Podczas pracy z koniem bardzo ważna jest ludzka wyobraźnia. Potrzeba jej sporego zaangażowania, by się z koniem „dogadać’. Im mniej brutalnie i siłowo chcielibyście z koniem pracować, tym więcej wyobraźni będzie wam potrzebne. Dzięki niej człowiek zaczyna „prowadzić” konia przy pomocy bardzo dokładnych, ale i subtelnych sygnałów. Moja Pani trener podpowiadała zawsze: wyobraź sobie, że prowadzisz wierzchowca na wąskim murze, a po jego obu stronach masz przepaść. Ja do tego dodałabym jeszcze zawiązane przepaską końskie oczy. Dla mnie jest to bardzo obrazowe. Myślę, że wielu jeźdźców przy prawdziwym zagrożeniu, poprowadziłaby konia znakomicie. Jeźdźcom jednak nie starcza wyobraźni i „prowadzenie” konia polega na ciągnięciu za wodze i łydce za popręgiem na zakręcie, byle mniej więcej w wymyślonym kierunku. Gdy nie ma prawdziwego zagrożenia (przepaść) wasze reakcje są spóźnione. Pojawia się brak precyzji w wydawanych poleceniach, dokładności w dawaniu sygnałów i konsekwencji w ich egzekwowaniu. Często jeźdźcy „pracują” z koniem na zasadzie: kto silniejszy, przepychając się: łydka jeźdźca kontra bok konia i ręka jeźdźca kontra pysk konia. Przy takiej przepychance upadek w przepaść byłby nieunikniony.
A to właśnie dokładne i precyzyjne prowadzenie konia pozwala człowiekowi bez siłowo i bezboleśnie panować nad nim. Pozwala człowiekowi „znaleźć się” na wyższym szczebelku hierarchii. Pozwala skupić uwagę zwierzęcia, rozbudzić zainteresowanie opiekunem i jego poleceniami.
Ćwiczenie, które chcę opisać, jest teoretycznie bardzo proste. Ułóżcie na placu po którym jeździcie drągi. Niech tworzą koło, albo owal. Będziecie przy nich jeździć. Początkującym jeźdźcom proponuję zacząć od chodzenia przy koniu w różnych konfiguracjach, przedstawionych na rysunku.
Prawda, że wydaje się to nieskomplikowane. Jednak, jak zauważyliście na rysunkach, w każdej sytuacji człowiek ma pozycję na wysokości łopatki (przedniej nogi) konia. Cała zabawa polega na tym, by ta pozycja nie zmieniała się w trakcie marszu. Niezmienna ma być jednak dlatego, że maszerujący człowiek sygnałami będzie „namawiał” zwierzę do dopasowania tempa i rytmu marszu do swojego. A tempo marszu człowieka ma być bardzo równe i rytmiczne. Ten rytm trzeba sobie „nabijać w głowie”. Polecam do tego powtarzanie wierszyka: „Proszę państwa, oto miś. Miś jest bardzo grzeczny dziś.. itd.” Problem, jak się przekonacie, polega na tym, że człowiek podświadomie dopasowuje rytm wierszyka, a tym samym swoich kroków, do rytmu marszu konia. Trzeba „umieć” utrzymać rytm wierszyka i gdy koń zwalnia, ujeżdżeniowy bacikiem, pukając zwierzę w bok, „poprosić” o przyspieszenie. Kiedy natomiast wierzchowiec przyspiesza, człowiek zapierając się ciałem powinien „zasugerować” podopiecznemu zwolnienie tempa. Dodatkowymi sygnałami mogą być krótkie, powtarzane szarpnięcia wodzami oraz klepnięcia bacikiem w pierś konia. Po co do tego ułożone drążki? One zastępują waszą wyobraźnię. Zakładając, że chcecie bardzo blisko i dokładnie wzdłuż nich prowadzić wierzchowca, sprowokują one wasze reakcje w odpowiednim czasie i momencie. Sprowokują podświadome ustawienie waszego ciała, które jest dla konia wyznacznikiem ścieżki, po której idziecie. Wymuszą waszą reakcję na samowolne oddalanie się konia z wyznaczonej ścieżki. Będziecie wiedzieć kiedy poprosić podopiecznego bacikiem, by się od drążków nie oddalał i kiedy dać sygnał zwalniający, gdy koń w tym momencie zareaguje źle na bacik, przyspieszając zamiast przesunąć się w bok.
Drugim etapem (może być pierwszym) ćwiczenia jest jazda wierzchem wzdłuż drążków, zarówno wewnątrz jak i na zewnątrz koła. W czym tutaj tkwi trudność? Jak zwykle w utrzymaniu równego tempa i rytmu marszu (ciągle polecam powtarzanie wierszyka). W nieużywaniu wodzy do wskazywania kierunku jazdy i nie używania ich do utrzymywania konia na ścieżce. Jedyną rolę jaką możecie przypisać wodzom to sygnały skupiające konia (zob. DLACZEGO KOŃ NIE SŁUCH A SYGNAŁÓW) i sygnały utrzymujące prostą szyję. Jeżeli koń samowolnie zegnie szyję np. w prawo jeździec delikatnymi szarpnięciami lewą wodzą prosi konia o jej wyprostowanie. Utrzymywać konia blisko drążków, czyli na ścieżce, możecie tylko przy pomocy pukających sygnałów łydkami. Gdy koń odpowiadając na nie przyspieszy, zamiast przesunąć się w bok, musicie zwolnić zwalniając rytm ruchu swoich bioder i dopasowując do rytmu wierszyka nieustannie „wybijanego w głowie”. Do pomocy macie jedynie sygnał skupiający, czyli krótkie, powtarzane i charyzmatyczne pociągnięcia za wodze. Proponuję utrudnić sobie prace i jeździć z szeroko odstawioną ręką, trzymającą wewnętrzną wodzę. Zamknięta kusi bowiem bardzo, by pomóc sobie w utrzymaniu podopiecznego na ścieżce. Otwarta, wymusza prawidłową reakcję łydką. I tak jak wyżej, drążki zastąpią wam wyobraźnię i wymuszą na was prawidłowe i szybkie reakcje na nieprawidłowe poczynania waszego wierzchowca.
Bardzo by mnie ucieszyły wasze relacje z wykonywania ćwiczeń. Co trudniejsze: Nie „kierować” wodzami, czy zacząć „kierować” łydkami?
Wszystko jest trudne :) Łatwe, kiedy czytamy, trudne podczas wykonywania. Kto by pomyślał, że prowadzenie konia na uwiązie jest trudne, gdy koń tego nie chce, a jednak! A kierowanie łydkami, cóż po prostu trudne :) Ale kto nie próbuje, temu na pewno się nie uda. Szczególnie z hucułkami ;)
OdpowiedzUsuń