sobota, 3 grudnia 2016

KONIE "SZCZEGÓLNEJ" TROSKI




Każdy koń, który w ten czy inny sposób służy człowiekowi, zasługuje na szczególna troskę. Mam jednak na myśli troskę okazywaną zwierzęciu podczas pracy, którą ono dla nas wykonuje. Wiele koni nie upomina się o to szczególne zainteresowanie. Z pokorą „odbębniają” rutynową jazdę, marząc o powrocie do stajni i odpoczynku dla obolałego ciała. Na wiele wierzchowców można po prostu wsiąść i pojechać bez szczególnego zastanawiania się, czy jest on rozluźniony, czy jego nogi prawidłowo pracują, czy jego ciało jest we właściwy sposób ustawione i czy przypadkiem nie odczuwa on z jakiegoś powodu bólu. Są to wierzchowce fizycznie i psychicznie „złamane”. Dawno zrezygnowały z prób okazywania uczuć i porozumienia się z człowiekiem na rzecz totalnej uległości, dla tak zwanego „świętego spokoju”. Jest jednak sporo koni, u których zła jazda i zła z nimi praca natychmiast „odbija się” na jakości jego ruchu i na jakości „posłuszeństwa”. Jest wiele koni, które nie godzą się na to, by praca z człowiekiem sprawiała im ból i dyskomfort.

Od lat obserwuję jeźdźców i ich podopiecznych. Każdy z jeźdźców widzi u swojego wierzchowca pewne cechy i „przypadłości” związane z jazdą na nim albo z jego charakterem. Mam wrażenie jednak, że człowiek widzi albo chce widzieć tylko to, o czym może powiedzieć: „mój koń tak już ma”. Ludzie widzą u swoich podopiecznych to, co można zaakceptować i z czym jakoś sobie radzą. Zauważenie czegoś ponadto, wymagałoby zdobycia wiedzy i zaangażowania się w trudniejszą pracę. Niestety bywa i tak, że to „coś” zaczyna za bardzo „rzucać się” w oczy i nie da się tego zbagatelizować. Mówię na przykład o kulawiznach. Koń kuleje, więc potrzebny jest lekarz weterynarii. Jeżeli kulawizna wynika z ewidentnego uszkodzenia mechanicznego, to wszystko jest jasne i oczywiste. Co jednak, kiedy badania i prześwietlenia kończyn nie wykazują żadnych zmian i chorób, a wszelkie chłodzenia, rozgrzewania i leki przeciwzapalne nie przynoszą poprawy? Kolejnym krokiem jest kucie konia. Zwierzę dostaje podkowy zwykłe, jak nie ma efektu - to okrągłe, potem korekcyjne - i co? Również nie ma efektu. Bardzo rzadko trafia się jeździec, który dochodzi do wniosku, że przyczyną problemów jest zła praca, zła jazda wierzchem. Dla większości jeźdźców nie ma czegoś takiego, jak zła jazda: „przecież ja już wszystko umiem”. Finał jest taki, że ów jeździec nadal jeździ na kulejącym koniu, gotowy w każdej chwili stwierdzić: nie, mój koń nie kuleje, on już tak po prostu ma. Skąd się biorą takie kulawizny? Z obolałych i spiętych stawów oraz źle ustawionych i pracujących kończyn. Z przeciążenia nóg, gdy koń pracuje bez zrównoważenia ciała. Z obolałego i napiętego grzbietu, obolałej szyi ściągniętej na siłę w dół, ze wszelkich napięć mięśni. W tych przypadkach lekarz weterynarii zwierzęciu nie pomoże. Pomoże świadoma praca jeźdźca. Praca nad wypracowaniem równowagi, nad rozluźnieniem i ustawieniem ciała zwierzęcia. Pomoże jeździec, który siedząc na grzbiecie będzie jak fizjoterapeuta uczący podopiecznego na nowo chodzić i pracować. Fizjoterapeuta uczący nowego funkcjonowania obolałe po przejściach ciało. Takie konie, to są właśnie zwierzęta potrzebujące bardzo szczególnej troski. I wbrew pozorom nie jest ich wcale mało.

Jest też wiele koni z drobnymi wadami budowy i postawy. Sporo koni z powykrzywianymi kończynami, które to krzywizny są efektem kowalskich zaniedbań w źrebięcym okresie. U takich zwierząt efekty złej pracy ujawniają się najszybciej. Mało który jeździec to zauważa, a gdy któryś już zauważy, to nawet jeżeli w tym przypadku jego koń tak ma, rzadko fakt ten skłania do refleksji nad sposobem swojej pracy z takim zwierzęciem. Pod kategorię: „mój koń tak już ma” ludzie „podciągają” wiele rzeczy – na przykład opuchnięte kończyny. Zawsze jest wytłumaczenie: pochodzi-popracuje i opuchlizna się zmniejsza. Pewnie, że się zmniejsza bo ruch pobudza krążenie krwi i rozgrzewa kończynę. Niejeden z was miał zwichniętą nogę. Przypomnijcie sobie, kiedy najbardziej taka noga boli i jest opuchnięta? Gdy jest zastana, kiedy po długim odpoczynku trzeba zacząć chodzić. Gdy się już taką nogę „rozrusza”, ból i opuchlizna maleje. Czasami jedno i drugie chwilowo ustępuje, do czasu, gdy noga znów będzie po kolejnym odpoczynku. Czy zanikanie bólu przy ruchu oznacza, że z nogą jest wszystko w porządku? Nie. To dlaczego u konia ma być inaczej? Owszem, opuchlizna nie zawsze oznacza zwichniecie ale na pewno oznacza, że w kończynie zachodzą chorobowe procesy. Kiedyś usłyszałam od opiekuna konia z opuchniętymi zadnimi nogami, że koń jest mniej szlachetny stąd opuchlizna. Kolejna rzecz podciągana pod kategorię: koń tak ma - to wiszenie na wodzach wierzchowca i zaciśnięta szczęka - tu wytłumaczeniem jest: mój koń jest twardy w pysku - cokolwiek to znaczy. Koń miele językiem próbując wypchnąć zadające ból wędzidło – dla jeźdźców on żuje to wędzidło, otwiera z bólu pysk – trzeba mu go zawiązać, bo słabo czuje koń wędzidło, pędzi bez opamiętania na przeszkody – lubi skakać, pędzi w terenie i nie dając się opanować – kocha jeździć w teren, buntuje się – jest leniwy albo ma złośliwy charakter. Zawsze jeźdźcy znajdują przyczynę takich a nie innych zachowań zwierzęcia, ale nie jest nią zła praca człowieka. Tylko raz, przez całą moją jeździecką przygodę, ktoś się przyznał do błędnej pracy ze swoim podopiecznym i zaczynał wszystko od nowa.

Napisałam wcześniej, że na wiele wierzchowców można po prostu wsiąść i pojechać, jednak zastanówcie się- ile razy podczas jazdy na takim koniu nachodzą was różne pytania i dylematy. Jazda wierzchem tylko pozornie może być bezproblemowa. Problemy zawsze są. Rodzaj problemów zależy od stopnia „zepsucia” konia, jego charakteru, etapu nauki jazdy konnej jeźdźca, stopnia zaawansowania uprawianego jeździectwa i od stopnia strachu jeźdźca przed problemami, które może zaserwować podopieczny i „zaoferować” jazda na nim.
Niektórym jeźdźcom, na zadane pytanie: z czego wynika dany problem w pracy z podopiecznym?- wystarczy odpowiedź: „bo ten koń już tak ma”. Na szczęście coraz więcej adeptów sztuki jeździeckiej szuka wyjaśnień na problemy związane ze współpracą z koniem. Wielu jeźdźcom nie wystarczy już zacytowana wyżej odpowiedź. Ludzie szukają sposobu na świadome porozumienie z wierzchowcem. Czują, że jest im potrzebna umiejętność rozumienia zachowań wierzchowca i umiejętność takiego przekazywania poleceń podopiecznemu, żeby je zrozumiał. Problem jest tylko taki, że sporo osób mniej czy bardziej zaawansowanych w jeździectwie spodziewa się znaleźć szybkie i „cudowne” rozwiązanie powstałego problemu, często nazywane przeze mnie „pstryczkiem – elektryczkiem”. Nie dajcie sobie jednak wmówić, że takie rozwiązanie istnieje. Każdy „cudowny” patent, każde dodatkowe dołożenie siły w „namawianie” wierzchowca do wykonania zadania, to metody dające złudzenie rozwiązania problemu i działające „na krótką metę”. Rozwiązywanie problemów związanych z „dogadaniem się” z koniem to zawsze jest i powinna być długa, żmudna i ciężka praca. Gdy to sobie uświadomicie, dużo łatwiej będzie wam podejść do pracy z koniem polegającej na prowadzeniu „dialogu” oraz na niełatwym i długotrwałym uczeniu się języka porozumienia, który do tej pory obcy był wam i podopiecznym. Łatwiej będzie wam podejść do pracy z koniem, w której trzeba nauczyć się obserwować zwierzę i odczytywać jego gesty i formy przekazu informacji. I nie mam tu na myśli wszechobecnej wiedzy na temat tulenia uszu przez wierzchowca i różnorodnego ich ustawiania albo wiedzy: co oznaczają „wyszczerzone” przez zwierzę zęby, czy też opuszczenie głowy i wystawianie języka podczas „join up”. Te gesty to jest „kropla w morzu” sygnałów jakie wysyłają do was wasi podopieczni.


Podczas mojej przygody jako jeździec i instruktor pracowałam z końmi, które pozornie nie stwarzają problemów i z końmi, z którymi współpraca bez „szczególnych” umiejętność jest niemożliwa. Każdy z nich to osobny „przypadek”, różne predyspozycje, różne reakcje i wiele odosobnionych zachowań. Mało tego, zachowanie tego samego zwierzęcia w relacji z innym jeźdźcem generowało inne problemy. Do każdej pary: jeździec – koń, szukałam innego podejścia, które nie tylko zwiększałoby ich umiejętności ale pozwoliłoby na znalezienie wspólnej płaszczyzny porozumienia. Zebrałam trochę doświadczeń i historii paru wierzchowców, a najwięcej nauczyły mnie te „szczególnej troski”.


2 komentarze:

  1. Zgadzam się z Tobą całkowicie, nie cierpię wymówki "koń tak ma"... niekiedy za tym naprawdę kryją się poważne sprawy, które właściciele sobie ignorują dopóki nie zrobi się już naprawdę gorąco... ehh

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też nie cierpię tej wymówki, a niestety jest ona nagminna. Świadomość, że podzielasz moje zdanie na ten temat jest bardzo pocieszająca. Mam nadzieję, że jest więcej osób, które się z nami zgadzają.

      Usuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...