piątek, 29 listopada 2013

DIALOG


Pisząc tekst pod tytułem: ODPOWIEDŹ KONIA naszła mnie refleksja, że w zasadzie zwierzęta te cały czas podczas pracy z nimi odpowiadają na nasze poczynania. A może raczej nie odpowiadają, tylko próbują „prowadzić z jeźdźcem dialog”. Próbują „zwrócić naszą uwagę na ich problemy i zadają opiekunom pytania”. „Mówią” nam, że nie są fizycznie w stanie wykonać jakiegoś polecenia, albo, że go nie rozumieją. Właśnie to jest przyczyną nieposłuszeństwa koni. Wierzchowce w kontakcie z człowiekiem nie przyjmują postawy buntownika dla zasady. To nie leży w ich naturze. Konie po wielu złych przejściach mogą sprawiać takie wrażenie. Jednak i tu jest przyczyna: totalny strach przed krzywdzącym człowiekiem i wszystkim co on robi. Bardzo ciężko „odpracować” takiego wierzchowca i zdobyć jego zaufanie. Niestety większość jeźdźców chciałaby prowadzić monolog, koń MA SŁUCHAĆ i WYKONAĆ! Problem w tym, że bardzo często sygnały dawane przez człowieka to „bełkot”. Niezrozumiałe, nieskładne, bzdurne żądania wyrażane „krzykiem”, czyli przy użyciu siły. Spróbujcie sami wykonać polecenia, których nie zrozumieliście, albo takie, które się wzajemnie wykluczają. Wytrąceni z równowagi (dosłownie), broniąc się przed upadkiem, przesuńcie się równocześnie ładnym, zgrabnym, tanecznym krokiem w bok-niewykonalne. Gdyby Wasz „instruktor tańca nie zauważył problemu” krzyczelibyście: „ja upadam”, albo oparlibyście się o cokolwiek w pobliżu, nawet o „instruktora”. Jeżeli koń „nie daje się zatrzymać” w terenie, i „wisi” na wodzach, to właśnie tym opieraniem się na rękach jeźdźca „daje znać”, że nie jest w stanie zwolnić. „Tłumaczy”, że nie ma równowagi i właśnie na wszelkie możliwe sposoby ratuje się przed upadkiem na nos. (zob. CZŁOWIEK, KTÓRY SIĘ POTKNĄŁ) Zwierzę podpowiada pasażerowi, że musi złapać równowagę, by móc wykonać polecenie: „zwolnij”. Ale nie poradzi sobie sam z tym problemem. Często w „informacji wysyłanej” przez konia jest zawarta prośba do jeźdźca, by nie utrzymywał swojej równowagi podciągając się na wodzach (zob. PODCIĄGANIE NA DRĄŻKU) gdyż to utrudnia poprawę sytuacji.

A ponieważ jak już pisałam adepci sztuki jeździeckie wolą mówić niż słuchać, albo „słysząc” pytanie nie znają odpowiedzi, narasta w nich frustracja, niemoc, agresja. Budzi się w nich przekonanie, że z koniem trzeba walczyć, pracować przy pomocy siły. Słyszałam nawet opinie, że konia trzeba wkurzyć, żeby wykonał wszystkie polecenia. Praca z koniem opiera się wówczas na szarpaniu go za pysk, na kopaniu ostrogami, na biciu batem i na pomaganiu sobie sprzętem dodatkowym np. czarną wodzą (zob. SPRZĘT DODATKOWY). Takie osoby nie zastanawiają się jednak  nad jakością  wykonanych przez podopiecznego poleceń. Gdyby to zrobili może zauważyliby, że przy każdym ćwiczeniu zmagają się z ogromnym ciężarem na swoich rękach. Odczuliby, że zwierzę jest sztywne, w jego ruchu brakuje lekkości, swobody i precyzji, że nieustannie i niezmiennie „pcha się”  ono na jedną i ta sama stronę. Często słyszę jak mówi się o jakimś jeźdźcu, że radzi sobie z końmi. W jeździe konnej nie chodzi jednak oto, by sobie radzić. Wierzchowiec jest partnerem, takim jak partner w tańcu. Prowadzenie go wymaga „słuchania”, subtelności, wiedzy, gracji, poczucia rytmu i równowagi. Poprowadźcie konia w tańcu, a nie gońcie na torze nieustannych przeszkód.


wtorek, 26 listopada 2013

KOŃ NA WDECHU CZY WYDECHU?


Zastanawialiście się, jak na pomoce jeźdźca reaguje koń rozluźniony, a jak sztywny i spięty? Czy człowiek siedzący w siodle może ocenić "stan rozluźnienia" mięśni wierzchowca, gdy ten "odpowiada na polecenie" i wykonuje "powierzone" mu zadanie.  

Gdy tłumaczę moim uczniom, jak powinny pracować mięśnie brzucha podczas jazdy wierzchem, proszę o ich wciągnięcie. Reakcja prawie zawsze jest taka sama. Wciągnięte w płuca, do granic możliwości, powietrze i przytrzymanie go. Towarzyszy temu naciąganie owych płuc wraz z ramionami w górę. W takim stanie człowiek staje się spięty, sztywny i nieruchawy. 

Kiedy wasz koń "pracuje" ze spiętymi mięśniami, jego kondycję i możliwość ruchu można porównać do opisanego wyżej stanu: na wdechu.  Jego ruch i ćwiczenia, które wykonuje, są wówczas bardzo mechaniczne, wymuszone, wymagające zaangażowania człowieka siedzącego w siodle i to w złym, tego powiedzenia, znaczeniu. Ruchy konia uzależnione są całkowicie od wysiłku jeźdźca, polegającego na pchaniu zwierzęcia. Człowiek pcha na siłę łydkami, piętami, biodrami, a koń "odpowiada", kontrując wysiłki człowieka, napiętymi mięśniami i zablokowanymi stawami. Błędne koło. Jeżeli będziecie prosić swojego wierzchowca, żeby rozruszał się, wydłużył krok, przesunął się w bok, rozluźnił mięśnie i stawy, itp i itd, pracujcie tak długo łydkami (zob. ŁYDKI I JESZCZE RAZ ŁYDKI, PRACUJ ŁYDKAMI) (pomóc może bacik), aż odniesiecie wrażenie, że koń wypuścił powietrze z płuc. Tak naprawdę zwierzę rozluźni się wówczas, co pozwoli mu wydajnie i efektywnie pracować. Przy takiej pracy szybko nauczycie się, kiedy koń się spina. Będziecie wtedy odnosić wrażenie, jakby wasz wierzchowiec zatrzymał powietrze w płucach i  nie chciał go wypuścić. 


Rysunki stworzone przez Cyber Brush 



piątek, 22 listopada 2013

KOŃ "OPIERAJĄCY SIĘ" NA LONŻY


Pisałam niedawno o klaczy, która zaczynała każdą nasza współpracę na lonży od szaleńczego galopu (zob. CHOWANIE WEWNĘTRZNEJ ŁOPATKI...).  Pracowałam z nią nad ustawieniem wewnętrznej łopatki i „namawiałam”  do biegania po idealnym kole. Bystra klacz szybko zorientowała się, że cały czas pilnuję jej ustawienia i nie pozwalam „ścinać” łuku. Teraz trasa, po której biega  ona na lonży, stała się równym kołem. Taka praca wymaga od konia, by się skupił i zapamiętywał polecenia.

Zwierzę, w taką pracę musi również włożyć dużo więcej wysiłku fizycznego, niż wówczas, gdy biega byle jak, byle do przodu. Moja podopieczna znalazła więc sposób, by ulżyć sobie w pracy i maszerując w lewa stronę zaczęła opierać się na lonży, a tym samym na mojej ręce tak, jakby „namawiała mnie” do niesienia części jej sporego ciężaru. Gdyby jej się udało,  mniej wysiłku musiałaby wkładać w utrzymanie równowagi. Obserwując więc czy klacz nie zmienia ułożenia wewnętrznej łopatki, musiałam pracować lonżą tak, jakbym chciała przyciągnąć do siebie jej przednia część. Nie mogłam pozwolić, by wyciągała mnie na szerszy łuk, a zad ustawiała na torze „rysującym” nieco mniejsze koło. W takiej sytuacji „rozmowa” ze zwierzęciem byłaby o wiele łatwiejsza, gdyby lonża przyczepiona była do jego zewnętrznej łopatki. Ponieważ jednak tak nie jest, to pracując lonżą pilnuję, żeby w odpowiedzi na sygnały wierzchowiec nie zgiął szyi i używając bata „proszę”, by pozostawił zad na właściwym torze. Dzięki temu moje pomoce staja się dla niego zrozumiałe. Sygnały dawane lonżą muszą być wyraźnie przyciągające, ale niezbyt długie i często powtarzane. Gdyby w takiej sytuacji koń zgiął szyję, to pewnie przestałby wisieć na lonży, ale problem z „uciekaniem” na większe koło pogłębiłby się, bo zwierzę ustawiłoby zewnętrzną łopatkę jak „rozpychający się łokieć”. Biegając w prawą stronę klacz jest dużo spokojniejsza, ma bardziej giętką szyję. W tą stronę, sposobem na nieangażowanie się w pracę jest niechęć do pójścia do przodu. Oczywiście podopieczna idzie, nawet samowolnie podgalopowuje, ale postawę ma taką jakby chciała się wycofać. Gdyby szła w parze z drugim koniem, sprawiałaby wrażenie takiej, która zamierza schować się za swojego towarzysza i dalej iść za jego zadem. CDN 
   

piątek, 15 listopada 2013

"ODPOWIEDŹ KONIA"


Przyglądałam się kiedyś pracy pani fizjoterapeutki koni. Rozluźniała ona bardzo spiętą i sztywną klacz. Nie polegało to jednak na ugniataniu mięśni zwierzęcia. Ustawiając i przestawiając jego kończyny, szyję i głowę prowokowała wierzchowca do odpuszczenia niekorzystnych napięć mięśni i stawów. Była inspiracją dla mojego pomysłu pracy z końmi, które nie chcą podawać kopyt do czyszczenia (zob. RÓWNOWAGA KONIA PRZY CZYSZCZENIU KOPYT). Po każdej czynności „namawiającej” zwierzę do współpracy, Pani czekała na właściwy efekt i „odpowiedź konia”. Nie przechodziła do kolejnej czynności zanim nie zobaczyła, że klacz się rozluźniła i zanim bez sprzeciwu pozwoliła ustawić sobie wybraną część ciała w dowolnej pozycji, czy położeniu. Za każdym razem Pani musiała zobaczyć w oczach podopiecznej zadowolenie i spokój. Czekała, aż koń opuści głowę i szyję, która robiła się wówczas miękka jak u szmacianej lalki. Przede wszystkim jednak, Pani czekała na parsknięcie swojej „pacjentki”, które uznawała za ostateczną pozytywną odpowiedź na swoje poczynania, mówiącą: „rozluźniłam się, tak jest dobrze, możemy przejść do kolejnego zadania”.

Takiej właśnie odpowiedzi swojego wierzchowca powinien oczekiwać każdy jeździec podczas wspólnej pracy. W każdym z chodów, pracując nad równowagą konia, jego rozluźnieniem, czy zaangażowaniem zadu, powinniśmy być przekonani, że nasz podopieczny jest gotowy do wykonania kolejnego zadania. A będzie gotowy, jeżeli wykonał wcześniejsze bez oporu, bez jakiegokolwiek problemu, udzielając nam równocześnie „pozytywnej odpowiedzi”. Jeżdżąc kłusem, zanim zagalopujecie, chciejcie poczuć elastyczny grzbiet konia (zob. NAUKA TO DO POTĘGI KLUCZ), wyraźnie i mocno odpychające się od podłoża tylne nogi (zob.ZAWSZE POD GÓRKĘ) i ich wspólny tor marszu z przednimi nogami (zob. UCZUCIE STEROWANIA ZADEM). Pracujcie tak, żeby rozluźnienie i parsknięcie po przejściu do stępa nie było wyrazem ulgi zwierzęcia po „sztywnym, spiętym kłusie”. Kłusie z zadartą głową, obolałymi plecami i zaciśniętą szczęka broniącą się przed zaciągniętymi wodzami. Nie twierdzę, że zawsze uda się doprowadzić do takiego zgrania i współpracy konia i jeźdźca. Jest to trudne przy podstawowych zadaniach i bardzo trudne, gdy wprowadzamy do jazdy nowe ćwiczenia. Wymaga to wiedzy, cierpliwości, czasu oraz chęci, by do tego dążyć. Tragedią jest jednak to, że wielu jeźdźców nie wie, albo nie chce wiedzieć, iż można, albo należy w opisany wyżej sposób „podejść” do jazdy konnej.


poniedziałek, 11 listopada 2013

WSIADANIE NA KONIA


Każdy jeździec powinien być dla swojego wierzchowca „kierowcą”, przewodnikiem, nauczycielem, trenerem, partnerem „do rozmowy”, osobą prowadzącą „w tańcu”. Tymczasem z tego co obserwuję, wielu z nich jest tylko biernym pasażerem, próbującym spełniać rolę „pilota”. Przekazują oni zazwyczaj minimum informacji swojemu podopiecznemu: „jedź”, „skręć w prawo”, „skręć w lewo”, „stój”. Brak roli przewodnika widać już często przy wsiadaniu człowieka na konia. Jakże często widywałam scenki pt: „jak to zrobić, żeby zdążyć wskoczyć na wierzchowca i zaciągnąć wodze, zanim ten zdoła maksymalnie się rozpędzić?”. Czy możecie sobie wyobrazić kierowcę wsiadającego zawsze do rozpędzonego już pojazdu? Kierowca musi dostosować prędkość swojego pojazdu do wykonywanych manewrów, w tym „stój” przy wsiadaniu. Inny przykład to partner w tańcu goniący za swoją partnerką, by ją wziąć w ramiona i stworzyć duet. Albo wyobraźcie sobie taniec z kimś, kto się wyrywa i robi wszystko, by uniknąć lekcji tańca? Koń powinien „pozwolić” jeźdźcowi wsiąść na siebie i spokojnie stać, aż nie otrzyma sygnału proszącego, by ruszył. Jeżeli scenariusz jest inny, to trzeba nauczyć zwierzę prawidłowego zachowania. Trzeba pomyśleć, „poszukać” jakiegoś sposobu, przećwiczyć różne warianty nauki, ale na pewno nie zostawiać w obecnym stanie. 

Miałam ostatnio trening z nową znajomą, początkującym jeźdźcem na klaczy z opisanym wyżej problemem. Zwierzę nie tylko się wierci przy wsiadaniu, ale zachowuje się tak, jakby był to ostatni moment, by uciec od człowieka i uniknąć jazdy. Kiedy obserwowałam inną osobę wsiadającą na tą klacz, to zwierzę osiągnęło takie tempo marszu, że jeździec nie miał już szansy ani wsiąść na nią, ani zejść ze strzemienia. Ostatecznie druga osoba musiała złapać i przytrzymać konia. Spodziewałam się, że obserwowany jeździec będąc już na siodle zwolni i wyreguluje tempo, ale się myliłam. Ucząc nową koleżankę, musiałam jej wytłumaczyć, że mimo braku wiedzy musi nauczyć klacz, by ta grzecznie stała przy wsiadaniu na grzbiet. Zwierzę pokazało swój brak chęci do współpracy kręcąc niezliczoną ilości małych, nerwowych kółek. Pracę zaczęłyśmy od tego, że Magda (imię zmyślone) szła obok klaczy trzymając ją za wodze i namawiała ją do zatrzymania się. Zapierając się ciałem i coraz wolniej idąc sugerowała zwierzęciu, by zwolniło tempo marszu. Przytrzymując i puszczając wodze wyegzekwowała zatrzymanie, a przesuwając delikatnie wędzidło w pysku nie dopuściła, by podopieczna oparła się o wodze. Tu osiągnęłyśmy sukces dość szybko. Gdy klacz już stała, Magda zbierała wodze nad kłębem szykując się do wsiadania. Jeżeli koń się ruszył wracała do wyciszania i ponownego zatrzymania go. Po paru próbach wierzchowiec zaakceptował zbieranie wodzy i wkładaną lewą nogę Magdy w strzemię. Nie osiągnęłyśmy jednak pełnego sukcesu. Bywało, że Magda musiała poskakać z nogą w strzemieniu za odsuwającym się w bok „pojazdem” zanim grzecznie stanął. Zdarzało się, że musiał wsiąść na grzbiet podczas, gdy klacz ruszyła do przodu. Starałyśmy się podzielić naukę stania przy wsiadaniu na etapy i każdą pozytywną reakcje klaczy nagrodzić. Magda wspinała się na przykład na strzemieniu w górę i jeżeli koń stał, nie przekładała nogi przez siodło, tylko schodziła na ziemie i nagradzała zwierzę. Nie możliwym jest uzyskanie całkowitego efektu na jednej sesji szkoleniowej. Nie można oczekiwać, że każdy koń zareaguje tak samo na nasze metody szkoleniowe. Nie mogę się jednak zgodzić z opiniami komentującymi moje poczynania, według których szkoda mojego zachodu, bo zwierzę niczego się już nie nauczy skoro całe życie kręciła się przy wsiadaniu. Byłam świadkiem, jak pewna amazonka poświęcając wiele godzin cierpliwej pracy, wyciszyła bardzo nerwowego konia z wieloma fatalnymi nawykami. Nauczyła go stać wsiadając na grzbiet z jego prawej strony. Sama nigdy nie wsiadła z lewej, ale osoba, która kupiła wierzchowca pracowała z nim, już bez problemów, w tradycyjny sposób.


Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...