poniedziałek, 17 kwietnia 2017

RODZICE, DZIECKO I KOŃ


Bardzo lubiłam obserwować treningi prowadzone przez moją Panią trener. Słuchając i przyglądając się treningom, można zdobyć sporo wiedzy. Można też podsłuchać komentarze i reakcje innych obserwatorów. Kiedyś na jedną z klinik przyjechał chłopiec około 12 letni. Miał prześlicznego kuca – ogiera. Kucyk nie dość, że był ogierem, to miał niewiele lat i dość buntowniczy charakterek. Podczas jednego z treningów tej pary, blisko mnie stali rodzice młodego jeźdźca. Pani trener tłumaczyła właśnie konieczność użycia jakiegoś sygnału i objaśniała jak powinien zareagować wierzchowiec. Całość wyglądała na bardzo prosty „mechanizm”. Jeźdźcowi taka praca nie sprawiała trudności, a konik bardzo ładnie i wzorcowo reagował na polecenia. Mama chłopca, obserwując trening, powiedziała w którymś momencie: „przecież to żadna filozofia”. Chciałam się odwrócić i powiedzieć, że skoro taka praca z koniem, to żadna filozofia, to dlaczego do tej pory chłopiec tak nie pracował? Dlaczego nie podpowiedziała Pani synowi jak pracować z tym zwierzęciem? Dlaczego nie podpowiedział tego dotychczasowy trener? Zabrakło mi jednak odwagi, żeby się wówczas odezwać.

Hasło: „przecież to żadna filozofia”- często towarzyszy rodzicom kupującym dziecku konia. Przecież to żadna filozofia wyprowadzić konia, wyczyścić go, podnieść kopyta do czyszczenia, wsiąść i pojechać. Większość z was widziała pewnie w internecie historię pt: „dziewczynka dostała w prezencie na komunię kucyka. Nie chciał wozić dzieci, więc oddała go na rzeź”. Nie poznałam całej historii, nie wiem ile jest w tym prawdy, ale taki scenariusz jest możliwy. Rodzice, dziadkowie, ciocie i wujkowie kupują swoim pociechom konika i zakładają, że on musi być zaprogramowany na bycie grzecznym, na sprawianie dzieciom samych radości i zaprogramowany na idealną pracę pod dzieckiem – najlepiej taką, jak konie na karuzeli. Skąd takie założenie? Nie wiem. Opiekunowie dzieci swoją wiedzę na temat koni zaczerpnęli pewnie z filmów i ze szkółek jeździecki, gdzie konie często chodzą jak zaprogramowane – jeden za drugim. A co się dzieje, gdy zwierzę zostaje prezentem z okazji jakieś uroczystości? - Mały biały konik przyjeżdża nie wiadomo skąd w nowe, nie znane mu miejsce. Dopada go gromada krzyczących i biegających dzieci i każde z nich pcha się na jego grzbiet. Drodzy rodzice, taki konik nie zachowa spokoju i nie będzie robić tego, co mu dzieci każą.

Czyli co? Nie należy kupować dzieciom konia? Nie mam nic przeciwko temu, żeby dziecko miało własnego wierzchowca. Jednak ofiarodawcy muszą przyjąć pewne założenia i dobrze przemyśleć decyzję o kupnie. Po pierwsze fakt, że dziecko siedziało przez minutę na grzbiecie nieruszającego się kucyka podczas wizyty w jakiejś stajni i dziecku się to podobało, nie jest wystarczającym powodem, żeby obdarować go takim zwierzęciem. Myślicie, że nikt nie kupi konia z takiego powodu? Mylicie się. Takie decyzje podejmują często osoby mieszkające na wsi i posiadające trochę ziemi albo większe podwórko i jakieś budynki gospodarcze. W budynkach maja już świnkę, krówkę i kurki, więc konik nie będzie sam. Takie osoby często są przekonane, że wystarczy takiego konika nakarmić i napoić jak ową świnkę i krówkę, zmienić ściółkę i wypuścić na trawkę. Myślą, że to jest wszystko czego temu zwierzęciu trzeba, a ono z wdzięczności będzie od czasu do czasu obwozić synka czy córeczkę na swoim grzbiecie. I może nawet sprawdziłby się taki scenariusz, gdyby tacy ludzie kupili konia około dwunastoletniego i doświadczonego w pracy z jeźdźcem na grzbiecie. Konia grzecznie poddającego się czyszczeniu, werkowaniu i prowadzeniu. Gdzieś, ktoś, kiedyś podpowiedziałby im, że trzeba czyścić kopytka konikowi, wezwać co jakiś czas kowala do zwierzęcia, zaszczepić i odrobaczyć. I jakoś to by się kręciło. Problem jest tylko taki, że ułożony konik sporo kosztuje. W związku z tym darczyńcy wpadają na „genialny” pomysł kupienia za 500 zł pół – rocznego źrebaczka – kucyka. Ledwo „to” przecież od ziemi odrasta, więc jaki może być z nim kłopot? Drodzy rodzice swoich dzieci, źrebię obojętnie czy małego kucyka czy dużego konia sprawi takie same problemy. I to duże. Taki kucyk nadal jest silniejszy od was, a już na pewno od waszych dzieci, taki kucyk się boi i będzie się bronił, takiego kucyka trzeba wychować i ułożyć, a do tego potrzebna jest wiedza i doświadczenie.

Decydując się więc na małego i młodego konika musicie założyć, że będzie trzeba zatrudnić do wychowania kuca doświadczoną osobę. Taka osoba będzie musiała pracować nie tylko z koniem ale i z wami, żeby nauczyć was jak postępować ze zwierzęciem. Koń duży czy mały to takie stworzenie, które będzie grzecznie i układnie pracowało tylko z osobą mającą pojęcie jak z nim postępować. Laikowi może w każdej chwili odmówić jakiejkolwiek współpracy. Szkolenie właścicieli konia jest więc koniecznością. Opłacenie dojeżdżającego instruktora to spory wydatek, bo dojazd i czas temu poświęcony też trzeba zapłacić. Nie mówiąc już o trudności w znalezieniu takiej osoby, która zgodzi się dojeżdżać do was.

Jaki los czeka konika, gdy właściciele nie zaplanują takich wydatków. Skończy zamknięty z krówką i świnką, bez możliwości wychodzenia. Sukcesem będzie jeżeli jakoś da się wyprowadzać na ogrodzony kawałek ziemi. Skończy zarobaczony, nieszczepiony z przerośniętymi kopytami i gnijącymi strzałkami,bo nie miał kto nauczyć go podawania nóg. W końcu taki niedoszły pupil rodziny trafi na rzeź albo do fundacji, odebrany po interwencji.

Kolejne założenie jakie powinno towarzyszyć planom zakupu konia dla pociechy, to fakt, że nawet po dłuższej nauce w szkółce jeździeckiej dziecko jeszcze niewiele umie. Nie można niestety zakładać, że tak młody jeździec sam sobie z wierzchowcem poradzi. Nawet jeżeli zwierzę będzie niewielkiego wzrostu. Dziecko i koń muszą mieć opiekuna i trenera. Niektórym rodzicom wydaje się, że jeżeli konik „mieszka” w pensjonacie w większej stajni, a dziecko obraca się wśród innych jeźdźców, to trener nie jest już potrzebny. To jest bardzo błędne myślenie. Każdy kupowany konik, nawet wiekowo dojrzały, to zwierzę „po jakichś przejściach”. Nawet tak zwany „koń profesor”. Konie to są zwierzęta, z którymi zawsze trzeba nad czymś pracować. Trzeba oduczać i uczyć. Są to zwierzęta, które zawsze wykorzystają błędy jeźdźca, żeby go zdominować i żeby się nie napracować. Są to zwierzęta, które bardzo łatwo i szybko można „oduczyć” nawet świetnego wyszkolenia. „Oduczyć” tylko dlatego, że jako jeździec ma się zbyt małą wiedzę. Licząc więc, ile będzie kosztował was rumak waszego dziecka, trzeba do kosztów pensjonatu, opieki weterynaryjnej i usług kowala dodać koszt opłacenia trenera.

Dość dawno temu odezwała się do mnie mama dziewczynki, która od czterech lat jeździła w szkółce w dużej stadninie. Miałam okazję obserwować parę razy pracę w tej szkółce. W ciągu jednej godziny na jednym padoku trenowało równocześnie około piętnastu par: koń – jeździec. Naukę prowadziło trzech instruktorów. Jeden jechał na koniu, jako prowadzący cały zastęp. Dwóch stojących pośrodku padoku wydawało polecenia. Jeźdźcy stępowali, kłusowali, galopowali i skakali przez przeszkody. Wszystko- jeden za drugim. Mama młodej amazonki zwróciła się do mnie o indywidualne treningi, bo w szkółce nie uczą jej córki trudniejszych rzeczy, takich jak: zagalopowania ze stój albo lotnej zmiany nogi w galopie. Na indywidualnym treningu to dziecko nie potrafiło nawet „namówić” konia do ruszenia. Poprowadziłam trening ucząc dziewczynkę podstawowych sygnałów potrzebnych do porozumienia się z koniem. Młoda amazonka nie umówiła się na kolejny trening. Ja wiem, że po niektórych szkółkach jeździeckich poziom umiejętności ich wychowanków jest dużo większy. Kupując dziecku konia lepiej jednak założyć, że jeździecka edukacja pociechy jest w fazie początkowej, a nie zaawansowanej czy co gorsze, że dziecko już wszystko wie i umie.

Kupując dziecku konia trzeba również założyć, że będzie trzeba poświęcić czas na przyjeżdżanie do zwierzęcia częściej niż tylko w weekend. Rodzic musi nawet w dni powszednie mieć czas, żeby dziecko przywieźć do stajni i mu towarzyszyć. Koń nie może pracować raz na tydzień. Wierzchowiec, który ma współpracować i być skupionym nie może pracować okazjonalnie. To musi być częsta, regularna i rzetelna praca.

Ja bardzo jestem zadowolona, gdy któryś z rodziców dziecka znajdującego się pod moją opieką i posiadającego własnego wierzchowca zakłada, że zaangażuje się również w podstawową pracę z koniem. Myślę, że kiedy mama czy tata razem z dzieckiem potrafią zwierzę wyprowadzić na padok czy trawkę, potrafią wraz z dzieckiem wyczyścić i osiodłać wierzchowca, to wypływają z tego tylko same korzyści.





poniedziałek, 10 kwietnia 2017

CO KOŃ CHCIAŁBY USŁYSZEĆ OD JEŹDŹCA PODCZAS WSPÓLNEJ PRACY?


Z moimi podopiecznymi (jeźdźcami) prowadzę sporo rozmów i dyskusji. Podczas tych rozmów, ze strony jeźdźców pada sporo pytań. Często dzięki tym pytaniom powstają w mojej głowie pomysły na posty. Bardzo ciekawie rozmawia się z dziećmi, a szczególnie z takimi, które rozpoczynały swoją przygodę jeździecką w szkółce. Bardzo często ci młodzi adepci sztuki jeździeckiej znają tylko cztery sygnały: ścisnąć konia łydkami i równocześnie wykonać dziwny ruch biodrami w siodle – sygnał: „ruszaj”, pociągnąć za prawą wodzę – sygnał: „jedź w prawo”, pociągnąć za lewą wodzę – sygnał: „jedź w lewo” i pociągnąć z obie wodze wraz z odchyleniem ciała do tyłu: sygnał – „zatrzymaj się” albo jedź wolniej. Niewiarygodne jest to, że ci jeźdźcy „pracują” tak na koniu we wszystkich trzech chodach, skaczą przez przeszkody, a wielu z nich jest posiadaczami brązowej odznaki jeździeckiej.

Pierwszym poważnym tematem rozmowy, jaką przeprowadzam z dziećmi po szkółkach jeździeckich, jest uświadomienie im, że wskazywanie zwierzęciu kierunku jazdy przy pomocy zaciąganego wędzidła sprawia koniowi ból. Tłumaczę, że wierzchowiec to nie jest sprzęt sportowy. „Ale koń to przecież sport”- odpowiada mi pewna dziewczynka. Chyba pod wpływem mojego wzroku poprawia szybko _ „jazda konna to sport”. Cała rozmowa zaczęła się od jej zdziwienia, że łydkami ma dawać zwierzęciu inne sygnały niż ciśnięcie. Że łydkami należy prosić konia o coś więcej niż: -”ruszaj”. Namówiłam więc młoda amazonkę, żeby wyobraziła sobie, że jest koniem i kogoś na sobie wiezie. Pytam: czy wolałabyś, żeby ktoś namawiając cię do zakrętu ciągnął za metalowy pręt w buzi, czy... - i tu kładę ręce po bokach jej talii i delikatnie szturcham palcami...-żeby poprosił cię o zakręt lekko pukając w boki ciała? Dziewczynka milczy, bo gdyby wolała to drugie rozwiązanie przyznałaby, że powinna zacząć „rozmawiać” z koniem inaczej niż dotychczas. A taka praca wymaga skupienia i odrobiny wysiłku fizycznego, po którym jest przecież zmęczona. Ciekawe, że jeźdźców nie męczy szarpanie i siłowanie się z koniem na wodzach? Kierując koniem za pomocą wodzy, jeździec w szkółce wytrzymuje godzinną jazdę wierzchem, a u mnie po pięciu kółkach stępa, z zaangażowanymi łydkami do konwersacji z podopiecznym, jest już zmęczony.

Kontynuując rozmowę z młodziutką amazonką tłumaczę jej, że koń jest zbudowany tak, jak my- ludzie. Nie pozwalając dokończyć mi wypowiedzi dziewczynka zaprzecza: -”konie są inaczej zbudowane. Mają inaczej zbudowane nogi, głowę itd”. Tak, odpowiadam, ale mięśnie, skórę mają zbudowaną z tego samego materiału co my. W koniach płynie krew taka sama jak w nas i wierzchowce tak samo odczuwają ból, strach, smutek, jak my. I tu w odpowiedzi ze strony amazonki znowu następuje milczenie.

Wydawałoby się, że właściciele szkółek i szkółkowych koni, instruktorzy, trenerzy no i jeźdźcy to ludzie, którzy kochają konie skoro związali życie z tymi zwierzętami. Dlaczego więc mała dziewczynka po dwóch latach „szkolenia” w niejednej szkółce traktuje konia jak sprzęt sportowy. Wierzchowce noszą nas na grzbietach nie z własnej woli. Skoro jednak taki jest ich los, chciałyby wozić pasażerów świadomych tego, że konie są istotami mającymi uczucia, istotami myślącymi i kojarzącymi, istotami, które mimo swoich gabarytów odczuwają ból, istotami, które chcą rozumieć zadanie przed nimi stawiane, istotami, które muszą być rzetelnie przygotowane do wykonywania zadań fizycznych, istotami, które mogą nie być w stanie wykonać jakiegoś polecenia, istotami, które mogą być za stare albo za słabe na wykonanie jakiegoś zadania. Za stara i za słaba? Z dużym zdziwieniem zapytała amazonka, gdy podałam to, jako przyczynę faktu, że nie wsiądę i nie pokażę jej galopu na kucyku - klaczy, na której właśnie jeździ. Kuc, owszem, dość duży ale ja jestem wysoką i ciężką osobą, a klaczka ma 24 lata. Jest w świetnej formie i nie widać po niej tego wieku. Z powodzeniem wozi i uczy jeszcze dzieci ale może to robić właśnie dlatego, że nie jest i nie była u mnie traktowana jak sprzęt sportowy.

Kiedy już ustaliłyśmy z moją nową uczennicą, że nie powinno się „kierować” koniem przy pomocy wodzy i wędzidła, przyszedł czas na wytłumaczenie w jaki sposób robi się to za pomocą łydek. Zanim zaczęłyśmy, dziewczynka zadała kolejne pytanie: „to nie będziemy jeździć wzdłuż ściany?”

Odpowiedziałam: „nie” i od razu wytłumaczyłam dlaczego. Wierzchowce bardzo chętnie chodzą wzdłuż „ściany”. Najchętniej ścieżką wydeptaną tak mocno, że tworzy się z niej rów w kształcie rynny. Zwierzę nie musi skupiać się wówczas na swoim jeźdźcu. Tuptanie wzdłuż toru, jak wagonik po szynach, nie wymaga od konia wysiłku intelektualnego i to mu bardzo odpowiada. Potem jednak, gdy konikowi zabraknie „ściany” musi być siłą zmuszany do wykonania jakiegoś manewru. Dlaczego? Skąd konik pozbawiony „ściany” i „rynny” ma wiedzieć, którędy ma jechać? Skąd ma wiedzieć, że gdy zabraknie „ściany” to sygnały jeźdźca „pokazują”, którędy ma iść. Skoro przy ścianie nikt nie uczył wierzchowca, że należy skupiać się na człowieku i rozumieć jego sygnały, to jest zdziwiony, że nagle tego od niego wymagają. W zwierzęciu narasta bunt, szuka ratunku i „ściany”, która mogłaby go poprowadzić i gdy ją znajdzie, z dużym uporem brnie w jej kierunku. Tą „ścianą” nie musi być mur czy płot. Zwierzęciu wystarczy granica między placem, a trawą, ściana lasu, granica drogi i pola itp. Konik, który chce iść przy „ścianie” wbrew swojemu opiekunowi zazwyczaj za karę dostaje wędzidłem „po zębach”, dostaje kuksańca z ostróg albo kilka szybkich z bata. Dlatego więc, żeby konik nie przyzwyczajał się do chodzenia ścieżką na pamięć, żeby wiedział, że powinien zawsze skupiać się na opiekunie, żeby wiedział, że to sygnały jeźdźca wyznaczają trasę marszu, żeby „rozmowa” z koniem nie przerodziła się w szarpanie, nie będziemy jeździć przy „ścianie”.

Żeby człowiek mógł prowadzić swojego wierzchowca łydkami, musi bardzo dokładnie w wyobraźni wyznaczyć sobie ścieżkę, którą chce podążać. Nie jest to takie poste na początku, więc to ja wymyśliłam amazonce ową ścieżkę. Jedną jej granicę wyznaczyłam układając drążki, drugą granicę wyznaczałam ja – idąc obok kuca. Poprosiłam amazonkę, żeby lekko pukając łydkami prowadziła klacz między mną, a drążkami. Tłumaczyłam dalej: „jeżeli będziesz czuła, że konik pcha się na mnie, to pukając swoją łydką od mojej strony, poproś, żeby podopieczna przestała się pchać i wróciła do pozycji, w której ja i ona byłyśmy bezpiecznie od siebie oddalone. W taki sam sposób nie pozwól konikowi zbliżać się do drążków. Dziewczynka stwierdziła, że nie rozumie jak ma to zrobić. Nie uwierzyłam jej. Ostatecznie bardzo ładnie amazonka poprowadziła wierzchowca ale dopiero po pewnej wizji. Ponownie namówiłam ją, żeby wyobraziła sobie, że jest koniem i wiezie jakiegoś pasażera. „Powiedz mi” – mówię do niej – „skąd Ty jako koń masz wiedzieć, że twój jeździec chce jechać dokładnie między tymi liniami?” – i tu ciągnąc po piasku butami narysowałam dwie linie tworząc ścieżkę szerokości końskiego brzucha. „Czy Ty jako koń nie chciałbyś wiedzieć, że masz iść dokładnie tędy, a nie obok? A gdybyś jako koń nie wiedziała jaką trasę wyznaczył dla Was człowiek, poszła zupełnie inaczej i została za to ukarana szarpnięciem za buzię albo strzałem z bata? Jakbyś się wówczas czuła? Dlaczego myślisz, że z koniem jest inaczej?Dlaczego myślisz, ze koń nie chce być dokładnie poinformowany? Pracując łydkami, tak, jak Tobie tłumaczę, „rysujesz” w głowie konia, takie właśnie dwie linie wyznaczające Waszą ścieżkę.”

Ciekawe jest dla mnie to, że amazonce była potrzebna dokładna informacja, dlaczego tak a nie inaczej ma pracować. Wożąc się na koniu jako bierny pasażer, z czterema sygnałami do dyspozycji, nie czuła potrzeby ich rozumienia. Nie musiała wiedzieć czemu ma ciągnąć za wodze i ściskać konia łydkami i pośladkami. A może czuła potrzebę i musiała wiedzieć? Tylko, jak to w szkółkach bywa, dostała odpowiedź: „bo tak się jeździ”.




piątek, 17 lutego 2017

SKUPIENIE KONIA




Przygotowując się do napisania tego postu zajrzałam oczywiście do internetu. Chciałam poczytać, co mają do powiedzenia jeźdźcy i fachowcy na temat procesu skupiania konia. W większości wypowiedzi zwracano uwagę na konieczność wykonywania przez zwierzę dużej ilości przejść z jednego chodu w drugi. Przejścia te i zmiany tempa w danym chodzie wskazywane są, jako najlepszy sposób na skupienie wierzchowca. Te przejścia traktowane są jak: „remedium na wiele problemów” (jak gdzieś przeczytałam). W tym samym tekście było też zdanie: „sposobów na utrzymanie bądź odzyskanie koncentracji swojego wierzchowca jest naprawdę wiele – jedynym ograniczeniem jest właściwie wyobraźnia jeźdźca”. Nie znalazłam tam jednak najmniejszej wskazówki, co może podpowiedzieć wyobraźnia człowieka. A byłoby to na pewno dużo ciekawsze niż opisanie ogólnie przyjętych sposobów na skupienie zwierzęcia.

Temat jest dużo bardziej złożony niż mogłoby się wydawać i rozpisanie w punktach sposobów na odzyskanie i utrzymanie koncentracji podopiecznego, jest spłycaniem problemu. Przede wszystkim źle rozumiane jest pojęcie skupienia konia. Skupienia o jakim należy myśleć i nad jakim należy pracować podczas wspólnej pracy ze zwierzęciem. Jak brak skupienia u wierzchowca widzi przeciętny jeździec? Zwierzę nie jest skupione, gdy nie wykonuje poleceń, kiedy się buntuje, gdy interesuje go wszystko tylko nie człowiek na jego grzbiecie i kiedy coś wzbudza jego niepokój. I tu przeciętny jeździec się myli. Takie zwierzę jest bardzo skupione. Wierzchowiec tylko w dwóch przypadkach nie wykonuje poleceń. Wówczas, gdy ich nie rozumie albo, gdy nie jest w stanie fizycznie ich wykonać. Nie wykonując zadania albo buntując się, koń skupia się na tym, by przekazać swojemu pasażerowi informację, że właśnie czegoś nie zrozumiał albo, że brak równowagi, przeciążony przód ciała, źle ustawione ciało albo napięte mięśnie i sztywne stawy, nie pozwalają odpowiedzieć na polecenie. Często bunt konia jest „krzykiem” do pasażera na plecach. Zwierzę „krzyczy”, ponieważ w wykonaniu zdania przeszkadza mu naraz wszystko to co wymieniłam. Uwierzcie, że taki wierzchowiec musi bardzo się skupić, by spróbować jakoś dotrzeć do swojego opiekuna. Opiekuna, który zazwyczaj nie skupia się i w ogóle nie zamierza się skupić na przyczynach braku porozumienia ze zwierzęciem. Utwierdzony w przekonaniu, że przejścia tudzież inne zbawcze metody załatwią wszystko. Taki jeździec „taśmowo” każe swojemu podopiecznemu zmieniać chody. Natomiast oznaki buntu i nieposłuszeństwa niweluje użyciem siły i licznych patentów. Muszę przyznać, że efektem takiego działania jest zmiana nastawienia konia i zaczyna on szybciej reagować na rozkazy. Skupienie na pracy i opiekunie nie ma tu jednak nic do rzeczy. A o takie skupienie przecież jeźdźcom chodzi. To posłuszeństwo zwierzęcia to efekt jego rezygnacji z prób porozumienia się z opiekunem i efekt „złamania” jego ducha. Jest to efekt wytresowania i wymuszenia przez człowieka, by zwierzę automatycznie reagowało na zadawany ból i mimo bólu. Taki koń też jest skupiony. Jednak nie jest skupiony na „rozmowie” z opiekunem, nie na konieczności porozumienia i rozumienia, tylko na swoim bólu i nieszczęściu. Takie zwierzę przechodzi z chodu w inny chód uwieszone na wodach albo zadzierające głowę. Przechodzi sztywne, bez energii, zbaczając z trasy i kombinując, jak zminimalizować ból i dyskomfort związany z noszeniem człowieka na grzbiecie.

Kiedy można powiedzieć, że wierzchowiec jest skupiony na pracy i jeźdźcu? Koń skupiony słucha, co mamy mu do przekazania- ale musi też być słuchany. Musi rozumieć nasze sygnały i prośby- ale musi być też zrozumiany. Koń skupiony myśli, analizuje i rozmawia z jeźdźcem, przez co jest trudniejszym partnerem. Trudniejszym niż zwierzę wykonujące polecenia automatycznie i skupione na radzeniu sobie z bólem i fizycznymi niedogodnościami. Koń skupiony na pracy i jeźdźcu nie może czuć bólu. Musi mieć rozluźnione mięśnie i elastyczne stawy. Koń skupiony musi mieć prawidłową postawę ciała i prawidłowo rozłożony ciężar. Musi utrzymywać równy rytm i tempo marszu. Musi mieć wyraźnie zaangażowane zadnie nogi do pracy i do bycia siłą napędową. W związku z tym, pracą nad skupieniem konia jest praca nad wszystkim tym, co przed chwilą wymieniłam.

Podczas przejść z chodu w inny chód i podczas zmian tempa w ramach jednego chodu, istnieją większe szanse na to, że koń utraci rozluźnienie i prawidłowe ustawienie. Podczas przejść trudniej jest utrzymać zwierzęciu rytm i zaangażowanie zadu do pracy, niż przy jednostajnym chodzie. Przejścia wymuszają na partnerach zintensyfikowanie rozmowy i większe zaangażowanie we wzajemne zrozumienie. Dlatego właśnie podczas przejść, zwierzę bardziej się skupia na jeźdźcu. Sama napisałam dawno temu, że ćwiczenie polegające na powtarzaniu przejść po określonej liczbie kroków w danym chodzie, pomaga skupić podopiecznego. Nie polega to jednak na tym, że na przykład po dziesięciu krokach w kłusie jeździec zaciąga wodze i koń ma natychmiast przejść do stępa i już. Nie- po dziesięciu krokach jeździec zaczyna prosić podopiecznego o przejście na zasadzie: „uwaga, proszę żebyś za chwilę przeszedł do np. stępa”. I zanim koń wykona polecenie jeździec określa warunki na jakich ma się ono odbyć, by było bliskie ideału. Jeździec prosząc o stęp egzekwuje równocześnie prawidłowe ustawienie i rozluźnienie ciała. Określa rytm i tempo, w jakim ma się poruszać podopieczny w każdym z chodów biorących udział w przejściu. U młodego, uczącego się wierzchowca proces przechodzenia do nowego chodu może trwać przez kilka, a nawet kilkanaście czy kilkadziesiąt zrobionych przez niego kroków. Powtarzanie automatycznych i byle jakich przejść usztywnia mięśnie i stawy konia i skupia jego uwagę na tych nieprzyjemnych procesach zachodzących w jego ciele.

Oczywiście istnieją konkretne sygnały namawiające konia do skupienia uwagi na pracy. Jeździec musi jednak wiedzieć, jaka jest przyczyna braku skupienia podopiecznego na pracy. Sygnał: „skup się” nie jest rodzajem przycisku, który człowiek włącza i pstryk – wierzchowiec jest już skupiony. Taki sygnał jest wstępem do niwelowania przyczyn odwracających uwagę zwierzęcia od porozumienia z pasażerem.

Takim sygnałem jest pół-parada. Sygnał zwany pół-pardą jest ściśle związany z aktywnym dosiadem. Czyli: „Siedząc głęboko w siodle i stojąc pewnie, w równowadze w strzemionach, człowiek rozciąga mięśnie brzucha i pleców, a przede wszystkim zapiera się ciałem, by „namówić” podopiecznego do dostosowania się do wyznaczonego przez nas tempa danego ruchu. Jeździec, przy takim dosiadzie, „oddaje” ręce wraz z wodzami „do dyspozycji” podopiecznemu”. I teraz pół-parada to takie krótkie i powtarzane w razie konieczności, zwiększanie intensywności tego dosiadu – jeździec zwiększa ciężar w strzemionach, wyraźniej zapiera się ciałem, mocniej rozciąga mięśnie brzucha i pleców. Cały proces dzieje się wewnątrz człowieka. Pół- parada nie powinna być widoczna. Nie powinny na pewno zaokrąglać się plecy jeźdźca. Pół-paradzie nie powinno towarzyszyć odchylanie torsu i wciskanie napiętych pośladków w siodło. Pół-paradzie nie powinny towarzyszyć podskakiwanie i podrygiwania jeźdźca w siodle. Sygnał pół-parady można porównać do przepływu energii. Jej źródło znajduje się w wewnętrznych mięśniach brzucha. Wypuszczona powinna rozejść się jak dwie błyskawice. Jedna w górę, druga w dół. W sygnale pół-parady mogą brać udział wodze. Jeździec może pracować lekkimi i powtarzanymi pociągnięciami za wodze, pociągnięciami przypominającymi swym działaniem klepnięcie wędzidłem w pierś konia. Gdyby oczywiście wędzidło przylegało do tej piersi. Jednak te sygnały wodzami nie zawsze są konieczne. Po takim sygnale, po pół-paradzie powinny „popłynąć” informacje od jeźdźca do konia „proszące” podopiecznego np. o wyrównanie tempa i rytmu, o rozluźnienie szyi, o wyraźniejsze zaangażowanie tylnych nóg do pracy itp.

Jeździec chcąc utrzymać skupienie konia na sobie i pracy, powinien zwracać baczną uwagę na swoje ciało. Na jego postawę i aktywację mięśni. Regularne mobilizowanie mięśni do pracy, rozluźnianie tych, które uległy napięciu, poprawianie dosiadu i poprawianie pojawiających się w postawie błędów, jest sygnałem dla konia mobilizującym skupianie się na opiekunie. Dla osób zaczynających naukę jazdy konnej, praca nad dosiadem powinna być głównym sygnałem namawiającym konia do skupienia się. Bardzo przydatne są też krótkie i powtarzane „klepnięcia wędzidłem” w pierś zwierzęcia. Mięśnie brzucha początkującego jeźdźca są słabe, a nauczenie adepta, jak się nimi posługiwać jest bardzo trudne oraz praco- i czasochłonne.

Taka pół-parada jest sygnałem pomagającym „namówić” wierzchowca do skupienia się na pracy, ale jest też sygnałem pomocnym przy „rozmowie” na skupionym już zwierzęciu. Pół-parada jest swego rodzaju „ostrzeżeniem” dla wierzchowca: „uwaga, za chwilę o coś cię poproszę”. Jest „prośbą” skierowaną do konia: „skoncentruj się, bądź czujny, przygotuj się psychicznie i fizycznie na nowe polecenie. Myślenie, mięśnie i stawy miej w pogotowiu.” 
CDN


niedziela, 22 stycznia 2017

STRACH JEŹDŹCA A DOSIAD


Jak zachowuje się człowiek, gdy się czegoś bardzo boi, a nie ma możliwości ucieczki? Pytam o to, jaką przyjmie pozycję? Pozycję okazującą największy strach i uległość? Ta pozycja, to postawa z głową i oczami spuszczonymi w dół, z przygarbionymi plecami, z podciągniętymi „pod brodę” kolanami, które obejmuje rękami i przyciska do torsu. Taki układ ciała daje człowiekowi złudne poczucie bezpieczeństwa.

Koń odczytuje emocje jeźdźca i opiekuna z jego postawy ciała. Dla wierzchowca podciągnięte wysoko kolana, pochylenie jeźdźca i ręce ułożone tak, jakby przyciskały „coś” do torsu wyrażają właśnie strach i niepewność. Takiemu człowiekowi zwierzę nie zaufa i nie będzie się na nim skupiało. Nawet jeżeli jeździec opanuje strach, a pozostawi przykurczoną pozycję ciała, koń nadal będzie się nią sugerował, oceniając stan emocjonalny swojego pasażera.

Oprócz braku zaufania i skupienia, wierzchowce na takiego „przestraszonego” pasażera reagują również na inne sposoby. Wszystko zależy od wieku, temperamentu i doświadczenia zwierzęcia. Niektórym poczucie zagrożenia, które wyraża postawa jeźdźca, bardzo się udziela. Przerażony koń z przerażonym jeźdźcem na grzbiecie to „mieszanka wybuchowa”. Taka „para” nigdy się nie dogada i nie popracuje.

U wielu ssaków strach wywołuje zachowania agresywne. Jeżeli przestraszony wierzchowiec zaczyna reagować agresywnie, to zazwyczaj „odchodzi w odstawkę”. Częściej jednak, to przestraszony człowiek zaczyna zachowywać się agresywnie wobec podopiecznego, wmawiając sobie, że to nie agresja tylko brak obaw związanych z jazdą konną i podopiecznym. Inaczej mówiąc: wmawia sobie, że to odwaga. Ta agresja wyraża się używaniem siły w relacjach z wierzchowcem i nieustannym szukaniem sposobów na zwiększanie tej siły. Mając do czynienia z agresywnym jeźdźcem, przerażony koń zaczyna być jeszcze bardziej przerażony, ale głównie obecnością agresywnego „opiekuna”.

Spora część koni przyzwyczaja się do przykurczonego pasażera i nie zwraca na niego uwagi. Są to najczęściej doświadczeni „szkółkowi wyjadacze”. Przykurczona postawa jeźdźca prowokuje tylko czasami zwierzęta do robienia „psikusów” i kombinowania: „co by tu zrobić, żeby się nie narobić tylko „odbębnić” wspólną godzinę”. Takie nastawienia mają też nieszkółkowe konie, od których niewiele się wymaga i pozwala przebyć każdą jazdę „na pamięć”.

Koń to bardzo strachliwe zwierzę, więc im bardziej człowiek jest pewny siebie, im bardziej jeździec okazuje mu swoją opiekuńczość, tym bardziej wierzchowiec jest chętny do pracy, spokojny i skupiony. Im bardziej jeździec okaże brak strachu swoją postawą, tym przyjemniejsza staje się współpraca z podopiecznym. Tą postawę można wypracować nawet, gdy człowiek strach odczuwa. Postawa pokazująca brak jakichkolwiek obaw, jest trochę „oszukiwaniem” konia, który jednak dzięki temu również zaczyna panować nad uczuciem strachu. Opiekun takiego konia, siedząc na jego grzbiecie, zaczyna odczuwać „wyciszanie się” podopiecznego. Dzięki czemu pewność siebie jeźdźca wzrasta. Po jakimś czasie jeździec nie musi już udawać, że się nie boi, ponieważ faktycznie przestaje odczuwać strach. Same pozytywy wypływają z takiego oszustwa.

Czego najbardziej boją się jeźdźcy? Każdy jeździec boi się upadku z konia. Jedni się do tego przyznają, inni nie, ale ten strach “siedzi” w ich świadomości czy podświadomości. Ten strach powoduje, że człowiek „kuli się” na grzbiecie konia, czując się w takiej pozycji bezpieczniej. Im wyżej trzyma kolana, tym bardziej wydaje mu się, że ma większe szanse na przytrzymanie się siodła. Pochylone ciało, kurczowe trzymanie się wodzy i siodła, to wszystko rezultat strachu. Niestety, ale taka postawa ciała „stwarza” największe szanse na upadek z wierzchowca. Człowiekowi też łatwiej zapanować nad górą ciała i wyprostować tors, niż przestać podkurczać nogi. Wielu jeźdźców stara się nie przytrzymywać kolanami i nie „wisieć” na wodzach, a tym samym na końskim pysku. Nie czują się jednak z tym zbyt pewnie i komfortowo. Ja zachęcam do takiego siedzenia w siodle, by móc niczego się nie trzymać, a czuć się bezpiecznie.

Jeździec zaczyna panować nad strachem, gdy poczuje, że ma spore szanse na utrzymanie się w siodle, nawet podczas ekstremalnych sytuacji. Taką szansę dają „długie nogi”. Zaraz wyjaśnię dlaczego.

Oto bardzo schematycznie narysowany człowiek na grzbiecie konia.




***
Ten post poświęcam ułożeniu nóg jeźdźca, więc na rysunkach „postać” będzie miała wyprostowany tors. „Dosiad” z pierwszego rysunku nie jest zły. „Jeździec” „obejmuje” podopiecznego w „pasie”, ma więc spore możliwości na prowadzenie podopiecznego dzięki sygnałom przekazywanym łydkami. Ten „jeździec” ma też duże szanse na pracę w równowadze swojego ciała. Dzięki temu nie będzie jeździł na koniu uwieszony na wodzach czyli końskim pysku. Taki układ nóg pozwoli też na delikatne przysiadanie na siodło, czyli na koński grzbiet. Jak to zaobserwować? Wystarczy „postawić” tego „jeźdźca” na ziemi i „sprawdzić”, czy utrzymałby taką pozycję bez przytrzymywania się czegokolwiek.



***
Takiej szansy nie mają jeźdźcy, których łydki „uwierają” konia pod pachami.

***
Człowiek postawiony na ziemi w takiej pozycji nigdy nie utrzyma równowagi. Mając taką pozycję na grzbiecie konia, jeździec również pozbawiany jest swojej równowagi. Jeździec, przy takim układzie nóg, zawsze będzie szukał wszystkich możliwych sposobów i okazji do przytrzymania się i podtrzymania, obarczając w ten sposób swoim ciężarem pysk konia albo jego kręgosłup i łopatki.

***
Wyobraźcie sobie, że zamiast na koniu siedzicie okrakiem na murku.



***
Powiedzmy, że ktoś chce was z tego muru zrzucić pchając w bok. Mając podkurczone nogi nie będziecie w stanie oprzeć się sile, która was spycha. Nie pomoże nawet ściskanie muru kolanami.

***
Powierzchnią, która w kontakcie z murem stworzy blokadę nie pozwalającą na zepchnięcie, będą „długie” uda. „Długie” w stosunku do poziomej krawędzi muru, czyli ustawione tak, by być jak najbliżej linii prostopadłej do owej krawędzi. Przy długich nogach, blokujących o mur możliwość nadmiernego przechylenia się w bok, nie istnieje nawet potrzeba ściskania kolanami tego muru. Na grzbiecie wierzchowca „długość” ud i ich „rola blokująca” jest bardzo ważna również z innego względu. „Blokujące” uda „zdejmują” z łydek obowiązek „blokowania” potencjalnej próby zrzucenia z „muru”. Dzięki temu łydki w bardzo swobodny sposób mogą przekazywać zwierzęciu wszelkie informacje.



***
Gdy podczas siedzenia na takim murze dostaniecie dla waszych stóp nawet niewielką powierzchnię do oparcia, wasze szanse na przeciwdziałanie sile spychającej znacznie się zwiększają. Gdy ktoś was pcha w jakimkolwiek kierunku, to dopóki nie oderwiecie od podłoża którejkolwiek nogi, macie ogromne szanse na pozostanie na miejscu w swojej pozycji.

***
Oczywistym jest, że nikt was nie będzie z konia zrzucał. Nie musi. Wystarczy bardziej energiczny i sprężysty ruch wierzchowca i działa on jak siła zrzucająca. Nie mówiąc już o nietypowych zachowaniach zwierzęcia typu: nagłe i nieoczekiwane zwroty, „strzelanie baranów”, samowolne obieranie kierunku i tempa marszu. Dosiad z „długimi” udami daje dużo większe szanse na utrzymanie się w siodle w każdej sytuacji.

Poza tym, siedząc na murze właśnie w ten sposób (długie nogi, oparte stopy) jesteście w stanie lepiej pracować. Gdybyście mieli wciągnąć na ten murek drugą osobę, nadal siedząc na nim okrakiem, to większe szanse na wykonanie tego zadania macie właśnie w tej pozycji. Wiadomo, że nikogo na konia nie będziecie wciągać ale chodzi o to, by mieć w siodle postawę aktywną, gotową do takiego i każdego innego wysiłku i pracy. Koń, jak już pisałam, ocenia jeźdźca po postawie. Człowiek z aktywnym dosiadem, jest dla zwierzęcia stabilny, wiarygodny, zaangażowany, skupiony, pewny siebie. Koń czując to wszystko odwzajemnia się taką samą postawą.

Przybliżanie układu uda do linii pionowej daje jeszcze jedną zaletę. Wyobraźcie sobie, że chcecie przytulić dziecko, które czegoś się boi. Strach podpowiada mu, że powinien uciekać. Musisz objąć przerażoną osobę tak, by poczuła się bezpiecznie, by nie mogła się wyrwać. Objąć jednak też tak, żeby jej nie zrobić krzywdy zbyt mocnym uściskiem. Obejmujecie takie dziecko całymi rękami, wyciągniętymi maksymalne w przód, by jak największą ich powierzchnią “chronić” “podopiecznego”. Na koniu tymi “opiekuńczymi ramionami” są wasze nogi. Im dłuższe, tym bardziej opiekuńcze i odzwierciedlające pewność siebie ich “właściciela”. „Wydłużając” uda wydłużacie całą nogę, co wyraźnie widać na rysunku. Czyli – wydłużacie „opiekuńcze ramiona”.

Chcę również namówić was do trzymania stóp w strzemionach w pozycji poziomej. Dlaczego? Stańcie na ziemi na piętach i spróbujcie utrzymać równowagę. Spróbujcie stać na piętach bez machania rękami, by się nie przewrócić. Spróbujcie stać na piętach z prostą postawą ciała. Nie da się. Wasza równowaga na koniu powinna mieć stabilna podstawę. Wasza równowaga zaczyna się od stóp. Nawet na grzbiecie konia zaczyna się od stóp, a nie od bioder opartych na siodle. Równowaga na koniu, to nie jest nie spadanie z siodła. Do tego wszystkiego dociskane maksymalnie w dół pięty „wypychają” łydki w przód, a tym samym całe nogi. Blokują tym samym możliwość obniżenia kolan i ustawienia ud w pozycji, jak najbliższej pionowej linii.




niedziela, 8 stycznia 2017

KOŃ, KOMPROMISY I STRACH


Może słyszeliście kiedyś przechwałki jakiegoś jeźdźca, że jego wierzchowiec „odczytuje i reaguje” na jego myśli. Oczywiście żadnych ludzkich myśli żaden koń nie odczyta. Jednak te zwierzęta czują i odczytują najmniejszą zmianę, jaka zachodzi w ciele jeźdźca. Czują i odczytują każde napięcie i rozluźnienie mięśni w naszym ciele, nawet najdrobniejsze. A nasze ciało zmienia się pod wpływem naszych myśli i wyobrażeń. Pod wpływem tego, co się dzieje w naszej głowie- mięśnie w ciele, albo się napinają, albo rozluźniają, rozciągają i kurczą, zmieniając postawę naszego ciała. Koń odczytuje i właściwie interpretuje nawet najmniejsze zmiany w postawie ciała jeźdźca. Propozycja kompromisu wypowiedziana głośno, albo tylko w myślach, wywołuje właśnie takie zmiany, nawet jeżeli tego nie czujecie.

W tym wszystkim jest tylko jedno „ale”. Trzeba umieć prawidłowo odczytać powód „buntu” podopiecznego. Żadna deklaracja kompromisu „nie zadziała”, jeżeli brak współpracy ze strony wierzchowca wynika z niezrozumienia przez niego polecenia, albo z braku warunków fizycznych zwierzęcia do jego wykonania. Konie nie buntują się dla samego buntu. Zawsze jest powód i koń chce nam to oznajmić. Kompromisy działają wówczas, kiedy poprzez „nieposłuszeństwo” zwierzę sygnalizuje na przykład zmęczenie, strach albo obawę przed pracą w złych warunkach podłoża czy pogodowych.

Strach u konia wywołują przeróżne czynniki i sytuacje. Ale strach wierzchowca przed czymkolwiek nie kończy się na samym strachu. W naturze zwierzę uciekłoby od ewentualnego zagrożenia. Będąc podopiecznym człowieka możliwość jego ucieczki jest mocno ograniczona albo wręcz zablokowana. Wierzchowiec napina mięśnie, blokuje stawy, w niewygodny sposób ustawia ciało itp. U wstrzymywanego siłowo przed ucieczką konia, napięcia, sztywności i krzywizny narastają. To wszystko wywołuje ból. Ból potęguje uczucie strachu ponieważ: „skoro boli kiedy się boję, to znaczy, że słusznie się boję”. Jeźdźcy pracujący siłowo, egzekwujący posłuszeństwo zwierzęcia poprzez zadawanie bólu sprawiają, że koń zaczyna bardziej bać się pracy z jeźdźcem niż na przykład szeleszczącej folii czy przysłowiowego motylka. Jest to jednak fatalne rozwiązanie problemu. Może i dla takiego konia nic wokół nie jest straszne, ale w jego ciele napięte jest wszystko. Obserwując takie zwierzę ma się wrażenie, że napięte są nawet jego powieki. Z końmi, z którymi pracuje się na zasadzie porozumienia, trzeba wypracować kompromis: „nie będę cię pchała pod folię ale ty się skup, rozluźnij i współpracuj”. To trudniejszy do wypracowania układ niż siłowa perswazja. Ale taki kompromis, rozluźnienie mięśni, prośby o skupienie są dla konia najlepszą informacją: „folia nie jest zagrożeniem”. Taka praca jest najlepszym „odczulaniem” wierzchowca. Poza tym, jeździec zyskuje zaufanie zwierzęcia, wdzięczność, umiejętność jego reagowania na sygnały rozluźniające i skupiające podczas stresogennych sytuacji.

Wielu jeźdźców powiedziałoby, że kompromisy w pracy z koniem nie powinny mieć miejsca, bo wierzchowiec ma słuchać i wykonywać polecenia i już. Z tym: „i już” spotkałam się podczas paru dyskusji na temat jeździectwa. To mój „ulubiony” argument. Z dodanymi wykrzyknikami jest jak tupniecie nogą. Jak ktoś nie ma argumentu i wiedzy, to musi krzyknąć, obrazić albo właśnie tupnąć nogą. Wracając do koni i kompromisów. Taką pracę: „ słuchać i wykonywać polecenia i już” często obserwuję przy próbach nauczenia konia wypraw w teren. Najczęściej wypraw sam na sam, jeździec – koń, ale odbywają się też „walki” z wierzchowcem, który za nic nie chce oddalić się od stajni, nawet za zadem doświadczonego końskiego towarzysza. Walka zwierzęcia z jeźdźcem siedzącym na grzbiecie odbywa się oczywiście za pomocą wodzy i zazwyczaj wygrywa ją koń. Przegrywa dopiero wówczas, gdy jako szkoleniowiec wkracza do akcji jeździec, którego siłowe i zadające ból metody powinny podpadać pod znęcanie się nad zwierzęciem. Ale z argumentem: „przecież nie mogę sobie pozwolić na to, żeby mnie koń nie posłuchał”, rzucanym przez „jeźdźca zamordystę”, nie ma jak dyskutować. Jaki jest efekt takiej pracy? Koń zaczyna się bać bardziej jeźdźca niż terenu. Owszem zaczyna takie zwierzę chodzić w teren bez sprzeciwu za to: „w jego ciele napięte jest wszystko. Obserwując zwierzę ma się wrażenie, że napięte są nawet jego powieki”.

Praca nad brakiem oporu zwierzęcia do dłuższych wypraw oparta na kompromisowym dogadywaniu się, przynosi znacznie lepsze efekty i czasami w zadziwiająco krótkim czasie. Ponieważ jest to praca budująca zaufanie konia do jeźdźca. Zaufanie to „rodzi się” dzięki temu, że szukający kompromisowych rozwiań jeździec ma dużo większe szanse nad zapanowaniem nad własnym ciałem i pozostawieniem go w rozluźnieniu. Całe ciało jeźdźca „wysyła” zwierzęciu informację: „nie będzie siłowego przymusu”. Jeździec ma też wówczas większe szanse unikać niekontrolowanych ruchów i odruchów, przypominających pływanie „rozpaczliwcem”. Człowiek, który podczas podróżowania na końskim grzbiecie szykuje się do siłowego przepychania, napina i usztywnia swoje ciało. Przestaje być wówczas dla podopiecznego wiarygodnym i godnym zaufania partnerem.

Konie są domatorami. Wielu z was ciężko będzie w to uwierzyć. Przecież wierzchowce w naturze przemierzały i przemierzają ogromne odległości. W związku z tym, dla ludzi każde z tych zwierząt musi lubić wyprawy w teren. Weźcie jednak pod uwagę, że konie przemierzały te odległości z całym stadem, a to stado było ich „domem”. Każdy wierzchowiec zabierał więc w podróż swój „dom”. Udomowionym zwierzętom człowiek zafundował dom stacjonarny, gdzie mieszkają jego „ziomkowie” i gdzie ludzie dostarczają wystarczającą ilość jedzenia pod sam nos. Żaden koń nie widzi powodu, dla którego miałby opuszczać ten dom, nawet na krótką chwilę. Do tego wielu jeźdźców snuje zabawne teorie o przyjemności, jaką sprawia zwierzęciu podziwianie „okoliczności przyrody”. Szkoda tylko, że większość z tych wierzchowców całą drogę przemierza ze wzrokiem wbitym w ziemię z powodu przeganaszowanego ustawienia głowy i szyi. Albo ze wzrokiem błądzącym w chmurach, gdyż całą drogę zadzierają w górę głowę i szyję, by walczyć z zadającym ból wędzidłem. Argumentem, mającym potwierdzać zadowolenie konia z wypraw, ma być szybkie tempo chodów jakie przybiera koń w terenie. Wierzchowiec lubi „tereny” bo szybko, czyli chętnie, idzie. Ja mam wrażenie, że to chętnie i szybko oznacza: „muszę "zapieprzać” i „odbębnić” tą wyprawę, żeby jak najszybciej wrócić do domu.

Oczywiście, nie można generalizować i nie mam też nic przeciwko wyprawom w teren. Mam tylko sporo do zarzucenia sposobom „przyzwyczajania” koni do wypraw z dala od stajni. Koń, jako nasz towarzysz, powinien również czerpać prawdziwą przyjemność ze spacerów. A będzie tak się działo tylko wówczas, gdy zwierzę będzie ufało opiekunowi, będzie uważało, że tworzy z człowiekiem małe stado, gdy będzie skupiało się na jeźdźcu, będzie potrafiło rozluźnić się na prośbę opiekuna i kiedy nabierze pewności, że wraz z opiekunem zawsze po wyprawie wróci do domu. Przy nauce oddalania się od stajni, kompromisy powinny dotyczyć tego ostatniego warunku. Na czym one mają polegać? Wszystko zależy od zachowania konia na takim treningu.

Czasami zwierzę, podczas oddalania się od stajni, zatrzymuje się gwałtownie w miejscu i próbuje w panice zawrócić. Czasami nie chce nawet opuścić okolic stajni. Czasami szuka ucieczki od tego zadania, zwiększając znacznie tempo i nie reagując na zatrzymanie. Biegnie w prawdzie w kierunku wybranym przez człowieka, ale tylko po to, by przy najbliższej okazji zawrócić do stajni, obojętnie czy nadal z jeźdźcem na grzbiecie czy już bez. Przykładów jest pewnie więcej. Jeżeli ktoś będzie miał ochotę, to zapraszam do podzielenia się swoim doświadczeniem w komentarzach.




Zachęcam do przeczytania postu pod tytułem: "Bez tytułu"

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...