wtorek, 6 marca 2018

DOBRZE CZY ŹLE?


Wszyscy jeźdźcy chcieliby, żeby wierzchowiec, na którym jeżdżą, robił postępy w pracy. Chcą, żeby prawidłowo reagował na sygnały, żeby rozumiał czego jeździec od niego oczekuje i żeby zwierzę przestało popełniać błędy. Problem w tym, że nie działa to w drugą stronę – jeźdźcy nie oczekują i nie wymagają od siebie prawidłowych reakcji i niwelowania złych odruchów. Nie są oni nastawieni na to, by zrozumieć konia. Dlaczego? Ponieważ nauka rozumienia konia nie jest wpisana w jeździeckie szkolenia. Prawie nikt tego nie uczy i prawie nigdzie tego nie uczą. Za to szkoleniowcy przekazują uczniom stereotypy oraz ogólną i minimalną wiedzę na temat mowy ciała wierzchowca wmawiając, że jest to wystarczająca wiedza, pozwalająca na zrozumienie tych zwierząt. Jeźdźcy nie wymagają też od siebie korygowania błędów – powtarzają je w nieskończoność z nadzieją, że za którymś razem koń zareaguje inaczej – tak jak tego oczekują. Zareaguje prawidłowo na ich błędny sygnał, złą postawę i brak kontroli nad swoim ciałem.




Podczas pracy z wierzchowcem to jeźdźcy muszą najpierw zrozumieć zachowanie konia, żeby móc potem w zrozumiały sposób wytłumaczyć podopiecznemu prośbę, polecenie czy zadanie do wykonania. To jeźdźcy muszą rozumieć zwierzę, żeby ono mogło zrozumieć opiekuna. To jeździec musi najpierw prawidłowo reagować na sygnały wysyłane przez konia, żeby móc wymagać prawidłowej reakcji od podopiecznego na swoje sygnały. Jeśli natomiast chodzi o błędy, to wiadomym jest, że nie da się ich uniknąć ale ważne jest, żeby jeździec zdawał sobie z nich sprawę, starał się je niwelować i dzięki temu pomógł zwierzęciu naprawić jego błędy. Jednak z błędami jest jeszcze tak, że jeździec powinien ich unikać - natomiast przy szkoleniu wierzchowca popełniane przez niego błędy czasami są niezbędne w procesie edukacji. Wyjaśnię o co mi chodzi w dalszej części postu.

Wszelkie problemy z współpracą i komunikacją z wierzchowcami biorą się z braku zrozumienia zwierzęcia przez opiekuna. Niestety amatorzy jeździectwa zamiast prób zrozumienia podopiecznego, robią pewne założenia. Z góry zakładają skąd bierze się u niego dane zachowanie. Funkcjonuje przy tym wiele stereotypów (o czym już wspomniałam) i sztampowe podejście do koni. Zastanawiacie się jakie to założenia? Na przykład: „Mój koń zawsze miał tendencje do wieszania się na wodzach”. „Do tej pory pracowaliśmy głównie nad rytmem i rozluźnieniem ale obecnie zaczynamy już pracę na kontakcie, a to od początku była jego (konia) słabsza strona”. „Z oparciem się na wędzidle mamy jeszcze problem co wynika (…..) po części z jego wrażliwości, miękkiego pyska i skłonności np. do chowania się za wędzidło”. Tendencje, słabsza strona, skłonności – to są właśnie te założenia.

Na czym polega między innymi niezrozumienie wierzchowców przez swoich opiekunów? Gdy czytam o problemach z jakimi borykają się jeźdźcy podczas jeździeckiej przygody, często widzę stwierdzenia: mój koń dobrze kłusuje tylko pędzi i wisi na wodzach. Mój koń chętnie galopuje, tylko ścina zakręty. Mój koń dobrze skacze, tylko rozpędza się przed przeszkodą tak, że nie mogę go wyhamować. Mój wierzchowiec chętnie skacze, tylko pędzi po przeszkodzie. Mój koń chętnie chodzi w tereny, tylko muszę go mocno trzymać na wodzach” itp. O takim podejściu do współpracy z wierzchowcami wspomniałam już w poście pt: „Ciemna strona jeździectwa”. Muszę was zmartwić ale koń, który podczas kłusa wisi na wodzach nie kłusuje dobrze, a gdy ścina zakręty wcale dobrze nie galopuje. Skoro zwierzę nadmiernie się rozpędza po przeszkodzie to oznacza, że niestety nie skacze dobrze. Skakanie przez przeszkodę to nie jest tylko jej pokonanie – to jest również najazd i ruch po przeszkodzie. Koń nie chodzi też chętnie w tereny, skoro podczas takiej przejażdżki trzeba go trzymać za wodze. Dobry ruch konia nie może być obarczony żadnym „tylko”.

Spróbujcie spojrzeć na ruch i chody konia trochę z innej strony. Spróbujcie zastanowić się jakim powinien być dobry stęp, kłus, galop? Czym jest chętny wyjazd w teren albo chętne pokonanie przeszkody czy drążków?

Dobry chód konia – stęp, kłus czy galop to taki, podczas którego nie trzeba wierzchowca pchać ani wierzchowiec nie pędzi, tylko idzie rytmem i tempem „narzuconym” przez opiekuna. Dobry chód konia to taki, podczas którego zwierzę nie wisi na wodzach, nie wyrywa ich i nie ucieka przed działaniem wędzidła. Dobry ruch konia to taki, podczas którego podopieczny nie ścina łuków, nie pcha się na łydkę jeźdźca, nie wynosi na łukach zewnętrzną łopatką i nie kładzie się na zakrętach jak motocykl. Dobry chód konia mamy wówczas, gdy wierzchowiec bez oporu reaguje na polecenia i prośby jeźdźca. Dobry chód konia to taki, przy którym jeździec nie musi używać siły do przekazywania sygnałów i nie trzyma konia w żaden z możliwych sposobów. Dobry ruch konia to taki, który jest wygodny dla jeźdźca, który pozwala jeźdźcowi na rozluźnienie swojego ciała i pozwala zaufać podopiecznemu. Dobry chód konia to taki, podczas którego jeździec czuje, że zwierzę skupia się na opiekunie i darzy go zaufaniem. Dobry chód konia to taki, podczas którego jeździec nie ma poczucia, że wierzchowiec chce uciec spod pośladków opiekuna. Dobry chód konia to taki, podczas którego jeździec ma poczucie, że gdyby nagle zabrakło wodzy, to wierzchowiec w żaden sposób nie wykorzysta tego faktu do „niecnych celów”. Czyli dobry chód konia to taki, przy którym zwierzę nie wykorzysta braku wodzy do zmiany tempa, rytmu, do ucieczki i poniesienia. Chętne pokonywanie przeszkód i drążków przez konia to takie, przy którym zwierzę ani przed ani po przeszkodzie nie zmienia samowolnie tempa i rytmu chodów. Dobre pokonywanie przeszkód to takie, podczas których i przed i po przeszkodzie zwierzę nie ścina zakrętów. Chętne pokonywanie drążków i przeszkód to takie, podczas których koń bez problemu reaguje na prośbę o jazdę na wprost przed i po „przeszkodzie”. Dobry ruch i chody ma ten koń, który nie chodzi na pamięć.

Stęp w wykonaniu wielu par : jeździec – koń, cechuje się byle-jakością. Jest to ruch potrzebny wielu jeźdźcom tylko do „rozgrzania” wierzchowca przed treningiem i „schłodzenia” po nim. Trening poprowadzony w stępie jest abstrakcją dla większości jeźdźców i instruktorów. Przypominają sobie oni wszyscy o stępie, gdy przyjdzie im ochota poćwiczyć chody boczne. Zazwyczaj pojawia się wówczas problem z „upchaniem” podopiecznego w bok i „przytrzymaniem w przód”. Sam fakt, że musicie pchać i trzymać świadczy już o nieprawidłowości tego ruchu. Świadczy o tym również zbyt powolne i niechętne poruszanie się zwierzęcia. I nie chcę powiedzieć przez to, że koń nie może iść wolno. Może - ale równocześnie musi być to ruch sprężysty, radosny i odznaczający się chęcią do podążania w przód i w bok (przy chodach bocznych). Ruch w stępie jest też nieprawidłowy, gdy wierzchowiec nie pozwala na pracę na skróconych wodzach. Gdy każda próba skrócenia wodzy przez jeźdźca kończy się ich wyrwaniem przez podopiecznego.

Jestem oczywiście absolutnie za tym, żeby trening konia zaczynał się swobodnym stępem na luźnych wodzach. Zanim jednak przejdziecie do kłusa tuż po ich skróceniu, popracujcie na granicy tego przejścia. Czym charakteryzuje się ruch w stępie będący na granicy kłusa? Jeździec ma wówczas wrażenie, że do zmiany chodu wystarczy zwierzęciu niewielki impuls – lekkie dotknięcie boków konia przez łydki jeźdźca. Jest to ruch przy którym jeździec ma wrażenie, że podopieczny z niecierpliwością czeka na ten impuls. Jest to ruch, podczas którego człowiek zaczyna być „kołysany” przez zwierzę bardziej w górę i w dół, niż w przód i tył. Jak uzyskać taki stęp? Jak namówić wierzchowca do takiego ruchu? Potrzebna jest do tego „współpraca” łydek jeźdźca i jego ciała. Aktywne łydki „proszą” konia o zaktywizowanie kroku i zaangażowanie zadu, a ciało jeźdźca „wydaje polecenie”- nie przechodź do kłusa mimo „podganiania” przez łydki. Dostępu do kłusa absolutnie nie mogą „blokować” zwierzęciu zaciągnięte wodze. Wodze podczas pracy na przejściu między chodami powinny posłużyć do oduczenia popełnianych przez konia błędów. Przy pracy „na przejściu” jeździec ma szansę poprosić podopiecznego poprzez wodze o niewieszanie się na nich, o zaprzestanie ich wyszarpywania, o nie napinanie mięśni szyi. Jeździec ma szansę poprosić wierzchowca o skorygowanie ustawienia łopatek, kłody i zadu oraz o rozluźnienie mięśni całego ciała, konfigurując sygnał z pracy swoich łydek i pracy wodzami. Podczas pracy na przejściach człowiek ma szansę poprosić konia o wydłużenie kroku i o zmianę rytmu ich stawiania. Ruch w stępie na granicy przejścia jest sprawdzianem na to, czy zwierzę pracuje na pamięć, czy może nastawione jest na porozumienie z jeźdźcem.

Podczas nauki pracy w takim stępie, nieuniknione jest popełnienie błędu przez konia – „błędu zakłusowania”. Będzie to błąd wynikający z niezrozumienia polecenia przez konia. Żaden koń nie zrozumie tego polecenia od razu. Żaden koń nie zrozumie od razu dlaczego jeździec chce, by przeszedł on do kłusa, a jednocześnie mu na to nie pozwala. To waśnie „błąd zakłusowania” pozwoli mu zrozumieć i nauczyć się pracy na przejściach. Wystarczy, że jeździec po zakłusowaniu poprosi wierzchowca o przejście do stępa i natychmiast wróci do pracy nad stępem na granicy kłusa. Jeżeli uczący się podopieczny nie popełnia owego błędu, to prawdopodobnie paca łydek jeźdźca jest za mało intensywna. Jednak brak postępów wierzchowca w nauce i zbyt często powtarzający się „błąd zakłusowania” może świadczyć o zbyt słabej pracy ciała jeźdźca. Przede wszystkim nie bierzcie jednak tego co piszę za „instrukcję obsługi”. Próbuję wam nakreślić obraz koniecznej do wykonania pracy z koniem, próbuję uświadomić jakie mogą wyniknąć konsekwencje z tej pracy. Jednak wasze konie mogą reagować inaczej niż to opisałam. Próbujcie przede wszystkim zrozumieć przekaz wysyłany przez waszych podopiecznych i adekwatnie do sygnału reagować. Jak zrozumiecie przekaz wierzchowca to zrozumiecie też, co należy odpowiedzieć zwierzęciu, a być może zrozumiecie też jak to przekazać.

Oczywiście praca na przejściach to też ruch w stępie na granicy zatrzymania, jak również ruch w kłusie na granicy przejścia do stępa i przejścia do galopu. I ruch w galopie na granicy przejścia do kłusa. Post jednak zrobił mi się tak długi, że nie zajmę się tutaj szczegółowo tymi przejściami. Może będziecie mieli pytania dotyczące tych przejść i z odpowiedzi na nie powstanie kolejny post. Zachęcam was do podjęcia prób pracy jaką opisuję. Dzięki pracy na przejściach zyskacie „czas” na zrozumienie wierzchowca i dokładne wytłumaczenie mu waszych próśb. Koń dzięki pracy na przejściach również zyska „czas” na zrozumienie waszych poleceń. Słowo „czas” wzięłam w cudzysłów ponieważ nie chcę powiedzieć, że coś będzie się działo wolniej. Będzie działo się bardziej rozważnie i przemyślanie. Będzie działo się w skupieniu i bez rutyny. Dzięki pracy na przejściach zrozumiecie, kiedy koń dobrze stępuje, kłusuje i galopuje.



niedziela, 18 lutego 2018

MAPA CZYTELNIKÓW



Pomysł na stworzenie mapy nie jest mój. Podpatrzyłam go w internecie. Bardzo mi się spodobał. Tam, gdzie go podpatrzyłam, chętnych do zaznaczenia na mapie było naprawdę sporo. Nie wiem jaki odzew będzie wśród czytelników moich blogów, pomyślałam jednak, że warto spróbować.

Przed publikacją postu i mapy chciałam, żeby mapa nie była pusta. Zapytałam więc parę osób czy mogłabym zaznaczyć ich na niej. Przy tej okazji jedna ze znajomych zapytała: „czemu ma to służyć?” Odpowiedziałam, że nie myślałam o mapie w takich kategoriach. Pomyślałam o czytelnikach i o tym, że niektórzy z nich mieszkają być może niedaleko od siebie. Może moi czytelnicy nie wiedzą, że mają sąsiada, który też czyta moje blogi i może fajnie byłoby z nim pogadać. Jak zaczęłam jeździć i pracować tak, jak opisuję to w blogach, czyli inaczej niż wszyscy (prawie wszyscy), najbardziej brakowało mi kogoś z kim mogłabym pogadać o pracy z końmi. Dlatego zaczęłam pisać blog.

Pomyślałam też, że może warto wdrożyć pomysł z mapą chociażby dla takich osób, jak młoda amazonka, której list opublikowałam pod postami na blogu.

"Koń jest partnerem", "poproście konia", "współpracujcie"... Tak rzadko się to słyszy w polskich szkółkach. Moja przygoda z jeździectwem trwa od ok. 4 lat, choć jest bardzo nieregularna i nie przynosi takiej radości, jakiej się spodziewałam, ze względu na to, że nie umiem znaleźć dobrego instruktora, szkółki.

Dlatego szukam miejsca, w którym ktoś pokazałby mi jak wspaniałe są konie, a także uświadomił, pokazał, wyjaśnił w kwestiach anatomii, psychiki, mechaniki ruchu, zachowań konia. Kogoś, kto mógłby mi pokazać, że można jeździć bez szkody, a nawet lepiej - z pożytkiem - również dla koni.
Nie oczekuje klubu z profesjonalnym trenerem, ani stanięcia na podium w zawodach (choć nie twierdzę, że jest to coś złego). Po prostu chcę zrozumieć konie, ich zachowania, żeby nauczyć się współpracy w harmonii, opartej na wzajemnym porozumieniu i szacunku... Chcę nauczyć się ich słuchać i z nimi "rozmawiać".
Dużo uczę się sama - czytam artykuły, blogi, książki, oglądam filmiki, obserwuję treningi. Jednak mam sporo pytań, problemów, lęków, popełniam mnóstwo błędów. Ale mam też w sobie pasję, miłość i empatię dla koni. I chęci. Bo ja naprawdę chcę.
Niestety z każdą stajnią coraz bardziej się rozczarowuję. Wiele razy słyszałam, że coś się robi "bo tak" albo "skoro nie chcesz użyć bata to nie pojeździsz". Tylko że ja nie chcę jeździć za wszelką cenę... Pragnę się rozwijać, ale jeżdżąc w sposób wymuszany cierpieniem - cofam się. Nie chcę, żeby koń wykonywał moje polecenia ze strachu czy bólu.
Moim marzeniem jest współpraca z końmi, oparta na wzajemnym szacunku i porozumieniu.
Śląsk, okolice Katowic.
(w promieniu do ok. 30km)


Amazonka napisała ten list trzy lata temu. Nie wiem czy znalazła miejsce, w którym może pracować z końmi tak, jak opisuje to w liście. Mam nadzieję, że tak. Mam też nadzieję, że nadal czyta moje blogi.

Dzięki takiej mapie czytelnicy mogliby zobaczyć, że gdzieś, być może obok albo niedaleko, jest osoba, która chce pracować z końmi na zasadzie bez-siłowego porozumienia. Osoba, która szuka wiedzy na temat tego, jak zrozumieć wierzchowca i jak nauczyć go rozumieć swojego opiekuna. Wierzę bowiem w to, iż moje blogi czytają właśnie tacy jeźdźcy. Dzięki mapie czytelnicy mogliby zorientować się, czy gdzieś w pobliżu jest stajnia albo osoba, z którą można by nawiązać kontakt. Kontakt chociażby tylko po to, żeby pogadać o problemach w pracy z koniem i wspólnie przedyskutować rozwiązania. Wstępny kontakt można nawiązać pisząc komentarze. Mogę też oznaczając na mapie daną osobę wstawić link potrzebny do nawiązania kontaktu.

Przy okazji chciałam napisać o życzliwości jeźdźców wobec siebie. I nie chodzi mi tylko o kwestie pracy z końmi. Chociaż o to też. Wśród amatorów jeździectwa jest wiele takich osób, które nie podzielą się swoją wiedzą, no chyba że odpłatnie. Jest też wiele takich, które koniecznie muszą wiedzę wcisnąć innym. Jestem pewna, że czasami dla dobra koni warto podzielić się bezinteresownie swoją wiedzą i warto czasami wysłuchać kogoś, kto chce się nią podzielić. Wysłuchać i przemyśleć – nie oznacza przecież, że koniecznie musicie dostosować się do porady. Co zrobicie z tą pozyskaną wiedzą, to już wasza sprawa. Warto jednak też zapytać druga osobę – czy mogę tobie coś poradzić? Natomiast zupełnie nie na miejscu i nie przynoszące żadnej korzyści są uwagi: „nie żal ci konia, że tak z nim pracujesz?” albo: „kto cię tak uczył jeździć? A najgorsze jest towarzyskie „omawianie” sposobu czyjejś jazdy, niby kameralnie ale na tyle głośno, by jeżdżąca osoba usłyszała.

Pisząc o życzliwości mam też na myśli techniczną otoczkę jeździectwa. Trzymamy konie w mniejszych i większych stajniach ale nigdzie nie jesteśmy sami. Koniom trzeba posprzątać, zadbać od strony weterynaryjnej, zapewnić obsługę podkuwacza. Czasami takie zabiegi wprowadzają zamieszanie w stajni, ograniczają swobodę ruchu ludzi i koni. Czasami do pewnych zabiegów potrzebny jest przez chwilę wyjątkowy spokój, cisza i brak ruchu. Weźcie pod uwagę, że może zdarzyć się, iż kiedyś to przy obsłudze waszego konia ten wyjątkowy spokój będzie potrzebny. Natykając się w stajni na sytuację wymagającą poczekania, odczekania, a nawet rezygnację czy zmianę planów wykażcie się zrozumieniem i życzliwością - bardzo proszę. To przecież są wyjątkowe sytuacje i nie zdarzają się zbyt często.




niedziela, 4 lutego 2018

ZDOBYWANIE WIEDZY


Podczas przygotowań do spotkania w ramach „jeździeckich pogawędek dżentelmeńsko - hippicznych” naszła mnie pewna refleksja. Wyraziłam ją na piśmie i wstawiłam na wydarzeniu na fb. Teraz postanowiłam dodać do tego to i owo i stworzyć z tego post.

Wszyscy jeźdźcy zdają sobie sprawę z tego, że koń podczas pracy pod jeźdźcem nie powinien mieć zadartej szyi. Jeźdźcy zdają sobie sprawę, iż takie „żyrafie” noszenie szyi i głowy przez wierzchowca podczas pracy jest niekomfortowe i niezdrowe dla zwierzęcia. Jeźdźcy zgadzają się z tym faktem, akceptują tą wiedzę i zrobią wszystko, by ich podopieczny opuścił głowę i szyję. Bardzo często jest to niestety siłowe (czyli zadające ból) działanie na pysk i potylicę zwierzęcia.





Tak samo oczywistym jest fakt, że koń podczas pracy pod jeźdźcem nie powinien być przeganaszowany. W większości książek i publikacji na temat jeździectwa można znaleźć informację o tym, że zwierzę nie powinno nieść głowy i szyi w taki sposób, bo takie niesienie jest również niekomfortowe i niezdrowe dla zwierzęcia. 


Opisując prawidłowy sposób noszenia głowy i szyi konia, autorzy książek i publikacji mówią o tym, że nos konia powinien wychodzić nieznacznie przed pionową linię „poprowadzoną” od jego czoła do ziemi.




Jednak w przypadku tej wiedzy, większość jeźdźców jest skłonna ją zlekceważyć, uznać za mało istotną i nie do końca konieczną do wyegzekwowania od siebie i swojego podopiecznego. Większość koni pracuje z brodą, pyskiem i mordą uciekającymi za ową linię w kierunku piersi zwierzęcia. Jeźdźcy są skłonni znaleźć dziesiątki „wiarygodnych” powodów, dla których koń może pracować będąc przeganaszowanym. Jeźdźcy pozwalają, by ich podopieczni pracowali z tak wadliwym ustawieniem szyi i głowy na każdym treningu czy jeździe i przez całe treningi czy jazdy.

Każdej parze, jeździec – koń, może się zdarzyć podczas pracy, że koń zacznie chować się za wędzidło. Jednak po zauważeniu tego błędu, należałoby natychmiast zacząć pracę nad szukaniem przyczyn takiego zachowania konia. Należałoby natychmiast zacząć pracę nad „odpracowaniem” tego błędu. Dla większości jeźdźców nie jest to niestety błędem. Dla wielu jeźdźców przyznanie, że jest to błędem, oznaczałoby konieczność zaakceptowania faktu, że nie potrafią wypracować z koniem prawidłowego zganaszowania. Musieliby przyznać, że ich jeździecka wiedza jest do zweryfikowania albo konieczne jest zdobycie nowej wiedzy. A niewielu jeźdźców z wieloletnim jeździeckim stażem przyzna, że czegoś nie wie albo, że jego wiedza jest wadliwa.

Nie mogę powiedzieć jednak, że ci jeźdźcy nie chcą doskonalić swojej techniki jazdy. Owszem - chcą. Jeżdżą na szkolenia, trenują ze szkoleniowcami ...... jednak pod warunkiem, że odbywa się to w ramach ich już posiadanej wiedzy. Szkolą się chętnie u kogoś kto powie, jak znane im już sygnały lepiej i sprawniej wykorzystać. Jak lepiej i sprawniej wykorzystać zaciągnięte wodze, pchające i napięte biodra oraz wrzynające się w żebra pięty uzbrojone w ostrogi. Ci jeźdźcy chcą nauczyć się jak kilka podstawowych czasowników, w końsko – ludzkim języku, wykorzystać do wytłumaczenia podopiecznemu złożonych mechanizmów pracy.

Większość z was na treningach i szkoleniach chce dowiedzieć się, jak poprzez pchanie swoimi biodrami grzbietu konia, zaangażować jego nogi do bardziej wydajnej pacy. Odrzucacie wiedzę (dla mnie oczywistą), że uciskające i wałkujące grzbiet konia wasze napięte biodra, nie są w stanie prowadzić „konwersacji” z zadnimi kończynami wierzchowca. Napięte i uciskające biodra mogą jedynie usztywnić grzbiet zwierzęcia i wymusić wklęsłe wygięcie. Biodra jeźdźca nie mogą „rozmawiać” z tylnymi nogami zwierzęcia ale mogą z jego grzbietem. A czego jeździec powinien wymagać od owego grzbietu, w teorii wiedzą wszyscy. Powinien wymagać tego, żeby był rozluźniony i żeby się prężył. Powinien wymagać, żeby kłoda konia, którego grzbiet jest częścią, równo obciążała ciężarem kończyny na których się opiera. Jeździec wie, że powinien wymagać tego od zwierzęcego grzbietu ale rzadko kiedy chce się dowiedzieć, jak dzięki swoim biodrom może podopiecznemu zasugerować taką pracę grzbietem i kłodą. Rzadko kiedy chce się dowiedzieć, bo swoje biodra ma już zaangażowane do uciskania, wciskania i pchania. Rzadko kiedy chce się dowiedzieć, bo to wykracza poza już posiadaną wiedzę. Bo to zweryfikowałoby jego dotychczasową wiedzę.




Wszyscy jeźdźcy zdają sobie sprawę z tego, że siłą napędową i sprawczą ruchu konia powinny być zadnie kończyny. Ale niewielu z was zada sobie trud, żeby się dowiedzieć, jak zobaczyć i jak wyczuć czy wasz rumak odpowiednio angażuje tylne nogi. Niewielu zadaje sobie ten trud, bo mogłoby się okazać, że pracujący pod wami koń nie podstawia zadu i nie ma odpowiednio zaangażowanych zadnich kończyn. A ta świadomość mogłaby oznaczać, iż konieczna jest weryfikacja dotychczasowej wiedzy jeździeckiej. Fakt, że wierzchowiec idzie bez oporu, że pędzi albo wręcz przeciwnie, że idzie spokojnie (przysłowiowym patataj), że opuszcza nisko szyję, że wykonuje chody boczne a nawet trudniejsze figury ujeżdżeniowe, nie oznacza, że siła napędowa jest w jego zadnich nogach.

Całkowitym brakiem zrozumienia roli zadnich nóg konia wykazują się jeźdźcy, którzy podczas pracy z ziemi z podopiecznym, uczą go powtarzania (naśladowania) własnych ruchów. Ci, którzy tak pracują z końmi zapytaliby mnie: dlaczego? Ponieważ uczycie zwierzę owego „papugowania” kończynami przednimi. Wykonujecie taneczne ruchy (do powtórzenia przez konia) na wysokości łopatek zwierzęcia nie spoglądając nawet na tą jego cześć, która jest za wami. Jesteście pełni euforii, bo przód konia tańczy tak, jak wy. Ludzie!!! Wymagacie, żeby koń „rękami” powtarzał ruchy wykonywane przez wasze nogi. Uczycie takiego konia inicjowania ruchu całego ciała poprzez „ręce”. Nie zastanawiacie się nawet nad tym, że ruch „rąk” konia powinien być efektem i konsekwencją ruchu wykonanego przez jego nogi – dokładnie tak samo, jak u istot poruszających się na dwóch nogach. Chcecie nauczyć pracy swojego podopiecznego poprzez naśladownictwo? Wyegzekwujcie, żeby wykonaną przez was taneczną „przeplatankę”, powtórzył zadnimi kończynami.

Większości z was jeździ na koniach albo przeganaszowanych albo zadzierających głowę i szyję. Na koniach wiszących na wodzach albo je wyrywających. Na koniach walczących z wodzami albo kombinujących jak uniknąć ich działania. Na koniach nie reagujących na działanie wodzy albo reagujących w nieoczekiwany przez was sposób. Szukając sposobu na udoskonalenie pracy z koniem, znowu skupiacie się na wykorzystaniu znanych już sobie sygnałów. Sygnałów, do określenia których wystarczą dwa czasowniki: trzymam i ciągnę. I nie zmieni tego pozbycie się albo zmiana wędzidła. Tak samo będziecie trzymać i ciągnąć wodze na zwykłym wędzidle jak i na pelhamie. Na wielokrążku i z czarną wodzą. Na hackamore, na kantarze i na halterze i cordeo. Niewielu jeźdźców ma w sobie tyle pokory, by chcieć się nauczyć nie ciągnąć i wzbogacić słownictwo na linii ręce - przód konia. Wielu jeźdźców owe „trzymam” i „ciągnę”, gdy to nie działa, zamienia na całkowite milczenie swoich rąk i pozbycie się wodzy. I jedni i drudzy z tych jeźdźców nie chcą nauczyć się jak wyczuwać, które mięśnie końskiej szyi są napięte. Nie chcą nauczyć się wyczuwać czy zwierzę siłowo zaciska szczęki, usztywnia potylicę. I na pewno nie chcą nauczyć się rozmawiać z podopiecznym na temat tego, jak ma pracować, by móc rozluźnić szczękę, potylicę i mięśnie szyi. Nie chcą się nauczyć, bo do tego potrzebne jest subtelne działanie oddanymi wodzami. Czyli - po pierwsze, wodzy nie można się pozbyć, a po drugie, nie mogą one być zaangażowane w utrzymywanie ciężaru jeźdźca, w próby wyhamowywania wierzchowca ani w próby siłowego ściągania głowy i szyi konia w dół. Wierzchowiec sam opuści i szyję i głowę, gdy we właściwy sposób zaangażuje zadnią cześć ciała do pracy, gdy wypręży odpowiednio grzbiet i nabuduje mięśnie potrzebne do samodzielnego niesienia głowy i szyi w obniżonej pozycji. Subtelne działanie wodzami, będącymi przekaźnikiem końsko – ludzkiego języka bogatego w fachowe słownictwo, wymagałoby od jeźdźca zaakceptowania faktu, że dotychczasowa praca wodzami była błędna a całkowite pozbywanie się wodzy niewłaściwe.

Dlatego mam ogromny szacunek dla osób, które mają w sobie tyle pokory, że nie boją się usłyszeć, że dla dobra konia powinni zaakceptować fakt, iż ich dotychczasowa wiedza jeździecka nadaje się do dogłębnego skorygowania. Dziękuję wszystkim, którzy uczestniczyli w spotkaniach w Rybniku i Poznaniu. Szczególnie dziękuję Anicie, Basi, Klaudii, Magdzie i Monice.




czwartek, 25 stycznia 2018

MŁODE KONIE



Koleżanka ze stajni zasugerowała bym napisała o młodych koniach. Sama jest właścicielką młodej klaczy. Jest jeźdźcem z dużym stażem jeździeckim i instruktorem jazdy konnej, uczącym niegdyś w szkółkach jeździeckich. Jednak zdaje sobie ona sprawę z tego, że mimo lat nauki i jeżdżenia, umknęło jej sporo jeździeckiej wiedzy. Wiedzy, która przy pracy z młodym koniem powinna być niezbędna. Wspólnie pracujemy nad uzupełnieniem powstałych luk. Amazonka ta ma pewną wielką zaletę, niezmiernie potrzebną i przydatną przy obcowaniu z młodymi wierzchowcami. Zdaje sobie ona sprawę, iż młode konie to są „dzieci” wchodzące dopiero w dorosłe życie. Wie, że młody koń będzie jeszcze przez jakiś czas uzewnętrzniał źrebięce cechy. Nie boi się tego i nie próbuje zdławić na siłę chęci swojej klaczy do pobrykania i wyrażania młodzieńczej radości. Nie zmniejsza porcji owsa swojej podopiecznej, co się często praktykuje po to, żeby obniżyć poziom energii zwierzęcia. Nie wypina swojej klaczy na sztywne wypinacze i inne patenty, żeby ograniczyć jej możliwość brykania. Nie zakłada do pracy czarnej wodzy, żeby „nie wynosiła”. Amazonka nie ma obsesji na punkcie codziennej pracy swojej podopiecznej z obawy, że po dniu przerwy w pracy koń będzie miał nadmiar energii. Amazonka pozwala jej po prostu być młodym koniem.

Swego czasu w innym poście napisałam, że nie jestem bardzo przeciwna kupowaniu młodych koni przez jeźdźców z niewielkim stażem i doświadczeniem jeździeckim. Wprawdzie rozsądek podpowiada mi, że powinnam być temu bardzo przeciwna, jednak z pewnego powodu nie mogę. Już tłumaczę dlaczego. Teoretycznie niedoświadczony jeździec może wyrządzić zwierzęciu wielką krzywdę poprzez nieprawidłową pracę. Jednak obserwując jeźdźców mających doświadczenie w pracy z końmi i młodymi końmi widzę, że jest to również praca bardzo krzywdząca te zwierzęta. Niestety praktyka „doświadczonych jeźdźców” podpowiada im, że cała praca z młodym koniem musi odbywać się na jego pysku. Owo doświadczenie podpowiada jeszcze „doświadczonym jeźdźcom”, że młodego konia należy od początku i za wszelką cenę zmuszać do maksymalnego zgięcia szyi i obniżenia głowy. Jeżeli zwierzę stawia opór, to ciągle to samo doświadczenie podpowiada, że należy założyć młodemu podopiecznemu sztywne wypinacze, czambon, czarną wodzę albo jeszcze inny patent. „Doświadczony jeździec” niestety wie, że gdyby przy tych patentach młody koń zbyt opornie poruszał się, to nieodzowne są wbijające się w boki konia ostrogi albo karcący bat. „Doświadczony jeździec” wie, że młody koń już po paru miesiącach pracy, licząc od przyjęcia jeźdźca, powinien poruszać się w trzech chodach, jeździć w teren i skakać mały parkur. Taka praca „doświadczonych jeźdźców” spina i usztywnia mięśnie i stawy tych zwierząt. Taka praca zaburza równowagę koni i powoduje, że pracują one z nieprawidłowo ustawionym swoim ciałem. Taka praca zadaje ból i dyskomfort tym wrażliwym i delikatnym stworzeniom. Muszę wam powiedzieć, że właśnie taki poziom wiedzy posiada większość jeźdźców i instruktorów mających „doświadczenie” w pracy z młodym koniem.

W związku z tym większość koni „jeździecko doświadczonych” i oferowanych na sprzedaż, często nazywanych „profesorami”, jest sztywna, obolała i powykrzywiana. Do „odpracowania” wszystkich błędów popełnionych przy takim koniu potrzeba doświadczenia jeździeckiego nie mniejszego niż przy młodych koniach. Teoretycznie koń około dwunastoletni, po ośmiu latach pracy pod jeźdźcem, powinien być najbardziej odpowiednim wierzchowcem dla jeźdźca startującego w jeździeckiej przygodzie. Jednak rozluźnienie spiętych od ośmiu lat mięśni konia, uelastycznienie stawów od ośmiu lat usztywnionych i wyprostowanie pokrzywionego od ośmiu lat ciała konia, jest poza możliwościami początkującego jeźdźca.




Oczywiście jest bardzo wielu jeźdźców, którzy pracują z końmi inaczej niż wyżej opisałam. Pracują na zasadzie zrozumienia i porozumienia. Tacy jeźdźcy jednak raczej nie sprzedadzą wierzchowca, w wyszkolenie którego włożyli ogrom fachowej pracy. Włożyli wiedzę, cierpliwość, czas, uczucia i doświadczenie. To wszystko jest bowiem nie do wycenienia.

W świetle tego co napisałam wygląda na to, że problemem może być znalezienie i kupienie odpowiedniego konia dla początkującego jeźdźca. W świetle powyższego trudno mi też być absolutnie przeciwną kupowaniu młodych koni przez jeźdźców będących na początku jeździeckiej przygody. Jednak, gdy ktoś z was, nie mając doświadczenia w pracy z młodym koniem, zdecyduje się na kupno młodziaka to dla swojego i jego dobra - trenujcie z nim pod okiem instruktora czy trenera, który będzie uczył was nie tylko techniki jazdy ale również psychologicznych relacji z podopiecznym. To powinien być nauczyciel, który nie będzie „zaplątywał” „dzieciaka” w przeróżne patenty, żeby absolutnie uniemożliwić mu pobrykanie na lonży. Taki nauczyciel nie będzie też was uczył tego „zaplątywania”. To powinien być instruktor, który nauczy was jak nauczyć młodziaka, by cieszył się „lonżą”, bieganiem i brykaniem na niej w ramach wyznaczonych przez opiekuna granic. Pokaże wam jak nauczyć zwierzę, by cieszyło się pracą z wami, bez wyszarpywania lonży, bez wiszenia na niej i bez ścinania łuku. To powinien być trener, który nauczy was jak zachowywać się przy młodym koniu i jak z nim rozmawiać, by móc przestać się bać jego rozbrykanej źrebięcej natury, zamiast uczyć was jak w drastyczny sposób ją tłumić. Taki nauczyciel uświadomi wam, jak wykorzystać młodzieńczą energię konia do wydajnej pracy, zamiast obniżać jej poziom poprzez obcinanie zwierzęciu racji żywnościowych czy inne metody.

Do nauki pracy z młodym wierzchowcem znajdźcie instruktora, który wytłumaczy wam, że konie zbudowana są z tej samej gliny, co my – ludzie. Taki nauczyciel wytłumaczy wam, że noszenie jeźdźca przez konia jest dla niego wysiłkiem i swego rodzaju sportem - uprawianym mimo woli. A skoro to sport, to do osiągnięcia kondycji, siły do jego uprawiania, do rozwoju mięśni i umiejętności umożliwiających jego uprawianie, wierzchowiec potrzebuje tyle samo czasu i ćwiczeń co człowiek. Wiele zależy od intensywności treningów ale średnio młody koń potrzebuje około dwóch lat, by nabudować mięśnie i kondycję pozwalająca mu swobodnie nieść jeźdźca.

Poszukajcie nauczyciela, który uświadomi wam, iż na grzbiecie konia jesteście jego trenerem, nawet wówczas, gdy wasze jeździeckie doświadczenie jest niewielkie. Taki nauczyciel będzie prowadził trening w ten sposób, by nauczyć was, jak uczyć młodego wierzchowca. Taki nauczyciel nie pozwoli wam być biernym pasażerem na końskim grzbiecie ponieważ wie i rozumie, że bez waszych wskazówek z siodła podopieczny nie poradzi sobie z balastem na plecach i związaną z tym utratą równowagi. Znajdźcie instruktora, który nauczy was jak wskazać zwierzęciu sposób pracy pozwalający niwelować powyższe problemy. Taki instruktor nie będzie kazał wam „zamykać konia w dyby albo imadło”. Co mam na myśli? Siłowe ciągnięcie za wodze, ściskanie go łydkami i uciskanie pośladkami. Zakładanie wytoków, sztywnych wypinaczy, czambonu i czarnej wodzy. Poszukajcie trenera, który nie będzie powtarzał bzdurnych stereotypów mówiących,że koń ma cztery nogi, więc zawsze ma równowagę. Nie będzie też wmawiał, że wierzchowiec ma obowiązek słuchać i zawsze poradzić sobie z wyznaczonymi zadaniami. Znajdźcie trenera który wie, że bunt albo opór konia przeciwko wykonaniu polecenia zawsze ma podłoże. Może nim być brak zrozumienia, brak równowagi i przeciążenie przodu ciała. Zbyt słaba kondycja, złe ustawienie ciała, sztywność mięśni i stawów oraz ból i dyskomfort.

Instruktor, któremu powierzycie zadanie szkolenia was i waszego konia, musi pokazać wam jak nauczyć konia partnerstwa. Młody koń zawsze będzie chciał dominować, będzie „walczył” o wyższy szczebelek w hierarchii. Taki instruktor nauczy was jak zniwelować zapędy wierzchowca, bez użycia siły, zadawania bólu i wzbudzania strachu u zwierzęcia przed człowiekiem.

Znajdźcie nauczyciela jeździectwa, który nie będzie wmawiał wam, że najważniejsze jest ściągnięcie w dół szyi i głowy konia. Taki nauczyciel powie wam, że zganaszowanie się u wierzchowca jest efektem podstawienia zadu i zaangażowania go do wydajnej pracy. Powie wam, iż jest to efekt prężenia w górę grzbietu przez zwierzę i że do osiągnięcia celu potrzeba kilku lat pracy.

Poszukajcie instruktora, który nie będzie wam wmawiał, że koń jest rozluźniony tylko wam wytłumaczy, jak poczuć jego rozluźnienie i jak zwierzę namawiać do rozluźniania mięśni i stawów. Taki instruktor nauczy was równocześnie jak ćwiczyć dosiad, by swobodnie i w rozluźnieniu „wysiedzieć” aktywny, energiczny i wybijający ruch konia. Nauczy was jak nie stłumić sprężystości końskiego ruchu i nie spowodować, by stał się sztywny i „płaski”.

Jeżeli nie jesteście w stanie znaleźć instruktora, który nauczy was nie bać się źrebięcych odruchów młodego konia, to go nie kupujcie. Jeżeli nie jesteście w stanie znaleźć nauczyciela, który wskaże wam jak wychować, a nie zniewolić końskie „dziecko”, to nie kupujcie „młodziaka”. Jeżeli nie jesteście w stanie znaleźć trenera, który nauczy was jak nie trzymać się kurczowo kolanami na grzbiecie konia i jak nie trzymać zwierzęcia kurczowo wodzami za pysk, to nie kupujcie wierzchowca. Jeżeli........ - można by długo jeszcze wymieniać. Może ktoś z was będzie miał ochotę w komentarzu uzupełnić „wyliczankę”. Zapraszam.



wtorek, 23 stycznia 2018

JEŹDZIECKIE POGAWĘDKI DŻENTELMEŃSKO - HIPPICZNE W RYBNIKU


Jeździeckie pogawędki dżentelmeńsko – hippiczne w Rybniku, czyli w założeniu spotkania z czytelnikami mojego bloga, odbyły się dwa razy. Pierwszy w listopadzie, drugi niedawno, bo 20 stycznia. Organizuje je Klaudia, która czyta „Pogotowie jeździeckie” od chyba przeszło dwóch lat. Pod koniec zeszłego roku stwierdziła, że chciałaby uzupełnić swoją jeździecką wiedzę pod moim okiem. Problem w zorganizowaniu naszego treningowego spotkania polegał na tym, że nasze miejsca zamieszkania dzieli dość spora odległość. Siedem godzin jazdy pociągiem w jedną stronę. Klaudia wymyśliła pogawędki jeździeckie, żeby pokryć moje koszty dojazdu. Jednak znaleźć dziesięć chętnych osób na wysłuchanie moich „opowieści” okazało się nie łatwym zadaniem - jednak Klaudia ma dar przekonywania. Na obu spotkaniach tylko część osób znała mój blog. Większość przyszła spotkać się ze mną właśnie dzięki darowi przekonywania młodej amazonki. Dlatego też napisałam w pierwszym zdaniu, że pogawędki w założeniu miały być spotkaniami z czytelnikami. Oba spotkania odbyły się w bardzo sympatycznej atmosferze i mam nadzieję, że dzięki nim mój blog zyskał paru czytelników.

Podczas spotkania trochę ciężko było mi namówić uczestniczki do zadawania pytań. Były same amazonki. Kiedy już pytania padły, większość z nich dotyczyła samowolnego rozpędzania się koni. Dotyczyła tego, że rozpędzony koń zupełnie nie słucha i nie reaguje na prośby o zwolnienie tempa. Większość z obecnych tam słuchaczy uprawia skoki i problemy z pędzeniem konia na przeszkody oraz przytrzymywanie zwierzęcia za wodze dominowały w pytaniach. Szczególnie na pierwszym spotkaniu. Dlatego pomyślałam sobie, że nadszedł chyba czas na napisanie postu „zahaczającego” o tematykę skokową. Ale to na razie luźny pomysł.

Dla większości jeźdźców niemożliwa i nierealna wydaje się praca z koniem bez zaciągania wodzy. Na obu spotkaniach próbowałam przekonać rozmówców, że jest to możliwe. Że jazda na oddanych wodzach, na rozluźnionym koniu, nie szarpiącym za wodze ani nie wiszącym na nich jest doświadczeniem, do którego warto dążyć. Wszystko jednak zależy od jeźdźca, od sposobu w jaki siedzi on na koniu i od tego, czy potrafi działając dosiadem zastąpić hamujące działanie wodzy. Oczywiście wszystko o czym mówię i piszę nie jest przepisem na jazdę konną i nie wygląda to tak, że wsiadamy na pierwszego lepszego konia, oddajemy mu wodze i wszystko zaczyna grać. Jedna z amazonek zwróciła uwagę, że na koniu, który chce ponieść, nie da się nie zaciągnąć wodzy. Zgadzam się. Pewnie sama bym je zaciągnęła, gdybym znalazła się w takie sytuacji. Tylko, że ja nie wsiadłabym na pierwszego lepszego konia, ani nie dopuściłabym do stworzenia sytuacji, w której koń mógłby mnie ponieść. Kiedy ktoś zapytał moją Panią trener jak należy zareagować, gdy koń poniesie, odpowiedziała: „mądry jeździec nie dopuści do tego, by koń poniósł”. I ja się do tego nieustannie stosuję.

Jako małą dygresję do powyższego chcę też tu przytoczyć komentarz jaki ktoś wstawił pod postem: „Wodze i wędzidło”: „Bardzo fajny wpis, dzięki, ale... jak jeździć w taki sposób, kiedy samemu jest się jeźdźcem początkującym, a konie szkółkowe nastawione są głównie na wyszarpywanie wodzy po to, by nie robić nic i nic nie czuć na pysku? To jest tak wkurzające, kiedy wyjeżdżamy w teren, a powierzony mi koń ma tylko jedną obsesję - wyszarpać wodze, wyszarpać wodze! I trzepie tą głową... Palce poobdzierane, ręce bolą, w galopie mam wrażenie jakbym była gościem na jego grzbiecie, którego w każdej chwili można wyprosić. Staram się jak potrafię najlepiej (ramiona niby sprężynki, łydki, brzuch pracuje, głowa myśli itd.), ale dla wierzchowca najważniejsze jest, by wydobyć maksymalną długość wodzy z moich dłoni... (on i tak wie, co ma robić - widzi przecież konia prowadzącego więc po cholerę mu jakieś sygnały z grzbietu?). Nieeee, póki właściciele szkółek nie zainwestują w szkolenia dla swoich koni, póki nie zaczną ich "naprawiać" po każdym sezonie, to nie ma szans, by nauczyć się takiego współdziałania z koniem, o jakich piszesz w swoich artykułach. Koń koniem - cwana bestia, póki nie zaufa, to o współpracy z siodła można zapomnieć. A jak zaufać kolejnej, być może -nastej osobie tego dnia na swoim grzbiecie, która szarpie, kopie i chce nie wiadomo czego? Można próbować, ale bardzo trudno o satysfakcję. Bez mądrego trenera ani rusz”

Przy okazji rozmowy o pracy wodzami, omawiałyśmy też kwestię jeżdżenia bez wędzidła czy ogłowia. W wielu postach się do tego tematu odnoszę, więc nie będę teraz o tym pisać. Zaintrygowała mnie jednak jedna z uczestniczek mówiąc, że na mistrzostwach świata w jeździe bez ogłowia, poza oczami widzów, jeźdźcy rozprężają się przy użyciu ogłowi, wędzideł i patentów. Postanowiłam zgłębić temat i wstukałam w wyszukiwarkę: „jazda bez ogłowia kulisy”. Weszłam na stronę: gallop.pl (
http://gallop.pl/kulisy-mistrzostw-w-jezdzie-bez-oglowia-2017/nggallery/image/img_3820/)
 i wśród zdjęć, które można by zatytułować: sielanka bez ogłowia – znalazłam jedno, na którym jeździec siedzi na koniu zaopatrzonym w wielokrążek. Możecie sami zobaczyć. Wyszukałam więc stronę z regulaminem Mistrzostw Świata w Jeździe bez Ogłowia Wrocław, Partynice 16-17.09.2017 r, gdzie jako cel zawodów wymienia się: „pokazanie i propagowanie alternatywnego sposobu jazdy konnej bez użycia tradycyjnych ogłowi i kiełznań”. Zaś w regulaminie znalazłam zdanie: „Na rozprężalni koń może mieć założone ogłowie z kiełznem lub kantar”. Kantar – rozumiem. Ogłowie z kiełznem to już dla mnie hipokryzja.


Po pierwszym spotkaniu, jedna z amazonek zdecydowała się na trening ze mną podczas następnego. Trochę się obawiałam tego treningu ponieważ amazonka wsiadała na konia wypożyczonego z innej stajni. Nigdy wcześniej nie siedziała na tym koniu. Obie nie wiemy czy klacz była zwierzęciem szkółkowym czy też nie, ale bardzo ładnie spisała się pod młodą amazonką. Klacz spodziewała się być „pchana” przez jeźdźca i sygnały łydkami dawane przez amazonkę, które „prosiły” o samo – niesienie, były dla niej zaskoczeniem. Amazonka musiała wspomóc bacikiem działanie łydek ale, gdy klacz zrozumiała o co jest proszona, z czasem przestała stawiać opór. Samej amazonce zależało na wskazówkach, które pomogłyby jej się rozluźnić na końskim grzbiecie. Jestem zadowolona z tego treningu ponieważ cel, jakim było rozluźnienie jeźdźca, udało nam się osiągnąć. Mam nadzieję, że amazonka również jest zadowolona. Dużo łatwiej prowadzi się treningi par jeździec – koń, które na co dzień ze sobą współpracują. Tak jak Klaudia i jej Sonia. Nasza praca skupiała się na zaangażowaniu zadu Sonii do bardziej aktywnej pracy i nad rozluźnieniem jej ciała. Klaudia otrzymała wskazówki do pracy z podopieczną przez okres dzielący nas od kolejnego treningu. (https://web.facebook.com/karmelkowe/videos/2023052177941111/)

Muszę się przyznać, że wolę prowadzić treningi niż spotkania. Chodzi o stres. Jakoś nigdy nie stresował mnie fakt, że mam poprowadzić trening, jednak myśl o spotkaniu z większą ilością osób ten stres u mnie wywołuje. I chyba czekające mnie spotkanie w Poznaniu bardziej mnie stresuje niż te w Rybniku. Chyba dlatego, że Poznań to „własne podwórko”.





Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...