wtorek, 16 czerwca 2015

ROZLUŹNIANIE KONIA PODCZAS PRACY A METODA MASAŻU JIMA MASTERSONA


Tym postem chcę was zachęcić do zapoznana się z metodą masażu Jima Mastersona. I wcale nie chodzi mi o to byście zostali masażystami wierzchowców. Metoda ta, to seria ćwiczeń wykonywana z koniem ale wymagająca wyczucia i delikatności opiekuna. Jeżeli pracując tą metodą „nauczycie się” wyczuwać spięte mięśnie konia i doprowadzać je do rozluźnienia, to staniecie się dużo bardziej wrażliwi i wyczuleni na to, co podczas jazdy dzieje się ciałem waszego podopiecznego. Będziecie w stanie rozpoznać „zablokowane” mięśnie i stawy pupila i szybciej znajdziecie sposób na ich odblokowanie. Staniecie się jeźdźcami z większym jeździeckim wyczuciem.

Podejrzewam, że niejeden jeździec zakłada, iż jego wierzchowiec nie ma problemów i nie usztywnia ciała. Adepci sztuki jeździeckiej wyciągają takie wnioski, ponieważ nie czują napięć w mięśniach ani stawach podopiecznego. Przekonanie o braku sztywności końskiego ciała utwierdza w ludziach fakt, że podopieczny „bez problemu” wykonuje polecenia i „bez problemu” idzie w każdym chodzie, a szczególnie chętnie w terenie. Spróbujcie jednak założyć, że złe napięcia mimo wszystko kumulują się w poszczególnych częściach ciała zwierzęcia.

Jim Masterson: „Z większością koni jest jak z ludźmi, czyli nie są idealnie symetryczne. Mogą mieć trochę dłuższą jedną kończynę albo silniejszą jedna stronę, podobnie jak u większości ludzi jedna strona jest dominująca. Ta asymetria czasem się pogłębia w wyniku treningu, co może prowadzić do braku równowagi, a to z kolei, może spowodować kulawiznę. Z perspektywy mojej długoletniej pracy z końmi….stwierdzam, że dziewięć na dziesięć z nich ma naturalne skrzywienie po przekątnej: prawy przód - lewy tył. U tych zwierząt napięcia gromadzą się zwykle za potylica po prawej stronie, są one trochę sztywniejsze po prawej stronie szyi i po lewej stronie odcinka krzyżowego oraz w mięśniach po lewej stronie zadu. Zwykle lepiej wyginają się na lewo i wygodniej jest im galopować na lewą nogę. Od każdej reguły są wyjątki: niektóre konie znoszą ból lepiej niż inne i kompensują dyskomfort lub kulawiznę, przerzucając ciężar ciała z przodu na tył (i odwrotnie) lub na inne okolice ciała. Jednak kiedy napięcia mięśniowe zaczynają się rozwijać w sposób asymetryczny lub jednostronny, a obciążenia rozkładają się nierówno, to nawet małe problemy mogą urosnąć do rangi wielkich”.

Jak już wspomniałam, metoda ta to ćwiczenia, które opiekun wykonuje razem z koniem, rozluźniając w ten sposób poszczególne partie mięśni konia i poszczególne stawy. Opisy ćwiczeń można znaleźć w książce, wydanej również w Polsce. Zachęcam do zapoznania się, bo nie moją rolą jest dublowanie opisu ćwiczeń. Chcę tylko zwrócić uwagę, że wstępne opisy podejścia do wykonania „zadania” idealnie przedstawiają sposób, w jaki powinno pracować się z wierzchowcem również z ziemi i z siodła.

Jim Masterson: „Przekonałem się, że jeżeli nie przekraczam pewnych granic, a tym samym nie wywołuje u konia oporu i odruchu przeciwstawiania, jestem w stanie zlokalizować w jego ciele napięcia , a następnie mogę poprosić o ruch w sposób, który pozwala koniowi te napięcia usunąć”.

Nic dodać, nic ująć. Przekazując zwierzęciu „polecenia” poprzez pracę łydkami, ciałem i rękami, jeździec powinien kierować się tą zasadą. Nie przekraczać granicy, po której sygnał zaczyna być siłowym przekazem. Granicy, po której wy ruszacie częścią końskiego ciała, zamiast poprosić o ruch podopiecznego.

Jim Masterson: „Najważniejszy jest sposób, w jaki poprosisz konia o ruch. Jeżeli w momencie , w którym prosisz o ruch, koń nie jest odprężony, wówczas nawet jeśli go wykona, to –w pewnym sensie-będzie stawiał opór. Dlatego tak ważnym słowem jest „poproś”. Poproś….przestań działać….poproś… przestań działać. Za każdym razem możesz poprosić o trochę więcej…”, aż do całkowitego zniwelowania napięć.

Dokładnie! Tak ważnym słowem jest „poproś”. „Poproście” łydkami, by zwierzę szło energicznie do przodu zamiast pchać go uciskającymi biodrami albo wbijającymi się w żebra piętami. Jeżeli czujecie opór, jeżeli koń nie postawi kolejnego kroku bez waszego siłowego udziału, jeżeli koń nie jest samoniosący i nie reaguje na „prośby” to znaczy, że skumulowały się w jego ciele napięcia. Zamiast wzmacniać siłowy sygnał, zlokalizujcie napięcie w stawie krzyżowo-lędźwiowym, biodrowym, kolanowym, skokowym lub pęcinowym i „poproście” o rozluźnienie, by stworzyć podopiecznemu „warunki” do wydajnego i energicznego ruchu. Jak tego dokonać? Musicie widzieć w wyobraźni „zablokowane” miejsce w ciele podopiecznego, „widzieć” i czuć, że ten staw lub mięsień rusza się z oporem i nie ma w nim luzu i energii. Pukając łydkami, tak jak puka się do drzwi prosząc gospodarza by otworzył, „poproście” wierzchowca: „ruszaj się tak, by z zadu „popłynęła” energia”. Niech wasz wierzchowiec ruszy się tak, żebyście mogli ją poczuć płynącą wzdłuż grzbietu jak wartki strumień. Przestańcie działać i znów „poproście”, by koń stawiał każdy kolejny krok sam i „radośnie”. Przestańcie działać i znowu „poproście”, by zwierzę szło tak, by huśtać waszym, „czekającym” na kolejny krok, korpusem. Przestańcie działać i znowu pukając łydkami "poproście" o to wszystko naraz. „Jeżeli w momencie , w którym prosisz o ruch, koń nie jest odprężony, wówczas nawet jeśli go wykona, to –w pewnym sensie-będzie stawiał opór”. Podświadomie jeźdźcy wyczuwają go. Problemem jest uzmysłowienie sobie tego. Jeżeli człowiek napina ciało, by pomóc zwierzęciu siłowym pchnięciem w wykonaniu zadania, oznacza to, że właśnie czuje jego opór. Wystarczy więc „obserwować” co dzieje się z waszym ciałem przy przekazywaniu poleceń podopiecznemu. Jeżeli napinacie ramiona i plecy, blokujecie stawy w rękach, to czujecie napięcia i narastający opór w końskiej szyi i łopatkach. Jeżeli podkurczacie nogi, przykurczacie ciało, zadzieracie piętę, by wbić ją w koński bok, to wyczuwacie napięcie w końskich bokach i zadzie. Jeżeli zaciskacie stawy biodrowe, napinacie pośladki próbując je mocniej wcisnąć w siodło, jeżeli wykonujecie biodrami pchające ruchy, to wyczuwacie napięcia w stawie krzyżowo-lędźwiowym i w stawach tylnych kończyn wierzchowca.

Jim Masterson: „Tak długo, jak koń ci się przeciwstawia , nie jest w stanie się rozluźnić…..Jeżeli koń jest rozluźniony, gdy poruszasz stawem lub jakimś połączeniem w obrębie normalnego zakresu ruchu, dochodzi do uwolnienia napięć nagromadzonych w tym stawie lub połączeniu”.

Jeżeli koń jest rozluźniony, to wykonując polecone mu zadanie, nie gromadzi napięć. Gdy jednak napięcia się już nagromadziły, a jeździec prosząc o ruch równocześnie poprosi o rozluźnienie napiętych miejsc w ciele, zostają one „uwolnione”. Jeździec podczas takiego „luźnego” ruchu powinien poczuć coś w rodzaju „wydechu” u podopiecznego. Powinien poczuć, że koń wykonuje zadanie „samodzielnie”, jeździec siedzący w siodle „tylko mu towarzyszy” podążając za nim swoim ciałem. Człowiek powinien poczuć, że wykonywane przez podopiecznego zadanie „sprawia mu radość”.

Co jest jeszcze ważne podczas wykonywania ćwiczeń rozluźniających? To, że napięcia w końskim ciele „odpuszczają” na sygnał opiekuna. Uczący się tego, podczas masażu metodą Mastersona, wierzchowiec szybciej zrozumie rozluźniające intencje swojego jeźdźca podczas pracy. Oglądałam ostatnio filmik w Internecie, w którym amazonka podczas czyszczenia „rozluźniała” szyję konia metodą „na cukierka”. Koń bez problemu zginał szyję w każdym kierunku, podążając pyskiem za smakołykiem i na pewno miał ją bardzo rozluźnioną. Jednak podczas jazdy cukierek nie pomoże już jeźdźcowi w procesie rozluźniania. Dużo trudniej rozluźnić szyję zwierzęcia (z ziemi) chwytając go jedna ręką za nos, a drugą wskazując miejsce, w którym tego zgięcia oczekujemy i chcemy, by podopieczny rozluźnił. Żeby nie wywołać buntu i nie prowokować oporu, „prośby” człowieka muszą być subtelne, dawane z dużym wyczuciem i dużą dozą cierpliwości. Same pozytywy konieczne przy pracy z koniem podczas jazdy.



niedziela, 10 maja 2015

PŁYŃ "WODO" PŁYŃ


Pisałam już nie raz, że dla wielu jeźdźców siedzących na grzbiecie wierzchowca, ich podopieczny jest "tym" co „mają” i widzą przed sobą. Jeźdźcy prosząc wierzchowca o wykonanie zakrętu, zginają jego szyję, zamiast poprosić o zgięcie w pasie. Próbują wyegzekwować "łopatkę do wewnątrz" lub "zad na zewnątrz" zginając szyję zwierzęcia, zamiast poprosić o zgięcie w pasie i przestawienie zadu. Siłowe zginanie końskiej szyi w dół i ściąganie tam jego głowy oraz siłownie się z końskim pyskiem poprzez wodze, jest nieraz sposobem na „załatwienie” z podopiecznym „kwestii spornych”. Przeświadczenie, że celem samym w sobie jest owo ściąganie głowy i szyi konia w dół, powoduje u adeptów sztuki jeździeckiej nieodpartą chęć sięgania po patenty ułatwiające osiągnięcie celu. Owszem, cel ten zostaje osiągnięty ale przez zadawanie bólu, więc efekt jest miernej jakości. Konie stają się sztywne, przeganaszowane, obolałe, chodzą blokując ruch stawów. Pisząc, w którymś z postów o rozluźnianiu wierzchowca mówiłam, iż takie rozluźnienie jednego miejsca na końskim ciele wpływa na rozluźnianie innych. Efekt rozluźniania rozchodzi się jak kręgi na wodzie. Taki sam efekt (kręgów na wodzie) uzyskuje się prowokując zwierzę do napięć i sztywności. Spięta i walcząca szyja konia "angażuje" do "pomocy" najpierw cały przód, a potem tył ciała. Pisząc: "angażuje do pomocy", mam na myśli: prowokuje i uzyskuje napięcia i sztywności.

W poście pt: „Kontakt z koniem” napisałam: „Wyobraźcie sobie teraz, że ta siła, czy też energia płynąca z intensywnie pracującego zadu konia jest jak rwący strumyk, który docierając do swobodnego przodu zwierzęcia „prowokuje” go do pociągnięcia wszystkiego, co zostało zanurzone w jego nurcie. Tym czymś jest wędzidło trzymane naszymi „oddanymi” rękoma”. Chciałabym teraz wrócić do tego wyobrażenia o płynącym strumyku. W rozluźnionym ciele pracującego wierzchowca, gdy wszystkie stawy mają szansę swobodnie i efektywnie pracować, energia „wypływająca” z ruchu zadu „przepływa” przez cały grzbiet zwierzęcia docierając aż do „czubka nosa”. Ta energia powinna być jak nieustannie płynący strumień wody. Strumień płynący nie leniwym, ale spokojnym i równym nurtem. Taka „przepływająca woda” masuje i rozciąga mięśnie pleców i szyi waszego podopiecznego „prowokując je do prężenia w górę. Dzięki temu końska szyja „opada” w dół i żadne zewnętrzne i siłowe „manewry” nie są jej potrzebne do ustawiania i utrzymania w takiej pozycji. Muszę tu zaznaczyć, że owo przepływanie strumienia nie jest ruchem konia. Nie chodzi tu bowiem o tempo czy rodzaj chodu. Nurt energii „wypływającej” z pracującego zadu powinien być zawsze równy i spokojny. Zmienia się jego wartkość w zależności od trudności zadania stawianego przed zwierzęciem i powinna być ściśle określona przez jeźdźca, ale dopasowana do fizycznych możliwości podopiecznego. Powinien być taki w stępie, kłusie, galopie, a nawet podczas pozycji stój. Nie powinien się zmieniać (raz rwący, a raz leniwy), gdy prosimy konia o ruch wyciągnięty i powinien pozostać taki sam, gdy ćwiczymy piaff. Nie powinna istnieć możliwość przykręcania strumienia wody jak w kranie i puszczania go ze zwiększonym impetem.

Niestety jednak taka możliwość istnieje. Takim kurkiem jest miejsce na grzbiecie konia tuż za waszym siodłem. Tamą na „rzece”, burzoną i odbudowywaną ponownie, bywa bardzo często staw krzyżowo-biodrowy. Wierzchowiec usztywniając go i blokując swobodę ruchu „zamyka przepływ wody”. I znowu nie ma to nic wspólnego z poruszaniem się do przodu. Koń, nawet w najwyższym z chodów, może mieć zablokowany przepływ „energii”. Zaczynają się wówczas pojawiać „najpopularniejsze” problemy z koniem. Zadarta głowa i szyja, „uciekanie” na boki, „wypadanie” łopatką, „rzucanie” głową, wyszarpywanie wodzy, brak chęci do ruchu ( koń nie jest samoniosący)-trzeba konia nieustannie pchać. Jeźdźcy robią to zazwyczaj przy pomocy uciskających koński grzbiet swoich bioder, co pogłębia usztywnienie pleców podopiecznego. Kolejny problem wynikający z braku przepływu strumienia z tylnej części konia, to przeciążony jego przód. Staje się on źródłem napędu zwierzęcia ,a to powoduje, iż szuka ono oparcia i uwiesza się, poprzez wodze, na rękach jeźdźca.

Cóż zatem należy zrobić, by odblokować przepływ energii? Pracować łydkami i odciążać koński grzbiet poprzez aktywny dosiad. Najważniejsze jest jednak to, byście wyobrazili sobie płynącą wzdłuż końskiego grzbietu wodę(poczynając od zadu) i wypracowali sygnał dawany łydkami „mówiący”: płyń „wodo” płyń. Jedna z moich uczennic, nie mogąc uzyskać efektu, poprosiła o bacik. Jej łydki „pracujące” ze szkółkowego przyzwyczajenia, tak by uciskać konia, nie przekazywały właściwej informacji podopiecznej. Poprosiłam koleżankę, by zastanowiła się: czy bacik uciskał by konia? Nie!!! Pracowałaby nim na zasadzie dawania impulsu. Nie chcąc, by bacik ujeżdżeniowy stał się narzędziem do zadawania bólu, jeździec powinien wprawić go w wibrujący ruch. Dzięki temu pędzelkowata końcówka bacika „łaskocze”, „drażni”, „podszczypuje” koński bok. Nikt nie zaprzeczy, że wierzchowce na taki impuls reagują. Nie dałam amazonce bacika, gdyż to jeszcze bardziej „rozleniwiłoby” jej łydki. Zamiast tego, poprosiłam by zaczęła pracować nimi jakby były dwoma ujeżdżeniowymi bacikami. Efekt był natychmiastowy. „Strumień popłynął”.

Ale tu pojawia się następny problem. Jeżeli jeździec nie będzie umiał swoim dosiadem przekazać informacji, jakim „nurtem” ma płynąć „woda”, „tryska” ona z dużym impetem, jak z węża strażackiego. Koń traci równowagę i zachowuje się, jak wystrzelony z procy. Nie radząc sobie z odzyskaniem równowagi, wierzchowiec ponownie blokuje staw krzyżowo-lędźwiowy (buduje tamę). Błędne koło. Zatem, zanim zburzycie tamę, pomyślcie o tym, że chcecie płynąć spokojnym, równym i wygodnym nurtem na bezpiecznej „rzeczce”. Siedzicie sobie w łódeczce, która nie przyspiesza i nie zwalnia. Rozłóżcie równo na strzemiona swój ciężar. Powinien on być zawsze taki sam, bez względu na to, czy opieracie pośladki na siodle, czy podnosicie z niego. Mięśnie brzucha wciągnięte, mięśnie pleców rozciągnięte. Zapieracie się lekko ciałem (bez odchylania do tyłu) „mówiąc” podopiecznemu: „uwaga, zaraz określę tobie tempo jakim ma „płynąć” w tobie energia.

Na koniec chciałam zwrócić waszą uwagę na to, że „przykręcanie kurka i odkręcanie go z większym impetem” zdarza się najczęściej przy przejściach z jednego chodu w drugi. Zadzieranie głowy, wieszanie się na wodzach-czyż nie obserwujecie tego przechodząc ze stępa do kłusa, z kłusa do galopu? A gdy koń ruszy już galopem-czyż nie zachowuje się niejednokrotnie jak „wystrzelony z katapulty”? To samo uczucie towarzyszy przejściu z galopu do kłusa. A z kłusa do stępa-tu kurek zakręca się automatycznie. Chcę was namówić byście próbowali „pokonywać” przejścia wraz z waszym wierzchowcem, nieustannie przekazując informację: „płyń wodo płyń” (nawet przy przejściach do niższego chodu), określając do tego, aktywnym dosiadem, tempo nurtu.


wtorek, 5 maja 2015

BYĆ LEKKIM W SIODLE


Wierzchowce czują najlżejszy dotyk. Czują najlżejsze nawet muśnięcie naszej dłoni. Delikatny dotyk ma na konie wpływ rozluźniający i odprężający. Delikatne obchodzenie się z tymi zwierzętami nie sprowokuje u nich napinania się, odruchu buntu i chęci do ,,walki". Dlatego im "lżejszy" i delikatniejszy jest człowiek siedzący w siodle, tym mniej spięte i „twarde” są plecy wierzchowca. Im „lżejszy” „pasażer”, tym łatwiej zwierzęciu rozciągać mięśnie grzbietu i wyprężać ten grzbiet w górę. Nie muszę chyba mówić, że tylko taka właśnie praca grzbietu pozwala koniowi na swobodne niesienie jeźdźca. Słowo lżejszy specjalnie zamknęłam w cudzysłów. Nie chodzi mi bowiem o to, że człowiek ma mało ważyć. Człowiek ma wyobrażać sobie, że jest lekki, dzięki czemu jego mięśnie nie będą spięte i ciężkie, tylko "gąbczaste" i lekkie. Do tego wszystkiego, jeździec ten swój ciężar powinien oprzeć w strzemionach.

Nasza wyobraźnia, nasze myśli mają ogromny wpływ na to w jakim stanie znajduje się nasze ciało. Nasze wyobrażenie o nim może spowodować, że stanie się lżejsze albo cięższe. Mój znajomy stał się "bohaterem" pokazu, którego tematem był wpływ ludzkiego umysłu na organizm. Stał się tym bohaterem, bo był najcięższą osobą z całej widowni. Miał być podnoszony przez kilku "współ widzów". Za pierwszym razem miało go podnieść czterech mężczyzn a on miał wyobrazić sobie, że jest ciężkim głazem. Zrobił to. W efekcie czwórka towarzyszy nie była w stanie mojego znajomego "ruszyć z posad". Przy drugim podejściu w swojej wyobraźni znajomy miał stać się lekki jak piórko. W takim stanie umysłu i ciała, podniosły go bez problemu dwie osoby.

Podczas jazdy wierzchem, człowiek powinien przez całą jazdę na koniu, wyobrażać sobie lekkość swojego ciała, siedząc równocześnie bardzo głęboko w siodle. Ta lekkość bowiem nie powinna wynikać ze "wspinania się" nad siodło. Jeździec nie powinien stawać w strzemionach na palcach, by być jak najwyżej nad siodłem. Wyobraźcie sobie swój tors jako balon wypełniany, przez cały okres pracy na koniu, ciepłym powietrzem. Powietrze to "wdmuchiwane" jest w wasze ciało w dolnej części ud, tuż przy kolanach ale od zewnętrznej ich strony. To ciepłe powietrze napręża powłokę balonu, ciągnąc ją przede wszystkim w górę. Takie wyobrażenie pozwoli wam prostować ciało bez napinania mięśni. Mięśnie ud, pleców, brzucha będą się rozciągać ale pozostaną miękkie, elastyczne i sprężyste.

Jednak balon ten, lekki i "wyrywający" się w górę, powinien być stabilny dzięki balastom "trzymającym" go w miejscu. „Ciężarki zawieszone na linach” przytwierdzonych do "balonu" nie powinny pozwolić mu "odlecieć". Tymi ciężarkami u jeźdźca muszą być jego stopy. Dokładnie tak. Musicie wyobrazić sobie swoje stopy jako ciężkie kamienie. Zasada pracy z koniem powinna być taka, że im trudniejsze zadanie do wykonania ma wasz podopieczny, tym lżejszy powinien być balon, a w związku z tym cięższe kamienie. Ciężar stóp nie powinien jednak wynikać z siłowego ciśnięcia na strzemiona. Jak już pisałam, to kwestia wyobraźni, a przede wszystkim prawidłowego ułożenia owych stóp oraz łydek i ud. By się nie powtarzać, odeślę was w tym miejscu do postu pt: „Głębokie siedzenie w siodle”. W prawidłowym ułożeniu waszych dolnych kończyn pomoże myśl, że liny, które łączą „balon” z ciężkimi balastami, biegną wzdłuż wewnętrznej strony nóg, począwszy od stawu biodrowego po podeszwę stóp na wysokości pięt. Liny te muszą być naciągnięte i nieustannie powinny „opuszczać” „kamienie” w dół, by leżały płasko na powierzchni ziemi-strzemion. Gdy zaczynacie stawać w strzemionach na palcach, gdy pięta „ucieka wam w górę, gdy całkowicie tracicie „kontakt” ze strzemionami, oznacza to, że liny podciągają „kamienie” w górę. By tego uniknąć musicie pamiętać, że liny oplatają miękki obły kształt, którego nie powinny ściskać. „Podciąganie balastów” w górę zazwyczaj zaczyna się już na poziome waszego kroku. Ściskające grzbiet konia, jak imadło, liny (mięśnie ud) podnoszą tors jeźdźca nad siodło i ciągną za sobą stopy. Oczywiście mówię o sytuacji, w której ułożenie waszych nóg pozwala na odczucie, iż liny są napięte i ułożone w pionie. Przy luźnych „linach” leżących biernie na fotelu (na siedzisku i opuszczone ku podłodze) najpierw trzeba poprawić ich ułożenie i „zaprząc do pracy”.

Cóż jeszcze „podnosi” ze strzemion ciężkie stopy albo „sprawia”, że „stają się lekkie”? Niewłaściwy sposób dawania sygnałów końskim bokom. Pokusą, często nie do odparcia, jest chęć zadziałania piętą, by przekazać podopiecznemu jakąś informację. Szczególnie wówczas, gdy jeździec zakłada, iż zwierzę będzie nieposłuszne albo, gdy faktycznie nie odpowiada na prośby jeźdźca. Wasze pięty w ogóle nie powinny brać udziału w „rozmowie” z wierzchowcem. Dając sygnały łydkami, powinniście założyć, że pracujecie napiętymi linami na tym właśnie odcinku kończyny . Muszą być one jak struny w instrumencie-zawsze naciągnięte. W momencie puknięcia w koński bok „struna powinna zagrać wysoką nutą”.



czwartek, 16 kwietnia 2015

PRACA WEWNĘTRZNĄ WODZĄ


Gdyby próbować zamknąć w jednym zdaniu opis pracy wewnętrzną wodzą, można byłoby pokusić się o stwierdzenie, że pełni ona rolę pomocy "określającej" kierunek, w jakim ma podążać wierzchowiec przez nas dosiadany. Niektórzy jeźdźcy pokusiliby się jeszcze o stwierdzenie, że można popracować wewnętrzną wodzą nad rozluźnieniem szyi konia. Teoretycznie zgadza się, ale jak zwykle nie wszystko jest takie proste i oczywiste. Przede wszystkim, wierzchowiec nigdy nie powinien odnieść wrażenia, że poprzez wodze i wędzidło jeździec „rozmawia” z jego „buzią”. A nie odniesie zwierzę takiego wrażenia tylko wtedy, kiedy rzeczywiście człowiek z tą buzią nie będzie rozmawiał. Jest to rzecz nie łatwa do zrozumienia i osiągnięcia w momencie, gdy wodze „narzucają” jeźdźcowi bezpośredni kontakt właśnie z pyskiem zwierzęcia. Druga kluczowa sprawa to fakt, że mimo iż rolą wewnętrznej wodzy jest nadawanie kierunku, to nie jest ona kierownicą. Ciągnięcie za nią, by przestawić nos konia w kierunku w którym chcecie jechać, nie jest dla zwierzęcia sygnałem nadania kierunku. Reszta końskiego ciała nie podąży bezwiednie za jego chrapami. Sygnałem nadania kierunku jest ustawienie ciała konia w łuk w taki sposób, by linia jego kręgosłupa pokrywała się z linią trasy jaki pokonuje on wraz z jeźdźcem. Im ciaśniejszy zakręt, tym mocniejsze zgięcie konia w pasie. Jaka w tym rola wewnętrznej wodzy? Wraz z wewnętrzną łydką „namawia” podopiecznego do owego wygięcia. Pulsacyjne, delikatne sygnały dawane przez jeźdźca muszą być tak „wyważone”, by nie zgięły szyi konia, tylko namówiły zwierzę na zgięcie w pasie w miejscu wyraźnie wskazywanym przez łydkę.

Taka „sygnalizacja” również wydaje się łatwa i oczywista. Dlaczego więc w praktyce nie udaje się osiągnąć zgięcia zwierzęcia w pasie? Dlaczego koń zgina zazwyczaj szyję? Pierwszym błędem jest brak wyczucia i spostrzegawczości „kierowcy” siedzącego w siodle. Jeźdźcy za „dobrą monetę” biorą to, co widzą a nie to, co czują. Widzą przed sobą zgięcie na ciele „pojazdu”, to znaczy, że koń się wygiął. Jednak, jeżeli człowiek z grzbietu końskiego widzi zgięcie jego ciała, to może to być tylko zgięcie szyi, które uniemożliwia zwierzęciu wykonanie zgięcia w pasie. Te ostatnie można jedynie poczuć. Wniosek nasuwa się taki, iż jeździec powinien widzieć przed sobą prostego konia. Jedyną niewielką oznaką „uformowania” ciała zwierzęcia w łuk, jest brak jego oparcia się szyją o wewnętrzną wodzę. Powinno wręcz powstać u nasady szyi konia, z wewnętrznej strony niewielkie wgłębienie, pozwalające na włożenie między nie a wodze płaskiej dłoni człowieka.

Druga trudna do opanowania przez jeźdźca rzecz, to kontrolowanie swoich odruchów i dawanie sygnałów wbrew nim. Pracowałam z wieloma jeźdźcami i odnosiłam nie raz wrażenie, że właśnie to sprawia najwięcej problemów. Praca ręką od wewnętrznej strony łuku, po którym poruszacie się na koniu i świadomość tego, że koń powinien się zgiąć w stronę w którą skręcacie, powodują u jeźdźców całkowite zaprzestanie pracy zewnętrzną wodzą i automatyczne oddawanie jej do przodu. I to jest właśnie ten odruch nad którym należy zapanować. Oddawanie ręki wraz z zewnętrzną wodzą do przodu, uniemożliwia zwierzęciu zrozumienie sygnałów „proszących” o zgięcie w pasie w stronę kierunku jazdy. Uniemożliwia wręcz wykonanie tego ruchu. Oddana zewnętrzna wodza sugeruje podopiecznemu, iż powinien zgiąć szyję. Dlatego z pracującym nad zgięciem „duetem”: wewnętrzna wodza-wewnętrzna łydka, musi funkcjonować drugi współpracujący duet: wewnętrzna wodza-zewnętrzna wodza. Ten drugi duet powinien „prowadzić dialog” z wierzchowcem na temat właściwego- na wprost- ustawienia głowy i szyi.

Kolejnym podświadomym odruchem jest przekonanie, że pracująca wewnętrzna wodza, nawet przy prostej szyi, jest tym sygnałem, który „mówi”: kręć, który wprowadza konia na łuk i go po nim prowadzi. Nic bardziej mylnego. To kolejny duet: zewnętrzna wodza-zewnętrzna łydka, wyznaczający zewnętrzną granicę ścieżki, po której powinien poruszać się wierzchowiec wraz z jeźdźcem. Pracuje on nad sygnałem: „kręć”. Po całym „procesie” ustawiającym konia tak, by bez problemu mógł pokonać zakręt, to właśnie zewnętrzne pomoce „wysyłają” „ostateczne” polecenie. Wodza, w tym przypadku, „rozmawia” głównie z zewnętrzną łopatką, a poprzez nią z kończyną zwierzęcia precyzyjnie wskazując jej miejsce, w którym owa noga powinna stanąć podczas każdego kolejnego kroku. Lekko przytrzymana wodza powinna „udzielić” zwierzęciu takiej informacji w momencie, gdy noga jest właśnie w górze i za chwilę opadnie w dół, by oprzeć się na podłożu.

Wracam do pracy wewnętrzną wodzą. Zachęcam do przeczytania postu pt: „Zginanie końskiej szyi”. Piszę tam o ćwiczeniu rozluźniającym szyję podopiecznego. Podczas pokonywania łuku zazwyczaj „prosimy” wierzchowca o wykonanie go do wewnątrz. Czyli jest to kolejne zadanie, do którego namawiamy zwierzę przy pomocy wewnętrznej wodzy (oczywiście nieustannie w konfiguracji z innymi pomocami). Nie można jednak tego ćwiczenia wykonywać na pamięć, jak z automatu. Nie można traktować go również jako sposobu na walkę ze sztywną, silną szyją konia. Koń bardzo szybko nauczy się tego ruchu, szczególnie, gdy jest powtarzany jak nagrana i odtwarzana mantra. Nauczy się zginać szyję bez jej rozluźnienia i stanie się to jego sposobem walki z jeźdźcem i sposobem na uniknięcie zgięcia ciała w pasie. Dlatego jeździec, poprzez wodzę lekko naciąganą przez obie strony, powinien starać się wyczuwać , w którym miejscu szyi koń „gromadzi” napięcia. I nie musi człowiek koniecznie zginać szyi podopiecznego, by ją rozluźnić. Praca wodzą zaczyna być rozluźniającą już wówczas, gdy przy przekazywaniu „technicznych” informacji nie prowokuje zwierzęcia do przeciwstawiania się, do buntu i oporu. Gdy praca wewnętrzną wodzą jest przez zwierzę akceptowana, gdy zwierzę nie odwzajemnia naszych poczynań „przeciągając linę” albo wieszając się na niej, to lekko napięta wodza staje się dla człowieka „narzędziem” pozwalającym odkryć sztywność. Staje się struną „przekazującą” do naszej ręki informację, który mięsień na ciele zwierzęcia ma tendencję do spinania się i blokowania ruchu. Może to być w okolicy potylicy, wówczas to „wierzchołek” głowy konia jest jak sterczący wierzchołek piramidy, a głowa konia zgina się przesadnie w kierunku klatki piersiowej . Zwierzę przeganaszowuje się. Zginając szyję w dół, wierzchowiec powinien tworzyć z niej łuk o łagodnej, nie „złamanej” linii. Często spięte jest miejsce tuż u nasady szyi konia albo okolice łopatki. Kiedy jeździec będzie potrafił wyczuć usztywnione miejsca, to współpracującą z wewnętrzną łydką wewnętrzną wodzą, będzie mógł namawiać podopiecznego do rozluźnienia tych miejsc. Będą to sygnały namawiające konia do zgięcia się w pasie, zastrzegające: „ale zrób to poprzez rozluźnienie mięśni”. By jednak taka praca była możliwa, człowiek siedzący na koniu nie może być spięty i sztywny. Musi być lekki i rozluźniony. Musi działać oddanymi do przodu rękami, bez usztywnionych stawów. Nie może utrzymywać swojej równowagi naciągając się na wodzach. Prawidłowo ułożone nogi muszą gwarantować stabilność reszty ciała jeźdźca i tylko wówczas jeździec będzie w stanie pracować łydką, równocześnie przekazując informacje zwierzęciu poprzez wodze.


czwartek, 9 kwietnia 2015

"KOŃ MUSI SIĘ ŚLINIĆ"-ZASŁYSZANE W STAJNI



„Wiesz, koń musi mieć pianę na pysku po jeździe. Musi się ślinić. To bardzo dobry objaw. Niektórzy jeźdźcy myślą, że to coś złego. A brak poślinienia na końskim pysku wręcz dyskredytuje człowieka jako jeźdźca”. Tak jeden z „podsłuchanych” przeze mnie jeźdźców próbował nawiązać konwersację z drugim, który odpowiedział: „Tak, dlatego ja przed każdą jazdą wsypuję mojej klaczy proszek do prania do pyska”. Pierwszy z rozmówców nie zrozumiał dowcipu, brnął dalej w rozmowę z całą powagą. Dołączył trzeci z panów mówiąc : „moja klacz ma pianę na pysku, to znaczy, że żuje wędzidło”.

Jak to jest z tym ślinieniem się wierzchowców? Dlaczego jedne podczas pracy mają „suche pyski”, inne nieznacznie wilgotne, a jeszcze inne wręcz „toczą pianę”. Każdy ssak ma ślinianki, duże gruczoły ślinowe położone poza jamą gębową. Wyróżnia się parzyste ślinianki przyuszne, podżuchwowe i podjęzykowe. W jamie gębowej ssaków znajdują się również liczne, niewielkie skupiska gruczołów ślinowych (m.in. gruczoły językowe, podjęzykowe, wargowe, podniebienne, policzkowe, migdałkowe). Wydzielanie śliny może być pobudzane lub hamowane poprzez działanie różnych bodźców. Bodźcem pobudzającym jest na przykład widok jedzenia albo sama czynność przeżuwania. Ślinianki zaczną intensywnie pracować już w momencie włożenia czegokolwiek do ust. Nie trzeba tego żuć, ani ssać, a ślina będzie obficie się wydzielać. Pomyślcie o wizycie u stomatologa. Z otwartą buzią człowiek dostaje takiego ślinotoku, że konieczne jest użycie ssaka do wysysania śliny. Silniejsze wydzielanie śliny powinno więc nastąpić u wierzchowca już w momencie włożenia wędzidła do pyska i z pewnością tak się dzieje. Nie znaczy to, że ślina powinna natychmiast pojawić się na wargach zwierzęcia. Jednak myślę, że już na tym etapie można zauważyć, jak koń "podchodzi" do faktu, iż zbliża się nieuchronnie moment pójścia do pracy. Na pewno każdy miał kiedyś w sytuacji stresowej uczucie suchości w ustach, albo wręcz poczucie braku śliny. Dzieje się tak, ponieważ w stresie jej produkcja gwałtownie maleje, a obecna w jamie ustnej ślina jest gęsta, śluzowa. Odwrotnie dzieje się w momentach, gdy jesteśmy zrelaksowani – wówczas ślinianki przyuszne wytwarzają duże ilości rzadkiej śliny. Dlatego zestresowany wierzchowiec będzie miał bardzo suche kąciki ust i sztywno zaciśnięte szczęki na włożonym do pyska, na siłę, wędzidle. Koń zrelaksowany sam otworzy mordę, by "uprzejmie" chwycić podawane mu wędzidło. Gdy znajdzie się ono już w pysku, zwierzę pomlaska, poukłada je sobie na języku, poprzesuwa, poprzeżuwa i przełknie ślinę.

A co się dzieje podczas jazdy? W poście pod tytułem „
KONTAKT Z KONIEM” jest fragment dotyczący wędzidła. Zacytuję: „Wyobraźcie sobie teraz, że ta siła, czy też energia płynąca z intensywnie pracującego zadu konia jest jak rwący strumyk, który docierając do swobodnego przodu zwierzęcia „prowokuje” go do pociągnięcia wszystkiego, co zostało zanurzone w jego nurcie. Tym czymś jest wędzidło trzymane naszymi „oddanymi” rękoma. Zwierzę napina je na tyle, by delikatnie, dolną szczęką, ciągnąć „pasażera” poprzez wodze za ręce (zob. WĘDZIDŁO W KOŃSKIM PYSKU)”. Pracujący pod jeźdźcem wierzchowiec, będąc rozluźnionym i zrelaksowanym, będzie „produkował” nadmiar śliny, prowokowany nieustannie obecnością wędzidła w pysku. Ponieważ delikatne ciągnięcie dolną szczęką za wodze uniemożliwia „przeżuwanie” i połykanie śliny, pojawia się ona na zewnątrz pyska, w kącikach ust.

Gdy człowiek ma w ustach gumę do żucia, albo cukierka typu landrynka, intensywnie pracuje szczęką, językiem czyli przeżuwa i dzięki temu również połyka ślinę. Gdyby pożądane było, by koń podczas pracy żuł wędzidło, to moim zdaniem przy tej czynności również połykał by ślinę. Wówczas końskie usta byłyby zupełnie suche. W programach przejazdowych w zawodach ujeżdżeniowych jest „figura” zwana „żucie z ręki”. Jest to fragment stępa, w którym jeździec namawia podopiecznego, by w swobodny sposób wyciągnął głowę i szyję w dół. Ten czas zwierzę, które do tej pory jechało na kontakcie, czyli w uproszczeniu ciągnęło wędzidło, powinno wykorzystać na ponowne ułożenie wędzidła, pomlaskanie i przełknięcie śliny. Takie „żucie z ręki” to chwile odpoczynku należące się koniowi podczas każdej pracy. Nie oznacza to jednak, że koń powinien non stop żuć wędzidło. To mielenie językiem spotykane u wielu pracujących koni, to nieudane próby wypchnięcia językiem wędzidła z pyska. Robią to zazwyczaj konie przeganaszowane, które nie uczestniczą w procesie lekkiego naciągania wodzy poprzez ciągnięcie za wędzidło. Nieustanne ocieranie językiem o wędzidło przy jego wypychaniu, stymuluje nadmierną produkcje śliny pewnie ze ślinowych gruczołów językowych. Myślę też, że nieustanne „piłowanie” języka wędzidłem w „szczelnie” zaciśniętej szczęce wierzchowca przez jeźdźca, „pobudzi” nadmierną produkcję śliny. Pojawienie się jej w żaden sposób nie będzie świadczyć o rozluźnieniu konia. Całkowicie suche „wargi” będą miały spięte i zestresowane wierzchowce, które przynajmniej uniknęły „piłowania w buzi”.

Nie bez powodu przytoczyłam na samym początku usłyszaną rozmowę. Często wypowiadane, przez „ekspertów jeździectwa”, stwierdzenia o konieczności ślinienia się koni i konieczności przeżuwania przez nie wędzidła powodują, że adepci sztuki jeździeckiej intensywnie poszukują sposobów, by wywołać owe odruchy. Proszek do prania był żartem i przegięciem, ale nagminne jest poszukiwanie wędzideł z zabawkami czy też smakowych. Sposób poślinienia podopiecznego i ilość „piany” na pysku w żaden sposób nie powinien być wyznacznikiem jakości pracy z koniem. Nie powinien być również celem, do którego człowiek dąży. Może być pewną podpowiedzią przy ocenie stanu psychicznego waszego podopiecznego, ale każde zwierzę swoimi śliniankami może reagować w nieco inny sposób. O tym, czy wasza praca z koniem była prawidłowa, będzie świadczyło wiele innych symptomów. Spokojny, albo przerażony wzrok podopiecznego, rozluźnione, wyraźnie zarysowujące się pod skórą albo spięte i „płaskie” mięśnie konia. Uszy rozluźnione u nasady, lekko odchylone na boki i lekko „klapiące” albo sztywne i nerwowe, wyginane bez przerwy we wszystkie strony. Giętkie, sprężyste stawy, dzięki czemu kroki wierzchowca będą obszerne i miękkie albo sztywne i zaciśnięte, prowokujące krótkie, nerwowe kroki, połączone z szuraniem po nawierzchni.
 

   
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...