piątek, 5 września 2014

"LOTNA ZMIANA NOGI" NAD DRĄŻKIEM


Bardzo często jeźdźcy próbują nauczyć swojego wierzchowca lotnej zmiany nogi w galopie, wykorzystując do tego leżący na ziemi drążek. Z moich obserwacji tych zmagań wynika, że drążek ma sprowokować, przeskakującego przez niego konia, do „przerzucenia” nóg. Drążek i mocniejsze obciążenie przez jeźdźca strzemienia z jednej strony konia, mają być pomocami „uczącymi” zwierzę lotnej zmiany nóg. Owszem, wierzchowce zmieniają po takim „szkoleniu” nogi w galopie, ale jest to odruch, a nie świadomy ruch. Odruch ratowania się przed upadkiem po utracie równowagi. Dla konia to kuriozalna sytuacja. „Położony”, jak motocykl na zakręcie na np. prawą stronę, podczas galopu w prawo, koń nagle zostaje zmuszony do położenia się na lewą stronę. Jak taka zabawka: wańka-wstańka. Bez szans na „złapanie” równowagi i pionu. Nie neguję jednak samego ćwiczenia zmiany nóg konia nad drążkami. Pisałam w poście pt: „Drążki”: „Drążki są wskazówką dla jeźdźca, jakie informacje regulujące długość kroku, tempo i kierunek jazdy, ma przekazać jeździec swojemu podopiecznemu przed pokonaniem „przeszkody””. W tym przypadku drążek jest również wskazówką dla człowieka siedzącego na wierzchowcu. Żeby wytłumaczyć wam, jak powinno wyglądać poprawnie wykonane ćwiczenie: „lotna zmiana nóg nad drążkiem”, muszę poprosić o przeczytanie wcześniejszego postu pt: „Zmiana nóg w galopie (ćw. Nr 1)” i „Zanim zaczniesz ćwiczyć „lotne zmiany nóg”-(przejścia kłus-galop, galop-kłus)”. Przed wykonaniem ćwiczenia nad drążkiem, jeździec musi mieć świadomość tego, że zewnętrzna strona konia jest stroną prowadzącą. Musi być świadomy tego, że nawet na prostych odcinkach, pokonywanych na końskim grzbiecie, jeździec powinien „określić” zwierzęciu, która jego strona jest tą prowadzącą. I co najważniejsze przy tym temacie, jeździec, który zamierza zafundować swojemu podopiecznemu ćwiczenie „lotnej zmiany nóg” nad drążkiem, musi umieć „przestawić” konia na pomoce zewnętrzne z jednej jego strony na drugą, utrzymując równocześnie galop na daną nogę.

Powiedzmy, że galopujecie w lewą stronę. Podopieczny „biegnie”, „wyrzucając” do przodu najpierw lewe nogi. Prawa strona zwierzęcia jest stroną zewnętrzną, czyli prowadzącą. Wierzchowiec „owinięty” jest wokół lewej nogi jeźdźca. Drążek do tego ćwiczenia można ułożyć w dwojaki sposób. Jeden egzekwujący wykonanie ćwiczenia po odbyciu odcinka prostego. Drugi „wymuszający” pokonanie drążka z łuku - ćwiczenie na tak zwanej ósemce. Obojętnie który sposób wybierzecie. Zanim dojedziecie do drążka, musicie przestawić konia na lewe pomoce zewnętrzne, egzekwując kontynuowanie galopu na lewą nogę. Czyli lewa wodza i łydka przejmują rolę prawych pomocy i zaczynają prowadzić konia. Prawa łydka „sugeruje, że będzie osią wokół której zwierzę powinno „owinąć” swoje ciało po zmianie kierunku. Prawa wodza staje się wodzą rozluźniającą i „informującą” o „nowym” kierunku jazdy. Sygnalizujecie w ten sposób zwierzęciu, że za chwilę zostanie zmieniony kierunek jego „marszu”. Tak „przestawiony” koń, gdy przeskakując przez drążek, dostanie sygnał od opiekuna (pukająca prawa łydka), by zagalopował (zmienił nogę) na prawo, wykona to bez problemu. Oczywiście warunkiem jest to, iż koń będzie prowadzony w równowadze, czyli, że obojętnie na którą nogę będzie galopował, jego ciężar będzie obciążał równomiernie wszystkie cztery nogi. Ćwiczenie to przygotowuje znakomicie wierzchowce, które ze swoimi opiekunami na grzbiecie skaczą przez przeszkody. Zmiana kierunku galopu po przeszkodzie powinna być przygotowana przed jej pokonaniem, tak jak przy tym ćwiczeniu.

P.S. Wyobraźcie sobie wańkę-wstańkę nie mogącą złapać „pionu”. A teraz zobaczcie oczami wyobraźni, jak musi ona „kolebiąc się” na boki przeskakiwać przez przeszkody. Bez równowagi, bez jeźdźca, który potrafi umiejętnie prowadzić na pomocach, konie które skaczą, muszą przeżywać koszmar przy każdej przeszkodzie. Ten koszmar to strach, że się przewróci, to rozpaczliwe próby złapania równowagi. Gdy to się nie udaje, ratując się przed upadkiem, koń zwiększa prędkość. I tu pojawia się kolejny koszmar-zaciągnięte z maksymalną siłą wodze, które sprawiają ból i w żaden sposób nie pomagają równowagi odzyskać. Kolejny koszmar to napinane do granic możliwości mięśnie i usztywniane stawy podczas „ratowania” utraconej równowagi i ratowania się przed upadkiem. Co za tym idzie kontuzje stawów nóg, bo nie były w stanie elastycznie pracować podczas odbicia do skoku i zamortyzować ciężaru ciała przy zeskoku po przeszkodzie. Możecie to nawet sobie zobrazować. Spróbujcie zeskoczyć z niewielkiej nawet wysokości najpierw uginając stawy-biodrowy, kolanowy i skokowy, a potem na zupełnie proste i sztywne nogi.



niedziela, 24 sierpnia 2014

"EKSPERT" "RADZI"


Zawsze wychodziłam z założenia, że by dobrze jeździć konno, trzeba się z wierzchowcem dogadać. Z takiego założenia wychodzi na pewno jeszcze wielu jeźdźców. Mam niestety wrażenie, że to „dogadanie się” według nich powinno polegać na bezwzględnym posłuszeństwie konia, na zasadzie: ja wydaję polecenie, a zwierzę ma wykonać zadanie. Niewielu jeźdźców zastanawia się, czy owe polecenie jest wyraźne i zrozumiałe dla podopiecznego i czy jest on w stanie je wykonać w tym akurat momencie. Dla mnie to właśnie jest podstawą do dogadania się z wierzchowcem. Wkładam sporo „wysiłku” w to, by zrozumieć potrzeby i bolączki każdego konia z osobna i jeszcze więcej „wysiłku” w to, by dokładnie wyjaśnić zwierzęciu czego od niego oczekuję. Żeby takie porozumienie mogło funkcjonować, trzeba zadawać sobie, przy pracy z koniem, mnóstwo pytań. Trzeba chcieć zwierzę „obserwować” i zastanawiać się nad swoimi odczuciami. Na przykład: dlaczego siedząc na koniu mam wrażenie, że spadamy w dół, albo że przewracamy się na bok. Dlaczego zwierzę tak mocno mnie podrzuca, że nie przylegam pośladkami do siodła. Dlaczego czuję, że się kurczę, spinam ramiona, podciągam kolana w górę. Dlaczego jest mi na końskim grzbiecie niewygodnie. Dlaczego mam wrażenie, że koń się wlecze, albo pędzi. Dlaczego pokonywany zakręt jest bardziej ciasny niż ten, który zaplanowałam do pokonania. Dlaczego koń „wisi mi całym ciężarem” na rękach i tysiące innych pytań. Zaczynałam jeździć w typowej polskiej szkółce, gdzie nie odpowiadano na takie pytania. Uczono tylko: „wyprostuj się”, a i tak dla każdego jeźdźca hasło to oznaczało zupełnie coś innego. Uczono: „pięta w dół”-bez wyjaśnienia: dlaczego? Zmień nogę i wypnij w niematuralny sposób pośladki, by zrobić „półsiad”. 


Pracowałam wówczas z pewnym koniem, który niewiarygodnie mocno „wisiał” na wodzach, szarpał za nie i wyrywał z rąk jeźdźca. Z jednej strony robił to mocniej, więc jeździł z przekrzywioną głową. Koń był niespokojny przy obsłudze z ziemi, w obie strony galopował na złą nogę i zachowywał się jak „taran”. Nie potrafiłam sobie z tym poradzić, ale ówczesny trener widoczne też nie. Nie mając pomysłu na pracę z tym koniem, wydał werdykt: trzeba zmienić konia. Podjęłam decyzję: „trzeba zmienić trenera”. Znalazłam osobę, dzięki której w znacznym stopniu poprawiła się moja komunikacja z wierzchowcami. Dzięki której pracuje z końmi tak, jak opisuję to na moich blogach. Po którymś treningu z Panią trener naszła mnie refleksja, że nie da się dobrze jeździć konno bez trenera. Pani trener odpowiedziała, że jest to możliwe, tylko trzeba myśleć, więc myślę, co nie oznacza, że nie marzy mi się kolejny trening. 

Każdej parze koń –jeździec przyda się dobry trening. Ludzie nie decydują się na nie z różnych powodów, przyczyny nie są tu istotne. Osoby takie szukają pomocy w rozwiązaniu problemów jeździeckich w internetowych grupach. Czasami pytania takie wskazują na niewielką wiedzę, czy doświadczenie pytającego. Jednak, to czytając odpowiedzi, zastanawiam się nad sensem istnienia tych grup: „Ty nic nie rozumiesz”-dlatego pyta, „znajdź trenera”-nie tak łatwo znaleźć dobrego, szczególnie przy naszym programie edukacyjnym. „Koń zrozumiał to dopiero po 50 minutach?, to chyba nie jest zbyt inteligentny?”, „skakałaś na nim 30 minut-masakra”. Gdzie w tych odpowiedziach jest jakiekolwiek tłumaczenie problemu. Gdzie próba pokazania innego sposobu spojrzenia na problem. Jeszcze jedna odpowiedź: „nie da się nauczyć jeździć przez internet”. Oczywiście, że nie, ale opisując swoje doświadczenia, wskazując na różne szczegóły podobnych problemów, można spróbować nakierować sposób myślenia i podejścia (osoby pytającej) do problemu, na właściwy tor. Czytałam wywiad z międzynarodowym sędzią ujeżdżenia. Było tam takie zdanie: „Sędziowie muszą obserwować i uchwycić całościowy obraz ocenianej pary, ale również widzieć szczegóły”. To powinno być wyznacznikiem nie tylko pracy sędziów, ale także trenerów i jeźdźców. Każdy może uchwycić pewne szczegóły, w kontakcie z koniem, lepiej od innych. Każdy może je przekazać innym, ułatwiając współpracę z wierzchowcem. Problem w tym, że tak niewielu jeźdźcom chce się zagłębiać w te szczegóły, za to wielu z nich chciałoby odgrywać rolę ekspertów. Zachęcam: jeżeli szukacie porady (w internecie, u instruktora, trenera) pytajcie: „dlaczego właśnie tak, a nie inaczej?”, „jaki to powinno przynieść efekt?”, jak powinien zareagować koń?”,” jakie mogą być przyczyny tego, że tak nie reaguje?” itp. i itd. Tych, którzy udzielają porad, zachęcam do dawania takich, po których jesteście w stanie odpowiedzieć na wymienione wcześniej i podobne pytania.




wtorek, 19 sierpnia 2014

PODSTAWOWE SYGNAŁY REGULUJĄCE TEMPO RUCHU WIERZCHOWCA


Przeczytaj: "Jeździeckie abc..."  


Gdy zaczynam uczyć początkującego adepta sztuki jeździeckiej, to pracujemy na zamkniętym placu. Ćwicząc od samego początku prawidłowe „prowadzenie” konia, jeździec nie „trafia” na lonżę. Jeździ on wzdłuż ogrodzenia, które wyznacza mu pozycję jednego z wyobrażonych jeźdźców. Przypomnę tu fragment poprzedniego postu pt: „Jeździeckie abc…”: „Wyobraźcie sobie, że pokonujecie go (zakręt) w towarzystwie jeszcze dwóch par koń-jeździec. Wy jedziecie między nimi. Pracując łydkami musicie prowadzić swojego wierzchowca tak, by nie pchał się kłodą na „towarzyszy””. Pozycję drugiego z wyobrażonych towarzyszy wyznaczam osobiście, idąc obok. Moja rola nie ogranicza się jednak tylko do tego. Staram się iść obok uczącej się pary jeździec-koń, utrzymując równe tempo. Zadaniem jeźdźca jest „namawiać” wierzchowca, by dorównał mi tempem i nie zostawał w tyle. Zwierzęta te doskonale wiedzą jaki jeździec siedzi na ich grzbiecie. Gdy jest to poczatkujący adept, wcale nie są skłonne ułatwiać mu zadanie. Jeżeli koń wyczuje, że może nie wysilać się podczas pracy, wykorzysta to na pewno. Wówczas, bardzo często samowolnie, zwalnia albo wręcz zatrzymuje się. Tłumaczę jeźdźcom, że taka samowolka jest swego rodzaju pytaniem skierowanym do nich przez podopiecznego: „mogę zwolnić?”, „mogę nie iść?”, „mogę się zatrzymać?”. Gdy jeździec „wyczuje” pytanie, musi zareagować i jak najszybciej odpowiedzieć: „nie zatrzymuj się, nie zwalniaj, trzymaj tempo”. Musicie wiedzieć, że właśnie nadając i utrzymując tempo i rytm wierzchowca, człowiek zaczyna nad nim panować. Wyznacza w ten sposób miejsce zwierzęcia na niższym szczeblu hierarchii. Oczywiście należy „udzielić” owej odpowiedzi pukając w bok konia łydkami. Jeździec nie może zrezygnować z tych pomocy, póki nie poczuje reakcji konia. Póki koń nie przyspieszy, ponownie dorównując mi tempem i rytmem marszu. 

Początkujący jeździec uczy się również od samego początku, że konia nie należy pchać. Wierzchowiec „poproszony przez opiekuna” powinien iść „sam”, powinien być „samoniosący”. Z moich obserwacji wynika, że wśród jeźdźców pokutuje przekonanie, iż siedząc na grzbiecie konia trzeba go popychać biodrami. Jakże częsty jest obrazek snującego się wierzchowca, albo szurającego tylnymi nogami i jeźdźca na jego grzbiecie wciskającego z całej siły pośladki w siodło. Wysiłek z jakim człowiek próbuje „rozhuśtać swój pojazd”, ugniatając biodrami plecy konia, nie przynosi niestety żadnych rezultatów (zob. REGULOWANIE TEMPA W STĘPIE). Sygnałem, „namawiającym” zwierzę do aktywnego maszerowania, powinna być seria szybkich i krótkich puknięć łydkami w bok konia. Powinno to przypominać szybkie klaskanie. Łydki powinny być jak dwa dzięcioły drążące dziuplę w drzewie (tylko bez ostrego dziobu). Najważniejsze jednak jest to, jakiej reakcji konia powinien się jeździć, po takim sygnale, spodziewać. Podejrzewam, że większość z was jeździ na rowerze. Nieraz rozpędzacie na pewno rower, kręcąc szybko pedałami, by później przez jakiś czas rower toczył się „sam”. Właśnie taki efekt należy uzyskać, „prosząc” wierzchowca, by szedł. Ma on „sam się toczyć”. Niczym nie pchany. Dzięki temu jeździec może zaangażować swoje łydki do pracy nad prowadzeniem zwierzęcia po wyznaczonej ścieżce. Swoje biodra zaś, swobodne i wolne od „ugniatania”, człowiek może wykorzystać do pracy nad regulowaniem i zwalnianiem tempa. 

Dla zaczynających naukę jeźdźców podstawowym sygnałem „egzekwującym” od konia zatrzymanie się, jest właśnie coraz wolniejszy ruch biodrami na siodle, aż do ich zatrzymania. Muszę zaznaczyć, że i w tym momencie niczemu nie służy wciskanie bioder przez jeźdźca, w koński grzbiet. Sygnałem wspomagającym, zatrzymujące ruch ciało człowieka, są krótkie, delikatne i powtarzające się pociągnięcia za wodze, które są sygnałem mówiącym zwierzęciu: ”skup się na mnie i na tym, jaką informację chcę Tobie przekazać” (zob. DLACZEGO KOŃ NIE SŁUCHA SYGNAŁÓW). Chcę podkreślić, że koń powinien zatrzymać się, reagując na biodra jeźdźca w momencie, gdy odpuszcza on wodze, a nie przyciąga by dać sygnał skupiający. Dokładnie takie same sygnały, wyłączając zatrzymanie bioder jeźdźca, musi człowiek wykorzystać, gdy tempo wierzchowca jest zbyt duże.


niedziela, 10 sierpnia 2014

MAŁE KÓŁKA


Ćwiczenie, którym jest jazda na końskim grzbiecie po małym kółku, nie budzi entuzjazmu wśród jeźdźców. Jest raczej wykorzystywane jako zło konieczne, gdy wierzchowiec odmawia posłuszeństwa. Wykonanie przez konia ciasnego łuku jest wówczas jakby kołem ratunkowym dla jeźdźca, który nie może porozumieć się z podopiecznym. Ciasna wolta jest również traktowana jako kara dla wierzchowca za nieposłuszeństwo. Lepiej jednak potraktować ją, jako bezbolesny środek pomagający zwierzęciu skupić się na swoim opiekunie. A pomaga, ponieważ maszerowanie po małym kole to trudne ćwiczenie dla konia. Jest jednak jeden warunek: musi być wykonane poprawnie. Gdy jeździec zegnie na siłę do granic możliwości szyję swojemu podopiecznemu, by zamknąć go na maleńkim kółku, przestaje to być ćwiczeniem. Jest to bolesne dla „pojazdu”, zaciągnięcie ręcznego hamulca. Takie działanie wzbudzi w wierzchowcu tylko bunt, sprzeciw, napięcia mięśni i blokowanie stawów. Owszem, takie działanie „wycisza” niebezpieczne końskie zapędy, ale na chwilę. Zgięcie szyi blokuje koniowi możliwość nadmiernego rozpędzenia się, ale na moment. Do czasu, gdy znów będzie miał prostą szyję. Naszym zadaniem, jako jeźdźców, nie jest udaremnianie zwierzęciu pewnych ruchów, tylko „wymuszenie” na nim, by skierował całą swoją uwagę na nas i odpowiadał pozytywnie na nasze „prośby”. Prawidłowo „poprowadzone” małe kółko jest też świetnym ćwiczeniem na giętkość zwierzęcia i wstępem do nauki zwrotu na zadzie. Taki ruch często jest potrzebny, nawet przy rekreacyjnym jeżdżeniu. Nieraz trzeba „poprosić” konia o zawrócenie w bardzo ciasnym miejscu. Ciągnięcie do tyłu za wodzę, by zmusić konia do podążenia za nią wpierw szyją, a potem ciałem, jest złym sygnałem. Tak wykonany „zwrot” zaburza równowagę zwierzęcia. Koń musi spiąć mięśnie, żeby „uratować” się przed upadkiem. Nadwyręża stawy nóg, szczególnie jednej z tylnych. Jeżeli zmusicie konia do zawrócenia w ten sposób, na przykład w prawą stronę, to koń okręci się na prawej tylnej nodze. By tego uniknąć należy nauczyć zwierzę zwrotu, podczas którego będzie on maszerował w miejscu, podnosząc rytmicznie obie tylne nogi.

Jak już kiedyś pisałam, koń podczas ruchu po łuku, musi mieć tak wygięty kręgosłup, by jego „rysunek” pokrywał się z „rysunkiem” trasy, którą pokonuje (zob. USTAWIENIE CIAŁA KONIA DO WYKONANIA ZAKRĘTU). Małe łuki nie stanowią wyjątku. Żeby namówić konia do takiego wysiłku, trzeba poprosić konia o rozciągnięcie zewnętrznego boku (całego-począwszy od nasady ogona), a nie samej szyi. Oznacza to, że nie powinna ona być zgięta. Wraz z kłodą powinna tworzyć z zewnętrznej strony regularny, w żadnym miejscu niezłamany łuk. Pracujemy nad tym zewnętrzną łydką intensywnie pukającą w bok konia. Łydkę tą cofamy za popręg, by równocześnie namawiać zwierzę na lekkie przestawienie zadu do środka. Dzięki temu ciało zwierzęcia owinie się wokół wewnętrznej łydki jeźdźca. Zewnętrznej wodzy jeździec nie powinien odpuszczać i oddawać przesadnie do przodu. Wodza ta ma za zadanie nie dopuścić do ”złamania” szyi. Trzymana przez jeźdźca, dłonią tuż przy kłębie, oparta o końska szyję, musi służyć jako pomoc „rozmawiająca” z zewnętrzną łopatką konia. „Pilnuje” w ten sposób jej prawidłowego ustawienia. Ustawienie tej łopatki nie może przypominać rozpychania się łokciem, niech „przylega” on do ciała. Bardzo ważne jest też to, by dbać, pracując zewnętrzna wodzą, o rozluźnienie mięśni szyi u jej nasady. Jeźdźcy często o nich zapominają, skupiając się na wewnętrznej stronie szyi. Wewnętrzna wodza wraz z łydką powinna pracować nad rozluźnieniem wewnętrznej strony konia i prawidłowym ustawieniem wewnętrznej łopatki. Służą temu krótkie i lekkie szarpnięcia wodzą, które pełnią również rolę „kierunkowskazu”. Pomagają też namówić zwierzę do „owinięcia” ciała wokół wewnętrznej łydki jeźdźca. Ta ostatnia, mocno naciągana w dół ,jest „trzonem”, którego zwierzęciu nie wolno przepchnąć. Nie wolno też się mu na nim oprzeć. Jeździec musi czuć, że koń pod działaniem pukającej wewnętrznej łydki, „chowa” bok: robi go wklęsłym, a nie napiera na nią. Jednak giętkość ciała wierzchowca ma swoje granice. Zacieśniając coraz mocniej koło, musimy w którymś momencie zacząć „namawiać” podopiecznego, by zaczął iść przednimi nogami krzyżując je. Sygnałem do takiego ruchu, oprócz nieustannie pracującej zewnętrznej łydki, jest „spychająca” zewnętrzna wodza. W momencie, gdy koń ma w górze zewnętrzną przednią nogę, działamy wodzą na łopatkę tak, by namówić zwierzę do postawienia tej nogi do wewnątrz kręgu. Tylne nogi wierzchowca nadal podążają po małym kole. W miarę pracy, zaczyna być ono coraz ciaśniejsze, a „przekładaniec” bardziej obszerny. Koń uczony zwrotu na zadzie w ten właśnie sposób, zawsze będzie „szedł” tylnymi nogami, zamiast się na nich okręcać. Przy tym ćwiczeniu siedźcie w siodle w równowadze. Nie obciążajcie mocniej żadnego ze strzemion. Nie „pomagajcie” podopiecznemu w wykonaniu zadania, przepychając go biodrami.


niedziela, 27 lipca 2014

JEŹDZIECKIE ABC...


Zaangażowałam się trochę ostatnio w promowanie w Internecie mojego bloga i sposobu pracy z końmi w nim opisywanego. Nie wiem jaki będzie efekt. Jednak „zysk” z mojego działania jest taki, że znajduję w między czasie sporo wpisów i pytań, które inspirują kolejne moje pomysły. Znalazłam między innymi pytania: „mój koń w kłusie i galopie nie chce skręcać, co robić?”, albo: „co zrobić, żeby koń zakłusował i zagalopował?”. Dziwię się, że osoby zadające takie pytania wsiadają na konie, gdy nie ma obok instruktora. Jednak tego typu wpisy „podsunęły” mi pomysł, by zacząć pisać również posty o podstawach jazdy konnej, dla osób zaczynających jeździecką przygodę. Opatrzyłam je etykietą „jeździeckie abc…”.

Pomagam ostatnio paru nowicjuszom zapoznać się z tajnikami jeździectwa. Niektórzy zaczynają od zera. Inni jeździli wierzchem przez krótki czas, w szkółkach. Na moich treningach jeździec uczy się od samego początku „rozmawiać” z wierzchowcem. Uczy się być jego przewodnikiem. Zależy mi na tym, by każdy uczący się, od pierwszej „lekcji”, przyswajał sobie, że jego „pojazd” powinien poruszać się na ściśle określonych warunkach. Nie mówię tu o decydowaniu przez jeźdźca, czy zwierzę ma iść stępem, biec kłusem czy galopem. Adepci „proszą” konia, w każdym z tych chodów, o wyregulowanie tempa i rytmu. Wyraźnie określają boczne granice „ścieżki”, po której wolno poruszać się zwierzęciu. Kontrolują ustawienie ciała podopiecznego. Dogadują się z nim w kwestii sposobu „niesienia” wodzy. Na początku muszą to wszystko opanować w stepie, potem podczas przejść step-kłus i kłus-stęp. Najważniejsze jest jednak to, żeby początkujący jeździec wiedział jak poprosić wierzchowca o zatrzymanie się i zwolnienie tempa bez użycia zaciągniętych na siłę wodzy. Żeby czuł, że jego „pojazd”, bez sprzeciwu, zareaguje na to polecenie. Taka pewność daje poczucie komfortu jazdy i zmniejsza strach przed nią.

Praca z koniem, gdy siedzi się na jego grzbiecie, przypomina trochę prowadzenie niewidomej istoty. Każdy krok zwierzęcia musi być podyktowany przez opiekuna. Nie może być postawiony byle jak i byle gdzie. Niewielki problem sprawia jeźdźcom nauczenie się pojedynczych sygnałów. Zrozumienie, jaki jest cel przekazania nimi informacji zwierzęciu. Wyczucie, jakiej reakcji wierzchowca powinni oczekiwać po użyciu danej pomocy. Jednak pojedynczy sygnał jest, jak pojedyncze słowo, albo bardzo krótkie, „samotne” zdanie. To jednak zbyt mało. „Rozmawiając” z koniem, nie można pozostawić niczego jego domysłom. Wierzchowiec nie może zgadywać tego, jak ma postąpić, ani postępować samowolnie.

Zacznijmy od zwykłego zakrętu, podczas jazdy stępem. Wydawałoby się: nic bardziej prostego. „Sygnał”, dzięki któremu jeździec „prosi” konia o wykonanie zakrętu to zewnętrzna łydka, lekko cofnięta do tyłu. I to jest właśnie pojedyncze słowo: „kręć”. Jeżeli para jedzie w prawą stronę, będzie to lewa łydka. W tym samym momencie człowiek musi poinformować wierzchowca wewnętrzną wodzą: „popatrz w prawo”. Są to krótkie i delikatne pociągnięcia wędzidłem za „kącik ust”. Jednak szyja konia musi pozostać ustawiona tak, by patrzył on przed siebie, na horyzont, a nie do „wnętrza” zakrętu. Żeby zwierzę zrozumiało, że oczekujemy takiego ustawienia szyi, musimy pracować zewnętrzną (w tym przypadku lewą) wodzą. Należy przytrzymywać ją i puszczać pracując ręką tak, jakbyśmy chcieli dotknąć dłonią, trzymającą wodzę, własnego pępka. Tu zaczyna się pierwszy problem, trudny dla jeźdźca do przebrnięcia. Zgranie pracy obu rąk w jednym czasie okazuje się nie lada osiągnięciem. Ponieważ ręce muszą pracować w innym tempie, przekazując inne informacje, jeźdźcy skupiają się tylko na jednej z nich, odpuszczając pracę drugiej. Dochodzi tutaj jeszcze brak wiary, że przy ustawionej na wprost szyi wierzchowiec wykona zakręt. Człowiekowi bardzo trudno zapanować nad odruchem i nieodpartą chęcią zgięcia końskiej szyi w stronę wykonywanego zakrętu. Często problemem okazuje się również zgranie w czasie pracy wodzami i ową zewnętrzną łydką. Dla jeźdźca najłatwiejszym byłoby pociągnąć za wewnętrzną wodzę, odpuszczając sobie pracę łydką. Jednak „prowadząc” wierzchowca nie dość, że nie wolno wam tego robić, to musicie dołożyć kolejne sygnały obydwoma łydkami. „Zostajemy” ciągle na tym samym zakręcie. Wyobraźcie sobie, że pokonujecie go w towarzystwie jeszcze dwóch par koń-jeździec. Wy jedziecie między nimi. Pracując łydkami musicie prowadzić swojego wierzchowca tak, by nie pchał się kłodą na „towarzyszy”. Są to puknięcia łydkami w koński bok, ale nie siłowe. Powinny być szybkie i delikatne, przypominające pukanie do drzwi. Działanie jeźdźca łydkami nie powinno zmierzać do próby przepchnięcia go, czy odepchnięcia. To ma być „polecenie”, na które zwierzę powinno zareagować „odchodząc” od waszej łydki. Również w tym przypadku pojawia się często brak wiary, że „pojazd” zareaguje na sygnał i trudny do pozbycia się odruch odciągnięcia konia wodzą od jeźdźców z waszej wyobraźni. A to jeszcze nie koniec. CDN


Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...