Pokazywanie postów oznaczonych etykietą ZAANGAŻOWANIE ZADU. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą ZAANGAŻOWANIE ZADU. Pokaż wszystkie posty

sobota, 20 kwietnia 2019

ZATRZYMAĆ KONIA I MIĘŚNIE BRZUCHA JEŹDŹCA


https://www.canva.com/design/DADYDAL7zaw/view
Napisałam już jeden post na temat tego, jak jeździec powinien pracować nad zatrzymaniem konia. Pisałam tamten post w kontekście nauki początkującego jeźdźca. Nie myślałam o kolejnym. W wielu postach zapisałam wskazówki dotyczące pracy z wierzchowcem nad regulowaniem tempa. Namawianie podopiecznego do zwolnienia tempa i rytmu, do przejścia do niższego chodu i do stój, to praktycznie ta sama praca. I na pewno elementem tej pracy nie powinno być hamujące zaciąganie wodzy. W wielu postach pisałam też o pracy mięśniami brzucha przez jeźdźca i o tym, że dzięki tym mięśniom można zrezygnować całkowicie z hamującej pracy wodzami. Tak jak wspomniałam, nie myślałam o kolejnym poście o tej tematyce, ale znajoma podesłała mi artykuł pod tytułem: „Jak powinno wyglądać prawidłowe zatrzymanie konia?”. https://gallop.pl/zatrzymanie-konia/?fbclid=IwAR3TRcVyIbEPkvqNgj25g4NdoDQBYDyGa_yBKYR7ewuDwMUuiqKCl1_X_Sc Dodała do linku pytanie: Pani Olgo, o co chodzi z tym zatrzymaniem konia "Zamykamy równocześnie obie łydki, zamykając przy tym rękę" ?

Co ciekawe, już zdjęcie wyróżniające artykuł ukazuje nieprawidłowe zatrzymanie zwierzęcia. Nie spodziewałam się więc dobrego artykułu. Tym bardziej, że na początku tekstu przytoczona jest definicja prawidłowego zatrzymania się konia, a wstawione zdjęcia w żaden sposób jej nie ilustrują. Artykuł był w stylu filmów instruktażowych, które opisałam w poście pt: 
Jak to się robi?. Z artykułu wynika, że żeby zatrzymać konia, to „tu” należy przycisnąć, a „tam” zaciągnąć. Weszłam na fb i pod postem z linkiem do artykułu (https://www.facebook.com/257402547694312/posts/1838010836300134/) znalazłam komentarze doradzające lepszy dobór zdjęć i pytanie: „Zamykamy obie łydki... czyli?”. Przyznam, że ucieszyły mnie te komentarze. Nie doczekały się one jednak odpowiedzi, co uważam za brak szacunku i lekceważenie czytelnika. Ostatnio spotkałam się ze stwierdzeniem, że: „skoro ktoś sobie nie radzi z koniem w każdych warunkach, to powinien zrezygnować z tego sportu”. Brak odpowiedzi na pytania pod artykułem to traktowanie czytelnika w podobny sposób: jeżeli ktoś nie rozumie co piszemy, to powinien zrezygnować z tego sportu. Ale to moje zdanie. Podejrzewam jednak dlaczego osoby zadające pytania w komentarzach nie doczekały się odpowiedzi. Śmiem twierdzić, że przyczyną jest brak wystarczającej wiedzy i zrozumienia zagadnienia, tych, którzy powinni na te pytania odpowiedzieć. Twierdzę tak w myśl powiedzenia: „Jeśli nie potrafisz wytłumaczyć czegoś w prosty sposób, to znaczy, że tak naprawdę tego nie rozumiesz” (Albert Einstein).

Jak więc pracować nad namówieniem wierzchowca do zatrzymania? Przede wszystkim jeździec nie może na etapie nauki swojej czy konia zakładać, że podopieczny powinien zatrzymać się po jednym sygnale. To przyjdzie z czasem. Przyjdzie, gdy jeździec wypracuje sposób przekazywania prośby w zrozumiały i bezbolesny dla zwierzęcia sposób. Przyjdzie, gdy koń będzie rozumiał przekaz a jego warunki fizyczne pozwolą mu na wykonanie polecenia po jednym sygnale. Przyjdzie wtenczas, gdy para jeździec-koń zgra się we wspólnej pracy. A to wymaga czasu, ćwiczeń i rozumienia problemów oraz błędów jakie napotyka się przy takiej pracy.

Po drugie, zwierzętom tym dużo łatwiej wykonać prośbę opiekuna, gdy pracują pod nim z zaangażowanym zadem i wyprężonym grzbietem. Łatwiej nawet odpowiedzieć właśnie na prośbę: „stój”. Koń pracujący we właściwej postawie to zwierzę „idące przed jeźdźcem”. O co w tym chodzi? Jak zwykle odwołam się do waszej wyobraźni. Siedząc w siodle wyobraźcie sobie, że nie jedziecie wierzchem tylko powozicie wozem drabiniastym stojąc na jego podłodze. Stoicie w rozkroku na lekko ugiętych nogach. Koń przed wami ciągnie wóz. Wszystko jednak musi tworzyć spójną całość. Wóz jest mały, a koń zaprzężony bardzo blisko przedniej krawędzi wozu. Gdy siedzicie na grzbiecie wierzchowca, musi towarzyszyć wam uczucie, że jest on „przed wami”- jak w zaprzęgu. Gdyby wasz podopieczny był człowiekiem, to powinien iść przed wami we wspólnym marszu „gęsiego”. Taki wierzchowiec „przed” jeźdźcem, to zwierzę idące od zadu z wyprężonym grzbietem. To zwierzę skupione na pracy i jeźdźcu. To zwierzę dające się prowadzić w delikatny i subtelny sposób. Konie niestety mają ogromną tendencję do cofania się pod rozkraczone nogi jeźdźca i chowanie się za jego plecy. Tam koń może „ukryć się” i wprowadzać swoje pomysły do jazdy z balastem na plecach. Dlaczego konie to robią? Z różnych przyczyn. Oszczędzają słaby zad. Zaciągnięte wodze przez jeźdźca nie pozwalają zwierzęciu „wyjść do przodu”. „Chowają się za plecami jeźdźca” mając nadzieję na ucieczkę od bólu i dyskomfortu – od bólu pyska, szyi, przegiętych w dół pleców i sztywnego zadu. I dlatego, że siedzący na nich jeźdźcy nie potrafią wytłumaczyć im, że pozycja „przed jeźdźcem” będzie dużo wygodniejsza i bardziej komfortowa przy wspólnej pracy.

Żeby jednak konie mogły nabudować mięśnie i kondycję zadu i mogły bez problemu iść „z przodu”, muszą „tam” pracować nawet ze słabym zadem. Człowiek powodujący wierzchowcem z siodła musi egzekwować od niego taką właśnie pozycję mimo niechęci i oporu podopiecznego.

Jak namówić konia do wyjścia „przed” jeźdźca? Zwierzę musi być prowadzone na oddanych wodzach. Nie rzuconych i nie zaciągniętych – jeździec musi mieć wrażenie, że ma tak długie ręce, że dłońmi trzyma wędzidło. Nie wolno mu jednak przyciągać wędzidła do siebie nawet wówczas, gdy chce poprosić wierzchowca o zwolnienie tempa i zatrzymanie. Na pewno jeździec nie powinien też wypychać konia przed siebie biodrami wspomaganymi torsem, ponieważ ciało potrzebne będzie mu do przekazywania sygnałów hamujących. Dlatego o przyjęcie pozycji przed jeźdźcem człowiek musi prosić podopiecznego swoimi łydkami. Ale łydkami aktywnie pracującymi, a nie ściskającymi boki kłody konia. Łydki jeźdźca muszą być przekaźnikiem prośby: „wyjdź przede mnie” i równocześnie powinny (między innymi) pracować jak masażysta, rozluźniając mięśnie brzucha podopiecznego.

Jak już wspomniałam, prośbę o zwolnienie tempa, o nie rozpędzanie się (w reakcji na aktywne łydki) i o zatrzymanie, jeździec powinien przekazywać zwierzęciu swoim ciałem. Najbardziej istotną rolę w procesie „hamowania” pełnią mięśnie brzucha człowieka. To jest hamulec, który podczas pracy na grzbiecie konia powinien pracować nieustannie. Nieustannie, tylko z różnym natężeniem w zależności od sytuacji. Zazwyczaj jeźdźcy próbując uruchomić mięśnie brzucha wciągają go w siebie, podnoszą do góry mostek, żebra i spięte ramiona, co utrudnia albo całkowicie blokuje im oddychanie. Nie tak to powinno wyglądać. Zanim „poszukacie” u siebie mięśni brzucha i nauczycie się je rozciągać, rozluźnijcie ciało. Opuśćcie mostek i zwieście luźno ramiona. Rozluźnijcie pośladki, pozwólcie swobodnie i luźno zwisać udom. Oddychajcie równo i spokojnie. Przy rozluźnionym już ciele, wewnątrz swojego brzucha naciśnijcie mięśniami tegoż brzucha na pęcherz. Musicie poczuć ucisk na pęcherz, aż do krocza i nie odpuszczać tego ucisku. Teraz ponownie sprawdźcie stan rozluźnienia swojego ciała – opuśćcie mostek, zawieście luźno ramiona........ Nadal czując nacisk na pęcherz i krocze podciągnięcie swój pępek w górę na tyle wyraźnie, by poczuć lekki nacisk na żołądek. Tak rozciągnięte mięśnie brzucha zastąpią hamujące zaciąganie wodzy.




Na prośbę o zatrzymanie składa się kilka informacji, które przesyłamy podopiecznemu. Uruchamiamy hamulec w maksymalnym natężeniu, czyli rozciągamy mięśnie brzucha. Zwalniamy aż do zatrzymania ruch swoich bioder. „Stoimy na wozie” i mimo chęci zatrzymania wierzchowca, do ostatniego kroku prosimy go, by szedł przed nami, by szedł „przed wozem”. Do ostatniego kroku oddajemy podopiecznemu ręce i wodze, by mógł zatrzymać się w pozycji przed nami z zaangażowanym zadem i wyprężonym grzbietem. Dzięki takiej pracy nad zatrzymaniem koń będzie mógł ruszyć z pozycji stój z zaangażowanym zadem. Dzięki temu, w odpowiedzi na prośbę jeźdźca o ruszenie, będzie mógł pierwszy krok wykonać zadnią kończyną i ciągle prężyć w górę grzbiet.

Nie wiem co w potocznym jeździeckim słownictwie oznacza: „zamknąć obie łydki” i „zamknąć rękę”. W pracy nad prośbą o zatrzymanie wierzchowca nie widzę potrzeby zamykania czegokolwiek. Wiem natomiast, że łydki jeźdźca powinny przekazywać podopiecznemu świadome i zrozumiałe prośby, a ręce powinny pozwolić „wyjść zwierzęciu do przodu”. Nawet właśnie podczas pracy nad pozycją: stój. Co wam opisałam, mam nadzieję, w dość obrazowy sposób.


Powiązane posty:
Mięśnie brzucha u jeźdźca
Niby koń a żółw

Posty do moich blogów piszę przy wsparciu patronów. Trochę więcej piszę o tym tutaj. Gdyby ktoś miał ochotę dołączyć do grona patronów i mnie wesprzeć to zapraszam i dziękuję. Olga




wtorek, 6 marca 2018

DOBRZE CZY ŹLE?


Wszyscy jeźdźcy chcieliby, żeby wierzchowiec, na którym jeżdżą, robił postępy w pracy. Chcą, żeby prawidłowo reagował na sygnały, żeby rozumiał czego jeździec od niego oczekuje i żeby zwierzę przestało popełniać błędy. Problem w tym, że nie działa to w drugą stronę – jeźdźcy nie oczekują i nie wymagają od siebie prawidłowych reakcji i niwelowania złych odruchów. Nie są oni nastawieni na to, by zrozumieć konia. Dlaczego? Ponieważ nauka rozumienia konia nie jest wpisana w jeździeckie szkolenia. Prawie nikt tego nie uczy i prawie nigdzie tego nie uczą. Za to szkoleniowcy przekazują uczniom stereotypy oraz ogólną i minimalną wiedzę na temat mowy ciała wierzchowca wmawiając, że jest to wystarczająca wiedza, pozwalająca na zrozumienie tych zwierząt. Jeźdźcy nie wymagają też od siebie korygowania błędów – powtarzają je w nieskończoność z nadzieją, że za którymś razem koń zareaguje inaczej – tak jak tego oczekują. Zareaguje prawidłowo na ich błędny sygnał, złą postawę i brak kontroli nad swoim ciałem.




Podczas pracy z wierzchowcem to jeźdźcy muszą najpierw zrozumieć zachowanie konia, żeby móc potem w zrozumiały sposób wytłumaczyć podopiecznemu prośbę, polecenie czy zadanie do wykonania. To jeźdźcy muszą rozumieć zwierzę, żeby ono mogło zrozumieć opiekuna. To jeździec musi najpierw prawidłowo reagować na sygnały wysyłane przez konia, żeby móc wymagać prawidłowej reakcji od podopiecznego na swoje sygnały. Jeśli natomiast chodzi o błędy, to wiadomym jest, że nie da się ich uniknąć ale ważne jest, żeby jeździec zdawał sobie z nich sprawę, starał się je niwelować i dzięki temu pomógł zwierzęciu naprawić jego błędy. Jednak z błędami jest jeszcze tak, że jeździec powinien ich unikać - natomiast przy szkoleniu wierzchowca popełniane przez niego błędy czasami są niezbędne w procesie edukacji. Wyjaśnię o co mi chodzi w dalszej części postu.

Wszelkie problemy z współpracą i komunikacją z wierzchowcami biorą się z braku zrozumienia zwierzęcia przez opiekuna. Niestety amatorzy jeździectwa zamiast prób zrozumienia podopiecznego, robią pewne założenia. Z góry zakładają skąd bierze się u niego dane zachowanie. Funkcjonuje przy tym wiele stereotypów (o czym już wspomniałam) i sztampowe podejście do koni. Zastanawiacie się jakie to założenia? Na przykład: „Mój koń zawsze miał tendencje do wieszania się na wodzach”. „Do tej pory pracowaliśmy głównie nad rytmem i rozluźnieniem ale obecnie zaczynamy już pracę na kontakcie, a to od początku była jego (konia) słabsza strona”. „Z oparciem się na wędzidle mamy jeszcze problem co wynika (…..) po części z jego wrażliwości, miękkiego pyska i skłonności np. do chowania się za wędzidło”. Tendencje, słabsza strona, skłonności – to są właśnie te założenia.

Na czym polega między innymi niezrozumienie wierzchowców przez swoich opiekunów? Gdy czytam o problemach z jakimi borykają się jeźdźcy podczas jeździeckiej przygody, często widzę stwierdzenia: mój koń dobrze kłusuje tylko pędzi i wisi na wodzach. Mój koń chętnie galopuje, tylko ścina zakręty. Mój koń dobrze skacze, tylko rozpędza się przed przeszkodą tak, że nie mogę go wyhamować. Mój wierzchowiec chętnie skacze, tylko pędzi po przeszkodzie. Mój koń chętnie chodzi w tereny, tylko muszę go mocno trzymać na wodzach” itp. O takim podejściu do współpracy z wierzchowcami wspomniałam już w poście pt: „Ciemna strona jeździectwa”. Muszę was zmartwić ale koń, który podczas kłusa wisi na wodzach nie kłusuje dobrze, a gdy ścina zakręty wcale dobrze nie galopuje. Skoro zwierzę nadmiernie się rozpędza po przeszkodzie to oznacza, że niestety nie skacze dobrze. Skakanie przez przeszkodę to nie jest tylko jej pokonanie – to jest również najazd i ruch po przeszkodzie. Koń nie chodzi też chętnie w tereny, skoro podczas takiej przejażdżki trzeba go trzymać za wodze. Dobry ruch konia nie może być obarczony żadnym „tylko”.

Spróbujcie spojrzeć na ruch i chody konia trochę z innej strony. Spróbujcie zastanowić się jakim powinien być dobry stęp, kłus, galop? Czym jest chętny wyjazd w teren albo chętne pokonanie przeszkody czy drążków?

Dobry chód konia – stęp, kłus czy galop to taki, podczas którego nie trzeba wierzchowca pchać ani wierzchowiec nie pędzi, tylko idzie rytmem i tempem „narzuconym” przez opiekuna. Dobry chód konia to taki, podczas którego zwierzę nie wisi na wodzach, nie wyrywa ich i nie ucieka przed działaniem wędzidła. Dobry ruch konia to taki, podczas którego podopieczny nie ścina łuków, nie pcha się na łydkę jeźdźca, nie wynosi na łukach zewnętrzną łopatką i nie kładzie się na zakrętach jak motocykl. Dobry chód konia mamy wówczas, gdy wierzchowiec bez oporu reaguje na polecenia i prośby jeźdźca. Dobry chód konia to taki, przy którym jeździec nie musi używać siły do przekazywania sygnałów i nie trzyma konia w żaden z możliwych sposobów. Dobry ruch konia to taki, który jest wygodny dla jeźdźca, który pozwala jeźdźcowi na rozluźnienie swojego ciała i pozwala zaufać podopiecznemu. Dobry chód konia to taki, podczas którego jeździec czuje, że zwierzę skupia się na opiekunie i darzy go zaufaniem. Dobry chód konia to taki, podczas którego jeździec nie ma poczucia, że wierzchowiec chce uciec spod pośladków opiekuna. Dobry chód konia to taki, podczas którego jeździec ma poczucie, że gdyby nagle zabrakło wodzy, to wierzchowiec w żaden sposób nie wykorzysta tego faktu do „niecnych celów”. Czyli dobry chód konia to taki, przy którym zwierzę nie wykorzysta braku wodzy do zmiany tempa, rytmu, do ucieczki i poniesienia. Chętne pokonywanie przeszkód i drążków przez konia to takie, przy którym zwierzę ani przed ani po przeszkodzie nie zmienia samowolnie tempa i rytmu chodów. Dobre pokonywanie przeszkód to takie, podczas których i przed i po przeszkodzie zwierzę nie ścina zakrętów. Chętne pokonywanie drążków i przeszkód to takie, podczas których koń bez problemu reaguje na prośbę o jazdę na wprost przed i po „przeszkodzie”. Dobry ruch i chody ma ten koń, który nie chodzi na pamięć.

Stęp w wykonaniu wielu par : jeździec – koń, cechuje się byle-jakością. Jest to ruch potrzebny wielu jeźdźcom tylko do „rozgrzania” wierzchowca przed treningiem i „schłodzenia” po nim. Trening poprowadzony w stępie jest abstrakcją dla większości jeźdźców i instruktorów. Przypominają sobie oni wszyscy o stępie, gdy przyjdzie im ochota poćwiczyć chody boczne. Zazwyczaj pojawia się wówczas problem z „upchaniem” podopiecznego w bok i „przytrzymaniem w przód”. Sam fakt, że musicie pchać i trzymać świadczy już o nieprawidłowości tego ruchu. Świadczy o tym również zbyt powolne i niechętne poruszanie się zwierzęcia. I nie chcę powiedzieć przez to, że koń nie może iść wolno. Może - ale równocześnie musi być to ruch sprężysty, radosny i odznaczający się chęcią do podążania w przód i w bok (przy chodach bocznych). Ruch w stępie jest też nieprawidłowy, gdy wierzchowiec nie pozwala na pracę na skróconych wodzach. Gdy każda próba skrócenia wodzy przez jeźdźca kończy się ich wyrwaniem przez podopiecznego.

Jestem oczywiście absolutnie za tym, żeby trening konia zaczynał się swobodnym stępem na luźnych wodzach. Zanim jednak przejdziecie do kłusa tuż po ich skróceniu, popracujcie na granicy tego przejścia. Czym charakteryzuje się ruch w stępie będący na granicy kłusa? Jeździec ma wówczas wrażenie, że do zmiany chodu wystarczy zwierzęciu niewielki impuls – lekkie dotknięcie boków konia przez łydki jeźdźca. Jest to ruch przy którym jeździec ma wrażenie, że podopieczny z niecierpliwością czeka na ten impuls. Jest to ruch, podczas którego człowiek zaczyna być „kołysany” przez zwierzę bardziej w górę i w dół, niż w przód i tył. Jak uzyskać taki stęp? Jak namówić wierzchowca do takiego ruchu? Potrzebna jest do tego „współpraca” łydek jeźdźca i jego ciała. Aktywne łydki „proszą” konia o zaktywizowanie kroku i zaangażowanie zadu, a ciało jeźdźca „wydaje polecenie”- nie przechodź do kłusa mimo „podganiania” przez łydki. Dostępu do kłusa absolutnie nie mogą „blokować” zwierzęciu zaciągnięte wodze. Wodze podczas pracy na przejściu między chodami powinny posłużyć do oduczenia popełnianych przez konia błędów. Przy pracy „na przejściu” jeździec ma szansę poprosić podopiecznego poprzez wodze o niewieszanie się na nich, o zaprzestanie ich wyszarpywania, o nie napinanie mięśni szyi. Jeździec ma szansę poprosić wierzchowca o skorygowanie ustawienia łopatek, kłody i zadu oraz o rozluźnienie mięśni całego ciała, konfigurując sygnał z pracy swoich łydek i pracy wodzami. Podczas pracy na przejściach człowiek ma szansę poprosić konia o wydłużenie kroku i o zmianę rytmu ich stawiania. Ruch w stępie na granicy przejścia jest sprawdzianem na to, czy zwierzę pracuje na pamięć, czy może nastawione jest na porozumienie z jeźdźcem.

Podczas nauki pracy w takim stępie, nieuniknione jest popełnienie błędu przez konia – „błędu zakłusowania”. Będzie to błąd wynikający z niezrozumienia polecenia przez konia. Żaden koń nie zrozumie tego polecenia od razu. Żaden koń nie zrozumie od razu dlaczego jeździec chce, by przeszedł on do kłusa, a jednocześnie mu na to nie pozwala. To waśnie „błąd zakłusowania” pozwoli mu zrozumieć i nauczyć się pracy na przejściach. Wystarczy, że jeździec po zakłusowaniu poprosi wierzchowca o przejście do stępa i natychmiast wróci do pracy nad stępem na granicy kłusa. Jeżeli uczący się podopieczny nie popełnia owego błędu, to prawdopodobnie paca łydek jeźdźca jest za mało intensywna. Jednak brak postępów wierzchowca w nauce i zbyt często powtarzający się „błąd zakłusowania” może świadczyć o zbyt słabej pracy ciała jeźdźca. Przede wszystkim nie bierzcie jednak tego co piszę za „instrukcję obsługi”. Próbuję wam nakreślić obraz koniecznej do wykonania pracy z koniem, próbuję uświadomić jakie mogą wyniknąć konsekwencje z tej pracy. Jednak wasze konie mogą reagować inaczej niż to opisałam. Próbujcie przede wszystkim zrozumieć przekaz wysyłany przez waszych podopiecznych i adekwatnie do sygnału reagować. Jak zrozumiecie przekaz wierzchowca to zrozumiecie też, co należy odpowiedzieć zwierzęciu, a być może zrozumiecie też jak to przekazać.

Oczywiście praca na przejściach to też ruch w stępie na granicy zatrzymania, jak również ruch w kłusie na granicy przejścia do stępa i przejścia do galopu. I ruch w galopie na granicy przejścia do kłusa. Post jednak zrobił mi się tak długi, że nie zajmę się tutaj szczegółowo tymi przejściami. Może będziecie mieli pytania dotyczące tych przejść i z odpowiedzi na nie powstanie kolejny post. Zachęcam was do podjęcia prób pracy jaką opisuję. Dzięki pracy na przejściach zyskacie „czas” na zrozumienie wierzchowca i dokładne wytłumaczenie mu waszych próśb. Koń dzięki pracy na przejściach również zyska „czas” na zrozumienie waszych poleceń. Słowo „czas” wzięłam w cudzysłów ponieważ nie chcę powiedzieć, że coś będzie się działo wolniej. Będzie działo się bardziej rozważnie i przemyślanie. Będzie działo się w skupieniu i bez rutyny. Dzięki pracy na przejściach zrozumiecie, kiedy koń dobrze stępuje, kłusuje i galopuje.



niedziela, 4 lutego 2018

ZDOBYWANIE WIEDZY


Podczas przygotowań do spotkania w ramach „jeździeckich pogawędek dżentelmeńsko - hippicznych” naszła mnie pewna refleksja. Wyraziłam ją na piśmie i wstawiłam na wydarzeniu na fb. Teraz postanowiłam dodać do tego to i owo i stworzyć z tego post.

Wszyscy jeźdźcy zdają sobie sprawę z tego, że koń podczas pracy pod jeźdźcem nie powinien mieć zadartej szyi. Jeźdźcy zdają sobie sprawę, iż takie „żyrafie” noszenie szyi i głowy przez wierzchowca podczas pracy jest niekomfortowe i niezdrowe dla zwierzęcia. Jeźdźcy zgadzają się z tym faktem, akceptują tą wiedzę i zrobią wszystko, by ich podopieczny opuścił głowę i szyję. Bardzo często jest to niestety siłowe (czyli zadające ból) działanie na pysk i potylicę zwierzęcia.





Tak samo oczywistym jest fakt, że koń podczas pracy pod jeźdźcem nie powinien być przeganaszowany. W większości książek i publikacji na temat jeździectwa można znaleźć informację o tym, że zwierzę nie powinno nieść głowy i szyi w taki sposób, bo takie niesienie jest również niekomfortowe i niezdrowe dla zwierzęcia. 


Opisując prawidłowy sposób noszenia głowy i szyi konia, autorzy książek i publikacji mówią o tym, że nos konia powinien wychodzić nieznacznie przed pionową linię „poprowadzoną” od jego czoła do ziemi.




Jednak w przypadku tej wiedzy, większość jeźdźców jest skłonna ją zlekceważyć, uznać za mało istotną i nie do końca konieczną do wyegzekwowania od siebie i swojego podopiecznego. Większość koni pracuje z brodą, pyskiem i mordą uciekającymi za ową linię w kierunku piersi zwierzęcia. Jeźdźcy są skłonni znaleźć dziesiątki „wiarygodnych” powodów, dla których koń może pracować będąc przeganaszowanym. Jeźdźcy pozwalają, by ich podopieczni pracowali z tak wadliwym ustawieniem szyi i głowy na każdym treningu czy jeździe i przez całe treningi czy jazdy.

Każdej parze, jeździec – koń, może się zdarzyć podczas pracy, że koń zacznie chować się za wędzidło. Jednak po zauważeniu tego błędu, należałoby natychmiast zacząć pracę nad szukaniem przyczyn takiego zachowania konia. Należałoby natychmiast zacząć pracę nad „odpracowaniem” tego błędu. Dla większości jeźdźców nie jest to niestety błędem. Dla wielu jeźdźców przyznanie, że jest to błędem, oznaczałoby konieczność zaakceptowania faktu, że nie potrafią wypracować z koniem prawidłowego zganaszowania. Musieliby przyznać, że ich jeździecka wiedza jest do zweryfikowania albo konieczne jest zdobycie nowej wiedzy. A niewielu jeźdźców z wieloletnim jeździeckim stażem przyzna, że czegoś nie wie albo, że jego wiedza jest wadliwa.

Nie mogę powiedzieć jednak, że ci jeźdźcy nie chcą doskonalić swojej techniki jazdy. Owszem - chcą. Jeżdżą na szkolenia, trenują ze szkoleniowcami ...... jednak pod warunkiem, że odbywa się to w ramach ich już posiadanej wiedzy. Szkolą się chętnie u kogoś kto powie, jak znane im już sygnały lepiej i sprawniej wykorzystać. Jak lepiej i sprawniej wykorzystać zaciągnięte wodze, pchające i napięte biodra oraz wrzynające się w żebra pięty uzbrojone w ostrogi. Ci jeźdźcy chcą nauczyć się jak kilka podstawowych czasowników, w końsko – ludzkim języku, wykorzystać do wytłumaczenia podopiecznemu złożonych mechanizmów pracy.

Większość z was na treningach i szkoleniach chce dowiedzieć się, jak poprzez pchanie swoimi biodrami grzbietu konia, zaangażować jego nogi do bardziej wydajnej pacy. Odrzucacie wiedzę (dla mnie oczywistą), że uciskające i wałkujące grzbiet konia wasze napięte biodra, nie są w stanie prowadzić „konwersacji” z zadnimi kończynami wierzchowca. Napięte i uciskające biodra mogą jedynie usztywnić grzbiet zwierzęcia i wymusić wklęsłe wygięcie. Biodra jeźdźca nie mogą „rozmawiać” z tylnymi nogami zwierzęcia ale mogą z jego grzbietem. A czego jeździec powinien wymagać od owego grzbietu, w teorii wiedzą wszyscy. Powinien wymagać tego, żeby był rozluźniony i żeby się prężył. Powinien wymagać, żeby kłoda konia, którego grzbiet jest częścią, równo obciążała ciężarem kończyny na których się opiera. Jeździec wie, że powinien wymagać tego od zwierzęcego grzbietu ale rzadko kiedy chce się dowiedzieć, jak dzięki swoim biodrom może podopiecznemu zasugerować taką pracę grzbietem i kłodą. Rzadko kiedy chce się dowiedzieć, bo swoje biodra ma już zaangażowane do uciskania, wciskania i pchania. Rzadko kiedy chce się dowiedzieć, bo to wykracza poza już posiadaną wiedzę. Bo to zweryfikowałoby jego dotychczasową wiedzę.




Wszyscy jeźdźcy zdają sobie sprawę z tego, że siłą napędową i sprawczą ruchu konia powinny być zadnie kończyny. Ale niewielu z was zada sobie trud, żeby się dowiedzieć, jak zobaczyć i jak wyczuć czy wasz rumak odpowiednio angażuje tylne nogi. Niewielu zadaje sobie ten trud, bo mogłoby się okazać, że pracujący pod wami koń nie podstawia zadu i nie ma odpowiednio zaangażowanych zadnich kończyn. A ta świadomość mogłaby oznaczać, iż konieczna jest weryfikacja dotychczasowej wiedzy jeździeckiej. Fakt, że wierzchowiec idzie bez oporu, że pędzi albo wręcz przeciwnie, że idzie spokojnie (przysłowiowym patataj), że opuszcza nisko szyję, że wykonuje chody boczne a nawet trudniejsze figury ujeżdżeniowe, nie oznacza, że siła napędowa jest w jego zadnich nogach.

Całkowitym brakiem zrozumienia roli zadnich nóg konia wykazują się jeźdźcy, którzy podczas pracy z ziemi z podopiecznym, uczą go powtarzania (naśladowania) własnych ruchów. Ci, którzy tak pracują z końmi zapytaliby mnie: dlaczego? Ponieważ uczycie zwierzę owego „papugowania” kończynami przednimi. Wykonujecie taneczne ruchy (do powtórzenia przez konia) na wysokości łopatek zwierzęcia nie spoglądając nawet na tą jego cześć, która jest za wami. Jesteście pełni euforii, bo przód konia tańczy tak, jak wy. Ludzie!!! Wymagacie, żeby koń „rękami” powtarzał ruchy wykonywane przez wasze nogi. Uczycie takiego konia inicjowania ruchu całego ciała poprzez „ręce”. Nie zastanawiacie się nawet nad tym, że ruch „rąk” konia powinien być efektem i konsekwencją ruchu wykonanego przez jego nogi – dokładnie tak samo, jak u istot poruszających się na dwóch nogach. Chcecie nauczyć pracy swojego podopiecznego poprzez naśladownictwo? Wyegzekwujcie, żeby wykonaną przez was taneczną „przeplatankę”, powtórzył zadnimi kończynami.

Większości z was jeździ na koniach albo przeganaszowanych albo zadzierających głowę i szyję. Na koniach wiszących na wodzach albo je wyrywających. Na koniach walczących z wodzami albo kombinujących jak uniknąć ich działania. Na koniach nie reagujących na działanie wodzy albo reagujących w nieoczekiwany przez was sposób. Szukając sposobu na udoskonalenie pracy z koniem, znowu skupiacie się na wykorzystaniu znanych już sobie sygnałów. Sygnałów, do określenia których wystarczą dwa czasowniki: trzymam i ciągnę. I nie zmieni tego pozbycie się albo zmiana wędzidła. Tak samo będziecie trzymać i ciągnąć wodze na zwykłym wędzidle jak i na pelhamie. Na wielokrążku i z czarną wodzą. Na hackamore, na kantarze i na halterze i cordeo. Niewielu jeźdźców ma w sobie tyle pokory, by chcieć się nauczyć nie ciągnąć i wzbogacić słownictwo na linii ręce - przód konia. Wielu jeźdźców owe „trzymam” i „ciągnę”, gdy to nie działa, zamienia na całkowite milczenie swoich rąk i pozbycie się wodzy. I jedni i drudzy z tych jeźdźców nie chcą nauczyć się jak wyczuwać, które mięśnie końskiej szyi są napięte. Nie chcą nauczyć się wyczuwać czy zwierzę siłowo zaciska szczęki, usztywnia potylicę. I na pewno nie chcą nauczyć się rozmawiać z podopiecznym na temat tego, jak ma pracować, by móc rozluźnić szczękę, potylicę i mięśnie szyi. Nie chcą się nauczyć, bo do tego potrzebne jest subtelne działanie oddanymi wodzami. Czyli - po pierwsze, wodzy nie można się pozbyć, a po drugie, nie mogą one być zaangażowane w utrzymywanie ciężaru jeźdźca, w próby wyhamowywania wierzchowca ani w próby siłowego ściągania głowy i szyi konia w dół. Wierzchowiec sam opuści i szyję i głowę, gdy we właściwy sposób zaangażuje zadnią cześć ciała do pracy, gdy wypręży odpowiednio grzbiet i nabuduje mięśnie potrzebne do samodzielnego niesienia głowy i szyi w obniżonej pozycji. Subtelne działanie wodzami, będącymi przekaźnikiem końsko – ludzkiego języka bogatego w fachowe słownictwo, wymagałoby od jeźdźca zaakceptowania faktu, że dotychczasowa praca wodzami była błędna a całkowite pozbywanie się wodzy niewłaściwe.

Dlatego mam ogromny szacunek dla osób, które mają w sobie tyle pokory, że nie boją się usłyszeć, że dla dobra konia powinni zaakceptować fakt, iż ich dotychczasowa wiedza jeździecka nadaje się do dogłębnego skorygowania. Dziękuję wszystkim, którzy uczestniczyli w spotkaniach w Rybniku i Poznaniu. Szczególnie dziękuję Anicie, Basi, Klaudii, Magdzie i Monice.




niedziela, 9 lipca 2017

JAK "PODZIELIĆ" KONIA




Tytuł tego postu: „Jak „podzielić” konia” wyda się pewnie wielu z was dość dziwnym. Koń to koń, ma kłodę z szyją i głową, wszystko razem oparte na czterech nogach. Jest więc wierzchowiec pewną stabilna całością – jak stół na czterech nogach. Nie ma co dzielić. To bardzo złudne widzenie konia i bardzo przeszkadzające w dogadywaniu się z nim. Jeżeli stabilność wierzchowca ma się opierać tylko na tym, że jego ciało oparte jest na czterech kończynach, to dlaczego podczas ruchu nie zachowuje się on jak „biegnący stół”? Spróbujcie to sobie wyobrazić – stół o wąskim blacie, który jesteście w stanie objąć nogami. Siedzicie na nim i jedziecie sobie. Na odcinkach prostych stół, na którym jedziecie w wyobraźni, jest idealnie prosty, a dla ułatwienia, na zakrętach przesiądźcie się w wyobraźni na taki z blatem lekko wygiętym w łuk. Chociaż stołem z prostym blatem też bez problemu dałoby się pokonać zakręt. Jakże dużo łatwiejszym byłoby „kierowanie” koniem, gdyby był jak ten mebel. A jak się zachowują wierzchowce?. Głowa i szyja zgięta w jedną stronę, jedna z łopatek rozpycha się wówczas w przeciwną stronę. Zwierzę wynosi łopatką na zewnątrz łuku albo wpada do wewnątrz ścinając go jak chce. Zad konia nie idzie dokładne tym samym torem co przód, a brzuch i żebra pchają się i „kładą” na łydkę jeźdźca - napierając na sygnał, zamiast od niego odejść. Gdyby tak zachowującego się wierzchowca zobrazować jako stół, to jego blat byłby powykrzywiany i powyginany w niewygodny i niepraktyczny sposób.

Żeby wierzchowiec był stabilny, szedł równy, w równowadze i rozluźniony, jeździec musi go do tego namówić. A w zasadzie namówić jego przód, środek i tył. Namówić do prawidłowego ustawienia się względem siebie i do prawidłowej współpracy. Dobrze jest więc w wyobraźni podzielić podopiecznego na te trzy części i pracować z każdą z tych części tak, jakby była osobną istotą. Problem polega jednak na tym, że rozmawiając osobno z każdą częścią trzeba to robić również równocześnie. Trzeba też zdawać sobie sprawę z tego, że te części są od siebie zależne. Do właściwej rozmowy z tymi częściami potrzebna jest znajomość ich ogólnych „charakterów”. Te charaktery końskich części są niemal identyczne u każdego konia.

Pierwsza część – przednia: to głowa, szyja i niewielka część torsu konia - sięgająca do przednich nóg. To jest najbardziej naiwna część, wykorzystywana na wszelkie sposoby przez dwie pozostałe części. Jak tylko znajdą one możliwość i okazję, to obarczają tą przednią część swoim ciężarem, zrzucają na nią cały wysiłek i trud pracy i każą brać na siebie winę za niedogadywanie się z jeźdźcem oraz trud wykłócania się z nim. Przód nie ma własnego zdania - jest raczej jak „tuba” wygłaszająca poglądy i opinie części środkowej i tylnej. Przód jest jak ten uczeń w klasie, którego zawsze wysyła się do pokoju nauczycielskiego, żeby powiadomił nauczyciela o nieprzygotowaniu klasy do sprawdzianu. Wypowiada się w imieniu innych i dzielnie przyjmuje na siebie gniew i irytację nauczyciela. Przód jest też najbardziej strachliwy, dlatego jeźdźcom z dużym trudem przychodzi obdarowywanie go zaufaniem. Przód zauważa każde zagrożenie i panicznie, no i nieraz przesadnie, na nie reaguje. Przez tą strachliwość przód lubi być delikatnie trzymany, przytulony, „zaopiekoeany” – tak jak czuła mama trzyma swoje dziecko za rękę podczas spaceru. Szarpanie i zbyt mocne trzymanie wywołuje w przodzie jeszcze większy strach, ale tym razem przed opiekunem.

Środkowa część to ta część kłody konia, między przednimi i tylnymi nogami zwierzęcia. Trzy części z naszej wyobraźni powinny poruszać się gęsiego, idealnie jeden za drugim. Środkowa część ma najmniejszą ochotę na taki układ i znajdzie każdy moment nieuwagi opiekuna, żeby zaburzyć ten układ uciekając na boki. Ta część jest najbardziej zbuntowana, bywa złośliwa i oporna na wszelki zmiany i nowości i próby dogadania się. Zrobi co może, żeby popsuć stabilność oraz równy układ i zrobi wszystko, żeby utrudnić naprawienie tego. Do tego wszystkiego działa tak, żeby jeździec miał wrażenie, że wszystko jest winą przedniej części. Wielu jeźdźców daje się na to nabierać i polecenia, które powinien wykonać środek, próbują wyegzekwować od przodu. Nigdy jednak ich nie wyegzekwują, bo przód nie jest w stanie poprawić środka i poprawić się zamiast środka.

Tylna część jest najbardziej leniwa. Każde polecenie zaangażowania się do pracy najchętniej zrzuciłaby na karb przodu. Często wmawia przodowi, że to do niego należy niesienie większości ciężaru ciała konia i - że do niego należy obowiązek napędzania całej trójki. Tył jest na tyle sprytny, że stwarza pozory aktywnej pracy, wmawia jeźdźcowi, że to on pcha i dźwiga ciężar, a w rzeczywistości jest ciągnięty przez przód. Często jednak wszystko wychodzi na jaw, gdy przemęczony przód nie zamierza już zastępować tyłu w pracy napędowej. Wówczas, wiecznie leniuchujący tył nie ma kondycji i sił, by wypełnić swoją rolę.

Jak rozmawiać z tymi wszystkimi częściami? Należy zacząć od tego, że jeździec musi mieć bardzo precyzyjny plan ścieżki, którą chce podążać na koniu. Najlepiej wyobrazić sobie, że ścieżką jest mur, szeroki tak, jak rozstaw końskich nóg. Po obu stronach muru jest przepaść. Każde nieprawidłowe postawienie nogi i ustawienie ciała konia spowoduje, że wspólnie wpadniecie w przepaść. Jednak takie perfekcyjne prowadzenie wierzchowca po murze jest wielką sztuką. Zanim więc osiągnięcie perfekcję w „prowadzeniu” wierzchowca, która pozwoli „wejść wam na mur”, zacznijcie sobie wyznaczać trasę poprzez ustawianie w wyobraźni „pachołków” na trzy – cztery metry przed podopiecznym. Najlepsze są takie drogowe „pachołki” w biało – czerwone pasy. Z każdą z trzech części konia jeździec musi porozmawiać na temat ustawienia na wprost pachołka. Porozmawiać z każdym osobno ale w tym samym momencie. Porozmawiać o takim ustawieniu, żeby każda z części z osobna przejechał dokładnie nad pachołkiem.






Przednią część wierzchowca pozornie najłatwiej namówić na ustawienie na wprost pachołka. Jeździec ma do dyspozycji wodze z wędzidłem ułatwiające rozmowę. I faktycznie, nie byłoby żadnego problemu z dogadaniem się, gdyby przód nie wyrażał i nie pokazywał błędów popełnianych przez dwie pozostałe części. Większość problemów zaczyna się od tego, że środkowa część powinna być najbardziej rozciągliwą i elastyczną, a nie jest. Dlaczego nie jest? Bo niewielu jeźdźców pracuje z koniem nad uelastycznieniem tej części. Koń jest dość szerokim zwierzęciem i przy pokonywaniu zakrętu jego zewnętrzny bok ma do pokonania szerszy łuk niż wewnętrzny.


U człowieka idącego po łuku zewnętrzny bok ma również do pokonania większy łuk. Ponieważ człowiek jest dwunożny, radzi sobie z tym problemem stawiając zewnętrzną nogą dłuższy krok. Wierzchowiec do pokonania zakrętu musi rozciągnąć zewnętrzny bok, a dokładnie zewnętrzny bok środkowej części. Myślicie może, że koń sam z siebie rozciąga zewnętrzny bok, bo w naturze przecież jakoś bezproblemowo pokonuje zakręty? Otóż nie. Jak już pisałam w innym poście, noszenie człowieka na grzbiecie nie ma nic wspólnego z naturą konia i ustawianie jego ciała pod jeźdźcem musi rządzić się innymi prawami. Człowiek musi nauczyć konia jak ustawiać ciało, by bez bólu, dyskomfortu i bez szkody dla zdrowia nieść ciężar na grzbiecie. Bez ustawiającej, rozciągającej i rozluźniającej pracy z ciałem zwierzęcia, każda z trzech części jego ciała ustawia się w innym kierunku. Części przestają „przylegać” do siebie,


a sposób ich krzywego ustawienia może być przeróżny. Zależy to od tego, w jaki sposób koń próbuje „ratować” sytuację i pracować mimo źle ustawionego ciała. Zależy też od tego, w jaki sposób jeździec z podopiecznym pracuje.




Oczywiście wiadomo, że żadna szpara w ciele konia, między trzema częściami nie powstaje. Jednak brak rozciągnięcia boku kłody po zewnętrznej stronie wymusza na zwierzęciu wykonanie jakiegoś ruchu rekompensującego krzywe ustawienie części względem siebie. Tym ruchem jest zazwyczaj nieprawidłowe ustawienie łopatki, stawianie zewnętrznej przedniej nogi zbyt mocno na zewnątrz łuku, pozostawienie zadu zbyt mocno wewnątrz łuku i parę innych. O tym wszystkim co się dzieje ze środkiem i tyłem konia, zaczyna informować jeźdźca przód zwierzęcia. Zaczyna wisieć na wodzach, mocniej opierać się na jednej z nich, zadzierać głowę, „uciekać za wędzidło”, wynosić łopatką i napierać na sygnał dawany łydką, zamiast od niego odchodzić. Nawet jeżeli jeździec „słyszy” od przodu o powstałych problemach, to nie z nim powinien rozmawiać na temat ich rozwiązania.

Z przodem podopiecznego rozmawiamy o tym, żeby przestał być „tubą” reszty ciała, żeby się wyciszył, przestał ciągnąć za wodze, rozluźnił mięśnie szyi. Rozmawiamy o tym, żeby nie napędzał całego ciała, tylko usiadł nam jak dziecko na kolanach i spokojnie siedział. Żeby siedział bez nieustannego wyrywania się do przodu i zrywania z kolan. Głównym zadaniem przodu jest grzeczne siedzenie tak, żebyśmy nie czuli konieczności siłowego trzymania go na naszych „kolanach”. Zadaniem przodu jest bycie cichym, rozluźnionym i spokojnym czyli „nicnierobienie”. Jedyne czego jeździec może oczekiwać i egzekwować od przedniej części podczas tego siedzenia, to ustawienie z nosem skierowanym na najbliższego pachołka i wzrokiem skierowanym przed siebie - na horyzont. Przy wyciszonym i „nic nie robiącym” przodzie, jeźdźcowi powinno towarzyszyć uczucie, że ręce są zwolnione od trzymania i że w czasie jazdy mogą na przykład zaplatać grzywę podopiecznego. Człowiek musi mieć uczucie, że nietrzymany przód nie zmieni układu głowy i szyi oraz, że nie zmieni się wówczas tempo marszu zwierzęcia.

O nieprawidłowym ustawieniu rozmawiamy przede wszystkim ze środkową częścią ciała konia. Posługując się łydkami i ułożeniem ciała, jeździec powinien namówić środek ciała konia do ustawienia się na wprost najbliższego pachołka, a potem na wprost każdego następnego. Wielu jeźdźców sądzi, że do wskazania zwierzęciu kierunku jazdy wystarczy skierowanie nosa podopiecznego w daną stronę. A jeszcze większa ilość osób podróżujących na końskim grzbiecie jest przekonana, że kierunek jazdy wskazuje się koniowi przeginając jego szyję i głowę w jedną ze stron. Jest to bardzo błędne pojęcie o „kierowaniu” wierzchowcem. Na środkowej części konia siedzi jeździec. Sposób, w jaki ustawia on ciało, sugeruje owej części, gdzie znajduje się pachołek, nad którym za moment para przejedzie. Sugeruje, jak powinna ustawić się środkowa część, by nie zboczyć z trasy i nie ominąć pachołka z jednej albo drugiej strony. Jeździec musi sobie wyobrazić, że nie siedzi na grzbiecie środkowej części tylko, zamiast niej, na własnych nogach biegnie między pierwszą a trzecią częścią konia w idealnym rzędzie.





Przy tym ustawieniu bardzo ważny jest sposób poruszania się. Na łuku, zewnętrzna strona ciała jeźdźca ma do pokonania szerszy łuk niż wewnętrzna. Oba boki jeźdźca, a szczególnie biodra, powinny być przygotowane na dany ruch - na szerszy lub węższy ruch biodrem. Nie znaczy to, że jeździec ma w jakiś specjalny i kontrolowany sposób „machać” mocniej zewnętrznym pośladkiem albo wstrzymywać wewnętrzny. Jest to kwestia wyobraźni. Ważne jest też, by na przykład podczas pracy zewnętrzną ręką nie blokować ruchu reszty swojego ciała. Jeździec nie może używać zewnętrznego boku ciała jako oparcia dla siły włożonej w ciągnięcie za wodzę.

Ostatnio zapytałam pewna amazonkę, dlaczego siedzi w siodle mocno przekręcona do wewnątrz łuku. „Ponieważ zawsze uczono mnie, żeby kierować koniem przy użyciu ciała” - odpowiedziała. Stanęłam więc w miejscu, które wskazywała swoimi biodrami i ciałem, a potem około trzech metrów przed koniem w miejscu, które zwierzę miałoby niebawem minąć. Musiała mi amazonka przyznać rację, że swoim ciałem, niestety wskazuje podopiecznemu zupełnie inne miejsce niż te, nad którym ma zamiar poprowadzić konia.


Gdyby podczas siedzenia w siodle ktoś chwycił was za rękę i próbował ściągnąć z siodła na ziemię, to żeby do tego nie dopuścić, będziecie kontrować wysiłek tego „kogoś” i ciałem zaczniecie ciągnąć w stronę przeciwną. Wierzchowce mają takie same odruchy i dlatego na przekrzywione biodra i ciało jeźdźca odpowiadają kontrującym ruchem. Swoją środkową część zaczną ustawiać przeciwstawnie i napierać zewnętrzną łopatką na zewnątrz łuku.
 

Wraz z postawą ciała jeźdźca, ze środkową częścią podopiecznego muszą rozmawiać również łydki jeźdźca. Jak już wcześniej wspomniałam, środkowa część wierzchowca ma najmniejszą ochotę na maszerowanie „gęsiego” wraz z pozostałymi częściami . Obie łydki pasażera muszą namawiać środkową część, żeby jednak nie próbowała wyrwać się z szeregu. Gdyby jednak jej się to udało, to jedna albo druga łydka muszą poprosić o powrót na miejsce. Na tym nie kończy się jednak konwersacja ze środkową częścią. Na łukach, zewnętrzna łydka jeźdźca musi namawiać zewnętrzne mięśnie końskiej kłody do rozluźniania się i rozciągnięcia. Wewnętrzna łydka jeźdźca powinna przekazywać informację wewnętrznym mięśniom kłody wierzchowca o konieczności rozluźnienia się i wygięcia „wokół” wewnętrznej nogi pasażera. To rozciąganie i wyginanie boków drugiej części, wraz z „siedzącym na kolanach” przodem zwierzęcia, pozwoli jeźdźcowi „zamknąć” „szpary” między tymi częściami. Szpary powstałe podczas nieprawidłowego ustawienia.

Łydki jeźdźca, podczas pracy na wierzchowcu, powinny zaangażować się w takie przekazywanie informacji, jak ręce człowieka podczas rozmowy w języku migowym. Oprócz rozmowy z drugą częścią ciała konia, muszą również poprowadzić dialog z tylną – trzecią częścią konia. Muszą się więc rozgadać. Tylna – leniwa część konia bardzo chętnie zrzuca swój obowiązek napędzania całego wierzchowca na przednią część. „Wmawia” przodowi, że prośba o ruch przekazywana łydkami jeźdźca skierowana jest do niego. Naiwny i łatwowierny przód próbuje przejąć rolę silnika, ale niestety nie jest do tego stworzony. Brak siły i predyspozycji nadrabia rozpędzaniem się, wieszaniem się na wodzach, a tym samym rękach jeźdźca oraz stawianiem drobnych i nerwowych kroczków. Wytłumaczenie tyłowi konia, poprzez pracę łydkami, że napędzanie całości należy do jego obowiązków musi być zgrane z usadzaniem przodu na kolanach. W przeciwnym razie przednia część zawsze będzie gorliwie ale nieudolnie zastępować część ostatnią. Oprócz pracy nad „napędem”, łydki jeźdźca muszą prosić tył o skorygowanie ustawienia, oczywiście w razie konieczności. Muszą również informować o rytmie i długości kroków, jakie zadnie kończyny mają stawiać.



sobota, 10 czerwca 2017

PODSTAWIENIE ZADU KONIA DZIĘKI PRACY DOSIADEM


Ostatnio mam sporo okazji do korespondencyjnych rozmów na temat dosiadu i pracy dosiadem. Rozmów o angażowaniu końskiego zadu dzięki pracy dosiadem. Z tego, co piszą korespondujący ze mną jeźdźcy wnioskuję, że inaczej pojmujemy rolę pracy dosiadem. Może się mylę, ale dla większości jeźdźców oczywistym jest, że dosiadem pcha się wierzchowca. Ja natomiast dosiadem proszę konia o zwalnianie. Nie muszę używać wówczas wodzy, nawet na młodym uczącym się koniu. Gdy do wstrzymującego działania ciałem dodam pracę łydkami, to otrzymuję bardzo ładny efekt podstawienia zadu i zaangażowania tylnych końskich nóg do pracy.

Podejrzewam, iż wielu z was nieustannie słyszy od instruktorów i trenerów: „napnij pośladki”, „wypychamy konia pępkiem”, „siadamy głęboko w siodło”, „noga nieruchoma”. Praca dosiadem, podczas której mocno wciska się w siodło i pcha zwierzę, praca, podczas której kieruje się balansem ciała i zawsze ma się hamulec ręczny w postaci wędzidła i dodatkowych patentów, jest łatwiejsza niż nauczenie konia, by słuchał i rozumiał prośby. Prośby, które są przekazywane bez użycia siły. Ludziom chyba w ogóle trudno uwierzyć i zaufać, że zwierzę będzie respektowało prośby, które nie są wzmocnione siłowym impulsem. Przecież to wielkie silne zwierzę, więc trzeba mu też okazać siłę. To wielki błąd i bzdura. Konie są tak delikatne, jak wielkie i silne. Zgadzam się z tym, że użycie siły jest czasami konieczne ale tylko w postaci krótkich i ewentualnie powtarzanych impulsów i tylko po to, żeby wierzchowca czegoś oduczyć, a nie nauczyć. Na przykład: oduczyć siłowania się na wodzach i wykorzystywania do tego celu napiętych mięśni szyi. A głębokie siedzenie w siodle nie polega na wciskaniu napiętych pośladków w siodło i koński grzbiet. Głębokie siedzenie w siodle przypomina przypinanie klamerką jakiejś rzeczy do sznura. Ta klamerka to uda jeźdźca, rzecz do przypięcia to siodło, a sznur to koń. Im bardziej pionowo ustawicie klamerkę i dopchniecie jej zawias do sznura, tym lepiej całość się trzyma na sznurze. I nie jest do tego potrzebne napinanie pośladków ani jakiegokolwiek innego mięśnia w naszym ciele.




Być może będę się trochę powtarzać, być może już w jakimś innym poście czytaliście opisy i wyjaśnienia, które tu umieszczę. Jednak dla pewnej spójności przekazu piszę niektóre rzeczy po raz kolejny. Zacznę od tego, że koń idący od zadu, koń z podstawionym zadem, to zwierzę kroczące zadnimi nogami głęboko pod swoim brzuchem. Jak zaobserwować czy zwierzę idzie z zaangażowanym zadem? W wyobraźni narysujcie sobie ponową linię od nasady ogona wierzchowca aż do ziemi. Przy wysokim ustawieniu konia, cały krok stawiany tylnymi kończynami „mieści się” przed tą linią, czyli pod brzuchem zwierzęcia. Nie osiągnie się tego w krótkim czasie ale do takiego ideału dążymy podczas pracy z koniem. Zanim się jednak dojdzie do ideału, to owa wyobrażona linia „dzieli” krok konia na dwie części. Im mniejszy „kawałek kroku” zostaje za linią, tym lepiej zwierzę angażuje zad do pracy. Jeżeli za linią zostaje „połowa kroku” albo jego większa część, to znaczy, że koń całą siłę napędową ma w przednich kończynach. To znaczy, że wierzchowiec ciągnie całe ciało zapierając się o podłoże przednimi kończynami, a nie odpycha od podłoża zadnimi. Oznacza to również, że ciało konia nie idzie w równowadze, że mocno przeciążony jest przód jego ciała.

Druga rzecz, to koń z zaangażowanym zadem powinien mieć pozycję przypominającą przysiadanie na wysokim barowym stołku. Powinien ustawić ciało w sposób bardzo podobny do pozycji ciała jaką przyjmuje człowiek, gdy chce usiąść. Pozycji pochylonej ale z ciężarem opartym na nogach. Pozycji z „okrągłymi” plecami i nogami wysuniętymi „pod brzuch”.





Koń, z jeźdźcem na grzbiecie, powinien pracować „siedząc na takim stołku”. Cofnięte do tyłu nogi spowodują odsunięcie stołka spod pośladków i konieczność podparcia się na rękach. Czyli przerzucenia ciężaru na przednie kończyny. 


Dlaczego przy podstawianiu końskiego zadu człowiek powinien dosiadem przekazywać sygnały wstrzymujące? Ponieważ dosiad działa od góry zwierzęcia – działa na jego plecy, a chcemy żeby ich dół – czyli pośladki, koń obniżył.


Nasuwa się więc wniosek, że jeździec powinien działać impulsem w kierunku zadu zwierzęcia. Przy tym działaniu dosiadem, łydki jeźdźca powinny przekazywać zadnim nogom sygnały proszące o „przesunięcie się” pod brzuch. Dlaczego łydki? Ponieważ działają nisko- czyli blisko „podwozia”. Cofnięte do tyłu są częścią ciała jeźdźca najbardziej przybliżoną do zadnich kończyn wierzchowca. Możemy dzięki temu wyraźnie wskazać zwierzęciu z jaką częścią jego ciała chcemy „porozmawiać”. Możemy wskazać, że rozmawiamy z zadnimi kończynami.


Reasumując: wciskająco – pchający dosiad nie „informuje” konia o konieczności podstawienia zadu. Jeździec zaciśniętymi pośladkami i siłowymi ruchami bioder nie poprosi wierzchowca o zaangażowanie zadnich kończyn do napędzającej pracy. Pchający i wciskający się w grzbiet zwierzęcia dosiad jeźdźca oraz „nieme” łydki powodują, że koń podnosi szyję i wysoko nosi zad. Tym samym grzbiet konia robi się łękowato – zapadnięty, a nogi wierzchowca pracują w miejscu, w którym powinien „stać stołek”. 


Dodatkowo napięte pośladki człowieka wciskające się w siodło, czyli również w plecy zwierzęcia, uniemożliwiają koniowi pracę grzbietem. Żeby wierzchowiec mógł „zaokrąglić” swoje plecy, jeździec powinien „zdjąć” swój ciężar z kręgosłupa podopiecznego i przenieść go na boki końskich pleców

Posty do moich blogów piszę przy wsparciu patronów. Trochę więcej piszę o tym tutaj. Gdyby ktoś miał ochotę dołączyć do grona patronów i mnie wesprzeć to zapraszam i dziękuję.



środa, 24 maja 2017

PRZEJŚCIA – ĆWICZENIA NA PODSTAWIENIE KOŃSKIEGO ZADU I ROZLUŹNIENIE GRZBIETU (praca na lonży)


Od samego początku przygody z jeździectwem słyszałam o konieczności „robienia” na koniu jak największej ilość przejść z chodu w inny chód. Przejścia te miały przysłużyć się zwierzęciu i pomóc we wzmocnieniu i nabudowaniu mięśni zadu. I faktyczne, prawidłowo wykonane przez konia przejścia są znakomitym ćwiczeniem wzmacniającym tylną część ciała zwierzęcia. Prawidłowe przejścia są również ćwiczeniem rozluźniającym krzyżowo – lędźwiowy odcinek grzbietu wierzchowca. Kładę jednak nacisk na słowo: „prawidłowo”. To, że koń przechodzi z chodu w inny chód nie znaczy, że dokonuje się proces wzmacniania zadu. Przejście do niższego chodu albo zatrzymanie poprzez bolesne zaciągnięcie wędzidła przynosi zwierzęciu więcej szkody niż pożytku. Również nic nie warte jest przejście do wyższego chodu, zainicjowane uciskaniem i wypychaniem końskiego grzbietu oraz wrzynaniem pięt między końskie żebra. 




O sposobach rozmowy z koniem przy pomocy łydek, dosiadu i mięśni ciała pisałam już nie raz. Opisywałam jak wierzchowiec powinien reagować na nasze poczynania i jak wykonać polecenie. Zwierzęciu jednak dużo łatwiej jest prawidłowo odpowiedzieć nasze prośby, gdy wcześniej nauczy się wykonywać ćwiczenia, których jeździec wymaga, bez obciążonego grzbietu. Dotyczy to również przejść z chodu w inny chód. Namawiam więc was do świadomej pracy z wierzchowcem z ziemi.

Czym powinno się wyróżniać prawidłowe przejście zwierzęcia z chodu w chód? Między innymi tym, że koń zaczyna i kończy marsz, w danym chodzie, zadnią nogą. Nie znaczy to, że ten „ruch” nogą ma być celem samym w sobie. Ma on być efektem angażowania zadu do pracy, efektem pracy nad odciążeniem i rozluźnieniem przodu ciała oraz efektem pracy nad ustawieniem i zrównoważeniem ciała konia. To tak samo, jak efektem tej samej pracy ma być opuszczenie głowy i szyi konia. Większość jeźdźców zakłada jednak, że opuszczanie głowy i szyi rozpoczyna pracę nad całą resztą wymienionych elementów i całą swoją „energię”, siłę i patenty wkładają w ściąganie końskiej głowy w dół. Ostrzegam więc, że jakiekolwiek siłowe próby wymuszenia na zadniej nodze wierzchowca owego „ruchu”, nie sprawią, że przejście konia z chodu w inny chód będzie prawidłowe. Inaczej jeszcze mówiąc, ćwiczeniem jest praca nad tym, żeby koń zakończył i zaczął ruch zadnią nogą, ćwiczeniem jest przygotowanie ciała konia, a nie sam ruch nogi.

Oczywiście bardzo trudno jest zauważyć czy koń zaczyna i kończy dany chód od zadu. Szczególnie trudno w kłusie i galopie. No i osiągnięcie efektu wymaga czasu, cierpliwości, pracy i zrozumienia podopiecznego. Ale w pracy z wierzchowcem najważniejsze jest wiedzieć do jakich efektów dążymy. Z czasem człowiek nauczy się je dostrzegać.

Najłatwiej zaobserwować ruch zadnich nóg przy zatrzymaniu zwierzęcia.




Żeby osiągnąć taki efekt, koń musi reagować na sygnały proszące o zatrzymanie dawane głosem i lonżą przy równoczesnym działaniu batem. Bat ma zachęcać do angażowania zadu do pracy, do ostatniego kroku. Pracując tymi pomocami podczas stępa, pomaga się również zwierzęciu zrozumieć, że powinien odciążać przód ciała. Do osiągnięcia efektu zatrzymania „z zadniej nogi” ważne jest także prawidłowe ustawienie konia – jego zadnie nogi powinny kroczyć tym samym torem co przednie. Wierzchowiec nie może „uciekać” zewnętrzną łopatką na zewnątrz koła i ścinać łuku wewnętrzną łopatką. Nie może „wisieć” na lonży i samowolnie zmniejszać koła. Na tym filmiku pracuję na trójkątnym wypinaczu podpiętym z zewnętrznej strony wierzchowca. Wypinacz imituje działanie zewnętrznych pomocy jeźdźca i wraz z pracującą lonżą i batem uczestniczy w procesie tłumaczenia zwierzęciu, jaką powinien przyjąć postawę ciała.

To samo ćwiczenie wałaszek wykonuje podczas pracy na lonży na kantarze i bez wypinaczy.




Nagrałam to ćwiczenie w takiej formie, żebyście mogli zobaczyć, że prawidłowy efekt – prawidłową odpowiedź konia można uzyskać bez dodatkowego sprzętu. Prawidłowo wykonane przez wierzchowca ćwiczenie jest efektem pracy, a nie efektem zaopatrzenia go w jakikolwiek sprzęt. Wypinacze i wędzidło mają pomóc w pracy, a nie być instrumentem, który ją zastąpi.

Trudniej namówić konia, żeby ruszył z pozycji „stój”, robiąc pierwszy krok zadnią nogą. Zazwyczaj inicjuje ruch przednią kończyną.



Udało mi się namówić wałaszka do prawie równoczesnego ruszenia zadnią i przednią nogą. To spory sukces. Przygotowanie konia do tego ruchu zaczyna się od prawidłowego zatrzymania, zatrzymania z zaangażowanym zadem, które opisałam wyżej.



Zwierzę potrzebuje pracy i ćwiczeń, które pozwolą mu zrozumieć o co go prosimy, gdy pracujemy batem do lonżowania. Musi zrozumieć, że prosimy o zaangażowanie do pracy zadnich nóg, prosimy, żeby to one inicjowały ruch. Spróbujcie namówić swojego wierzchowca o przestawienie zadniej nogi, bez ruszenia do przodu, bez napierania na wędzidło, a tym samym na waszą rękę trzymającą wodze. Żeby zwierzę nie pomyślało, że prosimy go o przesunięcie zadu w bok, warto to ćwiczenie na początku wykonywać przy „ścianie”.


Przygotowałam też filmiki z kłusem i galopem. Nie wiem czy zobaczycie na nich to, o czym piszę w tym poście, ale może dla niektórych z was będą one inspirującą wskazówką do pracy nad zaangażowaniem końskiego zadu. Najważniejsze jest, żebyście zdali sobie sprawę, że nie zadany zwierzęciu „ruch” jest najważniejszy w pracy z koniem, a przygotowanie do niego i do jego wykonania. Koń będzie się bardzo starał i da z siebie wszystko, żeby jak najlepiej odpowiedzieć na polecenie jeźdźca, jeżeli ten drugi dokładnie wyjaśni swojemu podopiecznemu, jak ma się przygotować do pracy na „zadany temat”.











czwartek, 24 listopada 2016

PATENTY JEŹDZIECKIE. DLACZEGO, I KTÓRYCH NIE UŻYWAĆ.




Po poprzedniej prezentacji pt: “Mięśnie brzucha u jeźdźca” postanowiłam zająć się tematem patentów stosowanych w jeździectwie. Na blogu “Pogotowie jeździeckie”, w postach posługuje się głównie słowem i za jego pomocą chcę wpłynąć na wyobraźnię jeźdźców. Tworząc pierwszą prezentację, wprowadziłam do mojego przekazu sporą ilością zdjęć. Podczas ich poszukiwań w internecie, natknęłam się na zdjęcia patentów jeździeckich, o których istnieniu nie miałam pojęcia. Widok “poubieranych” w patenty koni był dla mnie przerażający. Postanowiłam dowiedzieć się do czego one służą i co myślą i mówią o nich amatorzy jeździectwa. Oczywiście informacji o tych znanych mi i nieznanych “pomocach” szukałam również w internecie. Spróbuję też wykazać, czy ich zastosowanie ma uzasadnienie w pracy z koniem.

Gogue (czyt. gog). Nie znałam tego “wynalazku”. W wielu miejscach, jakie odwiedziłam w internecie, jest ten sam opis tego patentu: “Gogue (czyt. gog) stosowany jest głównie przy koniach mających skłonności do stawania dęba, gdyż skutecznie to uniemożliwia. Często nazywany jest ulepszoną wersją czambonu. Nie ogranicza jednak konia na boki oraz nie działa silnie na kąciki pyska.




Koń, który staje dęba stanowi piękny widok. W takiej pozycji jest mu w miarę “wygodnie” postać chwilę na tylnych nogach.





Sprawdźmy, dlaczegóż to gogue tak skutecznie uniemożliwia zwierzęciu stawanie dęba.





Nie znalazłam w internecie zdjęcia, na którym można by zobaczyć działanie gogue podczas podnoszenia w górę przez wierzchowca przodu ciała. Nie znalazłam, bo żaden koń nie przetrwałby takiej próby bez szwanku na zdrowiu, a nawet życiu. Ból jaki to “narzędzie tortur” zadaje, musi być nie do zniesienia. Chyba wystarczy wam wyobraźni, żeby “zobaczyć” w niej, gdzie i w jaki sposób gogue zadaje ten ból. Złamana dolna szczęka konia i kręgosłup w okolicy potylicy, to wcale nie przesadzony “scenariusz”.



Blokowanie jakichś ruchów konia poprzez zadawanie bólu, stosują ci jeźdźcy, którzy nie potrafią zrozumieć przyczyn pewnych zachowań koni. Przykre jest to, że wiele takich osób nie chce ich zrozumieć. Dlaczego koń, pracujący pod jeźdźcem, staje dęba? Powodem jest również ból, który jeździec zadaje mu podczas jazdy. Chcąc uniknąć bólu, zwierzę może wybrać cztery drogi ucieczki: w przód, w tył, w bok i w górę. Większość sygnałów w “tradycyjnym” jeździectwie to impulsy, od których zwierzę ma uciekać, wykonując w ten sposób polecenie. W zamyśle przekazywanych zwierzęciu poleceń nie ma informacji: “zrozum, przemyśl i zrób to sam”. W zamyśle jest: “wykonaj ulegając naciskowi, wykonaj i ustąp pod wpływem bólu, ucieknij przed straszącą “pomocą”. Tradycyjne sygnały namawiające do ruszenia to: wciskanie bioder w koński grzbiet, cisnące łydki, wrzynające się pięty jeźdźca. Te same siłowe sygnały mają zmusić podopiecznego do ruchu w bok. Sygnał wymuszający zwolnienie i zatrzymanie, to wciskające się w kąciki ust zwierzęcia i zadające ból wędzidło. Ten sam ból ma zmusić zwierzę do opuszczenia głowy. Bat albo machająca lonża nakazują zwierzęciu uciekać przed nimi podczas lonżowania, by uzyskać efekt zwiększenia tempa albo przejścia do wyższego chodu.


Teraz wystarczy, by zadawany zwierzęciu ból “sygnałami” z przodu był zbyt silny, a opatrzone w ostrogi pięty jeźdźca nie pozwoliły na cofnięcie się przed bólem - zatem wierzchowiec szuka ucieczki. Przed bolesnym “imadłem” może uciec tylko unosząc w górę przednią część ciała. Koń, u którego opuszczona głowa i szyja jest efektem prężenia grzbietu, prężenie zaś jest efektem zaangażowania zadu, nie będzie stawał dęba, gdyż jeździec nie używa bolesnego nacisku na pysk i szyję. Koń, który rozumie pracę mięśni brzucha jeźdźca i pracę postawą ciała nad regulacją tempa chodów, nie będzie stawał dęba, ponieważ wodze i wędzidło nie pełną wówczas roli hamulca. Koń, który sam i ze zrozumieniem wykonuje polecenia przekazywane “rozmawiającą” łydką jeźdźca, nie będzie stawał dęba, gdyż żaden nacisk, ucisk czy bolesny impuls nie jest potrzebny do zmuszania go do ruchu w przód. Zakładanie zwierzęciu gogue przez jeźdźca, to jak przyznanie się do tego, że nie umie on pracować z koniem bez zadawania mu bólu. Przyznanie się do braku wiedzy i umiejętności takiej pracy z wierzchowcem, która nie sprowokuje u niego potrzeby “wspinania się”.

Gogue często nazywany jest ulepszoną wersją czambonu. Oba te patenty oraz ich konfiguracje z wypinaczami i wodzami wymyślono po to, by uzyskać siłowy nacisk na końską potylicę.





Oto informacje jakie znalazłam na temat tych patentów w internecie: 
1) “Czambon pomaga koniom w kształtowaniu mięśni grzbietu”. 
2) “Czambon stały pozwala na pracę na tzw. niskiej ramie, zachęca do wejścia na wędzidło jednocześnie aktywując mięśnie grzbietu. Czambon gumowy, nazywany najczęściej "gumami" służy do łatwego i szybkiego wprowadzenia konia na wędzidło i ustawienia głowy w zganaszowaniu”. 
3) “Idea działania czambonu jest taka, by wskazać koniowi właściwą drogę - w dół. W momencie kiedy koń zadziera głowę guma działa przez kółka wędzidła i potylicę wstecz i w dół, co ma pokazać koniowi, że taka pozycja głowy (zadarta) jest niewygodna = niepożądana. Działanie czambonu powinno być zawsze poparte działaniem ręki”. 
4) “Ja w zasadzie nie jeżdżę z czambonem a tylko praca na lonży. efekty jak dla mnie są super, bo dzięki temu że koń nie wiesza się na wędzidle prawidłowo pracuje mięśniami szyi / grzbietu.

Te przykładowe cytaty odzwierciedlają ogólny stan informacji na temat użycia czambonu i jego pochodnych. Ulżyło mi, gdy znalazłam wypowiedź i blogowy post, w którym zaznaczono, iż konieczne jest zaangażowanie końskiego zadu przy pracy na patentach uciskających potylicę wierzchowca:

5)“Czambon świetnie uczy konia rozluźniania się (tylko koń rozluźniony jest w stanie opuścić głowę). Poza tym koń przy pracy na czambonie uwypukla grzbiet i angażuje do pracy jego mięśnie (jeśli pilnowane jest, aby szedł energicznie i od zadu)”.



Wszystkie te “cudowne” efekty, które przynosi praca na czambonie są fikcją i bzdurą. Patenty uciskające potylice konia wymyślono po to, by po chamsku i na siłę ściągnąć końską głowę w dół. A ściągnięcie głowy i szyi zwierzęcia na dół w żaden sposób nie wpływa na “kształtowanie mięśni grzbietu”, nie “zachęca do wejścia na wędzidło”, nie “aktywuje mięśni grzbietu”. Nie wpływa na prawidłową pracę mięśni szyi i uwypuklenie grzbietu.

Prawidłowe opuszczenie przez konia szyi i głowy, prawidłowe ustawienie jej w zganaszowaniu jest i ma być końcowym efektem zaangażowania do wydajnej pracy zadnich kończyn wierzchowca. Jest i ma być efektem rozciągania, “aktywacji” i “kształtowania” mięśni grzbietu. Jest i ma być efektem “uwypuklenia” i prężenia grzbietu w “koci”, efektem prawidłowej pracy i rozluźnienia mięśni szyi. Przy prawidłowej pracy od zadu, przy wyprężonym i uwypuklonym grzbiecie, przy rozluźnionych mięśniach szyi, żaden siłowy nacisk nie musi koniowi “wskazywać właściwej drogi - w dół”, nie musi “pokazywać, że zadarta pozycja głowy jest niewygodna, niepożądana” i żaden siłowy nacisk nie musi zachęcać wierzchowca do “wejścia na wędzidło”.

Czy zadaliście sobie kiedyś pytanie: dlaczego pracujący pod jeźdźcem wierzchowiec zadziera głowę i szyję, dlaczego “nie chce” jej opuścić?” Przyczyną jest przyjęta zła postawa ciała, zła do niesienia ciężaru na “plecach” i wykonywania zadań pod jego “dyktando”.


Żeby zrozumieć na czym polega owa zła postawa wierzchowca, przyda wam się wykonanie pewnego ćwiczenia. Pochylcie się i oprzyjcie ręce np. o taboret, przyjmując w ten sposób pozycję czworonoga. Żeby uzyskać jak największe podobieństwo do pozycji wierzchowca, stańcie na palcach stóp. Nie wymagam już oparcia na palcach dłoni, bo byłoby to dość bolesne. Potem odsuńcie całe nogi, poczynając od bioder, mocno do tyłu.


Jaki będzie efekt takiej zmiany w ustawieniu? Poczujecie jak plecy robią się wam wklęsłe, jak głowa “podąża” w górę, a ręce zostają nadmiernie obciążone. Każdy ciężar, który znalazłby się na waszych plecach, na przykład małe i lekkie dziecko, będzie potęgował uczucie “przeginania” pleców w dół i uczucie dyskomfortu. Oczywiście, będąc w tej pozycji można opuścić głowę w dół ale sprawdźcie, czy w jakikolwiek sposób wpłynie to na poprawę pozycji waszego grzbietu i zainicjuje rozciąganie mięśni pleców.


Zobaczmy teraz tak samo uproszczony schemat układu kości konia. Dla lepszego porównania zwierzę jest mniej więcej wielkości człowieka.





Zmianę w układzie ustawienia tylnych nóg, którą tak łatwo zauważyć u człowieka, u konia dostrzec jest dużo trudniej. Dla niewprawnego obserwatora jest to praktycznie niewidoczne. Jednak zwierzę które dosiadacie, w inny wymowny sposób informuje was o sytuacji jak “rozgrywa się” w zadniej części wierzchowca.


Zmiany w ustawieniu grzbietu, które zachodzą po “odstawieniu” w tył tylnych kończyn, są takie same u konia jak u pochylonego człowieka. Plecy stają się wklęśnięte, głowa zadarta, ciężar ciała jest przerzucony na przód ciała i przednie kończyny. I właśnie o tym wszystkim informuje was zadarta szyja i głowa konia. Jeżeli w jakiś sposób ściągnięcie głowę i szyje konia w dół, nie zmienicie złego ustawienia jego ciała, za to pozbawicie się pewnej formy końskiego przekazu. Zmuszone do obniżenia głowy i szyi zwierzę znajdzie jednak inną formę dla przekazania tych informacji. Wiszenie na wodzach, przeganaszowanie, maksymalne “opadnięcie” głowy w dół i opór przy próbach jej podniesienia, pędzenie, opór wobec prób zatrzymania i zwolnienia tempa, wyrywanie wodzy, niechęć do energicznego chodu, to wszystko są formy przekazu “zastępujące” zadartą szyję. Zamiast zgłębić wiedzę na temat pracy z zadem konia, jeźdźcy próbują zablokować zwierzęciu również te inne formy przekazu. Zamiast odjąć siłę nacisku z mordy i potylicy, dodają ją przy pomocy różnych wynalazków działających na zasadzie bloczka.

Te wynalazki to czarna wodza i 


wodze Thiedemanna inaczej Kohlera.


Wodze Kohlera też nie są znanym mi patentem. Takie znalazłam tego opisy:
1) “Łagodniejszą formą czarnej wodzy jest wodza Kohlera, która nie działa dopóki koń nie zacznie się wyrywać i szarpać. Wtedy jej działanie jest podobne do działania czarnej wodzy. Niestety odradzam jej używanie, gdyż trudno jest określić kiedy tak naprawdę działa.”
2) ”Stosowałam i już nie stosuję. Standardowa czarna wodza daje szersze pole manewru. To jest coś pomiędzy martwym wytokiem a czarną wodzą. Różnica polega na tym, że masz możliwość stopniowej regulacji długości i nie masz w ręku dwóch wodzy. Ma to swoje wady i zalety”.

A czegóż dowiadujemy się w internecie na temat czarnej wodzy:
1) “Podstawowym celem jej stosowania jest zachęcenie konia do obniżania głowy, a tym samym uwypuklania grzbietu”.
2) ”Przykładowo: koniom, które mają problem z baskilowaniem i skaczą z odwrotnym grzbietem, można poprzez użycie czarnej wodzy, pokazać drogę do opuszczania głowy i właściwego wygięcia kręgosłupa podczas skoku, ćwicząc na niewysokich przeszkodach. Oczywiście ten sam efekt da się osiągnąć innymi sposobami – na przykład dobrze wypiętym martwym wytokiem”.
“Zachęcenie konia”? Pokazanie drogi do opuszczenia głowy? Przez podwojenie siły swoich rąk?
A brak wpływu na mięśnie grzbietu i wygięcie w górę kręgosłupa, ściągniętej na siłę w dół głowy i szyi konia, już opisałam. Praca z koniem na przeszkodach nie podlega żadnym innym zasadom.

Chcę jednak skupić się na innym problemie przy okazji omawiania czarnej wodzy. Muszę wam zwrócić uwagę na brak możliwości zmiany pozycji szyi przez konia, podczas użycia czarnej wodzy i omówionych wcześniej patentów. Najpierw cytaty:
1) “W chwili, gdy koń podnosi głowę do góry – działamy patentem, mocniej napinając dodatkową wodzę. W momencie, w którym poddaje się i obniża głowę, od razu powinniśmy odpuścić i rozluźnić nacisk. Nie ma sensu nadal działać wodzą pomocniczą, gdy zwierzę pozytywnie zareagowało na nasze polecenie. Koń musi wiedzieć, kiedy robi coś dobrze, a kiedy źle.”
2) ”Na gogue przy próbie podniesienia głowy kontakt po prostu robi się mocniejszy (mocniejszy jest nacisk na potylicę), ale nie ma podnoszenia kącików pyska do góry”.
3) “Idea działania czambonu jest taka, by wskazać koniowi właściwą drogę - w dół. W momencie kiedy koń zadziera głowę guma działa przez kółka wędzidła i potylicę wstecz i w dół, co ma pokazać koniowi, że taka pozycja głowy (zadarta) jest niewygodna = niepożądana”.
Zwolennicy czarnej wodzy i pozostałych patentów zakładają, że każde podniesienie szyi i głowy w górę przez konia jest absolutnym złem. Bardzo błędne założenie. Szczególnie przy pracy z młodym wierzchowcem. Człowiek, w porównaniu z koniem, ma bardzo krótka szyję. Ale utrzymanie, nawet tak krótkiej szyi, w pozycji opuszczonej przez dłuższy czas, wiąże się z bólem u jej nasady. Najlepiej wiedzą o tym ludzie, którzy dużo czasu spędzają przed komputerem. Lekkie opuszczenie głowy, na krótką metę, jest pozycją wygodną do pisania na klawiaturze. Jednak bez zmiany pozycji szyi, bez możliwości podniesienia głowy, a wręcz odchylenia do tyłu, by dać chwilę “odpocząć” mięśniom trzymającym opuszczoną głowę, praca stałaby się torturą.
Nieśliście kiedyś na plecach worek z ciężką zawartością? Takie 50 kg ziemniaków zarzuconych przez ramię na plecy? Przypomnijcie sobie albo wyobraźcie postawę jaką przyjmie wasze ciało, żeby w miarę swobodnie nieść ów pakunek. Noszenie w takiej pozycji ciężaru przez godzinę, bez możliwości chwilowego “odgięcia” pleców i szyi dla odpoczynku mięśni będzie torturą.
Założenie, że ciało konia i jego mięśnie podlegają innym prawom biomechaniki jest arogancją człowieka.



W przypadku konia musicie wziąć pod uwagę jeszcze fakt, że jego szyja jest dużo dłuższa od waszej. Mięśnie, które muszą utrzymać ją w opuszczonej pozycji powinny być niezmiernie silne, by owa pozycja była wygodną dla pracującego zwierzęcia. Wbrew założeniom wielu ludzi, mięśnie dźwigające szyję wierzchowca nie są z natury tak silne i przygotowane do tej pracy, by bez problemów ją wykonać. Nie są, bo niesienie przez dłuższy czas opuszczonej szyi i głowy nie jest dla zwierzęcia naturalne.
Mięśnie szyi konia wymagające wzmocnienia znajdują się u jej nasady, tuż przy kłębie zwierzęcia.


To miejsce na szyi zwierzęcia można porównać do dłoni trzymającej bat do lonżowania. Wielu z was lonżuje na pewno konie, więc wiecie, że bez chociaż chwilowego podniesienia bata w górę albo obniżenia go i oparcia o podłoże, dłuższe trzymanie go w jednej pozycji jest nie do wykonania, bo przysparza bólu. Najtrudniej utrzymać bat właśnie w pozycji: w przód i lekko obniżony.


Wierzchowiec będzie dawał odpocząć mięśniom szyi podnosząc ją lekko w górę, gdy “zabroni” mu się tego przyjmuje drugą pozycję dającą wytchnienie mięśniom-oprze się na wodzach, bo o podłoże nie jest w stanie.

Trzymanie bata jest uciążliwe mimo, że na jego końcu wisi niezbyt ciężki sznur. A wyobraźcie sobie sytuację, gdy zamiast sznura podczepiony będzie niemały ciężar. Problem z utrzymaniem bata w jednej pozycji znacznie wzrośnie, w związku z tym człowiek będzie szukał coraz więcej okazji do zmiany pozycji trzymanego przedmiotu.


W przypadku szyi konia i miejsca na niej, które dźwiga ciężar, sytuacja jest bardziej skomplikowana. Można ją porównać do trzymania ciężaru na kilku batach naraz.



Kolejny cytat, do którego chciałabym się odnieść:
“Gogue ogranicza konia ze wszystkich stron.. "ciągnie" w dół i do "tyłu", jest tak jakby kolejną fazą po chambonie. Bo koń jest już nauczony trzymać nisko głowę, ale teraz przyciąga mu głowę do piersi.. czyli do właściwej pozycji.. czyli głowa w pionie.”
Czytając takie “mądrości” na myśl przychodzi mi imadło. Te wszystkie patenty, które mają “pomóc” w ustawieniu głowy konia przypominają mi jego działanie.

Wyższe ustawienie szyi konia, taka “łabędzia szyja” jest również efektem zaangażowania i podstawienia tylnych nóg zwierzęcia. Jest efektem skrócenia ciała zwierzęcia, efektem mocnego prężenia grzbietu i odciążenia przodu ciała wierzchowca na rzecz jego tyłu.

Wróćmy do ćwiczenia z początku postu.


Tym razem nogi przestawcie do przodu, jak najmocniej pod swój brzuch. Jaki będzie efekt tego ruchu? Plecy wam się uwypuklą, ciężar, który czuliście na opartych rękach będą teraz “niosły” wasze nogi, a głowa “opadnie” w dół. Żeby móc patrzeć przed siebie, a nie na podłogę podniesiecie trochę głowę w górę, broda przesunie się do przodu i będziecie mogli patrzeć w przód. Patrzeć trochę tak, jakby znad okularów.   




     
U koni po “podstawieniu” pod kłodę tylnych nóg wszystko “zadziała” tak samo.


A im mocniej podstawiony zad, tym mocniej wierzchowiec musi podnieć głowę, przy “opadającej” szyi, by móc ją “nieść” “przed sobą”, by móc patrzeć “przed siebie”. I stąd się “bierze” “łabędzia szyja” konia, a nie z przyciągania głowy do piersi.

Patentów, które siłą działają na końską potylicę, szczękę i nos, po to by “pomóc” ustawić głowę i szyję zwierzęcia jest znacznie więcej.
Hybrydy łączące kilka podstawowych patentów na raz, których nazwy nigdzie nie znalazłam.



Bloczek, na którego działaniu oparte jest działanie czarnej wodzy, wykorzystano także w ogłowiu bezwędzidłowym Dr Cooc’a.


Bloczek to maszyna prosta. Ci, którzy nie przespali lekcji fizyki, na których były omawiane maszyny proste, wiedzą, że jest nią również dźwignia. “Pomysłowi” jeźdźcy nie omieszkali również jej wykorzystać, by pomóc sobie w siłowym uginaniu na różne sposoby głowy i szyi konia. Dźwignia wykorzystywana jest w wielokrążkach,



w wędzidłach, których nazwy nie znam i




w hackamore.

 




Moim zdaniem używanie patentów, których działanie oparte jest na siłowym nacisku na głowę i szczękę konia, obnaża brak wiedzy i umiejętności jeźdźca w pracy z wierzchowcem.






Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...