Pokazywanie postów oznaczonych etykietą "EKSPERT" "RADZI". Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą "EKSPERT" "RADZI". Pokaż wszystkie posty

czwartek, 9 kwietnia 2015

"KOŃ MUSI SIĘ ŚLINIĆ"-ZASŁYSZANE W STAJNI



„Wiesz, koń musi mieć pianę na pysku po jeździe. Musi się ślinić. To bardzo dobry objaw. Niektórzy jeźdźcy myślą, że to coś złego. A brak poślinienia na końskim pysku wręcz dyskredytuje człowieka jako jeźdźca”. Tak jeden z „podsłuchanych” przeze mnie jeźdźców próbował nawiązać konwersację z drugim, który odpowiedział: „Tak, dlatego ja przed każdą jazdą wsypuję mojej klaczy proszek do prania do pyska”. Pierwszy z rozmówców nie zrozumiał dowcipu, brnął dalej w rozmowę z całą powagą. Dołączył trzeci z panów mówiąc : „moja klacz ma pianę na pysku, to znaczy, że żuje wędzidło”.

Jak to jest z tym ślinieniem się wierzchowców? Dlaczego jedne podczas pracy mają „suche pyski”, inne nieznacznie wilgotne, a jeszcze inne wręcz „toczą pianę”. Każdy ssak ma ślinianki, duże gruczoły ślinowe położone poza jamą gębową. Wyróżnia się parzyste ślinianki przyuszne, podżuchwowe i podjęzykowe. W jamie gębowej ssaków znajdują się również liczne, niewielkie skupiska gruczołów ślinowych (m.in. gruczoły językowe, podjęzykowe, wargowe, podniebienne, policzkowe, migdałkowe). Wydzielanie śliny może być pobudzane lub hamowane poprzez działanie różnych bodźców. Bodźcem pobudzającym jest na przykład widok jedzenia albo sama czynność przeżuwania. Ślinianki zaczną intensywnie pracować już w momencie włożenia czegokolwiek do ust. Nie trzeba tego żuć, ani ssać, a ślina będzie obficie się wydzielać. Pomyślcie o wizycie u stomatologa. Z otwartą buzią człowiek dostaje takiego ślinotoku, że konieczne jest użycie ssaka do wysysania śliny. Silniejsze wydzielanie śliny powinno więc nastąpić u wierzchowca już w momencie włożenia wędzidła do pyska i z pewnością tak się dzieje. Nie znaczy to, że ślina powinna natychmiast pojawić się na wargach zwierzęcia. Jednak myślę, że już na tym etapie można zauważyć, jak koń "podchodzi" do faktu, iż zbliża się nieuchronnie moment pójścia do pracy. Na pewno każdy miał kiedyś w sytuacji stresowej uczucie suchości w ustach, albo wręcz poczucie braku śliny. Dzieje się tak, ponieważ w stresie jej produkcja gwałtownie maleje, a obecna w jamie ustnej ślina jest gęsta, śluzowa. Odwrotnie dzieje się w momentach, gdy jesteśmy zrelaksowani – wówczas ślinianki przyuszne wytwarzają duże ilości rzadkiej śliny. Dlatego zestresowany wierzchowiec będzie miał bardzo suche kąciki ust i sztywno zaciśnięte szczęki na włożonym do pyska, na siłę, wędzidle. Koń zrelaksowany sam otworzy mordę, by "uprzejmie" chwycić podawane mu wędzidło. Gdy znajdzie się ono już w pysku, zwierzę pomlaska, poukłada je sobie na języku, poprzesuwa, poprzeżuwa i przełknie ślinę.

A co się dzieje podczas jazdy? W poście pod tytułem „
KONTAKT Z KONIEM” jest fragment dotyczący wędzidła. Zacytuję: „Wyobraźcie sobie teraz, że ta siła, czy też energia płynąca z intensywnie pracującego zadu konia jest jak rwący strumyk, który docierając do swobodnego przodu zwierzęcia „prowokuje” go do pociągnięcia wszystkiego, co zostało zanurzone w jego nurcie. Tym czymś jest wędzidło trzymane naszymi „oddanymi” rękoma. Zwierzę napina je na tyle, by delikatnie, dolną szczęką, ciągnąć „pasażera” poprzez wodze za ręce (zob. WĘDZIDŁO W KOŃSKIM PYSKU)”. Pracujący pod jeźdźcem wierzchowiec, będąc rozluźnionym i zrelaksowanym, będzie „produkował” nadmiar śliny, prowokowany nieustannie obecnością wędzidła w pysku. Ponieważ delikatne ciągnięcie dolną szczęką za wodze uniemożliwia „przeżuwanie” i połykanie śliny, pojawia się ona na zewnątrz pyska, w kącikach ust.

Gdy człowiek ma w ustach gumę do żucia, albo cukierka typu landrynka, intensywnie pracuje szczęką, językiem czyli przeżuwa i dzięki temu również połyka ślinę. Gdyby pożądane było, by koń podczas pracy żuł wędzidło, to moim zdaniem przy tej czynności również połykał by ślinę. Wówczas końskie usta byłyby zupełnie suche. W programach przejazdowych w zawodach ujeżdżeniowych jest „figura” zwana „żucie z ręki”. Jest to fragment stępa, w którym jeździec namawia podopiecznego, by w swobodny sposób wyciągnął głowę i szyję w dół. Ten czas zwierzę, które do tej pory jechało na kontakcie, czyli w uproszczeniu ciągnęło wędzidło, powinno wykorzystać na ponowne ułożenie wędzidła, pomlaskanie i przełknięcie śliny. Takie „żucie z ręki” to chwile odpoczynku należące się koniowi podczas każdej pracy. Nie oznacza to jednak, że koń powinien non stop żuć wędzidło. To mielenie językiem spotykane u wielu pracujących koni, to nieudane próby wypchnięcia językiem wędzidła z pyska. Robią to zazwyczaj konie przeganaszowane, które nie uczestniczą w procesie lekkiego naciągania wodzy poprzez ciągnięcie za wędzidło. Nieustanne ocieranie językiem o wędzidło przy jego wypychaniu, stymuluje nadmierną produkcje śliny pewnie ze ślinowych gruczołów językowych. Myślę też, że nieustanne „piłowanie” języka wędzidłem w „szczelnie” zaciśniętej szczęce wierzchowca przez jeźdźca, „pobudzi” nadmierną produkcję śliny. Pojawienie się jej w żaden sposób nie będzie świadczyć o rozluźnieniu konia. Całkowicie suche „wargi” będą miały spięte i zestresowane wierzchowce, które przynajmniej uniknęły „piłowania w buzi”.

Nie bez powodu przytoczyłam na samym początku usłyszaną rozmowę. Często wypowiadane, przez „ekspertów jeździectwa”, stwierdzenia o konieczności ślinienia się koni i konieczności przeżuwania przez nie wędzidła powodują, że adepci sztuki jeździeckiej intensywnie poszukują sposobów, by wywołać owe odruchy. Proszek do prania był żartem i przegięciem, ale nagminne jest poszukiwanie wędzideł z zabawkami czy też smakowych. Sposób poślinienia podopiecznego i ilość „piany” na pysku w żaden sposób nie powinien być wyznacznikiem jakości pracy z koniem. Nie powinien być również celem, do którego człowiek dąży. Może być pewną podpowiedzią przy ocenie stanu psychicznego waszego podopiecznego, ale każde zwierzę swoimi śliniankami może reagować w nieco inny sposób. O tym, czy wasza praca z koniem była prawidłowa, będzie świadczyło wiele innych symptomów. Spokojny, albo przerażony wzrok podopiecznego, rozluźnione, wyraźnie zarysowujące się pod skórą albo spięte i „płaskie” mięśnie konia. Uszy rozluźnione u nasady, lekko odchylone na boki i lekko „klapiące” albo sztywne i nerwowe, wyginane bez przerwy we wszystkie strony. Giętkie, sprężyste stawy, dzięki czemu kroki wierzchowca będą obszerne i miękkie albo sztywne i zaciśnięte, prowokujące krótkie, nerwowe kroki, połączone z szuraniem po nawierzchni.
 

   

czwartek, 5 lutego 2015

PRACUJ ŁYDKAMI


Gdy „wstukacie” w wyszukiwarkę internetową hasło: „jak działać łydkami podczas jazdy na koniu ?”, albo czytając prasę jeździecką i rady na ten temat, znajdziecie kilka opcji odpowiedzi. „Eksperci” radzą i prześcigają się w informacjach: „jaka łydka?” Działaj delikatnie, działaj silnie, ściśnij łydkami, ściśnij piętami, raz puknij, dwa razy puknij, a jak nie zadziała to użyj bacika itp. Każdy z tych sposobów ma „uruchomić” konia. Wprawić go w ruch. Czasami łydki te uczestniczą w procesie skręcania na koniu. Chociaż w skrajnym wypadku znalazłam informację, że wystarczy działać wodzami jak kierownicą, by wierzchowiec skręcił. Jakie było uzasadnienie: koń zawsze pójdzie za swoim nosem. W zasadzie nigdzie nie znalazłam informacji o tym, jakie jeszcze informacje łydkami jeździec może przekazywać swojemu podopiecznemu podczas jazdy wierzchem. A właśnie to, co chcemy przekazać zwierzęciu, jest najbardziej istotne.

Koń, który ciężko pracuje pod swoimi opiekunem, obojętnie czy w sporcie czy w rekreacji, jest jak instrument. Konia trzeba „nastroić”, by mógł prawidłowo pracować pod jeźdźcem. Takie „strojenie” to ustawianie części ciała konia w prawidłowej pozycji względem siebie. „Strojenie” to także rozluźnianie mięśni, stawów i uczenie „ich” jak muszą pracować, by nie robić „sobie krzywdy”. W prasie końskiej dużo pisze się o masażu koni. Wielu ludzi wyspecjalizowało się w tym kierunku i świadczy usługi. Organizuje się kursy masażu wierzchowców. Na pewno taki masaż to wspaniała sprawa, ale niewiele pomoże zwierzęciu, jeżeli każda jazda pod jeźdźcem powoduje u niego niezdrowe napięcia mięśni i stawów. Proponuję, żeby wsiadając na konia każdy jeździec wyobraził sobie, że robi to po to, by poprowadzić w ruchu zwierzę tak, żeby go „nastroić”, rozluźnić. Siedząc w siodle jesteśmy masażystami, tylko zamiast „ugniatać” ciało podopiecznego, „pokazujemy” mu jak ma pracować poszczególnymi częściami ciała, by napięcia zniknęły. I do tego potrzebne są pracujące łydki jeźdźca.

Nasze sygnały, których używamy przy porozumiewaniu się z koniem, bardzo często są odpowiedzią na zachowanie się konia. Są częścią 
dialogu i sposób ich użycia warunkuje „odpowiedzi” konia na nasze prośby. Przez cały okres mojej współpracy z wierzchowcami nie było jeszcze dwóch takich, przy których dawane przeze mnie sygnały były identyczne. Jeśli chodzi o pracę nogami, to różna może być częstotliwość i intensywność pukania łydkami. Niektóre konie na pewnych etapach nauki potrzebują wzmocnienia tego sygnału. Często jeżdżę z ujeżdżeniowym bacikiem, albo dwoma, którymi „podszczypuję” boki podopiecznego, tuż za moimi łydkami. Na przestrzeni wieloletniej współpracy ze zwierzęciem, zmienia się mój ciężar w strzemionach, czyli nacisk na nie. Zmienia się intensywność i częstotliwość pukania łydkami. Zaczynając pracę z koniem, który nie zna jeszcze mojego „języka”, jeżdżę na nieco krótszych strzemionach, bo daje mi to możliwość „dołożenia” ciężaru na nie. A większy ciężar na nich oznacza wyraźniejsze, bardziej zrozumiałe dla podopiecznego polecenia. U wierzchowców, które nauczyły się ze mną „rozmawiać”, strzemiona mam dłuższe i posługuję się lżejszym naciskiem na nie, a ruch moimi łydkami staje się coraz bardziej subtelny, wręcz niewidoczny dla obserwatora. Ciężar w strzemionach zmienia się także wielokrotnie w trakcie pojedynczej jazdy, jak i intensywność sygnału. Zależy to od sposobu reakcji konia na moje prośby. Dla takiego bardziej chętnego do pracy-jestem lżejsza. Żeby pomóc zwierzęciu w zrozumieniu sygnału-staję się cięższa. (zob. CIĘŻAR JEŹDŹCA W STRZEMIONACH JAKO POMOC W PRACY Z KONIEM) Nie wystarcz samo ułożenie łydek na różne sposoby. Pojedynczy, ściskający sygnał to trochę za mało. Ważne jest, żeby wasze łydki były luźne i mimo, że nie trzeba konia podganiać (bo energicznie idzie), powinny być aktywne. Łydki „mają wiele informacji do przekazania”. Żeby jednak można było je przekazać, trzeba oduczyć konia, by reagował na sygnały dawane łydkami tylko i wyłącznie przyspieszeniem. Trzeba wręcz wyegzekwować, by podopieczny zwalniał mimo intensywnego pukania łydkami przez jeźdźca. Jeżeli koń nie musi być podganiany, to jest to doskonała okazja, by zacząć tak właśnie z nim pracować. Nieustannie pukające wasze łydki sprowokują zwierzę do przyspieszenia, wówczas wy będziecie musieli wzmocnić sygnały hamujące dawane waszym ciałem, by utrzymać równe i stałe tempo. Nauczcie samych siebie i swojego wierzchowca, że sygnałem zwalniającym nie jest wstrzymanie aktywności łydek, tylko praca mięśniami brzucha (zob. POŁYKANIE JABŁKA), zwiększenie ciężaru w strzemionach, zapieranie się ciałem (zob. CIĘŻKA OPONA, WODZE Z WYOBRAŹNI ), regulowanie tempa ruchu bioder (zob. BIODRA JEŹDŹCA) i tempa anglezowania (zob. ANGLEZOWANIE, REGULOWANIE TEMPA W KŁUSIE BEZ UŻYCIA HAMUJĄCYCH WODZY). Używając podczas jazdy takich właśnie sygnałów, „pomożecie” też zwierzęciu utrzymać równowagę. Wierzchowiec jest jak mała wieżyczka ułożona z dwóch drewnianych klocków. 

Rysunek stworzony przez Cyber Brush

Pracując dosiadem (zob. JEŹDZIĆ "OD DOSIADU"), podnosicie spadający z podstawy górny klocek. Jednak wieża nie zawali się ponownie tylko dzięki temu, że podsuniecie dolny klocek pod ten spadający - czyli wówczas, gdy pracujące łydki podgonią zad konia. Spróbujcie wypracować taki luz w stawie biodrowym, żeby czuć jak ruch mięśni końskich boków „podrzuca” wam łydki. Wykorzystajcie to podrzucanie do dawania sygnałów. To trochę jak z anglezowaniem, przy którym też wykorzystujecie ruch konia-jego podrzucanie, by wstać. Waszą pracą wówczas jest delikatne i kontrolowane przysiadanie w siodło. Ściskając boki konia łydkami, jak imadłem, nie dajecie szans kłodzie zwierzęcia na luźny, „pływający” na boki ruch. Spróbujcie dzięki takiej „luźnej” pracy łydkami nauczyć się dwa razy nimi puknąć podczas jednego kroku konia. Przy anglezowaniu, podczas jednego waszego przysiadu, łydki mogą, a czasami powinny dwa razy puknąć w bok konia. Gdy anglezujecie, nauczcie się używać takich sygnałów również podczas wstawania. A także wówczas, gdy jeździcie stojąc w strzemionach i podczas półsiadu. „Zadaniem” łydek jest również nadawanie rytmu krokom konia. Wierzchowce są bardzo muzykalne. Pomyślcie, że uczycie wierzchowca tańczyć, a wasze łydki są dla niego metronomem. Sięgając łydkami jak najgłębiej pod brzuch zwierzęcia, pomagacie mu również zrozumieć, że nie powinien wypychać brzucha, a tym samym „chować” grzbietu, robiąc go wklęsłym. Drażniąc podopiecznego „łaskoczącymi’ albo „podszczypującymi” sygnałami, prowokujecie wierzchowca do uruchomienia mięśni brzucha i „przyklejenia” ich do kręgosłupa. Tym samym „wymuszacie” rozciąganie i wzmacnianie mięśni grzbietu. Pracujące łydki układajcie w różnych miejscach boków konia. Ich ułożenie zależy od tego, co chcemy od wierzchowca wyegzekwować: wykonanie zakrętu, przestawienie zadu, ruch w bok . Zaangażowanie przez jeźdźca swoich łydek do „rozmowy” z koniem o kierunku jazdy, nie zwalnia ich z konieczności pracy nad tym wszystkim co wyżej opisałam. 

Reasumując: gdy jeździec zda sobie sprawę z tego ile różnych informacji i to w krótkim czasie można a nawet należy przekazać zwierzęciu, sam dojdzie do wniosku, że pojedyncze, krótkie czy dłuższe ściśnięcie zwierzęcia nie wystarczy. Tym bardziej, że prosząc konia o ruszenie, jeździec od razu powinien określić tempo i długość stawianych kroków. Powinien „wyznaczyć” sposób ustawienia zadu i jego podstawienia. Powinien wyczuć i „ulepszać” stan rozluźnienia mięśni i stawów podopiecznego. O to wszystko muszą zadbać łydki jeźdźca.



wtorek, 16 grudnia 2014

NIE GANASZUJCIE SWOICH WIERZCHOWCÓW


Zacznę przewrotnie, jakby zaprzeczając słowom w tytule postu: tylko koń zganaszowany będzie mógł swobodnie i bez problemów nieść jeźdźca. Powinnam w poprzednim zdaniu dodać: koń prawidłowo zganaszowany, bo jest to wówczas zwierzę z silnymi mięśniami grzbietu. Jest to wówczas koń, który pręży grzbiet, gdy wsiada na niego jeździec i którego grzbiet pozostaje sprężysty przez cały czas pracy z obciążeniem. Skąd więc taki tytuł? Chodzi o to, że jeździec nigdy nie powinien mówić, że ganaszuje konia, nigdy nie powinien usłyszeć od trenera, czy instruktora: zganaszuj konia. Nigdy praca z wierzchowcem nie powinna być skierowana i nastawiona na ściągnięcie szyi i głowy zwierzęcia w dół. Z końmi należy tak pracować, by dać zwierzęciu szansę na zganaszowanie się. To wierzchowiec ma się zganaszować dzięki pracy nad ustabilizowaniem równowagi, dzięki pracy nad zaangażowaniem do niej tylnych nóg zwierzęcia, dzięki temu, że ma szansę, mimo obciążenia na plecach, wygiąć grzbiet w „koci”. To nie jeździec powinien ganaszować konia, a niestety większość rad i sugestii „ekspertów” jeździectwa dotyczących tej kwestii zmierzają do siłowego ściągnięcia końskiego pyska w dół. 

Cała prawidłowa „zabawa” dająca w efekcie właściwie zganaszowanego konia, zaczyna się od sposobu „prowadzenia” wierzchowca. Ci, którzy czytają mojego bloga, wiedzą, że szyja w górze u wierzchowca jest rezultatem braku zaokrąglenia i rozluźnienia grzbietu. Myślę też, że jest oczywistym fakt, iż siłowe ściąganie szyi konia w dół nie zaowocuje prężeniem grzbietu zwierzęcia w górę. Gdy warunki fizyczne wierzchowca na to pozwolą, szyja sama „opadnie” w dół. Nie znaczy to, że nie należy pracować z szyją zwierzęcia. Należy pracować, ale nad rozluźnieniem, giętkością i „wyciąganiem” do przodu. Nie powinniście jednak tracić kontaktu z pyskiem konia, nie chodzi mi o to by puścić wodze. Trzymajcie je tak, jakbyście chcieli lekko naciągać elastyczne wodze. Ręce jednak układajcie tak, jakbyście chcieli zasugerować podopiecznemu, by wyciągnął jeszcze bardziej szyję w przód. Wiem, że szyja wydaje się wam często już rozciągnięta (szczególnie zadarta w górę) i dłuższa już nie będzie. Tu jednak chodzi o to, by dzięki wyciąganiu szyi w przód, koń rozciągnął mięśnie grzbietu.

Przy pracy nad „zganaszowaniem” konia, czyli stworzeniem mu do tego warunków, ważne jest tempo marszu zwierzęcia. Często wasi „przyjaciele” są zwierzętami „pędzącymi” do przodu. Siedząc w siodle wyobraźcie sobie, że idziecie albo biegniecie dużymi krokami czy susami. Tak długimi, że już mocniej tego kroku nie rozciągniecie. Tempo stawiania takich kroków będzie spokojne i zrównoważone. Teraz wasz ruch w siodle, obojętnie czy siedzicie, czy anglezujecie, czy jedziecie w półsiadzie, czy na stojąco, musi mieć takie tempo, jak wasze ewentualne susy i kroki. Żeby taki ruch wyregulować, musicie „dawać” sobie na to czas w siodle. Dajecie go, prosząc konia, by na moment zwolnił. Są to sygnały wodzami, te szybkie powtarzane pociągnięcia (nie szarpnięcia) i ruch waszym ciałem imitujący chwilowe zatrzymanie. Najważniejsze jest byście poczuli reakcję podopiecznego. Siła tych sygnałów, wasza determinacja i charyzma przy ich dawaniu, muszą spowodować, że poczujecie jakby chwilowe zawahanie u wierzchowca, które da wam czas na regulację tempa ruchu ciała. Koń musi tak zareagować, jakby pytał „co się dzieje, co teraz będziemy robić?”. W regulacji tempa waszego wspólnego ruchu muszą brać udział wasze łydki. „Wystukujcie” nimi rytm, ale nie aktualny rytm marszu podopiecznego, tylko ten, którego oczekujecie. Taka praca nad tempem zacznie rozluźniać, wzmacniać i zaokrąglać grzbiet zwierzęcia.

Kolejnym ważnym elementem przy pracy nad „zganaszowaniem”, jest sposób pokonywania zakrętów przez parę: koń z jeźdźcem. Spróbujcie pokonywać je z absolutnie prostą szyją wierzchowca. Wewnętrzna wodza może dawać sygnał sugerujący: „skręcamy”, ale tylko tak, by lekko naciągnąć kącik ust podopiecznego. Zewnętrzna wodza musi pilnować, by koń tej szyi nie zginał. Postarajcie się za to, przed wejściem w zakręt, powtórzyć parę razy sygnały regulujące tempo i wzmocnić pukający sygnał zewnętrzną łydką mówiący: „kręć”. Gdyby zwierzę nie reagowało, niech was nie kusi, by zgiąć szyję „pojazdu”. Jeszcze mocniej zwolnijcie tempo, a wzmocnijcie łydkę. Takie prowadzenie konia zacznie powoli poprawiać równowagę „kładącego się” na zakrętach konia. Gdyby „psuło się” coś w czasie pokonywania zakrętu, powtórzcie wszystkie sygnały, łącznie z „utrzymywaniem” prostej szyi. Nie zniechęcajcie się tym , że wierzchowiec będzie na początek bardzo szybko „psuć” wasz wypracowany rytm i wracać do swojego. Musicie w pracy z koniem być bardziej uparci i konsekwentni niż on.

Jest to post inspirowany korespondencją z czytelniczką. Chcąc jej pomóc postanowiłam wstawić w zamkniętej grupie na facebooku ("Nieformalny związek dżentelmeńsko-hippiczny") fragment filmu z treningu pary jeździeckiej. Jest to dość stary obraz z początku jeździeckiej drogi pewnego wałacha i z okresu przejścia jeźdźca na „jasną stronę” jeździectwa. „I niech moc będzie z wami”



A to filmik pokazujący pracę innej pary:
https://www.youtube.com/watch?v=GVVZJD3Rj6A&feature=share

Ten filmik jest znakomitym komentarzem do dwóch moich ostatnich postów dotyczących ganaszowania konia. Amazonka jeździ na młodziutkim koniu i prowadzi go tak, że jej podopieczna ma szansę na swobodne opuszczanie i podnoszenie szyi w poszukiwaniu najwygodniejszej pozycji. Zwróćcie uwagę na „oddane ręce” amazonki, które w żaden sposób nie pracują nad ściąganiem szyi i głowy klaczy w dół. „Pilnują” za to w bardzo subtelny sposób, by szyja wierzchowca pozostała prosta, nawet podczas pokonywania zakrętu. Przypatrzcie się również jak intensywnie pracują łydki jeźdźca, dzięki którym klacz biegnie, stawiając długie posuwiste kroki zachowując przez cały czas równy rytm i tempo marszu. 


środa, 12 listopada 2014

PODNOSZENIE KOŃSKICH NÓG


Na początku mojej przygody z prowadzeniem bloga, napisałam krótki tekst na temat sposobu uczenia konia podawania kopyt do czyszczenia. W tym poście chciałabym rozszerzyć moją wypowiedź. Zacznę od stwierdzenia, że jeźdźcy nie przykładają wagi do jakości przeprowadzenia tej czynności. Ważne dla nich jest, by zwierzę podniosło nogę, obojętnie jak, byle ją jakoś wyczyścić. Wierzchowce wyrywają nogi, opierają się o swoich opiekunów, obarczając ich w ten sposób swoim ciężarem, który wcześnie „niosła” podniesiona noga.

Rysunek stworzony przez Cyber Brush

Podając tylne nogi podciągają je mocno pod swój brzuch, niejednokrotnie próbując się nimi odkopnąć. Owszem, da się w ten sposób wyczyścić kopyta zwierzęcia, ale taki „sposób” przynosi złe konsekwencje. Po pierwsze, pozycja jeźdźca i konia jest bardzo niewygodna. Człowiek musi trzymać w rękach spory ciężar, a wyrywając nogi koń może wciągnąć pod siebie opiekuna, co stwarza niebezpieczną dla niego sytuację. Kolejna sprawa, to człowiek czyszcząc kopyta podopiecznego w pośpiechu, schowane pod brzuchem (tylne), nigdy nie zrobi tego dokładnie i precyzyjnie. Skutkiem braku dokładności są gnijące strzałki kopyta. Tak źle podawane przez konia nogi, przynoszą również bardzo złe konsekwencje przy wizycie podkuwacza. Weźcie pod uwagę, że jest to bardzo wysiłkowy zawód. Kilka godzin pracy na ugiętych nogach, w niewygodnej, pochylonej pozycji, przy której trzeba dokładnie i precyzyjnie skorygować bardzo twardy „materiał” jakim jest końskie kopyto. Jeżeli podkuwacz musi walczyć przy tym, by koń w ogóle podał nogę, by tylną „oddał” do tyłu (pod końskim brzuchem podkuwacz nie skoryguje kopyta), a do tego musi on dźwigać ciężar konia zastępując mu jego podniesioną nogę, to na pewno wywoła to w nim sporą frustrację. Myślę, że wielu właścicieli koni nie chciałoby zobaczyć, w jaki sposób podkuwacze radzą sobie z niewspółpracującymi końmi.

Trudno jednak mieć do podkuwaczy pretensje. Oni mają swoje zadanie do wykonania, a obowiązek nauczenia konia prawidłowego podawania nóg, należy do właścicieli i opiekunów zwierząt. We wspomnianym na początku poście napisałam, że: „w czasie mojej przygody z końmi przyglądałam się wielu sposobom uczenia ich, by podawały nogi, gdy opiekun chce wyczyścić im kopyta. Nie zamierzam ich opisywać ani polemizować z ich zwolennikami”. Teraz chciałabym jednak wspomnieć o niektórych. Przysłuchiwałam się ostatnio rozmowie o krnąbrnej klaczy rasy kuc walijski. Dwie rozmawiające osoby miały styczność z tym konikiem i omawiały właśnie fakt, że klacz wręcz agresywnie reagowała na próbę wyczyszczenia jej kopyt. Jeden z rozmówców opowiedział, że konik dostał się w ręce doświadczonej (w pracy z końmi) osoby, która szybko poradziła sobie z problemem. Najpierw osoba ta, uzbrojona w narzędzie zadające ból, przeprowadziła „rozmowę” z klaczą w „zaciszu” boksu, a potem przetrzymała zwierzę trzy dni bez wody. Na czwarty dzień koń dostał jej odrobinę na dnie wiadra i spragniony zaczął chodzić za nowym opiekunem jak cień. Podobno pozwala już wyczyścić kopyta. Zastanawiam się, dlaczego nie traktuje się takich metod jako znęcanie się nad zwierzęciem. Gdyby chodziło o psa czy kota, na pewno takimi by były. Dlaczego przy koniach są to ciągle metody szkolenia? Drugą taką metodą jest kopanie konia w brzuch, gdy wyrywa nogę. Rozegrał się kiedyś na moich oczach ohydny obrazek. „Doświadczony” trener uczył w ten sposób niewielkiego kucyka na oczach ośmioletniego chłopca i jego taty. Wywołuje to obrzydzenie u ludzi zaczynających zabawę w jeździectwo, ale mając niewielkie doświadczenie i brak innych wzorców, przyjmują to jako konieczną „metodę”. Niedawno też pierwszy raz spotkałam się z „metodą”, w której obija się nogę konia bacikiem tak długo, aż jej nie podniesie. Wszystko dlatego, że dla człowieka wszystko musi być łatwe, proste, nie wymagające myślenia i nie zabierające zbyt dużo czasu.

Chcąc nauczyć konia prawidłowego podawania nóg trzeba założyć, że powinien on to zrobić na gest człowieka, na sygnał proszący o to. Nie powinno się uczyć konia, że człowiek podnosi końską nogę siłą, odrywając ją od podłoża. Wierzchowiec ma ją poddać sam, utrzymując równowagę na pozostałych trzech. Tylne nogi musi zwierzę pozwolić odciągnąć do tyłu, by człowiek mógł oprzeć je na swojej nodze (udzie). Dzięki temu można kopyto dokładnie skontrolować i precyzyjnie wyczyścić. W przytoczonym już wcześniej poście napisałam: „tym, którzy walczą przy czyszczeniu kopyt proponuję, żeby spróbowali nauczyć konia, aby za waszą namową spoczął na każdej po kolei nodze. Głaszczcie, kląskajcie, cmokajcie i delikatnymi szturchnięciami spowodujcie, by przed podniesieniem nogi wierzchowiec przerzucił ciężar ciała na pozostałe kończyny. Ideałem było by, gdyby spoczywającej nogi koń nie obciążał, póki nie poprosicie o następną. Dobrze by też było, gdyby tą rozluźnioną nogę zwierzę pozwoliło przesuwać i ustawiać w różnych miejscach”.


Rysunek stworzony przez Cyber Brush

Faktem jest, że tak uczone konie nie podrywają natychmiast pierwszej nogi w górę. Potrzebują chwilę czasu, by przerzucić równowagę. Czasami muszą przedtem trochę się przestawić, by znaleźć bardziej dogodną pozycję. Następne nogi podają zazwyczaj już szybciej. Jednak na etapie uczenia, dłuższy czas jest im potrzebny, by ustawić się i znaleźć równowagę przed podaniem każdej nogi. Efekt jednak jest wart wysiłku i czasu poświęconego nauce.



Niedawno pojawił się w stajni „ekspert jeździectwa” dla którego czas, w ciągu którego koń sam podał nogę, był zbyt długi. Poradził koleżance, by ta siłą odrywała nogi zwierzęcia od podłoża. Żałuję, że mnie przy tym nie było. Poprosiłabym o uzasadnienie konieczności takiego działania. Wielu „doświadczonych” jeźdźców uważa, że koń musi wykonać każde „polecenie” jeźdźca natychmiast. Oto filmik z klaczą, przy której taka rada padła. Koń jest nieustanie w fazie szkolenia. Na początku w ogóle nie chciał podawać nóg, nie chciał nawet stanąć w miejscu. Jest to efekt cierpliwej, żmudnej i wielomiesięcznej pracy.





Filmiki te pokazują, przy okazji, jak "namawiam" klacz, by oparła kopyto o podłoże, bez obciążania nogi.

Na koniec chcę wrócić do kwestii właściwego rozłożenia ciężaru konia na trzy nogi, przy jednej podniesionej w górę. Nagminnie uczy się adeptów sztuki jeździeckiej, by opierali się całym swoim ciężarem o konia, by w ten sposób przekazać mu informację o konieczności „przerzucenia” tegoż ciężaru i odciążenie podnoszonej. Jednak reakcja zwierzęcia na napierającego człowieka będzie odwrotna. Zwierzę oprze się o człowieka i obciąży swoim ciałem. Sygnałami proszącymi o przerzucenie ciężaru, mogą być krótkie szturchnięcia barkiem czy łokciem. Jednak zanim dacie taki sygnał, powinniście się zorientować jak powinien koń się zrównoważyć. Często człowiek zakłada z góry, że zwierzę musi obciążyć nogi przeciwległego boku. Jakież jest zdziwienie, gdy wierzchowiec wyrywa podniesioną w ten sposób przednią nogę. Spróbujcie w takim przypadku, klepnięciami w końską pierś, poprosić zwierzę o odciążenie obu przednich nóg. Gdy „większość ciężaru” zostanie „oparta” na jego tylnych nogach, podniesienie jednej z przednich i utrzymanie jej w górze, nie będzie sprawiało mu już tyle problemu. Oparta na podłożu druga przednia noga podoła wówczas ciężarowi, którym została obarczona.

Powiązane posty: 
http://pogotowiejezdzieckie.blogspot.com/2017/10/kon-niemechaniczny.html

P.s. Wstawiam tu filmik dotyczący odpowiedzi udzielonej w komentarzach czytelniczce imieniem Ania.




Posty do moich blogów piszę przy wsparciu patronów. Trochę więcej piszę o tym tutaj. Gdyby ktoś miał ochotę dołączyć do grona patronów i mnie wesprzeć to zapraszam i dziękuję.




niedziela, 24 sierpnia 2014

"EKSPERT" "RADZI"


Zawsze wychodziłam z założenia, że by dobrze jeździć konno, trzeba się z wierzchowcem dogadać. Z takiego założenia wychodzi na pewno jeszcze wielu jeźdźców. Mam niestety wrażenie, że to „dogadanie się” według nich powinno polegać na bezwzględnym posłuszeństwie konia, na zasadzie: ja wydaję polecenie, a zwierzę ma wykonać zadanie. Niewielu jeźdźców zastanawia się, czy owe polecenie jest wyraźne i zrozumiałe dla podopiecznego i czy jest on w stanie je wykonać w tym akurat momencie. Dla mnie to właśnie jest podstawą do dogadania się z wierzchowcem. Wkładam sporo „wysiłku” w to, by zrozumieć potrzeby i bolączki każdego konia z osobna i jeszcze więcej „wysiłku” w to, by dokładnie wyjaśnić zwierzęciu czego od niego oczekuję. Żeby takie porozumienie mogło funkcjonować, trzeba zadawać sobie, przy pracy z koniem, mnóstwo pytań. Trzeba chcieć zwierzę „obserwować” i zastanawiać się nad swoimi odczuciami. Na przykład: dlaczego siedząc na koniu mam wrażenie, że spadamy w dół, albo że przewracamy się na bok. Dlaczego zwierzę tak mocno mnie podrzuca, że nie przylegam pośladkami do siodła. Dlaczego czuję, że się kurczę, spinam ramiona, podciągam kolana w górę. Dlaczego jest mi na końskim grzbiecie niewygodnie. Dlaczego mam wrażenie, że koń się wlecze, albo pędzi. Dlaczego pokonywany zakręt jest bardziej ciasny niż ten, który zaplanowałam do pokonania. Dlaczego koń „wisi mi całym ciężarem” na rękach i tysiące innych pytań. Zaczynałam jeździć w typowej polskiej szkółce, gdzie nie odpowiadano na takie pytania. Uczono tylko: „wyprostuj się”, a i tak dla każdego jeźdźca hasło to oznaczało zupełnie coś innego. Uczono: „pięta w dół”-bez wyjaśnienia: dlaczego? Zmień nogę i wypnij w niematuralny sposób pośladki, by zrobić „półsiad”. 


Pracowałam wówczas z pewnym koniem, który niewiarygodnie mocno „wisiał” na wodzach, szarpał za nie i wyrywał z rąk jeźdźca. Z jednej strony robił to mocniej, więc jeździł z przekrzywioną głową. Koń był niespokojny przy obsłudze z ziemi, w obie strony galopował na złą nogę i zachowywał się jak „taran”. Nie potrafiłam sobie z tym poradzić, ale ówczesny trener widoczne też nie. Nie mając pomysłu na pracę z tym koniem, wydał werdykt: trzeba zmienić konia. Podjęłam decyzję: „trzeba zmienić trenera”. Znalazłam osobę, dzięki której w znacznym stopniu poprawiła się moja komunikacja z wierzchowcami. Dzięki której pracuje z końmi tak, jak opisuję to na moich blogach. Po którymś treningu z Panią trener naszła mnie refleksja, że nie da się dobrze jeździć konno bez trenera. Pani trener odpowiedziała, że jest to możliwe, tylko trzeba myśleć, więc myślę, co nie oznacza, że nie marzy mi się kolejny trening. 

Każdej parze koń –jeździec przyda się dobry trening. Ludzie nie decydują się na nie z różnych powodów, przyczyny nie są tu istotne. Osoby takie szukają pomocy w rozwiązaniu problemów jeździeckich w internetowych grupach. Czasami pytania takie wskazują na niewielką wiedzę, czy doświadczenie pytającego. Jednak, to czytając odpowiedzi, zastanawiam się nad sensem istnienia tych grup: „Ty nic nie rozumiesz”-dlatego pyta, „znajdź trenera”-nie tak łatwo znaleźć dobrego, szczególnie przy naszym programie edukacyjnym. „Koń zrozumiał to dopiero po 50 minutach?, to chyba nie jest zbyt inteligentny?”, „skakałaś na nim 30 minut-masakra”. Gdzie w tych odpowiedziach jest jakiekolwiek tłumaczenie problemu. Gdzie próba pokazania innego sposobu spojrzenia na problem. Jeszcze jedna odpowiedź: „nie da się nauczyć jeździć przez internet”. Oczywiście, że nie, ale opisując swoje doświadczenia, wskazując na różne szczegóły podobnych problemów, można spróbować nakierować sposób myślenia i podejścia (osoby pytającej) do problemu, na właściwy tor. Czytałam wywiad z międzynarodowym sędzią ujeżdżenia. Było tam takie zdanie: „Sędziowie muszą obserwować i uchwycić całościowy obraz ocenianej pary, ale również widzieć szczegóły”. To powinno być wyznacznikiem nie tylko pracy sędziów, ale także trenerów i jeźdźców. Każdy może uchwycić pewne szczegóły, w kontakcie z koniem, lepiej od innych. Każdy może je przekazać innym, ułatwiając współpracę z wierzchowcem. Problem w tym, że tak niewielu jeźdźcom chce się zagłębiać w te szczegóły, za to wielu z nich chciałoby odgrywać rolę ekspertów. Zachęcam: jeżeli szukacie porady (w internecie, u instruktora, trenera) pytajcie: „dlaczego właśnie tak, a nie inaczej?”, „jaki to powinno przynieść efekt?”, jak powinien zareagować koń?”,” jakie mogą być przyczyny tego, że tak nie reaguje?” itp. i itd. Tych, którzy udzielają porad, zachęcam do dawania takich, po których jesteście w stanie odpowiedzieć na wymienione wcześniej i podobne pytania.




Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...