niedziela, 10 grudnia 2017

JEŹDZIECKIE FORA DYSKUSYJNE



Swoją jeździecką przygodę zaczynałam w szkółce jeździeckiej jak pewnie wielu z was. Zaczęłam jeździć latem, przy pięknej słonecznej pogodzie, z której najintensywniej korzystał nasz instruktor. Rozparty na wygodnym krzesełku przysypiał i przesypiał każdą godzinę swojej pracy. Na jego usprawiedliwienie powiem, że sen miał lekki, bo zrywał się w panice, gdy któryś ze szkółkowych koni wywodził jakiegoś delikwenta w bardzo niewłaściwym kierunku. Aktywność instruktora była jednak krótka. Po powrocie konia na plac znowu zapadał on w czujną drzemkę. Podstaw jazdy konnej uczyły nas na lonży nastoletnie dziewczynki, które pracowały w stajni w zamian za możliwość jazdy na koniu.

Nie wiem jak prowadził ów instruktor jazdy w zimne jesienne dni, bo odszedł ze szkółki zanim jesień nastała. Na zwolniony etat w stajni nie było chętnej osoby, więc zajął się nami osobiście właściciel stajni. Skończył nas uczyć szybciej niż ktokolwiek mógłby się spodziewać. Na pierwszym treningu nakrzyczał na nas niemiłosiernie (powinnam użyć mocniejszego słowa niż nakrzyczał), nie przekazując przy tym żadnej merytorycznej wiedzy. Przekaz powtarzany w kółko brzmiał: „kulson, wy nic nie umiecie”. Zapytałam więc, za co płaciliśmy mu od kilku miesięcy skoro nic nie umiemy? Zamiast odpowiedzi pojawiła się po niedługim czasie Pani instruktor. Była to bardzo miła odmiana. Pani instruktor obiecała jednak uczyć tylko do czasu znalezienia innego instruktora na stałe.

Zrezygnowaliśmy z nauki w szkółce na rzecz treningów indywidualnych. Były one w charakterze bardzo podobne do tej jednej lekcji z właścicielem stajni. Różnica była tylko taka, że dostawaliśmy do rąk ostrzejsze narzędzia do pracy z koniem. Sięgały nas też ostrzejsze reprymendy i inwektywy.

Kiedyś znalazłam konkurs na najzabawniejsze powiedzenie instruktora. Nie widzę w wypowiedziach typu: „kręcisz się jak gówno w przerębli” albo „skaczesz jak zając w kapuście”nic zabawnego, nie mówiąc o tym, że nie przekazują żadnych przydatnych informacji pomagających podnieść standard porozumienia i pracy z koniem. Internauci bawili się jednak świetnie, nie zastanawiając się w ogóle nad tym, że za swoje pieniądze nie dość, że nie dostają wiedzy, to są obrażani.

Czując niedosyt wiedzy, łapczywie czytaliśmy książki o jeździectwie. Jednak wiadomości tam zawarte niewiele nam pomagały. Przełożenie wiedzy teoretycznej na praktykę nie jest łatwe, bo konie jakoś nie chcą książkowo reagować. Nie mówiąc o nas samych: co innego przeczytać, że należy zrobić jakiś ruch, a co innego wykonać go na ruszającym się zwierzęciu. Bardzo chcieliśmy jednak wiedzieć więcej i jeździć konno lepiej. Wszyscy początkujący jeźdźcy tak robią, wszyscy szukają informacji. Tyle tylko, że my szukaliśmy w książkach, a teraz jeźdźcy najczęściej przeszukują internet.

Znaleźliśmy innego trenera. Na pierwszej klinice z nowym trenerem przeżyłam szok. Przez trzy treningi Pani trener przekazała nam wiedzy więcej niż otrzymaliśmy jej przez ostatnie pięć lat. I nie ma w tym stwierdzeniu ani odrobiny przesady. Na treningach, podczas tej kliniki i każdej następnej, Pani trener nie krzyczała, nie wyśmiewała, nie obrzucała pseudo – śmiesznymi porównaniami. Każda osoba, która zaczynała wspólną pracę z Panią trener, czuła się nieco zestresowana, tym bardziej, że zazwyczaj treningom przyglądało się dość spore grono innych jeźdźców. Nie raz trening zaczynał się słowami Pani trener: spokojnie, nie stresuj się, wszyscy tutaj jesteśmy tobie życzliwi i trzymamy kciuki. Nie piszę tego, żeby wychwalać właśnie moją Panią trener ale żeby powiedzieć wam, że zafundowanie sobie możliwości wyboru sposobu pracy z wierzchowcem i możliwości porównania tego jak różnie można pracować z końmi, było najlepszą rzeczą jaką mogłam sobie zafundować jako jeźdźcowi.

Myślę, że ci co szukają informacji w internecie, również powinni mieć możliwość porównań i wyboru. Jeździectwo to sport dla myślących i inteligentnych ludzi. Przy pracy z koniem potrzebna jest analiza informacji, rozumienie ich i możliwość weryfikacji. Podejrzewam, że fora dyskusyjne w internecie w założeniu miały spełniać rolę dostawców merytorycznych informacji. No ale cóż....rzeczywistość weryfikuje założenia.

Pokusiłam się o bliższe poznanie trzech forów jeździeckich. Jest na nich zarejestrowanych setki, a nawet tysiące osób ale odzywa się tam niewielka ich garstka. Ciągle te same osoby, ciągle te same pseudonimy, tworzące swego rodzaju „towarzystwo wzajemnej adoracji”. Osoby te czyhają tylko na jakąś ofiarę, na osobę, która śmie wyrazić inne zdanie niż ich. Gdy znajdzie się ktoś taki, następuje fala tak zwanego hejtu nie mającego nic wspólnego z merytorycznymi uwagami. Komentarze osób z „towarzystwa”, nawet wobec merytorycznie uzasadnionego zdania (ale innego niż ich), polegają na wyśmiewaniu, na sarkastycznych pomrukach albo wypowiedziach. Argumenty osób z „towarzystwa” ograniczają się do wypowiedzi typu: nie masz pojęcia, wszystko pomieszałaś, nie wiesz co to prawdziwe jeździectwo, ja wiem lepiej, bo jeżdżę już parę lat, mam nadzieję, że nie zajmujesz się końmi. 
Ulubioną „zabawą” „krzykaczy” na łamach forum jest przekręcanie wypowiedzi rozmówcy, z którego zdaniem się nie zgadzają. Wmawianie rozmówcy, że sens jego wypowiedzi jest taki, jaki on „krzykacz” właśnie zrozumiał. Z uporem czytają wypowiedzi rozmówców bez zrozumienia. Takie osoby z „towarzystwa wzajemnej adoracji” prowokują też nieustannie do utarczek słownych, przytaczając przy każdej możliwej okazji przekręcony sens wypowiedzi swojego adwersarza. Najgorsze są „kąciki” typu: „pochwal się”. Nieświadomy niczego jeździec (spoza towarzystwa) daje się namówić na wstawienie zdjęcia albo filmu i dowiaduje się, że brak w wyposażeniu konia w najpopularniejszy patent zahacza już o „jeździectwo naturalne albo, że szykuje ze swojego konia pierwszego dla siebie pacjenta skoro przymierza się do bycia fizjoterapeutą koni. Swoją drogą nie zauważyłam zaangażowania na forach osób zajmujących się jeździectwem naturalnym. Ciekawe dlaczego? 

Nie znam nikogo z osób z „towarzystw wzajemnej adoracji” z owych forów, nie wiem jakimi są jeźdźcami. Nie wiem jaką mają wiedzę. Być może sporą ale wnioskuję po lekturze ich wypowiedzi, że nie potrafią przekazać swojej wiedzy ani uzasadnić swojego przekonania. Bycie niemiłym, wyśmiewanie, obrażanie, wypowiedzi mówiące: ja wiem i już, wypowiedzi typu: weź to co mówię na wiarę, bo tak jest, mają chyba tylko budować i wzmocnić ich autorytet. Wielu młodych jeźdźców niestety daje się na to nabrać i jeden czy drugi „krzykacz” zostaje jego autorytetem.

Oczywiście nikt nie musi brać udziału w dyskusji na forach, nikogo nie zmusza się do czytania tego, więc niech sobie będą te fora. Bez krzykaczy pewnie niewiele na łamach takiego forum by się działo. Jeźdźcy spoza „układu” bojąc się ośmieszenia nie mają zamiaru się odzywać. Jednak to przykre, że w tym wszystkim nie chodzi o przekazywanie wiedzy tylko o udowadnianie racji, o ego, o brylowanie, o bycie autorytetem, a nie o dobro koni. Ja jestem zwolennikiem przekazywania wiedzy. Bo dla dobra koni, wiedza powinna być przekazywana - jednak wiedza merytoryczna. Powinna ona się rozchodzić możliwie jak najszerzej. Dla dobra koni jeźdźcy, szczególnie początkujący, powinni mieć możliwość zrozumienia, a nie uwierzenia. Dla dobra koni każdy jeździec powinien mieć możliwość wypowiedzenia się bez obawy przed „wszechwiedzącymi”. Młodzi jeźdźcy powinni mieć możliwość przemyślenia i powinni uczyć się myślenia od jeźdźców z większą wiedzą.

Znacie takie jeździeckie forum dyskusyjne bez hejtu, bez „towarzystwa wzajemnej adoracji”? A może ktoś chciałby takie założyć? Chętnie wezmę w nim udział.




środa, 6 grudnia 2017

ZDECYDUJ SIĘ KONIU



Niedawno napisałam post pod tytułem: „koń niemechaniczny”, który traktował, między innymi, o dogadywaniu się z podopiecznym co do sposobu podawania kopyt. Wspomniałam tam, że wierzchowiec wie, iż opiekun będzie oczekiwał podania nóg zanim ten ostatni sięgnie po kopytnik. Wie o tym nawet ten wierzchowiec, który stawia opór i nie chce podać nóg i nie chce grzecznie trzymać ich podniesionych. Dlaczego więc takie zwierzę jest „niegrzeczne”, skoro wie czego od niego oczekujemy? Ponieważ został nauczony bycia opornym i nauczony niechęci do podawania nóg. Nauczony, bardzo często nieświadomie, przez swojego opiekuna lub opiekunów. Z wierzchowcami niejednokrotnie jest tak, że wiedzą czego jeździec od nich oczekuje. Ale fakt, że wiedzą wcale nie oznacza, że zamierzają pozytywnie zareagować na polecenia opiekuna. Reakcje wierzchowców będą zawsze takie, jakie wpoił im człowiek.

Problemy z budowaniem relacji między koniem a człowiekiem zaczynają się od pierwszych wspólnych chwil spędzanych razem. Zwierzę szybko orientuje się, że człowiek chce, by się uczyło. Jednak sposób przekazywania wiedzy przez człowieka ma wpływ na to, jaką koń przyjmie postawę. Postawę chęci do nauki czy oporu przed nią. Jak się pewnie domyślacie, siłowa presja wyzwala w zwierzęciu opór przed uczeniem się.

Jaki jest efekt używania siłowej presji przy edukacji konia? Zmuszany siłą i strachem wierzchowiec wykona polecenie ale będzie się zapierał albo wykona polecenie zbyt nerwowo – na zasadzie ucieczki od agresora i jego narzędzi. Zmuszany siłą, koń zawsze będzie napinał mięśnie i stawy, które ograniczą jego możliwości ruchowe. Na przykład zwykły ruch w stępie: pchany siłowo koń owszem idzie ale zapiera się, spina mięśnie i stawy. Ledwie porusza nogami. Mimo, że zrozumiał, iż ma iść, nie robi tego sam. Co go pcha? Napięte pośladki i wciskane w grzbiet biodra jeźdźca. Biodrom często towarzyszą wciskające się w końskie żebra pięty jeźdźca. Pchany w ten sposób wierzchowiec nie chce się nauczyć samodzielnie maszerować, nie chce nauczyć się i zapamiętać jakim tempem i rytmem ma maszerować, bo już nauczył się być pchanym. Bo już nauczył się przeciwstawiać, świadomie lub nieświadomie, temu pchaniu. Ciężko takiego konia namówić do tego, żeby mu się chciało chcieć pracować. A kłusy i galopy? Najczęściej koń podczas tych chodów pędzi. Wydaje się być wówczas zwierzęciem nie do wyhamowania. Dzieje się tak, ponieważ jego ruch do przodu wynika z chęci ucieczki. Koń ucieka przed tymi samymi sygnałami, które w stępie wręcz wyhamowywały jego ruch. Ucieka przed wciskającymi się w żebra piętami i spiętymi pośladkami jeźdźca uciskającymi jego grzbiet. „Uciekający” koń będzie „bronił się” przed próbą nauczenia go natychmiastowego zareagowania, na zadające ból hamujące pomoce. Będzie bronił się i wzmacniał chęć ucieczki. A uciekający sposób poruszania się powoduje, że koń traci równowagę. Powoduje, że swoim ciężarem zwierzę nadmiernie obciąża przód ciała. Utrata równowagi i przeciążony przód uniemożliwia koniowi zareagowanie na sygnały zwalniające. Nawet na sygnały zadające ból w pysku. Ale takie zachowania wierzchowców nie są regułą. Konie bronią się przed siłą, presją i bólem na różne sposoby. Wierzchowce z przegiętymi w dół i totalnie obolałymi plecami i kończynami będą „kazały się” pchać w kłusie i galopie tak jak w stępie. Oczywiście problem ten będzie występował na ujeżdżalni. W terenie będą owe konie „zasuwać”, by jak najszybciej wrócić z „przejażdżki”, przestać odczuwać ból i znaleźć się w stadzie i domu. Wielu jeźdźców tą chęć konia do szybkiego ruchu w terenie odczytuje jako jego radość z wyprawy i dowód na całkowite fizyczne zdrowie podopiecznego. Pamiętajcie jednak, że miarą stanu kondycyjnego ciała konia jest jego zachowanie na ujeżdżalni, gdzie jego ruch zależy od poziomu wypracowanego porozumienia a nie zachowanie w terenie, gdzie niejednokrotnie koń idzie na pamięć. Gdzie wie, która ścieżka jest tą na stęp, która na kłus a która tą przewidzianą na galop.

Największy problem z porozumieniem między jeźdźcem a wierzchowcem zaczyna występować wówczas, gdy koń nauczy się, że opór przed naciskiem jeźdźca można przekształcić w „broń atakującą”. Duży problem pojawia się, gdy wierzchowiec zrozumie, że jest silniejszy od człowieka. Gdy zrozumie, że to on może napierać, naciskać, pchać i szarpać, a człowiek jest zbyt słaby, by się temu oprzeć.




Jak pracować z koniem, żeby nie nauczył się siłować? Przede wszystkim musicie wyrzucić ze świadomości powtarzany z uporem stereotyp, że koń ma posłuchać jeźdźca po jednym sygnale. Nawet jeżeli oglądając przejazdy mistrzów ujeżdżenia wydaje wam się, że zwierzę reaguje natychmiast i na najlżejszy sygnał pasażera, to nie dajcie się zwieść temu wrażeniu. Po pierwsze widzicie efekt kilkuletniej pracy nad porozumieniem między koniem i jeźdźcem, a po drugie wykonanie przez konia każdej figury poprzedzone jest subtelną pracą, przygotowującą do jej wykonania. Niewprawne oko laika nie wychwyci delikatnych pomocy jakich używa jeździec, by uprzedzić wierzchowca i przygotować do wykonania kolejnej figury. Te sygnały to prośby o skupienie, podstawienie zadu, wyprężenie grzbietu, zaangażowanie zadnich kończyn do pracy, rozluźnienie i nadanie odpowiedniego, do wykonania danej figury, tempa i rytmu ruchu.

Wracam do pytania, jak pracować z wierzchowcem, żeby nie nauczył się siłować i przeciwstawiać swojemu opiekunowi i jeźdźcowi? Pewnie się zdziwicie ale koń musi brać współodpowiedzialność za pracę, współpracę i wykonanie każdego ruchu. Konia nie można prosić o to żeby coś zrobił, tylko o to żeby chciał, żeby zdecydował się coś zrobić. Zwierzę musi się zgodzić na wykonanie każdego ruchu. Jego zgoda pociągnie za sobą brak buntu, a bez chęci buntu wierzchowiec nie będzie spinał mięśni i stawów. Ktoś może zapytać, gdzie w tym układzie przywódcza rola człowieka? Naszą pozycję określa fakt, że pomysły na kolejny ruch są nasze i będziemy tak długo prosić o ich wykonanie, aż zwierzę „wyrazi zgodę na ich wykonanie” i wykona. Naszą pozycję określa prośba o poruszanie się tempem i rytmem przez nas wybranym i tu również będziemy tak długo prosić, aż wierzchowiec zdecyduje się wyregulować i zapamiętać tempo i rytm chodu. Siła jeźdźca to upór większy niż konia. Nasza siła to upór w dążeniu do wyegzekwowania od konia zgody na współpracę. Nasza siła to sygnały mówiące: „bardzo cię proszę koniu zdecyduje się zrobić to i to”, a nie sygnały mówiące „zrób to”. Bo sygnałowi: „zrób to” koń może się przeciwstawić używając siły. A człowiek nigdy nie będzie od wierzchowca silniejszy. Czyli wpływamy na wolę zwierzęcia, a nie bezpośrednio na fizyczność. Nasza siła to uświadomienie zwierzęciu, że nasz sygnał, nasza prośba i nasz upór są nieuchronne. Oczywiście, taki sposób konwersacji z koniem jest uwarunkowany paroma rzeczami: zwierzę musi rozumieć polecenie jeźdźca i musi mieć fizyczne warunki do jego wykonywania. Jeździec natomiast musi umieć znajdować przyczyny braku możności wykonania polecenia przez podopiecznego. Musi rozumieć te przyczyny i wiedzieć jak je niwelować i jak poprosić wierzchowca o ich zniwelowanie.

A jak pracować z koniem, który umie już się siłować? Bardzo trudno pracuje się z koniem „doświadczonym”, ponieważ najpierw musimy konia oduczyć nieprawidłowych i pamięciowych reakcji, a potem nauczyć skupiania się, kojarzenia, porozumienia z człowiekiem i rozumienia wspólnej „nowej mowy”. Na spotkaniu z czytelnikami mojego bloga w Rybniku, bardzo młoda i sympatyczna amazonka zapytała o przejście z galopu do kłusa. Ma problem, by namówić wierzchowca, na którym jeździ, do zwolnienia tempa i przejścia do kłusa. Pytanie dotyczyło pozycji jeźdźca, jaką powinien przyjąć on podczas próby „wyhamowania” wierzchowca. Czy powinna pochylić się mocniej do przodu przy tej „czynności”? Wytłumaczyłam jej, że koń nie odpowiada na jej wysiłki hamujące, ponieważ jego pozycja jest taka jak człowieka, który się potknął, stracił równowagę i żeby nie upaść przyspiesza tempo. Bardzo ubawił ją mój pokaz potykającego się człowieka. Wyobraźcie teraz sobie, że taki człowiek, który się potknął, ma na plecach ciężki plecak, który podczas potknięcia się owego człowieka przesunął się maksymalnie w górę pleców nieszczęśnika. Pozycja plecaka na jego karku zdecydowanie utrudni mu odzyskanie równowagi.

Jak należy popracować z koniem, by reagował na sygnały zwalniające ruch? Oprócz odpowiedniej rozmowy ze zwierzęciem (zdecyduje się koniu....) należy również zacząć odpowiednio rozmawiać z samym sobą. Trzeba sobie również powiedzieć: „zdecyduj się człowieku. Zdecyduj się na zmiany”. Żeby namówić konia do zwolnienia albo przejścia do niższego chodu, jest potrzebny sygnał: „Koniu zdecyduj się zwolnić”. Tej informacji nie przekażą zaciągnięte wodze ani człowiek na nich wiszący i wkładający ogromny wysiłek w uruchomienie jakiegoś hamulca. Jeździec musi więc zdecydować się na przyjęcie takiej pozycji w siodle, by móc utrzymać swoją równowagę bez trzymania się czegokolwiek, by móc przestać ciągnąć za wodze jednym, nieustannym i długim sygnałem oraz by móc swobodnie pracować rękami, dając krótkie, powtarzane sygnały wodzami. Człowiek musi zdecydować się zastąpić hamujące wodze pracą swojego ciała i dosiadu. Jeździec musi zdecydować się zrozumieć, że przyczyną faktu, iż koń nie chce zwolnić, jest przeciążenie przodu jego ciała. Jeździec musi zdecydować się, przy pomocy pracujących wodzy, namówić wierzchowca, by zdecydował się „podnieść” przód ciała, by zdecydował się przyjąć na zad więcej ciężaru i zdecydował się rozluźnić mięśnie szyi. Jeździec musi zdecydować się na przyjęcie takiej postawy swojego ciała, by jak najbardziej ułatwić podopiecznemu wykonanie nowych poleceń. Jeździec musi zdecydować się siedzieć w siodle tak, by jak najmniej ciężaru pasażera niósł przód wierzchowca. To tak na początek nowej pracy.



środa, 29 listopada 2017

JAKIE WĘDZIDŁO?




W tym poście po raz kolejny poruszę temat pracy na wędzidle. Do napisania go skłoniła mnie lektura dyskusji na pewnym forum jeździeckim. Dyskusji na temat: „jakie wędzidło?”. Okazało się, że jest tam ponad 300 stron rozważań, jakie wędzidła zafundować różnym koniom. Przeczytałam kilkanaście ostatnich stron i się przeraziłam. Wśród rozważań: czy wędzidło zwykłe, czy pojedynczo czy podwójnie łamane, czy z „wąsami”, czy z kółkami, a może pelham, cyganka albo wędzidło typu D, czy plastikowe, gumowe lub smakowe,  i jakiej firmy, były dwa, może trzy nieśmiało rzucone zdania mówiące, że żadne wędzidło nie zastąpi pracy. Tak, wiem, tematem dyskusji było w końcu wędzidło. Jednak rozważania, które tam znalazłam, są dla mnie jednoznaczne z zastanawianiem się jakie wędzidło najlepiej zastąpi brak wiedzy, umiejętności i pracy. Jeźdźcy używają wędzidła jak narzędzia tortur, a rozmawiają o nich jak o cukierkach dla konia – które lepsze i jak podać?

Nie chcę, żebyście mnie źle zrozumieli. Nie twierdzę, że rodzaj wędzidła i jego jakość nie ma wpływu na komfort pracy konia. Ma ogromny wpływ- ale nawet najlepsze wędzidło w rękach dyletanta będzie topornym „łomem”, a najzwyklejsze i najtańsze wędzidło w rękach „artysty” będzie skromnym narzędziem pomagającym tworzyć „dzieło sztuki”.

Lubię rysować, malować akwarelką, jednak wiem, że lubić to za mało. Trzeba mieć talent i warsztat, żeby tworzyć piękne obrazki. Nie każdy jest obdarzony talentem ale mając tego świadomość, trzeba zdobywać wiedzę, uczyć się i stopniowo budować techniczny warsztat, żeby stworzone rzeczy miały artystyczną wartość. Nawet, gdybym dostała do ręki ołówki, farbki, pędzelki i papier z najlepszej firmy i za ciężkie pieniądze, bez wiedzy i warsztatu będę tworzyć bohomazy. Z wiedzą i warsztatem, nawet przy pomocy zwykłego i najtańszego ołówka, stworzę rysunek, który zachwyci. Dokładnie tak samo jest z pomocami jeździeckimi, które dostajemy do dyspozycji, by pracować z podopiecznym. Dokładnie tak samo jest z wędzidłem.

Jedna z dyskutantek na owym forum poszukuje wędzidła dla czteroletniego, bardzo czułego konia z predyspozycjami do Grand Prix. Do tej pory jeździła na zwykłym, pełnym, podwójnie łamanym wędzidle i twierdzi, że tragedii nie ma ale koń zaciska szczękę. Przy dalszej lekturze dowiaduję się, że: „z oparciem się na wędzidle mamy jeszcze problem, co wynika po części z wieku i poziomu wyszkolenia nad którym właśnie pracujemy, a po części z jego wrażliwości, miękkiego pyska i skłonności np. do chowania się za wędzidło”. Autorka wypowiedzi twierdzi, że do tej pory pracowała z koniem nad rytmem i rozluźnieniem ale teraz zaczyna pracę nad kontaktem, a to była od początku słaba strona konia, więc szuka pomocy w lepszym wędzidle.

Zastanawiacie się pewnie co mogło mnie w tej wypowiedzi przerazić? Przede wszystkim fakt, że czterolatek chowa się za wędzidło. Dlaczego konie chowają się za wędzidło? Jest to odruch obronny przed boleśnie działającym wędzidłem. Przed silnie działającymi rękami jeźdźca, których tenże używa do siłowego ściągnięcia głowy i szyi konia w dół albo do wyhamowania zwierzęcia. Nie ma innej opcji. Przegięta szyja konia staje się bardzo obolała a jej ułożenie przysparza zwierzęciu ogromny dyskomfort. Żadne zwierzę nie ustawi tak głowy i szyi bez przyczyny, nie zada sobie bólu bez przyczyny. Koń przegina szyję i ucieka z brodą w kierunku własnej piersi, bo ból zadawany wędzidłem musi być tak duży, że wierzchowiec wybiera ból nieco lżejszy- właśnie ból przegiętej szyi.

Chowanie się konia za wędzidło nie jest żadną tendencją, jak sugeruje uczestniczka forum. To raczej akt desperacji. W przegiętej, przeganaszowanej szyi wszystkie mięśnie są napięte, kręgi szyjne nie wyginają się płynnym łukiem tylko zostają „złamane” pod niewygodnym kątem w środkowej swojej części. 



W potylicy koń czuje ból i napięcie, zaciska szczęki. Koń „skraca” szyję chowając ją między łopatki. Ten „ruch” staje się, między innymi, przyczyną całkowitego braku rozluźnienia u nasady szyi. Wierzchowiec taki nie jest w stanie wzmacniać i nabudować mięśni potrzebnych do samodzielnego niesienia szyi. Twierdzenie amazonki, że do tej pory pracowała z koniem nad jego rozluźnieniem i rytmem, świadczy o niewiedzy i braku zrozumienia tego, czym jest owo rozluźnienie wierzchowca. Przy tak ułożonej szyi rozluźnienie się wierzchowca jest niemożliwe. Niemożliwym jest również utrzymanie przez niego rytmu, ponieważ warunkiem wypracowania rytmicznego chodu jest umiejętność konia do samo – niesienia. A przeganaszowane i usztywnione zwierzę nie będzie się „samo niosło”.

Amazonka pisze, że koń ma problem z oparciem się na wędzidle z powodu swojej wrażliwości i miękkiego pyska. Ludzie! Jeźdźcy! Każdy koń jest wrażliwy i ma miękki pysk. Jedyne z czym się zgodzę, to ze zdaniem amazonki, że brak oparcia na wędzidle wynika z jego wieku i poziomu wyszkolenia. Zgodzę się, ponieważ: czterolatek nie jest w stanie pracować przez cały trening na kontakcie. Czterolatek powinien dopiero się tego uczyć. Czterolatek powinien mieć prawo do swobodnego ruchu szyją i głową i do szukania właściwej ich pozycji. Czterolatek z wyciągniętą do przodu szyją powinien uczyć się dopiero łapać wędzidło. Powinien robić to swobodnie i w reakcji na pracę nad zaangażowaniem zadnich nóg do pracy i w reakcji na prężącą w górę pracę grzbietu.



Zmiana wędzidła w takim przypadku w niczym nie pomoże, ani zwierzęciu, ani jeźdźcowi.

Taki czteroletni koń ma jeszcze duże szanse na „odpracowanie” błędów. Jeździec powinien namówić zwierzę na podniesienie głowy, „wydłużenie” jej, rozluźnienie i noszenie przez jakiś czas w poziomie i swobodnie. I wcale nie oznacza to, że należy wodze wypuścić i zrezygnować z pracy na nich. Jeździec powinien popracować nad swoją umiejętnością regulowania tempa wierzchowca przy pomocy ciała i dosiadu, by móc całkowicie zrezygnować z hamującego działania wodzami.

Właśnie przy tej dyskusji pojawił się „głos” mówiący: „Żadne kiełzno za ciebie nie ujeździ konia, a czterolatek nie może być jeszcze ujeżdżony, te lekcje trzeba odrobić”. Ostateczną konkluzją dyskusji było jednak stwierdzenie, że należy celować w wędzidło grube, wypróbować plastikowe i te z najwyższej półki.

Jeśli chodzi o stosunek amazonki do własnych umiejętności, to refleksji nie było: „Z natury jest to niezwykle wrażliwy koń – np. dużo czasu pracowaliśmy nad tym, aby przejścia w dół były płynne bo wystarczyło że o tym pomyślę, a koń od razu się zatrzymywał, jestem w stanie prowadzić go samym dosiadem, a najsubtelniejsze dotknięcie łydką powoduje reakcję..... Rękę mam bardzo delikatną, spokojną i podążającą za koniem...... Wiem co muszę robić treningowo, aby to (chowanie się za wędzidło) poprawić i sukcesywnie pracuję nad tym.....”.

Musicie zdać sobie sprawę z tego, że koń idący od zadu, prężący grzbiet, poproszony dosiadem o przejście do niższego chodu, będzie wykonywał te przejścia bardzo płynnie. Przy pracującej łydce, która informuje zwierzę o konieczności zaangażowania tylnych kończyn przy tych przejściach, nie jest ono w stanie zahamować gwałtownie i od razu się zatrzymać. Nie jest w stanie tego zrobić na etapie nauki. Czteroletni wierzchowiec, który zatrzymuje się gwałtownie, robi to w reakcji na ból zadany wędzidłem i wciśniętymi w grzbiet pośladkami. Z czasem zaczyna reagować tak na samo wspomnienie bólu. Koń amazonki „odczytując” zachowanie jej ciała, po tym jak pomyśli o przejściu do niższego chodu, reaguje zawczasu, zanim poczuje ból. Reaguje zawczasu po to, by uniknąć bólu.


08 grudzień 2017
P.s. Drodzy czytelnicy. Link do tego posta pojawił się na pewnym forum. Dziękuję. Osoba, która go wstawiła wspomniała o innym wpisie bardzo uogólniając i spłycając sens mojej wypowiedzi. A cytat, który wstawiła, nie jest cytatem z mojego posta tylko jej interpretacją mojej wypowiedzi. Zachęcam do przeczytania i własnej oceny tekstu.
http://pogotowiejezdzieckie.blogspot.com/2017/08/metody-wstepnej-pracy-z-wierzchowcem-i.html 

Powiązane posty:  http://pogotowiejezdzieckie.blogspot.com/2018/01/mode-konie.html

Gdyby ktoś z czytelników miał ochotę dowiedzieć się jak pracować z koniem bez używania wodzy jako hamulca, to zachęcam zacząć od podstaw: 
http://pogotowiejezdzieckie.blogspot.com/2015/02/zatrzymaj-sie-koniu.html

Pozdrawiam. Olga




wtorek, 21 listopada 2017

WODZE W DŁONIACH




Dbałość o szczegóły w wykonywaniu pracy podczas jazdy na koniu jest bardzo ważna. Owe szczegóły pozwalają na dokładne przekazywanie informacji zwierzęciu i na odczytywanie sygnałów przez niego wysyłanych. Jedną z pomocy niezbędnych dla przepływu informacji między jeźdźcem a jego podopiecznym są wodze. Sposób w jaki człowiek ustawia dłonie i ręce przy trzymaniu wodzy, może ułatwić albo utrudnić przepływ informacji. Utrudnić może szczególnie odbiór tego, co chce „powiedzieć” zwierzę. Podstawowa zasada trzymania wodzy jest jasna i nie powinna przysparzać problemów: wodze, od strony końskiego pyska „przechodzą” między małym a serdecznym palcem dłoni, zamknięte w garści „wychodzą” nad palcem wskazującym. Oparte o ten palec, przytrzymywane powinny być przez kciuk. Wszyscy wiedzą, że tak należy wodze trzymać, chociaż ktoś mnie kiedyś przekonywał, że są inne szkoły trzymania wodzy. Według jednej z nich wodza „prowadzona jest”, od strony wędzidła, nad palcem wskazującym i poprzez garść opuszczona zostaje w dół. Szukałam w internecie informacji na temat takiego sposobu trzymania wodzy podczas jazdy wierzchem ale nie mogłam znaleźć.

Znalazłam za to dyskusję na temat tego: „dlaczego wodze przechodzą między czwartym a piątym palcem? Dlaczego mały palec nie trzyma wodzy?

Dlatego, że nie jest obojętne to, w którym dokładnie miejscu pod palcami powinny przechodzić wodze. Zróbcie mały eksperyment: do kolejnych paliczków któregokolwiek palca waszej ręki przywiązujcie tasiemkę.



Zacznijcie od tego paliczka z paznokciem (paliczek dalszy), potem zamknijcie dłoń w pięść i poproście kogoś, by ciągnąc za tasiemkę, zmusił wasz palec do otwarcia się. Oczywiście tym waszym palcem stawiacie opór. Potem to samo ćwiczenie zróbcie z tasiemką przywiązaną do środkowego paliczka, no i na końcu do tego przy samej dłoni (paliczek bliższy). Najtrudniej zmusić palec do otwarcia się, gdy tasiemka ciągnie za najniższy paliczek czyli bliższy. Wodze przechodzące pod tym właśnie paliczkiem będą trzymane najbardziej stabilnie i najpewniej.

Spójrzcie teraz na swoja zamknięta pięść.



Bliższe paliczki palca wskazującego, środkowego i serdecznego układają się w miarę w jednej linii – tworzą swego rodzaju całość. Paliczek małego palca jest w porównaniu z nimi krótszy i wyraźnie cofnięty. Trzymanie wodzy pod tym palcem zmniejszyłoby stabilność uchwytu, nie mówiąc już o tym, że pod paliczkiem bliższym małego palca jest mniej miejsca do ułożenia wodzy niż pod paliczkiem bliższym czwartego palca. No i mały palec jest tym najsłabszym. Jeżeli opisane ćwiczenie przeprowadziliście z każdym palcem dłoni, to na pewno zauważyliście, że mały palec stawia najmniejszy opór i najłatwiej go odgiąć.

Jak już wspomniałam, wodze ułożone pod paliczkiem bliższym serdecznego palca są trzymane stabilnie i pewnie. Takie trzymanie wodzy można porównać do trzymania za rączkę małego dziecka. Szczególnie w niebezpiecznych miejscach trzeba trzymać jego rączkę tak, żeby jej nie wyszarpnęło ale jednocześnie tak, by jej mu nie zmiażdżyć i nie zadać bólu. Przez tak trzymaną rączkę dziecka odbieramy bodźce i czujemy jak podopieczny idzie i czy czegoś nie kombinuje. Trzymanie wodzy pod paliczkiem niższym serdecznego palca daje nam szansę na dokładne odbieranie bodźców przekazywanych przez konia. Taki chwyt pozwala nam odczytywać informacje przekazywane nam świadomie i nieświadomie przez naszego wierzchowca.

Żeby utrzymanie wodzy pod pierwszym paliczkiem było możliwe, jeździec musi mieć zamkniętą w pięść dłoń. Niestety jeźdźcy nagminnie pracują wodzami trzymając je w na wpół - otwartych dłoniach.


Istnieje wśród jeźdźców przekonanie, że w ten sposób delikatniej pracuje się z końskim pyskiem. Pokutuje też stereotyp, według którego wodzami należy pracować - czyli przesyłać zwierzęciu informacje, poprzez lekki ruch serdecznym palcem. Poprzez jego lekkie otwieranie i zamykanie. Kolejnym powielanym stereotypem jest przekonanie, że wodzami należy pracować poprzez ruch dłoni w górę i dół dzięki ich wyginaniu w nadgarstkach. Skąd takie przekonania? Wielu ludzi jeździ wierzchem z bardzo spiętymi mięśniami i stawami w swoim ciele. Spięte są szczególnie kończyny. Napięcie w rękach takich osób dotyczy głównie ramion i łokci. Owi jeźdźcy nie są w stanie ruszyć w żaden sposób ani jedną ani drugą ręką. Stawy palców i nadgarstki są jedynymi stawami kończyn górnych, którymi ci jeźdźcy są w stanie wykonać jakiś ruch. Sztywni jeźdźcy wymyślili więc oba sposoby pracy wodzami, wmawiając ogółowi, że dzięki temu pysk konia jest oszczędzany. A ponieważ, jak już wspomniałam, większość ludzi siedzących w siodle jest spięta, więc bez zastanowienia i problemu akceptują takie tłumaczenie.

Jest w tym wszystkim jednak wielkie „ale”, o którym wielu jeźdźców nie ma pojęcia. Po pierwsze – jeździec, nigdy i w żadnym przypadku, nie powinien rozmawiać z pyskiem konia, mimo że właśnie tam docierają nasze impulsy poprzez wodze i wędzidło. Jeździec poprzez wodze i wędzidło rozmawia z szyją konia, jego łopatkami oraz resztą ciała i to we współpracy z łydkami i dosiadem. A w tym przypadku sztywny i ograniczony ruch nadgarstkiem i palcem jest niewystarczającym sygnałem. Niewystarczającym do tego, by koń mógł go „dokładnie usłyszeć” i prawidłowo odebrać. Po drugie, konie nie odczytują ruchu wodzy czy samego wędzidła. One czytają ruch, układ i stan rozluźnienia całych rąk swojego pasażera. To sprężyście pracujące ręce są przekaźnikiem informacji, a wodze i wędzidło można porównać do zasięgu telefonicznego. On może być lepszy albo gorszy ale „rozmówcą” są ręce i one jako takie są w stanie przekazać więcej informacji, gdy są rozluźnione i pracują od ramienia poprzez łokieć do wędzidła. Nasze całe górne kończyny są nadawcą, a ich część w postaci dłoni i serdecznych palców są naszą słuchawką. Przez nie odbieramy informacje od podopiecznego, więc muszą być stabilne.

Wrócę teraz do zamkniętych dłoni jeźdźca. Ich zamknięcie i ustawienie nie może być byle jakie. Po pierwsze, zamykając pięść nie zaciskamy jej na siłę a palce układamy tak, by położyć opuszki palców na spodniej części dłoni (na poduszkach). Innymi słowy, paznokcie nie mogą wbijać się w dłoń. Kciuki, jak już wspomniałam, należy oprzeć na wodzy leżącej na paliczku niższym palca wskazującego. W ułożeniu zamkniętej garści może jak zwykle pomóc wyobraźnia. Pomyślcie, że niesiecie w garściach chore ptaszki do lekarza weterynarii. Musicie tak je trzymać, żeby wam nie uciekły ale przy tym tak, żeby ich nie zadusić.




To, że ustawiamy pięści kciukami do góry, to oczywista informacja. Mimo to, ilość jeźdźców trzymających pięści w pozycji poziomej, czyli kciukami do siebie, jest ogromna. Nie wystarczy jednak trzymać pięści kciukami ku górze. Bardzo ważne jest także odpowiednie ustawienie pięści. Należy je tak ustawić, by były lekko skierowane do środka. Pomyślcie przy układaniu pięści, że na obu nadgarstkach macie założone piękne zegarki. Zegnijcie nadgarstki tak, jakbyście chcieli pochwalić się tymi zegarkami osobom stojącym wokół terenu, na którym pracujecie na koniu. Czyli uwypuklamy nadgarstki na zewnątrz. Dzięki takiemu ułożeniu dłoni, bliższe paliczki palców skierowane są dokładnie w stronę wędzidła i utrzymanie wodzy pod tymi paliczkami nie nastręcza wówczas żadnych problemów.



Tak ułożone dłonie zamknięte w pięść oraz lekko zaokrąglone nadgarstki wraz z całymi rękami powinny być oddane do przodu. Z ramion ręce powinny „wychodzić” w przód tak, by nie zaciskać pach. Łokcie pozostawiamy lekko zgięte i tak, jakbyśmy obejmowali całymi rękami dziecko usadzone przed nami na siodle. Wyobraźcie sobie takie dziecko przed sobą i pracujcie wodzami z wierzchowcem z tak ułożonymi rękami, żeby równocześnie zapewnić dziecku bezpieczeństwo.


środa, 15 listopada 2017

CIEMNA STRONA JEŹDZIECTWA


Nie raz już wspomniałam, że wiele koni nie ulegnie człowiekowi mimo używanej siły i mimo zadawanego bólu. Przyczyny ich buntu są różne. Jedne wierzchowce mają taki charakter, że zawsze będą walczyć z „oprawcą”. Inne nie mogą pogodzić się z faktem, że zostaje im zadawany ból. Nie mogą pogodzić się z tym, że w czasie noszenia człowieka czują ból. Jeszcze inne zawsze będą bały się bardziej „wszystkiego i niczego”,niż człowieka. Nie skupione na nim, będą go traktowały jak zbędnego pasażera, jak uczepionego „kleszcza”, który w żaden sposób nie przeszkodzi im uciekać przed zagrożeniem. Takie konie idą najczęściej „w odstawkę” albo przechodzą z rąk do rąk ostatecznie trafiając na rzeź. Do niektórych z tych zwierząt „los się uśmiecha” i trafiają do osoby, która pokocha to zwierzę mimo buntowniczej postawy i „trudnego” charakteru. Niektóre z tych koni znajdują opiekuna, który postanowi właśnie z tym wierzchowcem się dogadać na zasadzie zrozumienia, porozumienia i zaufania. Bo tylko tak można z takimi zwierzętami pracować. Niewiele jednak z koni buntowników ma takie szczęście. To są wyjątki.

Wielu jeźdźców nawet nie zdaje sobie sprawy, że istnieją takie niepokorne konie. Przygoda z jeździectwem zaczyna się zazwyczaj w tradycyjnej szkółce jeździeckiej, gdzie wsiada się na zajechanego, obolałego, poddańczo - uległego i zrezygnowanego „Misia”, Baśkę” czy „Maciusia”. Wielu z was teraz pomyśli: „a ja znam takiego konia. U nas w szkółce albo stajni jest taki: nie chce zagalopować i trzeba uderzyć go batem. Albo nie chce zakręcić w lewo i trzeba mocno pociągnąć wodzą. Itp i itd”. Wybaczcie......to jest bunt? To jest nieudolna próba cwaniakowania takiego zwierzęcia albo nieśmiała próba zwrócenia na siebie uwagi opiekuna. Próba zasygnalizowania mu, że jest jakiś problem. Walniesz batem, wbijesz ostrogi, zaciągniesz pysk wędzidłem i koń, mimo zadanego bólu i dyskomfortu, dalej idzie. Konie, które naprawdę się buntują, dadzą się zabić, a nie złamią się i nie wykonają zadania poleconego mu siłą przez opiekuna. Nie spotykacie takich koni podczas swojej przygody jeździeckiej, bo stoją w chlewach, stodołach, u handlarzy i czekają na swój „transport”.

Dlaczego tak się dzieje? Ponieważ za zajeżdżanie takich koni i za jeżdżenie na nich biorą się „fachowcy”, którzy w swoim słowniku ludzko – końskim mają zakodowane cztery sygnały: pięty wbite w żebra, zaciągnięte wodze, ciągnięcie za wewnętrzną wodzę przy zakręcie i wciskanie napiętych pośladków w grzbiet konia. Przepraszam, ale z takim „bogactwem” sygnałów człowiek powinien z konia przesiąść się na rower.

Takie buntujące się konie, zanim staną się tymi niechcianymi, są najpierw wyzwaniem dla „prawdziwych jeźdźców”. „Prawdziwy jeździec” to taki, który wie wszystko, bo jeździ konno już parę lat i z każdym koniem sobie poradzi. Nie ma takiej możliwości, żeby jakiś koń nie wykonał polecenia „prawdziwego jeźdźca”. W związku z tym koń buntownik przechodzi przez całą serię tortur, do których wykorzystywane są wszelkie możliwe patenty jeździeckie, z czarną wodzą, czambonem, pelamem, batem do bicia i ostrogami na czele. Kiedy się okazuje, że jednak „fachowiec - prawdziwy jeździec” sobie nie poradził z danym koniem, zwierzę trafia do kolejnego „prawdziwego jeźdźca”. Ostatecznie „fachowcy” rezygnują z podporządkowania sobie takiego wierzchowca, tłumacząc swoją decyzję głupotą konia. Potem wy wpłacacie pieniądze jakiejś fundacji, która próbuje „wrak” takiego wierzchowca wykupić i uratować przed śmiercią.

A wszystko przez zajechane „Misie”, „Baśki” i „Maciusie”. To przez ich poddaństwo, uległość i rezygnację z walki o lepszy los, wielu jeźdźców jest przekonanych, że cztery prymitywne sygnały dają im prawo do wożenia się na końskim grzbiecie.

Uważam też, że bardzo niewielu jeźdźców darzy konie prawdziwą miłością. A szczególnie nie mają dla nich uczuć Ci, dla których konie pracują i zarabiają pieniądze. Dlaczego tak sądzę? Te uległe „Misie”, Baśki” i „Maciusie”, świadomie i nieświadomie próbują jednak nieśmiało zwrócić uwagę swoich opiekunów na swój dyskomfort podczas wożenia ludzi. „Liczą” na inteligencję swoich opiekunów i jeźdźców, która pozwoli im prawidłowo odebrać ich ciche wołanie o zrozumienie i pomoc. Próżne nadzieje tych koni. Wszystko da się jakoś wytłumaczyć i załatwić bez konieczności zrozumienia zwierzęcia, bez konieczności myślenia, zdobywania wiedzy i ciężkiej długotrwałej pracy. Koń się zapoprężył? – bo ma taką budowę. Koń ma opuchnięte nogi? – bo jest mniej szlachetny niż inne albo ma złe krążenie. A niektóre konie po prostu tak mają, że gdy stoją, nogi im puchną. Nie ma problemu.... po jeździe opuchlizna zejdzie. Koń gryzie? – bo się ostatnio zrobił wredny. Koń wisi na wodzach? – bo ma gen pociągowy. Koń rzuca głową? – trzeba założyć mu czambon albo wypinacze. Koń się odsadza? – „heloł”, o co chodzi? Ale przecież koń skacze, co z tego, że się odsadza. Koń nie chce galopować? - uderz go batem. Koń nerwowo macha ogonem? – odgania muchy (nawet zimą). Koń wisi na wodzach? – twardy w pysku. Trzeba założyć czarną wodzę. Koń się przeganaszowuje? – miękki w pysku. Trzeba mieć założone ostrogi żeby szedł. Koń nie chce wyjść z boksu? – jest leniwy i nie chce mu się. Albo jest po prostu spokojny, a to przynajmniej bezpieczne dla dzieci. Koń kuleje? – on tak po prostu ma. To ostatnie wytłumaczenie można usłyszeć od jeźdźców najczęściej.

To są nieliczne przykłady tego, jak zostają wytłumaczone nieprawidłowe zachowania wierzchowca i niezdrowe objawy. Jeźdźcy, instruktorzy i trenerzy, od których można to wszystko usłyszeć, bardzo często uważają siebie za „fachowców i prawdziwych jeźdźców”. Ich przekonanie wynika z kilku faktów: po pierwsze: ukończyli podstawowy kurs rekreacji ruchowej. Po drugie: „„heloł” już jakiś czas w końcu jeżdżę”. Po trzecie: są zawodnikami w dyscyplinach jeździeckich. Te fakty według nich, niezbicie świadczą o tym, że już wszystko wiedzą i nie muszą się uczyć oraz, że nie muszą myśleć i szukać prawdziwej przyczyny niewłaściwego zachowania „głupiego zwierzęcia”.

No i jazda konna „musi” być spektakularna. Wierzchowiec miesiąc po zajeżdżeniu „musi” mieć już wygiętą szyję, musi galopować, chodzić w teren i ideałem byłoby, gdyby też już skakał. W innym przypadku to obciach dla jeźdźca no i co powiedzą inni jeźdźcy widząc taką nieudolność?

Pracuję od około pół roku z Moniką i jej czteroletnim wałaszkiem. „Wałkujemy” na treningach dosiad amazonki, ustawienie wierzchowca, jego rozluźnienie i zrównoważenie, a przede wszystkim uczymy go skupienia i chęci do pracy i współpracy. I to wszystko na razie tylko w stępie i kłusie. Monika powiedziała mi, że przy tym wszystkim co robimy, najtrudniej wyzbyć się myślenia: „a inni to już jeżdżą w teren i galopują”. Kiedy pisałam ten post, przesłałam Monice fragment o niej i zapytałam ją czy chciałaby jeszcze coś dodać.

Dodała: „Trudno się wyzbyć pogardliwego, jak by nie było, wzroku jeźdźców, którzy już wszystko robią .. taka presja otoczenia: że co, że nie wsiadasz? Że się boisz? I takie porady „wujków dobra rada”, że musisz pojechać za koniem itp. Człowiek ma jakieś swoje ambicje, chciałby czasem od razu, już, a trzeba sobie dać na wstrzymanie. W otoczeniu osób, które robią co chcą nie zwracając uwagi na konia, galopują, skaczą bez umiaru, zaspokajają swoje potrzeby, trudno jest samemu dać po hamulcach. Ale końska pasja to teraz dla mnie nie jazda na koniu, nie zaspokajanie własnego ego tylko całość, no i koń nad moje ego. Chociaż czasem trudno nie zboczyć z wytyczonej sobie drogi, skoro innym udaje się iść na skróty”.

Jeżeli ktoś chciałby przestać iść na skróty w jeździectwie, to przede wszystkim musi przestać przejmować się tym, co inni powiedzą i pomyślą. Postępy w pracy z koniem są i powinny być powolne, stopniowe i czasochłonne. Wierzchowiec musi mieć czas na zrozumienie sygnału, na nauczenie się tego, jak powinna wyglądać prawidłowa reakcja na dany sygnał, na nabudowanie mięśni do wykonania zadania, na nabudowanie kondycji. Jednak koń przede wszystkim musi mieć czas na zaakceptowanie i zrozumienie tego, że ma się skupić na opiekunie i „rozmowie” z nim przez dłuższy czas. Czas treningu i współobecności. Dłuższe skupianie się nie leży w naturze koni. Musi mieć też czas na naukę myślenia i zapamiętywania. Tak, dokładnie – wierzchowiec powinien podczas pracy z człowiekiem myśleć i kojarzyć, a to dla niego trudniejsza praca niż zadania fizyczne.




Ale nad czym tu pracować?- zapytałoby wiele osób. „Przecież mój koń dobrze stępuje, tylko się wlecze i nie mogę go upchać. No i dobrze kłusuje tylko pędzi i drobi. A także dobrze galopuje tylko wisi na wodzach i ścina łuki”. Zmieńcie myślenie! Koń nie stępuje dobrze skoro trzeba go pchać i nie reaguje na rozpędzające wysiłki jeźdźca. Nie kłusuje dobrze skoro samowolnie nadaje tempo ruchu i ustala długość kroków. Również źle galopuje skoro opiera swój ciężar na rękach jeźdźca i nie pokonuje trasy w sposób, w jaki oczekuje tego jego opiekun i pasażer.

Praca z koniem jest jak kropla drążąca skałę. Trzeba tylko wiedzieć jak i nad czym z wierzchowcem pracować. Większość jeźdźców tego nie wie. Nie wie jak pracować, żeby koń się nie zapoprężał. Jak pracować, żeby koniowi nie puchły nogi. Jak pracować, żeby koń nie gryzł. Jak pracować, żeby koń nie zawisł na wodzach albo przestał na nich wisieć. Jak pracować, żeby koń nie zaczął „rzucać” głową. Jak pracować, żeby, „rzucający” głową koń, przestał nią „rzucać”. Jak pracować, żeby koń się nie odsadzał. Jak pracować, żeby koń chętnie galopował. Jak pracować, żeby koń nie był nerwowy. Jak pracować, żeby koń się nie przeganaszowywał. Jak pracować, żeby koń nie okulał.

Dla jeźdźców, którzy tego nie wiedzą, jazda konna to kłus i galop. Stęp to tylko dodatkowy chód potrzebny, by zwierzę się rozstępowało przed i po „pracy”. Wielu jeźdźców rezygnuje też z pracy z podopiecznym, która mogłaby poprawić jakość jego pracy pod jeźdźcem, bo napotykają bunt i opór podopiecznego. Bunt wynikający z tego, że wierzchowiec nie został nauczony skupiania się, myślenia i kojarzenia. Bunt wynikający z tego, że taki koń woli bolesną rutynę niż zmiany. Zmiany nawet na lepsze.

Piszę post pełen goryczy, ponieważ podejście do konia, jak do nieczującego sprzętu sportowego jest przerażająco powszechne. Oczywiście nie można generalizować. Jest wielu jeźdźców, którzy szukają wiedzy, szanują swoich podopiecznych i starają się, by praca koni pozbawiona była bólu i dyskomfortu. Monika opowiadała mi o swojej uczennicy, małoletniej dziewczynce, która kazała zrobić sobie wędzidło z drutu, wkładała je do budzi, żeby poczuć to, co czuje koń z wędzidłem w pysku. Takich osób jest jednak garstka. Większość uczących się nigdy nie zastanowi się nad tym, jak cierpi koński pysk, gdy wciskają wędziło w kąciki warg.

Na koniec naszła mnie taka refleksja: posty czy artykuły traktujące o potrzebie nieustannego zdobywania wiedzy w jeździectwie, o konieczności zrozumienia wierzchowca i pracy z nim pozbawionej bólu i siłowej presji, pisane są przez wiele osób związanych z jeździectwem. Problem polega na tym, że czytają je osoby podobnie myślące jak autorzy. Czytają osoby szukające wiedzy i pracujące z pasją. Takich artykułów niestety nie czytają ci jeźdźcy, do których są one kierowane. Nie czytają jeźdźcy, którzy wybrali drogę jeździectwa po najmniejszej linii oporu. Po co więc pisać taki tekst? Zawsze istnieje szansa, choćby niewielka, że taki post jak mój przez przypadek przeczyta jakiś mało świadomy jeździec. Zawsze jest szansa, że taki post „zmusi” jednak do refleksji jeźdźca, który uprawiał do tej pory jeździectwo mechaniczne i zadające koniom mnóstwo bólu. Zawsze jest szansa, że kolejny amator sztuki jeździeckiej przejdzie na jej jasną stronę, Niech moc będzie z wami. Moc świadomego jeździectwa.



Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...