sobota, 8 lutego 2014

ZEWNĘTRZNA "WODZA" NA LONŻY


W poście pt: „Lonżowanie na dwie lonże” napisałam, że lonża, na której pracujemy z koniem, pełni rolę wewnętrznej wodzy. Człowiek daje sygnały lonżą tak, jak wewnętrzną wodzą, gdy odstawia swoją rękę daleko od szyi zwierzęcia, oczywiście podczas jazdy wierzchem. Dzięki takiej pracy koń uczy się, że sygnałem, który wyznacza wewnętrzną granicę ścieżki po której biega, jest bat. Odganiający ruch batem skierowanym na bok konia (w miejscu gdzie podczas jazdy powinna działać łydka jeźdźca) prosi wierzchowca o utrzymanie stałej odległości od środka koła, na którym pracuje. Takie działania pomogą zwierzęciu nauczyć się prawidłowo reagować na pukającą wewnętrzną łydkę opiekuna siedzącego w siodle. Oczywiście tylko wówczas, gdy uda wam się zapanować nad pokusą spychania i ustawiania podopiecznego przy pomocy „zamkniętej” wewnętrznej wodzy. Jeżeli „podejdziemy” do lonży jako wewnętrznej wodzy, to logicznym się wydaje, że podczas pracy na lonży powinna też funkcjonować „wodza” zewnętrzna. Jak pisałam w poprzednim poście, nie jest łatwo pracować dwoma lonżami naraz i dawać jeszcze sygnały batem. Trudno jest zapanować nad zbyt mocnym zaciąganiem zewnętrznej lonży i bardzo łatwo zbyt mocno ją odpuścić. Przeciągnięta za zadem konia, według mnie, nie „podpowiada” zwierzęciu, by podstawiło zad, a jest to dość powszechna opinia. Raczej powoduje, że koń czując dyskomfort nacisku głównie na zewnętrzną nogę, zaciska i usztywnia stawy w nogach i skraca krok. Przełożona za zadem konia lonża „ma również w zwyczaju” przesuwać się w górę i „wciskać’ pod koński ogon. Zwierzę odruchowo go wówczas zaciska, co zwiększa efekt napięcia w jego tylnej części ciała.

Proponuję jako „zewnętrzną wodzę” założyć trójkątny wypinacz. Jeżdżąc wierzchem zewnętrzną wodzą (w konfiguracji z innymi pomocami) „prosimy” wierzchowca głównie o utrzymanie prostego zewnętrznego boku. Pilnujemy przy jej pomocy, by koń nie zginał samowolnie szyi do wewnątrz, by spoglądał na wprost (zob. REFLEKTORY) i nie „rozpychał” się zewnętrzną łopatką (zob. NOGA SPADAJĄCA Z TORU). Stabilny trójkątny wypinacz przymocowany z zewnętrznej strony podopiecznego, mimo braku sygnałów, spełni rolę źródła takich informacji. Jednocześnie „pozwoli” zwierzęciu na swobodny ruch szyją i głowa w górę i dół. Nie traktujcie jednak tego wypinacza jako narzędzia do siłowego naginania szyi podopiecznego. Regulując jego długość pozwólcie, by zwierzę miało wyprostowaną i swobodną szyję. Konie, które nie znają tej pomocy mogą się trochę denerwować i buntować. Po zamocowaniu wypinacza „poproście” konia pukając bacikiem w jego wewnętrzny bok, by ruszył i przeszedł z wami parę kroków. Jeżeli zwierzę ma wyraźne opory przed ruszeniem, zróbcie wypinacz nieco dłuższym. Ma on być waszą pomocą w ustawieniu ciała podopiecznego i absolutnie nie może być odbierany przez niego jako narzędzie wstrzymujące ruch do przodu. Koń mimo przypięcia wypinacza musi iść chętnie i swobodnie. Z czasem sposób noszenia głowy i szyi przez konia będzie się zmieniał i wymuszał nowe wyregulowanie długości  wypinacza. Może to się zdarzyć co którąś jazdę, ale również w ciągu jednego treningu. Wierzchowiec nie powinien „uciekać” z mordą od nacisku wypinacza na wędzidło. Jeżeli tak się dzieje i broda pupila za bardzo zbliża się do końskiej piersi, a wypinacz robi się zbyt luźny nie skracajcie go. Dając batem sygnały egzekwujące zaangażowanie zadu i regulując głosem tempo marszu, „namawiajcie” konia do lekkiego ciągnięcia dolna szczęką za wędzidło, a co za tym idzie, do napinania wypinacza. Przeczytaj: PRACA NAD TEMPEM KONIA PODCZAS BIEGANIA NA LONŻY


sobota, 1 lutego 2014

LONŻOWANIE NA DWIE LONŻE


Rzadko buszuję po Internecie, ale od czasu do czasu to mi się zdarza. Zazwyczaj bardzo przypadkowo trafiam na wypowiedzi, które „podrzucają” mi temat kolejnego postu. Ta ostatnia dotyczyła lonżowania. Zawierała przede wszystkim argumenty przeciwko lonżowaniu konia na jednej lonży. Pierwszy argument to: „Uwierzcie mi, że koń nie jest w stanie utrzymać równowagi tylko przy jednostronnym nacisku samej liny, a co dopiero jeśli zaczyna ją napinać trener”. Jak dla mnie, lonża jest „narzędziem” do porozumiewania się z koniem, która przy pracy z ziemi zastępuje w pewien sposób wodzę. I tak, jak ona, nie powinna powodować nacisku, a już na pewno nie powinien napinać jej trener-jeździec. Lonżą należy pracować, przekazywać poprzez nią sygnały proszące konia o skupienie, w konfiguracji z głosem o zwolnienie tempa, jak również o rozluźnienie i prawidłowe ustawienie szyi. Drugi argument w znalezionej wypowiedzi to:


„Niemal w każdym przypadku wpływa to szkodliwie na sposób noszenia głowy. Koń lonżowany w ten sposób (na jednej lonży) porusza się zazwyczaj po okręgu z głową ustawioną na zewnątrz w stosunku do osi ciała…


Lonżowanie uszkadza również miednicę oraz tylne nogi. Jeśli do głowy konia przymocuje się linę i poleci mu się galopować, siła odśrodkowa spowoduje, że podczas ruchu będzie on naciągał lonżę na zewnątrz. Ponieważ trener utrzymuje jego głowę w stałej odległości od środka koła, w efekcie tylne nogi i zad zostaną nieco wypchnięte na zewnątrz obwodu koła”.
 


Owszem, jeżeli koń będzie walczył z napięta i naciskającą lonżą, to właśnie tak ustawi głowę, a w efekcie zad . Czyli problem leży nie w użyciu jednej lonży, tylko w braku przekazywania podopiecznemu informacji poprzez lonżę oraz braku sygnałów przekazywanych batem, które powinny prosić konia, by utrzymywał kłodę w takiej samej odległości od środka koła, co głowę.



"Każdy dobry jeździec powie wam, że kręgosłup konia powinien wyginać się zgodnie z obwodem koła, po którym koń idzie".
I to jest bardzo słuszna uwaga, tyle tylko, że jest przy niej taki oto obrazek.

Problem w tym, że takie pochylenie konia 


wyklucza takie jego ustawienie.

Wyobraźcie sobie, że narysowana przerywana linia, wyznaczająca "środek" zwierzęcia , to boczny brzeg płaszczyzny przecinającej wierzchowca wzdłuż kręgosłupa. Jeżeli taka płaszczyzna (wyobraźcie sobie zwykłą kartkę) zostanie pochylona tak jak linia na obrazku, to uniemożliwi to wygięcie tej płaszczyzny i jej górnego brzegu wzdłuż linii łuku. Oczywiście przy założeniu, że owa płaszczyzna nieustannie oparta jest dolnym brzegiem o podłoże. Tak samo będzie z koniem. Pochylony całym ciałem do środka nie wygnie kręgosłupa tak, by pokrywał się z torem marszu. Właśnie takie pochylenie powoduje między innymi "ucieczkę" głowy i zadu zwierzęcia na zewnątrz koła. Głowa i zad równoważą w ten sposób ciężar "upadającej" w przeciwną stronę kłody.  Gdy popatrzycie z przodu na biegnącego po kole konia, jego ustawienie powinno wyglądać tak.

Nie krytykuję pracy na dwóch lonżach. Sama tak nieraz pracuję i wiem, że nie jest to łatwa sztuka. W opisanym przypadku nieprawidłowego ustawienia, można pogorszyć sytuacje zamiast polepszyć. Zbyt mocno zaciągana zewnętrzna lonża może pogłębić problem wygiętej na zewnątrz głowy. A tak założona wewnętrzna lonża

stwarza niebezpieczeństwo siłowego zginania głowy we właściwa stronę. Lonżującego może bardzo kusić, by zamiast "poprosić" podopiecznego o spojrzenie na wprost, lub do środka koła, samemu ustawić szyję konia. W cytowanym "artykule" nie znalazłam ani jednej wzmianki o sygnałach, które należałoby dawać zwierzęciu, by prawidłowo biegało. Według mnie autor sugeruje, że samo założenie podopiecznemu do pracy dwóch lonży rozwiąże wszelkie problemy. Obojętnie jaki sprzęt zdecydujecie się używać przy pracy na lonży, musicie wiedzieć co i jak chcecie zwierzęciu "powiedzieć". Nie szukajcie patentów, nie zastąpią wiedzy koniecznej do pracy z wierzchowcem, ani "konwersacji" jaka powinna towarzyszyć współpracy konia i jeźdźca.




wtorek, 28 stycznia 2014

SŁOWA


Wielu z was na pewno zauważyło, że konie uczą się znaczenia niektórych słów. Oczywiście ogromną rolę odgrywa tembr głosu i czynności jakie przy zwierzęciu wykonujemy podczas wypowiadania danego słowa. Mówimy: „daj nogę”, albo „noga”, gdy chcemy, by podopieczny podał kopyto do wyczyszczenia. „Postaw nogę”, gdy pomyli się on i poda kopyto, gdy my akurat chcemy je posmarować z wierzchu smarem. „Stój”, „stęp”, „kłus”, „hop”, tymi słowami pomagamy sobie podczas pracy z koniem z ziemi, głównie na lonży, ale czasami również siedząc w siodle. Wierzchowce powinny jednak przede wszystkim doskonale znać znaczenie słów „nie”, „nie wolno”, „nie rób tak” itp. Pamiętacie wpis pt: „przepychanka”. Piszę tam o tym, że koń powinien stać w miejscu podczas różnych czynności wykonywanych przy nim przez człowieka. Opiekuję się klaczą, która zachowywała się przy czyszczeniu tak, jakby miała pod kopytami rozżarzone węgle. Była przy tej czynności bardzo nerwowa. Pewnie kojarzyła czyszczenie z bardzo nieprzyjemną pracą, którą jej wcześniej ludzie fundowali. Po wielu miesiącach pracy  klacz przestała „tańczyć” podczas ubierania i „toalety”, jednak nie mogę powiedzieć, że jest grzeczna. Podopieczna nie może się czasami opanować i musi wyrazić swoje niezadowolenie. „Przejeżdża” zębami po metalowych prętach, albo gryzie drewniane ściany boksu, bądź ma ochotę rozszarpać uwiąz. Czasami zdarzy jej się nawet podnieść nogę w geście: „odczep się” (delikatnie mówiąc), albo nerwowo rzucać głową. Nie można na takie wyrażanie niezadowolenia pozwolić. Cały czas podczas czyszczenia klaczy obserwuje ją i „ostrym” stwierdzeniem „nie wolno’, „nie rób tak” uprzedzam jej próby pokazania niechęci do czynności, które przy niej wykonuję. Czasami wystarczy klaczy sama świadomość, że ją obserwuję, czasami nie. Ważne, żeby moje postępowanie przyniosło wyraźny efekt i żeby klacz skupiła się na naszym kontakcie, zamiast na swoich humorach. Niestety często obserwuję „obrazek”, na którym jest podobnie zachowujący się koń, człowiek wypowiadający takie same słowa, ale brakuje konsekwencji opiekuna i nie egzekwuje on „posłuszeństwa”. Koń uczy się w ten sposób, że wolno mu „olewać” polecenia. Oczywiście, jeżeli czyszczenie i siodłanie będzie dla konia wstępem do „tortur” podczas jazdy, to żadne słowa, żaden kontakt z nim nie uratuje sytuacji. 

Konie są bardzo bystre i wiedza, że ja wiem, iż one rozumieją znaczenie słów, które do nich kieruję. Mają one też świadomość , że będę konsekwentnie egzekwować wykonanie zadanego polecenia, a to wszystko bardzo pomaga nam w pracy. Moim ulubieńcem jest bardzo „elektryczny” wałach, który potrafi nerwowo zareagować na wszystko co się wokół niego poruszy. Psuje to oczywiście naszą pracę, jego ustawienie, rozluźnienie, skupienie. Kiedy po raz kolejny reaguje on na np. fruwającą folię, kiedy podjeżdża po raz kolejny do miejsca, w którym „potwór” wydaje się być najgroźniejszy, uprzedzam jego poczynania mówiąc: „nie reaguj”, „nie przyspieszaj”, „skup się” itp. Tembr głosu, przy wypowiadaniu tych słów jest uspakajający, ale donośny i charyzmatyczny. Równocześnie nie rezygnuję z przekazywania lonżą i batem próśb dotyczących konkretnej pracy na lonży. Takie nasze głosowe próby kontaktu z koniem prowokują zwierzę do niepodzielnego skupiania się na nas, czuje on wtedy bowiem, że nasza uwaga skierowana na niego jest również niepodzielna. Chcecie, wierzcie lub nie, ale słowa: „nie psuj”, „pilnuj”, „utrzymaj to”, wypowiedziane do leniwych koni, którym nie chce się „zapamiętać” konkretnego ustawienia, również działają. Wierzchowiec potrafi prawidłowo ustawiony przebiec większość koła, a w jednym miejscu zawsze je „ściąć”, zawsze „wpaść” do środka. Owszem, pójdzie prawidłowo, gdy za każdym razem dostanie odpowiednie sygnały. Czyli pamiętanie o prawidłowym ustawieniu swojego ciała, wysiłek zapamiętania jak i co przestawić i ustawić, zostawia nam. Gdy połączę te sygnały z wymienionymi wcześniej słowami, po jakimś czasie uzyskuję to co chciałam. Zwierzę zaczyna wysilać się również intelektualnie, zapamiętuje i wprowadza w życie zapamiętane polecenia. Czasami, gdy widzę, że podopieczny próbuje znowu „wyłączyć się” i „odbębnić” kolejne kółko, wystarczy, że krzyknę „hej”, by przywrócić jego skupienie się na mnie i powrót do „umysłowej” pracy. (zob. WYGODNICKIE KONIE)


Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...