środa, 4 grudnia 2013

MIĘSIEŃ DŹWIGAJĄCY SZYJĘ KONIA


Konie jeżdżone przy pomocy silnej ręki, broniąc się przed nią „wyrabiają sobie” mięśnie szyi znajdujące się w jej środkowym odcinku i te bliżej głowy. Dzięki nim mogą walczyć z jeźdźcem i jego „pomocami” „łamiącymi” szyję i naciągającymi końską szczękę w dół. Przy takiej pracy wodzami mięsień, który powinien być silny by wierzchowiec mógł swobodnie nieść własną szyję i głowę, pozostaje w spoczynku. Dlatego, gdy się takim zwierzętom nagle zupełnie odpuszcza wodze, gdy nie mają na czym oprzeć głowy i szyi, to szyja opada w dół. Kiedy konie rozciągają mięśnie grzbietu, to opuszczają szyję wraz z głową. Jednak, gdy ona „opada”, nie ma to nic wspólnego z pracą mięśni pleców tych zwierząt. Pomacajcie mięśnie szyi waszego podopiecznego wzdłuż kręgów od uszu do kłębu. Będziecie czuli przy uszach silne mięśnie, w połowie szyi przebudowane, a tuż przed kłębem wasza ręka „wpadnie w dziurę”. 
A tam właśnie powinien być mocny mięsień dźwigający szyję i głowę konia. Żeby pomóc takiemu zwierzęciu, musicie zacząć pracować tak, by to miejsce odbudować. Na pewno będzie ono przez jakiś czas przed tym się broniło, bo będzie to bolało. Zaczynając pracę powinniście wprowadzić podczas jazdy sygnały, które będą koniowi sugerować podniesienie głowy. Zwierzę musi ją zacząć nosić  tak, by szyja była w poziomie. Prosicie o jej podniesienie szarpiąc wodzami w górę. Nie ciągnijcie, bo wierzchowiec „pomyśli”, że chcecie mu pomóc w dźwiganiu ciężaru. Ręce powinny być maksymalnie wyciągnięte w kierunku końskich uszu. Sygnały powtarzajcie jak tylko podopieczny oprze się na wędzidle. Dopiero przy takiej pozycji szyi, mięsień przy kłębie zacznie pracować. Pozwólcie i zachęcajcie, by koń wyciągał na razie szyję do przodu, a nie w dół. Wierzchowiec siłowo „ganaszowany”, uciekając przed bólem w pysku „chował ją” między łopatki. Teraz musi nauczyć się jak ją stamtąd wyciągnąć.

Równocześnie trzeba zacząć pracę nad rozciąganiem mięśni grzbietu konia przez zaangażowanie do wydajniejszej pracy końskiego tyłu. Każdy kiedyś na pewno huśtałaś się na huśtawce. Teraz podopieczny jest waszą huśtawką, ale zachowujcie się na niej ciałem i biodrami biernie. Nie tak jakbyście chcieli ją rozhuśtać. Niech wasze ciało czeka, aż ktoś was wprawi w ruch. Tym kimś muszą być wasze łydki. (zob. REGULOWANIE TEMPA W STĘPIE).  Wypracujcie nimi taki sygnał (dużo szybkich klaśnięć łydkami), żeby rozruszać wierzchowca. Potem liczcie ile kroków przejdzie rozhuśtany, bez zmiany tempa. Gdy zacznie się zmieniać, znowu rozhuśtajcie. Oczywiście dążycie do tego, by ilość kroków zwiększała się. Koń na pewno będzie zwalniał w momencie podnoszenia szyi, więc zgrajcie sygnały dawane wodzami z sygnałami dawanymi łydkami. Dużym sukcesem będzie, jak koń pozostanie rozhuśtany przy podnoszeniu głowy. Pracujcie tak w każdym chodzie i czasami siedząc w siodle, a czasami stojąc w strzemionach.


piątek, 29 listopada 2013

DIALOG


Pisząc tekst pod tytułem: ODPOWIEDŹ KONIA naszła mnie refleksja, że w zasadzie zwierzęta te cały czas podczas pracy z nimi odpowiadają na nasze poczynania. A może raczej nie odpowiadają, tylko próbują „prowadzić z jeźdźcem dialog”. Próbują „zwrócić naszą uwagę na ich problemy i zadają opiekunom pytania”. „Mówią” nam, że nie są fizycznie w stanie wykonać jakiegoś polecenia, albo, że go nie rozumieją. Właśnie to jest przyczyną nieposłuszeństwa koni. Wierzchowce w kontakcie z człowiekiem nie przyjmują postawy buntownika dla zasady. To nie leży w ich naturze. Konie po wielu złych przejściach mogą sprawiać takie wrażenie. Jednak i tu jest przyczyna: totalny strach przed krzywdzącym człowiekiem i wszystkim co on robi. Bardzo ciężko „odpracować” takiego wierzchowca i zdobyć jego zaufanie. Niestety większość jeźdźców chciałaby prowadzić monolog, koń MA SŁUCHAĆ i WYKONAĆ! Problem w tym, że bardzo często sygnały dawane przez człowieka to „bełkot”. Niezrozumiałe, nieskładne, bzdurne żądania wyrażane „krzykiem”, czyli przy użyciu siły. Spróbujcie sami wykonać polecenia, których nie zrozumieliście, albo takie, które się wzajemnie wykluczają. Wytrąceni z równowagi (dosłownie), broniąc się przed upadkiem, przesuńcie się równocześnie ładnym, zgrabnym, tanecznym krokiem w bok-niewykonalne. Gdyby Wasz „instruktor tańca nie zauważył problemu” krzyczelibyście: „ja upadam”, albo oparlibyście się o cokolwiek w pobliżu, nawet o „instruktora”. Jeżeli koń „nie daje się zatrzymać” w terenie, i „wisi” na wodzach, to właśnie tym opieraniem się na rękach jeźdźca „daje znać”, że nie jest w stanie zwolnić. „Tłumaczy”, że nie ma równowagi i właśnie na wszelkie możliwe sposoby ratuje się przed upadkiem na nos. (zob. CZŁOWIEK, KTÓRY SIĘ POTKNĄŁ) Zwierzę podpowiada pasażerowi, że musi złapać równowagę, by móc wykonać polecenie: „zwolnij”. Ale nie poradzi sobie sam z tym problemem. Często w „informacji wysyłanej” przez konia jest zawarta prośba do jeźdźca, by nie utrzymywał swojej równowagi podciągając się na wodzach (zob. PODCIĄGANIE NA DRĄŻKU) gdyż to utrudnia poprawę sytuacji.

A ponieważ jak już pisałam adepci sztuki jeździeckie wolą mówić niż słuchać, albo „słysząc” pytanie nie znają odpowiedzi, narasta w nich frustracja, niemoc, agresja. Budzi się w nich przekonanie, że z koniem trzeba walczyć, pracować przy pomocy siły. Słyszałam nawet opinie, że konia trzeba wkurzyć, żeby wykonał wszystkie polecenia. Praca z koniem opiera się wówczas na szarpaniu go za pysk, na kopaniu ostrogami, na biciu batem i na pomaganiu sobie sprzętem dodatkowym np. czarną wodzą (zob. SPRZĘT DODATKOWY). Takie osoby nie zastanawiają się jednak  nad jakością  wykonanych przez podopiecznego poleceń. Gdyby to zrobili może zauważyliby, że przy każdym ćwiczeniu zmagają się z ogromnym ciężarem na swoich rękach. Odczuliby, że zwierzę jest sztywne, w jego ruchu brakuje lekkości, swobody i precyzji, że nieustannie i niezmiennie „pcha się”  ono na jedną i ta sama stronę. Często słyszę jak mówi się o jakimś jeźdźcu, że radzi sobie z końmi. W jeździe konnej nie chodzi jednak oto, by sobie radzić. Wierzchowiec jest partnerem, takim jak partner w tańcu. Prowadzenie go wymaga „słuchania”, subtelności, wiedzy, gracji, poczucia rytmu i równowagi. Poprowadźcie konia w tańcu, a nie gońcie na torze nieustannych przeszkód.


wtorek, 26 listopada 2013

KOŃ NA WDECHU CZY WYDECHU?


Zastanawialiście się, jak na pomoce jeźdźca reaguje koń rozluźniony, a jak sztywny i spięty? Czy człowiek siedzący w siodle może ocenić "stan rozluźnienia" mięśni wierzchowca, gdy ten "odpowiada na polecenie" i wykonuje "powierzone" mu zadanie.  

Gdy tłumaczę moim uczniom, jak powinny pracować mięśnie brzucha podczas jazdy wierzchem, proszę o ich wciągnięcie. Reakcja prawie zawsze jest taka sama. Wciągnięte w płuca, do granic możliwości, powietrze i przytrzymanie go. Towarzyszy temu naciąganie owych płuc wraz z ramionami w górę. W takim stanie człowiek staje się spięty, sztywny i nieruchawy. 

Kiedy wasz koń "pracuje" ze spiętymi mięśniami, jego kondycję i możliwość ruchu można porównać do opisanego wyżej stanu: na wdechu.  Jego ruch i ćwiczenia, które wykonuje, są wówczas bardzo mechaniczne, wymuszone, wymagające zaangażowania człowieka siedzącego w siodle i to w złym, tego powiedzenia, znaczeniu. Ruchy konia uzależnione są całkowicie od wysiłku jeźdźca, polegającego na pchaniu zwierzęcia. Człowiek pcha na siłę łydkami, piętami, biodrami, a koń "odpowiada", kontrując wysiłki człowieka, napiętymi mięśniami i zablokowanymi stawami. Błędne koło. Jeżeli będziecie prosić swojego wierzchowca, żeby rozruszał się, wydłużył krok, przesunął się w bok, rozluźnił mięśnie i stawy, itp i itd, pracujcie tak długo łydkami (zob. ŁYDKI I JESZCZE RAZ ŁYDKI, PRACUJ ŁYDKAMI) (pomóc może bacik), aż odniesiecie wrażenie, że koń wypuścił powietrze z płuc. Tak naprawdę zwierzę rozluźni się wówczas, co pozwoli mu wydajnie i efektywnie pracować. Przy takiej pracy szybko nauczycie się, kiedy koń się spina. Będziecie wtedy odnosić wrażenie, jakby wasz wierzchowiec zatrzymał powietrze w płucach i  nie chciał go wypuścić. 


Rysunki stworzone przez Cyber Brush 



piątek, 22 listopada 2013

KOŃ "OPIERAJĄCY SIĘ" NA LONŻY


Pisałam niedawno o klaczy, która zaczynała każdą nasza współpracę na lonży od szaleńczego galopu (zob. CHOWANIE WEWNĘTRZNEJ ŁOPATKI...).  Pracowałam z nią nad ustawieniem wewnętrznej łopatki i „namawiałam”  do biegania po idealnym kole. Bystra klacz szybko zorientowała się, że cały czas pilnuję jej ustawienia i nie pozwalam „ścinać” łuku. Teraz trasa, po której biega  ona na lonży, stała się równym kołem. Taka praca wymaga od konia, by się skupił i zapamiętywał polecenia.

Zwierzę, w taką pracę musi również włożyć dużo więcej wysiłku fizycznego, niż wówczas, gdy biega byle jak, byle do przodu. Moja podopieczna znalazła więc sposób, by ulżyć sobie w pracy i maszerując w lewa stronę zaczęła opierać się na lonży, a tym samym na mojej ręce tak, jakby „namawiała mnie” do niesienia części jej sporego ciężaru. Gdyby jej się udało,  mniej wysiłku musiałaby wkładać w utrzymanie równowagi. Obserwując więc czy klacz nie zmienia ułożenia wewnętrznej łopatki, musiałam pracować lonżą tak, jakbym chciała przyciągnąć do siebie jej przednia część. Nie mogłam pozwolić, by wyciągała mnie na szerszy łuk, a zad ustawiała na torze „rysującym” nieco mniejsze koło. W takiej sytuacji „rozmowa” ze zwierzęciem byłaby o wiele łatwiejsza, gdyby lonża przyczepiona była do jego zewnętrznej łopatki. Ponieważ jednak tak nie jest, to pracując lonżą pilnuję, żeby w odpowiedzi na sygnały wierzchowiec nie zgiął szyi i używając bata „proszę”, by pozostawił zad na właściwym torze. Dzięki temu moje pomoce staja się dla niego zrozumiałe. Sygnały dawane lonżą muszą być wyraźnie przyciągające, ale niezbyt długie i często powtarzane. Gdyby w takiej sytuacji koń zgiął szyję, to pewnie przestałby wisieć na lonży, ale problem z „uciekaniem” na większe koło pogłębiłby się, bo zwierzę ustawiłoby zewnętrzną łopatkę jak „rozpychający się łokieć”. Biegając w prawą stronę klacz jest dużo spokojniejsza, ma bardziej giętką szyję. W tą stronę, sposobem na nieangażowanie się w pracę jest niechęć do pójścia do przodu. Oczywiście podopieczna idzie, nawet samowolnie podgalopowuje, ale postawę ma taką jakby chciała się wycofać. Gdyby szła w parze z drugim koniem, sprawiałaby wrażenie takiej, która zamierza schować się za swojego towarzysza i dalej iść za jego zadem. CDN 
   

piątek, 15 listopada 2013

"ODPOWIEDŹ KONIA"


Przyglądałam się kiedyś pracy pani fizjoterapeutki koni. Rozluźniała ona bardzo spiętą i sztywną klacz. Nie polegało to jednak na ugniataniu mięśni zwierzęcia. Ustawiając i przestawiając jego kończyny, szyję i głowę prowokowała wierzchowca do odpuszczenia niekorzystnych napięć mięśni i stawów. Była inspiracją dla mojego pomysłu pracy z końmi, które nie chcą podawać kopyt do czyszczenia (zob. RÓWNOWAGA KONIA PRZY CZYSZCZENIU KOPYT). Po każdej czynności „namawiającej” zwierzę do współpracy, Pani czekała na właściwy efekt i „odpowiedź konia”. Nie przechodziła do kolejnej czynności zanim nie zobaczyła, że klacz się rozluźniła i zanim bez sprzeciwu pozwoliła ustawić sobie wybraną część ciała w dowolnej pozycji, czy położeniu. Za każdym razem Pani musiała zobaczyć w oczach podopiecznej zadowolenie i spokój. Czekała, aż koń opuści głowę i szyję, która robiła się wówczas miękka jak u szmacianej lalki. Przede wszystkim jednak, Pani czekała na parsknięcie swojej „pacjentki”, które uznawała za ostateczną pozytywną odpowiedź na swoje poczynania, mówiącą: „rozluźniłam się, tak jest dobrze, możemy przejść do kolejnego zadania”.

Takiej właśnie odpowiedzi swojego wierzchowca powinien oczekiwać każdy jeździec podczas wspólnej pracy. W każdym z chodów, pracując nad równowagą konia, jego rozluźnieniem, czy zaangażowaniem zadu, powinniśmy być przekonani, że nasz podopieczny jest gotowy do wykonania kolejnego zadania. A będzie gotowy, jeżeli wykonał wcześniejsze bez oporu, bez jakiegokolwiek problemu, udzielając nam równocześnie „pozytywnej odpowiedzi”. Jeżdżąc kłusem, zanim zagalopujecie, chciejcie poczuć elastyczny grzbiet konia (zob. NAUKA TO DO POTĘGI KLUCZ), wyraźnie i mocno odpychające się od podłoża tylne nogi (zob.ZAWSZE POD GÓRKĘ) i ich wspólny tor marszu z przednimi nogami (zob. UCZUCIE STEROWANIA ZADEM). Pracujcie tak, żeby rozluźnienie i parsknięcie po przejściu do stępa nie było wyrazem ulgi zwierzęcia po „sztywnym, spiętym kłusie”. Kłusie z zadartą głową, obolałymi plecami i zaciśniętą szczęka broniącą się przed zaciągniętymi wodzami. Nie twierdzę, że zawsze uda się doprowadzić do takiego zgrania i współpracy konia i jeźdźca. Jest to trudne przy podstawowych zadaniach i bardzo trudne, gdy wprowadzamy do jazdy nowe ćwiczenia. Wymaga to wiedzy, cierpliwości, czasu oraz chęci, by do tego dążyć. Tragedią jest jednak to, że wielu jeźdźców nie wie, albo nie chce wiedzieć, iż można, albo należy w opisany wyżej sposób „podejść” do jazdy konnej.


Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...