wtorek, 5 maja 2015

BYĆ LEKKIM W SIODLE


Wierzchowce czują najlżejszy dotyk. Czują najlżejsze nawet muśnięcie naszej dłoni. Delikatny dotyk ma na konie wpływ rozluźniający i odprężający. Delikatne obchodzenie się z tymi zwierzętami nie sprowokuje u nich napinania się, odruchu buntu i chęci do ,,walki". Dlatego im "lżejszy" i delikatniejszy jest człowiek siedzący w siodle, tym mniej spięte i „twarde” są plecy wierzchowca. Im „lżejszy” „pasażer”, tym łatwiej zwierzęciu rozciągać mięśnie grzbietu i wyprężać ten grzbiet w górę. Nie muszę chyba mówić, że tylko taka właśnie praca grzbietu pozwala koniowi na swobodne niesienie jeźdźca. Słowo lżejszy specjalnie zamknęłam w cudzysłów. Nie chodzi mi bowiem o to, że człowiek ma mało ważyć. Człowiek ma wyobrażać sobie, że jest lekki, dzięki czemu jego mięśnie nie będą spięte i ciężkie, tylko "gąbczaste" i lekkie. Do tego wszystkiego, jeździec ten swój ciężar powinien oprzeć w strzemionach.

Nasza wyobraźnia, nasze myśli mają ogromny wpływ na to w jakim stanie znajduje się nasze ciało. Nasze wyobrażenie o nim może spowodować, że stanie się lżejsze albo cięższe. Mój znajomy stał się "bohaterem" pokazu, którego tematem był wpływ ludzkiego umysłu na organizm. Stał się tym bohaterem, bo był najcięższą osobą z całej widowni. Miał być podnoszony przez kilku "współ widzów". Za pierwszym razem miało go podnieść czterech mężczyzn a on miał wyobrazić sobie, że jest ciężkim głazem. Zrobił to. W efekcie czwórka towarzyszy nie była w stanie mojego znajomego "ruszyć z posad". Przy drugim podejściu w swojej wyobraźni znajomy miał stać się lekki jak piórko. W takim stanie umysłu i ciała, podniosły go bez problemu dwie osoby.

Podczas jazdy wierzchem, człowiek powinien przez całą jazdę na koniu, wyobrażać sobie lekkość swojego ciała, siedząc równocześnie bardzo głęboko w siodle. Ta lekkość bowiem nie powinna wynikać ze "wspinania się" nad siodło. Jeździec nie powinien stawać w strzemionach na palcach, by być jak najwyżej nad siodłem. Wyobraźcie sobie swój tors jako balon wypełniany, przez cały okres pracy na koniu, ciepłym powietrzem. Powietrze to "wdmuchiwane" jest w wasze ciało w dolnej części ud, tuż przy kolanach ale od zewnętrznej ich strony. To ciepłe powietrze napręża powłokę balonu, ciągnąc ją przede wszystkim w górę. Takie wyobrażenie pozwoli wam prostować ciało bez napinania mięśni. Mięśnie ud, pleców, brzucha będą się rozciągać ale pozostaną miękkie, elastyczne i sprężyste.

Jednak balon ten, lekki i "wyrywający" się w górę, powinien być stabilny dzięki balastom "trzymającym" go w miejscu. „Ciężarki zawieszone na linach” przytwierdzonych do "balonu" nie powinny pozwolić mu "odlecieć". Tymi ciężarkami u jeźdźca muszą być jego stopy. Dokładnie tak. Musicie wyobrazić sobie swoje stopy jako ciężkie kamienie. Zasada pracy z koniem powinna być taka, że im trudniejsze zadanie do wykonania ma wasz podopieczny, tym lżejszy powinien być balon, a w związku z tym cięższe kamienie. Ciężar stóp nie powinien jednak wynikać z siłowego ciśnięcia na strzemiona. Jak już pisałam, to kwestia wyobraźni, a przede wszystkim prawidłowego ułożenia owych stóp oraz łydek i ud. By się nie powtarzać, odeślę was w tym miejscu do postu pt: „Głębokie siedzenie w siodle”. W prawidłowym ułożeniu waszych dolnych kończyn pomoże myśl, że liny, które łączą „balon” z ciężkimi balastami, biegną wzdłuż wewnętrznej strony nóg, począwszy od stawu biodrowego po podeszwę stóp na wysokości pięt. Liny te muszą być naciągnięte i nieustannie powinny „opuszczać” „kamienie” w dół, by leżały płasko na powierzchni ziemi-strzemion. Gdy zaczynacie stawać w strzemionach na palcach, gdy pięta „ucieka wam w górę, gdy całkowicie tracicie „kontakt” ze strzemionami, oznacza to, że liny podciągają „kamienie” w górę. By tego uniknąć musicie pamiętać, że liny oplatają miękki obły kształt, którego nie powinny ściskać. „Podciąganie balastów” w górę zazwyczaj zaczyna się już na poziome waszego kroku. Ściskające grzbiet konia, jak imadło, liny (mięśnie ud) podnoszą tors jeźdźca nad siodło i ciągną za sobą stopy. Oczywiście mówię o sytuacji, w której ułożenie waszych nóg pozwala na odczucie, iż liny są napięte i ułożone w pionie. Przy luźnych „linach” leżących biernie na fotelu (na siedzisku i opuszczone ku podłodze) najpierw trzeba poprawić ich ułożenie i „zaprząc do pracy”.

Cóż jeszcze „podnosi” ze strzemion ciężkie stopy albo „sprawia”, że „stają się lekkie”? Niewłaściwy sposób dawania sygnałów końskim bokom. Pokusą, często nie do odparcia, jest chęć zadziałania piętą, by przekazać podopiecznemu jakąś informację. Szczególnie wówczas, gdy jeździec zakłada, iż zwierzę będzie nieposłuszne albo, gdy faktycznie nie odpowiada na prośby jeźdźca. Wasze pięty w ogóle nie powinny brać udziału w „rozmowie” z wierzchowcem. Dając sygnały łydkami, powinniście założyć, że pracujecie napiętymi linami na tym właśnie odcinku kończyny . Muszą być one jak struny w instrumencie-zawsze naciągnięte. W momencie puknięcia w koński bok „struna powinna zagrać wysoką nutą”.



czwartek, 16 kwietnia 2015

PRACA WEWNĘTRZNĄ WODZĄ


Gdyby próbować zamknąć w jednym zdaniu opis pracy wewnętrzną wodzą, można byłoby pokusić się o stwierdzenie, że pełni ona rolę pomocy "określającej" kierunek, w jakim ma podążać wierzchowiec przez nas dosiadany. Niektórzy jeźdźcy pokusiliby się jeszcze o stwierdzenie, że można popracować wewnętrzną wodzą nad rozluźnieniem szyi konia. Teoretycznie zgadza się, ale jak zwykle nie wszystko jest takie proste i oczywiste. Przede wszystkim, wierzchowiec nigdy nie powinien odnieść wrażenia, że poprzez wodze i wędzidło jeździec „rozmawia” z jego „buzią”. A nie odniesie zwierzę takiego wrażenia tylko wtedy, kiedy rzeczywiście człowiek z tą buzią nie będzie rozmawiał. Jest to rzecz nie łatwa do zrozumienia i osiągnięcia w momencie, gdy wodze „narzucają” jeźdźcowi bezpośredni kontakt właśnie z pyskiem zwierzęcia. Druga kluczowa sprawa to fakt, że mimo iż rolą wewnętrznej wodzy jest nadawanie kierunku, to nie jest ona kierownicą. Ciągnięcie za nią, by przestawić nos konia w kierunku w którym chcecie jechać, nie jest dla zwierzęcia sygnałem nadania kierunku. Reszta końskiego ciała nie podąży bezwiednie za jego chrapami. Sygnałem nadania kierunku jest ustawienie ciała konia w łuk w taki sposób, by linia jego kręgosłupa pokrywała się z linią trasy jaki pokonuje on wraz z jeźdźcem. Im ciaśniejszy zakręt, tym mocniejsze zgięcie konia w pasie. Jaka w tym rola wewnętrznej wodzy? Wraz z wewnętrzną łydką „namawia” podopiecznego do owego wygięcia. Pulsacyjne, delikatne sygnały dawane przez jeźdźca muszą być tak „wyważone”, by nie zgięły szyi konia, tylko namówiły zwierzę na zgięcie w pasie w miejscu wyraźnie wskazywanym przez łydkę.

Taka „sygnalizacja” również wydaje się łatwa i oczywista. Dlaczego więc w praktyce nie udaje się osiągnąć zgięcia zwierzęcia w pasie? Dlaczego koń zgina zazwyczaj szyję? Pierwszym błędem jest brak wyczucia i spostrzegawczości „kierowcy” siedzącego w siodle. Jeźdźcy za „dobrą monetę” biorą to, co widzą a nie to, co czują. Widzą przed sobą zgięcie na ciele „pojazdu”, to znaczy, że koń się wygiął. Jednak, jeżeli człowiek z grzbietu końskiego widzi zgięcie jego ciała, to może to być tylko zgięcie szyi, które uniemożliwia zwierzęciu wykonanie zgięcia w pasie. Te ostatnie można jedynie poczuć. Wniosek nasuwa się taki, iż jeździec powinien widzieć przed sobą prostego konia. Jedyną niewielką oznaką „uformowania” ciała zwierzęcia w łuk, jest brak jego oparcia się szyją o wewnętrzną wodzę. Powinno wręcz powstać u nasady szyi konia, z wewnętrznej strony niewielkie wgłębienie, pozwalające na włożenie między nie a wodze płaskiej dłoni człowieka.

Druga trudna do opanowania przez jeźdźca rzecz, to kontrolowanie swoich odruchów i dawanie sygnałów wbrew nim. Pracowałam z wieloma jeźdźcami i odnosiłam nie raz wrażenie, że właśnie to sprawia najwięcej problemów. Praca ręką od wewnętrznej strony łuku, po którym poruszacie się na koniu i świadomość tego, że koń powinien się zgiąć w stronę w którą skręcacie, powodują u jeźdźców całkowite zaprzestanie pracy zewnętrzną wodzą i automatyczne oddawanie jej do przodu. I to jest właśnie ten odruch nad którym należy zapanować. Oddawanie ręki wraz z zewnętrzną wodzą do przodu, uniemożliwia zwierzęciu zrozumienie sygnałów „proszących” o zgięcie w pasie w stronę kierunku jazdy. Uniemożliwia wręcz wykonanie tego ruchu. Oddana zewnętrzna wodza sugeruje podopiecznemu, iż powinien zgiąć szyję. Dlatego z pracującym nad zgięciem „duetem”: wewnętrzna wodza-wewnętrzna łydka, musi funkcjonować drugi współpracujący duet: wewnętrzna wodza-zewnętrzna wodza. Ten drugi duet powinien „prowadzić dialog” z wierzchowcem na temat właściwego- na wprost- ustawienia głowy i szyi.

Kolejnym podświadomym odruchem jest przekonanie, że pracująca wewnętrzna wodza, nawet przy prostej szyi, jest tym sygnałem, który „mówi”: kręć, który wprowadza konia na łuk i go po nim prowadzi. Nic bardziej mylnego. To kolejny duet: zewnętrzna wodza-zewnętrzna łydka, wyznaczający zewnętrzną granicę ścieżki, po której powinien poruszać się wierzchowiec wraz z jeźdźcem. Pracuje on nad sygnałem: „kręć”. Po całym „procesie” ustawiającym konia tak, by bez problemu mógł pokonać zakręt, to właśnie zewnętrzne pomoce „wysyłają” „ostateczne” polecenie. Wodza, w tym przypadku, „rozmawia” głównie z zewnętrzną łopatką, a poprzez nią z kończyną zwierzęcia precyzyjnie wskazując jej miejsce, w którym owa noga powinna stanąć podczas każdego kolejnego kroku. Lekko przytrzymana wodza powinna „udzielić” zwierzęciu takiej informacji w momencie, gdy noga jest właśnie w górze i za chwilę opadnie w dół, by oprzeć się na podłożu.

Wracam do pracy wewnętrzną wodzą. Zachęcam do przeczytania postu pt: „Zginanie końskiej szyi”. Piszę tam o ćwiczeniu rozluźniającym szyję podopiecznego. Podczas pokonywania łuku zazwyczaj „prosimy” wierzchowca o wykonanie go do wewnątrz. Czyli jest to kolejne zadanie, do którego namawiamy zwierzę przy pomocy wewnętrznej wodzy (oczywiście nieustannie w konfiguracji z innymi pomocami). Nie można jednak tego ćwiczenia wykonywać na pamięć, jak z automatu. Nie można traktować go również jako sposobu na walkę ze sztywną, silną szyją konia. Koń bardzo szybko nauczy się tego ruchu, szczególnie, gdy jest powtarzany jak nagrana i odtwarzana mantra. Nauczy się zginać szyję bez jej rozluźnienia i stanie się to jego sposobem walki z jeźdźcem i sposobem na uniknięcie zgięcia ciała w pasie. Dlatego jeździec, poprzez wodzę lekko naciąganą przez obie strony, powinien starać się wyczuwać , w którym miejscu szyi koń „gromadzi” napięcia. I nie musi człowiek koniecznie zginać szyi podopiecznego, by ją rozluźnić. Praca wodzą zaczyna być rozluźniającą już wówczas, gdy przy przekazywaniu „technicznych” informacji nie prowokuje zwierzęcia do przeciwstawiania się, do buntu i oporu. Gdy praca wewnętrzną wodzą jest przez zwierzę akceptowana, gdy zwierzę nie odwzajemnia naszych poczynań „przeciągając linę” albo wieszając się na niej, to lekko napięta wodza staje się dla człowieka „narzędziem” pozwalającym odkryć sztywność. Staje się struną „przekazującą” do naszej ręki informację, który mięsień na ciele zwierzęcia ma tendencję do spinania się i blokowania ruchu. Może to być w okolicy potylicy, wówczas to „wierzchołek” głowy konia jest jak sterczący wierzchołek piramidy, a głowa konia zgina się przesadnie w kierunku klatki piersiowej . Zwierzę przeganaszowuje się. Zginając szyję w dół, wierzchowiec powinien tworzyć z niej łuk o łagodnej, nie „złamanej” linii. Często spięte jest miejsce tuż u nasady szyi konia albo okolice łopatki. Kiedy jeździec będzie potrafił wyczuć usztywnione miejsca, to współpracującą z wewnętrzną łydką wewnętrzną wodzą, będzie mógł namawiać podopiecznego do rozluźnienia tych miejsc. Będą to sygnały namawiające konia do zgięcia się w pasie, zastrzegające: „ale zrób to poprzez rozluźnienie mięśni”. By jednak taka praca była możliwa, człowiek siedzący na koniu nie może być spięty i sztywny. Musi być lekki i rozluźniony. Musi działać oddanymi do przodu rękami, bez usztywnionych stawów. Nie może utrzymywać swojej równowagi naciągając się na wodzach. Prawidłowo ułożone nogi muszą gwarantować stabilność reszty ciała jeźdźca i tylko wówczas jeździec będzie w stanie pracować łydką, równocześnie przekazując informacje zwierzęciu poprzez wodze.


czwartek, 9 kwietnia 2015

"KOŃ MUSI SIĘ ŚLINIĆ"-ZASŁYSZANE W STAJNI



„Wiesz, koń musi mieć pianę na pysku po jeździe. Musi się ślinić. To bardzo dobry objaw. Niektórzy jeźdźcy myślą, że to coś złego. A brak poślinienia na końskim pysku wręcz dyskredytuje człowieka jako jeźdźca”. Tak jeden z „podsłuchanych” przeze mnie jeźdźców próbował nawiązać konwersację z drugim, który odpowiedział: „Tak, dlatego ja przed każdą jazdą wsypuję mojej klaczy proszek do prania do pyska”. Pierwszy z rozmówców nie zrozumiał dowcipu, brnął dalej w rozmowę z całą powagą. Dołączył trzeci z panów mówiąc : „moja klacz ma pianę na pysku, to znaczy, że żuje wędzidło”.

Jak to jest z tym ślinieniem się wierzchowców? Dlaczego jedne podczas pracy mają „suche pyski”, inne nieznacznie wilgotne, a jeszcze inne wręcz „toczą pianę”. Każdy ssak ma ślinianki, duże gruczoły ślinowe położone poza jamą gębową. Wyróżnia się parzyste ślinianki przyuszne, podżuchwowe i podjęzykowe. W jamie gębowej ssaków znajdują się również liczne, niewielkie skupiska gruczołów ślinowych (m.in. gruczoły językowe, podjęzykowe, wargowe, podniebienne, policzkowe, migdałkowe). Wydzielanie śliny może być pobudzane lub hamowane poprzez działanie różnych bodźców. Bodźcem pobudzającym jest na przykład widok jedzenia albo sama czynność przeżuwania. Ślinianki zaczną intensywnie pracować już w momencie włożenia czegokolwiek do ust. Nie trzeba tego żuć, ani ssać, a ślina będzie obficie się wydzielać. Pomyślcie o wizycie u stomatologa. Z otwartą buzią człowiek dostaje takiego ślinotoku, że konieczne jest użycie ssaka do wysysania śliny. Silniejsze wydzielanie śliny powinno więc nastąpić u wierzchowca już w momencie włożenia wędzidła do pyska i z pewnością tak się dzieje. Nie znaczy to, że ślina powinna natychmiast pojawić się na wargach zwierzęcia. Jednak myślę, że już na tym etapie można zauważyć, jak koń "podchodzi" do faktu, iż zbliża się nieuchronnie moment pójścia do pracy. Na pewno każdy miał kiedyś w sytuacji stresowej uczucie suchości w ustach, albo wręcz poczucie braku śliny. Dzieje się tak, ponieważ w stresie jej produkcja gwałtownie maleje, a obecna w jamie ustnej ślina jest gęsta, śluzowa. Odwrotnie dzieje się w momentach, gdy jesteśmy zrelaksowani – wówczas ślinianki przyuszne wytwarzają duże ilości rzadkiej śliny. Dlatego zestresowany wierzchowiec będzie miał bardzo suche kąciki ust i sztywno zaciśnięte szczęki na włożonym do pyska, na siłę, wędzidle. Koń zrelaksowany sam otworzy mordę, by "uprzejmie" chwycić podawane mu wędzidło. Gdy znajdzie się ono już w pysku, zwierzę pomlaska, poukłada je sobie na języku, poprzesuwa, poprzeżuwa i przełknie ślinę.

A co się dzieje podczas jazdy? W poście pod tytułem „
KONTAKT Z KONIEM” jest fragment dotyczący wędzidła. Zacytuję: „Wyobraźcie sobie teraz, że ta siła, czy też energia płynąca z intensywnie pracującego zadu konia jest jak rwący strumyk, który docierając do swobodnego przodu zwierzęcia „prowokuje” go do pociągnięcia wszystkiego, co zostało zanurzone w jego nurcie. Tym czymś jest wędzidło trzymane naszymi „oddanymi” rękoma. Zwierzę napina je na tyle, by delikatnie, dolną szczęką, ciągnąć „pasażera” poprzez wodze za ręce (zob. WĘDZIDŁO W KOŃSKIM PYSKU)”. Pracujący pod jeźdźcem wierzchowiec, będąc rozluźnionym i zrelaksowanym, będzie „produkował” nadmiar śliny, prowokowany nieustannie obecnością wędzidła w pysku. Ponieważ delikatne ciągnięcie dolną szczęką za wodze uniemożliwia „przeżuwanie” i połykanie śliny, pojawia się ona na zewnątrz pyska, w kącikach ust.

Gdy człowiek ma w ustach gumę do żucia, albo cukierka typu landrynka, intensywnie pracuje szczęką, językiem czyli przeżuwa i dzięki temu również połyka ślinę. Gdyby pożądane było, by koń podczas pracy żuł wędzidło, to moim zdaniem przy tej czynności również połykał by ślinę. Wówczas końskie usta byłyby zupełnie suche. W programach przejazdowych w zawodach ujeżdżeniowych jest „figura” zwana „żucie z ręki”. Jest to fragment stępa, w którym jeździec namawia podopiecznego, by w swobodny sposób wyciągnął głowę i szyję w dół. Ten czas zwierzę, które do tej pory jechało na kontakcie, czyli w uproszczeniu ciągnęło wędzidło, powinno wykorzystać na ponowne ułożenie wędzidła, pomlaskanie i przełknięcie śliny. Takie „żucie z ręki” to chwile odpoczynku należące się koniowi podczas każdej pracy. Nie oznacza to jednak, że koń powinien non stop żuć wędzidło. To mielenie językiem spotykane u wielu pracujących koni, to nieudane próby wypchnięcia językiem wędzidła z pyska. Robią to zazwyczaj konie przeganaszowane, które nie uczestniczą w procesie lekkiego naciągania wodzy poprzez ciągnięcie za wędzidło. Nieustanne ocieranie językiem o wędzidło przy jego wypychaniu, stymuluje nadmierną produkcje śliny pewnie ze ślinowych gruczołów językowych. Myślę też, że nieustanne „piłowanie” języka wędzidłem w „szczelnie” zaciśniętej szczęce wierzchowca przez jeźdźca, „pobudzi” nadmierną produkcję śliny. Pojawienie się jej w żaden sposób nie będzie świadczyć o rozluźnieniu konia. Całkowicie suche „wargi” będą miały spięte i zestresowane wierzchowce, które przynajmniej uniknęły „piłowania w buzi”.

Nie bez powodu przytoczyłam na samym początku usłyszaną rozmowę. Często wypowiadane, przez „ekspertów jeździectwa”, stwierdzenia o konieczności ślinienia się koni i konieczności przeżuwania przez nie wędzidła powodują, że adepci sztuki jeździeckiej intensywnie poszukują sposobów, by wywołać owe odruchy. Proszek do prania był żartem i przegięciem, ale nagminne jest poszukiwanie wędzideł z zabawkami czy też smakowych. Sposób poślinienia podopiecznego i ilość „piany” na pysku w żaden sposób nie powinien być wyznacznikiem jakości pracy z koniem. Nie powinien być również celem, do którego człowiek dąży. Może być pewną podpowiedzią przy ocenie stanu psychicznego waszego podopiecznego, ale każde zwierzę swoimi śliniankami może reagować w nieco inny sposób. O tym, czy wasza praca z koniem była prawidłowa, będzie świadczyło wiele innych symptomów. Spokojny, albo przerażony wzrok podopiecznego, rozluźnione, wyraźnie zarysowujące się pod skórą albo spięte i „płaskie” mięśnie konia. Uszy rozluźnione u nasady, lekko odchylone na boki i lekko „klapiące” albo sztywne i nerwowe, wyginane bez przerwy we wszystkie strony. Giętkie, sprężyste stawy, dzięki czemu kroki wierzchowca będą obszerne i miękkie albo sztywne i zaciśnięte, prowokujące krótkie, nerwowe kroki, połączone z szuraniem po nawierzchni.
 

   

poniedziałek, 30 marca 2015

„TAK MNIE BOLĄ PLECY”-ZASŁYSZANE W STAJNI


Stwierdzenie: „tak mnie bolą plecy po jeździe na koniu” słyszę dość często. Nawet chyba zbyt często. Skąd ten ból? Jeźdźcy, by „jeździć od dosiadu”, napinają i usztywniają swoje plecy. Im bardziej „wyrywny” koń, tym mocniejsze napięcie i sztywność doprowadzana często do granic możliwości. Jeźdźcy „używają” w taki sposób pleców, gdy chcą podgonić wierzchowca do wydajniejszego ruchu, gdy chcą zwolnić, zatrzymać, ruszyć, czyli w każdej możliwej sytuacji. Do tych napiętych pleców „dodają” „wałkujące” grzbiet zwierzęcia biodra. Dodają też napięte ramiona, by ciągnąć wodze, albo by móc w każdej chwili je zaciągnąć. W skrajnych przypadkach towarzyszy temu wszystkiemu wklęsły, lędźwiowo-krzyżowy odcinek pleców „tworząc” tak zwany kaczy kuper. Nie na tym jednak polega jazda od dosiadu

Zgadzam się z tym, że plecy jeźdźca mają ogromny udział w „rozmowie” z koniem, jednak nie poprzez napinanie, czy usztywnianie ale poprzez rozciąganie i rozluźnianie mięśni. Żeby jednak mięśnie waszych pleców zaczęły się rozciągać, musicie nauczyć się pracować mięśniami brzucha. Okazuje się to być bardzo trudną sztuką. Niezmiernie trudno jest również wytłumaczyć komuś jak to zrobić. Poprosiłam kiedyś dziewczynkę, której ortopeda zalecił wciąganie brzucha jako ćwiczenie na poprawę postawy, by zademonstrowała owo wciąganie. Dziecko podniosło w górę ramiona, wypięło klatkę piersiową podnosząc maksymalnie w górę mostek i wstrzymało oddech. Ten ostatni odruch jest bardzo częstym przy próbach „uruchomienia” mięśni brzucha. Wstrzymanie oddechu wskazuje na to, że ćwicząca osoba „wciąga” mięsień przepony, a nie brzucha. Mięśni brzucha musicie „szukać” tuż pod pępkiem. Gdybyście wyobrazili sobie, że macie w tym miejscu pod skórą niewielką piłkę, to spróbujcie podciągnąć ją nieco w górę i „przykleić do kręgosłupa”. Powinno towarzyszyć temu uczucie, że rozciągają się wam mięśnie pleców, po obu stronach kręgosłupa w odcinku krzyżowo-lędźwiowym. Rozciągające się mięśnie będą prostować tam plecy i „zmniejszać” ich wklęsłość. Gdyby ktoś przyłożył w tym miejscu waszych pleców otwartą dłoń, to powinien poczuć owe „napierające” mięśnie. Gdy jednak o tym mówię uczącym się jeźdźcom, próbują wyginać plecy w łuk. Wszystkie „mechanizmy” rozciągające i rozluźniające muszą odbywać się w środku ciała. Jego „zewnętrzne” układanie w niczym nie pomoże, a wręcz zaszkodzi. „Na zewnątrz” bądźcie „ubrani” w ciasny gorset, który nie pozwala na zginanie i kurczenie się ciała.

Praca mięśniami brzucha, w konfiguracji z innymi sygnałami, jest pomocą „proszącą” wierzchowca o zwolnienie tempa, wyregulowanie takowego i o „poszukiwanie” równowagi ciała. Jeźdźcy niestety bardzo chętnie, ale też podświadomie zastępują pracę mięśniami brzucha, pracą na wodzach.(
PODCIĄGANIE NA DRĄŻKU) „Brzuch” jest wówczas „nijaki”, miękki, „bezużyteczny”. Jednemu z jeźdźców podpowiedziałam, żeby wyobraził sobie, że kładę mu na brzuch (okolice pępka) ciężki kamień. Odpowiedział, że wówczas wypchnie brzuch. Owszem, gdyby chciał się pozbyć ciężaru. Ja jednak „kładę” mu na brzuch balast, żeby go „niósł”. Żeby nie próbował go zrzucić ani nie pozwolił, by bezładnie wpadł on w „czeluść” jamy brzusznej. Im bardziej wyraźny sygnał jest potrzebny do „rozmowy” z koniem, im mocniejszy, tym cięższy kamień powinniście „nieść” mięśniami brzucha. Gdy wystarczą „ciche”, delikatne sygnały, kamień może stać się bardzo lekkim, ale nigdy podczas jazdy wierzchem nie powinien być „zdjęty” z brzucha.

„Siedząc w ciasnym gorsecie”, do pracy mięśniami brzucha, jeździec musi dodać „naciąganie kręgosłupa”. Wyobraźcie sobie, że znajdując się na grzbiecie podopiecznego, macie za zadanie dotknąć czubkiem głowy sufitu. Wyciągając się jednak do niego, nie ciągniecie samej głowy, szyi czy co gorsza- ramion. Naciągajcie plecy, ale począwszy od samego dołu. Powiedzmy, że wasz kręgosłup to gumka. Chcecie ją naciągnąć. Nie może się to jednak odbywać tak, jakby ktoś trzymał ją za końce. Przytrzymana jest tylko za dolny koniec. Naciągająca ją „siła” chwyta u samego przyczepionego dołu i naciąga sunąc równocześnie po jej powierzchni w górę. Na domiar wszystkiego wyobraźcie sobie, że takie „kręgosłupowe gumki” macie z tyłu i z przodu torsu i naciągacie je równocześnie. Aby to wszystko nie stało się sztywnym napinaniem ciała, w tym samy czasie opuśćcie luźno w dół ramiona. Niech wasz żołądek będzie prostą kartką. Nie pozwólcie, by jakaś „siła” zgniotła kartkę robiąc z niej „kulkę”. Bądźcie też „paczką” pełną piasku i zsypcie go na sam dół, w stopy. Przy każdym napięciu ciała, ten piasek „podnosi się w górę” a wasze ciało staje się paczką, z której wyssano powietrze i hermetycznie zamknięto w niej ów piasek. Taka paczka będzie twarda i sztywna w całym swoim wnętrzu. Gdy tak się stanie, „wpuśćcie” tam powietrze, by piasek znowu opadł w stopy.

Przy takiej pracy mięśniami brzucha i pleców, te drugie będą bardzo wyraźną pomocą w pracy z koniem, ale nigdy nie będą boleć.


Przeczytaj proszę również:

czwartek, 19 marca 2015

TRUDNIEJSZE ĆWICZENIA PODCZAS PRACY Z KONIEM NA LONŻY


Praca z koniem z ziemi to trudna sztuka. To znaczy, może być trudną sztuką, gdy człowiek nie będzie traktował tej pracy jedynie jako sposobu na wybieganie się wierzchowca i spożytkowanie nadmiaru energii w nim drzemiącej. Praca na lonży może pozwolić zwierzęciu na zrozumienie i nauczenie się prawidłowej reakcji na polecenia jeźdźca, bez obciążenia na grzbiecie. Prawidłowe wykonanie tego samego polecenia z jeźdźcem w siodle, stanie się wówczas dla podopiecznego dużo łatwiejsze.

Jednak, by przystąpić do trudniejszych ćwiczeń podczas pracy z koniem na lonży, koń maszerujący w kółko musi umieć utrzymać równy rytm chodu. Nie może wlec się beznadziejnie w żadnym z nich a szczególnie w stępie, ani też pędzić w tych wyższych. Wierzchowiec nie może podczas naszej pracy „wisieć” na lonży, ani samowolnie zacieśniać-ścinać koła, po którym biega . Musi reagować na sygnały ustawiające jego ciało, dawane batem przez opiekuna. Sygnały sugerujące: „odsuń się”, „wydłuż krok”, „przestaw zad”, „schowaj łopatkę”. Zwierzę nie może reagować na tą pomoc tylko i wyłącznie przyspieszeniem tempa.

Pamiętacie post:
JAK WYPRACOWAĆ LEKKI I RÓWNY PRZÓD KONIA-część druga z podtytułem: Praca z końmi opierającymi „ciężar swojego przodu” na jednej wodzy. Porównuję tam bok konia do akordeonu: „Wyobraźcie sobie teraz, że bok konia jest jak akordeon. Gdy koń wisi na wodzy, akordeon rozciąga się nadmiernie. Rozciąga się dlatego, że przednia noga ciągnie go z jednej strony, a zbyt mało aktywna (niepchająca) tylna noga z drugiej. Żeby koń przestał „wisieć na wodzy”, ten akordeon trzeba „zamknąć”, oczywiści nie do końca”. Proponuję ćwiczenie („na lonży”), które pozwoli zwierzęciu zrozumieć intencje jeźdźca i prawidłowo zareagować na sygnały „zamykające akordeon”. Przy tym ćwiczeniu pracujemy na jednym wypinaczu trójkątnym, przypiętym z zewnętrznej strony wierzchowca. Wypinacz wyregulowany na długość wyprostowanej szyi zwierzęcia nie powinien prowokować podopiecznego do chowania się (przeganaszowywania). Powinien jednak prowokować do lekkiego wyginania głowy i szyi na zewnątrz. Dzięki temu wypinacz będzie imitował sygnały jeźdźca egzekwujące wyprostowanie zewnętrznego boku konia. Będzie „przypominał” zwierzęciu pomoce, jakich jeździec powinien używać „prosząc” go o nierozpychanie się zewnętrzną łopatką. Układ ciała konia będzie też podobny do jego „ustawienia” w sytuacji, w której podopieczny „walczy na wewnętrznej wodzy”, ciągnąc ją całym swoim wewnętrznym bokiem.


Teraz zadaniem lonżującego jest „namówić” konia na „skrócenie” wewnętrznego boku. Namówić do „zamknięcia” „rozciągniętego akordeonu”. Zadaniem człowieka jest zgranie „przytrzymujących” sygnałów dawanych lonżą, które sugerują: „nie ciągnij wewnętrzną przednią nogą, nie ciągnij łopatką, zatrzymaj w miejscu tą część „akordeonu””, z sygnałami podganiającymi zad namawiającymi: „zamknij „akordeon”, skróć bok”. Mimo, że lonża przyczepiona jest do wędzidła-do końskiego pyska, powinniście pracować nią tak, jakby przymocowana była na wysokości kości ramiennej, czy stawu ramiennego wewnętrznej kończyny. Pracując krótko przytrzymywanymi sygnałami dawanymi lonżą pracujcie tak, jakbyście chcieli klepnąć tam podopiecznego. Przy pomocy lonży, w tym ćwiczeniu, nie „rozmawiajcie” z pyskiem ani szyją zwierzęcia, tylko z przodem jego kłody. Przy utrzymanym równym rytmie chodu i przy nierozpychających się końskich bokach, efektem takiej pracy będzie „wyregulowanie” długości tychże boków tak, by ciało podopiecznego wygięło się w łuk. Łuk, przy którym linia kręgosłupa zwierzęcia pokrywać się będzie z linią „wyznaczającą” trasę marszu. Szyja konia, z którym pracujemy, wyginająca się początkowo w stronę wypinacza, powróci do idealnego ułożenia na wprost. Ułożenia, gdzie koński nos widziany od przodu „pokrywa się” ze środkiem klatki piersiowej. Taka praca, takie ustawianie ciała wierzchowca angażuje jego tylną część do bardziej wydajnej pracy. Wierzchowiec podstawia zad, a tym samym wypręża grzbiet w górę, wzmacniając jego mięśnie. Same korzyści z takiej pracy.



Gdy wierzchowiec potrafi już prawidłowo zareagować na opisane sygnały i według nich ustawić swoje ciało podczas pracy na lonży, można „pobawić się” z nim w kolejne ćwiczenie. Tutaj odwołam się do postu pt: ĆWICZENIE, KTÓRE W PRACY Z KONIEM, MOŻE WIELE ZMIENIĆ NA LEPSZE. Do tego ćwiczenia będą potrzebne drążki ułożone na ziemi w kształcie „owalu”. Tak ułożone, by koń biegnąc wzdłuż nich miał do pokonania dwie proste i dwa łuki. Mając podopiecznego na lonży i maszerując razem z nim odsunięci na odległość, jaką sobie wyznaczcie tą lonżą, prowadźcie wierzchowca wzdłuż drążków. Nie jest to takie proste, jak się może wydawać. Będziecie musieli użyć wielu sygnałów batem i lonżą, by nie pozwolić zwierzęciu odsunąć się od drążków i nie pozwolić wyjść poza nie. To zrodzi w podopiecznym pokusę, by na taką ilość „bata” odpowiedzieć przyspieszeniem tempa. Musi ono jednak pozostać równe na tyle, by lonżujący nie miał poczucia, że koń wyprzedza go podczas tego wspólnego marszu. Gdy tak się stanie, koń natychmiast zmieni trasę marszu i „wejdzie” na małe kółko wokół człowieka. Taka „sztuczka” z utrzymaniem tempa uda się tylko wówczas, gdy zwierzę potrafi prawidłowo zareagować na sygnały zwalniające, dawane przez lonżującego głosem i lonżą, przy równoczesnym działaniu sygnałów dawanych batem. (zob. PRACA NAD TEMPEM WIERZCHOWCA PODCZAS BIEGANIA NA LONŻY) Myślę, że to ćwiczenie może uświadomić jeźdźcowi, jak ważne jest utrzymanie równego tempa i rytmu podczas prowadzenia konia po wyznaczonej ścieżce, gdy robi się to siedząc na jego grzbiecie.





Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...