Trochę mnie denerwuje określenie „jeździectwo naturalne”. Nie przyglądałam się naturalnemu jeździectwu na tyle blisko, żeby polemizować z tą ideą jako całością, ale w paru postach odniosłam się do niektórych naturalnych metod pracy. Jednak nie lubię przede wszystkim tej nazwy. Wydaje mi się, że określanie pracy z koniem jako coś „naturalnego” jest próbą wmówienia sobie i innym, że wykorzystywanie wierzchowca przez człowieka może mieć coś wspólnego z jego naturą. W ramach owego „naturalnego jeździectwa” ludzie próbują przenieść, w stosunku 1:1, zasady panujące w stadzie końskim na układ w stadzie: człowiek – koń. Muszę was zmartwić - to są zupełnie różne stada.
Przede wszystkim w naturalnym stadzie koń nie pracuje. Dla dzikiego konia nie istnieje coś takiego jak praca. Dziki koń nikogo nie musi wozić, niczego nie musi ciągnąć. Dzikiemu koniowi nikt nie narzuca chodu w jakim ma się poruszać a trasę, którą podąża, wybiera sam. W razie konieczności ucieczki, instynktownie podąża w galopie za klaczą przewodnią i stadem. Nie zostaje zmuszony do tego jakimiś poleceniami. Nie jest wcześniej też zmuszany do nauczenia się tych poleceń. W naturze konie muszą nauczyć się i zrozumieć, gdzie jest ich miejsce w hierarchii i kto rządzi w stadzie. Abstrakcją dla dzikiego konia jest konieczność zrozumienia, że szarpanie, uciskanie, odczuwany ból i tym podobne bodźce, są informacją i poleceniem. Abstrakcją jest konieczność „papugowania” po kimś ruchów i konieczność chodzenia z niskim ustawieniem głowy i szyi. Abstrakcją dla dzikiego konia jest coś takiego, jak polecenie wydane przez agresora siedzącego na grzbiecie. Abstrakcją jest wymóg kojarzenia jakiegoś sygnału z koniecznością wykonania danego ruchu.
Uważam, że nie można przekładać układów w stadzie końskim jeden do jednego na układ z człowiekiem. W układzie z nami koń powinien być partnerem, co prawie wszyscy „koniarze” deklarują. Jednak w rzeczywistości jeźdźcy „produkują” tysiące poddańczo uległych końskich wyrobników. Koń ma się bać, słuchać, tyrać, dawać radę bez względu na swoje odczucia i uczucia.
Dla przykładu wspomnę ponownie o słynnym ćwiczeniu join up. Podczas tego ćwiczenia ma nastąpić pojednanie, ma się stworzyć więź między koniem a człowiekiem, a zwierzę ma dodatkowo nauczyć się posłuszeństwa. Pojednanie? Więź? Stworzone poprzez ukaranie za nic? Przez takie postępowanie można jedynie uzyskać poddańcze zachowanie, uległość i strach. W dzikim stadzie klacz karci źrebaka odganiając go od stada. Karci i odgania stworzenie, z którym jest już emocjonalnie związana. Karci za konkretne przewinienie. Klacz nie buduje w ten sposób więzi ze swoim dzieckiem. Skąd pomysł, że karząc za nic zwierzę i odganiając je od siebie, stworzy się z nim więź. Do mnie ta metoda nie przemawia.
Muszę jednak przyznać, iż dzięki osobom, które poświęciły czas i poobserwowały dzikie konie, ludzie lepiej poznali język jakim się te zwierzęta porozumiewają. Dzięki temu wiem, że wiele koni, szczególnie młodych, traktuje pracę na lonży jak odganianie i karcenie. Konie uczone pracy na lonży, czasami wręcz książkowo okazują uległość i skruchę. Chcąc, żeby taki młody koń był partnerem dla jeźdźca, muszę „wytłumaczyć” mu cel pracy na lonży. Muszę zachęcić do nie okazywania uległości oraz skruchy i zastąpienia ich umiejętnością skupiania się na pracy i opiekunie. Muszę pokazać młodemu zwierzęciu, że zamiast skruchy i służalczości oczekuję uczenia się naszego wspólnego języka. Języka, który obowiązuje w stadzie człowiek – koń.
Tematem tego postu jest prowadzenie konia. Dlaczego więc taki wstęp? Przeczytałam niedawno post na ten sam temat, w którym wnioski oparte są na zachowaniu koni w stadzie. W poście tym autorka dowodzi, że prowadzenie konia „ramię w ramię” jest nieprawidłowe. Podobno człowiek idący na wysokości łopatki konia oddaje kontrolę koniowi. W naturze taką pozycję przyjmują uległe osobniki, stojące niżej w hierarchii. Być może tak jest w naturze, w końskim stadzie. Przede wszystkim autorka postu powinna doprecyzować, którą częścią ciała uległy osobnik ustawia się na wysokości łopatki konia dominującego. Jeżeli ustawia się swoją łopatka na wysokości łopatki to mamy problem do rozwiązania, ponieważ oba osobniki są na wysokości łopatki. Jak teraz tą zależność przy wspólnym ustawieniu przełożyć na człowieka, skoro tenże podąża na dwóch kończynach. Jeżeli mamy być jednostką dominującą, to koń powinien iść na wysokości naszej łopatki. Mając więc konia ustawionego łopatką na wysokości naszego ramienia, a tym samym naszej łopatki, możemy być dominującym przewodnikiem w tej parze. Mało tego, mając konia ustawionego łopatką na wysokości naszego ramienia, mamy dużo większe możliwości do budowania swojej dominującej pozycji. Człowiek panuje nad koniem i staje się osobnikiem dominującym, gdy określa tempo i rytm ruchu konia. Jakimi pomocami możemy działać i jak możemy przekazywać prośby o wyregulowanie tempa, jeżeli wleczemy wierzchowca za sobą? Żadnymi. Koń idący łopatką na wysokości naszego ramienia może być przez nas poproszony o zwolnienie tempa, gdy przyspiesza i poproszony o zwiększenie go, gdy próbuje się wlec swoim tempem. Mamy do dyspozycji wodze, uwiąz i nasze ciało nadające tempo, jako pomoce zwalniające. Bacik w naszej ręce, jako jej przedłużenie, może bez problemu poprosić konia o przyspieszenie. Bacikiem sięgamy do tyłu tak, by dotknąć końskiego boku.
Według autorki postu, największą kontrolę nad zwierzęciem mamy idąc przed koniem, ponieważ taką pozycję przyjmuje klacz ze źrebakiem. Problem polega na tym, że pole widzenia koni jest diametralnie różne od pola widzenia ludzi. Klacz widzi swojego źrebaka, który podąża na wysokości jej biodra, człowiek niestety nie obejmuje wzrokiem konia idącego za jego ramieniem. Jakim więc cudem jeździec może mieć kontrolę nad swoim podopiecznym, nie widząc go. Poza tym, jak już pisałam wcześniej, koń ma być naszym partnerem. Owszem, człowiek powinien dominować nad koniem w ramach tego partnerstwa, ale właśnie ta dominacja zobowiązuje do opiekowania się zwierzęciem, do „wysłuchania” go, zobowiązuje do brania pod uwagę jego potrzeb, zobowiązuje do rozwiązywania jego problemów. Żeby być dla wierzchowca takim dominującym partnerem musimy go obserwować, musimy go mieć tuż przy sobie, a nie za plecami.
W cytowanym poście przeczytałam również, że prowadząc konia na wysokości jego łopatki mogę być pewna, że zwierzę będzie mnie wyprzedzało, aż w końcu się wyrwie i ucieknie. Dla konia, który zamierza się tak zachować, żaden sposób prowadzenia nie jest przeszkodą. Zza pleców opiekuna wierzchowiec bez problemu może przyspieszyć, wyrwać się i uciec.
Często obserwuję konie idące za plecami człowieka. Zazwyczaj wyglądają, jakby szły na przysłowiowe ścięcie. Nie ma w nich „życia”, energii ani radości. Namówienie takiego wierzchowca do zwiększenia tempa graniczy nieraz z cudem – zresztą jak to niby zrobić? Ciągnąć go za pysk albo głowę?
***
Jak można pisać takie głupoty i nie znając podstaw krytykować jakieś metody? z jednej strony pisze pani, że nie zna się na naturalu, z drugiej krytykuje go, ponieważ widziała konia wleczonego za kimś... Natural nie polega na wleczeniu konia , ale na wykorzystywanie zachowań stadnych koni, w celu nauczenia ich rzeczy potrzebnych nam do " powodowania " końmi. Za równo z ziemi jak i z siodła. Myli pani pojęcia Myśli pani, że konie nie dają sobie wskazówek w którą stronę mają iść? To znaczy, że mało je pani obserwuje. Jeżeli na łące stoją 2 konie, to ten który jest niżej w hierarchii , nie podejdzie do tego, który jest w niej wyżej bez jego zgody, bo zostanie albo ugryziony albo kopnięty, a jeżeli ten dominujący będzie chciał przejść drogą na której stoi ów "słabszy" koń, to wystarczy, że popatrzy, a już ma przejście.
OdpowiedzUsuńNie ważne, czy koń idzie z boku , czy za człowiekiem, musi wiedzieć, czego od niego oczekujemy, wtedy idzie takim tempem jak życzy sobie prowadzący go człowiek. każdy koń pojmie dobrze wytłumaczone podstawy w lot; po kilkukrotnym pokazaniu mu, że jak uwiąz się napnie, on podąży rozluźniając napięcie, to ma "wygodę" w formie luźnego uwiązu, a póki nie podąży nacisk jest stały i koń czuje dyskomfort, koń podąża na delikatne napięcie uwiązu, z boku oczywiście też można tego nauczyć, bat może pomóc podczas nauki, ale jeżeli trzeba go używać za każdym razem, to nie ma to sensu... Proponuję poznać , a później krytykować metody. Sugerowanie się tym, że komuś coś nie wychodzi z koniem , metodami naturalnymi, to nie znaczy, że metody są złe, tylko złe może być wykonanie, lub "słaby" człowiek się za to zabrał. Dokładnie tak samo jest z jeździectwem klasycznym. pozdrawiam.
Gdybym miała wymieniać dalej czego nie lubię, to oprócz nazwy - „naturalne jeździectwo” będzie to - czytanie moich postów bez zrozumienia. Albo czytanie ich w ten sposób, by zrozumieć to co chce się zrozumieć. Jak napisałam nie znam całego nurtu „naturalnego jeździectwa”, więc z nim w moim tekście nie polemizuje. Zauważ, że polemizuję z nazwą i jednym ćwiczeniem, które znam. Fragment o wlekących się koniach był dygresją dotyczącą sposobu prowadzenia konia, a nie „naturalnego” nurtu.
UsuńNigdzie też nie napisałam, że bacika należy używać cały czas.
Nie mylę też pojęć – konie w stadzie mają swój język, a język w relacji z człowiekiem jest już inny. Konie nie siedzą sobie wzajemne na grzbiecie, nie ciągną za wodze, wędzidło, kantar, czy sznur na szyi. Konie nie uciskają wzajemnie swoich boków piętami, ani grzbietów pośladkami. I nie dają sobie właśnie w ten sposób sygnału dokąd iść. Jeżeli praca z końmi ma opierać się na języku koni, to baw się z nimi na padoku dając sygnały, że nie ma do Ciebie zwierzę podchodzić albo ma podejść. Zrozumiem wówczas, że pracujesz naturalnie z koniem. Nie wsiadaj jednak na niego, bo to z jego naturą nie ma już nic wspólnego. Mało tego nawet go nie prowadź za uwiąz i kantat. Zresztą nie miałabyś dokąd go prowadzić, bo cały czas powinien biegać wolno a nie mieszkać w stajni. Nie czyść go też szczotkami tylko wyskubuj sierść.
Z moich obserwacji wynika też, że ciągnięty za uwiąz czy wodze koń zapiera się i ciągnącą siłę człowieka odwzajemnia – takie przeciąganie liny.
I mylisz się twierdząc, że nie ma znaczenia czy koń idzie z boku czy za człowiekiem. Ma i to bardzo duże. Od pracy z ziemi, od relacji między jeźdźcem na ziemi a koniem zależy to, jak wierzchowiec będzie pracował pod siodłem. Przeczytaj post pt: "Niby koń a "żółw""
Poza tym moje posty i wszystko co piszę odważnie firmuje swoim nazwiskiem. Tobie zabrakło tej odwagi. Również pozdrawiam.
Czytam czasem różne wpisy, tu i tam, głównie z tego powodu, żeby nie zapomnieć, iż uczyć trzeba się ciągle. Wiem, że wiem dużo, ale nie wszystko. Wiem też, że często problem nie tkwi w tym, że ludzie mylą pojęcia, lecz raczej używają innych słów by opisać to samo zjawisko. Prosta sprawa, łopatka, to łopatka, a plecy (czy też grzbiet) to plecy, to wiemy. To co mnie najbardziej martwi (bo nie denerwuje, tylko właśnie niepokoi), to rozdzielanie metod na naturalne i klasyczne. Jeździectwo klasyczne wciąż ewoluuje. Ponieważ każdy odpowiedzialny jeździec wciąż pogłębia swą wiedzę i umiejętności. Gdzieś po drodze nieustannie zdarzają się przypadki, pójścia w niewłaściwą stronę. Praca na skróty, praca na siłę itp. Stykając się po raz pierwszy z naturalnym jeździectwem, powinniśmy zrozumieć na jakim gruncie wyrosło. A następnie przypomnieć sobie, że w Europie, kiedy powstawało klasyczne jeździectwo, nie istniała jazda westernowa, jako alternatywa. I żeby nie było nieporozumień, podpieram się tylko i wyłącznie wiedzą wyniesioną z literatury. To M. Roberts napisał, że zaczął obserwować konie w naturze, bo nie podobały mu się metody zajeżdżania młodych koni. Dlaczego jednak jeździectwo klasyczne zostało wrzucone do tego samego worka, to już nie rozumiem. Zanim zetknęłam się z tematem "naturalny", widziałam wiele młodych koni i żaden nie był "łamany" (jeśli gdzieś za stodołą, ktoś widział coś innego, to nie miało to nic wspólnego z jeździectwem klasycznym). Jeździectwo klasyczne OPIERA się na naturze konia. Każdy stary czy nowy podręcznik, posiada rozdział, a nawet rozdziały poświęcone anatomii, fizjologi i psychologii konia. A ponieważ wiedza się rozwija, zmieniają się też pewne elementy. Podstawą jednak nadal jest to samo. Zgadzam się z tym, że jeździectwo samo w sobie jest nienaturalne. Jedyne co moglibyśmy zrobić dobrego dla koni, to zostawić je w spokoju. Oddać do dyspozycji odpowiedni (naprawdę duży) obszar i puścić wolno. Skoro zatem już na nie wsiedliśmy, to róbmy to tak, żeby każdy miał z tego coś dla siebie. Co do prowadzenia konia, to podręcznikowo (Akademia Jeździecka) konia prowadzimy tak by nos konia był na wysokości prowadzącej ręki. A zatem ani nie za sobą ani nie przy łopatce. W praktyce bywa różnie. Jednak kiedy uczymy konia prezentacji na przeglądzie, szybko dowiadujemy się, że koń ciągnięty, szarpany, trzymany zbyt krótko, nie idzie tak jak trzeba. Może nawet wydawać się kulawy i tego przeglądu nie przejdzie. Zatem kiedy już puścimy wodze lub uwiąż na pełną długość to koń jest tam gdzie nauczył się być. Z mojego doświadczenia wynika, że kiedy koń jest przy nas, łopatka-łopatka, to zwykle on kontroluje sytuację, a kiedy jest za nami, to nie ma ochoty, ale póki co idzie, choć coraz wolniej. Jeśli coś konia spłoszy, to gdy jest za nami, wpadnie nam na plecy, a my nawet nie będziemy wiedzieć kiedy, bo oczu z tyłu nie mamy, a jak mamy go przy łopatce, to np stanie nam na stopie, bo nie ma tak dobrze, żeby źródło strachu było od lewej. Poza tym po lewej jesteśmy my i jeśli tygrys wyskoczy z krzaków, to albo obronimy siebie i konia, albo tygrys najpierw zje nas. Koń, który w nas wierzy płoszy się o wiele rzadziej. My ludzie też mamy swoje strefy bezpieczeństwa i kiedy robimy coś z koniem z ziemi pilnujemy, by tych stref nie przekraczał lub nie nadużywał. Reasumując, kiedy prowadzę konia (na ogłowiu, na kantarze, na kawałku linki przerzuconym przez szyję), kiedy z nim biegnę, kiedy on biegnie obok mnie, choć nic go nie pęta, jego głowa jest na wysokości mojej, mniej więcej. Moja lewa ręka czuje oddech konia, a nasze oczy zachowują kontakt, ponieważ kątem oka mogę na niego zawsze zerknąć. I prawdą jest, że jak na ziemi tak w siodle.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Kinga
Dziękuję za ten, tak obszerny komentarz. Myślę, że znakomicie uzupełnia mój post, mimo lekkie w nim polemiki. Ale to dzięki takim polemikom prowokujemy czytelników i jeźdźców do myślenia i szukania jeździeckiej wiedzy. Również pozdrawiam. Olga
Usuń