Czasami obserwuję jeźdźców podczas jazdy wierzchem i nie mogę się nadziwić, że nie czują tego, jak ich podopieczny utyka na tylną nogę. Może nigdy nie mieli okazji siedzieć na grzbiecie zwierzęcia, który stawia kroki równej długości i w równym rytmie, wszystkimi czterema kończynami? A może udają, że nie czują kulawizny podopiecznego? Zwrócenie uwagi na nierówny chód zwierzęcia rodzi konieczność zainteresowania się problemem. Szukanie przyczyny i źródła kulawizny zwierzęcia raczej nie mieści się w zakresie powszechnie przyjętego zaangażowania się w zapewnienie dobrostanu tych zwierząt. Jednak przyznanie się do wyczuwania nierówności w ruchu wierzchowca, zrodzi konieczność zaangażowania się w leczenie podopiecznego. Na pewno wszyscy jeźdźcy wiedzą, że czasami próba niwelowania kulawizny metodami weterynaryjnymi może nie przynieść efektów. Często te próby mogą być poprzedzone zaleceniem, by zrobić zwierzęciu dłuższą przerwę w pracy. A to dość „bolesna” dla jeźdźców okoliczność – mieć konia i nie móc na niego wsiadać.
Są też tacy jeźdźcy, którzy zdają sobie sprawę z kulawizny swojego wierzchowca. Pomimo tego zostawiają sytuację taką jaka jest i bez refleksji go dosiadają. Niektórzy z nich z góry zakładają, że koń tak ma, lub też skracanie kroku jedną z zadnich kończyn samo przejdzie, gdy zwierzę się rozrusza. Inni do takiego wniosku dochodzą dopiero po wyczerpaniu wszystkich (w ich mniemaniu) możliwości zlikwidowania kulawizny. Te wszystkie możliwości likwidacji problemu, jakie brane są pod uwagę, to wszelkie badania weterynaryjne oraz zastosowanie wszelkich możliwych leków i terapii. Oczywiście należy chwalić zapewnienie opieki leczniczej zwierzęciu znajdującemu się pod opieką człowieka. Niestety jeźdźcy nie zaliczają do możliwości zlikwidowania kulawizny zmiany sposobu pracy wierzchowca i z wierzchowcem. Do tych możliwości nie zaliczają znalezienia pierwotnej przyczyny powstania problemu z regularnością ruchu.
Z koniem notorycznie utykającym trzeba powrócić do podstaw pracy. Pod okiem świadomego szkoleniowca zwierzę powinno rozpocząć naukę od podstaw pracy z jeźdźcem i pod jeźdźcem. Podstaw uczących prawidłowego ustawienia ciała, zaangażowania zadu, rozluźnia mięśni i uelastycznienia pracy stawów. Jeźdźcom szkoda chyba jednak czasu na taką pracę. Mając konia w sile wieku nie chcą pracować z nim jak z młodym i niedoświadczonym zwierzęciem. Nie twierdzę, że jeźdźcy ze swoimi kulejącymi podopiecznymi nie próbują pogłębiać wiedzy jeździeckiej. Owszem, angażują instruktorów ale raczej takich, którzy poprowadzą trening tak, jakby uczący się jeździec dosiadał zdrowego i w pełni sprawnego konia.
Zastanawialiście się z czego jeźdźcy czerpią przyjemność w jeździectwie? Głównie z samego faktu wożenia się na grzbiecie konia. To tak, jakby jazda konna nie była sportem. A już na pewno nie sportem zespołowym. A przecież jeździec i koń to już zespół dwóch żywych istot. W innych dziedzinach sportu główną przyjemnością i radością sportowca jest rywalizacja, zdobywane sukcesy, dobre samopoczucie czy wygląd. Ale żeby to osiągnąć, warunkiem jest nieustanne doskonalenie pracy swojego ciała. Udoskonalania postawy ciała, sposobu poruszania się, sposobu rozluźnia mięśni i uelastyczniania ruchomości stawów. To wszystko doprowadza do właściwego nabudowania mięśni i kondycji. Gdy jest to sport w parze lub zespołowy, ważne jest dopasowanie, zgranie i równy, zdrowy rozwój fizyczny i psychiczny wszystkich członków „drużyny”. W tych dziedzinach sportu radością jest budowanie zespołu. Tworzenie i kształtowanie zrozumienia i porozumienia jego członków. Bez tego wszystkiego para czy drużyna nie osiągnie sukcesu. W jeździectwie niewielu czerpie radość z uczenia się i doskonalenia obu członków pary. W jeździectwie cieszy to, że się człowiek porusza kosztem innego żywego stworzenia, bez refleksji nad tym, czy to stworzenie również czerpie z tego przyjemność. Albo przynajmniej czy nie odczuwa przy tym dyskomfortu fizycznego i psychicznego.
Owszem, można z góry założyć, że koń wiozący jeźdźca lubi to. Można sobie tłumaczyć, że przecież koń tak chętnie idzie - bo pędzi. Przecież tak się cieszy z przejażdżki, że nie można go zatrzymać. Tak prze do przodu, że aż wiesza się na wodzach itp. i itd. Przełóżcie jednak takie zachowanie na człowieka (empatia) – czy człowiek biegnący dla przyjemności będzie z uporem rozpędzał się, jakby chciał przed czymś uciec? Czy człowiek biegnący dla przyjemności, cieszący się ruchem i nieuciekający, proszony o zatrzymanie się albo zwolnienie tempa, będzie się rozpędzał jak w ucieczce? Czy człowiek biegnący z przyjemnością i dla przyjemności musiałby być popychany i poganiany? Analogii można by namnożyć sporo.
Brak uwzględnienia potrzeb ciała i ducha zwierzęcia we wspólnej pracy nieuchronnie doprowadza do rozregulowania ruchu zwierzęcia, do powstawania kontuzji, zwyrodnień ciała i niekorzystnego nastawienia wierzchowca do wspólnej pracy z człowiekiem. W jeździectwie nie myśli się jednak o tym wszystkim – bo po co? Lepiej nie zauważać kulawizn, krzywizn i napięć albo założyć, że koń tak ma i cieszyć się tylko swoją przyjemnością bycia wożonym.
Jeżeli już jesteśmy przy temacie empatycznego podejścia do koni, to zastanówcie się proszę: czy rozumiecie się nawzajem z waszym podopiecznym? Często jeźdźcy cieszą się z bliskości i porozumienia z wierzchowcem. Przecież zwierzę rży radośnie nawet już na odgłos samochodu swojego opiekuna. Zawołany na padoku chętnie podchodzi do człowieka. Na zamkniętym terenie chodzi za swoim opiekunem. Wykonuje podstawowe polecenia podczas pracy na lonży i w siodle. Czy to jednak jest porozumienie? Czy to oznacza, że obie istoty w parze się rozumieją? Czy rozumiesz np. dlaczego koń podczas wykonywania tych podstawowych poleceń wiesza się na wodzach albo zadziera głowę „w chmury”? Czy tylko próbujesz zniwelować siłowo te zachowania? W grupach poradnictwa jeździeckiego nie widuje się pytań typu: jak zrozumieć, dlaczego koń wpada łopatką do środka? Jak znaleźć przyczynę tego stanu rzeczy? Nie. Pytania brzmią: co zrobić, żeby koń nie wpadał łopatką? Jeźdźcy nie chcą zrozumieć. Chcą znaleźć sposób i przepis na łatwe, szybkie i natychmiast skutkujące sygnały. Nawet nie chcą rozumieć dlaczego taki a nie inny sygnał powinni użyć – chcą się go nauczyć na pamięć. Gdyby to nie koń tylko człowiek obciążał twoje ręce swoim sygnałem albo chodził z przegięta głową w tył, nazwałbyś/nazwałabyś porozumieniem siłowe próby odgięcia jego głowy albo siłowe podtrzymywanie ciężaru jego ciała walącego się w przód? Nazwałbyś/nazwałabyś zrozumieniem i porozumieniem próby siłowego ustawiania pokrzywionego ciała człowieka? W pracy z końmi takie bezmyślne i siłowe „załatwianie wszelkich spraw z podopiecznym” nazywa się porozumieniem. Czy w takiej relacji człowieka z wierzchowcem „dochodzi do głosu” jego głupota czy hipokryzja?
Czy nazwałbyś/nazwałabyś porozumieniem, gdyby człowiek wyraźnie okazywał ból i próbował go unikać przy sygnałach przekazujących „prośbę” o zatrzymanie się albo zwolnienie tempa? Przy zaciąganych wodzach i wbijającym się boleśnie wędzidle wyraz otwartego pyska konia, ból widoczny w jego przerażonych oczach i rozpaczliwe rzucanie głową, dające nadzieję na uniknięcie bólu, nie dają się nie zauważyć. A jeźdźcy nie zauważają! Kiedyś już pisałam, że największą popularnością z moich postów cieszy się ten, który w tytule ma frazę „patenty jeździeckie”. Prawie zawsze jest na szczycie listy postów w statystykach bloga. Dlatego bardzo się zdziwiłam, gdy pewnego dnia znalazłam na szczycie listy post pod tytułem: „Samo-niesienie konia”. Gros jeźdźców nie zna tego pojęcia. Ktoś, gdzieś musiał usłyszeć to określenie, by wpisać je w wyszukiwarkę. Niby nic a bardzo cieszy mnie ten fakt. Odsyłam was w tym miejscu do postu o samo- niesieniu wierzchowca: „Koń samo - niosący”. Pracując z koniem, który sam się niesie, jeździec zyskuje możliwość zaprzestania działania wodzami jak hamulcem. Przy samo-niesieniu zwierzęcia, ciało i dosiad jeźdźca mogą przejąć funkcję przekaźnika sygnałów regulujących tempo i rytm marszu podopiecznego. Mogą przejąć funkcję przekaźnika próśb o zatrzymanie się konia. Mogą te funkcje przejąć od wodzy i wędzidła, ponieważ przy samo-niesieniu wierzchowca jeździec nie musi ciałem i biodrami pchać swojego rumaka. Przy prawidłowym dosiadzie i działaniu ciałem, podczas regulowania tempa chodu zwierzęcia, jeździec nie jest w stanie zadawać bólu. Hamującemu działaniu wodzy i wędzidła zawsze towarzyszy ból pyska i języka konia. Pomyślcie o tym, zrozumcie, przeanalizujcie i spróbujcie wprowadzić w życie. Wówczas będziecie mogli mówić o próbach zrozumienia podopiecznego i porozumiewania się z nim.