czwartek, 8 stycznia 2015

O ZAANGAŻOWANIU KOŃSKIEGO ZADU MOŻNA MÓWIĆ W NIESKOŃCZONOŚĆ


Wyobraźcie sobie, że suniecie na nartach biegowych po płaskim terenie. Nogi nie pracują i narty suną równolegle. „Napęd”, dzięki któremu posuwacie się do przodu, leży w waszych rękach trzymających kijki. Odpychacie się nimi robiąc zamaszyste ruchy i mocno zapierając się o podłoże. Tak właśnie „pracuje” koń, który nie idzie od zadu. Jego przednie nogi pracują jak ręce narciarza biegowego, a na tylne kończyny, które nie biorą udziału w procesie napędzania, można by zwierzęciu założyć narty. Siedząc na grzbiecie swojego wierzchowca spróbujcie wyczuć, które z końskich nóg wyraźnie się odpychają, a na które można założyć mu płozy. U prawidłowo pracującego wierzchowca owe płozy powinny „się znaleźć” na przednich nogach, a odpychające kijki w tylnych. Czyli układ zupełnie niemożliwy dla człowieka. Koń niosący „pasażera” i „odpychający się” przednimi nogami jak kijkami, zawsze będzie próbował pomóc sobie w tej pracy obarczając swojego opiekuna częścią ciężaru swojego ciała. Będzie chciał w ten sposób odciążyć pracujące przednie nogi. Można więc wywnioskować, że każdy koń „wiszący” wam na rękach jest zwierzęciem nie pracującym od zadu. Przerzucenie „siły napędowej” na tył zwierzęcia spowoduje, iż podopieczny „automatycznie” „zdejmie” wam ciężar z rąk.

Takie „wiszenie” konia na rękach jeźdźca sprawia oczywiście zwierzęciu ból. Wierzchowiec nie zdaje sobie jednak sprawy z przyczyn, które są źródłem jego „niewygody”. Nie zaangażuje sam z siebie tylnych nóg do pracy, by móc samemu swobodnie „nieść” „przód” swojego ciała. Zacznie, zamiast tego, szukać ucieczki od bólu. Stąd bierze się szarpanie wodzami, wyrywanie ich z rąk jeźdźca, zadzieranie głowy, pędzenie do przodu itp. Ci jeźdźcy, którym „udało się” za pomocą „tanich chwytów” i siły przeganaszować konia, nie powinni sądzić, że rozwiązali problem. Owszem koń, który ma „przyklejoną” brodę do własnych piersi, nie będzie obciążał rąk „pasażera”. Jednak ten fakt nie oznacza, iż tylne nogi zwierzęcia pracują napędzająco. Nadal jego przednie kończyny pełnia rolę kijków narciarskich, a wierzchowiec „radzi” sobie z przeciążeniem przodu spinając mięśnie, blokując stawy, usztywniając i wykrzywiając własne ciało.

Problem większości jeźdźców próbujących „namówić” konia do prawidłowego rozłożenia pracy na kończyny polega na tym, iż cały „pakiet” poleceń chcą przekazać poprzez pracę na wodzach. Chcą, to może nieprawidłowe określenie, bo prawdopodobnie najczęściej nie potrafią inaczej. Taka praca nie przynosi oczekiwanego efektu, a frustracje wynikającą z tego potęguje fakt, że w wielu przypadkach sygnały dawane przy pomocy owych wodzy są technicznie prawidłowe. Krótkie, delikatne ale energiczne szarpnięcia i odhaczanie wodzy. Działanie tymi pomocami tak, by „poprosić” zwierzę o „podniesienie przodu”, rozluźnienie szyi, ustawienie jej w pozycji wyprostowanej. Dlatego nie chcę tu pisać o konieczności zaprzestania pracy wodzami. Chcę wam uzmysłowić tylko, że musicie „zmusić się” do tego, byście równocześnie bardzo aktywnie używali swoich łydek. Zdaję sobie sprawę, że niektórym jeźdźcom wydaje się absurdalnym fakt, iż pracując wodzami powinni równocześnie pukać w końskie boki łydkami. Przeciążone na przodzie wierzchowce są zazwyczaj końmi „pędzącymi” do przodu. W związku z tym, jeździec pracując wodzami i ciałem z „przodem” konia nad jego ustawieniem i rozluźnieniem, równocześnie musi wysyłać sygnały egzekwujące zwolnienie tempa. Tak więc używanie przez jeźdźca łydek, których praca nieodmiennie kojarzy się większości z sygnałami podganiającymi konia, przeczy ich wyobrażeniom o sposobach „rozmowy” z wierzchowcem. Wyobraźcie sobie zatem, że wasze działanie z przodu wierzchowca odbierają przednim jego kończynom „kijki narciarza”, a pukające łydki „wręczają” je tylnym kończynom. Te kijki jednak nawet na ułamek sekundy nie mogą stać się „bezpańskie”. Nie można ich odebrać i dopiero potem wręczać komuś innemu. Chwila przerwy między tymi czynnościami powoduje, że odebrane kijki zaraz wracają do „poprzedniego właściciela”. Dlatego „odbieranie” ich przednim kończynom musi idealnie zbiec się w czasie z ich „przekazywaniem” kończynom tylnym.

To trochę tak, jakby nasze ciało wespół z rękami „uzbrojonymi” w wodze należały do jednej grupy, a nasze łydki do drugiej, antagonistycznej. Im więcej wydają się mieć pracy członkowie grupy pierwszej, tym więcej powinny im „psuć zamiary” i dodawać pracy członkowie grupy drugiej. To bardzo trudne zadanie, a na domiar wszystkiego nierozumiejący sygnałów koń, koń który uczy się dopiero ich znaczenia, będzie bronił się przed takim działaniem jeźdźca. Zwalnianie tempa i „zatrzymywanie” zwierzęcia w taki sposób będzie trwało początkowo np. kilka okrążeni zamiast kilka kroków. W grę będzie wówczas wchodzić bycie konsekwentnym i upartym bardziej niż podopieczny. „Pracujący” jeździec musi tak długo „przetrzymać” uciążliwość takiego końskiego buntu, aż nie poczuje, że zwierzę zwolniło. I zwolniło nie po waszej próbie zaciągnięcia wodzy, tylko dzięki temu, że podstawiło zad, skróciło ciało i odciążyło przód swojego ciała.



wtorek, 30 grudnia 2014

CO ROZUMIESZ POD POJĘCIEM GANASZOWANIA SIĘ KONIA?


Co rozumiesz pod pojęciem ganaszowania się konia? Bardzo proszę, wyjaśnij na czym to polega, ponieważ moje postrzeżenie, innych mniemanie i cudze publikacje różnią się w stopniu wprost proporcjonalnym do różnego przemierzania ścieżek w komunikacji z koniem. Wyjaśnij to w swoich publikacjach.
Ada

Ada odezwała się do mnie jako pierwsza z czytelników i śledzi nieustannie moje blogowe poczynania. Jest bacznym obserwatorem i nie pozwala mi „spocząć na laurach”, komentując moje posty i zadając pytania w prywatnej korespondencji. Na szczęście pozwala mi je upubliczniać.

Co rozumiesz pod pojęciem ganaszowania się konia? Szczerze mówiąc, chętnie „wysłuchałabym”, jak wy to rozumiecie. Gdybyście przeczytali wszystkie moje posty, to stwierdzicie, że prawie w ogóle nie używam pojęcia: ganaszować konia. Jednak sposób pracy z wierzchowcem jaki propaguję, nieuchronnie prowadzi do tego, że zwierzę się ostatecznie zganaszuje. Nie lubię posługiwać się tym pojęciem, ponieważ w świecie jeździeckim, w potocznym pojęciu, oznacza ono coś, co musi zrobić jeździec z głową i szyją podopiecznego. Musi zganaszować konia: czyli za pomocą wszystkich dostępnych środków wzmacniających siłę jego rąk, musi zgiąć końską szyję i ściągnąć jego mordę w dół. A jak już wcześniej parokrotnie pisałam, ganaszowanie się konia jest efektem „skrócenia” jego ciała, dzięki prężeniu grzbietu w górę. Jest efektem wypracowania właściwej równowagi konia. Jest efektem odciążenia jego przedniej części. Jest efektem wydłużenia kroków stawianych przez tylne nogi zwierzęcia i „zmobilizowanie” ich do pracy „pod brzuchem konia, a nie w tyle, za jego ogonem”. Jest efektem pracy nad wyregulowaniem tempa i rytmu chodów oraz rozluźnieniem mięśni konia i uelastycznieniem stawów. Jest właściwie efektem całościowej pracy nad postawą wierzchowca, pozwalającą mu swobodnie, bez bólu i napięć, nieść jeźdźca.

Wszyscy wiecie, gdzie koń ma ganasze. Ich umiejscowienie wskazuje na to, że pojęcie ganaszowania się konia dotyczy ułożenia jego szyi i głowy. Jednak to ułożenie wynika z pozycji całego jego ciała. Przytoczę ćwiczenie, które zobrazuje wam co się dzieje z szyją i głową, w zależności od waszej postawy. Oprzyjcie ręce na krześle, albo taborecie, żeby stworzyć pozory, że jesteście czworonogiem. Najpierw odsuńcie nogi jak najmocniej do tyłu, nadal stojąc na pełnych stopach. Skupcie się teraz na niedogodnościach takiej pozycji. Zastanówcie się, gdzie was boli, na których kończynach dźwigacie więcej ciężaru, jak głowa pomaga w złagodzeniu niewygody spowodowanej tą pozycją. Poproście potem kogoś, by wsadził wam na plecy najlżejszą osobę jaką znajdziecie. Bądźcie ostrożni, żebyście sobie czegoś nie uszkodzili. Niech osoba na waszych plecach pohuśta biodrami, jak jeździec na końskim grzbiecie. Niech „jeździec” zejdzie z pleców, a wy przyjmijcie trochę inna pozycję. Nadal opierając się rękami o krzesło, zróbcie duży krok do przodu obiema nogami. Znowu „przyjrzyjcie się” pozycji. Wsadźcie „jeźdźca”. Na pewno wyczujecie korzystne zmiany pozycji. Jedną ze zmian będzie możliwość opuszczenia głowy w dół. Właściwie to wasza pozycja z „kocim grzbietem” wymusza taką, a nie inną pozycją głowy i szyi. Wręcz uniemożliwia jej zadarcie. Żeby prościej zobrazować jaką pozycję powinien mieć wierzchowiec niosący ciężar, wyobraźcie sobie, że zarzucacie ciężki worek z ziemniakami na plecy, by go przenieść. Przyjmijcie pozycję do „przyjęcia” tego worka na plecy. Czujecie co się dzieje z waszą głową i szyją, przy wyprężaniu pleców i lekkim pochylaniu się. Części ciała konia reagują dokładnie tak samo, jak wasze przy tych ćwiczeniach. Reasumując, dla mnie ganaszowanie się konia, to sposób opuszczania przez konia szyi i głowy w dół „wymuszony” prawidłową postawą całego ciała, podczas przyjmowania i noszenia jeźdźca na grzbiecie. Jednak bez klarownych informacji, koń sam z siebie takiej pozycji nie przyjmie. Rolą człowieka, siedzącego na grzbiecie wierzchowca, jest „powiedzieć” mu, że taką pozycje trzeba przyjąć i „wskazać” jak to zrobić. Dlatego jedyny możliwy wniosek, jaki możecie wyciągnąć z faktu, że wasz koń zadziera szyję i głowę w górę, to fakt, iż pracuje on z wami w bardzo niewygodnej dla siebie pozycji. Kolejny możliwy wniosek to: należ popracować z podopiecznym nad wzmocnieniem pracy grzbietu, zadu i tylnych nóg. Nie wolno wam pomyśleć: „muszę ściągnąć ten wielki łeb w dół”.

Teraz mała dygresja. Często słyszę, jak jeźdźcy dyskutują, czy dany wierzchowiec ma podstawiony zad czy nie? Jedni to widzą, inni nie, jeszcze innym wydaje się, że widzą. Chcę wam podpowiedzieć sposób patrzenia na obraz pracującego końskiego zadu. Nie traktujcie jednak tego, jak miernika. Jakość i sposób pracy końskiego tyłu, jest głównie sprawą wyczucia przez jeźdźca i całościowego obrazu zwierzęcia widzianego z ziemi przez trenera. Patrząc na pracującego wierzchowca, poprowadźcie w wyobraźni pionową linię w dół, od nasady końskiego ogona do samej ziemi. Ta linia „dzieli” „obszar”, jaki przemierza końska tylna noga podczas stawiania kroku, na dwie części. Im więcej tego „przemierzanego obszaru” znajduje się przed wyobrażoną linią, czyli pod brzuchem konia, tym bardziej koń angażuje do pracy zad i go podstawia pod kłodę. Przy mocno podstawionym zadzie i „wysokich” figurach ujeżdżeniowych (piaff, piruet w galopie itp.), całość „obszaru kroku” stawianego przez zwierzę tylnymi nogami, będzie znajdowała się przed linią i pod końskim brzuchem. W skrajnych wypadkach, gdy koński grzbiet jest wklęśnięty z bólu do granic możliwości, cały „obszar kroku” znajdzie się za wyobrażoną linią.

Chcę wrócić jeszcze na chwilę do kwestii ganaszowania się konia. Ponieważ dla mnie jest to również sposób w jaki koń układa głowę i mordę, by móc wraz z opiekunem siedzącym na grzbiecie, pracować na kontakcie (zob.
"KONTAKT" Z KONIEM). Wierzchowiec zachęcany przez jeźdźca, układa na języku wędzidło i z za jego pośrednictwem lekko ciągnie za wodze, które człowiek oddał mu do dyspozycji. Na czym polega to zachęcanie jeźdźca ? Otóż ręce jeźdźca, a tym samym wodze, nie powinny w żaden sposób „trzymać” konia. Zadanie to należy do ciała jeźdźca ( zob. JEŹDZIĆ "OD DOSIADU", GŁĘBOKIE SIEDZENIE W SIODLE). Stańcie w wyobraźni nad przepaścią. Na samej krawędzi skały pod którą owa przepaść się znajduje. W poprzek waszych pleców przeciągnięty jest szeroki pas, na którego końcach zwisa nad przepaścią wasz przyjaciel. Pewnie i mocno stoicie na własnych nogach i rozciągacie mięśnie pleców, by utrzymać ciężar i nie pozwolić spaść swemu towarzyszowi. Taką postawę musicie nauczyć się przyjmować w siodle, by móc oddać wodze, co jest koniecznym warunkiem umożliwiającym zwierzęciu właśnie ułożenie głowy i mordy, o którym wyżej wspomniałam. Ciągle trzymając ciałem przyjaciela, który czekając na pomoc zgłodniał i się odwodnił, spuszczacie mu na dwóch sznurkach jednocześnie dwa lekkie koszyki z prowiantem. Ciężar obu wypełnionych koszyków jest identyczny i dzięki niemu koszyki równiutko opadają w dół. Dłonie jeźdźca pilnują, by nie sunęły zbyt szybko i wyznaczają granicę, do której ”towar” może się zsunąć. Tą granicę musicie wyczuwać oddanymi do przodu i tylko lekko zgiętymi w łokciach rękami. Właśnie tak należy oddawać wodze. Te koszyki, to opadająca i „szukająca” właściwej pozycji szyja konia oraz jego dolna szczęka, próbująca złapać z wami kontakt. I na koniec: Jeżeli, stojąc nad przepaścią, wysuniecie chociaż „na milimetr” „nos” do przodu, by spojrzeć jak wygląda sytuacja na dole, runiecie wraz z przyjacielem i prowiantem w przepaść.


wtorek, 16 grudnia 2014

NIE GANASZUJCIE SWOICH WIERZCHOWCÓW


Zacznę przewrotnie, jakby zaprzeczając słowom w tytule postu: tylko koń zganaszowany będzie mógł swobodnie i bez problemów nieść jeźdźca. Powinnam w poprzednim zdaniu dodać: koń prawidłowo zganaszowany, bo jest to wówczas zwierzę z silnymi mięśniami grzbietu. Jest to wówczas koń, który pręży grzbiet, gdy wsiada na niego jeździec i którego grzbiet pozostaje sprężysty przez cały czas pracy z obciążeniem. Skąd więc taki tytuł? Chodzi o to, że jeździec nigdy nie powinien mówić, że ganaszuje konia, nigdy nie powinien usłyszeć od trenera, czy instruktora: zganaszuj konia. Nigdy praca z wierzchowcem nie powinna być skierowana i nastawiona na ściągnięcie szyi i głowy zwierzęcia w dół. Z końmi należy tak pracować, by dać zwierzęciu szansę na zganaszowanie się. To wierzchowiec ma się zganaszować dzięki pracy nad ustabilizowaniem równowagi, dzięki pracy nad zaangażowaniem do niej tylnych nóg zwierzęcia, dzięki temu, że ma szansę, mimo obciążenia na plecach, wygiąć grzbiet w „koci”. To nie jeździec powinien ganaszować konia, a niestety większość rad i sugestii „ekspertów” jeździectwa dotyczących tej kwestii zmierzają do siłowego ściągnięcia końskiego pyska w dół. 

Cała prawidłowa „zabawa” dająca w efekcie właściwie zganaszowanego konia, zaczyna się od sposobu „prowadzenia” wierzchowca. Ci, którzy czytają mojego bloga, wiedzą, że szyja w górze u wierzchowca jest rezultatem braku zaokrąglenia i rozluźnienia grzbietu. Myślę też, że jest oczywistym fakt, iż siłowe ściąganie szyi konia w dół nie zaowocuje prężeniem grzbietu zwierzęcia w górę. Gdy warunki fizyczne wierzchowca na to pozwolą, szyja sama „opadnie” w dół. Nie znaczy to, że nie należy pracować z szyją zwierzęcia. Należy pracować, ale nad rozluźnieniem, giętkością i „wyciąganiem” do przodu. Nie powinniście jednak tracić kontaktu z pyskiem konia, nie chodzi mi o to by puścić wodze. Trzymajcie je tak, jakbyście chcieli lekko naciągać elastyczne wodze. Ręce jednak układajcie tak, jakbyście chcieli zasugerować podopiecznemu, by wyciągnął jeszcze bardziej szyję w przód. Wiem, że szyja wydaje się wam często już rozciągnięta (szczególnie zadarta w górę) i dłuższa już nie będzie. Tu jednak chodzi o to, by dzięki wyciąganiu szyi w przód, koń rozciągnął mięśnie grzbietu.

Przy pracy nad „zganaszowaniem” konia, czyli stworzeniem mu do tego warunków, ważne jest tempo marszu zwierzęcia. Często wasi „przyjaciele” są zwierzętami „pędzącymi” do przodu. Siedząc w siodle wyobraźcie sobie, że idziecie albo biegniecie dużymi krokami czy susami. Tak długimi, że już mocniej tego kroku nie rozciągniecie. Tempo stawiania takich kroków będzie spokojne i zrównoważone. Teraz wasz ruch w siodle, obojętnie czy siedzicie, czy anglezujecie, czy jedziecie w półsiadzie, czy na stojąco, musi mieć takie tempo, jak wasze ewentualne susy i kroki. Żeby taki ruch wyregulować, musicie „dawać” sobie na to czas w siodle. Dajecie go, prosząc konia, by na moment zwolnił. Są to sygnały wodzami, te szybkie powtarzane pociągnięcia (nie szarpnięcia) i ruch waszym ciałem imitujący chwilowe zatrzymanie. Najważniejsze jest byście poczuli reakcję podopiecznego. Siła tych sygnałów, wasza determinacja i charyzma przy ich dawaniu, muszą spowodować, że poczujecie jakby chwilowe zawahanie u wierzchowca, które da wam czas na regulację tempa ruchu ciała. Koń musi tak zareagować, jakby pytał „co się dzieje, co teraz będziemy robić?”. W regulacji tempa waszego wspólnego ruchu muszą brać udział wasze łydki. „Wystukujcie” nimi rytm, ale nie aktualny rytm marszu podopiecznego, tylko ten, którego oczekujecie. Taka praca nad tempem zacznie rozluźniać, wzmacniać i zaokrąglać grzbiet zwierzęcia.

Kolejnym ważnym elementem przy pracy nad „zganaszowaniem”, jest sposób pokonywania zakrętów przez parę: koń z jeźdźcem. Spróbujcie pokonywać je z absolutnie prostą szyją wierzchowca. Wewnętrzna wodza może dawać sygnał sugerujący: „skręcamy”, ale tylko tak, by lekko naciągnąć kącik ust podopiecznego. Zewnętrzna wodza musi pilnować, by koń tej szyi nie zginał. Postarajcie się za to, przed wejściem w zakręt, powtórzyć parę razy sygnały regulujące tempo i wzmocnić pukający sygnał zewnętrzną łydką mówiący: „kręć”. Gdyby zwierzę nie reagowało, niech was nie kusi, by zgiąć szyję „pojazdu”. Jeszcze mocniej zwolnijcie tempo, a wzmocnijcie łydkę. Takie prowadzenie konia zacznie powoli poprawiać równowagę „kładącego się” na zakrętach konia. Gdyby „psuło się” coś w czasie pokonywania zakrętu, powtórzcie wszystkie sygnały, łącznie z „utrzymywaniem” prostej szyi. Nie zniechęcajcie się tym , że wierzchowiec będzie na początek bardzo szybko „psuć” wasz wypracowany rytm i wracać do swojego. Musicie w pracy z koniem być bardziej uparci i konsekwentni niż on.

Jest to post inspirowany korespondencją z czytelniczką. Chcąc jej pomóc postanowiłam wstawić w zamkniętej grupie na facebooku ("Nieformalny związek dżentelmeńsko-hippiczny") fragment filmu z treningu pary jeździeckiej. Jest to dość stary obraz z początku jeździeckiej drogi pewnego wałacha i z okresu przejścia jeźdźca na „jasną stronę” jeździectwa. „I niech moc będzie z wami”



A to filmik pokazujący pracę innej pary:
https://www.youtube.com/watch?v=GVVZJD3Rj6A&feature=share

Ten filmik jest znakomitym komentarzem do dwóch moich ostatnich postów dotyczących ganaszowania konia. Amazonka jeździ na młodziutkim koniu i prowadzi go tak, że jej podopieczna ma szansę na swobodne opuszczanie i podnoszenie szyi w poszukiwaniu najwygodniejszej pozycji. Zwróćcie uwagę na „oddane ręce” amazonki, które w żaden sposób nie pracują nad ściąganiem szyi i głowy klaczy w dół. „Pilnują” za to w bardzo subtelny sposób, by szyja wierzchowca pozostała prosta, nawet podczas pokonywania zakrętu. Przypatrzcie się również jak intensywnie pracują łydki jeźdźca, dzięki którym klacz biegnie, stawiając długie posuwiste kroki zachowując przez cały czas równy rytm i tempo marszu. 


czwartek, 11 grudnia 2014

KOŃ GIĘTKI W PASIE


Człowiek siedzący na grzbiecie konia, powinien więcej uwagi poświęcić jego tyłowi, niż przodowi. Zasada ta musi obowiązywać podczas prowadzenia i ustawiania konia do wykonania każdego zadania. Przy każdym ćwiczeniu kluczem do sukcesu jest ustawianie zadu konia. Praca z jego przodem powinna być skierowana na stworzenie jak najlepszych warunków fizycznych do pokierowania zadem zwierzęcia. Jeździec musi wyraźnie czuć, jak jego wierzchowiec, bez oporu i sprzeciwu, przestawia zad w lewą i prawą stronę. Ćwiczenie to nie będzie sprawiało koniowi żadnego problemu, gdy będzie on giętki w miejscu, gdzie pracują łydki jeźdźca. Od razu muszę tu przypomnieć, że łydki jeźdźca muszą obejmować podopiecznego „w pasie”, a nie pod pachami, albo w okolicach jego łopatek. Przy zginaniu konia do jakiegokolwiek ćwiczenia, wewnętrzna łydka jeźdźca stanowi oś-trzon, względem którego, gnące się zwierzę powinno się „owinąć”. Dotyczy to również wszystkich ruchów konia, podczas których musi on krzyżować nogi. I tu wielu z was być może się zdziwi, ale nie ma odstępstwa od tej zasady nawet wówczas, gdy koń musi przekładać na krzyż tylko przednie nogi. Najbardziej popularnym takim ćwiczeniem jest „łopatka do wewnątrz”. Nierzadko obserwuję wysiłki jeźdźców, chcących „namówić” zwierzę do lekkiego zgięcia przodu, przy pozostawionym ustawieniu zadu na wprost i przy stałym poruszaniu się w tymże kierunku. Wysiłki skupiają się jednak na przeraźliwym ciągnięciu podopiecznego za wewnętrzną wodzę i odpuszczaniu zewnętrznej. Taka „praca” daje owszem jakiś efekt przestawienia się konia. Czasami zwierzę, ciągnięte wodzą za mordę, ustawi się bokiem do kierunku jazdy, a czasami pociągnięta za szyją zewnętrzna łopatka konia ustawi się w poprzek. W żadnym jednak z tych przypadków, nie poprowadzicie konia tak, by z lekkością i gracją, bez stawiania oporu, szedł tylnymi nogami, stawiając kroki na wprost, a przednie krzyżował w tanecznym ruchu.

”Matką” wszystkich bocznych chodów jest ćwiczenie „zad do środka”. Jest ćwiczeniem wstępnym nawet dla łopatki. Ćwiczenie „zad do środka”, przypomnę, polega na tym, by „poprosić” wierzchowca o podążanie przednimi nogami na wprost po wyznaczonym torze, a dzięki zgięciu w pasie, zadnimi w krzyżowym ruchu, po torze tuż obok. Zad zwierzęcia owija się wówczas wyraźnie wokół wewnętrznej łydki jeźdźca. Dlaczego akurat to ćwiczenie? Dzięki już samej nazwie ćwiczenia, człowiek zaczyna „kombinować”, jak namówić zwierzę do wygięcia się, poprzez przestawienie zadu lekko w bok. Musi skupić się na przekazywaniu sygnałów łydkami. Jedna „prosi” zad o przestawienie, druga jest tą, wokół której zad ma się owinąć. Oczywiście, bardzo dyskusyjne są sposoby, w jaki jeźdźcy próbują utrzymać przód konia skierowany na wprost, często zbyt siłowo „majstrują” przy tym wodzami. Ćwiczenie uda się, gdy nauczycie podopiecznego, by na pukający sygnał łydek, w żaden sposób nie reagował przodem swojego ciała. Nie będzie reagował zawieszając się na wodzy, nie będzie usztywniał szyi, nie będzie ustawiał po skosie wewnętrznej łopatki (zob. DLACZEGO NIE WYCHODZI ĆWICZENIE ZAD DO ŚRODKA). Zwierzęciu nie wolno również, na sygnał dawany łydkami, przyspieszać i zmieniać rytmu chodu. Nie będę opisywała sygnałów wodzami i dosiadem, jakimi należy się posłużyć przy „dialogu” z przodem konia. Wy również nie próbujcie ich określić. Myślcie o tym, o co chcecie wierzchowca poprosić, a sygnały „przyjdą same”. Najważniejsze, by w założeniu były powtarzaną prośbą, a nie pomocą ustawiającą konia. 

O ćwiczeniu „zad do środka” pisałam przy omawianiu „ciągu”. Wstawiłam tam taki rysunek. 

Teraz pokażę wam na rysunku, jak konia z przestawionym zadem poprowadzić w ćwiczeniu „łopatka do wewnątrz”. 

To jest ciągle ten sam sposób zgięcia zwierzęcia. Różnicą jest sposób jego prowadzenia i ślad, po którym prowadzimy podopiecznego. A prowadzimy wierzchowca naszym ciałem. Musicie wyobrazić sobie swoje biodra jako końskie, wasze nogi jako tylne nogi podopiecznego. Prowadząc konia, ustawiamy nasze ciało i poruszamy się w danym kierunku tak, jak powinien być ustawiony i poruszać się zad zwierzęcia. W wyobraźni bowiem jesteśmy tym zadem i idziemy na własnych nogach.


środa, 12 listopada 2014

PODNOSZENIE KOŃSKICH NÓG


Na początku mojej przygody z prowadzeniem bloga, napisałam krótki tekst na temat sposobu uczenia konia podawania kopyt do czyszczenia. W tym poście chciałabym rozszerzyć moją wypowiedź. Zacznę od stwierdzenia, że jeźdźcy nie przykładają wagi do jakości przeprowadzenia tej czynności. Ważne dla nich jest, by zwierzę podniosło nogę, obojętnie jak, byle ją jakoś wyczyścić. Wierzchowce wyrywają nogi, opierają się o swoich opiekunów, obarczając ich w ten sposób swoim ciężarem, który wcześnie „niosła” podniesiona noga.

Rysunek stworzony przez Cyber Brush

Podając tylne nogi podciągają je mocno pod swój brzuch, niejednokrotnie próbując się nimi odkopnąć. Owszem, da się w ten sposób wyczyścić kopyta zwierzęcia, ale taki „sposób” przynosi złe konsekwencje. Po pierwsze, pozycja jeźdźca i konia jest bardzo niewygodna. Człowiek musi trzymać w rękach spory ciężar, a wyrywając nogi koń może wciągnąć pod siebie opiekuna, co stwarza niebezpieczną dla niego sytuację. Kolejna sprawa, to człowiek czyszcząc kopyta podopiecznego w pośpiechu, schowane pod brzuchem (tylne), nigdy nie zrobi tego dokładnie i precyzyjnie. Skutkiem braku dokładności są gnijące strzałki kopyta. Tak źle podawane przez konia nogi, przynoszą również bardzo złe konsekwencje przy wizycie podkuwacza. Weźcie pod uwagę, że jest to bardzo wysiłkowy zawód. Kilka godzin pracy na ugiętych nogach, w niewygodnej, pochylonej pozycji, przy której trzeba dokładnie i precyzyjnie skorygować bardzo twardy „materiał” jakim jest końskie kopyto. Jeżeli podkuwacz musi walczyć przy tym, by koń w ogóle podał nogę, by tylną „oddał” do tyłu (pod końskim brzuchem podkuwacz nie skoryguje kopyta), a do tego musi on dźwigać ciężar konia zastępując mu jego podniesioną nogę, to na pewno wywoła to w nim sporą frustrację. Myślę, że wielu właścicieli koni nie chciałoby zobaczyć, w jaki sposób podkuwacze radzą sobie z niewspółpracującymi końmi.

Trudno jednak mieć do podkuwaczy pretensje. Oni mają swoje zadanie do wykonania, a obowiązek nauczenia konia prawidłowego podawania nóg, należy do właścicieli i opiekunów zwierząt. We wspomnianym na początku poście napisałam, że: „w czasie mojej przygody z końmi przyglądałam się wielu sposobom uczenia ich, by podawały nogi, gdy opiekun chce wyczyścić im kopyta. Nie zamierzam ich opisywać ani polemizować z ich zwolennikami”. Teraz chciałabym jednak wspomnieć o niektórych. Przysłuchiwałam się ostatnio rozmowie o krnąbrnej klaczy rasy kuc walijski. Dwie rozmawiające osoby miały styczność z tym konikiem i omawiały właśnie fakt, że klacz wręcz agresywnie reagowała na próbę wyczyszczenia jej kopyt. Jeden z rozmówców opowiedział, że konik dostał się w ręce doświadczonej (w pracy z końmi) osoby, która szybko poradziła sobie z problemem. Najpierw osoba ta, uzbrojona w narzędzie zadające ból, przeprowadziła „rozmowę” z klaczą w „zaciszu” boksu, a potem przetrzymała zwierzę trzy dni bez wody. Na czwarty dzień koń dostał jej odrobinę na dnie wiadra i spragniony zaczął chodzić za nowym opiekunem jak cień. Podobno pozwala już wyczyścić kopyta. Zastanawiam się, dlaczego nie traktuje się takich metod jako znęcanie się nad zwierzęciem. Gdyby chodziło o psa czy kota, na pewno takimi by były. Dlaczego przy koniach są to ciągle metody szkolenia? Drugą taką metodą jest kopanie konia w brzuch, gdy wyrywa nogę. Rozegrał się kiedyś na moich oczach ohydny obrazek. „Doświadczony” trener uczył w ten sposób niewielkiego kucyka na oczach ośmioletniego chłopca i jego taty. Wywołuje to obrzydzenie u ludzi zaczynających zabawę w jeździectwo, ale mając niewielkie doświadczenie i brak innych wzorców, przyjmują to jako konieczną „metodę”. Niedawno też pierwszy raz spotkałam się z „metodą”, w której obija się nogę konia bacikiem tak długo, aż jej nie podniesie. Wszystko dlatego, że dla człowieka wszystko musi być łatwe, proste, nie wymagające myślenia i nie zabierające zbyt dużo czasu.

Chcąc nauczyć konia prawidłowego podawania nóg trzeba założyć, że powinien on to zrobić na gest człowieka, na sygnał proszący o to. Nie powinno się uczyć konia, że człowiek podnosi końską nogę siłą, odrywając ją od podłoża. Wierzchowiec ma ją poddać sam, utrzymując równowagę na pozostałych trzech. Tylne nogi musi zwierzę pozwolić odciągnąć do tyłu, by człowiek mógł oprzeć je na swojej nodze (udzie). Dzięki temu można kopyto dokładnie skontrolować i precyzyjnie wyczyścić. W przytoczonym już wcześniej poście napisałam: „tym, którzy walczą przy czyszczeniu kopyt proponuję, żeby spróbowali nauczyć konia, aby za waszą namową spoczął na każdej po kolei nodze. Głaszczcie, kląskajcie, cmokajcie i delikatnymi szturchnięciami spowodujcie, by przed podniesieniem nogi wierzchowiec przerzucił ciężar ciała na pozostałe kończyny. Ideałem było by, gdyby spoczywającej nogi koń nie obciążał, póki nie poprosicie o następną. Dobrze by też było, gdyby tą rozluźnioną nogę zwierzę pozwoliło przesuwać i ustawiać w różnych miejscach”.


Rysunek stworzony przez Cyber Brush

Faktem jest, że tak uczone konie nie podrywają natychmiast pierwszej nogi w górę. Potrzebują chwilę czasu, by przerzucić równowagę. Czasami muszą przedtem trochę się przestawić, by znaleźć bardziej dogodną pozycję. Następne nogi podają zazwyczaj już szybciej. Jednak na etapie uczenia, dłuższy czas jest im potrzebny, by ustawić się i znaleźć równowagę przed podaniem każdej nogi. Efekt jednak jest wart wysiłku i czasu poświęconego nauce.



Niedawno pojawił się w stajni „ekspert jeździectwa” dla którego czas, w ciągu którego koń sam podał nogę, był zbyt długi. Poradził koleżance, by ta siłą odrywała nogi zwierzęcia od podłoża. Żałuję, że mnie przy tym nie było. Poprosiłabym o uzasadnienie konieczności takiego działania. Wielu „doświadczonych” jeźdźców uważa, że koń musi wykonać każde „polecenie” jeźdźca natychmiast. Oto filmik z klaczą, przy której taka rada padła. Koń jest nieustanie w fazie szkolenia. Na początku w ogóle nie chciał podawać nóg, nie chciał nawet stanąć w miejscu. Jest to efekt cierpliwej, żmudnej i wielomiesięcznej pracy.





Filmiki te pokazują, przy okazji, jak "namawiam" klacz, by oparła kopyto o podłoże, bez obciążania nogi.

Na koniec chcę wrócić do kwestii właściwego rozłożenia ciężaru konia na trzy nogi, przy jednej podniesionej w górę. Nagminnie uczy się adeptów sztuki jeździeckiej, by opierali się całym swoim ciężarem o konia, by w ten sposób przekazać mu informację o konieczności „przerzucenia” tegoż ciężaru i odciążenie podnoszonej. Jednak reakcja zwierzęcia na napierającego człowieka będzie odwrotna. Zwierzę oprze się o człowieka i obciąży swoim ciałem. Sygnałami proszącymi o przerzucenie ciężaru, mogą być krótkie szturchnięcia barkiem czy łokciem. Jednak zanim dacie taki sygnał, powinniście się zorientować jak powinien koń się zrównoważyć. Często człowiek zakłada z góry, że zwierzę musi obciążyć nogi przeciwległego boku. Jakież jest zdziwienie, gdy wierzchowiec wyrywa podniesioną w ten sposób przednią nogę. Spróbujcie w takim przypadku, klepnięciami w końską pierś, poprosić zwierzę o odciążenie obu przednich nóg. Gdy „większość ciężaru” zostanie „oparta” na jego tylnych nogach, podniesienie jednej z przednich i utrzymanie jej w górze, nie będzie sprawiało mu już tyle problemu. Oparta na podłożu druga przednia noga podoła wówczas ciężarowi, którym została obarczona.

Powiązane posty: 
http://pogotowiejezdzieckie.blogspot.com/2017/10/kon-niemechaniczny.html

P.s. Wstawiam tu filmik dotyczący odpowiedzi udzielonej w komentarzach czytelniczce imieniem Ania.




Posty do moich blogów piszę przy wsparciu patronów. Trochę więcej piszę o tym tutaj. Gdyby ktoś miał ochotę dołączyć do grona patronów i mnie wesprzeć to zapraszam i dziękuję.




Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...