W poprzednim poście, pisałam: „gdy człowiek ma wrażenie, że zamiast balonu trzyma w rękach ściągający go w dół głaz, albo szarpiącą do przodu, wystrzeloną kulę armatnią, to może być pewien braku zaangażowania w pracę tylnej części swojego wierzchowca”. W takich sytuacjach jeździec „zmuszony” jest „nieść” ów ciężar za pośrednictwem wodzy. Problemy z brakiem efektu w wypracowaniu lekkiego przodu wierzchowca zaczynają się od błędnego założenia, że odpowiedzialnym za obciążenie naszych rąk jest koński pysk. Na pewno słyszeliście powiedzenie: „koń twardy w pysku”. Za całą sytuację obwinia się zaciśnięte na siłę szczęki wierzchowca. Jeźdźcy dążą wówczas do poprawienia sytuacji przez próbę rozluźnienia „szczękościsku”, „piłując” wędzidłem, czyli przyciągając do siebie na przemian raz prawą, raz lewą wodzę, by przesuwać wędzidło po języku. Słyszeliście na pewno również stwierdzenie mówiące, że jeżeli koń „wisi” na rękach jeźdźca, to „tworzy” sobie w ten sposób „piątą nogę”, czyli nic innego tylko podparcie dla przeciążonego przodu swojego ciała. „Piłowanie” wędzidłem w buzi zwierzęcia na niewiele się zda, gdyż wierzchowiec nie zrezygnuje z oparcia. Nie zrezygnuje do chwili, gdy jeździec „wytłumaczy” mu, jak „podnieść” „spadający ciężar przodu” i jak ustawić ciało i nim pracować, by „przenieść ciężar” do tyłu i rozłożyć go równomiernie na cztery nogi.
Jeźdźcom, którym uda się przy pomocy siły przeganaszować konia wydaje się, że poradzili sobie z problemem przeciążenia końskiego przodu. Nic bardziej błędnego. To, że nie czują ciężaru na rękach, nie oznacza, iż wierzchowiec sam „uporządkował” swoją równowagę. Gdy zwierzę „tworzy piątą nogę”, to zaciska szczęki, spina i usztywnia mięśnie pyska i szyi. Nie raz można zauważyć u takich wierzchowców przerośnięty mięsień, mniej więcej po środku grzbietu szyi, w kształcie karpia schowanego pod skórą. Koń „akceptuje” wywołany napięciami oraz zaciągniętym wędzidłem ból, by „ratować się” przed upadkiem po utracie równowagi. „Zabierając” zwierzęciu owo podparcie, zmuszacie go do ratowania się w inny sposób. Wierzchowiec siłą rzeczy znajduje go i by nie upaść napina mięśnie klatki piersiowej, usztywnia stawy przednich nóg. Ruch jego łopatek staje się ograniczony, chód sztywny i koń idzie jak na szczudłach. Jego kroki stają się krótsze i płaskie.
Na początku mojej „przygody” w prowadzenie bloga, wstawiłam krótki post z uroczym obrazkiem autorstwa mojego brata. Przytoczę go tutaj w całości: „Konie podczas jazdy bardzo często „wiszą” na wodzach, zmuszając w ten sposób jeźdźca do dźwigania sporego ciężaru. Żeby zrozumieć, jaka jest tego przyczyna, trzeba wyobrazić sobie, że koń zbudowany jest z nadwozia i podwozia, które nie są ze sobą połączone. Niepilnowane rozjeżdżają się. Nadwozie zsuwa się z przodu z podwozia i żeby nie spaść na ziemię „szuka” podparcia. Zadaniem jeźdźca jest ułożyć te dwie części na sobie jak drewniane klocki i pilnować, by ta niewysoka budowla nie runęła. W innym przypadku nadwozie „znajdzie” oparcie właśnie na wodzach”.
Rysunek stworzony przez Cyber Brush
Rozwiązaniem problemu są sygnały „proszące” konia o podniesienie przodu ciała, by móc „podjechać podwoziem” do przodu i „dać oparcie nadwoziu”. Ponieważ jedyną szansę na użycie sygnałów, „podnoszących przód ciała” podopiecznego dają jeźdźcowi wodze, to często konie podnoszą wówczas również głowę i szyję. Dla niejednego jeźdźca punktem honoru jest „ściągnięcie” ich w dół, dlatego też tacy jeźdźcy będą, podejrzewam dalecy od chęci przekazania owej informacji swojemu „pojazdowi”. Sygnał ten dajemy wyciągając ręce maksymalnie do przodu i podnosząc trochę do góry. Chodzi o to, by obustronne szarpnięcie za wędzidło wykonać na jak najbardziej pionowo ustawionych wodzach. Jednak by zwierzę nie „opadło” ponownie ciężkim przodem, człowiek siedzący w siodle, musi równocześnie energicznym pukaniem łydkami, podgonić zad zwierzęcia. Jakby „rozpędzić ociągające się podwozie”, by „podniesiony przód nadwozia” miał się na czym oprzeć. Jednak to „rozpędzanie” podwozia nie może być kojarzone ze zwiększaniem prędkości „całego pojazdu”. Przy takiej pracy koń wydłuży krok. Powinien on przypominać „wesołe susy”, ale stawiane w wolniejszym tempie. Przy koniu, któremu „weszło w nawyk” wieszanie się albo przeganaszowanie, sygnały należy powtórzyć natychmiast, gdy poczujecie ponownie „spadający ciężar”. Będzie on jednak wiecznie opadał, jeżeli jeździec nie zaangażuje swojego ciała (aktywny dosiad) do pracy nad zwalnianiem i utrzymywaniem równego tempa u wierzchowca. Ciężar jeźdźca w strzemionach, naciąganie wodzy z wyobraźni, rozciąganie mięśni brzucha i pleców, właśnie takie sygnały „powstrzymują” nadwozie od „wyrywania się do przodu” i „spadania w dół”.
Rysunek stworzony przez Cyber Brush
Przeczytaj: "JEŹDZIĆ OD DOSIADU", "KONTAKT Z KONIEM", "PRZYKURCZONE CIAŁO JEŹDŹCA"
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz