczka – kucyka. Ledwo „to” przecież od ziemi odrasta, więc jaki może być z nim kłopot? Drodzy rodzice swoich dzieci, źrebię obojętnie czy małego kucyka czy dużego konia sprawi takie same problemy. I to duże. Taki kucyk nadal jest silniejszy od was, a już na pewno od waszych dzieci, taki kucyk się boi i będzie się bronił, takiego kucyka trzeba wychować i ułożyć, a do tego potrzebna jest wiedza i doświadczenie.

Decydując się więc na małego i młodego konika musicie założyć, że będzie trzeba zatrudnić do wychowania kuca doświadczoną osobę. Taka osoba będzie musiała pracować nie tylko z koniem ale i z wami, żeby nauczyć was jak postępować ze zwierzęciem. Koń duży czy mały to takie stworzenie, które będzie grzecznie i układnie pracowało tylko z osobą mającą pojęcie jak z nim postępować. Laikowi może w każdej chwili odmówić jakiejkolwiek współpracy. Szkolenie właścicieli konia jest więc koniecznością. Opłacenie dojeżdżającego instruktora to spory wydatek, bo dojazd i czas temu poświęcony też trzeba zapłacić. Nie mówiąc już o trudności w znalezieniu takiej osoby, która zgodzi się dojeżdżać do was.

Jaki los czeka konika, gdy właściciele nie zaplanują takich wydatków. Skończy zamknięty z krówką i świnką, bez możliwości wychodzenia. Sukcesem będzie jeżeli jakoś da się wyprowadzać na ogrodzony kawałek ziemi. Skończy zarobaczony, nieszczepiony z przerośniętymi kopytami i gnijącymi strzałkami,bo nie miał kto nauczyć go podawania nóg. W końcu taki niedoszły pupil rodziny trafi na rzeź albo do fundacji, odebrany po interwencji.

Kolejne założenie jakie powinno towarzyszyć planom zakupu konia dla pociechy, to fakt, że nawet po dłuższej nauce w szkółce jeździeckiej dziecko jeszcze niewiele umie. Nie można niestety zakładać, że tak młody jeździec sam sobie z wierzchowcem poradzi. Nawet jeżeli zwierzę będzie niewielkiego wzrostu. Dziecko i koń muszą mieć opiekuna i trenera. Niektórym rodzicom wydaje się, że jeżeli konik „mieszka” w pensjonacie w większej stajni, a dziecko obraca się wśród innych jeźdźców, to trener nie jest już potrzebny. To jest bardzo błędne myślenie. Każdy kupowany konik, nawet wiekowo dojrzały, to zwierzę „po jakichś przejściach”. Nawet tak zwany „koń profesor”. Konie to są zwierzęta, z którymi zawsze trzeba nad czymś pracować. Trzeba oduczać i uczyć. Są to zwierzęta, które zawsze wykorzystają błędy jeźdźca, żeby go zdominować i żeby się nie napracować. Są to zwierzęta, które bardzo łatwo i szybko można „oduczyć” nawet świetnego wyszkolenia. „Oduczyć” tylko dlatego, że jako jeździec ma się zbyt małą wiedzę. Licząc więc, ile będzie kosztował was rumak waszego dziecka, trzeba do kosztów pensjonatu, opieki weterynaryjnej i usług kowala dodać koszt opłacenia trenera.

Dość dawno temu odezwała się do mnie mama dziewczynki, która od czterech lat jeździła w szkółce w dużej stadninie. Miałam okazję obserwować parę razy pracę w tej szkółce. W ciągu jednej godziny na jednym padoku trenowało równocześnie około piętnastu par: koń – jeździec. Naukę prowadziło trzech instruktorów. Jeden jechał na koniu, jako prowadzący cały zastęp. Dwóch stojących pośrodku padoku wydawało polecenia. Jeźdźcy stępowali, kłusowali, galopowali i skakali przez przeszkody. Wszystko- jeden za drugim. Mama młodej amazonki zwróciła się do mnie o indywidualne treningi, bo w szkółce nie uczą jej córki trudniejszych rzeczy, takich jak: zagalopowania ze stój albo lotnej zmiany nogi w galopie. Na indywidualnym treningu to dziecko nie potrafiło nawet „namówić” konia do ruszenia. Poprowadziłam trening ucząc dziewczynkę podstawowych sygnałów potrzebnych do porozumienia się z koniem. Młoda amazonka nie umówiła się na kolejny trening. Ja wiem, że po niektórych szkółkach jeździeckich poziom umiejętności ich wychowanków jest dużo większy. Kupując dziecku konia lepiej jednak założyć, że jeździecka edukacja pociechy jest w fazie początkowej, a nie zaawansowanej czy co gorsze, że dziecko już wszystko wie i umie.

Kupując dziecku konia trzeba również założyć, że będzie trzeba poświęcić czas na przyjeżdżanie do zwierzęcia częściej niż tylko w weekend. Rodzic musi nawet w dni powszednie mieć czas, żeby dziecko przywieźć do stajni i mu towarzyszyć. Koń nie może pracować raz na tydzień. Wierzchowiec, który ma współpracować i być skupionym nie może pracować okazjonalnie. To musi być częsta, regularna i rzetelna praca.

Ja bardzo jestem zadowolona, gdy któryś z rodziców dziecka znajdującego się pod moją opieką i posiadającego własnego wierzchowca zakłada, że zaangażuje się również w podstawową pracę z koniem. Myślę, że kiedy mama czy tata razem z dzieckiem potrafią zwierzę wyprowadzić na padok czy trawkę, potrafią wraz z dzieckiem wyczyścić i osiodłać wierzchowca, to wypływają z tego tylko same korzyści.





poniedziałek, 10 kwietnia 2017

CO KOŃ CHCIAŁBY USŁYSZEĆ OD JEŹDŹCA PODCZAS WSPÓLNEJ PRACY?


Z moimi podopiecznymi (jeźdźcami) prowadzę sporo rozmów i dyskusji. Podczas tych rozmów, ze strony jeźdźców pada sporo pytań. Często dzięki tym pytaniom powstają w mojej głowie pomysły na posty. Bardzo ciekawie rozmawia się z dziećmi, a szczególnie z takimi, które rozpoczynały swoją przygodę jeździecką w szkółce. Bardzo często ci młodzi adepci sztuki jeździeckiej znają tylko cztery sygnały: ścisnąć konia łydkami i równocześnie wykonać dziwny ruch biodrami w siodle – sygnał: „ruszaj”, pociągnąć za prawą wodzę – sygnał: „jedź w prawo”, pociągnąć za lewą wodzę – sygnał: „jedź w lewo” i pociągnąć z obie wodze wraz z odchyleniem ciała do tyłu: sygnał – „zatrzymaj się” albo jedź wolniej. Niewiarygodne jest to, że ci jeźdźcy „pracują” tak na koniu we wszystkich trzech chodach, skaczą przez przeszkody, a wielu z nich jest posiadaczami brązowej odznaki jeździeckiej.

Pierwszym poważnym tematem rozmowy, jaką przeprowadzam z dziećmi po szkółkach jeździeckich, jest uświadomienie im, że wskazywanie zwierzęciu kierunku jazdy przy pomocy zaciąganego wędzidła sprawia koniowi ból. Tłumaczę, że wierzchowiec to nie jest sprzęt sportowy. „Ale koń to przecież sport”- odpowiada mi pewna dziewczynka. Chyba pod wpływem mojego wzroku poprawia szybko _ „jazda konna to sport”. Cała rozmowa zaczęła się od jej zdziwienia, że łydkami ma dawać zwierzęciu inne sygnały niż ciśnięcie. Że łydkami należy prosić konia o coś więcej niż: -”ruszaj”. Namówiłam więc młoda amazonkę, żeby wyobraziła sobie, że jest koniem i kogoś na sobie wiezie. Pytam: czy wolałabyś, żeby ktoś namawiając cię do zakrętu ciągnął za metalowy pręt w buzi, czy... - i tu kładę ręce po bokach jej talii i delikatnie szturcham palcami...-żeby poprosił cię o zakręt lekko pukając w boki ciała? Dziewczynka milczy, bo gdyby wolała to drugie rozwiązanie przyznałaby, że powinna zacząć „rozmawiać” z koniem inaczej niż dotychczas. A taka praca wymaga skupienia i odrobiny wysiłku fizycznego, po którym jest przecież zmęczona. Ciekawe, że jeźdźców nie męczy szarpanie i siłowanie się z koniem na wodzach? Kierując koniem za pomocą wodzy, jeździec w szkółce wytrzymuje godzinną jazdę wierzchem, a u mnie po pięciu kółkach stępa, z zaangażowanymi łydkami do konwersacji z podopiecznym, jest już zmęczony.

Kontynuując rozmowę z młodziutką amazonką tłumaczę jej, że koń jest zbudowany tak, jak my- ludzie. Nie pozwalając dokończyć mi wypowiedzi dziewczynka zaprzecza: -”konie są inaczej zbudowane. Mają inaczej zbudowane nogi, głowę itd”. Tak, odpowiadam, ale mięśnie, skórę mają zbudowaną z tego samego materiału co my. W koniach płynie krew taka sama jak w nas i wierzchowce tak samo odczuwają ból, strach, smutek, jak my. I tu w odpowiedzi ze strony amazonki znowu następuje milczenie.

Wydawałoby się, że właściciele szkółek i szkółkowych koni, instruktorzy, trenerzy no i jeźdźcy to ludzie, którzy kochają konie skoro związali życie z tymi zwierzętami. Dlaczego więc mała dziewczynka po dwóch latach „szkolenia” w niejednej szkółce traktuje konia jak sprzęt sportowy. Wierzchowce noszą nas na grzbietach nie z własnej woli. Skoro jednak taki jest ich los, chciałyby wozić pasażerów świadomych tego, że konie są istotami mającymi uczucia, istotami myślącymi i kojarzącymi, istotami, które mimo swoich gabarytów odczuwają ból, istotami, które chcą rozumieć zadanie przed nimi stawiane, istotami, które muszą być rzetelnie przygotowane do wykonywania zadań fizycznych, istotami, które mogą nie być w stanie wykonać jakiegoś polecenia, istotami, które mogą być za stare albo za słabe na wykonanie jakiegoś zadania. Za stara i za słaba? Z dużym zdziwieniem zapytała amazonka, gdy podałam to, jako przyczynę faktu, że nie wsiądę i nie pokażę jej galopu na kucyku - klaczy, na której właśnie jeździ. Kuc, owszem, dość duży ale ja jestem wysoką i ciężką osobą, a klaczka ma 24 lata. Jest w świetnej formie i nie widać po niej tego wieku. Z powodzeniem wozi i uczy jeszcze dzieci ale może to robić właśnie dlatego, że nie jest i nie była u mnie traktowana jak sprzęt sportowy.

Kiedy już ustaliłyśmy z moją nową uczennicą, że nie powinno się „kierować” koniem przy pomocy wodzy i wędzidła, przyszedł czas na wytłumaczenie w jaki sposób robi się to za pomocą łydek. Zanim zaczęłyśmy, dziewczynka zadała kolejne pytanie: „to nie będziemy jeździć wzdłuż ściany?”

Odpowiedziałam: „nie” i od razu wytłumaczyłam dlaczego. Wierzchowce bardzo chętnie chodzą wzdłuż „ściany”. Najchętniej ścieżką wydeptaną tak mocno, że tworzy się z niej rów w kształcie rynny. Zwierzę nie musi skupiać się wówczas na swoim jeźdźcu. Tuptanie wzdłuż toru, jak wagonik po szynach, nie wymaga od konia wysiłku intelektualnego i to mu bardzo odpowiada. Potem jednak, gdy konikowi zabraknie „ściany” musi być siłą zmuszany do wykonania jakiegoś manewru. Dlaczego? Skąd konik pozbawiony „ściany” i „rynny” ma wiedzieć, którędy ma jechać? Skąd ma wiedzieć, że gdy zabraknie „ściany” to sygnały jeźdźca „pokazują”, którędy ma iść. Skoro przy ścianie nikt nie uczył wierzchowca, że należy skupiać się na człowieku i rozumieć jego sygnały, to jest zdziwiony, że nagle tego od niego wymagają. W zwierzęciu narasta bunt, szuka ratunku i „ściany”, która mogłaby go poprowadzić i gdy ją znajdzie, z dużym uporem brnie w jej kierunku. Tą „ścianą” nie musi być mur czy płot. Zwierzęciu wystarczy granica między placem, a trawą, ściana lasu, granica drogi i pola itp. Konik, który chce iść przy „ścianie” wbrew swojemu opiekunowi zazwyczaj za karę dostaje wędzidłem „po zębach”, dostaje kuksańca z ostróg albo kilka szybkich z bata. Dlatego więc, żeby konik nie przyzwyczajał się do chodzenia ścieżką na pamięć, żeby wiedział, że powinien zawsze skupiać się na opiekunie, żeby wiedział, że to sygnały jeźdźca wyznaczają trasę marszu, żeby „rozmowa” z koniem nie przerodziła się w szarpanie, nie będziemy jeździć przy „ścianie”.

Żeby człowiek mógł prowadzić swojego wierzchowca łydkami, musi bardzo dokładnie w wyobraźni wyznaczyć sobie ścieżkę, którą chce podążać. Nie jest to takie poste na początku, więc to ja wymyśliłam amazonce ową ścieżkę. Jedną jej granicę wyznaczyłam układając drążki, drugą granicę wyznaczałam ja – idąc obok kuca. Poprosiłam amazonkę, żeby lekko pukając łydkami prowadziła klacz między mną, a drążkami. Tłumaczyłam dalej: „jeżeli będziesz czuła, że konik pcha się na mnie, to pukając swoją łydką od mojej strony, poproś, żeby podopieczna przestała się pchać i wróciła do pozycji, w której ja i ona byłyśmy bezpiecznie od siebie oddalone. W taki sam sposób nie pozwól konikowi zbliżać się do drążków. Dziewczynka stwierdziła, że nie rozumie jak ma to zrobić. Nie uwierzyłam jej. Ostatecznie bardzo ładnie amazonka poprowadziła wierzchowca ale dopiero po pewnej wizji. Ponownie namówiłam ją, żeby wyobraziła sobie, że jest koniem i wiezie jakiegoś pasażera. „Powiedz mi” – mówię do niej – „skąd Ty jako koń masz wiedzieć, że twój jeździec chce jechać dokładnie między tymi liniami?” – i tu ciągnąc po piasku butami narysowałam dwie linie tworząc ścieżkę szerokości końskiego brzucha. „Czy Ty jako koń nie chciałbyś wiedzieć, że masz iść dokładnie tędy, a nie obok? A gdybyś jako koń nie wiedziała jaką trasę wyznaczył dla Was człowiek, poszła zupełnie inaczej i została za to ukarana szarpnięciem za buzię albo strzałem z bata? Jakbyś się wówczas czuła? Dlaczego myślisz, że z koniem jest inaczej?Dlaczego myślisz, ze koń nie chce być dokładnie poinformowany? Pracując łydkami, tak, jak Tobie tłumaczę, „rysujesz” w głowie konia, takie właśnie dwie linie wyznaczające Waszą ścieżkę.”

Ciekawe jest dla mnie to, że amazonce była potrzebna dokładna informacja, dlaczego tak a nie inaczej ma pracować. Wożąc się na koniu jako bierny pasażer, z czterema sygnałami do dyspozycji, nie czuła potrzeby ich rozumienia. Nie musiała wiedzieć czemu ma ciągnąć za wodze i ściskać konia łydkami i pośladkami. A może czuła potrzebę i musiała wiedzieć? Tylko, jak to w szkółkach bywa, dostała odpowiedź: „bo tak się jeździ”.




piątek, 17 lutego 2017

SKUPIENIE KONIA




Przygotowując się do napisania tego postu zajrzałam oczywiście do internetu. Chciałam poczytać, co mają do powiedzenia jeźdźcy i fachowcy na temat procesu skupiania konia. W większości wypowiedzi zwracano uwagę na konieczność wykonywania przez zwierzę dużej ilości przejść z jednego chodu w drugi. Przejścia te i zmiany tempa w danym chodzie wskazywane są, jako najlepszy sposób na skupienie wierzchowca. Te przejścia traktowane są jak: „remedium na wiele problemów” (jak gdzieś przeczytałam). W tym samym tekście było też zdanie: „sposobów na utrzymanie bądź odzyskanie koncentracji swojego wierzchowca jest naprawdę wiele – jedynym ograniczeniem jest właściwie wyobraźnia jeźdźca”. Nie znalazłam tam jednak najmniejszej wskazówki, co może podpowiedzieć wyobraźnia człowieka. A byłoby to na pewno dużo ciekawsze niż opisanie ogólnie przyjętych sposobów na skupienie zwierzęcia.

Temat jest dużo bardziej złożony niż mogłoby się wydawać i rozpisanie w punktach sposobów na odzyskanie i utrzymanie koncentracji podopiecznego, jest spłycaniem problemu. Przede wszystkim źle rozumiane jest pojęcie skupienia konia. Skupienia o jakim należy myśleć i nad jakim należy pracować podczas wspólnej pracy ze zwierzęciem. Jak brak skupienia u wierzchowca widzi przeciętny jeździec? Zwierzę nie jest skupione, gdy nie wykonuje poleceń, kiedy się buntuje, gdy interesuje go wszystko tylko nie człowiek na jego grzbiecie i kiedy coś wzbudza jego niepokój. I tu przeciętny jeździec się myli. Takie zwierzę jest bardzo skupione. Wierzchowiec tylko w dwóch przypadkach nie wykonuje poleceń. Wówczas, gdy ich nie rozumie albo, gdy nie jest w stanie fizycznie ich wykonać. Nie wykonując zadania albo buntując się, koń skupia się na tym, by przekazać swojemu pasażerowi informację, że właśnie czegoś nie zrozumiał albo, że brak równowagi, przeciążony przód ciała, źle ustawione ciało albo napięte mięśnie i sztywne stawy, nie pozwalają odpowiedzieć na polecenie. Często bunt konia jest „krzykiem” do pasażera na plecach. Zwierzę „krzyczy”, ponieważ w wykonaniu zdania przeszkadza mu naraz wszystko to co wymieniłam. Uwierzcie, że taki wierzchowiec musi bardzo się skupić, by spróbować jakoś dotrzeć do swojego opiekuna. Opiekuna, który zazwyczaj nie skupia się i w ogóle nie zamierza się skupić na przyczynach braku porozumienia ze zwierzęciem. Utwierdzony w przekonaniu, że przejścia tudzież inne zbawcze metody załatwią wszystko. Taki jeździec „taśmowo” każe swojemu podopiecznemu zmieniać chody. Natomiast oznaki buntu i nieposłuszeństwa niweluje użyciem siły i licznych patentów. Muszę przyznać, że efektem takiego działania jest zmiana nastawienia konia i zaczyna on szybciej reagować na rozkazy. Skupienie na pracy i opiekunie nie ma tu jednak nic do rzeczy. A o takie skupienie przecież jeźdźcom chodzi. To posłuszeństwo zwierzęcia to efekt jego rezygnacji z prób porozumienia się z opiekunem i efekt „złamania” jego ducha. Jest to efekt wytresowania i wymuszenia przez człowieka, by zwierzę automatycznie reagowało na zadawany ból i mimo bólu. Taki koń też jest skupiony. Jednak nie jest skupiony na „rozmowie” z opiekunem, nie na konieczności porozumienia i rozumienia, tylko na swoim bólu i nieszczęściu. Takie zwierzę przechodzi z chodu w inny chód uwieszone na wodach albo zadzierające głowę. Przechodzi sztywne, bez energii, zbaczając z trasy i kombinując, jak zminimalizować ból i dyskomfort związany z noszeniem człowieka na grzbiecie.

Kiedy można powiedzieć, że wierzchowiec jest skupiony na pracy i jeźdźcu? Koń skupiony słucha, co mamy mu do przekazania- ale musi też być słuchany. Musi rozumieć nasze sygnały i prośby- ale musi być też zrozumiany. Koń skupiony myśli, analizuje i rozmawia z jeźdźcem, przez co jest trudniejszym partnerem. Trudniejszym niż zwierzę wykonujące polecenia automatycznie i skupione na radzeniu sobie z bólem i fizycznymi niedogodnościami. Koń skupiony na pracy i jeźdźcu nie może czuć bólu. Musi mieć rozluźnione mięśnie i elastyczne stawy. Koń skupiony musi mieć prawidłową postawę ciała i prawidłowo rozłożony ciężar. Musi utrzymywać równy rytm i tempo marszu. Musi mieć wyraźnie zaangażowane zadnie nogi do pracy i do bycia siłą napędową. W związku z tym, pracą nad skupieniem konia jest praca nad wszystkim tym, co przed chwilą wymieniłam.

Podczas przejść z chodu w inny chód i podczas zmian tempa w ramach jednego chodu, istnieją większe szanse na to, że koń utraci rozluźnienie i prawidłowe ustawienie. Podczas przejść trudniej jest utrzymać zwierzęciu rytm i zaangażowanie zadu do pracy, niż przy jednostajnym chodzie. Przejścia wymuszają na partnerach zintensyfikowanie rozmowy i większe zaangażowanie we wzajemne zrozumienie. Dlatego właśnie podczas przejść, zwierzę bardziej się skupia na jeźdźcu. Sama napisałam dawno temu, że ćwiczenie polegające na powtarzaniu przejść po określonej liczbie kroków w danym chodzie, pomaga skupić podopiecznego. Nie polega to jednak na tym, że na przykład po dziesięciu krokach w kłusie jeździec zaciąga wodze i koń ma natychmiast przejść do stępa i już. Nie- po dziesięciu krokach jeździec zaczyna prosić podopiecznego o przejście na zasadzie: „uwaga, proszę żebyś za chwilę przeszedł do np. stępa”. I zanim koń wykona polecenie jeździec określa warunki na jakich ma się ono odbyć, by było bliskie ideału. Jeździec prosząc o stęp egzekwuje równocześnie prawidłowe ustawienie i rozluźnienie ciała. Określa rytm i tempo, w jakim ma się poruszać podopieczny w każdym z chodów biorących udział w przejściu. U młodego, uczącego się wierzchowca proces przechodzenia do nowego chodu może trwać przez kilka, a nawet kilkanaście czy kilkadziesiąt zrobionych przez niego kroków. Powtarzanie automatycznych i byle jakich przejść usztywnia mięśnie i stawy konia i skupia jego uwagę na tych nieprzyjemnych procesach zachodzących w jego ciele.

Oczywiście istnieją konkretne sygnały namawiające konia do skupienia uwagi na pracy. Jeździec musi jednak wiedzieć, jaka jest przyczyna braku skupienia podopiecznego na pracy. Sygnał: „skup się” nie jest rodzajem przycisku, który człowiek włącza i pstryk – wierzchowiec jest już skupiony. Taki sygnał jest wstępem do niwelowania przyczyn odwracających uwagę zwierzęcia od porozumienia z pasażerem.

Takim sygnałem jest pół-parada. Sygnał zwany pół-pardą jest ściśle związany z aktywnym dosiadem. Czyli: „Siedząc głęboko w siodle i stojąc pewnie, w równowadze w strzemionach, człowiek rozciąga mięśnie brzucha i pleców, a przede wszystkim zapiera się ciałem, by „namówić” podopiecznego do dostosowania się do wyznaczonego przez nas tempa danego ruchu. Jeździec, przy takim dosiadzie, „oddaje” ręce wraz z wodzami „do dyspozycji” podopiecznemu”. I teraz pół-parada to takie krótkie i powtarzane w razie konieczności, zwiększanie intensywności tego dosiadu – jeździec zwiększa ciężar w strzemionach, wyraźniej zapiera się ciałem, mocniej rozciąga mięśnie brzucha i pleców. Cały proces dzieje się wewnątrz człowieka. Pół- parada nie powinna być widoczna. Nie powinny na pewno zaokrąglać się plecy jeźdźca. Pół-paradzie nie powinno towarzyszyć odchylanie torsu i wciskanie napiętych pośladków w siodło. Pół-paradzie nie powinny towarzyszyć podskakiwanie i podrygiwania jeźdźca w siodle. Sygnał pół-parady można porównać do przepływu energii. Jej źródło znajduje się w wewnętrznych mięśniach brzucha. Wypuszczona powinna rozejść się jak dwie błyskawice. Jedna w górę, druga w dół. W sygnale pół-parady mogą brać udział wodze. Jeździec może pracować lekkimi i powtarzanymi pociągnięciami za wodze, pociągnięciami przypominającymi swym działaniem klepnięcie wędzidłem w pierś konia. Gdyby oczywiście wędzidło przylegało do tej piersi. Jednak te sygnały wodzami nie zawsze są konieczne. Po takim sygnale, po pół-paradzie powinny „popłynąć” informacje od jeźdźca do konia „proszące” podopiecznego np. o wyrównanie tempa i rytmu, o rozluźnienie szyi, o wyraźniejsze zaangażowanie tylnych nóg do pracy itp.

Jeździec chcąc utrzymać skupienie konia na sobie i pracy, powinien zwracać baczną uwagę na swoje ciało. Na jego postawę i aktywację mięśni. Regularne mobilizowanie mięśni do pracy, rozluźnianie tych, które uległy napięciu, poprawianie dosiadu i poprawianie pojawiających się w postawie błędów, jest sygnałem dla konia mobilizującym skupianie się na opiekunie. Dla osób zaczynających naukę jazdy konnej, praca nad dosiadem powinna być głównym sygnałem namawiającym konia do skupienia się. Bardzo przydatne są też krótkie i powtarzane „klepnięcia wędzidłem” w pierś zwierzęcia. Mięśnie brzucha początkującego jeźdźca są słabe, a nauczenie adepta, jak się nimi posługiwać jest bardzo trudne oraz praco- i czasochłonne.

Taka pół-parada jest sygnałem pomagającym „namówić” wierzchowca do skupienia się na pracy, ale jest też sygnałem pomocnym przy „rozmowie” na skupionym już zwierzęciu. Pół-parada jest swego rodzaju „ostrzeżeniem” dla wierzchowca: „uwaga, za chwilę o coś cię poproszę”. Jest „prośbą” skierowaną do konia: „skoncentruj się, bądź czujny, przygotuj się psychicznie i fizycznie na nowe polecenie. Myślenie, mięśnie i stawy miej w pogotowiu.” 
CDN


Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...