Pokazywanie postów oznaczonych etykietą JAK ZROZUMIEĆ KONIA. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą JAK ZROZUMIEĆ KONIA. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 16 grudnia 2021

KOŃ I KLAUSTROFOBIA


Wspomniałam już zapewne tu i tam, że prowadzę kanał na tik toku. Informacje, które przekazuję w krótkich filmikach, prowokują do pisania komentarzy. Jak to zwykle bywa, jedne z nich są przychylne, inne nie. Zazwyczaj są jednak krótkie i zwięzłe. Czasami trafi się osoba, która koniecznie musi przedstawić w obszerny sposób swoje racje. Oczywiście szanuję poglądy i podejście innych osób do danego problemu – nawet, gdy różni się ono znacznie od mojego. Lubię jednak zadawać pytania odnośnie spornego podejścia, oczekując konkretnej odpowiedzi. Robię to nie po to, żeby przekonać rozmówcę. Mam nadzieję, że nasz komentarzowy dialog pobudzi inne osoby do rozmyślań. Po za tym, staje się on często dla mnie inspiracją do nagrywania kolejnych filmów, podcastów i pisania postów.

W jednym z moich filmów koń pracował na lonży na wypinaczu trójkątnym, przypiętym z jego zewnętrznej strony. Osoba komentująca zanegowała konieczność pracy na takiej pomocy. Ona nie używa żadnych patentów. Wyrzuciła też z wyposażenia ogłowie z wędzidłem i zamieniła je na halter (sznurkowy kantar) i cordeo (sznurkowa obroża na szyi konia). Naprawdę cieszę się, że jeźdźcy szukają takiego sposobu pracy z wierzchowcem, który będzie najmniej represyjny i przynoszący jak najmniej szkody zwierzęciu. Dobrze jednak byłoby, gdyby jeźdźcy szukając tych sposobów założyli, że najgorszym narzędziem podczas pracy wierzchem jest człowiek na grzbiecie tego delikatnego zwierzęcia. To człowiek trzyma w ręku wodze, wędzidło, halter, hackamore, cordeo itd. To od człowieka zależy, jak te narzędzia będą oddziaływać na pysk, nos, głowę i szyję wierzchowca. To człowiek obciąża jego grzbiet. Może obciążyć go boleśnie uciskając albo umiejętnie rozkładając na nim swój ciężar i stwarzając przestrzeń dla mięśni końskiego grzbietu. Przestrzeń potrzebną na pracę tych mięśni, rozluźnienie, budowanie sprężystości, kondycji i siły. To człowiek „zamyka” kłodę wierzchowca między nogami. Nogi jeźdźca mogą być dla podopiecznego kleszczami albo imadłem, a mogą być czułymi „ramionami” przytulającymi w geście zaopiekowania. Obojętnie jednak, którą wersją będą nogi jeźdźca to nieprzygotowany koń potraktuje je jak klaustrofobiczne zamknięcie. Potraktuje je również jak ograniczenie możliwości swobodnego poruszania się. Dłonie trzymające wodze (obojętnie jakiego kiełzna), ułożone przez jeźdźca blisko siebie, dopełniają poczucie klaustrofobicznego zamknięcia.

Uważam, że konia do pracy pod jeźdźcem trzeba przygotować jak najlepiej i najdokładniej podczas pracy z ziemi. Trzeba przy tej pracy wziąć pod uwagę właśnie fakt, że wierzchowce w „objęciach jeźdźca” cierpią na swego rodzaju klaustrofobię. Konie bardzo nie lubią ciasnych przestrzeni, kurczowego trzymania i siłowego ograniczenia swobody ruchu. Te obawy przed ciasnotą fundowaną przez jeźdźca powodują dwie skrajne i niepożądane reakcje zwierzęcia. Konie pod jeźdźcem albo uciekają do przodu (pędzą), mając nadzieje, że wyprzedzą pasażera i uwolnią się z ciasnoty. Albo zwalniają tempo i blokują w miarę możliwości wymuszenie jego przyspieszenia (wloką się i trzeba je pchać), mając nadzieję, że zostawią jeźdźca z przodu i schowają się za jego plecy. W ten sposób również uwolnią się od nieprzyjemnego klaustrofobicznego uczucia.

Można zrobić bardzo proste ćwiczenie ze swoim podopiecznym, które pozwoli stwierdzić, czy koń ma poczucie zbyt dużej ciasnoty, gdy wiezie jeźdźca. Wystarczy pochodzić z koniem, będąc na wysokości jego łopatek albo nawet środka kłody, gdy z drugiej strony, blisko jego ciała jest jakaś ściana albo druga osoba na tej samej pozycji względem konia co wy. Poćwiczcie równy rytm wspólnego energicznego marszu i biegu. Wspólne ruszanie do marszu i biegu oraz wspólne zwalnianie. Jeżeli wierzchowiec będzie bez oporu szedł i biegł dotrzymując wam tempa, bez prób wyprzedzania lub pozostania za wami, to znaczy, że nie towarzyszy mu poczucie strachu przed zamknięciem w „objęciach” jeźdźca. Jeżeli zwierzę nie umie utrzymać równego z waszym tempa chodów (ucieka do przodu albo zostaje w tyle lub wpada bokiem, przepychając człowieka), to nie został przygotowany właściwie do sytuacji, w której działają na jego ciało sygnały jeźdźca równocześnie z obu stron. Nie został do tego przygotowany podczas pracy z ziemi.

W jaki sposób młodego konia przygotować z ziemi do obustronnej obecności jeźdźca na grzbiecie? Właśnie, między innymi, dzięki wyżej opisanemu ćwiczeniu i najlepiej w wersji z dwoma osobami po obu stronach konia. (Tu trochę o chodzeniu z koniem) Nie zawsze jednak mamy możliwość poprosić kogoś o taką pomoc. Pracując samodzielnie możemy powadzić konia z jednej strony idąc na wysokości środka jego kłody z przełożoną ręką nad jego grzbietem. W przełożonej przez grzbiet ręce człowiek powinien trzymać ujeżdżeniowy bacik, imitując w ten sposób działanie zewnętrznej łydki. W obu rękach powinien jeździec trzymać wodze. Opcjonalnie baciki możemy mieć dwa – w obu dłoniach. Dzięki takiej pracy można przygotować wierzchowca nie tylko do obecności sygnałów z dwóch stron ciała jednocześnie. To świetny sposób na naukę prowadzenia konia na zewnętrznych pomocach. Jest jednak pewna trudność. Taka praca w stępie i kłusie nie powinna nastręczać zbyt dużego problemu, jednak na wspólny galop szanse są znikome. Uwierzcie mi także, że siły i kondycji na takie chodzenie i bieganie wystarczy na krótki czas i dystans. No i nie zawsze wzrost konia względem jeźdźca i jeźdźca względem konia pozwala na taką wspólną pracę. I tu z pomocą może przyjść przypięcie z zewnętrznej strony konia wypinacza trójkątnego. Wypinacz ma za zadanie imitować zewnętrzne pomoce jeźdźca. Lonża i bat są wówczas pomocami wewnętrznymi. Zadaniem wypinacza trójkątnego nie jest ściąganie głowy i szyi konia w dół. Ma pomóc pokazać zwierzęciu, że gdy człowiek na niego wsiądzie, będzie miał narzędzia do przekazywania informacji z dwóch stron jednocześnie. Działanie takiego trójkątnego wypinacza niczym się nie różni od działania ręki jeźdźca trzymającej wodze i wędzidło. Dodatkowo mój wypinacz trójkątny jest autorskim pomysłem skonstruowanym z gumy, by imitować elastyczną i pracującą rękę jeźdźca.


Postaw mi kawę na buycoffee.toWracając do mojej komentarzowej rozmówczyni krytykującej wypinacz trójkątny - zapytałam ją jak ona uczy swojego podopiecznego z ziemi prowadzenia na zewnętrznych pomocach. Odpowiedzi sprowadzały się do tego, że tych sygnałów uczy konia dopiero, gdy go dosiądzie. Nie rozumiała o co pytam albo nie znała odpowiedzi, przeszła więc do argumentów rodem z przedszkolnej piaskownicy. Podejrzewam jednak, że dopiero przy tej naszej wymianie komentarzy dowiedziała się, że konia powinno prowadzić się na zewnętrznych pomocach. Piszę o tym, ponieważ chcę poprosić, byście oglądając trzyminutowy filmik z podpowiedziami dotyczącymi pracy z koniem, nie brali tych informacji wybiórczo. Jeżeli traficie na mój tik tokowy filmik, poświęćcie trochę czasu na obejrzenie innych z mojego profilu. Dodajcie do tego lekturę moich postów. Dajcie sobie szansę na poznanie szerszego spektrum argumentów i wiedzy niż mogę zawrzeć w trzech filmowych minutach. Coś was zaciekawi, czegoś nie zrozumiecie to chętnie podpowiem pod jakim linkiem uzupełnić informacje. Chętnie podyskutuję i wysłucham merytorycznych argumentów. Negowanie czegoś przez oponenta tylko dlatego, że on „umie inaczej”, że on „robi inaczej”, że on „nie rozumie po co to”, jest dość niskich intelektualnych „lotów”. Nie kontynuuję takich dyskusji.

Inna z komentujących osób zasugerowała pracę na dwóch lonżach. Zgadam się, że jest to również sposób na przyzwyczajenie zwierzęcia do obecność sygnałów z dwóch stron jego ciała podczas pacy pod człowiekiem. Na dwóch lonżach jest jednak bardzo trudno pracować nieinwazyjnie i bez - siłowo. Jest trudno, ponieważ wystarczy, że koń zacznie zbyt mocno wypadać zewnętrzną łopatką lub zadem na zewnątrz i sam naprze wówczas na zewnętrzną lonżę, powodując jej siłowe działanie. Powodując siłowe działanie na wędzidło a tym samym swój pysk, głowę i szyję. Próbując zablokować wypadanie łopatki lub zadu konia na zewnątrz człowiek odruchowo może zacząć silnie działać napiętą już zbyt mocno lonżą. Niestety nie uzyska w ten sposób planowanego efektu. Nie wyegzekwuje powrotu łopatki czy zadu do ustawienia sprzed wypadania. Lonżujący dołoży tylko siłowy impuls do napiętej lonży i przyczyni się do nadmiernego i bolesnego przegięcia głowy i szyi konia w dół i w stronę jego piesi.

Muszę tu jednak wyraźnie zaznaczyć, że obecność trójkątnego wypinacza po zewnętrznej stronie konia podczas pracy z ziemi i na lonży ma pomóc w przyzwyczajeniu zwierzęcia do „zamknięcia” go z dwóch stron w „pomocach jeździeckich”. Wypinacz nie ma „mocy” działania. Osoba pracująca z wierzchowcem na lonży powinna posiąść umiejętność takiego przekazywania informacji poprzez lonżę, bat i głos, by pracujące zwierzę czuło, że poprzez te „pomoce” człowiek „rozmawia” z jego całym ciałem - z jego wewnętrznym i zewnętrznym bokiem równocześnie. Jak osiągnąć taki efekt pracy na lonży? To już temat być może na kolejny post. Zapraszam też do oglądania moich instruktażowych filmików. A przede wszystkim zapraszam na treningi.




niedziela, 19 stycznia 2020

JĘZYK LUDZKO - KOŃSKI



Język, jakim porozumiewają się konie, to swego rodzaju język migowy. Język gestów dawanych ciałem. Język, w którym postawa ciała wiele wyraża. Takim językiem porozumiewają się konie w stadach – konie dziko żyjące. Tak też porozumiewają się wierzchowce będące pod opieką ludzi. Jeźdźcy usilnie próbują zrozumieć język koński i używać go do rozmowy z wierzchowcami podczas wspólnej pracy. Na bazie prób porozumiewania się z końmi ich językiem „ojczystym”, powstała idea tak zwanego jeździectwa naturalnego. To bardzo pozytywne, że ludzie chcą i szukają możliwości takiego zrozumienia zwierząt, by przekazywane im informacje były przejrzyste i zrozumiałe. Uważam jednak, że taką przejrzystość i zrozumienie przekazu zagwarantuje język, który jest zupełnie nowym tworem. Zagwarantuje to język ludzko – koński. Język do porozumiewania się z naszymi podopiecznymi powinien być mieszanką gestów ludzkich i końskich, mieszanką mowy ciała zwierzęcia i człowieka. Przecież my, ludzie, także porozumiewamy się przy pomocy gestów i mowy ciała. Jednak gesty z mowy ciała „zapisywane” we wspólnym „słowniku” muszą być akceptowane przez obie strony. My nie zgadzamy się na przykład na to, by koń odwrócony do nas tyłem napierał na nas zadem, strasząc możliwością kopnięcia. Taki sygnał w języku końskim jest normą. Chcąc rozmawiać z końmi jak konie, musielibyśmy ten sygnał zaakceptować i się przy jego pomocy porozumiewać. Wierzchowce zaś nie godzą się na zapisanie w „słowniku ludzko – końskim” na przykład postawy człowieka, wyrażającej chęć gonienia zwierzęcia i łapania wbrew jego woli. Im bardziej człowiek będzie chciał gonić by złapać, tym bardziej koń będzie uciekał. I to wydaje się być oczywiste.

Mniej oczywiste jest to, że ta „słownikowa” mieszanka sygnałów dawanych ciałami ma dodatki. Do tej mieszanki my dodajemy słowa. Konie uczą się rozumienia wielu słów i krótkich zdań: „podaj nogę”, „dobry koń”, „nie”, „nie wolno” itd. Konie, na których uczą się młodzi adepci, doskonale znają znaczenie słów wypowiadanych przez instruktora: „kłus”, „galop”, „stęp” itd. Lata powtarzania tych słów, połączonych na etapie nauki z naszymi gestami, umożliwia zwierzęciu nauczenie się ich znaczenia. Jest to nauka przez skojarzenia, w meandrach której te zwierzęta całkiem dobrze sobie radzą. Do tego języka ludzko – końskiego dodajemy też przeróżne dźwięki: cmokanie, kląskanie, gwizdanie, pomruki itp. Konie też dokładają co nieco do tego języka i to coś nie funkcjonuje w stricte końskim języku. Dokładają nienaturalne napięcia mięśni, nienaturalne usztywnienia stawów, przegięcie grzbietu zbyt mocno w dół i przesadne zadzieranie głowy i szyi. Dokładają maszerowanie i bieganie nienaturalnie drobnymi kroczkami. Dodają nienaturalne przegięcia szyi (przeganaszowanie) Dodają wyuczony odruch siłowania się i przepychania z człowiekiem, jak w zapasach. Dodają złe ustawianie łopatek. Dodają złe ustawienie zadu względem przodu swojego ciała. Mogłabym pewnie jeszcze długo wymieniać. Problem z komunikacją z koniem polega na tym, że mało który jeździec rozumie taki przekaz wierzchowców. Mało który z jeźdźców chce zrozumieć ten wkład naszych podopiecznych do wspólnego języka. A to wszystko jest przekazem informującym nas jeźdźców o tym, co robimy źle siedząc na końskim grzbiecie. Przekaz informujący o tym, jakie nasze zachowanie na grzbiecie konia powoduje, że utrudniamy im swobodne niesienie nas. Przekaz informujący, co robimy źle pracując w parze z wierzchowcem z ziemi. Przekaz mówiący, co utrudnia zwierzęciu wspólne bytowanie i pracę w naszej bliskości. Przekaz mówiący, jak niezrozumiałe są często sygnały człowieka. Przekaz mówiący, jak niewiele dany jeździec wie o motoryce ruchu konia. Mogłabym jeszcze długo wymieniać. Jest to przekaz tworzony przez końskie ciała tylko dla potrzeb porozumiewania się z człowiekiem. Taki przekaz, przekaz ciałem w takiej formie, nie występuje u koni żyjących dziko. Nie twierdzę, że u koni wolno żyjących w ogóle nie występują napięcia czy krzywizny ciała. Występują ale nie te, które wywołuje nasza obecność na plecach konia i obok konia.

Ten post powstaje na bazie komentarza jaki napisałam odnosząc się wpisu pt: Nie rozmawiajmy z koniem jak z człowiekiem. Autorka artykułu napisała o wzroku ludzkim i końskim, który jest kolejną częścią składową języka ludzko – końskiego. Nie będę cytować tutaj słów Pani Eli – zapraszam do przeczytania tego co napisała. Dla mnie kontakt wzrokowy z koniem to podstawa nauki skupienia zwierzęcia na mnie i wspólnej pracy. Faktem jest, że konia łatwiej namówić na to, żeby nas woził, niż na to, żeby patrzył nam prosto w oczy. Nie jest to jednak spowodowane tym, że w naturze drapieżniki wpatrują się koniom prosto w oczy. W ogóle podpieranie swoich poczynań w pracy z tymi zwierzętami argumentem zaczerpniętym z życia dzikich koni i ich wrogów nie jest dobrym pomysłem. Przecież my, jeźdźcy, bezczelnie ładujemy się na końskie grzbiety czyli tam, gdzie dziki wierzchowiec nigdy nie wpuściłby drapieżnika, bo wiązałoby się to z utratą życia. Kontakt wzrokowy konia z nami ludźmi jest jak wyrażenie zgody na pracę umysłową. Dla konia praca umysłowa jest bardzo ciężką pracą. Dialog prowadzony z nami, konieczność rozumienia sygnałów, odpowiadania na nie w prawidłowy fizyczny sposób nie leży w naturze konia. Kojarzenie, że konfiguracja kilku sygnałów jest innym poleceniem niż ten pojedynczy sygnał, to bardzo męcząca praca dla koni. Do tego konfiguracji sygnałów w języku ludzko – końskim można stworzyć mnóstwo. Są one jak zdania złożone. Koniom trudniej nauczyć się je rozumieć niż proste polecenia jednowyrazowe. Namówienie konia do wzrokowego kontaktu daje szansę na zbudowanie bardzo bogatego języka ludzko – końskiego. A im bogatszy język tym lepiej układa się ludzko – końska współpraca. Kontakt wzrokowy powinien być jednak elementem pracy z wierzchowcami, które są pod naszą długotrwałą opieką. Nigdy nie będę wpatrywać się w oczy zwierzęcia przy pierwszym naszym spotkaniu czy spotkaniach sporadycznych. Przy koniach nie mających do nas zaufania, unikających bliskości, okazujących strach, elementem dialogu jest opuszczenie i odwrócenie wzroku.



Nasz wzrok jest pomocą przekazującą sygnały. Powinien być częścią składową konfiguracji wielu sygnałów. Zupełnie inną rolę nasz wzrok pełni jednak podczas jazdy wierzchem a inną podczas pracy z ziemi. Siedząc na końskich plecach, jeździec powinien mieć wzrok panoramiczny. Wzrok panoramiczny to patrzenie daleko i szeroko przed siebie bez wpatrywania się w konkretny punkt. Taki wzrok pozwala lepiej czuć ciało niosącego nas konia. Poproście życzliwą osobę, żeby poprowadziła na lonży wierzchowca, na którym siedzicie i zamknijcie oczy podczas takiej jazdy. Spróbujcie reagować pomocami na to, co wyczuwacie w ruchu podopiecznego. Spróbujcie reagować pomocami na to, co dzieje się z końskim ciałem. Potem otwórzcie oczy, spójrzcie w dal „błędnym” czy też nieobecnym wzrokiem osoby, która głęboko się zamyśliła. Patrzcie, ale zachowujcie się na grzbiecie konia tak, jakbyście nadal jechali z zamkniętymi oczami. 

Podczas pracy z ziemi na lonży, wzrokiem obejmujemy ciało naszego podopiecznego. Nie wskazujemy mu kierunku, w którym ma iść. Prawidłowo ustawiono końskie ciało podąży właściwą drogą. Podczas pracy na lonży i w bezpośredniej bliskości, wzrok kieruję na to miejsce na ciele konia, które wymaga korekty. Patrzę na źle ustawioną łopatkę, gdy koń wpada nią do środka, a ja sygnałami namawiam do poprawy jej ustawienia. Gdy namawiam sygnałami do rozluźnienia spięty mięsień szyi, to patrzę właśnie na niego. Gdy muszę poprosić konia o przesunięcie zadu wpadającego do środka, swój wzrok przesuwam na tenże zad, itd. Gdy prowadzę konia i idziemy w parze, mój wzrok staje się panoramiczny, jak podczas jazdy wierzchem. Patrzę przed siebie w kierunku naszego marszu i dzięki szerokiemu patrzeniu, kątem oka obserwuję mojego towarzysza.

Niestety, ludziom brakuje chyba inteligencji i empatii, żeby rozmawiać z wierzchowcami bogatym językiem ludzko – końskim. Zazwyczaj rozmawiają przy pomocy zaledwie paru poleceń jednowyrazowych. Poleceń niezrozumiałych przez zwierzę, za to zadających ból. Do tego, przez całe końskie życie, jeźdźcy wmawiają wierzchowcom, że ból, strach i dyskomfort jaki odczuwają podczas pracy z nami i pod nami, to tylko ich bezpodstawny wymysł, ich głupota albo złośliwość. Ludzie wmawiają koniom, że bezczelne ładowanie się na ich grzbiety, co jest całkowicie sprzeczne z naturą tych zwierząt, to właściwie błogosławieństwo i niewymowne szczęście.

Ostatnio przyglądałam się jeździe amazonki na młodym wałaszku z potencjałem do dobrego, obszernego i sprężystego ruchu. Wierzchowiec nie chciał reagować na przyciśnięte łydki jeźdźca i przejść ze stępa do kłusa. Instruktorka podała amazonce bat i kazała go użyć po dwukrotnym przyciśnięciu łydek i braku reakcji zwierzęcia na ich przyciskanie. Potem instruktorka poleciła poprosić konia o przejście do stępa i powtórzyć proceder sygnalizowania (łydkami i batem) chęci wprowadzenia konia w kłus. Oczywiście, po kilku powtórkach, koń bez zastanowienia przechodził ze stępa do kłusa. I niby wszystko było w porządku. Łydki jeźdźca były przykładane lekko do boków konia, sygnał dawany batem nie był bolesny i agresywny, no i efekt został osiągnięty. Tylko, że przyczyna takiego zachowania konia pozostała niezauważona i nie było żadnej próby pracy nad jej zlikwidowaniem. Jak wyglądał ten dialog amazonki z wałaszkiem?

Amazonka: Idź kłusem.

Wałach: Nie mogę. Nie mam siły. Mam na to za słabe zadnie nogi. Nie mam kondycji. Czuję, że moje zadnie nogi nie mają dobrego ustawienia do efektywnego odpychania się od ziemi. Bolą mnie plecy – „uciekają” w dół w reakcji na twoją obecność na moim grzbiecie. Moje przednie nogi niosą dużo ciężaru – mam wrażenie, że podczas wyższego chodu przewrócę się. Boli mnie szyja, bo napinam jej mięśnie, żeby pomóc nieść ciężar przednim nogom i uniknąć upadku. Czuję też, że moje ciało jest krzywe. Zad robi mniejsze koło niż przód. Zewnętrzna łopatka chce „uciec” na zewnątrz ale nie może, bo zahaczy o płot lonżownika. Zablokuję więc jej ruch i napnę jeszcze mocniej mięśnie szyi, żeby tego uniknąć. Boli mnie też pysk – ciągniesz boleśnie za wędzidło a chcesz, żebym szybciej szedł. Poza tym niewygodnie mi się ciebie niesie.

Amazonka: Idź kłusem.

Wałach: Nie mogę. Nie mam siły. Mam na to za słabe zadnie nogi. Nie mam kondycji. Czuję, że moje zadnie nogi nie mają dobrego ustawienia do efektywnego odpychania się od ziemi. Bolą mnie plecy – „uciekają” w dół w reakcji na twoją obecność na moim grzbiecie. Moje przednie nogi niosą dużo ciężaru – mam wrażenie, że podczas wyższego chodu przewrócę się. Boli mnie szyja, bo napinam jej mięśnie, żeby pomóc nieść ciężar przednim nogom i uniknąć upadku. Czuję też, że moje ciało jest krzywe. Zad robi mniejsze koło niż przód. Zewnętrzna łopatka chce „uciec” na zewnątrz ale nie może, bo zahaczę o płot lonżownika. Zablokuję jej ruch i napnę jeszcze mocniej mięśnie szyi, żeby tego uniknąć. Boli mnie też pysk – ciągniesz boleśnie za wędzidło a chcesz, żebym szybciej szedł. Niewygodnie mi się ciebie niesie. 

Amazonka: Idź do cholery i już! Natychmiast (bat)

Wałach: Boję się ciebie. Boję tego ostrego narzędzia, więc ok, przechodzę do kłusa. Ale nadal nie mam siły. Mam na to za słabe zadnie nogi. Nie mam kondycji. Czuję, że moje zadnie nogi nie mają dobrego ustawienia do efektywnego odpychania się od ziemi. Bolą mnie plecy – „uciekają” w dół w reakcji na twoją obecność na moim grzbiecie. Moje przednie nogi niosą dużo ciężaru – mam wrażenie, że podczas wyższego chodu przewrócę się. Boli mnie szyja, bo napinam jej mięśnie, żeby pomóc nieść ciężar przednim nogom i uniknąć upadku. Czuję też, że moje ciało jest krzywe. Zad robi mniejsze koło niż przód. Zewnętrzna łopatka chce „uciec” na zewnątrz ale nie może, bo zahaczę o płot lonżownika. Zablokuję jej ruch i napnę jeszcze mocniej mięśnie szyi, żeby tego uniknąć. Boli mnie też pysk – ciągniesz boleśnie za wędzidło a chcesz, żebym szybciej szedł. Niewygodnie mi się ciebie niesie.

Po „zacytowanej” przeze mnie odpowiedzi konia, zanim poprosiłbym go ponownie o przejście do kłusa, popracowałabym z niosącym mnie zwierzęciem w stępie. Przystąpilibyśmy do nauki zaangażowania zadnich kończyn do pracy, a tym samym odciążenia przednich. Wskazałabym wałaszkowi, które mięśnie nadmiernie spina i podpowiedziała jak je rozluźnić. Wytłumaczyłabym zwierzęciu, jak ustawić zad względem przodu ciała, by przednie i tylne kończyny szły tym samym torem. Skontrolowałabym swój dosiad i postarała poprawić niedoskonałości. Obserwowaną amazonkę namawiałabym na zmianę dosiadu z biernego (siedzącego) na aktywny. By móc powiedzieć to wszystko podopiecznemu, potrzebuję języka bogatego w „słowa” i „zdania złożone”.Do takiego dialogu muszę rozumieć bogaty przekaz wierzchowca, który pozwala mi przebywać na jego grzbiecie.

Mam też okazję obserwować od czasu do czasu amazonkę, która szybkim siłowym ruchem wodzy i wędzidła ściąga w dół głowę i szyję wałaszka, którego dosiada. Koń praktycznie natychmiast reaguje, utrzymując przez jakiś czas takie ułożenie szyi. Dzięki temu amazonka może przez ten czas odpuścić wodze i pozostawić je wiszącymi. I znowu, niby wszystko jest w porządku. Jednak tak zgięta szyja konia jest sztywna a jej mięśnie są maksymalnie napięte. Od czasu do czasu koń próbuje wykorzystać luźne wodze i brak pracy wędzidłem, żeby podnieść głowę i wyżej ustawić szyję. Jak tutaj wygląda dialog jeźdźca i wierzchowca?

Amazonka: Szyja i głowa w dół!

Wałaszek: Ok, opuszczę głowę i szyję. Człowiek wypracował u mnie ten odruch natychmiastowej reakcji, zadając mnóstwo bólu w buzi. Ale to bardzo niewygodnych dla mnie sposób trzymania głowy i bolesny sposób zgięcia szyi. Muszę mocno napinać mięśnie, żeby takie ułożenie utrzymać. Ale ciągle mam nadzieję, że wykrzeszesz pokłady inteligencji, być może głęboko schowanej i zrozumiesz, że podnosząc głowę i szyję chcę tobie powiedzieć coś ważnego. Chcę powiedzieć, że bolą mnie plecy – „uciekają” w dół w reakcji na twoją obecność na moim grzbiecie. Mój grzbiet jest tak spięty i obolały, że trudno mi stawiać zadnie nogi w równym rytmie i równej długości. Moje przednie nogi niosą zbyt dużo ciężaru. Szyja boli mnie nie tylko od nienaturalnego jej wygięcia ale też dlatego, żeby pomóc nieść ciężar przednim nogom. Podnosząc głowę i szyję, daję odpocząć spiętym mięśniom przeciążonych moich przednich nóg. Każąc mi opuścić ponownie głowę i szyję, niczego nie poprawisz w układzie mojego przegiętego grzbietu.

Amazonka: Szyja i łeb w dół!!

Wałaszek: Ok, opuszczę głowę i szyję. Człowiek wypracował u mnie ten odruch natychmiastowej reakcji, zadając mnóstwo bólu w buzi. Ale to bardzo niewygodnych dla mnie sposób trzymania głowy i bolesny sposób zgięcia szyi. Muszę mocno napinać mięśnie, żeby takie ułożenie utrzymać. Ale ciągle mam nadzieję, że wykrzeszesz pokłady inteligencji, być może głęboko schowanej i zrozumiesz, że podnosząc głowę i szyję chcę tobie powiedzieć coś ważnego. Chcę powiedzieć, że bolą mnie plecy – „uciekają” w dół w reakcji na twoją obecność na moim grzbiecie. Mój grzbiet jest tak spięty i obolały, że trudno mi stawiać zadnie nogi w równym rytmie i równej długości. Moje przednie nogi niosą zbyt dużo ciężaru. Szyja boli mnie nie tylko od nienaturalnego jej wygięcia ale też dlatego, żeby pomóc nieść ciężar przednim nogom. Podnosząc głowę i szyję, daję odpocząć spiętym mięśniom przeciążonych moich przednich nóg. Każąc mi opuścić ponownie głowę i szyję, niczego nie poprawisz w układzie mojego przegiętego grzbietu.

Amazonka: Szyja i łeb w dół!!!

Niekończąca się opowieść!!!!

Post zrobił się już bardzo długi. Być może część z was stwierdziła w tym momencie, że wypisuję bzdury i czytanie tego was znudziło. Zamknijcie więc stronę i wróćcie do swojego jeździectwa opartego na rozmowie istoty rozumnej z istotą pozbawioną empatii, pozbawioną chęci rozumienia, pozbawioną wyobraźni i inteligencji. A przede wszystkim istotą przekonaną o swojej wyższości a co za tym idzie, istotą, której wydaje się, że ma prawo czynienia sobie innych istot służalczo poddanymi.





Wytrwałych i zainteresowanych moim wywodem zapraszam do przeczytania jeszcze tego, jak wyglądałby mój dialog z wałaszkiem.

Wałaszek: Opuszczona głowa i szyja to w tej chwili bardzo niewygodnych dla mnie sposób trzymania głowy i bolesny sposób zgięcia szyi. Muszę mocno napinać mięśnie, żeby takie ułożenie utrzymać. Ale mam nadzieję, że wykrzeszesz pokłady inteligencji i zrozumiesz, że podnosząc głowę i szyję chcę tobie powiedzieć coś ważnego. Chcę powiedzieć, że bolą mnie plecy – „uciekają” w dół w reakcji na twoją obecność na moim grzbiecie. Mój grzbiet jest tak spięty i obolały, że trudno mi stawiać zadnie nogi w równym rytmie i równej długości. Moje przednie nogi niosą zbyt dużo ciężaru. Szyja boli mnie nie tylko od nienaturalnego jej wygięcia ale też dlatego, żeby pomóc nieść ciężar przednim nogom. Podnosząc głowę i szyję daję odpocząć spiętym mięśniom przeciążonych moich przednich nóg. Każąc mi opuścić ponownie głowę i szyję, niczego nie poprawisz w układzie mojego przegiętego grzbietu.

Ja: Nie opuszczaj na razie głowy ani szyi. Pokażę tobie jak rozluźnić mięśnie szyi i namówię ciebie na rozluźnienie zaciśniętej szczęki. Musisz jednak najpierw zrozumieć, że nie możesz zwalniać tempa chodu i musisz utrzymać równy jego rytm, gdy będę pracowała wodzami. Wszystko po to, żebyś mógł pojąć moje podpowiedzi dotyczące procesu rozluźniania, dawane poprzez wędzidło. Pokażę też tobie jak moje ciało będzie prosiło ciebie o nie przyspieszanie tempa. Nie będę tego robiła wodzami i wędzidłem. Musisz reagować prawidłowo na mowę mojego ciała, regulującą tempo twojego ruchu nawet wówczas, gdy zacznę intensywniej pracować łydkami. Poproszę ciebie nimi o wydłużenie kroków stawianych zadnimi nogami. To wydłużanie kroków pozwoli nam zacząć pracować nad zaangażowaniem i wzmocnieniem kondycji twojego zadu. Z czasem zaangażowanie zadu i rozluźnienie mięśni szyi zaowocuje prężeniem twojego grzbietu i „przesunięciem” nadmiaru ciężaru z przednich nóg na tylne. Usiądę w siodle tak, żeby maksymalnie odciążyć twój kręgosłup i stworzyć pode mną miejsce dla jego wyprężenia i dla mięśni twoich pleców, które zaczną się wzmacniać i rozrastać. Musimy też popracować nad wyprostowaniem twojego ciała. Pokażę tobie jak powinieneś ustawiać łopatki, żeby umożliwiały tobie swobodny ruch w przód. Wodzą pokażę tobie dokładnie miejsce wymagające korekty a łydką podpowiem, jak powinno być skorygowane. Taka korekta umożliwi tobie zrozumienie prośby, jaką przekażę zadniej twojej części. Będę ją poprosiła o przestawienie na ten sam tor, którym podążają przednie nogi. Wiem, że twoje obecne warunki fizyczne nie pozwolą na wykonanie od razu wszystkich zadań. Dlatego, póki co, pokażę tobie gdzie i jakie sygnały, które będę dawała łydkami, poczujesz na swoim ciele. Zadbamy o to, żebyś oduczył się odruchu napinania mięśni w odpowiedzi na ten dotyk. Dopiero po jakimś czasie, po tym jak rozluźnisz już wystarczająco ciało, poproszę ciebie o wykonanie polecenia i prawidłową odpowiedź na moją prośbę. To wszystko jest zadaniem na sam początek współpracy. O głowę i szyję się nie martw - opuścisz je, gdy będziesz już na to gotowy i to ich ustawienie będzie efektem wydatnego prężenia twojego grzbietu.





czwartek, 28 listopada 2019

AŁA, TO BOLI - PRZEGANASZOWANIE


Wiele z moich postów zostaje zainspirowanych sytuacjami jeździeckimi jakie udaje mi się zaobserwować albo w nich uczestniczyć. Czasami to swoje „uczestnictwo” narzucam. Jednak zanim to zrobię, długo biję się z myślami czy się „odezwać” czy nie. To dla mnie duży dylemat. W zasadzie nie powinnam się wtrącać w pracę jeźdźców na ich koniach – i takiego zdania jest pewnie większość z was. Chcę jednak trochę usprawiedliwić takie moje działania. Uważam, że są argumenty przemawiające za tym, żeby czasami podpowiedzieć ludziom pewne rozwiązania w pracy z wierzchowcem mimo, że o to nie proszą.



Wracam tu do wałaszka i krótko opisanej jego historii w poście pt: „Syndrom jeźdźca doskonałego....” Koń, o którym mowa, ma 9 lat a już uszczerbek na jego fizycznym zdrowiu jest tak duży, że nie powinien on pracować pod jeźdźcem i z jeźdźcem. Uszczerbek powstały w wyniku pracy pod człowiekiem. Wielu z was na pewno spotkało podczas swojej jeździeckiej przygody takie pokrzywdzone konie. Konie, które nie były jeszcze stare ale już „zniszczone”. Takie, które powinny cieszyć się życiem a są nieuleczalnymi i niepełnosprawnymi „rencistami”. Wielu z was spotkało konie, których było wam żal i o których zdrowie i los się martwiliście mimo tego, że nie były waszą własnością. Zastanówcie się, czy gdybyście mogli cofnąć się w czasie i sprawić, żeby taki koń mógł uniknąć swojego losu, wtrącilibyście się w jego proces szkolenia i użytkowania? ...... Może więc warto w teraźniejszości czasami wcielić się w rolę nieproszonego szkoleniowca, żeby uchronić jedno czy drugie zwierzę przed nieodwracalnymi kontuzjami? Może warto, bo zasłyszana informacja zostaje gdzieś w „głowie” - w pamięci. Może za jakiś czas ten czy inny jeździec powróci myślami do tej informacji i skłoni go ona do szukania, weryfikowania i uzupełniania jeździeckiej wiedzy.

Czego dotyczyła moja ostatnia interwencja? Przeganaszowania. Czynnikiem, który „popycha” mnie do zasugerowania jeźdźcowi zmiany sposobu pracy jest świadomość, że zwierzę odczuwa ból. Ból zadawany przez opiekuna i pasażera podczas dotychczasowego sposobu pracy. Ten ból widać - zwierzę go pokazuje. Robi to zupełnie inaczej niż pies czy kot. Nie piszczy, nie skomli, nie pokłada się, nie chowa się w kąt, nie zwija w „nieszczęśliwy kłębek”. Koń o tym swoim bólu i dyskomforcie informuje w milczeniu, nieustannie pracując pod czy obok jeźdźca. Zwierzę informuje wyrazem pyska. Ten ból widać w jego oczach. Wierzchowiec informuje o bólu walcząc z jeźdźcem, nie akceptując jego sygnałów i nie wykonując poleceń. Informuje napinając mięśnie i ograniczającym ruchomość stawów. Informuje otwierając pysk albo próbuje go otworzyć, gdy zapobiegawczy jeździec solidnie mu go zawiąże. Sposobów okazywania przez zwierzę bólu jest dużo więcej. Niewiele koni ma jednak szczęście trafić na opiekuna, który zauważa te wszystkie symptomy. Niewiele koni ma szczęście trafić na jeźdźca, który wie dlaczego przy przeganaszowaniu zwierzę odczuwa ból.

Myślę, że wszyscy z was spotkali się z informacją o tym, że przy opuszczonej szyi i głowie czubek końskiego nosa powinien wystawać odrobinę przed pionową linię poprowadzoną w dół od najwyższego punktu na jego czole. 



Oczywiście jeźdźcy nie mający pojęcia jak pracować z wierzchowcem, żeby umożliwić mu takie ułożenie głowy i szyi, wymyślają setki powodów dla których można a nawet trzeba wymusić przegięcie szyi i wycofanie mordy w kierunku przodu jego klatki piersiowej. Usłyszałam właśnie ostatnio, że trzeba przesadnie przegiąć zwierzęciu szyję, żeby nie odgiął jej w drugą stronę. Okropny stereotyp. Ale przydatny do powtarzania, gdy lenistwo nie pozwala dowiedzieć się, dlaczego koń zadziera szyję i głowę. Przydatny do powtarzania, gdy jest się przekonanym o swojej wszechwiedzy jeździeckiej. Przydatny, gdy nie chce się uczyć i myśleć podczas jeździeckiej przygody. 

Dlaczego nie powinno wymuszać się na koniu ustawienia głowy z mordą wycofaną w kierunku klatki piersiowej? Dlaczego takie ustawienie wywołuje ból u zwierzęcia? Przyczyna „leży” między innymi w miejscu połączenia czaszki konia z pierwszym kręgiem szyjnym tzw atlasem. Jest to staw szczytowo – potyliczny. Dzięki temu połączeniu koń może wykonywać głową ruch potakujący, czyli dół - góra. Atlas jest kręgiem o nieco innej budowie niż inne kręgi szyjne. To co czyni go odmiennym i znaczącym w tym wywodzie, to tak zwane dołki stawowe. Dwie kostne miseczki skierowane wklęsłą powierzchnią w stronę czaszki. Zaś z tylnej części końskiej czaszki wystają kłykcie potyliczne. Dwa kostne „bolce” wysunięte dość daleko poza resztę czaszki. Pechowo dla samego konia jak i zwolenników siłowego przeginania głowy za wspomnianą już pionową linię, kłykcie zagłębiają się w dołki stawowe przy przytakującym ruchu głowy. A to oznacza, że zagłębiają się również przy przeginaniu głowy w dół. Przy przesadnym przegięciu głowy konia kłykcie potyliczne zagłębiają się zbyt mocno w dołki i klinują. Takie zaklinowane kości stają się przyczyną bólu w potylicy odczuwanego przez konia.




Chciałabym teraz prześledzić cały proces „nakłaniania” wierzchowca do opuszczenia szyi. „Nakłaniania” poprzez siłowe działanie wodzami i wędzidłem. Żeby osiągnąć cel, siłujący się z końską szyją jeździec zadaje zwierzęciu ból najpierw w pysku. Broniąc się przed bólem odczuwanym na języku, dziąsłach i wargach koń otwiera szeroko pysk. Pysk zostaje więc zazwyczaj mocno zawiązany. Jeździec usprawiedliwia szybko takie swoje działanie tłumacząc, że dzięki paskowi krzyżowemu jego podopieczny będzie lepiej czuł wędzidło i lepiej na nie reagował. Kolejny bezsensowny i w nieskończoność powtarzany stereotyp. Zapewniam was, że bez tego paska koń wystarczająco wyraźnie czuje wędzidło. Nie mając innego wyjścia, dla zniwelowania bólu w pysku, zwierzę opuszcza przesadnie głowę w dół aż do momentu, w którym ból w potylicy staje się nie do zniesienia. Ból powstały za sprawą zakleszczenia kłykci potylicznych w dołkach stawowych. Odczuwanie tego bólu skłania konia do szukania kolejnych sposobów na uniknięcie albo zminimalizowanie go. Wówczas zgina szyję w okolicy trzeciego i czwartego kręgu szyjnego. To przegięcie wywołuje kolejne uczucie bólu. To zgięcie wymuszone siłą i bólem nie jest prawidłowym i płynnym wygięciem szyi. W żaden sposób nie przekłada się na rozciąganie mięśni grzbietu, o czym przekonują zwolennicy siłowego naginania szyi i głowy konia w dół. Przy tym zgięciu rozciągają się tylko mięśnie leżące nad stawem potylicznym. I to rozciągają się nadmiernie. Tym samym mięśnie pod kręgami szyjnymi zostają nadmiernie ściśnięte. Twierdzenie, że przegięta na siłę w dół głowa i szyja prowokują czy też pozwalają lub wymuszają u konia rozciąganie mięśni grzbietu i jego prężenie, to kolejny jeździecki stereotyp. Chciałabym, żeby któryś z powtarzających go jeźdźców wytłumaczył mi merytorycznie, w jaki sposób przegięta i obolała szyja przekłada się na pracę grzbietu?

Zachowanie koni traktowanych w ten sposób będzie zazwyczaj naznaczone walką i buntem przeciwko swojemu opiekunowi - albo naznaczone otępiałością i brakiem chęci „do życia”. Różnorodność tych zachowań wynika z tego, od którego bólu zwierzę chce uciec najbardziej, a który jest w stanie znieść. Jedne wierzchowce wybiorą wieszanie się na wodzach, wyrywanie ich, nadmierne zwiększanie tempa. Inne konie będą chronić pysk i „wybiorą” jako bardziej znośny ból w szyi wynikający z jej „złamania” przy trzecim i czwartym kręgu. Przy tym „złamaniu” jeździec nie będzie czuł ciężaru podopiecznego na rękach. Niestety taki stan rzeczy wywołuje u jeźdźców zadowolenie i daje poczucie, że pracują oni prawidłowo z koniem. Bardzo się mylą. Takie zwierzę będzie często zapierało się i unikało aktywnego ruchu do przodu. Będzie wierzchowcem „do pchania”.

Muszę też od razu zaznaczyć, że pozbywanie się wędzidła i jazda na ogłowiach bezwędzidłowych niczego nie zmieni. Szczególnie wówczas, gdy zwierzę ma zapięty na nosie nachrapnik z przekładniami czyli np. hackamore. Cały proces siłowego zginania szyi zaczyna się wówczas od zadania bólu zwierzęciu na kość nosową. Od tego bólu koń również będzie szukał ucieczki naginając głowę do momentu bolesnego zakleszczenia kłykci potylicznych w dołkach stawowych.

Ktoś teraz mógłby zapytać czy w takim razie należy pozwolić zwierzęciu zadzierać głowę i szyję? I tak i nie. Pozwolić w takim sensie, że nie ingerować siłowo w jej układanie. Jeździec powinien skupić się na wyczuwaniu miejsc napięć na szyi i na delikatne namawianiu podopiecznego na ich rozluźnienie. Do tego służą wodze, wędzidło, nachrapnik przy ogłowiach bezwędzidłowych. Natomiast jeździec nie powinien akceptować takiego ułożenia szyi i głowy ponieważ świadczy ono o tym, że wierzchowiec przegina w dół grzbiet i nie pracuje od zadu. Jeździec powinien nie akceptować takiego układu grzbietu i zadu. Powinien uzupełnić jeździecką wiedzę i namówić wierzchowca do zaangażowania zadu do wydajnej pracy. Powinien namówić konia do podstawienia zadnich kończyn pod kłodę – jak najbliżej jej środka. Tym samym namówi podopiecznego do prężenia grzbietu i w efekcie do swobodnego i niewymuszonego opuszczenia zadartej szyi i głowy.




wtorek, 15 października 2019

SKOKI A DOSIAD JEŹDŹCA


Zanim zaczniecie lekturę tego postu, zachęcam do przeczytania pierwszego z krótkiej serii traktującej o skokach przez przeszkody. Oczywiście zachęcamy tych, którzy jeszcze nie przeczytali postu pt skoki, a trafili na ten o dosiadzie jeźdźca podczas pokonywania przeszkód na grzbiecie konia. Napisałam w poprzednim poście, że otrzymałam dwa pytania od czytelniczek dotyczące tego rodzaju użytkowania wierzchowców. Drugie z tych pytań dotyczy właśnie dosiadu jeźdźca. Pytanie dotyczące głównie ułożenia nóg jeźdźca. Jednak przed omówieniem ustawienia naszych dolnych kończyn muszę napisać o kończynach górnych. O tym, jak jeździec powinien podążać rękami za układem ciała konia.



Wyjaśniłam ostatnio, mam nadzieję dosyć dokładnie, że wierzchowiec powinien nad przeszkodą baskilować. Powinien wyginać ciało od czubka nosa po nasadę ogona w łuk dający wpisać się w koło. Przy takim układzie ciała zwierzę wyciąga szyję maksymalnie w przód, by na każdym etapie skoku móc swobodnie dostosowywać wysokość jej niesienia. Przez większość trasy skoku szyja wierzchowca wraz z głową powinna być opuszczona nieznacznie w dół w stosunku do linii jego grzbietu. Dopiero przy zeskoku, gdy koń wyciąga przednie nogi w dół i do przodu by oprzeć je na podłożu, jego szyja wraz z głową powinna powędrować w górę. Tak podniesiona szyja pomaga w utrzymaniu równowagi ciała przy zeskoku, gdy oparte już na ziemi kończyny piersiowe zwierzęcia przyjmują na siebie ciężar reszty jego ciała. Wierzchowiec zadziera szyję wraz z głową bardzo często również przed przeszkodą, przed wyskokiem. Stwarza w ten sposób przestrzeń i warunki dla piersiowej części ciała, która za chwilę powinna zostać pchnięta i podrzucona w górę przez część zadnią.

Działając prawidłowo rękami, jeździec powinien dostosować ich układ do poczynań podopiecznego. Wszystko po to, by móc zachować na wodzach kontakt ze zwierzęciem. By móc „słyszeć” to, co nam podopieczny przekazuje poprzez wodze. By móc przekazać mu prośby o korygowanie powstających napięć mięśni. Jednak zachowanie kontaktu jest konieczne przede wszystkim dlatego, by na żadnym etapie skoku koń nie „nadział się” boleśnie na wędzidło czy nachrapnik przy ogłowiach bezwędzidłowych. W momencie, gdy głowa i szyja wierzchowca „wędruje” w górę, jeździec powinien dostosować do nich układ rąk. Ale zawsze powinny być to ręce „oddane” do dyspozycji zwierzęcia, rozluźnione w ramionach i nie podtrzymujące ciała jeźdźca. Gdy tylko podopieczny zaczyna szyję wyciągać w przód i w dół, ręce człowieka powinny swobodnie i wyraźnie wraz z torsem podążyć za nią do przodu.



Jaka jest jednak skokowa rzeczywistość? Nie będę wspominać o patologii jaką jest „praca” na patentach przytrzymujących siłowo pysk konia w dole podczas pokonywania przeszkód. Skoki na czarnej wodzy, czambonie i innych paskudnych narzędziach w żaden sposób nie pozwalają zwierzęciu swobodnie pracować szyją. Tym samym uniemożliwiają uruchomienie napędowej pracy zadu konia i możliwość baskilowania. Tak pracującym „jeźdźcom” mogłabym powiedzieć tylko coś przykrego ale na łamach moich blogów staram się od tego powstrzymywać. W bardzo wielu przypadkach jeźdźcy mimo unikania pracy na patentach, również blokują podopiecznym swobodną pracę szyją, jeżdżąc na nieustannie przykurczonych i przyciągniętych do swojego torsu rękach. Rękach zaciągających wodze, a tym samym wędzidło w pysku. Albo wciskających nachrapnik w kość nosową zwierzęcia w przypadku jazdy na ogłowiu bezwędzidłowym.



Mam wrażenie, że w taki sposób jeźdźcy nagminnie „pracują” rękami, tworząc swego rodzaju normę i wzorzec postawy jeźdźca na grzbiecie skaczącego konia. W związku z tym niewielu jeźdźców nachodzi refleksja o konieczności pracy nad takim układem swojego ciała, by móc swobodnie „oddać” zwierzęciu wędzidło, wodze i swoje ręce. Bo to właśnie przez nieprawidłowy sposób siedzenia w siodle, jeździec nie jest w stanie odpuścić przyciągniętych i przykurczonych rąk. Nie jest w stanie, ponieważ podtrzymuje on swoją równowagę na zaciągniętych wodzach a tym samym na końskim pysku albo kości nosowej. Przy pracy skokowej na koniu, jeźdźcom potrzebny jest pół – siad: to jest postawa ciała z podniesionymi pośladkami i pochylonym torsem. Jeżeli tak ułożonego ciała jeździec nie oprze na własnych nogach, będzie musiał utrzymywać ciało nad siodłem przytrzymując się czegoś swoimi rękami. Na końskim grzbiecie dużego wyboru nie ma – można podtrzymać się tylko na zaciągniętych wodzach czyli pysku albo nosie konia.

Żeby jednak móc oprzeć pochylone ciało na nogach i mieć swobodę w ruszaniu i układaniu rąk, nogi te muszą mieć powierzchnię na której będą mogły stanąć i się stabilnie oprzeć. I znów na grzbiecie konia wielkiego wyboru nie ma. Nogi niosące ciało możemy oprzeć tylko na strzemionach. Muszę tu wspomnieć, że czasami niektórzy jeźdźcy intuicyjnie przyjmują prawidłową postawę w pół – siadzie. Jednak przy posadzeniu pośladków w siodło zmieniają ułożenie nóg. Pozwalają „uciec” łydkom do przodu a kolanom i udom pozwalają na podkurczenie się. Ktoś zapyta: a co to za problem, skoro sam pół – siad jest prawidłowy? Jest problem, ponieważ wielu jeźdźców najeżdża na przeszkodę w galopie w pełnym siadzie. Przyjmują postawę pół – siadu tuż przed skokiem. Żeby podnieść się z pełnego siadu bez już opartych na strzemionach i niosących ciało nogach, muszą podciągnąć się w górę nad siodło na rękach. Czyli znowu - muszą podnieść swoje ciało na zaciągniętych wodzach na końskim pysku albo nosie. Dla zwierzęcia takie dźwiganie ciężaru pasażera na pysku albo nosie jest niezmiernie bolesne. Do tego, już na starcie do wykonania skoku uniemożliwia się zwierzęciu prawidłowe wyciągnięcie i ustawienie szyi. Dlatego człowiek na grzbiecie wierzchowca powinien mieć nieustannie ułożone nogi tak, żeby mógł wstać nad siodło w każdej chwili. Żeby mógł podnieść swoje ciało od bioder w górę siłą własnych nóg. Podnieść ciało bez wysiłku i podciągania się na rękach.

Przechodzę teraz do pytania, o którym wcześniej wspomniałam. Pojawiło się ono na YouTube w „zażartej” dyskusji pod moją animacją na temat dosiadu: „ ... zainteresowała mnie bardzo ta dyskusja. Czy skoków też się to tyczy? Zwłaszcza tych wyższych, które mocniej nas wbijają - wtedy też powinno się opierać jedynie na strzemionach?” Pytanie pojawiło się między komentarzami innych osób, w których wyrażali oni opinię, że należy trzymać się siodła udami, kolanami i łydkami podczas podróżowania na końskim grzbiecie i pokonywania przeszkód. Większość tych komentarzy opatrzona była wykrzyknikami i „oskarżeniami”, że piszę i pokazuję bzdury na temat dosiadu. Nie wiem, może autorzy tych komentarzy myślą, że wykrzykniki lub przypisywanie mi propagowania bzdur podkreślają ich wiarygodność i uwiarygadniają „bezmiar” posiadanej przez nich jeździeckiej wiedzy. Trudno to ocenić.

Na pytanie odpowiedziałam w ten sposób: Podczas skoków jeździec musi wyraźnie oddać ręce do przodu. Najłatwiej jest to zrobić przy równowadze uzyskanej dzięki oparciu na strzemionach. Podczas skoków muszą też wyraźnie pracować stawy nóg jeźdźca. Szczególnie staw kolanowy. Trzymanie się siodła kolanami blokuje ruch tego stawu. Przyjrzyj się pracy nóg a szczególnie kolan Ludgera Beerbauma. Czy odnosisz wrażenie, że trzyma się on siodła kolanami? Czy odnosisz wrażenie, że opiera on ciężar swojego ciała podczas skoku jeszcze na czymś oprócz strzemion? https://www.youtube.com/watch?v=IsAERBQbUrk&t=83s

Dziękuję, dotąd myślałam inaczej, ale spróbuję też tak. Spytam się o kolejną rzecz, przepraszam za to xd A jak jest ze skokami na oklep?

Moja odpowiedź: Pokonywanie przeszkód na grzbiecie konia, bez udziału strzemion i anglezowanie bez strzemion, wymusza na jeźdźcu zapieranie się na kolanach. Wymusza odruch ściskania konia kolanami. W efekcie tego ruch stawu kolanowego zostaje w znacznym stopniu ograniczony. Nie widzę więc sensu ani potrzeby wykonywania takich ćwiczeń.

Zastanówcie się proszę podczas jazdy wierzchem, czy jesteście w stanie podnieść się z siodła bez przyciągania rąk do torsu? Czy jesteście w stanie podnieść pośladki w górę, mając równocześnie rozluźnione ramiona i maksymalnie wyciągnięte ręce do przodu? Zastanówcie się, czy jesteście w stanie oderwać pośladki od siodła bez ściskania go kolanami, udami czy łydkami? Zastanówcie się, czy jesteście w stanie zrobić ćwiczenie z jazdą na stojąco (w strzemionach chociażby podczas marszu wierzchowca w stępie)? Poproście kogoś życzliwego o prowadzenie na lonży konia, którego dosiadacie. Nie trzymajcie w rękach wodzy, nie trzymajcie się nimi siodła. Układajcie je na zmianę w różnych konfiguracjach. Nie zaciskajcie nóg na siodle. Podczas marszu konia zmieniajcie pozycję w siodle co parę kroków. Zacznijcie na przykład tak : pięć kroków zwierzęcia siedzicie w siodle, pięć jedziecie stojąc w strzemionach utrzymując prosty układ torsu a kolejne pięć w pozycji pół – siadu. Po następnych krokach przejdźcie z pół – siadu do pozycji wyprostowanego ciała i dalej do pełnego siadu. Potem zmieniajcie pozycję co cztery kroki konia, potem co trzy, dwa, jeden i z powrotem – dwa, trzy, cztery, pięć. Jeżeli podnoszenie pośladków nad siodło na warunkach które opisałam jest poza waszym zasięgiem, to powinna najść was refleksja, że nie utrzymujecie swojego ciała w równowadze. Że utrzymywanie się w siodle zawdzięczacie waszemu podopiecznemu, który dźwiga wasz ciężar zawieszony na jego delikatnym pysku albo kości nosowej (przy ogłowiach bezwędzidłowych). Powinna was najść refleksja, że realizujecie swoje jeździeckie marzenia kosztem cierpiącego zwierzęcia. Warto takie ćwiczenie wykonać również na grzbiecie kłusującego zwierzęcia. Wyćwiczenie pracy nóg i rąk oraz pozycji ciała przy takim ćwiczeniu, da wam dużą szansę na pracę w galopie i podczas skoków bez konieczności korzystania z podpórki. Bez konieczności podciągania się na końskim pysku czy trzymania się nogami siodła.




W grupie „pogotowie jeździeckie live” planuję zrobić relację na żywo z treningu dotyczącego dosiadu. Zapraszam do grupy.





sobota, 5 października 2019

SKOKI


Do tej pory raczej unikałam pisania na temat dyscypliny jeździeckiej jaką są skoki przez przeszkody. Nie lubię pokonywania przeszkód na grzbiecie konia. Dla tych zwierząt uprawianie tego rodzaju aktywności wiąże się najczęściej z wczesną utratą zdrowia. Obciążenia przednich kończyn koni przy zeskoku są na tyle duże, że ich stawy i kości rzadko je wytrzymują na tyle, by pozostać w pełnym zdrowiu, by pozostać „nienaruszonym” i nieobolałym w wieku późnej dojrzałości zwierzęcia i w jego wieku emerytalnym. Ale to jest moje prywatne zdanie. Nie zamierzam nikomu go narzucać. Ani z nikim polemizować na ten temat.

Dlaczego więc mając takie podejście do skoków, zabrałam się za pisanie na ich temat? Ponieważ jeźdźcy zawsze będą uprawiać konne skoki przez przeszkody. Zawsze będą pasjonaci tego sportu i byłoby stratą czasu przekonywanie ich, by porzucili ten rodzaj aktywności na koniu. Lepiej więc podzielić się swoją wiedzą i może odrobinę wpłynąć na poprawę losu koni-skoczków. Jestem też zdania, że każdy jeździec powinien mieć podstawową i prawidłową wiedzę na temat tego, jak pokonać przeszkodę na koniu. Zawsze może się zdarzyć, że na przykład podczas wyprawy w teren zostaniemy „zmuszeni” do pokonania na wierzchowcu niespodziewanej przeszkody.

Ktoś może też pomyśleć, że skoro sama nie pokonuję przeszkód na grzbiecie konia, to nie mam wiedzy, a w związku z tym prawa, żeby się na ten temat wypowiadać. Nie uprawiam tego sportu ale przydarzyło mi się parę skokowych epizodów. Sama skakałam na moim pierwszym wierzchowcu. Swego czasu udało mi się „przekonać” do bezproblemowego pokonywania przeszkód klacz, która notorycznie, dość chamsko i brutalnie odmawiała wcześniej wykonywania tej czynności. Pisząc, że udało mi się klacz „przekonać” mam oczywiście na myśli długotrwałą świadomą pracę nad niwelowaniem wielu problemów fizycznych i psychicznych tego zwierzęcia. Inną klacz przygotowałam do tego rodzaju wysiłku od podstaw. Prowadzę też treningi skokowe jeżeli takie życzenie ma jeździec, z którym pracuję. Myślę więc, że mogę podzielić się moimi spostrzeżeniami z tymi z was, którzy będą chcieli przeczytać mój post.




Jednak bezpośrednim impulsem do napisania tego postu były pytania, które otrzymałam od dwóch czytelniczek moich blogów. Jedno z pytań dostałam w prywatnej korespondencji. Jego autorka wyraziła zgodę na jego wykorzystanie w poście. Marzena tak do mnie napisała:

„Cześć Olga,
Jak trwoga to do Olgi..kurcze, dobrze, że jesteś bo pozostajesz jedynym obiektywnym i wiarygodnym (niezmanierowanym) autorytetem w dziedzinie koni jaki funkcjonuje w sieci społecznościowej. Jak rodzi mi się jakaś wątpliwość związana z koniem to jesteś pierwszą osobą, o której myślę. Nie chcę Ci jednak zawracać głowy pierdołami. Tym razem jednak potrzebuję Twojej rady. No więc moja córa uparła się, aby poskakać trochę na Basi. Zaznaczam, że klacz nigdy tak naprawdę nie skakała. To znaczy kilka lat temu miała epizod, kilka lekcji zaliczyła, ale nakręca się strasznie i mam wrażenie, że nie nadaje się do tej dyscypliny. Tutaj w większości stadniny konie nigdy nie miały treningów skokowych. Wszyscy nastawieni są na ujeżdżanie. Chodzi o krzyżaczki i niskie stacjonaty. Moja córa twierdzi, że każdy koń jest w stanie takie niskie przeszkody skoczyć bez większego przygotowania. A Basi przyda się urozmaicenie. Mam obawy bo moja klacz ma 20 lat, póki co jest zdrowa fizycznie. Boje się, że z gorącym temperamentem mojej klaczy skoki mogą więcej zepsuć niż urozmaicić. Teraz mam klacz wyspokojoną, skupioną na pracy, przestała gonić w galopie.. moim zdaniem skoki to nie najlepszy pomysł. Podobnie twierdzi mój były trener. Jestem ciekawa Twojego zdania. Wiem, że trudno coś doradzić nie widząc pracy duetu koń-jeździec. Potrzebuję argumentu, aby odmówić córce ? pozdrawiam Cię serdecznie.”

Wstawiłam pełną treść pytania, bo to miłe być zasypanym komplementami, a publiczne pochwalenie się nimi przyjemnie łechce ego.

Oto moja odpowiedź:

Cześć Marzena. Mój Barbus ma też 20 lat i w życiu nie kazałabym mu teraz skakać. Ale to żaden argument dla Twojej córki ;-) Ale tak poważnie to 20 letnia Basia to babcia. Wysportowana i w świetnej formie ale jednak babcia. Wyobraź sobie kobietę lat 65, którą regularnie biega. Jest wysportowana, zdrowa i w lepszej formie niż inne 65 letnie kobiety, najczęściej siedzące przed telewizorami. Ale gdyby takiej biegającej babci kazać tak bez przygotowania przeskakiwać przez płotki podczas biegu, to mogłoby to skończyć się jednak kontuzją. Pewnie, że przeskoczyłaby przez te płotki - ale jakim kosztem. Z końmi jest tak samo. Prawie każdy przeskoczy przez małe przeszkódki, ale bez przygotowania na pewno będzie to ze szkodą dla mięśni przodu ciała konia i dla jego kończyn piersiowych. Bo przy tych skokach chodzi o szkodliwość zeskoku. Wybicie się nad przeszkodę to nie problem. Problemem jest ten moment, w którym przednie kończyny muszą podtrzymać opadający z impetem ciężar całego ciała konia. Widzę, że czytałaś mój wczorajszy post. Sposób w jaki przednie kończyny są przyczepione do ciała, nie pozwala na wymuszanie na koniu ćwiczeń bez wcześniejszego solidnego przygotowania. Nawet jeżeli przeszkody są niskie, to jednak jest to nowe ćwiczenie. Zeskok będzie nowym doświadczeniem dla mięśni przyczepiających łopatki konia do kręgów szyjnych konia. Te mięśnie Basi w żaden sposób nie są przygotowane na taki wysiłek. Nie wiem czy podsunęłam Tobie argumenty ale mam nadzieję, że trochę pomogłam. Pozdrawiam.



*** 
Koń w naturze prędzej ominie przeszkodę niż ją przeskoczy. Oczywiście, zmuszony do tej aktywności, zrobi to. Tak samo prawie każdy koń z jeźdźcem na grzbiecie, przymuszony w ten czy inny sposób, pokona przeszkodę. Niską przeszkodę pokona bez wcześniejszego przygotowania do takiego wysiłku. Pytanie tylko - jakim kosztem? Pytanie - czy warto zmuszać konie do skoku narażając go na przeciążenia przednich kończyn i mięśni wprawiających te kończyny w ruch? Czy jednak może warto solidnie przygotować zwierzę do takiego wysiłku? Instruktorzy prowadzący zajęcia szkoleniowe bardzo chętnie uczą skoków. Mniej chętnie pracują nad owym przygotowaniem wierzchowca. Naoglądałam się trochę treningów skokowych. Prowadzili je mniej i bardziej znani i popularni trenerzy i instruktorzy. Rola szkoleniowca na takich treningach zazwyczaj ograniczała się do przestawiania oraz podwyższania przeszkód i wskazywania jeźdźcowi kolejność i konfigurację ich pokonywania. Oczywiście i niestety im wyższe przeszkody, tym „lepsza zabawa”. Takie prowadzenie treningu to niewielki wysiłek intelektualny dla szkoleniowca. Przy treningu ujeżdżeniowym trzeba wykazać się wiedzą i zdolnościami edukacyjnymi, a to już większy problem dla jeździeckich nauczycieli. Tylko raz miałam możliwość obserwowania treningu skokowego z prawdziwego zdarzenia. Był to głównie trening ujeżdżeniowy. Była to praca nad korygowaniem ustawienia ciała konia, nad regulowaniem rytmu i tempa jego chodu, praca nad rozluźnieniem jego mięśni. Praca nad korygowaniem błędów w dosiądzie i poczynaniach jeźdźca. Była to praca nad techniką skoku konia ćwiczona nad kawaletką. Dopiero pod koniec treningu koń dostał zadanie przeskoczenia przez niewielką przeszkodę. Oddał też bardzo niewiele tych wyższych skoków. Siedząca obok mnie moja Pani trener szepnęła: „wielki trener, niewielkie przeszkody”, komentując pracę kolegi po fachu.

Niewielu jeźdźców zdaje sobie sprawę z tego, że w wykonywaniu ćwiczeń przez konia, najważniejsze jest nie to, że je w ogóle wykona albo odmówi ich wykonania. Najważniejsze jest to, co podczas jego wykonywania lub odmawiania „mówi” i pokazuje. Koński język jest bardzo bogaty ale jeżdżący ludzie rozumieją z niego tylko najprostszy i podstawowy przekaz. Koń przeskoczył przez przeszkodę czyli potencjalny przekaz dla większości jeźdźców jest taki, że podopieczny dobrze wykonał ćwiczenie i polecenie. Dla jeźdźców fakt, że koń skoczył, nie wyłamał i nie zrzucił przeszkody oznacza już niczym nie zmąconą umiejętność skakania zwierzęcia. Gdy koń odmówi pokonania przeszkody, jeźdźcy również doszukują się w zachowaniu podopiecznego prostego przekazu. Koń nie przeskoczył ponieważ ...????? Jest głupi, uparty, złośliwy, leniwy itd. Jeźdźcy nie potrafią odczytać prawdziwego przekazu zwierzęcia informującego, dlaczego odmówił skoku. Wierzchowce dokładnie informują o powodach swoich decyzji – skoczyć czy nie skoczyć. Podczas wykonania polecenia i podczas odmowy jego wykonania, dokładnie mówią one dlaczego to robią. Często podczas skoku mówią, że pokonują przeszkodę ze strachu przed jeźdźcem, ze strachu przed zadawanym bólem (np. batem,ostrogami), ze strachu przed możliwością przewrócenia się przy próbie hamowania i odmowie skoków. Konie mówią, że skaczą z przyzwyczajenia i dlatego, że pogodziły się z „losem”, który narzucił im taką funkcję. Z „losem”, który nie liczy się z konsekwencjami jakie ta funkcja z czasem przyniesie. Podczas odmowy wykonania skoku wierzchowce mówią, że obawiają się upadku spowodowanego brakiem równowagi. Mówią, że ból w pysku, ból grzbietu albo nóg nie pozwala im pokonać przeszkody. Mówią, że to ćwiczenie jest ponad ich siły i możliwości fizyczne oraz psychiczne. Mówią, że źle ustawione ich ciało i niestabilny ciężar na grzbiecie uniemożliwiają wykonanie skoku. Konie wyraźnie pokazują także jakie skutki dla ich ciała i psychiki przyniosło wykonanie skoku przez przeszkodę. Jakie skutki przynosi regularne uprawianie tej dyscypliny sportu. Teraz wiele osób zarzuci mi, że czepiam się skoków a konie cierpią również podczas pracy ujeżdżeniowej. Tak, cierpią. Ale ten post poświęcony jest skokom przez przeszkody a o szkodliwości złej pracy ujeżdżeniowej można poczytać prawie w każdym innym poście na tym blogu.

Wracam więc do tematu skoków przez przeszkody. Większość koni skaczących przez przeszkody robi to z przeciążonym przodem ciała. W efekcie takiego braku zrównoważenia ciała, zwierzę przeskakuje przez przeszkodę inicjując skok przednimi kończynami - zaś zad wraz z kończynami ciągnie za sobą. Przy takim skoku grzbiet konia nie wygina się łukiem w górę. Jest przegięty w dół. Zeskok w takiej postawie dostarcza sporą dawkę bólu dla przednich kończyn szyi i grzbietu zwierzęcia.

Słyszeliście o baskilowaniu? W Wikipedii znalazłam taką definicję tego pojęcia: „Baskilowanie – łukowate wygięcie konia nad przeszkodą. Koń o lepszym baskilowaniu skacze wydajniej, gdyż wykorzystuje siłę całej muskulatury. Przeszkoda szeroka z równolegle ułożonymi drągami jest idealną przeszkodą do uczenia konia prawidłowego baskilowania. Im węższy okser, tym szybciej koń musi baskilować.” Przeraziłam się po przeczytaniu tego wyjaśnienia. Owszem, jest to wygięcie ciała konia w łuk podczas pokonywania przeszkody. To takie wygięcie, przy którym linię tego ciała można wpisać w koło. Natomiast bzdurą jest, że okser jest najlepsza przeszkodą do ucznia konia baskilowania. W ogóle bzdurą jest, że baskolowania uczy się nad przeszkodami. Kiedyś też czytałam dyskusję na temat tegoż baskilowania, podczas której dowiedziałam się, że to cecha wrodzona konia, że wierzchowiec albo to ma albo nie ma. Albo się z tym rodzi albo nie. Masakra, ręce opadają.

Baskilowanie to prężnie, wyginanie w górę grzbietu przez zwierzę. Prężenie grzbietu podczas skoku, które jest możliwe i osiągalne dla każdego skaczącego konia pod warunkiem, że pracuje on od zadu. Długo zastanawiałam się jak przedstawić wam dość obrazowo to zagadnienie. Jest taka gra jak siatko-noga. Wyobraźcie sobie rozciągniętą między dwoma słupkami siatkę. Taką siatkę jak przy grze w siatkówkę. Teraz umieśćcie na boisku piłkę. Zadaniem zawodnika jest przerzucenie za pomocą swojej nogi piłki przez siatkę. Prawidłowo wprawiona kopnięciem w ruch piłka wysokim łukiem przeleci nad siatką. A teraz wyobraźcie sobie piłkę na boisku z jednej strony siatki, a człowieka z drugiej. Człowiek ma tą piłkę podczepioną na długim sznurku. Człowiek musi przyciągnąć piłkę do siebie nad siatką. Tak zainicjowany ruch piłki daje jej małe szanse na pokonanie trasy płynnym wysokim łukiem. Trasa lotu piłki będzie bardziej płaska a ruch wolniejszy i mniej ekspresyjny niż przy kopnięciu. Koń może pokonać przeszkodę na dwa sposoby, tak jak ta piłka. Może podrzucić ciało silnymi, sprężyście pracującymi zadnimi kończynami (piłka kopnięta). Tak wprawione do lotu ciało konia wygnie się w łuk nad przeszkodą, tak jak trasa lotu piłki (baskilowanie). Wierzchowiec może też pokonać przeszkodę ciągnąc ciało kończynami piersiowymi (przyciągnięcie piłki za sznurek). Taki skok będzie płaski, mało ekspresyjny i mało sprężysty. Fakt, że koń przed przeszkodą odrywa zadnie kończyny od ziemi nie oznacza, że się z nich odbił. Wiele koni przy skoku odrywa zadnie nogi od ziemi, ponieważ zostają one pociągnięte wraz z kłodą przez kończyny piersiowe. Zostają pociągnięte przez „rzucające” się w górę i w przód przednie nogi.

Warunkiem wykonania prawidłowego skoku przez konia, skoku z odbicia zadnimi kończynami i z baskilującym ciałem jest jego umiejętność pracy od zadu podczas ujeżdżeniowej pracy pod jeźdźcem. Nie bez podstaw mówi się, że praca ujeżdżeniowa jest podstawą pracy skokowej. Kto się jednak tym przejmuje??? Jeżeli mowa o pracy ujeżdżeniowej to koniecznie muszę napisać o dosiądzie jeźdźca podczas pokonywania przeszkody na grzbiecie podopiecznego. I właśnie o dosiadzie jest mowa w pytaniu jakie otrzymałam od drugiej czytelniczki. Ponieważ jednak ten post zrobił się bardzo długi, to napiszę na temat dosiadu osobny post. W tym chciałabym jeszcze powrócić do tematu baskilowania. Co to znaczy, że obraz skaczącego konia można wpisać w koło? To znaczy, że linia poprowadzona wzdłuż górnej „krawędzi” ciała wierzchowca pokryje się z linią narysowanego koła. Przy rysowaniu linii ciała skaczącego zwierzęcia bierzemy pod uwagę jego zadnie kończyny, grzbiet, szyję, głowę i kończyny piersiowe. Wielkość koła, w które chcemy wpisać obraz ciała konia, zależy od wysokości przeszkody i wielkości zwierzęcia. Wpisywana wkoło linia rysunku ciała konia na każdym etapie skoku, zaczyna się i kończy w innym punkcie ciała konia. Przy wybiciu nad przeszkodę sprawdzamy linię zaczynająca się przy kopytach tylnych kończyn i kończącą się na czubku końskiego nosa – między chrapami. 



Na przykład, gdy skaczący wierzchowiec znajduje się w najwyższym punkcie nad przeszkodą, interesująca nas linia ciała zaczyna się u nasady ogona zwierzęcia i kończy również między chrapami. 


Przy zeskoku, gdy przednie kończyny skaczącego podopiecznego dotykają już podłoża, linia ciała dająca wpisać się w koło przebiega między punktem u nasady ogona zwierzęcia i punktem znajdującym się przy kopytach kończyn piersiowych. Linia ta biegnie wzdłuż przodu klatki piersiowej zwierzęcia, nie obejmując jego głowy. Przy zeskoku koń musi podnieść głowę nieco do góry. 


Przejrzyjcie swoje zdjęcia skaczących podopiecznych i spróbujcie wpisać skaczące końskie ciała w koło.

Przeczytaj również: Skoki a dosiad jeźdźca






środa, 11 września 2019

JAK TO JEST Z TYM ZAPIERANIEM SIĘ W STRZEMIONACH?


Kości „rąk” konia nie są połączone z resztą ciała tak jak u nas. Nie mają kostnego połączenia z kośćmi reszty ciała. Konie nie mają obojczyków. Jak obojczyki łączą nasze ludzkie kości rąk ze szkieletem? Przymocowują łopatki do mostka. Obojczyki, wraz z mostkiem, to taki trochę wieszak – tzw. „ramiączko”. Na końcach tego „ramiączka” przyczepione są nasze łopatki. Z łopatek „zwisają” kości rąk – połączenie łopatki i kości ramiennej to staw ramienny. (https://pl.wikipedia.org/wiki/Obojczyk_(anatomia))

Z końskich łopatek również „zwisają” kości rąk. Jednak cały układ łopatki i kości ramiennej, ich ustawienie względem siebie i szkieletu, są zupełnie inne niż u ludzi. Nie będę jednak objaśniać tego dokładnie. Nie to jest tematem postu. Jeżeli ktoś z was nie interesował się budową szkieletu konia, to może jest teraz okazja, żeby to nadrobić. Tym wstępem chcę tylko uświadomić i podkreślić, że łopatki końskie „pozostawione są „kostnie” same sobie”. Końskie łopatki nie są zespolone żadną kością z resztą szkieletu. (http://quantanamera.com/kon-jaki-jest-konczyna-przednia-kosc-ramieniowa-i-lopatka/ )

Końska „Łopatka, służy do przymocowania kończyny do tułowia oraz do wprawienia jej w ruch. Łopatka jest kością płaską, dzięki czemu stanowi obszerne pole przyczepu dla okolicznych mięśni.....Mięśnie umiejscowione po jej wewnętrznej, czyli żebrowej powierzchni, stanowią główna część tzw mięśniozrostu, który powoduje, że tułów jest jakoby zawieszony między dwiema łopatkami.

Dzięki skurczom mięśni łopatka wprawiana jest w ruch, niczym wahadło w zegarze. Ten jakże ciekawy sposób działania powoduje, że kończyny przednie są kończynami o specjalizacji podporowej, które muszą nadążyć za napędem pochodzącym z działania kończyn miedniczych.

Pewnym zaskoczeniem może być fakt, że łopatka łączy się mięśniowo nawet z kręgiem szczytowym, czyli pierwszym kręgiem szyjnym. Mięsień ten wprawdzie występuje u wszystkich ssaków pod nazwą mięśnia łopatkowo – poprzecznego. Jednak u konia zespolił się on z silnym mięśniem leżącym poniżej, który łączy kość ramienną z czaszką i szyją – mięśniem ramienno – głowowym. Można zatem mówić o bardzo silnej taśmie mięśniowej integrującej kończynę z okolicą potyliczno – szyjną.”
( źródło „Anatomia funkcjonalna konia sportowego” Marcin Komosa)

Czy ktoś z was zadał sobie kiedyś trochę trudu i poczytał trochę o mięśniach? O tym czym są i jak pracują?

„Mięsień (łac. musculus) – kurczliwy narząd, jeden ze strukturalnych i funkcjonalnych elementów narządu ruchu, stanowiący jego element czynny. Występuje u wyższych bezkręgowców i u kręgowców. Jego kształt i budowa zależy od roli pełnionej w organizmie.

Mięśnie zbudowane są z tkanki mięśniowej. Połączone z elementami szkieletu, w wyniku skurczów mięśniowych kurczą się i rozkurczają, powodując ruchy poszczególnych elementów szkieletu względem siebie. Źródłem energii, z którego korzysta mięsień, jest zmagazynowany w nim glikogen lub glukoza dostarczona przez krew.”
(Wikipedia)

Podkreślam: „...w wyniku skurczów mięśniowych kurczą się i rozkurczają, powodując ruch poszczególnych elementów szkieletu względem siebie.” Dlatego tak ważne jest, żeby pracujący pod jeźdźcem koń miał rozluźnioną szyję. Mięśnie łączące łopatkę i kręgi szyjne powinny sprężyście pracować – kurczyć się i rozkurczać, żeby ruch konia mógł być swobodny i wydajny.

Każde siłowe działanie na pysk zwierzęcia i jego szyję spowoduje, że napnie ono mięśnie szyi w odruchu obronnym. Napięte mięśnie ograniczą możliwość tego swobodnego i wydajnego ruchu kończyn piersiowych. Napinanie mięśni w odpowiedzi na zadany ból, to naturalny odruch organizmu pozwalający zminimalizować uczucie bólu i dyskomfortu. Naturalnym odruchem jest też napinanie mięśni w odpowiedzi na siłowe wymuszanie ustawienia jakiejś części ciała. Jest też odruchem w odpowiedzi na siłowe wymuszanie ruchu ciała albo jego części. Siłowe zaciąganie wędzidła przez jeźdźca, obniżanie szyi konia za pomocą siły, to elementy pracy z koniem zadające mu ból i wymuszające ustawienie szyi.

Co to w ogóle znaczy, że mięśnie są spięte?

„Mięsień w czasie swojej typowej pracy systematycznie skraca się i wydłuża lub zmienia napięcie. Praca mięśnia jest najwydajniejsza, gdy pracuje on w pełnym zakresie ruchu – od pełnego rozciągnięcia do skurczu (czyli wspomnianego skrócenia długości), wtedy generuje pełną siłę.” (źródło: https://www.magazynbieganie.pl/jak-sie-nie-spinac-czyli-o-wyluzowywaniu-miesni-wywiad/) W odpowiedzi na różne niekorzystne bodźce, ciało albo jego część zaczyna pracować na coraz krótszych mięśniach – nie osiągają one pełnego rozciągnięcia. A co za tym idzie ciało albo jego część zaczyna pracować na coraz bardziej spiętych mięśniach. Wciąż organizm jest w stanie wykonywać pracę, ale jest ona już mniej efektywna. W wyniku cyklicznego spinania mięśni mogą one już nie wrócić do swojej długości. Wtedy mówimy, że mięśnie są spięte.



Jak już pisałam, mięśnie szyi i całego przodu wierzchowca stają się spięte w odpowiedzi na siłowe działanie człowieka na głowę i pysk konia. Napięcia powstają też wówczas, gdy mięśnie szyi pomagają przednim kończynom nieść nadmiar ciężaru ciała konia. Podczas pracy pod jeźdźcem konie odruchowo przerzucają ciężar na przód ciała. Ten odruch mają wszystkie konie i tylko człowiek może „oduczyć” koński organizm od przeciążania przodu. To jeździec musi nauczyć podopiecznego jak „przerzucić” nadmiar ciężaru ciała na jego tył. I zasada ta powinna dotyczyć każdego jeźdźca – powinna dotyczyć sportowca i osobę podróżującą rekreacyjnie na grzbiecie podopiecznego. Jeździec musi również nauczyć zadnią część ciała wierzchowca jak wydajniej angażować się do pracy. To angażowanie zadu pozwoli odciążyć przód ciała i pozwoli zwierzęciu rozluźnić mięśnie przodu ciała. Ale zadnie kończyny wierzchowca można zaangażować do tej wydajniejszej pracy tylko wówczas, gdy równocześnie namawia się konia do rozluźnienia mięśni z przodu ciała. Jest to takie zamknięte koło współzależności pracy nad zaangażowaniem zadu i rozluźnieniem przodu ciała konia. 



Każdy jeździec powinien mieć pełną świadomość, jak pracować na tym „zamkniętym kole”. Żaden koń sam z siebie nie rozluźni mięśni ani nie zaangażuje jakiejś partii mięśni do bardziej wydajnej pracy. Każdy, kto zdecyduje się na uprawianie jeździectwa, powinien stać się trenerem swojego podopiecznego. Każdy jeździec powinien umieć świadomie rozmawiać z koniem na temat rozluźniania mięśni i wyegzekwowania ich pracy w pełnym zakresie rozciągania i kurczenia. Do tej „rozmowy” człowiek potrzebuje odpowiednich komunikatorów.

Komunikatorem przekazującym prośby o rozluźnienie mięśni szyi są pomoce, które jeździec trzyma w dłoniach. Nie upieram się, że muszą to być wodze przyczepione do wędzidła. Mogą być ogłowia bezwędzidłowe. Chociaż uważam, że do dokładnego wskazywania mięśni na szyi, które wymagają wdrożenia ćwiczeń rozciągających i rozluźniających, wędzidło jest najbardziej precyzyjnym „narzędziem”. Ale mówię tu o najprostszym wędzidle. Nie widzę przy takiej pracy zastosowania dla wielokrążków, pelhama i innych wynalazków wzmacniających siłę ludzkich rąk. Nie widzę też możliwości przekazania podopiecznemu prośby o rozluźnienie mięśni szyi poprzez haltery, kantary, cordeo czy hackamore. Ale może ktoś inny widzi taką możliwość.

Jedno jest pewne - „komunikator” do rozmowy z przodem ciała konia musi być. Wybór jego rodzaju należy do was. Bez komunikatora człowiek nie wyczuje precyzyjnie napięć mięśni szyi i nie prześle wskazówek, według których zwierzę będzie mogło odpuścić te napięcia. Oczywistą rzeczą dla jeźdźców powinno być też to, że ten komunikator nie może działać siłowo i nie można nim zadawać zwierzęciu bólu. Konieczne jest też opanowanie pracy rękami niezależnie od pracy reszty ciała. Część tego postu pisałam w dzień, w którym szykowałam na obiad własną wersję kapsalona. Męża poprosiłam o puszczenie jakiejś optymistycznej muzyki. Puścił „Abbę”. Uwielbiam „Abbę” – nie da się nie tańczyć przy ich piosenkach. Dużym wyzwaniem było dla mnie rytmiczne i taneczne podrygiwanie na sprężyście pracujących nogach i równoczesne szykowanie produktów na obiad. Obieranie ziemniaków przy tanecznych pląsach szło mi lepiej niż ich krojenie na frytki. Krojenie warzyw na sałatkę nie było też łatwe, bo rytm i tempo tego krojenia siłą rzeczy musiały być zupełnie inne niż rytm tańca reszty ciała. Ale najtrudniejsze w takim ćwiczeniu jest to, że ręce nie uczestniczą i nie mogą uczestniczyć w czynności jaką wykonuje reszta ciała. Ręce nie mogą uczestniczyć w tańcu - tylko muszą wykonywać ruchy i czynności niezależne od tanecznego ruchu. Żeby móc dobrze pracować z koniem siedząc na jego grzbiecie, konieczna jest taka rozdzielność pracy ciała od pracy rąk. Tylko przy takiej świadomej pracy rąk, jeździec jest w stanie „rozmawiać” z koniem na temat rozluźnienia mięśni przodu jego ciała. A znowu taką niezależną pracę rąk można uzyskać tylko wówczas, gdy człowiek utrzymuje ciężar i równowagę ciała na własnych nogach opartych o podłoże. Na końskim grzbiecie tym podłożem są strzemiona.

Wracając jednak do wodzy, którymi nie można zadawać bólu i nie można siłować się z podopiecznym, to nasuwa się oczywisty wniosek, że wodzami nie można „wyhamowywać” ruchu wierzchowca. Czytelnicy moich blogów już to wiedzą. Wiedzą też, że prośby namawiające konia do zwolnienia tempa i zatrzymania, jeździec powinien przekazywać ciałem. Powinien przekazywać te prośby pracującymi mięśniami brzucha, regulując rytm i tempo ruchu swoich bioder. Regulując rytm i tempo anglezowania. Wiedzą, że jeździec powinien „być ułamek sekundy za koniem”. Wspominałam też już kiedyś o tym, że sygnałem proszącym zwierzę o zwolnienie tempa jest zapieranie się ciałem i zwiększanie swojego ciężaru w strzemionach. Tych, którzy teraz pomyśleli, że zapieranie się ciałem i obciążanie strzemion spowoduje tylko i wyłącznie napięcie i usztywnienie ciała jeźdźca, namawiam do przeczytania mojego poprzedniego postu. Proponuję wrócić do obecnego postu dopiero po przeczytaniu o tym, że „wszystko jest w głowie”.

Jednak stosowanie zwiększania ciężaru w strzemionach jako sygnału namawiającego do zwolnienia tempa jest nie lada wyzwaniem. Największym wyzwaniem jest nauczenie się prawidłowego sposobu „naciskania” na strzemiona. Naciskania na strzemiona bez napinania całego ciała. Jeszcze trudniej jest jednak wytłumaczyć to, jak używać tej pomocy. A najtrudniej to tłumaczenie przelać „na papier”. Co ciekawe, wierzchowce reagują od razu prawidłowo na taki sygnał. Reagują intuicyjnie i odruchowo w reakcji na uczucie przypominające konieczność ciągnięcia zwiększonego ciężaru.

Muszę teraz przypomnieć wam pozycję jeźdźca w siodle, która umożliwi „uruchomienie” sygnału: „ciężar w strzemionach”. Pozycja ta, to klęczenie z równoczesnym przysiadaniem okrakiem na „stołeczku” znajdującym się dokładnie pod naszym krokiem. Znajdującym się dokładnie między naszymi nogami. 




Siedząc w ten sposób w siodle, jeździec musi potraktować strzemiona jak pedały hamulca. Jednak nie może naciskać na nie całym ciałem. Jest to tylko „ruch” łydek wraz ze stopami. Jest to praca wychodzącą z jednego stawu – stawu kolanowego w obu nogach. Myślę, że wielu z was jest kierowcami samochodów. Wyobraźcie sobie zwykłe i delikatne hamowanie w samochodzie. Delikatna praca nogi angażująca staw skokowy i kolanowy. Resztą ciała swobodna i rozluźniona siedzi w niezmienionej pozycji w samochodowym fotelu. A teraz wyobraźcie sobie nagłe i gwałtowne hamowanie, bo np. ktoś wybiegł nagle na ulicę. Noga tak mocno dociska pedał hamulca, że wbijacie swoje ciało w oparcie fotela, podnosząc równocześnie i nieznacznie to ciało z siedziska. Usztywniacie przy tym ręce i zapieracie je na kierownicy. I porównywalną reakcję do tej z gwałtownego hamowania jeźdźcy wyobrażają sobie, gdy pomyślą o naciskaniu na strzemiona, by obciążyć je mocniej swoim ciężarem. Wyobrażają sobie, że dociskanie nogami usztywni ciało i podniesie je z siodła. 

Prawidłowe zwiększanie ciężaru w strzemionach, to praca nóg porównywalna do pierwszej opisanej pracy hamowania samochodem. Delikatny ruch nogi na odcinku od kolana w dół. Jednak do dociskania „strzemionowego” hamulca nie możemy angażować stawów skokowych. Pracując stawami skokowymi jeździec dociskałby strzemiona w dół ale też równocześnie wypychał do przodu. „Strzemionowe” hamulce muszą być dociskane tylko w dół – idealnie pionowo w dół. Do tego dociskania uruchamiamy stawy kolanowe. Otwieramy je nieznacznie z tyłu nóg, pilnując jednocześnie, by nie podnieść kolan z klęczników. Pilnujemy też, by z przodu nóg nie dopuścić do prostowania się kolan. Wyobraźcie sobie jeszcze na koniec, że macie oba kolana zagipsowane w pozycji lekkiego zgięcia. Tym porównaniem nie chcę jednak sugerować, że ruch stawów kolanowych jeźdźca powinien być zablokowany. W młodości miałam zagipsowaną rękę w stawie łokciowym. Gips założono mi na złamaną i opuchniętą rękę. Kiedy opuchlizna zeszła, w gipsie zrobił się minimalny luz. Ten minimalny luz pozwalał na minimalny ruch łokcia. Taki minimalny ruch kolana w lekko poluzowanym gipsie wystarczy do zwiększenia ciężaru w strzemionach. Reasumując: jest to takie uczucie, jakbyście bardzo chcieli wyprostować kolana ale nie możecie. Ten ruch uniemożliwiają wam „gipsowe łupki”. Tyle tylko, że te łupki na kolanach to nic innego, jak tylko wasze świadome panowanie nad pracą nóg, a w szczególności nad pracą kolan.

Kto załapał, ręka w górę.







Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...